"Dotyk miłości"
09 marzec 2012
Rozdział XII
Wychodząc z windy na trzecim piętrze zauważył wyłaniającego się z bufetu Sebastiana.
- Cześć stary – rzucił w kierunku przeżuwającego resztki lunchu, przyjaciela.
- No witam, witam. Dawno nie gadaliśmy a ja mam dla ciebie nowinę.
- To chodź do mnie. Pogadamy spokojnie.
Wszedł do sekretariatu i poprosił Marię, by nie łączyła na razie żadnych rozmów. Rozsiedli się w wygodnych fotelach.
- To, co to za nowina?
- Widziałem Klaudię. Wróciła. Jeszcze piękniejsza, niż dawniej. – Marek spiął się.
- Tak. Piękniejsza i bardziej bezczelna niż dawniej. Pierwsze, co
zrobiła, to uderzyła do gabinetu Uli myśląc, że mnie tam zastanie.
Ścięły się z Violką, która nie omieszkała donieść Uli, że Klaudia była
moją kochanką. Wróciła, bo dowiedziała się, że zerwałem z Pauliną.
Szkoda, że nie dowiedziała się bieżących wiadomości, bo te rewelacje
pochodzą sprzed roku.
- Żartujesz – Olszański wyglądał na zaskoczonego.
- Zapewniam cię, że nie jestem w nastroju do żartów. Przegoniłem ją na
cztery wiatry. To nie była miła sytuacja ani dla mnie, ani dla Uli.
Dostała tu zakaz wstępu. Ochrona już jej nie wpuści. – Sebastian
pokręcił głową.
- Nie poznaję cię stary. Ty, kiedyś stały bywalec klubów, koneser
ładnych i chętnych lasek zrobiłeś się nagle bardzo wstrzemięźliwy. Nie
ciągnie cię czasem do tej atmosfery? Nie tęsknisz? Może dałbyś się
skusić na jakiś wypad ze mną?
Marek spojrzał na niego z niedowierzaniem.
- Czy tobie naprawdę odbiło? Parująca z twojej głowy gorzała ma naprawdę
zgubny wpływ na twoje szare komórki. Czy ty myślisz, że ja mógłbym być
takim draniem i skrzywdzić w ten sposób Ulę? Ulę, która jest moją
miłością? Jak ja miałbym żyć po takiej zdradzie, co? Mógłbym sobie, co
najwyżej poderżnąć gardło, albo palnąć w łeb, bo ona nie wybaczyłaby mi
nigdy, a ja nie umiałbym bez niej żyć. Lepiej się zastanów chłopie, o
czym ty w ogóle gadasz i co mi proponujesz. Oprzytomniej wreszcie.
Niedługo trzydziestka na karku a rozumu tyle, co w kieliszku wódki. Ja
się nawróciłem i na ciebie najwyższa pora. Do emerytury będziesz tak
szalał? Rozejrzyj się wśród porządnych panien, nie takich na jedną noc.
Na pewno znajdzie się taka, w której się zakochasz. To świetne uczucie,
zapewniam cię. Jeśli tego nie zrobisz, za pięć lat będziesz starym,
zblazowanym, przepitym kawalerem, bez szans na normalne życie. Będziesz
samotny przyjacielu.
Kadrowy przełknął nerwowo ślinę.
- Chyba przesadzasz.
- Przesadzam? Rób tak dalej, a kiedyś wspomnisz moje słowa. My już
wyszumieliśmy się Seba. Nie jesteśmy nastolatkami. Czas dorosnąć i
ustabilizować się. Ja dążę do tego z całych sił. Mam już z Ulą wspólne
mieszkanie, zaręczyliśmy się, a dzisiaj ustaliliśmy datę ślubu. Wierz mi
lub nie, ale jestem szczęśliwy, bardzo szczęśliwy. Znalazłem kobietę
mojego życia. Mam zamiar założyć z nią rodzinę, mieć dzieci i zestarzeć
się przy niej. To jest teraz mój cel. A jaki jest twój? Upijać się w
klubach do późnej starości? Bardzo ambitny plan. Tylko pogratulować.
Przecież wiesz, że nie życzę ci źle. Jesteśmy przyjaciółmi od
niepamiętnych czasów. Postępowaliśmy fatalnie i czas najwyższy coś
zmienić. Pomyśl o tym.
Olszański był wstrząśnięty. Chyba jednak coś do niego dotarło. Był pewien, że przyjaciel ma rację. Podniósł się z fotela.
- Pójdę już i naprawdę przemyślę to, co powiedziałeś. Chyba masz rację.– Marek uścisnął mu dłoń.
- Na pewno mam.
Wyszła z windy z postanowieniem, że pójdzie od razu do Pshemko. Chciała,
by on pierwszy dowiedział się o ślubie. Nie od osób postronnych, ale
osobiście od niej. Wsunęła głowę w drzwi pracowni i uśmiechnęła się
widząc, jak pochylony, z zapałem szkicuje jakiś projekt.
- Witaj Pshemko. Mogę na chwilę?
Twarz mistrza rozjaśniła się w uśmiechu.
- Wchodź moja piękna. Napijesz się czekolady? Wprawdzie zdążyła już nieco ostygnąć, ale nadal jest pyszna.
- Chętnie się napiję odrobinkę. Mam nowiny.
Przysunęła krzesło bliżej niego i usiadła.
- Ustaliliśmy przed chwilą z Markiem datę ślubu.
- Och! – Klasnął w dłonie. – Naprawdę? To, kiedy wydarzy się ten cud?
- W święta, a konkretnie w drugi dzień świąt. W związku z tym przyszłam
do ciebie z wielką prośbą. Czy zgodziłbyś się zaprojektować moją suknię
ślubną i garnitur dla Marka. – Mistrz był wzruszony i otarł łezkę.
- Urszulo. Nie wybaczyłbym wam, gdybyście zdecydowali się na innego
projektanta. Ja z wielką ochotą podejmę się tego zadania. – Wstała i
uściskała go mocno.
- Dziękuję ci bardzo Pshemko. Wiedziałam, że zawsze można na ciebie
liczyć. Nie moglibyśmy wybrać innego projektanta, bo jesteś najlepszy w
tym kraju. Jesteś naszym najcenniejszym skarbem. Zaraz zadzwonię do
Marka i przekażę mu dobre wieści. Ucieszy się.
- Dobrze duszko. Powiedz mu też, że jak będzie miał chwilę, to niech
przyjdzie tu do mnie. Trzeba zdjąć z niego miarę. Dawno dla niego nic
nie szyłem. Mógł przytyć lub schudnąć. Lepiej, żeby wszystko było, jak
należy. Twoje wymiary mam, więc nie będzie problemu.
- Jestem ci niezmiernie wdzięczna i jeszcze raz dziękuję. Jesteś najlepszy.
W dobrym nastroju wróciła do siebie. Powiadomiła jeszcze Marka o jej
rozmowie z mistrzem i wzięła się za raport, który miała przedstawić na
posiedzeniu zarządu.
Przed końcem dnia rozdzwonił się jej telefon. Spojrzała na wyświetlacz i uśmiechnęła się.
- Dzień dobry tatusiu. Co tam u was?
- Wszystko w porządku. Ja dzwonię, bo chciałbym wiedzieć, czy przyjedziecie na obiad w sobotę.
- Przyjedziemy tato tak jak obiecaliśmy. Mamy trochę nowych wiadomości,
ale opowiemy na miejscu, bo przez telefon, to nie bardzo.
- Jakieś niedobre?
- Nie, nie, przeciwnie. Bardzo dobre i na pewno was ucieszą. My
zostaniemy do niedzieli. Narobię wam pierogów i innych pyszności,
żebyście mieli na cały tydzień.
- Dobrze córcia. Bardzo się cieszę.
- Ucałuj od nas dzieciaki. Ciebie też ściskamy. Do zobaczenia.
Do gabinetu wszedł Marek i spojrzał na nią pytająco.
- Tata dzwonił. Zapewniłam go, że przyjedziemy w sobotę i zostaniemy do
niedzieli. Posprzątam im trochę i wypiorę rzeczy. Obiecałam też pierogi.
- Mmm… na to ja piszę się zawsze. Zbieramy się?
- Zbieramy. Już wyłączam komputer.
W sobotni ranek podjechali pod bramę Cieplaków. Ledwie zdążyli wysiąść już dopadła ich Beatka ściskając i całując ich policzki.
- Bardzo, bardzo, bardzo się za wami stęskniłam.
- My za tobą też maleńka. – Marek pogładził jej płowe włoski. – Tata i Jasiek są w domu?
- Są. Czekają na was.
Weszli do środka i przywitali się. Ula powędrowała do swojego dawnego
pokoju i przebrała się w domowe ubranie. Miała zamiar wysprzątać
gruntownie cały dom.
- Ula. – Do pokoju wszedł Marek. – Pomógłbym ci, ale nie wziąłem nic na przebranie. Na dwie ręce poszłoby sprawniej.
- Idź do Jaśka. On na pewno da ci jakieś stare jeansy i koszulkę.
Wygonili dzieciaki do ogrodu, by im nie przeszkadzały.
- To jak się dzielimy? – Przebrany Marek z wiadrem ciepłej wody wszedł do kuchni.
- Potrafisz umyć okna? Ja zrobiłabym porządek w meblościankach i zmyłabym podłogi.
- Kochanie, ja wiele rzeczy potrafię zrobić sam. Okna też mogę umyć.
- W takim razie do roboty. Tu masz płyn do mycia szyb, ale najpierw umyj ramy.
Zabrali się energicznie do dzieła. Tak zastał ich Józef, który wrócił z zakupami.
- No moi kochani. Muszę przyznać, że widok to niecodzienny. Sam prezes
dużej firmy myje u mnie okna, a dyrektor szoruje podłogi. Ja to mam
szczęście. – Roześmiali się, jak na komendę.
- Ta praca w niczym nam nie ujmuje panie Józefie. – Odpowiedział rozbawiony Marek.
Pracowali zgodnie do południa. Potem nastawiła pranie. Postanowiła, że
za pierogi zabierze się wieczorem. O trzynastej Józef zawołał ich na
obiad.
- Mówiłaś Ula, że macie jakieś nowiny.
- A tak… właśnie. Ustaliliśmy z Markiem datę ślubu. Odbędzie się w drugi
dzień świąt Bożego Narodzenia. Powoli zaczynamy załatwiać. Właściwie
Marek, skoro tu jesteśmy moglibyśmy się przejść na plebanię i zapytać,
czy mają wolne terminy w tym czasie. To niedaleko. Przy okazji
poszlibyśmy na cmentarz.
- Pewnie. Nie mam nic przeciw temu.
- Bardzo się cieszę dzieci i jestem naprawdę szczęśliwy. A jak tata, Marek. Lepiej się czuje?
- Powolutku dochodzi do formy. Mama go bardzo pilnuje, by nie przesadzał
w niczym i żeby się oszczędzał. Teraz jest oderwany od firmy, więc i
trosk ma mniej. Dużo czasu spędza na powietrzu w ogrodzie. Dzięki temu
wygląda zdrowiej.
- Pozdrówcie oboje od nas serdecznie. Jak poczuje się dobrze, to może zechce nas odwiedzić.
- Na pewno tak będzie. On bardzo lubi rozmowy z panem.
Po południu wybrali się na plebanię. Proboszcz przyjął ich bardzo
wylewnie, szczególnie Ulę, którą znał od dziecka. Wyjaśnili mu powód
swojej wizyty.
- Kochani, nie będzie najmniejszego problemu. Parafia jest maleńka i
śluby nie zdarzają się tak często, jak w mieście. Ja już was wpisuję na
ten termin, a i zapowiedzi wyjdą, jak trzeba.
Uszczęśliwieni wyszli z plebanii. Marek objął ją i przytulił, czule całując w skroń.
- Widzisz kochanie, jak dobrze idzie? Tak się martwiłaś, że wszystko
długo potrwa, a tu proszę. Termin ślubu ustalony, Pshemko podjął się
zaprojektowania strojów ślubnych, zapowiedzi wyjdą i kościół załatwiony.
W tygodniu, jak będziemy mieć wolną chwilę, możemy pójść kupić
obrączki. Nie chcę ich wybierać sam, bo mógłbym wybrać takie, które by
ci się nie spodobały. Urząd Stanu Cywilnego chyba odpada, bo ślub będzie
konkordatowy. Nie wiem, jak to właściwie wygląda, bo to chyba proboszcz
zgłasza w urzędzie fakt zawarcia związku małżeńskiego. Nie jestem
pewny, ale się dowiem. Zajrzymy też do rodziców. Wiesz, że mama często
organizowała różne imprezy dla fundacji, którą prowadzi? Zna mnóstwo
ciekawych miejsc, w których mogłoby odbyć się wesele. Na pewno nam coś
doradzi.
Kupili po drodze wiązankę kwiatów, dwa duże znicze i już bez przeszkód skierowali się w stronę cmentarza.
Grób Magdy Cieplak był więcej niż skromny, jednak porządnie utrzymany.
Posadzone wiosną bratki pięknie rozkwitły tworząc na powierzchni mogiły
barwny dywanik. Ułożyli pod napisem kwiaty i zapalili znicze. W nagrobek
wtopiono zdjęcie, w które Marek wpatrywał się z ciekawością. – Ula bardzo przypomina matkę. Ona też była bardzo piękna. Ula ma jej oczy i podobne, pełne usta.
– Spojrzał na ukochaną. Płakała cichutko. Przytulił ja do siebie nic
nie mówiąc. Przyklękli przy grobie i zmówili modlitwę. W ciszy opuścili
cmentarz.
Dopiero po chwili otarła mokre policzki i uśmiechnęła się do niego nieśmiało.
- Przepraszam. Zawsze płaczę, kiedy tu jestem. Bardzo mi jej brakuje.
Była wspaniałą osobą. Dobrą żoną i matką. Czasem tak bardzo mi żal, że
Betti jej nie znała.
- Myślę kochanie, że ty jesteś bardzo do niej podobna. Jesteś tak samo
piękna i masz wspaniały, dobry charakter. Jestem pewien, że tak, jak i
ona, ty też będziesz bardzo dobrą żoną i świetną matką.
Po kolacji zabrała się za pierogi. Marek wraz z Józefem i Jaśkiem
oglądali mecz w telewizji, a mała Betti sekundowała jej przy stolnicy.
Późnym wieczorem, gdy już leżeli wtuleni w siebie w jej pokoiku
powiedziała.
– To był intensywny dzień. Dobrze, że załatwiliśmy wszystko na plebanii.
Jutro wstanę wcześniej i upiekę im ciasto. Może zrobię gołąbki? Nie
wiem tylko, czy tata kupił kapustę. Zobaczymy.
Przylgnął do jej ust i pocałował z czułością.
- Śpij już skarbie. Zmęczona jesteś. Powieki same ci się zamykają. Dobranoc moje szczęście.
- Dobranoc – wyszeptała jeszcze i po chwili już spała.
Obudziła się o siódmej. Wstała cicho nie chcąc obudzić Marka. Weszła do kuchni i zastała w niej ojca.
- A co ty tak wcześnie na nogach, – spytała cicho – nie możesz spać?
- No jakoś nie. A ty?
- Kupiłeś kapustę na gołąbki? Chciałam wam zrobić trochę. Ciasto też upiekę, ale później. Warkot miksera mógłby ich obudzić.
- Kupiłem. Zaraz przyniosę.
Wstawiła ryż i mielone mięso do podsmażenia. Szybko pokroiła cebulę i
zrumieniła ją. Do wielkiego gara włożyła kapustę i też postawiła na
palniku. – No teraz mogę naszykować śniadanie. – Kręciła się
jak fryga. W kilkanaście minut później na stole wylądował pocięty w
równe kromki chleb, wędlina, pomidory, ogórki i ser. Na środku, w
wielkim, szklanym dzbanku parowała herbata. Zaparzyła też kawę. Ona i
Marek właśnie od niej zaczynali dzień. Poczuła muśnięcie jego miękkich
warg na swojej szyi. Odwróciła się i uśmiechnęła promiennie.
- Wstałeś już? Myślałam, że dłużej pośpisz. Rzadka okazja.
- Witaj kotku – wymruczał jej wprost do ucha. – Wiesz, że nie lubię spać sam. Poza tym zwabił mnie zapach kawy.
- Idź się ubrać i możesz siadać do stołu. Śniadanie czeka.
Dzieci również zdążyły już wstać. Umyte i ubrane usiadły przy stole. Ula nalała im do kubków herbaty a sobie i Markowi kawy.
- Poszedłbyś ze mną do garażu Marek, jak zjemy? Pomógłbyś mi
uporządkować kilka rzeczy. Jasiek też będzie mi potrzebny. We trójkę
uwiniemy się raz dwa, a co najważniejsze, nie będziemy przeszkadzać Uli.
Ona ma jeszcze sporo roboty. Zawzięta jest. – Uśmiechnął się do córki.
- Jasne. Nie ma problemu. Chętnie pomogę. Pożyczę jeszcze dzisiaj twoje ciuchy Jasiek.
Kiedy wynieśli się z kuchni, pozmywała po śniadaniu i zabrała się za
gołąbki. Miała naprawdę zręczne ręce. Stolnica błyskawicznie zapełniała
się zgrabnymi rulonikami. Wyjęła z szafki dwa duże owalne rondle i
ułożyła je w nich. Potem zabrała się za ucieranie ciasta.
Wrócili z garażu i z lubością pociągnęli nosami.
- Ale pachnie – rzucił Jasiek. – Ulka robi najlepsze ciasto na świecie.
- Nie musisz mi tego mówić, bo sam mam podobne zdanie. – Zachichotał
Marek. – Mam nadzieję, że napiekła tego tyle, że i do domu weźmie
trochę. – Józef poklepał go po ramieniu.
- Nie martw się synu. Wiesz, że ona robi wszystko w dużych ilościach, na
wyrost i spuchliznę. Dostaniecie i ciasto i pierogi i gołąbki.
Wszystkiego po trochu.
Umyli się z kurzu, który zalegał w garażu i poszli przebrać. Józef
wszedł do kuchni i z przyjemnością spojrzał na zarumienioną od pracy
twarz swojej córki.
- Napracowałaś się córcia. Chłopaki już nie mogą doczekać się tych pyszności.
- Zaraz je dostaną. Usiądź. Chciałam porozmawiać. – Wyciągnęła z
kieszeni kopertę. – Tu masz pieniądze na życie. Nie oszczędzaj już tak
bardzo i daj dzieciakom więcej luzu. Kup Betti trochę słodyczy. Wiesz,
że przepada za nimi, a i Jaśkowi odpal jakąś tygodniówkę. Koniec naszej
biedy. Najwyższy czas zacząć żyć, jak ludzie. Ja zarabiam tyle, że nie
jestem w stanie tego wydać, więc nie protestuj, dobrze?
Wziął z jej rąk kopertę i oniemiał.
– Na litość boską Ula, to jest mnóstwo pieniędzy. Ty potrzebujesz ich bardziej. Na wesele. Ile tego jest?
- Pięć tysięcy. I nie martw się. Na wszystko mi starczy. – Zobaczyła w jego oczach łzy. Podeszła i przytuliła go do siebie.
- Nie płacz tato. Będę naprawdę szczęśliwa, jak dobrze spożytkujesz te
pieniądze. W następną sobotę zabierzemy dzieciaki na zakupy. Kupię
trochę odzieży dla nich. Chodzą w takich starociach, że już nawet szkoda
je łatać. Zobaczyłam to dzisiaj podczas prania. Betti rośnie, jak na
drożdżach. Też powyrastała z wielu rzeczy. Jaśkowi przyda się nowa
kurtka, spodnie i buty, a i ty sam nie masz nic porządnego. Trzeba to
zmienić jak najszybciej.
- Dziękuję ci dziecko – powiedział wzruszony. – Jesteś najlepszą córką
na świecie. Kocham cię bardzo i jestem taki z ciebie dumny.
- I ja cię bardzo kocham tato. Schowaj teraz te pieniądze i zawołaj wszystkich na obiad. Ja już nakładam.
Późnym popołudniem spakowała trochę tych pyszności, które ugotowała.
Żegnali się obietnicą przyjazdu w następną sobotę i zabrania dzieci na
zakupy.
- Nie gniewasz się, że wyskoczyłam z tą propozycją zakupów? – Spytała,
gdy jechali na Sienną. – Oni naprawdę nie mają już w co się ubrać.
- Kotku, co ci przychodzi do tej ślicznej główki? Dlaczego miałbym się gniewać?
- Może miałeś inne plany na następny weekend?
- Skarbie, ja swoje plany podporządkowuje twoim. Co najwyżej mogę coś
zaproponować, ale nie będę protestował, gdy chodzi o coś tak ważnego.
- Kocham cię. – Wyszeptała. Uśmiechnął się szeroko.
- Możesz mi to powtarzać kilka razy w ciągu dnia. To muzyka dla moich uszu. Ja kocham cię, jak wariat.
Ledwie włożyła do lodówki przywiezione z Rysiowa rzeczy, porwał ją na
ręce i pobiegł do łazienki. Niemal zdarł z niej ubranie i wpił się w jej
usta. Chichotała.
- Uspokój się, bo jeszcze zedrzesz ze mnie skórę.
- Nie zedrę – wymamrotał pieszcząc jej sutki. – Pragnę cię, jak
szaleniec. Gdybyś nie była taka zmęczona ubiegłej nocy, kochałbym cię
tam w Rysiowie. Z biedą się powstrzymałem.
Wprowadził ją do kabiny. Oblał ich oboje strumieniem ciepłej wody i z pietyzmem namydlał jej ciało.
- Jesteś idealna pod każdym względem. – Uśmiechnęła się do niego radośnie.
- Ty też. Jesteś moim wymarzonym, chodzącym ideałem mężczyzny.
Spłukał szybko pianę z siebie i z niej. Wytarł oboje do sucha i nie
zwlekając, szybkim krokiem, trzymając ją w ramionach, zaniósł do
sypialni. Ułożył na łóżku i zachwyconym spojrzeniem omiótł jej nagie
ciało.
- Nigdy mi ciebie dość i to się już nie zmieni. Będę kochał się z tobą
do późnej starości, nawet, gdy będę musiał zażywać już Viagrę. –
Roześmiała się na całe gardło.
- Najgorzej będzie, jak i ona nie pomoże. Wtedy zostaje ci już tylko mleko z gipsem.
- Osz ty diablico jedna! Dzięki Bogu teraz nie potrzebuję ani jednego, ani drugiego i zaraz ci to udowodnię.
Przylgnął do niej całym ciałem inicjując namiętny pocałunek. Pieścił
piersi, drażnił sutki. Drżała. Zawsze reagowała w ten sposób na dotyk
jego delikatnych rąk. A one wyprawiały istne cuda. Gładziły cudownie
płaski brzuch i kształtne pośladki. Drażniły płeć. Pieściły smukłe uda.
Usta nie ominęły żadnego skrawka jej ciała. Pożądliwie wpiły się w pępek
by następnie wedrzeć się w jej kobiecość. Jęknęła z rozkoszy, a on
kierował jej ciałem, jak dyrygent orkiestrą. To była harmonia w
najczystszej postaci. Ona wilgotniała oraz bardziej. Wszedł w nią i
zaczął się rytmicznie poruszać. Odpływała poddając się jego płynnym
ruchom silnym i głębokim. On wytrwale prowadził ich do spełnienia.
Zamknęła oczy. Było jej tak dobrze, tak błogo. Pragnęła, by ten akt
nigdy się nie skończył. By trwał i trwał. Przyspieszył nagle i pędził
już na oślep. Zatracił się. Usłyszał jej krzyk. Jeszcze tylko kilka
ruchów i sam poczuł to cudowne ciepło rozlewające się w okolicy
podbrzusza. Trwał tak chwilę czekając, aż uspokoją się jego zmysły i
wybrzmi jej krzyk. Zdyszany opadł na nią całując jej usta. Poczuł, jak
jej ciało również się uspokaja targane ostatnimi spazmami.
- Dziękuję kotku. To było wspaniałe.
- Jestem szczęśliwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz