Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 5 października 2015

"Dotyk miłości" - rozdział 3

"Dotyk miłości" 

  09 marzec 2012
Rozdział III


Wychodząc z windy natknęła się na swojego szefa. Obrzucił ją zdziwionym spojrzeniem.
- Już jesteś? Wszystko załatwiłaś? – Pokiwała twierdząco głową.
– Szybko ci poszło – stwierdził zerkając na zegarek. – Chodź do mnie. Opowiesz mi.
Weszli do gabinetu.
- Siadaj i mów, co zdziałałaś.
- Załatwiłam salę w Starej Pomarańczarni w Łazienkach. Obejrzałam ją. Jest duża i pomieści sporo ludzi. Obok jest nieco mniejsza. Świetnie nadaje się na bankiet. Chcieli dwadzieścia tysięcy, ale zeszłam do piętnastu. Załatwiłam zespół. Jest naprawdę dobry i bierze za wieczór tylko trzy tysiące. Po foldery mam przyjechać za dwa dni. Obiecali, że wydrukują licząc po dwa złote za jeden. Catering też załatwiłam. Każdą pozycję negocjowałam. Jutro pójdę do nich po szczegółowe wyliczenia i zaniosę też umowę do podpisania. Do Łazienek również trzeba będzie taką przygotować. Jutro się tym zajmę, albo jeszcze dzisiaj, jak zdążę. Nie zamówiłam tylko szampana, bo nie znam się na tym i myślałam, że ty mi coś doradzisz…
Siedział wbity w kanapę i wytrzeszczał na nią oczy. – Czy to możliwe, że załatwiła w ciągu kilku godzin wszystko, co najważniejsze? Nie zaniedbała niczego i zaoszczędziła nam, co najmniej pięćdziesiąt tysięcy?
- Dlaczego nic nie mówisz? Źle załatwiłam? Może mogłabym jeszcze coś wynegocjować? – Patrzyła mu w oczy z obawą.
- Ula, jesteś niesamowita. Jak ci się udało tyle załatwić w tak krótkim czasie? Mnie takie sprawy zajęłyby więcej niż tydzień. Sama drukarnia daje sobie zwykle na druk dwa tygodnie, a nie dwa dni.
Zarumieniła się i spuściła wzrok.
- Nie przesadzaj. Ja po prostu miałam szczęście – powiedziała cicho. – Jeśli nie masz więcej pytań, to pójdę przygotować te umowy.
- Dobrze Ula. O nic więcej nie pytam, bo poradziłaś sobie znakomicie. Dziękuję.
Kiedy wyszła, zamyślił się. – Jest naprawdę dobra w tym, co robi. Prawdziwy tytan pracy. Dla mnie lepiej. Przy niej nie będę musiał się wysilać. Nawet nie wyglądała tak źle. Dobrze, że nie podkręciła tej grzywki. Od razu wygląda lepiej i ciuchy też do przyjęcia.

Zanim zabrała się za pisanie umów, postanowiła iść do pracowni mistrza i rozeznać się wstępnie w sytuacji. Nie miała jeszcze okazji poznać go osobiście, ale i tak szła do niego z duszą na ramieniu. Obawiała się jego reakcji na jej widok. Mistrz był kapryśny i nie znosił niczego, co zaburzało porządek jego świata. Ona była dysonansem, czymś odbiegającym od ustalonych firmowych norm, czymś nie do przyjęcia. Zapukała delikatnie do drzwi i uchyliła je nieśmiało. Zobaczyła go pochylonego nad rysunkami. Cichym i łagodnym, głosem zagaiła.
- Dzień dobry mistrzu, mogłabym zająć chwilkę?
Podniósł głowę znad szkiców i przyjrzał jej się ciekawie.
- Kim osoba jest?
- Nazywam się Urszula Cieplak i jestem nową asystentką Marka Dobrzańskiego.
- Niech osoba wejdzie i powie, o co chodzi.
- Dyrektor Dobrzański wyznaczył mnie do koordynowania przygotowań do pokazu. Chciałam spytać o kilka rzeczy, jeśli można?
- A salę załatwiliście? To najważniejsze przecież i to nie może być byle co. Moje dzieła są ponadczasowe i nigdy nie zgodzę się na to, by były wystawiane w jakiejś podrzędnej sali.
- Właśnie dzisiaj ją załatwiłam i mam nadzieję, że będzie odpowiednia dla tej pięknej kolekcji. To Stara Pomarańczarnia w Łazienkach.
- Naprawdę? To piękny, zabytkowy budynek. Jestem pod wrażeniem. To jak masz na imię duszko?
- Ula. Ula Cieplak.
- A tak, tak, właśnie. Droga Urszulo. Naprawdę nie spodziewałem się tak pięknego i godnego miejsca dla moich kreacji. Wiesz, że wszyscy mówią tu sobie po imieniu?
- Tak, wiem… - odpowiedziała niepewnie.
- W takim razie życzę sobie, byś i ty tak się do mnie zwracała.
- To wielki dla mnie zaszczyt mistrzu. – Pokiwał łaskawie głową.
- To, o co przyszłaś zapytać?
- Marek prosił, abym się zorientowała, jak daleko jesteś z projektami i szyciem i czy zdążycie. Jeśli ci czegoś potrzeba, lub chcesz, by załatwić coś, co mogłoby pomóc w tworzeniu, to ja bardzo chętnie się tego podejmę.
- Naprawdę mogłabyś?
- Oczywiście. Wystarczy jedno twoje słowo.
- Widzisz Urszulo, tak jak alpinista potrzebuje adrenaliny, by wspiąć się na szczyt, tak ja nieustannie potrzebuję gorącej czekolady. Ona jest moim motorem napędowym. Ta, którą mi przynoszą od jakiegoś czasu, jest okropna. Gdybyś mogła załatwić mi taką, jak lubię z odrobiną chilli, byłbym wdzięczny.
- Nie ma sprawy Pshemko. Jeszcze dzisiaj załatwię regularne dostawy z „Książęcej”. Słyszałam, że tam przyrządzają najlepszą. Na godzinę dwunastą każdego dnia może być?
- Jesteś aniołem, a Markowi powiedz, że zdążymy ze wszystkim na czas. Jak będę miał swoją czekoladę, to i robota pójdzie sprawniej.
- Bardzo ci dziękuję Pshemko. To naprawdę dobre wieści. Nie przeszkadzam ci już i zaraz zadzwonię do „Książęcej”.
Z ulgą wyszła z pracowni i wzięła głęboki oddech. – Nie było tak źle. Nie zrugał mnie, nie skrytykował, był miły. Mam dzisiaj naprawdę dobry dzień.
Przed wejściem do sekretariatu znowu wpadła na Marka.
- Ula, gdzie ty się włóczysz. Szukam cię od dłuższego czasu. Miałaś pisać te umowy. – Powiedział zrzędliwie.
- Przepraszam. Już się za nie zabieram. Byłam u Pshemko dowiedzieć się o projekty i jak są daleko z szyciem.
- No i…, co powiedział?
- Kazał cię uspokoić, że wszystko jest pod kontrolą i na pewno zdąży.
- Naprawdę? A ja myślałem, że w ogóle nie będzie chciał z tobą rozmawiać. – Spojrzała na niego dziwnie.
- A dlaczego miałby nie chcieć? Przecież nic złego mu nie zrobiłam i byłam uprzejma. – Dobrzański zmieszał się pod wpływem jej zdziwionego spojrzenia.
- Wiesz, on czasem bywa nieobliczalny. Dobra, wracam do siebie. - Nawet z Pshemko potrafi rozmawiać? Myślałem, że ją wywali z pracowni za sam wygląd. Zadziwiające…

Dni biegły utartym rytmem. Odliczali je do pokazu. Ona ciągle była w biegu, ciągle coś załatwiała, a Marek tylko ograniczał się do wydawania poleceń. Nie robił w zasadzie nic. Wszystko zrzucił na swoją pracowitą asystentkę. Nie skarżyła się, bo i po co? Nie miała tu, jak do tej pory żadnej przyjaznej duszy. No, może za wyjątkiem Pshemko. Mimo swojej egocentrycznej natury docenił w niej zaangażowanie, z jakim podejmowała się kolejnych zadań i jej łagodny charakter. Spokojny głos Uli działał na niego, jak balsam na rany. Kiedy tylko wpadał w zły nastrój zaraz prosił ją do siebie. Ona zawsze potrafiła uspokoić jego skołatane nerwy, wesprzeć i pocieszyć dobrym słowem. Czekoladę dostarczano regularnie. Za to też był jej wdzięczny, bo dostawał taką, jaką lubił najbardziej.
Z Violettą miała prawdziwy kłopot. Była pusta, infantylna i bardzo irytująca. Nic sobie nie robiła z wydawanych przez nią poleceń. Nie wykonywała swoich obowiązków, które w efekcie Marek egzekwował od Uli. Zaczęła nawet myśleć, że on robi to celowo, by obarczyć ją jeszcze większą dawką pracy. Ciągle się czegoś czepiał, ciągle miał jakieś uwagi, ciągle nie był do końca zadowolony z jej wysiłków. Na jej nieśmiałe protesty, że przecież Violetta miała coś wykonać, zawsze jej bronił i powtarzał, że już na początku uprzedził ją, że będzie musiała pomóc jego sekretarce. Pamięta, że powiedziała wtedy, że między pomocą, a odwaleniem za kogoś całej roboty jest zasadnicza różnica. Zirytował się i wysapał tylko.
- Ty chcesz nadal tu pracować?
Spuściła wtedy głowę ledwie tłumiąc łzy i nie powiedziała już nic. Bardzo bolało ją takie traktowanie. Wychodziła niemal ze skóry, by był zadowolony, by ją pochwalił i obdarzył łaskawszym spojrzeniem. Czasem go obserwowała. Jego duże, szaro-stalowe oczy miały taki łagodny wyraz, który tak bardzo nie pasował do jego zachowania. Z czasem doszła do wniosku, że jest taki jedynie w stosunku do niej, innych traktuje zupełnie inaczej. Jest miły, przyjacielski, czasem rzuci jakiś żart… Czuła się wtedy rozgoryczona, bo nie rozumiała, dlaczego akurat do niej jest tak uprzedzony i tak negatywnie nastawiony. Nigdy nie odmówiła wykonania polecenia. Zawsze ubiegała jego myśli. Odczytywała w lot to, co miał jej do przekazania. Była lojalna. Złego słowa nie pozwalała powiedzieć na jego temat.
Kiedy któregoś dnia Pshemko przedstawił jej Paulinę, ta zaraz zaczęła pogardliwie komentować zaangażowanie Dobrzańskiego w pracę i wypytywać ją o to. Przeprosiła ją wtedy mówiąc, że jaki by nie był, jest jej przełożonym i nie wypada zwykłemu pracownikowi wyrażać się niepochlebnie o własnym szefie. Jej słowa zdumiały Paulinę.
- Jesteś bardzo lojalna Ula, ale uważaj, bo on nie potrafi tego docenić.
Nie skomentowała jej słów głośno, ale pomyślała, że Paulina ma chyba rację. On nie traktował jej, jak oddanego firmie pracownika, wysługiwał się nią, wykorzystywał jej umiejętności w załatwianiu spraw niekoniecznie związanych z pracą, nie był obiektywny. Miała wszelkie powody, by go znienawidzić, a tymczasem okazało się, że zakochała się w nim. Kiedy odkryła i uświadomiła sobie ten fakt, była zdruzgotana, bo zdała sobie sprawę, że on nigdy nie spojrzy na nią łaskawym okiem, nie potraktuje, jak kobietę. Ona była tylko narzędziem w jego rękach do odwalania roboty, którą obarczał ją w nadmiarze. Od tego czasu niejedną łzę wylała i wciąż karciła się za to, że pozwoliła sercu dojść do głosu.
- Jak mogłam do tego dopuścić? Czy doświadczenie z Bartkiem niczego mnie nie nauczyło? On przecież też wykorzystywał moją naiwność. Czy ja zawsze muszę lokować swoje uczucia w takich nieodpowiednich mężczyznach?
Te dręczące myśli nękały ją czasem przez całą noc. Wstawała wtedy bez sił. Zmęczona i rozdygotana, ledwie brała się w garść, by móc funkcjonować przez cały dzień.
Czwartek był jednym z takich właśnie dni. Weszła do biura niemrawo, z podkrążonymi z niewyspania oczami. Musiała się zmobilizować, bo w sobotę miał odbyć się pokaz. Już od progu przywitał ją jęk Violetty.
- Matko Boska! W coś ty się wystroiła! Widziałaś się dzisiaj w lustrze? Ubierasz się, jak jakaś szmaciara z lumpeksu. Nie wstyd ci? Przynosisz hańbę tej firmie! Marek już dawno powinien cię wywalić za sam wygląd!
On sam wychodząc z windy usłyszał ten jazgot. Przyspieszywszy kroku dotarł do sekretariatu.
- Co tu się do cholery dzieje? Viola możesz spuścić z tonu? Słychać cię nawet u Władka na dole. Dlaczego tak wrzeszczysz?
- Czy ty widzisz, jak ona wygląda? Jak wyciągnięta ze śmietnika. Asystentka… - prychnęła pogardliwie.
Marek spojrzał na stojącą ze spuszczoną głową Ulę. Zauważył też łzy, które kapały jedna po drugiej na podłogę. Poczuł się nieswojo.
- Chodź Ula do mnie.
Kubasińska uśmiechnęła się złośliwie. – No, to teraz da jej popalić.

Oczy tej małej, jak dwa błękity,
myśli tej małej - białe zeszyty,
a on był dla niej, jak młody bóg,
żebyż on jeszcze kochać mógł...

Weszła do gabinetu i stanęła tuż przy drzwiach. Płakała cicho.
- Usiądź proszę. – Powiedział łagodnie.
Kiedy zajęła miejsce w fotelu, przysiadł obok na kanapie i wyciągnąwszy z kieszeni chusteczkę, podał jej bez słowa. Zdjęła okulary i wytarła oczy.
- Powiesz mi, o co poszło?
Podniosła głowę i wbiła w niego wzrok. Przeszedł go dreszcz. Nigdy w życiu nie widział tak dużych, pięknych i zrozpaczonych oczu. Było w nich tyle bólu, żałości i rezygnacji. Odezwała się płaczliwym głosem.
- Przepraszam cię Marek za ten incydent. Ona nie byłaby sobą, gdyby nie skomentowała każdego dnia mojego wyglądu. Ja wiem, że źle wyglądam i brzydko się ubieram. Jesteśmy biedni. Nie stać mnie na nowe rzeczy. Obiecuję ci jednak, że zadbam o siebie, jak tylko dostanę pensję. Kupię coś porządnego, żebyś nie musiał się za mnie wstydzić.
- Już dobrze Ula. Nie płacz. Porozmawiam z nią. Wróć teraz do siebie i zajmij się pracą.
Kiedy otworzyła drzwi usłyszała za sobą.
- Violetta! Do mnie!
Kubasińska wstała od biurka, obciągnęła spódnicę i weszła do gabinetu celowo potrącając i obrzucając Ulę pogardliwym spojrzeniem.
- Zamknij drzwi i siadaj – powiedział nieznoszącym sprzeciwu tonem.
Kiedy wykonała jego polecenie odezwał się zjadliwie.
- Przesadziłaś. Tym razem nie ujdzie ci to na sucho. Pobłażałem ci i wybaczałem lenistwo, notoryczne spóźnianie się do pracy i niewykonywanie poleceń. Przymykałem oko na twoje złośliwe uwagi rzucane pod adresem Uli. Chyba poczułaś się przez to zbyt pewnie. Nie jesteś nietykalna. Za takie rzeczy z łatwością wywalę cię z firmy bez żadnych skrupułów. Jeszcze raz usłyszę z twoich ust jakieś komentarze odnośnie jej ubioru, lub dowiem się od niej, że nie chciałaś wykonywać jej poleceń, nie będę już taki wspaniałomyślny. Zapewniam cię, że bez mrugnięcia okiem podpiszę twoje zwolnienie dyscyplinarne. A teraz wyjdziesz stąd i przeprosisz Ulę. Chcę to słyszeć, więc zrób to odpowiednio głośno. Zrozumiałaś?
Kubasińska była w szoku. Nie tego spodziewała się usłyszeć. Sądziła, że dyrektor poprze ją w całej rozciągłości. Tymczasem okazało się, że może za to wylecieć z pracy. – Co za niewdzięcznik. – Pokiwała głową. – Zrozumiałam.
- W takim razie idź i zrób, o co prosiłem.
Zostawiwszy uchylone drzwi gabinetu podeszła do biurka Uli.
- Przepraszam cię Ulka, że tak na ciebie naskoczyłam. To się już więcej nie powtórzy. – Powiedziała teatralnym głosem.
Marek uśmiechnął się w duchu. – To na pewno nie były szczere przeprosiny i ani w ułamku nie żałuje tego, co zrobiła. No, ale przeprosiła.
Ula była zadowolona. Słyszała całą rozmowę, bo Marek mówił dość głośno. Uśmiechnęła się do siebie. Po raz pierwszy stanął w jej obronie. Czy to znaczyło, że zaczął zmieniać o niej zdanie?

W piątek dogrywała już wszystko na tip top. Była w Łazienkach obejrzeć przygotowaną salę. Wszystko dopieszczono. Wybieg dla modelek był gotowy. W sali bankietowej ustawiono podium dla zespołu i stoliki nakryte białymi obrusami. Zaplecze dla Pshemko też czekało w gotowości. Stały tam wieszaki i stanowiska dla stylistów. W sali głównej uwijali się oświetleniowcy i dźwiękowcy. Jeszcze tylko musiała wejść do kwiaciarni upewnić się, czy wyrobią się z bukietami kwiatów, które zamówiła w dużej ilości. – No, wszystko gra. Nic nie może się posypać.
Szczęśliwa i dumna z siebie wróciła do firmy. Koniecznie musiała napić się kawy. Była zmęczona a zastrzyk kofeiny zawsze stawiał ją na nogi. Podchodząc do drzwi firmowej kuchenki usłyszała rozmowę. Rozpoznała głos Marka i Sebastiana.
- Niezły kawał roboty odwaliła za ciebie twoja Brzydula. Nie zmordowałeś się zbytnio przygotowaniami do tego pokazu. – Zarechotał Olszański.
- No, – zawtórował mu Marek – pani brzydka wyrabiała po trzysta procent normy. Czasami myślałem, że nie da rady, ale nawet nie masz pojęcia, jak bardzo jest zaangażowana.
- I co teraz? Dasz jej zaproszenie na pokaz? Wyobrażasz sobie miny tych celebrytów, gdybyś przedstawił tego paszczaka, jako swoją asystentkę? Szczęki by im opadły z wrażenia.
- Nie… To nie wchodzi w rachubę. Chyba spaliłbym się ze wstydu.
Nie wierzyła własnym uszom. Sądziła, że się przesłyszała. Tyle energii i pracy włożyła w przygotowanie tego pokazu, a teraz nagle okazuje się, że ma jej tam nie być? Oparła się o futrynę drzwi i rozpłakała. Zauważyli ją i usłyszeli jej płacz. Popatrzyli na siebie zaskoczeni jej obecnością.
- Chyba wszystko słyszała – mruknął strapiony Sebastian. Marek podszedł do niej kładąc jej rękę na ramieniu. Odsunęła się gwałtownie.
- Nie dotykaj mnie, – wysyczała – jeszcze nie daj Boże zarazisz się moją brzydotą i wtedy to będzie prawdziwe nieszczęście. Osiągnąłeś swój cel. Pokaz dopięty na ostatni guzik, a ja odchodzę. Nie będę cię już nękać swoim widokiem. Jestem pewna, że przyjmiesz na moje miejsce kogoś powalającego urodą i z nogami długimi po samą szyję. Kogoś, kto nie będzie obrażał twojego wysublimowanego poczucia estetyki. Życzę ci szczęścia. Mimo wszystko.
Obróciła się na pięcie i ruszyła w stronę sekretariatu.
- Ula zaczekaj! Pozwól sobie wyjaśnić! – Dobiegł ją głos Marka.
Nie słuchała. Porwała torebkę z biurka, nie zawracając sobie głowy wyłączeniem komputera i wpatrującą się w nią tępo Violettą. Energicznym krokiem ruszyła w kierunku schodów i zbiegła nimi na sam dół. Szczęśliwie dopadła stojącego na przystanku autobusu. Zajęła wolne miejsce i otarła mokre policzki. - Tata się zmartwi. Nie popracowałam długo. Zaledwie miesiąc. Znowu zacznie się szukanie jakiejś posady. Trudno. Do F&D już nie wrócę. Nigdy.

- Ojciec mnie zabije. Urwie mi łeb przy samym tyłku, jak się dowie, że ona odeszła. To przecież jego protegowana. – Panikował Marek. - Wymyśl coś Seba, bo mam w głowie mętlik. Co ja mam mu powiedzieć, co? Do roboty nadawała się idealnie, ale do pokazania się w towarzystwie, niekoniecznie? Argument idiotyczny, musisz przyznać. – Olszański poskrobał się po głowie.
- Cholera, że też musiała tu przyjść i wszystko usłyszeć. Co za niefart.
- To wszystko, co masz mi do powiedzenia? Trochę mało, nie uważasz? Jadę za nią. Kupię duży bukiet róż i przeproszę ją zanim ojciec dowie się o wszystkim. Ona musi tutaj wrócić. Jest brzydka, fakt, ale muszę przyznać, że nigdy nie miałem tak pracowitej i kompetentnej asystentki. Wykorzystałem ją, jak zwykła świnia. Jestem świnią do n-tej potęgi. Jadę, a ty sprawdź jej adres, bo nie znam.
Złapał teczkę i kluczyki do samochodu, Violetcie rzucił, że nie będzie go do końca dnia i skierował się do windy. Po drodze zatrzymał go jeszcze Olszański wciskając kartkę z adresem. Rysiów osiem. Ustawił GPS. Nigdy tam nie był i nie chciał błądzić. Ruszył z piskiem opon. Po drodze zahaczył o kwiaciarnię, gdzie kupił ogromny bukiet czerwonych róż.

Wysiadła z autobusu i wolno powlokła się w kierunku domu. Bała się reakcji taty na wieść, że odeszła z pracy. Widział, jak się zaangażowała, jak ciężko pracuje, jak wypruwa sobie żyły, by tylko nie zawieść Dobrzańskiego. Przez ten miesiąc schudła chyba z dziesięć kilo. Tyle razy jej powtarzał, że nie samą pracą człowiek żyje. Martwił się, kiedy odchodziła od stołu skubnąwszy zaledwie parę kęsów. Z troską spoglądał na bladość policzków, sińce pod oczami z niewyspania i wyraźny spadek wagi. Każdego dnia wracała tak zmęczona, że nie miała nawet siły uśmiechać się do nich. Zawiodła Beatkę, bo od dawna nie czytała na dobranoc jej ulubionych bajek. Czy to wszystko było tego warte? Jego jednego uśmiechu, lub pochwały? Jak wielkim okazał się hipokrytą. Po incydencie z Violettą sądziła, że coś zrozumiał. Myliła się. Ludzie jego pokroju nigdy nie zrozumieją ludzi takich, jak ona. To nie jest jej świat a ona zupełnie do niego nie pasuje.
Dochodziła już do bramy, gdy wystraszył ją pisk opon hamującego samochodu. Obejrzała się za siebie i ujrzała srebrnego Lexusa Dobrzańskiego, a po chwili jego samego wyłaniającego się z jego wnętrza z ogromnym bukietem róż. Nacisnęła klamkę chcąc wejść na podwórko.
- Ula zaczekaj, błagam. Nie odchodź - poprosił
- Co ty tutaj robisz? – Spytała ściszając głos. – Jeśli coś z pokazem, to będziesz musiał poradzić sobie sam. Ja nie pracuję już w F&D. W poniedziałek przyniosę swoje wypowiedzenie. – Chciała odejść. Złapał ją za rękę próbując zatrzymać. Wyrwała się.
- Godzinę temu prosiłam cię, żebyś mnie nie dotykał – wysyczała.
- Ula porozmawiaj ze mną, proszę. Chciałbym ci tylko wyjaśnić…
- Tu nie ma co wyjaśniać Marek. Ja usłyszałam o sobie prawdę i choć zabolało bardzo, to wcześniej, czy później pogodzę się z nią.
- Przyjechałem cię błagać, żebyś wróciła. Jeśli będzie, trzeba, to na kolanach będę cię błagał.
- Naprawdę nie ma takiej potrzeby. Szkoda twoich spodni. Mogłyby się pobrudzić, a mnie nie stać, by zapłacić za pralnię. Stanowicie z Violettą świetny tandem, a nawet trio, jeśli wziąć pod uwagę Olszańskiego. Znakomicie poradzicie sobie beze mnie, bo uzupełniacie się nawzajem, jak elementy układanki. Violetta nadal będzie śledzić sieciowe wyprzedaże i paplać osiem godzin przez telefon, Olszański zdobędzie mnóstwo punktów w grach strategicznych, bo to wychodzi mu najlepiej, a ty możesz oddać się swojej ulubionej pasji, czyli nicnierobieniu. Wszystko na chwałę i pomyślność firmy. I nie martw się. Nic nie powiem twojemu ojcu. Nie zasłużył sobie na takie wieści. Liczę się z tym, że ma chore serce i oszczędzę mu tego. Gdyby pytał, powiem, że odeszłam, bo nie radziłam sobie z obowiązkami. Teraz, jeśli pozwolisz pójdę już. Mam sporo zajęć domowych.
- Błagam cię Ula nie odchodź. Wszystko, co powiedziałaś jest prawdą. Przysięgam ci, że to się zmieni, tylko wróć. Proszę, to dla ciebie. – Podsunął jej bukiet.
- Jest bardzo piękny, ale nie mogę go przyjąć. Tak, jak kwiatek do kożucha, tak ten bukiet pasuje do mnie. Daj go Violi, na pewno poczuje się doceniona za to, z jakim zapałem poświęca się dla firmy. Mnie można kupić szczerością i uczciwością, nie bukietami kwiatów darowanymi z fałszywych pobudek. Pożegnam się już. Do widzenia.
Ze smutkiem patrzył, jak oddala się od bramy. To, co powiedziała dało mu do myślenia. Mylił się, co do niej. To nie była pusta lala dająca się złapać na lep miłych słówek i komplementów bez znaczenia. Miała kawał solidnego charakteru i zasady, którymi kierowała się w życiu. Zapewniła go wprawdzie, że ojcu nic nie powie, ale i tak czuł się podle uzmysłowiwszy sobie, jak wrednie ją traktował, wykorzystywał jej dobroć i chęć pomocy. Ta rozmowa wstrząsnęła nim. Przejrzała go na wylot. Krótko i treściwie podsumowała, jakim jest człowiekiem. - Człowiekiem? Dobre sobie. To ja, Marek Dobrzański, babiarz, pijak, łajdak i wielka świnia. Nic dodać, nic ująć. - Przytłoczony dosadnością jej słów zasiadł za kierownicą i uruchomił silnik. – I tak jej odejście nie ujdzie mi płazem. Ojciec będzie zadawał mnóstwo niewygodnych pytań – pomyślał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz