"Dotyk miłości"
09 marzec 2012
Rozdział VIII
Stała dopóki samochód Marka nie zniknął jej z oczu. Bezwiednie dotknęła
dłonią policzka. Nadal czuła na nim jego ciepłe, miękkie, zmysłowe usta.
Miała zamęt w głowie, bo kolejny raz nie rozumiała, dlaczego to zrobił.
Czy to było tylko przyjacielskie cmoknięcie w policzek, czy coś więcej?
Uśmiechnęła się. – Obojętnie, jaki by nie był ten całus muszę przyznać, że był bardzo przyjemny. Może jednak on do mnie coś czuje?
Nie miała czasu dłużej się nad tym zastanawiać. Praca czeka. Obiecała
przecież, że przygotuje coś naprawdę dobrego. Przywitała się z ojcem i
dzieciakami. Jej młodszy brat właśnie wybierał się na randkę ze swoją
dziewczyną Kingą, a Betti zawzięcie rysowała coś przy stole.
- Beatko możesz pójść rysować do swojego pokoju? Będę potrzebowała stół.
Wiesz, że jutro mamy ważnych gości. Trzeba przygotować coś smacznego.
- Ja ci pomogę. Będę ci podawać rzeczy z lodówki. – Pogłaskała ją po głowie.
– Dobrze kochanie. Idź schować blok i kredki a ja ściągnę serwetę.
- Myślałam, co ugotować na ten obiad – zwróciła się do ojca. –
Wymyśliłam, że zrobię obiad śląski, wiesz… kluski śląskie, rolady i
czerwoną kapustę. Oni na pewno nigdy nie mieli okazji kosztować takiej
kuchni.
- Dobry pomysł, a zupa?
- Co powiesz na czerwony barszcz z krokietami? – Ojciec uśmiechnął się błogo.
- Pysznie. Miałaś też piec.
- Właśnie zaraz się za to zabiorę. Upiekę biszkopt i zrobię tort i może jeszcze ciasto z migdałami, co myślisz?
- To dużo pracy Ula, zdążysz?
- Nie martw się tato, dam radę. Już się za to zabieram.
- Pomogę i ja. Obiorę buraki na barszcz i ziemniaki na kluski. Też chcę się na coś przydać. W końcu to moi goście.
- Nasi tato, przecież będzie Marek.
W sobotę do południa kończyła to, co zaczęła poprzedniego dnia.
Przełożyła tort masą i z uśmiechem przyglądała się Beatce, jak gorliwie
wylizuje jej resztki z misek. Migdałowiec wyszedł nadzwyczajnie. Na
stolnicy pyszniła się niezliczona ilość okrągłych, niewielkich klusek z
wgłębieniami w środku. Podprawiła jeszcze zupę i sos. Wszystko było
gotowe. Śnieżno-białym obrusem przykryła stół w pokoju gościnnym, na
którym ustawiła zastawę i sztućce. Gotowe. Teraz tylko czekali na
przybycie gości. Ula przebrana w sukienkę podkreślającą atuty jej
smukłej figury pomagała Beatce się ubrać. Mała też wyglądała elegancko w
sukience kupionej przez Ulę za jej pierwszą wypłatę. Mężczyźni również
prezentowali się szykownie.
O czternastej zauważyła samochód Marka podjeżdżający pod dom.
- Już są – powiedziała cicho do ojca.
Ruszył w kierunku drzwi i już po chwili witał ich wylewnie. Panią Helenę
cmoknął szarmancko w dłoń i uściskał Krzysztofa. Potem przywitał się z
Markiem, który roziskrzonym wzrokiem patrzył na Ulę. Zza pleców
wyciągnął bukiet pięknych róż.
- Czy ten przyjmiesz? Jest od nas wszystkich. – Odebrała go z jego rąk.
- Dziękuję.
Podszedł do Jaśka i wyciągnął do niego dłoń.
- Witaj Jasiu. Nie znamy się jeszcze. Jestem Marek. Mam tu dla ciebie skromny upominek. To pendrive, może ci się przyda.
- Bardzo dziękuję – zaskoczony Jasiek przyjął prezent – na pewno się przyda.
- Beatko, – Marek zwrócił się do dziewczynki – a to dla ciebie. Nowy
blok i mnóstwo kredek. Na pewno starczą na długo. – Dziewczynka rzuciła
mu się na szyję i ucałowała go w oba policzki.
- Dziękuję. Najbardziej ze wszystkiego lubię rysować.
Uśmiechnął się z rozczuleniem. Nie spodziewał się takiej spontanicznej reakcji po tej małej.
- Kochani, – zabrzmiał głos Józefa – serdecznie zapraszamy dalej.
Wchodźcie, bardzo proszę. Tak się cieszę, że przyjechaliście. Ula zaraz
poda nam obiad.
Goście usadowili się przy stole. Ula w zgrabnym fartuszku już uwijała
się w kuchni nalewając do wazy parujący barszcz i układając na dużym
talerzu gorące krokiety. Do kuchni wszedł Marek.
- Pomogę ci Ula. Będę nosił. – Przyjęła jego pomoc z wdzięcznością.
- Dziękuję, to bardzo wszystko ułatwi. Wreszcie zasiedli przy stole wszyscy delektując się pierwszym daniem.
- Uleńko, barszcz jest znakomity a krokiety pyszne. – Helena rozpływała się w pochwałach. - Masz prawdziwy talent do gotowania.
- Dziękuję pani Heleno. Cieszę się, że państwu smakuje.
- Ula nie tylko ma talent do gotowania. – Odezwał się Krzysztof. –
Zazdroszczę ci Józefie córki. Jest piękna, mądra, z niezwykłym talentem
do ekonomii. Zatrudnienie jej w firmie było moim najlepszym posunięciem
od lat. To cenny nabytek.
- Potwierdzam – odezwał się milczący dotąd Marek. – Jest najlepszą
asystentką, jaką kiedykolwiek miałem. Te wcześniejsze nie dorastają jej
nawet do pięt.
Józef puchł z dumy słysząc te słowa.
- Ula, to takie dobre dziecko. Zawsze lubiła się uczyć i zawsze miała
same piątki. Studia zaliczyła z wyróżnieniem i przez cały ich okres
miała przyznane stypendium naukowe. A przecież miała tyle innych
obowiązków. Ja do tej pory nie wiem, jak ona to godziła. Po śmierci
mojej Magdy, to ona zajmowała się wszystkim. Wychowywała Beatkę, która
była wtedy niemowlęciem i dbała o nas. Zresztą tak jest do tej pory. –
Spojrzał z czułością na córkę, która z czerwoną twarzą i spuszczoną
głową siedziała na wprost niego.
- Tato, proszę cię, już dosyć o mnie. Spójrz, jak płoną mi policzki. – Wyszeptała.
- Nie wstydź się Ula – Helena uśmiechnęła się do niej z sympatią. - Powinnaś być z siebie dumna, bo wiele osiągnęłaś.
- Dziękuję pani Heleno. To ja może podam drugie danie. Czy kosztowali
państwo kiedyś śląskiej kuchni? – Jak na komendę pokręcili głowami.
- W takim razie dzisiaj jest dobra okazja, bo będą śląskie klimaty. Mam
nadzieję, że będzie państwu smakować. - Podniosła się z krzesła i
zaczęła zbierać talerze. Podniósł się i Marek.
- Zostaw Ula. Ja pozbieram, a ty idź szykować te specjały.
Danie zachwyciło ich. Nigdy nie jedli podobnych rzeczy. Mięso rozpływało
się w ustach a Helena koniecznie domagała się przepisu na kluski.
Po obiedzie wstawiła wodę na kawę i zabrała się za mycie naczyń. Marek
wyszedł z pokoju, oparł się o framugę drzwi i przyglądał się jej z
zachwytem. Była taka zręczna, a robota paliła jej się w rękach. Ułożyła
ostatni talerz na suszarce i wytarła dłonie. Odwróciła się i ujrzała go
stojącego z łagodnym uśmiechem na ustach.
- Długo tu stoisz?
- Długo i przyglądam ci się. To piękny widok Ula. – Znowu te rumieńce. Podszedł do niej i podniósł jej dłoń do ust.
- Wszystko było pyszne. Znakomite. – Zmieszała się pod wpływem jego słów.
- Jeszcze deser. Zapytaj może, czy wszyscy piją kawę, może ktoś woli herbatę, a ja tymczasem pokroję ciasto.
W chwilę później wrócił do kuchni i oszołomiony spojrzał na wielki tort i ogromną blachę ciasta.
- To też robiłaś sama?
- Też. Po co kupować w sklepie, jeśli można zrobić samemu? To ile tych kaw?
- Wszyscy piją prócz Jasia i Betti.
- Dobrze, to zanieś może ciasto a ja zrobię kawę.
Na widok tortu oboje Dobrzańscy aż jęknęli z zachwytu.
- Ależ wspaniały. Dawno nie jedliśmy takich wspaniałości.
Na stół wjechała słynna nalewka Józefa. Dzieci zabrały swoje porcje ciasta i poszły do siebie.
- Może i my przejdziemy do mnie. Zostawimy rodziców, na pewno mają sobie
wiele do powiedzenia. Nie będziemy im przeszkadzać. – Szepnęła Ula do
Marka.
- Masz rację. Niech sobie pogadają. - Podnieśli się z miejsc. –
Zostawiamy was kochani. Porozmawiajcie sobie. My też idziemy pogadać.
Ula otworzyła drzwi od swojego pokoju i weszła pierwsza. Marek wszedł za
nią rozglądając się ciekawie. Pokoik był nieduży i bardzo skromny. Mały
tapczanik, niewielkie biureczko, szafa i regał na książki. Jednak
wszystko razem sprawiało przytulne wrażenie.
- Ładnie tu. Bardzo kobieco. – Uśmiechnął się do niej.
- Siadaj proszę – wskazała mu krzesło. Sama przysiadła na tapczanie.
Trzymając talerzyki w dłoniach konsumowali ten pyszny tort. Marek zjadł ostatni kawałek i wytarł serwetką usta.
- To było rewelacyjne. Dawno się tak nie najadłem. Najczęściej przygrzewam coś szybko w mikrofalówce, albo jem coś na mieście.
- Ja nigdy tak nie robię. Przynajmniej tak było do tej pory, no może
poza zapiekankami, które lubię. Zawsze wolałam coś zrobić w domu.
Musieliśmy oszczędzać, więc najczęściej były to tanie potrawy. Na
szczęście je lubią. Betti kocha racuchy, naleśniki i pierogi. Jasiek
podobnie. Nie są wybredni.
- Podziwiam cię Ula, a po tym, co dzisiaj usłyszałem od twojego ojca,
jeszcze bardziej. Jesteś niezwykłą i wyjątkową osobą. Cieszę się, że
pracujesz ze mną. Już nie wyobrażam sobie firmy bez ciebie.
- Przesadzasz. Ja jestem całkiem zwyczajna. Nie jestem nikim szczególnym.
- Mylisz się. Ja nigdy nie poznałem nikogo nawet w ułamku podobnego do
ciebie. Sprawiłaś, że teraz inaczej postrzegam pewne rzeczy i krytycznie
podchodzę do tego, co robiłem w przeszłości. Wstydzę się za nią.
Wstał z krzesła i usiadł obok niej. Znowu załomotało jej serce. Poczuła
zapach jego perfum, od którego zawsze kręciło jej się w głowie.
- Dasz się jutro wyciągnąć do kina?
Spojrzała mu w oczy kompletnie zaskoczona jego propozycją.
- Do... kina...? – Wydukała.
- Mhmm. Poszlibyśmy na jakąś komedię. Zobaczę wieczorem, co grają.
- No nie wiem… - była kompletnie zbita z tropu. - Czy ty jesteś pewien, że chcesz tam pójść właśnie ze mną?
- Jak niczego na świecie. Po kinie poszlibyśmy na kolację do jakiejś przytulnej knajpki. – Nadal nie mogła wyjść z szoku.
- Marek… Czy ty proponujesz mi coś w rodzaju randki? – Roześmiał się na całe gardło.
- Nie chciałem tego nazywać wprost, ale skoro już zapytałaś, to
odpowiem. Zapraszam cię nie na coś w rodzaju randki, ale na
najprawdziwszą randkę pod słońcem. Zgodzisz się? – Patrzył na nią
rozbawiony i zauważył jak na jej twarz wypływa ten słodki rumieniec,
który tak uwielbiał.
- No dobrze… Zgadzam się. – Znowu ujął jej dłoń i przycisnął do ust.
- Dziękuję Ula. To wiele dla mnie znaczy. Przyjadę koło piętnastej. Będziesz gotowa, nie za wcześnie?
- Nie. Piętnasta będzie w sam raz.
Do pokoju zapukał Józef i wsunął głowę.
- Chodźcie dzieci. Państwo Dobrzańscy chcą już jechać.
Podnieśli się z tapczanu i wyszli do przedpokoju. Krzysztof porwał Ulę w ramiona i uściskał ją serdecznie.
- Dziękujemy Uleńko za fantastyczne przyjęcie. Obiad był znakomity a
deser jeszcze lepszy. Koniecznie też musicie i nas odwiedzić. Będzie nam
bardzo miło gościć twoją rodzinę u nas Józefie.
- Na pewno przyjedziemy. Dziękujemy za zaproszenie.
- Zaczekajcie państwo jeszcze chwileczkę. Ciasta jest tak dużo, że my
nie damy rady go zjeść. Zapakuję po kawałku do jutrzejszej, porannej
kawy. – Pobiegła do kuchni i ukroiła po solidnej porcji tortu i
migdałowca pakując w zgrabne paczuszki. Wręczyła jedną Helenie, a drugą
Markowi.
- Bardzo proszę, na zdrowie.
- A tu Krzysztofie coś na pobudzenie twojego krążenia. – Józef podał do rąk Dobrzańskiego wielki, pękaty gąsiorek z nalewką.
- Dziękuję Józefie. Nie przesadzałeś. Jest naprawdę znakomita.
Z góry zbiegł Jasiek i Beatka, by również pożegnać się z gośćmi. Ula narzuciła płaszcz.
- Odprowadzę państwa do samochodu.
Wyszła z nimi przed bramę. Marek pomógł seniorom wsiąść do samochodu i stanął jeszcze przed Ulą.
- Dziękuję i ja Ula za tak wspaniały obiad i za wszystko, za cały ten
dzień. Widzimy się jutro? Nie zmieniłaś zdania? – Podniosła głowę i
spojrzała mu w oczy. Zadrżał i zatopił się w tych dwóch diamentach.
- Nie, nie zmieniłam. Do jutra. – Powiedziała półgłosem.
Nachylił się i kolejny raz uraczył jej policzek słodkim buziakiem.
- Dobranoc.
Stała jeszcze chwilę odprowadzając wzrokiem światła jego samochodu.
- Znowu to zrobił. Znowu mnie pocałował. Nadal nie znam powodów tych
całusów. Robi to z przyjaźni, czy z czegoś…? Nie, nie, nie rób sobie
nadziei. Ją najgorzej wpuścić do serca i potem się rozczarować. Rozsądek
Cieplak, rozsądek.
A jednak gdzieś na dnie duszy tliło się jakieś niejasne przeczucie, że
może on jednak zmienił o niej zdanie. Sam powiedział, że to
najprawdziwsza randka. Gdyby była mu obojętna, nie zapraszałby jej
przecież.
Wróciła do domu, gdzie Józef kończył sprzątać. Spojrzał z uśmiechem na swoją najstarszą latorośl.
- Dziękuję córcia. Znakomicie udało się to spotkanie, dzięki tobie.
Zrobiłaś same pyszności, nie mogli się nachwalić. Idź się połóż, ja tu
dokończę.
- Dobrze pójdę. Zmęczona jestem. Aha. Zapomniałam ci powiedzieć.
Umówiłam się na jutro z Markiem do kina. Przyjedzie tu o piętnastej. –
Twarz Józefa rozjaśniła się w uśmiechu.
- Bardzo się cieszę Ula. Marek, to bardzo miły człowiek. I jest bardzo przystojny – dodał z błyskiem w oku.
- Tato, – popatrzyła na ojca z wyrzutem – nie wyobrażaj sobie Bóg wie, czego. To tylko kino, nic więcej.
- No już dobrze, dobrze. Nic nie mówię.
Leżał w łóżku i z uśmiechem wspominał dzisiejsze popołudnie i wieczór.
Dawno nie spędził tak mile dnia. Do niedawna wydawało mu się, że
najlepiej spożytkowany czas, to ten w klubie przy dobrym drinku i w
towarzystwie stałych bywalczyń takich miejsc. Teraz krzywił się z
niesmakiem na samą myśl. Pierwszy raz przyszła refleksja, że to, co
robił do tej pory, było na wskroś złe. Tak naprawdę przecież nie był
taki. W gruncie rzeczy był wrażliwym facetem i choć nocne życie stolicy
zepsuło go, to nadal siedziały w nim resztki tej wrażliwości. Coraz
częściej ją uzewnętrzniał. Dzięki Uli. Pod jej wpływem zmieniał się.
Miał coraz więcej pozytywnych odruchów, którym często sam się dziwił.
Ciągnęło go do niej i do jej świata. Nie potrafił określić, ani nazwać
tych odczuć i emocji, które zawładnęły nim od jakiegoś czasu. Jedyne, co
sobie uświadamiał, to to, że musi obchodzić się z nią bardzo
delikatnie, by znowu jej nie zranić. Nie darowałby sobie, by ponownie
miała przez niego płakać. Przypomniał sobie swoją ukochaną książkę z
dzieciństwa, którą wielokrotnie czytała mu niania, „Małego Księcia” i
słowa Lisa „jesteśmy odpowiedzialni za to, co oswoimy”. On bardzo chciał
ją oswoić, by nie reagowała tak nerwowo na jego dotyk. Czuł, że
ostatnio nieco się przełamała i nie wyrywa już tak gwałtownie dłoni,
kiedy on ją całuje. Metoda małych kroków. W końcu przekona się do niego i
uwierzy, że jego intencje wobec niej są szczere. Trzeba tylko trochę
czasu.
Przypomniał sobie, jak zareagowała na pytanie o chłopaka i na
zaproszenie do kina. Uśmiechnął się. Ona nadal nie doceniała atutów
swojej urody i uważała się za niezbyt atrakcyjną, choć tak naprawdę była
chodzącą pięknością. To też musi jej uświadomić, by nabrała większej
pewności siebie. Był podekscytowany tą jutrzejszą randką i cieszył się,
że zobaczy ją znowu. Czyżby zaczynał za nią tęsknić?
Obudził się późno. Wziął szybki prysznic i ubrany w szlafrok zasiadł do
laptopa. Sprawdził repertuar kin. W końcu po przeczytaniu recenzji
zdecydował się na amerykańską komedię. Zadzwonił też do Baccaro i
zarezerwował stolik na dziewiętnastą. Restauracja miała swój klimat i
czuł, że Uli tam się spodoba.
Dokładnie o piętnastej zadzwonił do drzwi Cieplaków. Otworzył mu Józef z szerokim uśmiechem.
- Witaj Marek. Wchodź, bardzo proszę. Ula jest już gotowa.
Wszedł do środka i zauważył ją wychodzącą ze swojego pokoju. Zalśniły mu
oczy z zachwytu. Wyglądała cudnie. Elegancka kaszmirowa sukienka z
długimi rękawami w kolorze granatowym, z błękitnymi wstawkami seksownie
opinała jej zgrabną sylwetkę. Delikatny makijaż i finezyjnie upięte
włosy dopełniały reszty.
- Cześć Marek – powiedziała niskim, łagodnym głosem.
- Witaj piękna. – Natychmiast spuściła głowę, by ukryć rumieńce. Nadal nie mogła się przyzwyczaić do komplementów.
- Przesadzasz – odparła cicho.
- Ani trochę – droczył się z nią uśmiechając się cudnie i prezentując w
całej okazałości te słodkie dołki, dzięki którym jego twarz miała
figlarny wygląd. – Jesteś gotowa? Możemy jechać?
- Tak. Możemy.
Wyszedł z domu przepuszczając ją szarmancko przodem.
- Przeglądałem repertuar i wybrałem komedię amerykańską. Mam nadzieję, że lubisz?
- Bardzo lubię. To lepsze niż zabójstwa lub strzelanina.
Siedział obok niej na kinowym krześle i zamiast na film, gapił się na
nią. Reagowała bardzo spontanicznie. Z przyjemnością obserwował, jak
akcja filmu wywołuje u niej żywiołowe wybuchy śmiechu. Było w tym tyle
naturalności. Odruchowo położył dłoń na jej dłoni. Nieco się spięła i
zaskoczona spojrzała na niego, ale nie cofnęła swojej. Ucieszył się. To
był już jakiś postęp, bo nie uciekała przed dotykiem.
Wyszli z kina rozbawieni. Ona nadal ocierała łzy wywołane przez śmiech, a
on był niewyobrażalnie szczęśliwy, gdy patrzył na nią taką wesołą i
rozluźnioną. Gdzieś w środku rozlało się dziwnie przyjemne ciepło
niosące ze sobą ogromny ładunek tkliwości, czułości, uwielbienia i…
miłości? - Miłość?! Słodki Jezu! Zakochałem się! Ja ją kocham?! Na pewno kocham. Tego nie można pomylić z czymś innym.
Najpierw doznał wstrząsu, gdy uświadomił sobie ten stan, a po chwili
poczuł wielką ulgę. Czuł się tak, jakby wielki kilkutonowy głaz zsunął
się z jego serca i pozwolił, by uwolnione zaczęło bić przyspieszonym,
nierównym, urywanym rytmem, wystukując miłosne staccato. Nie pamiętał,
kiedy ostatni raz był taki szczęśliwy. To musiało być bardzo dawno temu,
a może nigdy?
Siedzieli przy stoliku ukrytym w kącie sali i przeglądali menu.
- Na co masz ochotę Ula? Mają tu świetne owoce morza, szczególnie mule. Polecam.
Podniosła głowę znad karty i uśmiechnęła się łagodnie.
- Na pewno są pyszne, ale ja nie mogę ich jeść. Jestem uczulona na ryby i
owoce morza. Gdybym zjadła nawet niewielki kawałek miałbyś ze mną nie
lada kłopot, bo wpadam we wstrząs anafilaktyczny.
- Naprawdę? Nie miałem pojęcia… - Wyjąkał zaskoczony. – To wybierz może coś bardziej bezpiecznego.
- Wezmę risotto z warzywami i pieczarkami.
Kiedy podszedł kelner, złożył na nie podwójne zamówienie.
Konsumowali w ciszy. Czasami rzucał w jej stronę uważne spojrzenie i
podziwiał jej pełne wdzięku ruchy. Podobała mu się z każdą chwilą coraz
bardziej. Podobał mu się nawet sposób, w jaki nabierała na widelec
kolejną porcję risotto i wkładała sobie do ust. W pewnym momencie
pomyślał nawet, że to jej szukał przez całe życie i uświadomił sobie,
jak bardzo błądził przez te wszystkie lata. Chyba nie sądził, że
znajdzie taki diament w klubach, wśród papierosowego dymu i oparów
alkoholu? Ona była kimś szczególnym i tak bardzo wyjątkowym. Nie kobietą
na jedną noc, lecz kobietą na całe życie.
Kiedy zabrano puste talerze i przyniesiono im aromatyczne espresso, przysunął się do niej i pochylając głowę rzekł.
- Chciałbym cię o coś zapytać Ula. – Uśmiechnęła się.
- Znowu jakieś przesłuchanie? Chyba wiesz już o mnie wszystko. Tata ostatnio był bardzo wylewny.
- Nie… Nie o to chodzi… Chciałbym cię zapytać, czy zgodziłabyś się ze
mną spotykać. – Spojrzał na nią niepewnie. Zaskoczył ją. Jej zdziwione
oczy były ogromne.
- Ale… jak to spotykać…? Przecież widujemy się codziennie w pracy.
- No tak, ale nie o takie spotkania mi chodzi. Nie o spotkania na
gruncie służbowym. Ja chciałbym cię widywać prywatnie. – Widząc jej
zszokowaną minę wyjaśnił.
- Powiem wprost, bo widzę, że to duże zaskoczenie dla ciebie. Chciałbym
chodzić z tobą na randki i poznać cię bliżej od prywatnej strony.
Zgodzisz się?
Siedziała nieruchomo wbijając w niego rozszerzone zdumieniem te dwa,
ogromne chabry i przetrawiała jego propozycję. Ujął jej dłoń w swoje
dłonie i podniósł do ust.
- Nie odmawiaj mi proszę – wyszeptał. Jeśli się zgodzisz, będę najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
- Marek, to wszystko dzieje się zbyt szybko. Jak dla mnie, za szybko. Ja
muszę to przemyśleć, zastanowić się. Obiecuję, że jutro rano dostaniesz
odpowiedź. Ale nie poganiaj mnie proszę.
- Dobrze Ula, nie będę naciskał. Dam ci tyle czasu, ile zechcesz.
Odwiózł ją do domu i stanął jeszcze chwilę z nią przed bramą.
- Dziękuję ci za to miłe popołudnie i wieczór i już nie mogę się doczekać jutra. – Nachylił się całując jej policzek.
- Dobranoc Ula.
- Dobranoc. Jedź ostrożnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz