21 marzec 2012 |
„POKOCHAŁEM OCZU TWOICH BŁĘKIT”.
"W BŁĘKICIE JEJ OCZU BEZDENNYM UTONĄŁEM, JAK GŁAZ FALĄ CIŚNIĘTY”
Rozdział I
Ciemna, głęboka noc utuliła do snu mieszkańców małego podwarszawskiego Rysiowa. Większość z nich pracowała ciężko zarabiając na chleb w pobliskiej stolicy. Nie wszyscy jednak byli tacy skorzy do podjęcia pracy. Spora część z nich należąca do tak zwanej „złotej młodzieży”, choć wiek młodzieńczy zostawiła już jakiś czas temu za sobą, przesiadywała w jedynym miejscowym barze „U Ryśka” topiąc smutki w nienajlepszej jakości alkoholu i cienkim piwie. Skąd brali na to pieniądze? No cóż… Jedni mogli liczyć na ślepą miłość swoich rodziców, wierzących w to, że któregoś dnia ich latorośl złapie Pana Boga za nogi i dostanie niepowtarzalną szansę zrobienia wielkich pieniędzy. Inni po prostu kombinowali. Jak nie zbieranie puszek, to butelek lub złomu, czy makulatury. Miało to pewnie też pozytywny wydźwięk, bo przyczyniało się w jakimś stopniu do ochrony środowiska. Pieniądze z tego zbieractwa były niewielkie, ale wystarczyły, by codziennie móc napić się z kumplami i zapomnieć o mizerii życia. Jeszcze inni po prostu okradali lub wyłudzali od bliźnich pieniądze. To był najłatwiejszy sposób. Pożyczanie na wieczne nieoddanie. - Rysiu, nalej jeszcze jedno. – Zwrócił się do właściciela imienia i jednocześnie właściciela baru jeden ze „złotych młodzieńców” mający około dwudziestu sześciu lat. Był nawet dość przystojny, ale nadużywanie alkoholu zdążyło naznaczyć piętnem jego twarz. - Nic z tego kolego. Masz już dość. – Odpowiedział słusznej postury mężczyzna, stojący za ladą. - Rysiu… przecież ja wiem, kiedy mam dość. Nie mam dość, więc nie żałuj mi. - Najpierw pieniążki. – Barman uśmiechnął się złośliwie wiedząc, że ten nie śmierdzi groszem. - Oddam ci przecież, oddam. Jak tylko będę miał. – Zapewnił żarliwie. - Bartek, już i tak wisisz mi stówę. Idź do Uleńki, może ona cię wesprze. – Dąbrowski skrzywił się na te słowa, jakby rozbolał go ząb. - Byłem, ale sczyściła mnie. Powiedziała, że między nami koniec i nie dostanę już od niej ani grosza. – Rysiek pokręcił głową. - No to masz przerąbane. Uleńka nie da, mamusia nie da, nie pozostaje ci nic innego, jak wziąć się do uczciwej roboty. – Bartek parsknął śmiechem. - Rysiu, ja i uczciwa robota wykluczamy się wzajemnie. - Bardzo mi przykro. Dopóki nie spłacisz u mnie długu, bar jest dla ciebie zamknięty. Teraz lepiej już idź. Odstraszasz mi klientów. Żegluj grzecznie do chałupy i odeśpij ten chmiel. Zwlókł się posłusznie z barowego, wysokiego stołka i mocno chwiejnym krokiem, zataczając się raz po raz, opuścił bar. Szedł uśpionymi uliczkami miasteczka mamrocząc coś pod nosem. W głowie kotłowały mu się myśli i dzisiejsza rozmowa z jego dziewczyną. Tak naprawdę to wcale nie uważał ją za swoją dziewczynę. Trzymał się jej tylko dlatego, że kochała go jak głupia i dawała się naciągać na coraz większe pożyczki. - Naiwniaczka. – Pomyślał z ironią. Wykorzystywał tę jej naiwność bez skrupułów, nie bacząc na to, że jej samej nie przelewa się i musi wspomóc tym, co zarobi swojego ojca rencistę i dwójkę nieletniego rodzeństwa. W dodatku była brzydka jak noc. Ubierała się w jakieś dziwne ciuchy po babci, nosiła aparat na zębach i wielkie, ciężkie okulary. Ta dzisiejsza rozmowa spowodowała, że wyszedł od niej wściekły. Tak go wkurzyła, że gdyby nie wejście do domu jej ojca, z miłą chęcią przyłożyłby jej i nauczył pokory. Przypomniał sobie przebieg tej burzliwej dyskusji i aż się skrzywił ze złości. - To koniec Bartek. Nie dostaniesz już ode mnie żadnych pieniędzy. – Stała z zaciętą miną i rękami założonymi na piersiach. – Mam tego dosyć. Przychodzisz tu tylko wtedy, jak jesteś bez grosza. Weź się wreszcie za jakąś robotę. Nie jesteś ani moim mężem, ani kochankiem, żebym musiała cię utrzymywać. Jesteś zwykłym nierobem i obibokiem. Dając ci pieniądze odejmowałam od ust swojej rodzinie, a ty co wieczór lazłeś do Ryśka, żeby się upijać do nieprzytomności. Tak według ciebie wygląda miłość? Nie chcę cię już więcej znać. - Ula, Uleńka, przecież ja cię kocham. – Przysunął się bliżej i uśmiechnął przymilnie. Cofnęła się odruchowo. - Ale ja ciebie nie. Teraz bądź łaskaw i wyjdź stąd. – Popchnęła go w kierunku drzwi. Nie pozwolił się tak łatwo wyrzucić. Odwrócił się do niej i ze złością w oczach wysyczał. - Na pewno dobrze to przemyślałaś? Chyba jednak nie wiesz, co robisz. Ja tak łatwo nie odpuszczę. – Złapał ją za ramiona i ścisnął tak mocno, aż krzyknęła. - Daj mi te pieniądze, bo użyję innych argumentów. – Zamierzył się chcąc przyłożyć jej w policzek z otwartej dłoni, usłyszał jednak wchodzącego Cieplaka i puścił ją szybko. - To nie koniec. – Wyszeptał zjadliwie. - Dzień dobry panie Józefie i do widzenia. – Ukłonił się i wybiegł na zewnątrz. Zataczając się dotarł wreszcie do domu. Klika razy odbił się od wejściowej bramy nie mogąc utrzymać równowagi. - Ja ci jeszcze pokażę, na co stać pana Dąbrowskiego. – Mruczał pod nosem. – Za kogo ty się masz pokrako jedna? Chwiejąc się otworzył na oścież drzwi od drewnianej szopy. Wszedł do środka i po omacku, potrącając jakieś sprzęty zaczął czegoś szukać. Zajęło mu to dłuższą chwilę, aż w końcu z triumfem uniósł do góry czerwony baniak z benzyną. – Jeszcze spokorniejesz i będziesz tańczyć tak, jak ci zagram. Bartkowi Dąbrowskiemu się nie odmawia. Wyszedł z powrotem na ulicę dzierżąc baniak w dłoni i powlókł się cicho w kierunku domu Cieplaków. Brama była zamknięta, lecz udało mu się nieporadnie przejść przez płot. Rozejrzał się jeszcze, czy nikt go nie obserwuje i truchtem pobiegł w kierunku drzwi. Odkręcił baniak i oblał je benzyną. Resztę wylał na pobliskie krzewy i drzewa owocowe okalające budynek. Zapalił zapałkę i rzucił w kierunku drzwi. Ogień buchnął natychmiast. Patrzył przez kilka sekund na szybko rozprzestrzeniające się płomienie a następnie pokonując po raz drugi płot umknął chyłkiem w kierunku swojego domu, jak szczur. Obudził ją gryzący dym. Uniosła ciężkie powieki i w oka mgnieniu zrozumiała, co się dzieje. Zerwała się z łóżka krzycząc na całe gardło. - Tato! Tato! Obudźcie się! Pożar w domu!. – Rozwarła szeroko okno, przez które zaczęła wyrzucać ciuchy, dokumenty, wszystko, co miała pod ręką. Otworzyła drzwi. Uderzył w nią strumień gorącego powietrza. Pognała na górę. Usiłowała obudzić ojca, ale bezskutecznie. Podobnie było z Jaśkiem. Jedynie mała Betti siedziała w kącie pokoju płacząc głośno. Porwała ją na ręce i zbiegła na dół do swojego pokoju i uspokajając małą pomogła jej przejść przez okno do ogrodu. - Zostań tutaj ja muszę iść po tatę i po Jasia. Znowu była na górze. Zebrała wszystkie siły i wytaszczyła na schody nieprzytomnego ojca. Ciągnąc go za ramiona przerzuciła go przez parapet. Osunął się z drugiej strony. - Betti, spróbuj go ocucić dobrze? Ja wracam na górę. Była już niemal bez sił. Napełnione dymem płuca pracowały ciężko, ale nie mogła się poddać. Jasiek był też nieprzytomny. Płacząc ciągnęła go po schodach prosząc. - Jasiu pomóż mi, ja już nie daję rady. Czuła jak ogień smaga jej włosy, policzki i ręce. Schwyciła z przedpokoju stary fartuch ojca i zarzuciła sobie na głowę. Ponownie złapała za ramiona Jaśka i kierowała się z nim do okna. Poczuła, że ktoś odbiera go z jej rąk. Podniosła głowę. - Maciek… - Wyszeptała spierzchniętymi ustami. Nie było czasu do stracenia. Płonął już dach. W dali usłyszała sygnał straży i karetki pogotowia. Przybiegli sąsiedzi i pomogli odciągnąć nieprzytomnych Cieplaków z dala od ognia. Szymczykowa, matka Maćka, najlepszego przyjaciela Uli, przybiegła z kocami i okryła ją i Beatkę. Wszyscy wyszli na ulicę. Zaczęło się robić niebezpiecznie. Krokwie trzaskały przypiekane gorącym żarem. Nie trwało długo, jak zaczął walić się dach. Wreszcie runął z jękiem łamiących się powięzi rozsypując wokoło miliony iskier. Nadjechała straż pożarna. Strażacy uwijali się sprawnie rozciągając węże i podłączając je do ulicznych hydrantów. Zjawiła się też policja i karetki pogotowia. Ula siedziała na krawężniku tuląc do siebie przerażoną Beatkę i patrząc ze łzami w oczach na ruiny ich domu. Jaśkowi i Józefowi podawano już tlen. Ktoś litościwie przyniósł i im maski tlenowe i założył na twarze. Troskliwie zaprowadzono je do karetki. Szła bezwolnie, jakby zapadła się w sobie i zobojętniała na wszystko. Nie słyszała Maćka, który zapewniał ją, że rano do nich przyjedzie, a na razie dopilnuje wszystkiego. Ta noc nie była dobra dla części Rysiowian. Długo stał jeszcze tłumek milczący i wstrząśnięty tą tragedią, przed posesją Cieplaków. Nadchodzący świt w całej pełni ujawnił skalę zniszczeń. Nadpalone kikuty ścian robiły przygnębiające wrażenie. Wokół nich uwijali się jeszcze technicy zbierając skrzętnie materiał dowodowy. Znaleziono pusty baniak po benzynie i już ustalono, że to było podpalenie. Po wyjściu ekipy policyjnej Maciek krążył jeszcze po tych gruzach. Znalazł ubrania, które wyrzuciła Ula przez okno i torebkę z jej dokumentami. Z rzeczy Józefa, Jaśka i Beatki nie znalazł nic. Ocknęła się nagle i z przestrachem rozejrzała dokoła. Odetchnęła zobaczywszy, że obok niej leży jej mała siostrzyczka podłączona do butli z tlenem. Ona sama też oddychała czystym powietrzem przez maskę znajdującą się na jej twarzy. Syknęła z bólu i spojrzała na swoje ręce. Były w bandażach od palców aż po pachy. Podobnie twarz i klatka piersiowa. Przypomniała sobie wydarzenia tej nocy i załkała. Nie wiedziała, co z jej ojcem i bratem. Z trudem odnalazła dzwonek i nacisnęła przycisk. Po chwili zjawiła się pielęgniarka i z uśmiechem podeszła do jej łóżka. - Obudziła się pani… - Powiedziała łagodnie. – Jak się pani czuje? - Nie wiem… Chyba trochę obolała. Piecze mnie całe ciało. - Nic dziwnego. Bardzo się pani poparzyła. Na twarzy i na klatce piersiowej powinno się ładnie zagoić, ale ręce, to już gorsza sprawa. Kiedy wynosiła pani bliskich z pożaru, one najbardziej ucierpiały. - Co z moim tatą i bratem? Czy oni… - Nie mogły jej te słowa przejść przez gardło. Drżącym głosem dokończyła. – Nie żyją? - Żyją. Brat dość szybko odzyskał przytomność, ale nawdychał się sporo dymu i jego płuca w dalszym ciągu się filtrują. Ojciec niestety nie odzyskał przytomności, ale jego stan ustabilizowano i nie zagraża mu już niebezpieczeństwo. Najbardziej ucierpiała pani, ale pomalutku spowodujemy, że i pani dojdzie do zdrowia. Za drzwiami czeka policjant. Chce z panią porozmawiać. Czuje się pani na siłach? Muszą wyjaśnić, co się stało. - Dobrze. Niech wejdzie. Wysoki, dobrze zbudowany mężczyzna wszedł do pokoju i przysiadł na stojącym obok łóżka krześle. Uśmiechnął się z sympatią do Uli. - Dzień dobry pani. Nazywam się Jacek Kawecki i prowadzę dochodzenie w sprawie tego pożaru. Chciałbym uzyskać od pani trochę informacji. Czy podejrzewa pani kogoś o to podpalenie? - O podpalenie? - Tak. Wiemy już to na pewno. Ktoś podpalił państwa dom. – Pokręciła z niedowierzaniem głową. - Nie wiem naprawdę, kto mógłby być zdolny do takiej podłości. Jesteśmy spokojną rodziną i z sąsiadami nie mamy konfliktu, żyjemy z nimi w zgodzie. Ojciec mój często naprawia im różne rzeczy. Taka „złota rączka”, wie pan… - Pani Urszulo, muszę panią o coś spytać, a raczej o kogoś. – Zawahał się. – Czy mówi pani coś nazwisko Dąbrowski? Bartłomiej Dąbrowski? - Spojrzała na niego zdumiona. - Tak. Bartek, to mój były chłopak. Pokłóciliśmy się wczoraj. Znowu chciał ode mnie wyciągnąć pieniądze. Tym razem odmówiłam i zerwałam z nim. Dlaczego pan pyta? - Pytam, bo to on jest sprawcą podpalenia. Znaleźliśmy w ogrodzie państwa baniak po benzynie i jego odciski palców. Na komendzie znamy go dobrze. Ma bogatą kartotekę. Do tej pory nie było to nic groźnego. Jakieś drobne kradzieże i wymuszenia, ale podpalenie, to już grubszy kaliber. Posiedzi z piętnaście lat, bo dowody są bezsporne. - Nie mogę w to uwierzyć, że posunął się do czegoś tak okrutnego. On będzie siedział, ale przynajmniej będzie miał dach nad głową. My nie mamy już nic… - Rozpłakała się. – Policjant pogłaskał ją po zabandażowanej dłoni. - Proszę nie płakać Najważniejsze, że żyjecie wszyscy i to dzięki pani. Gdyby nie pani przytomność umysłu nie wiadomo, czy skończyłoby się to tak, jak skończyło. Są jeszcze na świecie dobrzy ludzie, którzy nie zostawią was w potrzebie i pomogą. Proszę być dobrej myśli. Na korytarzu siedzi ekipa telewizyjna. Proszę z nimi porozmawiać. To przyniesie dobry skutek. Proszę zaapelować do widzów o pomoc. To naprawdę nic wstydliwego, a w waszej sytuacji każda pomoc się przyda. Proszę to przemyśleć. Wyszedł z sali a ona została z natłokiem myśli. Czy rzeczywiście powinna poprosić o pomoc? To takie upokarzające. Z drugiej strony przecież jej rodzina musi gdzieś mieszkać i to w jej imieniu powinna poprosić o wsparcie. Wjechał na podjazd srebrnym Lexusem i pilotem otworzył automatyczne drzwi do garażu. Wprowadził ostrożnie samochód i wyłączył silnik. Był rozdrażniony. Już od kilku dni nic nie układało się tak, jak powinno. Niełatwo być prezesem dużej firmy, a w tej nie działo się ostatnio najlepiej. Cokolwiek by nie zrobił, wszystko jakby sprzysięgło się przeciwko niemu. Nie wiedział już, jak ma z tym walczyć. Firma Febo & Dobrzański zajmowała jedno z czołowych miejsc na rynku mody a on, Marek Dobrzański stał na jej czele. Prezesem został niedawno wygrywając konkurs na najlepszą prezentację dotyczącą rozwoju firmy i przejął pałeczkę po swoim, mocno schorowanym ojcu. Był jeszcze drugi kandydat, Alexander Febo, ale widocznie nie błysnął za bardzo w oczach Zarządu, że wybrano właśnie jego na to stanowisko. Upokorzony Febo robił wszystko, by utrudnić Dobrzańskiemu życie. Nie znosili się wzajemnie. Pieprzu całej sprawie dodawał też fakt, że od sześciu lat Marek związany był z siostrą Alexa, Pauliną. Nie była dla niego wsparciem, bo zawsze trzymała stronę swojego ponurego brata. Zauważył też ostatnio, że zaczyna go drażnić sama jej obecność. W jej towarzystwie był ciągle zirytowany i mówił podniesionym głosem, jakby dopasowując się do jej tonu, który był zawsze wyniosły, ociekający jadem i po prostu złośliwy. Czasami miał jej serdecznie dość. Dzisiaj też była powodem jego frustracji. Zrobiła mu w biurze karczemną awanturę za jakiś wyimaginowany romans z modelką. Podejrzewał nawet, że ona zaczyna mieć jakiegoś rodzaju chore urojenia na tym punkcie. Zasugerował jej wizytę u psychiatry, co wywołało atak wściekłości u panny Febo. Nie panowała już nad sobą i wrzeszczała na niego tak głośno, że nie mogli tego nie słyszeć pracownicy. Jego opanowanie i stoicki spokój w takich sytuacjach potęgowały jeszcze bardziej jej złość. Był wykończony. Wszedł do mieszkania i rzucił się w ubraniu na łóżko. Złapał pilot od telewizora i ustawił na wiadomości. Oglądał najpierw beznamiętnie, ale wkrótce jego wzrok skupił się na telewizyjnym obrazie. "Dzisiejszej nocy w Rysiowie pod Warszawą miał miejsce prawdziwy dramat. Jeden z sąsiadów podpalił dom rodziny Cieplaków oblewając go benzyną. Dzięki niezwykłej przytomności umysłu najstarszej córki i jej niespotykanej odwadze, udało się uniknąć ofiar śmiertelnych, choć cała rodzina uległa poważnym poparzeniom. Sprawcą okazał się Bartłomiej D., były chłopak panny Cieplak, który w odwecie za to, że nie udało mu się wyłudzić od niej pieniędzy, postanowił się zemścić w taki właśnie sposób. Jesteśmy w tej chwili na oddziale oparzeniowym warszawskiego szpitala przy ulicy Orzyckiej i rozmawiamy z poszkodowaną. - Pani Urszulo, czy spodziewała się pani, że sprawca zemści się na całej waszej rodzinie? - Nie, nigdy nie posądziłabym go o taką skrajność, choć rzeczywiście groził mi. - Wszyscy w Rysiowie uważają panią za bohaterkę. Wyniosła pani z ognia swoją siostrę, brata, ojca i sama ucierpiała na tym najbardziej. - Tak, to prawda, ale ja nie czuję się bohaterem w żadnej mierze. Czuję się ofiarą. Moje ciało jest poparzone w znacznym procencie i nie wiem, czy pogoją się te bolesne rany. Najbardziej jednak martwi mnie fakt, że zostaliśmy z niczym. Nie mamy do czego wracać, bo nasz dom spłonął doszczętnie, podobnie, jak to co w nim było. Jest mi bardzo niezręcznie i czuję się zażenowana tym, że zwracam się do państwa o pomoc. Robię to jednak nie dla siebie, ale dla mojego rodzeństwa i taty. Nie chcę prosić o pieniądze, lecz o jakąś odzież i niepotrzebne sprzęty. O niczym tak nie marzę, jak o odbudowaniu naszego domu. Niestety nie posiadam odpowiednich środków. Może wśród państwa są ludzie, którzy mają niepotrzebne materiały budowlane, czy drewno. Każdą taką pomoc przyjmiemy z wdzięcznością. Liczy się najdrobniejszy gest”. Patrzył na tą kobietę, całą w bandażach, płaczącą rozpaczliwie wprost w obiektyw kamery i ze zdumieniem stwierdził, że i po jego policzkach płyną łzy. Czymże są jego problemy wobec problemów tych ludzi? On ma luksusowy dom, a oni nie mają nic. Ta relacja wstrząsnęła nim do głębi, szczególnie wypowiedź dziewczyny tak ciężko doświadczonej przez los, do której tuliła się jej mała siostrzyczka. Nagle ktoś wyrwał mu pilot z dłoni i przełączył kanał. Spojrzał w bok i zauważył swoją narzeczoną wpatrującą się w niego z zaciętym wyrazem twarzy. - Musisz oglądać te głupoty? – Wysyczała. Spiął się. - Według ciebie to, że spłonął komuś dom i został bez dachu nad głową, to głupoty? A gdzie to współczucie i litość u dumnej panny Febo? Poszło się paść? Czy udzielanie się w fundacji mojej matki niczego cię nie nauczyło? Nawet to robisz na pokaz, żeby później oglądać swoje zdjęcia w gazetach? Nie sądziłem, że jesteś taka płytka, dwulicowa i wyrachowana. – Widział, że gniew kipi w niej jak wrzątek i tylko czeka, by wybuchnąć. - Jak śmiesz! Jak śmiesz tak do mnie mówić! – Wrzasnęła. - A śmiem! To, co wyprawiasz przez ostatnie miesiące doprowadziło moją cierpliwość do granic wytrzymałości. Nie znoszę cię. Swoim zachowaniem i tą pozerską postawą spowodowałaś, że znienawidziłem cię całym sercem i duszą. Mam cię tak dość, że jeszcze dzisiaj spakuję się i wyprowadzę z domu. Zapomnij o ślubie, bo go nie będzie. Nigdy się z tobą nie ożenię, bo już dostałem przedsmak tego, jak wyglądałoby moje małżeństwo. Gdybyś mnie kochała, czy zachowywałabyś się tak? Gdybyś mnie kochała, czy umawiałabyś się na sekretne schadzki z Lwem Korzyńskim i to przynajmniej od pół roku? Jej mina była bezcenna. Roześmiał się gorzko. - Myślałaś, że o tym nie wiem? Myślałaś, że nie wiem o twoim romansie? Otóż wiem i powiem ci coś jeszcze. Życzę wam obojgu szczęścia. Może przy nim złagodniejesz, bo sądzę, że on kocha cię naprawdę, nie tak jak ja. Ciągle zarzucałaś mi jakieś kochanki. Rzeczywiście nie byłem ci wierny. Miewałem romanse od czasu do czasu, ale na pewno nie w takiej ilości, jaką mi przypisywałaś. Teraz okazuje się, że nie byłaś lepsza ode mnie. Różnica jest tylko taka, że ja nie będę ci robił z tego powodu wyrzutów. Gdybyśmy darzyli się prawdziwą miłością nigdy żadne z nas nie zrobiłoby drugiemu czegoś takiego. Odchodzę. Zaręczyny uważam za niebyłe. To był jeden z najgłupszych pomysłów. Teraz mogę powiedzieć ci szczerze, że nie oświadczyłem ci się z własnej woli, ale przymuszony przez rodziców. Potrafiłaś nawet ich zmanipulować do tego stopnia, że żyją w błogiej niewiedzy i nie mają pojęcia, jaka jesteś naprawdę. Jutro powiadomię ich o swojej decyzji. Mam nadzieję, że i tobie wystarczy odwagi by powiedzieć im prawdę. Paulina wyglądała na kogoś, kto przed chwilą został uderzony kijem bejsbolowym w głowę. Gdy minął pierwszy szok wykrztusiła. - Naprawdę chcesz odejść? – Uśmiechnął się pobłażliwie. - A co mi pozostało w tej sytuacji? Od dawna jest między nami źle. Ciągle się kłócimy i to z byle powodu. Po cóż się dalej męczyć w tym układzie? Niech każde idzie swoją drogą. Ty masz Lwa i wierzę, że znajdziesz szczęście u jego boku. Ja życzę wam jak najlepiej i odchodzę bez urazy. Ty możesz zrobić tak samo. Pójdę się spakować. Z dwoma pokaźnymi walizami zjawił się w hotelu i wynajął pokój. Na razie na tydzień. Będzie musiał znaleźć jakiś kąt. Najważniejsze, że wyrwał się z tego toksycznego związku. Leżąc już w hotelowym łóżku pomyślał o tej biednej rodzinie. – Ja też straciłem dach nad głową, ale mnie przynajmniej stać na wynajęcie hotelu, a oni nie mają nic. – Ten reportaż dał mu do myślenia i wzbudził emocje. Analizując go długo w głowie, zasnął dopiero nad ranem. Maciek Szymczyk wsunął się cicho do sali, w której została umieszczona Ula i Beatka. Zobaczył, że jego przyjaciółka leży nieruchomo wpatrując się w sufit. - Cześć Ula. – Powiedział cicho wyrywając ją z zamyślenia. Uśmiechnęła się szeroko na jego widok. - Maciuś. Jak dobrze, że jesteś. – Przysiadł na krawędzi łóżka. - Przywiozłem trochę rzeczy. Zrobiliśmy zrzutkę wśród sąsiadów. Mama kupiła wam wszystkim piżamy i kapcie, dla ciebie dodatkowo szlafrok. Mam też trochę owoców. Jak się czujecie? - Lepiej. Beatka już prawie doszła do siebie, choć nadal boi się wszystkiego. Znalazła tu koleżanki w swoim wieku i bawią się teraz w szpitalnej świetlicy. Z Jaśkiem już całkiem dobrze. Nie jest nawet poparzony. Podobnie tata. Jego pierwszego wyciągałam i ogień nie był jeszcze tak rozprzestrzeniony. Chyba ich wypiszą w pierwszej kolejności. Ze mną trochę gorzej. Smarują mnie jakimiś maściami. Jeśli nie pomogą, będą musieli mi zrobić przeszczep skóry na rękach. One goją się najgorzej. – Zakończyła a po jej policzkach płynęły łzy. Spojrzał na nią ze ściśniętym sercem. - Jakbym dorwał tego Dąbrowszczaka, to chyba bym zabił gołymi rękami. Nie wywinie się tak łatwo. Posiedzi sobie całkiem długo. Zasłużył. Dąbrowska zaszyła się w chałupie i nie wyściubia z niej nosa. Wszyscy wytykają ją palcami i mówią, że wychowała potwora. Ludzie nie dadzą jej żyć. Doczekała się pociechy z synalka. Muszę jeszcze pójść do twojego taty. Moi staruszkowie wymyślili, że dopóki nie odbudujecie domu zamieszkacie u nas. Będzie ciasno, ale poradzimy sobie. Ojciec odremontował ten wolny pokój. Będziecie tam spały ty i Betti. Jasiek z ojcem w tym drugim, obok. Dobrze, że są cztery pokoje. Małe, bo małe, ale przynajmniej na głowę nie kapie. Rozszlochała się na całego. - Nie wiem Maciek, jak my wam się za to odwdzięczymy. Nie spodziewałam się naprawdę. Pomyślałam nawet, żeby napisać pismo do gminy o jakiś lokal zastępczy. - Nie pisz. Na pewno by odpisali, że jesteście na końcu kolejki oczekujących. To bez sensu. U nas nie będzie tak źle, a i budowy, jeśli się rozpocznie, będzie można przypilnować. - Tak… O ile się rozpocznie. Na razie to my nie mamy za co żyć, a z ojca renty nie odłożymy. Ja przecież też nie mam stałej pracy. Zanosi się, że jeszcze poleżę tu jakiś czas i nieprędko będę mogła pracować. Naprawdę nie wiem, jak to dalej będzie i bardzo się martwię. Pogłaskał ją uspokajająco po ramieniu. - Będzie jeszcze dobrze Ula, zobaczysz. Musisz tylko w to uwierzyć. My pomożemy i sąsiadów też zmobilizujemy. Pan Józef tyle dobrego zrobił dla tych ludzi, na pewno nikt nie odmówi pomocy. Wysiadł z windy na piątym piętrze i wpadł wprost na swojego przyjaciela Sebastiana Olszańskiego, który był w jego firmie dyrektorem HR. - Cześć Marek. Coś ty taki nieprzytomny? - Krótko spałem. – Wyjaśnił lakonicznie. – Rozstałem się z Paulą. Wreszcie. - Naprawdę? No to gratulacje stary. I tak cię podziwiam, że wytrzymałeś z tą harpią tyle lat. - Wiedziałeś, że ma romans z Lwem? – Olszański zmieszał się nieco i skruszonym głosem wyznał. - Wiedziałem. Przepraszam cię Marek, że ci nie powiedziałem, ale nie chciałem się wtrącać. Nawet nie byłem pewien, czy uwierzyłbyś mi. Widziałem ich parę razy i to w sytuacjach dość, powiedziałbym intymnych, jak całowali się. - W porządku. Nie mam żalu. Dobrze się stało. Dobrze dla mnie. Nie muszę przynajmniej znosić jej obecności. To już było mocno irytujące. Odetchnąłem bracie. Muszę poszukać jakiegoś mieszkania. Na razie zatrzymałem się w hotelu. - Mógłbyś u mnie, ale wiesz…, Violetta mieszka ze mną. - Wiem, wiem. Nie przejmuj się, w końcu coś znajdę. Wszedł do sekretariatu i przywitał się z Kubasińską. Od dwóch lat pełniła funkcję jego sekretarki. Niewiele było z niej pożytku. Więcej się obijała niż robiła coś pożytecznego, ale lubił ją i chyba tylko dlatego jeszcze pracowała w tej firmie. Poza tym była przecież dziewczyną jego najlepszego przyjaciela. - Cześć Viola, jest jakaś poczta? - Cześć prezesie. Wszystko położyłam ci na biurku. Jakoś blado wyglądasz. Chcesz pomidorka? – Podsunęła mu pudełko z pomidorkami koktajlowymi. - Nie Viola, dzięki. Nie łącz mnie z nikim przez godzinę, dobra? Nie wpuszczaj też nikogo. Muszę coś załatwić. - Nie ma sprawy, nikt nie wejdzie, chyba, że po moim martwym trupie. – Uśmiechnął się pod nosem i wszedł do gabinetu. Zasiadł za biurkiem i uruchomił laptopa. Uważnie śledził oferty sprzedaży mieszkań. Zanotował kilka telefonów. Odbył kilka rozmów i umówił się na oględziny. Postanowił, że pojedzie już dzisiaj i obejrzy kilka z nich. Nie chciał płacić za drogi hotel dłużej niż to było konieczne. Najbardziej spodobało mu się mieszkanie na Siennej. Nie było duże, ale miało kuchnię otwartą na dość spory salon i sypialnię. Cena była w zasięgu jego możliwości. Nie wybrzydzał więc i nie targował się, tym bardziej, że właściciel zapewnił go, że może się wprowadzać choćby zaraz. Nie tracił czasu. Podjechał do znajomego notariusza, gdzie spisali akt i do banku, by przelać równowartość sumy. Z kluczami w kieszeni zaparkował przed hotelem i zabrawszy swoje rzeczy wymeldował się. Był wyjątkowo z siebie zadowolony. Po raz pierwszy od jakiegoś czasu udało mu się załatwić tak wiele rzeczy w ciągu jednego dnia. Przed upływem tygodnia zagospodarował się na dobre. Mieszkanie urządził dość ascetycznie w najpotrzebniejsze meble. Nie silił się przy wyborze, że mają być z najwyższej półki. Miały być estetyczne i funkcjonalne. W salonie królowała wygodna kanapa, dwa fotele, stolik i najważniejsza rzecz – telewizor, a w sypialni miękkie łóżko. Szafy nie kupował, bo ta była wmontowana w jedną ze ścian sypialni. Rozejrzał się po swoim mieszkanku z satysfakcją stwierdzając. – No, teraz tu można żyć. |
'Marcysia' (gość) 2012.03.21 19:26 |
Pierwsze co przychodzi na myśl? "Złe miłego początki". Ufam, że tak właśnie będzie w tej historii :)) Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy :)))) |
MalgorzataSz1 2012.03.21 20:08 |
Masz rację Marcysiu. Ula będzie cierpieć, ale
wszystko ułoży się bardzo pozytywnie. Jeśli czytasz moje opowiadania, to
już wiesz, że zawsze kończę je haooy endem. Tu nie będzie inaczej. Pozdrawiam Cię serdecznie i dziękuję za wpis. |
waris (gość) 2012.03.22 16:02 |
Kocham happy endy, dlatego tak lubię czytać ten
blog :) Smutne zakończenia może i są oryginalniejsze, bo można wymyślić
wiele scenariuszy, ale wprawiają człowieka w nieciekawy nastrój, a chyba
nie o to tutaj chodzi ;) Mam pytanie, bo widzę, że opowiadanie, które teraz wklejasz jest ostatnie na liście - będziesz jeszcze coś pisać? Szkoda by było, jeśli byś przestała :) Pozdrawiam, Ewa. |
MalgorzataSz1 2012.03.22 16:36 |
Droga Ewo. Nie wiem, czy śledziłaś forum Brzyduli. Ja do tej pory tam dodawałam swoje opowiadania. Kiedyś jednak forum przestało działać. A ponieważ trwało to dość długo, dziewczyny namówiły mnie na założenie tego bloga. Do tej pory wklejałam tu opowiadania napisane już wcześniej. To właśnie z tego powodu dodawałam nieraz po trzy, cztery rozdziały dziennie. Owszem, piszę coś nowego, ale częstotliwość dodawania rozdziałów tego nowego opowiadania z pewnością już nie będzie taka, jak poprzednich. W każdym razie, jeśli tylko zdrowie pozwoli i pomysłów starczy, będę pisać, bo kocham to robić. Bardzo dziękuję za wpis i gorąco Cię pozdrawiam. |
waris (gość) 2012.03.22 16:45 |
Bardzo się cieszę :) Forum Brzyduli śledzę do dzisiaj, niestety nikt już nie pisze nic nowego, oprócz Moniki, która swoje rozdziały wstawia również na bloga. Do ulubionych opowiadań wracam bardzo chętnie, niestety wiele wspaniałych historii świetnych autorek jest niedokończonych. Wielka szkoda. Pod jakim nickiem wstawiałaś swoje opowiadania na forum? Może akurat znam, a nie wiedziałam o tym :) Pozdrawiam serdecznie, Ewa. |
MalgorzataSz1 2012.03.22 18:01 |
Nick jest taki, jak tu: MalgorzataSz. W sumie do tej pory napisałam sześć opowiadań i to które teraz dodaję jest ostatnim z tych wcześniejszych. Po nim będzie coś nowego. Coś, czego jeszcze nie zamieszczałam na forum. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz