Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 5 października 2015

"Pokochałem oczu twoich błękit" - rozdział 2

22 marzec 2012
Rozdział II


Siedziała na kozetce lekarskiej w gabinecie zabiegowym i zaciskała zęby z bólu a łzy toczyły się po jej policzkach.
- Troszkę cierpliwości pani Urszulo, za chwilę kończymy. – Uspokajała ją pielęgniarka.
- Jeszcze tylko przemyjemy te rany i nasmarujemy maścią. Jest pani bardzo dzielna. – Doktor Pawlik uśmiechnął się do niej z sympatią. – Wiem, że ten ból jest trudny do wytrzymania, ale teraz pani trochę pocierpi i być może unikniemy tego przeszczepu. Zaczyna się powoli goić. Proszę spojrzeć na te zaróżowione miejsca. To już nowa skóra. Jeśli tak dalej pójdzie, to nawet blizn nie będzie.
- Dziękuję doktorze. – Wyszeptała przez łzy. Wytrzymam ile będzie trzeba.
- No skończyliśmy. – Doktor Pawlik umył ręce. – Zajrzę jeszcze pod opatrunek na klatce piersiowej i na szyi. Buzia się ładnie zagoiła. Nawet nie ma śladu. Przebolała pani obcięcie włosów? Wie pani, że musieliśmy to zrobić, żeby nie zakazić ran. Zresztą i tak były popalone. – Uśmiechnęła się do niego.
- Przebolałam. Przecież odrosną, prawda? – Podszedł do niej ponownie.
- Prawda. Teraz zobaczmy, co się dzieje na szyi. – Ostrożnie ściągnął opatrunek. – No, tu wygląda ładnie, a niżej? Odkrył bandaż na piersiach. – I tu też dobrze. Siostro, proszę jeszcze nałożyć maść na te dwa miejsca i zmienić opatrunki. To wszystko. Już nie będę panią dzisiaj męczył. – Popatrzyła na niego z wdzięcznością.
- Nie było tak źle.
- Nie? To skąd te łzy, jak grochy przed chwilą? – Droczył się z nią grożąc palcem. – Zarumieniła się.
- Następnym razem postaram się nie płakać.
Wyszła z gabinetu i wróciła do pokoju. Podeszła do okna i przykleiła nos do szyby. Mijał drugi miesiąc odkąd jest w tej klinice. Jej rodzeństwo i ojciec już dawno zostali wypisani, tylko ona nadal tu tkwiła. Ciężko goiły się te poparzenia, ale po dzisiejszej wizycie wstąpiła w nią nadzieja, że wszystko zakończy się dobrze i uniknie operacji. Odwróciła się na dźwięk otwierających się drzwi. Uśmiechnęła się promiennie zobaczywszy swoich bliskich i Maćka. Beatka przytuliła się do niej ostrożnie.
- Ulcia, boli cię jeszcze?
- Jeszcze troszkę, ale doktor powiedział, że ręce zaczynają się goić. Może uniknę przeszczepu. – Ucałowała ojca i brata. Cmoknęła też w policzek Maćka.
- Dziękuję ci, że ich przywiozłeś. – Szepnęła mu do ucha.
- Jak sobie radzicie? Nie jesteście zbyt dużym ciężarem dla Szymczyków?
- Ula, co ty opowiadasz? – Żachnął się Maciek. – Nawet nie wiesz jak wesoło jest w takiej kompanii, prawda panie Józefie?
- Prawda. – Potwierdził Cieplak. – Jasiek dostał nowe książki ze szkoły i plecak. Jego klasa zrobiła zbiórkę pieniędzy. Ludzie przysyłają paczki z rzeczami. Nawet na zimę przysłali ubrania. Jest też trochę mebli. Ojciec Maćka na razie wszystko umieścił w szopie. Tam jest sucho i nie zniszczą się. Zabezpieczyliśmy te rzeczy folią. Najważniejsze jednak, że będziemy mogli zacząć budowę.
- Jak to zacząć? Skąd pieniądze? – Nie rozumiała. Maciek roześmiał się widząc jej zdumioną minę.
- Wyobraź sobie, że przedwczoraj podjechał ogromny samochód. Akurat byłem przy bramie, kiedy kierowca podszedł do mnie i zapytał o was. Powiedział, że przywiózł bloczki betonowe, cement i wapno. Stanąłem, jak wryty. Zapytałem, od kogo. Nikt w takiej ilości nie ma na zbyciu za darmo takich cennych materiałów. Kierowca wyjął jakiś papier i przeczytał, że zlecenie jest od jakiegoś Marka Dobrzańskiego. On zakupił materiały i kazał im je do nas dostarczyć.
- Od Marka Dobrzańskiego? Kto to jest Marek Dobrzański? – Oczy Uli przypominały wielkością spodki.
- Ula, nie wiem. Mnie też nic nie mówi to nazwisko.
- Córcia. – Odezwał się Józef. – To musi być bardzo dobry człowiek, że pochylił się nad naszym nieszczęściem. Jeśli nie ustalimy, kim jest, trzeba będzie podziękować w telewizji, bo chyba nie ma innego sposobu.
- Masz rację tato. Mam gdzieś telefon do tej dziennikarki, która rozmawiała ze mną po pożarze. Spróbuję zadzwonić do niej i umówić się. To bardzo szlachetny gest ze strony tego człowieka i musiał kosztować mnóstwo pieniędzy. Jak my mu się odwdzięczymy za to wszystko?
- Pomyślimy córcia, pomyślimy.
Po ich wyjściu długo jeszcze myślała o tym niezwykłym człowieku, dzięki któremu będą mogli zacząć od nowa żyć.
Następnego dnia o dziewiątej rano zadzwonił jej telefon. Uśmiechnęła się widząc na wyświetlaczu „Maciek”.
- Halo, Maciuś? Co tam?
- Cześć Ula, nie uwierzysz. Ja sam nie bardzo jeszcze mogę.
- Ale w co? – Roześmiała się.
- Wyobraź sobie, że dwie godziny temu przyjechało kolejne auto. Facet, który z niego wysiadł powiedział, że jest dobrym znajomym pana Dobrzańskiego. Ma niewielką fabrykę okien i po usłyszeniu od niego o waszym nieszczęściu, postanowił też pomóc. Przywiózł za darmo komplet okien. Mówił wprawdzie, że to nie są plastiki, tylko drewniane, ale jakość jest dobra i na pewno posłużą przez długie lata. Przywiózł też mnóstwo desek, które mogą przydać się na dach i drzwi. Nasza szopa pęka w szwach, a ojciec tylko łapie się za głowę. Nie ma już na co czekać. Umówiliśmy na dzisiaj sąsiadów i idziemy oczyścić teren. Będziemy budować na starych fundamentach, bo one nie są uszkodzone. W najbliższych dniach nie przyjedziemy, ale powód znasz. Będziemy dzwonić. A ty dzwoniłaś do tej dziennikarki?
- Nie, - chlipnęła wzruszona, - ale zaraz to zrobię. Taki gest nie może pozostać bez podziękowania. Powiedział ci ten pan, jak się nazywa?
- Nie, byłem tak przejęty, że nawet nie spytałem.
- To niedobrze Maciek, ale powiem po prostu o nim, jako o kolejnym dobroczyńcy.
- Tak właśnie zrób. Ja kończę Ula, ludzie zaczynają się schodzić. Kuruj się. Pa.
Natychmiast po rozmowie z Maćkiem wybrała numer dziennikarki. Rozmawiała z nią dość długo wyjaśniając, w czym rzecz. Kobieta bez problemu zgodziła się na kolejny wywiad czując w tym dobry materiał, który przyciągnie uwagę widzów. Umówiły się na następny dzień.

Miał dzisiaj istny kocioł. Od samego rana, ledwie wyszedł z windy obstąpiły go modelki przekrzykując się jedna przez drugą. Nie potrafił nad nimi zapanować. W końcu usłyszał wrzask Violetty.
- Może byście zamknęły wreszcie jadaczki! Tu się pracuje! – Popatrzył na nią z wdzięcznością.
- Dziękuję ci Viola. – Wbił wzrok w jedną z modelek. – Ty będziesz mówić. Reszta milczy, zrozumiano? O co chodzi?
- O tę dzisiejszą sesję prezesie i o twarz kolekcji. Domi chwali się, że to ona nią już została, a przecież nie było oficjalnego rozstrzygnięcia.
- Domi. – Rozejrzał się po otaczającym go tłumie. – Choć tu bliżej i wyjaśnij, skąd masz takie informacje. Nie przypominam sobie abym wybierał ciebie na twarz FD Summer? – Przeciskając się przez tę ciżbę podeszła do niego wysoka dziewczyna o dumnym wyrazie twarzy.
- Myślałam, że to oczywiste Marek. Skoro byłam twarzą poprzedniej kolekcji, to mogę być i tej?
- O nie, nie moja droga. Czy ja podpisywałem z tobą jakiś kontrakt na letnią kolekcję? Jakoś sobie nie przypominam. Staniesz do konkursu tak samo, jak one wszystkie. Twarzy kolekcji, jak dobrze wiecie, nie wybieram sam. Uczestniczy w tym jeszcze Paulina i Pshemko. Być może opatrzyła im się twoja buźka Domi. Nie bądź taka pewna swego, bo jeszcze nic nie wiadomo. Teraz rozejdźcie się, bo robicie tylko zamieszanie na korytarzu. Nie chcę słyszeć już żadnych wrzasków. Tak, jak powiedziała Violetta, tu się pracuje, więc uszanujcie to. Żegnam.
- Wszedł do sekretariatu i pochylił się nad biurkiem swojej sekretarki.
- Dzięki Viola, sam chyba nie dałbym rady przekrzyczeć tych bab.
- Nie ma sprawy prezesie. Sama nie mogłam wytrzymać tego jazgotu. Aha. Pshemko dzwonił. Prosił, żebyś do niego zajrzał jak przyjdziesz do pracy.
- Dobra. Pójdę zaraz. Nie będę wystawiał jego cierpliwości na próbę. – Puścił do niej oczko i poszedł w stronę pracowni mistrza. Uchylił cicho drzwi i wślizgnął się do środka.
- Witaj Pshemko. Dzwoniłeś…
- O, dobrze, że jesteś. Chciałem ci pokazać ostatnie kreacje. Są już skończone. Finalizujemy mój drogi FD Summer. Muszę przyznać, że cała kolekcja wyszła znakomicie. Zaraz sam ocenisz. Klasnął w dłonie i rozkazującym tonem rzekł.
- Wychodzić.
Na niewielkim wybiegu pojawiły się modelki. Musiał przyznać, że suknie były olśniewające. Lekkie i zwiewne, niczym piórka. Znakomicie układały się na ciałach modelek.
- Pshemko, jesteś geniuszem. Jestem oczarowany. Ta kolekcja będzie hitem. - Mistrz zawisł mu na szyi.
- Mówisz poważnie? Naprawdę tak uważasz?
- Jestem o tym głęboko przekonany. To prawdziwe cuda. – Zapewnił go.
- Zamówiłeś salę?
- Zamówiłem. Drukarnię też. Są gotowi. Zaraz przyślę tu Czarka, niech sfotografuje kreacje i gotowe zdjęcia przyniesie mi do gabinetu. Osobiście pojadę do drukarni jeszcze dzisiaj. Trzeba jak najszybciej wydrukować foldery. Zostawiam cię teraz. Idę dogrywać szczegóły.
Wrócił do gabinetu i ciężko usiadł na fotelu. Długo nie posiedział, bo wparowała Paulina prosząc go o podpisanie czeku.
- Co to za czek?
- Na bankiet. Nie pamiętasz, że co roku organizuję promocyjny bankiet? – Spojrzał na sumę i aż się otrząsnął.
- Dwieście pięćdziesiąt tysięcy? Czyś ty oszalała? Nie ma mowy, nie podpiszę tego. Firma musi oszczędzać. Nie będę finansował bzdurnego bankietu dla darmozjadów. Nic z tego.
- Ty chyba żartujesz! Ten bankiet musi się odbyć. Jak co roku, będą same znakomitości…
- Tak…, a ty będziesz brylować w tym towarzystwie, prawda? – Przerwał jej. – Przykro mi Paulina, firma nie ma tak ogromnej sumy na pokrycie twoich kaprysów. Poza tym przed chwilą obejrzałem kolekcję. Ona obroni się sama, bez twojego bankietu. Jest znakomita i nie potrzebuje dodatkowej reklamy. W tym roku będziesz musiała pohamować swoją skłonność do bezmyślnego wydawania firmowych pieniędzy.
Była wściekła. Jakby mogła to zdarłaby ten ironiczny uśmieszek z tej jego ładnej skądinąd buźki.
- Ja tego tak nie zostawię. – Odpowiedziała hardo. – Pójdę do Krzysztofa. Ciekawe, jak jemu to wytłumaczysz.
- Tak samo, jak tobie. Firmy nie stać na twoje bankiety. Nie będę odejmował ludziom od ust i obcinał im pensje, żeby zaspokoić twoje zachcianki.
Wyszła energicznie, z nosem zadartym do góry, zatrzaskując z impetem drzwi.
- Bye, bye, włoska księżniczko. – Pomyślał złośliwie. - Dobrze, że przynajmniej w domu mam spokój i nie muszę wysłuchiwać już jej ciągłych pretensji. Ciekawe, jak Lew to znosi? Chyba lepiej ode mnie, skoro nadal z nią jest.

Wrócił do domu. Był kompletnie wypruty z sił. W lodówce znalazł jakąś pizzę i wrzucił ją do mikrofalówki. Z podgrzaną usiadł wygodnie na kanapie i włączył telewizor. Wysłuchał wiadomości ze świata i tych giełdowych. Miał właśnie odnieść pusty talerz do kuchni, gdy nagle znieruchomiał i przysiadł z powrotem na kanapie wlepiając wzrok w ekran.
„Pamiętają państwo zapewne naszą relację z tragedii, jaka miała miejsce dwa miesiące temu w Rysiowie pod Warszawą. W pożarze domu podpalonego przez mściwego sąsiada ucierpiała rodzina Cieplaków, ojciec i trójka jego dzieci. Uratowała ich najstarsza córka, która mocno poparzona do tej pory przechodzi rekonwalescencję w jednym z warszawskich szpitali. W wywiadzie, który wówczas z nią przeprowadziliśmy, prosiła o pomoc dla swojej rodziny. Dzisiaj, już w znacznie lepszej formie, pragnie podziękować państwu za dary, które otrzymali jej bliscy. Oddaję jej głos.
- Dobry wieczór państwu. Chcę gorąco i serdecznie podziękować za państwa hojność i wsparcie w tych ciężkich dla nas chwilach. Dzięki wam, moja rodzina ma się w co ubrać i co zjeść. Nie znajduję słów by wyrazić, jak wdzięczna jestem za te wszystkie rzeczy. – Otarła zabandażowaną ręką łzy cisnące jej się do oczu.
- To nie wszystko. Z całego serca dziękuję panu, niestety nie znam nazwiska, który przywiózł nam okna i drzwi do nowego domu. Dziękuję też za wielkie serce, szlachetność i szczodrość, jakiej doświadczyliśmy od pana Marka Dobrzańskiego. Dzięki panu, panie Marku moi bliscy i wspaniali sąsiedzi właśnie dzisiaj zaczęli odbudowę naszego domu. – Tak się wzruszyła, że przez chwilę zabrakło jej tchu, a on jak zahipnotyzowany patrzył w te zapłakane, niemożliwie piękne oczy o głębokim niebieskim odcieniu.
- Przepraszam państwa, ale jestem taka wzruszona. Mam jeszcze kilka słów do pana Dobrzańskiego, jeśli mogę.
- Proszę mówić. – Popatrzyła wprost w obiektyw kamery.
- Panie Marku. Nie wiem, czy to nazbyt śmiałe prosić pana o coś jeszcze. Jednak muszę się odważyć, bo nie miałabym spokojnego sumienia. Niczego nie pragnę bardziej, jak osobiście podziękować panu za jego wielkie, dobre serce i ten szlachetny uczynek względem nas. Niestety ja nadal przebywam w szpitalu i naprawdę nie wiem, kiedy skończy się moja rehabilitacja. Jeśli się pan zgodzi, możemy spotkać się właśnie tutaj. Na dole ekranu zobaczy pan za chwilę mój numer telefonu. Proszę mi nie odmawiać i zadzwonić do mnie. Jeszcze raz dziękuję wszystkim państwu, którzy pochylili się nad naszym nieszczęściem i wsparli nas tak hojnie. Dziękuję.
- My również przyłączamy się do tych podziękowań. Wiemy, że zawsze możemy na państwa liczyć i nasze apele o pomoc nie pozostają bez echa. Wierzymy też, że tajemniczy pan Marek Dobrzański odezwie się wkrótce".
Siedział najpierw, jak wmurowany. Potem porwał gazetę i szybko zanotował numer podany na ekranie. Nie spodziewał się podziękowań. Zrobił to spontanicznie pod wpływem chwili. Przy okazji szukania mieszkania obejrzał oferty kilku firm trudniących się sprzedażą materiałów budowlanych. Wybrał najkorzystniejszą i zamówił potrzebną ilość. Nie zapłacił znowu aż tak wiele, jak na jego możliwości. Czasem wydawał więcej na hulanki w klubach i na kobiety. Zadzwonił też do kumpla ze studiów, który miał firmę produkującą okna. Kiedy przedstawił mu sytuację, ten bez wahania zgodził się pomóc. Przypomniał sobie drżący głos Urszuli Cieplak i te jej piękne, ogromne, zapłakane oczy. Nigdy nie spotkał kobiety o podobnych. Postanowił, że zadzwoni. Nie było jeszcze tak późno. Dwudziesta trzydzieści. Na pewno jeszcze nie śpi. Wybrał numer. Po paru sygnałach usłyszał jej głos.
- Halo.
- Dobry wieczór pani Urszulo, mówi Marek Dobrzański. Właśnie obejrzałem wiadomości i nie mogłem pozostać obojętny na pani apel.
- Dobry wieczór panie Marku. – Usłyszał, jak drży jej głos tłumiony przez łzy. – Czy zechciałby się pan ze mną spotkać? Tak bardzo pragnę podziękować panu osobiście. Proszę wybrać dzień i godzinę, jak panu wygodnie.
- Bardzo chętnie się z panią spotkam. Jestem naprawdę szczęśliwy, że mogłem wam pomóc. Mogę przyjechać, choćby jutro po południu. Po siedemnastej. Odpowiada to pani?
- Jak najbardziej. Bardzo jestem panu zobowiązana. Czekam w takim razie na pana jutro. Jestem w szpitalu na Orzyckiej, na oddziale poparzeń. Do zobaczenia i dziękuję.
- Dobrej nocy pani Urszulo. – Rozłączył się. – Jutro ją poznam. To naprawdę niezwykła dziewczyna. Jak ona wyniosła z tych płomieni dorosłego, ciężkiego mężczyznę i brata, który też już prawie nim jest? - Patrząc na nią odniósł wrażenie, że jest dość drobna i szczupła. Ileż determinacji musiała mieć w sobie, żeby ich wszystkich uratować. Zadziwiające.

Rozłączyła rozmowę i opadła ciężko na poduszkę. – Jutro go poznam. Musi być chyba młody. Ma taki miły, kojący tembr głosu. Przyjemnie się go słucha. Ciekawe, jaki jest? No Ula… Jaki jest? Dobry jest i szlachetny. Gdyby był inny nie zrobiłby aż tyle. – Z podekscytowania jeszcze długo nie potrafiła zasnąć.

Wchodząc następnego dnia do swojego gabinetu zastał w nim ojca. Był zaskoczony, co robi tutaj jego rodzic o tak wczesnej porze.
- Cześć tato. Co ty spać nie możesz?
- Witaj synu. No jak widzisz nie bardzo. Była wczoraj u nas Paulina.
- No tak… Przyszła się poskarżyć, jaki to niedobry ze mnie prezes, bo nie chciałem jej dać kasy na bankiet?
- No właśnie. Dlaczego? Przecież rokrocznie go organizuje. Co stoi na przeszkodzie, żeby nie odbył się w tym roku?
- Tato, widziałeś ten czek?
- Jaki czek?
- No ten, który przyniosła mi wczoraj do podpisu. Wiesz ile na nim było? Dwieście pięćdziesiąt tysięcy! Musiałbym upaść na głowę, żeby wydać tyle na catering i orkiestrę. Nie będę obcinał ludziom pensji, bo ona sobie wymyśliła bankiet z wielką pompą tylko po to, żeby następnego dnia być na okładkach wszystkich gazet. To chory pomysł tato i ja się nie zgadzam. Firmę na to nie stać. Za taką kwotę mógłbym sprowadzić mnóstwo materiałów w najlepszym gatunku z Włoch lub Francji.
- Masz rację. Nie wiedziałem, że chodzi o tak duże pieniądze. Cieszę się, że podszedłeś do tego tak rozsądnie, a ona będzie musiała się obejść bez bankietu.
- Tato, kolekcja jest świetna. Nie potrzebujemy dodatkowej promocji. Wystarczy sam pokaz. Zobaczysz, że to będzie sukces.
- Dobrze. W takim razie wracam do domu.
Punktualnie o siedemnastej wsiadł do Lexusa i po drodze do szpitala wstąpił jeszcze do kwiaciarni. Nie wypadało się pokazać z pustą ręką. To nie było w jego stylu. Kupił ogromny bukiet pięknych czerwonych róż i tak zaopatrzony podjechał na szpitalny parking. W recepcji dowiedział się, w którym pokoju leży i już bez przeszkód kierował się do właściwej sali. Zapukał cicho i wszedł. Zobaczył stojącą przy oknie kobietę z zabandażowanymi rękami. Poznał ją natychmiast. Podszedł do niej i cicho rzekł.
- Dzień dobry pani Urszulo. Zgodnie z obietnicą, jestem. Proszę, to dla pani.
Patrzyła w jego stalowo-szare tęczówki, jak oniemiała. Nigdy w całym swoim życiu nie spotkała równie pięknego mężczyzny. Uśmiechał się do niej serdecznie a na jego policzkach pyszniły się dwa urocze dołeczki. On nie mógł oderwać wzroku od tych cudnych, ogromnych, chabrowych oczu, z których płynęły wielkie, jak groch łzy. Odłożył bukiet na łóżko.
- Proszę nie płakać. – Poprosił łagodnie. – Naprawdę nie ma o co.
- Czy… mogę pana uściskać? – Powiedziała drżącym od płaczu głosem.
- Oczywiście. – Przytulił ją do siebie.
- Dziękuję panu za wszystko, co pan dla nas zrobił. To bardzo piękny gest. Naprawdę nie spodziewaliśmy się, że są na świecie tacy ludzie, jak pan, na wskroś dobrzy i potrafiący współczuć.
Poczuł się nieco skrępowany jej słowami. Nie znała go i nie mogła wiedzieć, że taki dobry, to on na pewno nie był i że ten jego gest był wynikiem spontanicznej reakcji, ale o tym nie mógł jej przecież powiedzieć.
- Usiądźmy może. Musi się pani uspokoić. – Podprowadził ją do łóżka.
Niezdarnie starała się otrzeć łzy, ale bandaż skutecznie jej to uniemożliwiał. Wyciągnął z kieszeni paczkę chusteczek, wyjął jedną i pomógł wytrzeć jej twarz. Zarumieniła się i wyszeptała.
- Dziękuję. Jeszcze nie radzę sobie z takimi rzeczami.
- Ma pani tu jakiś wazon, lub większy słoik? Wstawiłbym kwiaty do wody.
- Tak, mam wazon. Są takie piękne i szkoda by było, żeby zwiędły.
Nalał do wazonu wody i umieścił w nim kwiaty. Usiadł z powrotem na łóżku i uśmiechnął się do niej.
- Może opowie mi pani coś o sobie? Co pani robi w życiu. – Pokiwała głową.
- Niewiele jest do opowiadania. Jak pan już zapewne wie pochodzę z Rysiowa. Mieszkam tam…, to znaczy mieszkałam tam z ojcem i dwójką rodzeństwa. Brat niedługo skończy osiemnaście lat, a siostra ma dopiero sześć. Nasza mama zmarła przy porodzie Beatki. Żyjemy bardzo skromnie. Ojciec ma rentę, niezbyt wysoką, a ja dorabiałam przeważnie na umowę-zlecenie. Od kiedy skończyłam studia praktycznie jestem bez pracy. Nie wyglądam zbyt atrakcyjnie i to chyba dlatego patrzą na mnie z niechęcią.
- Jakie studia pani skończyła?
- Ekonomię na SGH i Zarządzanie i Marketing. Znam biegle rosyjski, niemiecki i angielski, ale nawet takie kwalifikacje nie wystarczyły. – Rozłożyła bezradnie ręce. - Teraz jeszcze ten pożar. Na szczęście sprawca już siedzi i długo nie wyjdzie na wolność. A pan, co robi w życiu? – Uśmiechnął się.
- Mam firmę zajmującą się szyciem modnych kreacji dla pań i nie tylko. Jestem w zasadzie jej współwłaścicielem i od niedawna prezesem. Zdziwi się pani, ale ja też skończyłem Zarządzanie i Marketing. Wcześniej piastowałem stanowisko Dyrektora do spraw marketingu właśnie.
Widział, z jakim zaciekawieniem go słucha. Patrzył w te niesamowicie błękitne oczy okolone długimi rzęsami, na nosek upstrzony uroczymi piegami i na jej pełne, kuszące usta. Zauważył aparat ortodontyczny, ale jakoś nie bardzo mu przeszkadzał i z przyjemnością stwierdził, że wbrew temu, co powiedziała, jest ładna. Nierówno obcięte, kasztanowej barwy włosy ślicznie okalały jej drobną twarz. - To pewnie przez te oparzenia na szyi musieli je obciąć. – Pomyślał. - Gdyby ją ładnie ostrzyć i zrobić makijaż, mogłaby uchodzić za piękność. Dobrzański, o czym ty myślisz? – Zrugał się w myślach.
- Długo będą panią tu trzymać?
- Naprawdę nie wiem. Te rany wolno się goją. Wczoraj usłyszałam, że być może uniknę przeszczepu skóry, bo nowa zaczyna się odradzać na rękach. Większość poparzonych miejsc już się zagoiła. Najgorsze były ręce, ale i one powoli się goją, choć nadal nie potrafię nic koło siebie zrobić.
- To wszystko minie. Potrzeba czasu a ten swoje już zrobi. Pani Urszulo, chciałbym jeszcze tu panią odwiedzić. Zgodzi się pani? – Znowu zauważył, że się zarumieniła.
- Oczywiście. Będzie mi bardzo miło.
- Możemy mówić sobie po imieniu? Nie ma pani nic przeciwko temu?
- Nie mam. Będę zaszczycona. Ula. – Podała mu obandażowaną dłoń.
- Marek. – Ujął ją delikatnie i pocałował końcówki odkrytych palców.
- Będę się zbierał, a ty musisz odpocząć. Odpowiedz mi tylko na jeszcze jedno pytanie, bo jest dla mnie zagadką. Jak tobie, istocie tak drobnej i kruchej udało się wyciągnąć z płomieni dwóch ciężkich mężczyzn. – Uśmiechnęła się.
- Nie uwierzysz, ale w takich momentach człowiek dostaje przypływu takiej adrenaliny i tak ogromnej dawki siły, że jest w stanie przenosić góry. W normalnych warunkach na pewno nie dałabym rady. Przecież oni byli nieprzytomni i kompletnie bezwładni. Naprawdę sama nie wiem, jak udało mi się ich wyciągnąć przez okno. Cieszę się jednak, że obaj żyją i że nic im się nie stało. Teraz dzięki tobie zaczęli odbudowę domu. Mam nadzieję, że przy pomocy sąsiadów do zimy dadzą radę, choć pracy będzie mnóstwo.
- Jesteś bardzo dzielna. Naprawdę podziwiam cię za to, co zrobiłaś. Jesteś niezwykłą osobą Ula i chętnie odwiedzę cię ponownie. Teraz jednak się pożegnam. Będę dzwonił, trzymaj się.
- Do zobaczenia. – Wyszeptała.
Będąc już przy drzwiach odwrócił się jeszcze obdarzając ją szczerym uśmiechem i cicho wyszedł z pokoju. Padła na łóżko rozrzucając ręce na boki. Nie sądziła, że może być tak bardzo przystojny. Przez telefon miał miły głos i jak się teraz okazało, dołączyła do tego miła powierzchowność. Myślała, że ich dobroczyńca będzie człowiekiem w sile wieku, a tymczasem pojawił się młody, niewiele chyba od niej starszy mężczyzna.
- Marek Dobrzański… - Wyszeptała. Zadrżała, gdy przypomniała sobie spojrzenie jego stalowych, dużych oczu oprawionych długimi rzęsami. Miały w sobie jakiś magnetyzm, który przyciągał spojrzenie. A te dołeczki? Widywała już mężczyzn z dołeczkiem w brodzie, ale w policzkach? Nigdy. Nadawały figlarny wyraz jego twarzy i były ujmująco słodkie, jak u dziecka. – Jest wysoki. Chyba o głowę wyższy ode mnie i bardzo, ale to bardzo atrakcyjny. – Przeciągnęła się rozkosznie. – Ciekawe, czy jest żonaty? Nie zauważyłam obrączki, ale przecież to o niczym nie świadczy? Cieplak, o czym ty myślisz dziewczyno! Nawet, jak nie ma żony to na pewno ma dziewczynę. Taki przystojny mężczyzna nigdy nie jest sam. Ciekawe, czy jeszcze mnie odwiedzi? W końcu obiecał. Zobaczymy.
Zasypiała z poczuciem ulgi, że mogła mu podziękować osobiście za to szczęście, którym obdarzył jej rodzinę i za to, że dzięki niemu jej bliscy zaczęli się wreszcie uśmiechać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz