Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 5 października 2015

"Pokochałem oczu twoich błękit" - rozdział 3

22 marzec 2012  
Rozdział III


Wyszedł z sali zamykając cicho za sobą drzwi i uśmiechając się do swoich myśli. Nawet nie podejrzewał, że ten jego spontaniczny gest będzie miał takie pozytywne konsekwencje. Ula wydała mu się osobą bardzo delikatną i wrażliwą, niczym mimoza. Widział, jak bardzo była wzruszona jego obecnością. Na początku jej gorące podziękowania wprawiły go w zażenowanie. Wcale nie czuł się jakoś wyjątkowo, a już na pewno nie czuł się dobroczyńcą, jak go określiła. Właściwie to sam siebie nie mógł zrozumieć. Skąd u niego taki przypływ filantropii? Jednak, gdy po raz pierwszy oglądał relację z tego pożaru i ją taką biedną, poparzoną i nieszczęśliwą, tulącą w zabandażowanych ramionach równie nieszczęśliwą siostrzyczkę, przez jego serce przelała się tak duża fala współczucia dla tych biedaków, że nawet się nie zastanawiał nad udzieleniem im jakiejś pomocy. To właśnie wtedy, gdy szukał ofert sprzedaży mieszkań trafił na stronę firm zajmujących się dystrybucją materiałów budowlanych. Przypomniał mu się też Sławek i jego okienny biznes. On wykonał jedynie kilka telefonów, a ona była mu tak wdzięczna, jakby jej życie uratował. Nie za bardzo rozumiał, dlaczego Ula tak przecenia jego rolę w tym wszystkim, choć tak naprawdę to było bardzo miłe usłyszeć od niej, że zrobił coś dobrego. Chyba nie był złym człowiekiem, ale musiał przyznać, że po raz pierwszy w życiu zaangażował się w udzielenie pomocy komuś zupełnie obcemu.
Przypomniał sobie jej nieporadne ręce usiłujące zatrzymać potok łez lecących po policzkach. Jakże musiała cierpieć od tych poparzeń. On nie wyobrażał sobie siebie na jej miejscu. Na pewno nie potrafiłby znieść tak ogromnego bólu w cichości i pokorze. Niezwykła dziewczyna.
Otworzył drzwi samochodu i usiadł za kierownicą. Zanim ruszył pomyślał, że spełni daną jej obietnicę i zadzwoni jeszcze, a także ponownie ją odwiedzi. Zaintrygowała go. Nie znał nikogo, kto uratował komuś życie. Nawet nie wyobrażał sobie takiego poświęcenia dla drugiego człowieka. Przecież ratując ojca i brata ryzykowała tak wiele. Ryzykowała tym, że ich uratuje, a sama zginie w płomieniach. Pewnie niewiele brakowało. Zastanowił się, jak Paulina zachowałaby się w takiej sytuacji. Czy byłaby skłonna do takich poświęceń? Za chwilę odpowiedział sobie na to pytanie. Pewnie pierwsza by zwiała ratując własny tyłek. Dla panny Febo nie było ważniejszej osoby od niej samej. A on? Czy on poświęciłby własne zdrowie i życie? Nie miał pojęcia. Zrozumiał jednak, że Ula zrobiła to z wielkiej miłości do swojego ojca i rodzeństwa. – Miłość to jednak potęga. – Pomyślał filozoficznie i odpalił silnik.

Przez następnych kilka dni nie mogła się na niczym skupić. Łapała się nawet na tym, że czytając artykuły w gazetach nieświadomie wracała do przeczytanych już fragmentów. Drażniło ją to i nie bardzo mogła pojąć, dlaczego jej myśli uporczywie wracają do pewnego przystojnego bruneta, który nie dość, że okazał się niespotykanie dobrym człowiekiem, to w dodatku był jeszcze tak niesamowicie przystojny. – Cieplak, zejdź na ziemię i przestań bujać w obłokach. Przecież wcale go nie znasz. Ładna buzia nie zawsze musi oznaczać ładne wnętrze. Ale on ma ładne wnętrze. Gdyby było inaczej, czy postąpiłby w tak wielkoduszny sposób? – Od tej galopady myśli rozbolała ją głowa. Przymknęła oczy próbując zasnąć. Nie było to łatwe, bo było dopiero wczesne przedpołudnie. Jednak udało się jej. Zasnęła. Obudziło ją delikatne potrząsanie za ramię.
- Pani Urszulo, pani Urszulo…. – Otworzyła oczy i przetarła powieki. Zobaczyła nad sobą uśmiechniętą twarz pielęgniarki.
- Przespała pani wizytę w gabinecie zabiegowym. Proszę wstać prędziutko i pójść ze mną. Doktor Pawlik nie może się pani doczekać. – Narzuciła w pośpiechu szlafrok i poszła za pielęgniarką.
- Dzień dobry, panie doktorze i przepraszam. Usnęłam i przegapiłam godzinę.
Lekarz popatrzył na nią i uśmiechnął się dobrodusznie.
- Proszę nie przepraszać. Sen, to też lekarstwo. Niech pani usiądzie, zobaczymy jak wygląda sytuacja.
Starał się jak najostrożniej odwijać bandaże. Tam, gdzie przykleiły się do ciała, zwilżał je wodą, by mogły łatwiej odejść. Widział po jej minie, że nadal bardzo cierpi i te rany dotkliwie ją bolą. Podziwiał ją, że tak usilnie stara się zapanować nad tym bólem, bo ostatnio obiecała mu przecież, że nie będzie płakać. Było mu żal dziewczyny i każdego człowieka w podobnym do niej położeniu.
- Jeśli pani nie wytrzymuje, proszę krzyczeć lub płakać. Nie będę pani robił wyrzutów. Wiem, jak to może boleć i wiem, że trudno to znieść. – Spojrzała na niego, a w oczach zalśniły pierwsze łzy.
- Nie chcę krzyczeć, ale nad łzami nie mogę zapanować. – Wyszeptała. – To przez ten piekący ból…
Odsłonił jej ręce i przyjrzał im się uważnie.
- Siostro, niech pani zerknie. Wydaje mi się, że jest więcej różowych miejsc niż ostatnio.
Pielęgniarka stanęła obok podążając wzrokiem za wskazującym różowe placki, palcem doktora.
- Ma pan rację. Ostatnio nie było ich aż tyle.
- Zmienimy maść. Damy mocniejszą. Już nie ma obawy, że podrażni te miejsca. Powinna przyspieszyć proces gojenia. Jeszcze tylko przemyjemy i możemy nakładać.
Zawsze przy nakładaniu maści cierpiała najbardziej, choć pielęgniarka starała się smarować jak najdelikatniej. Długo trwało zanim nałożyła grubą warstwę mazidła na obie ręce. One nadal wyglądały okropnie. Nawet zaczynała przyzwyczajać się do myśli, że już nie będą inne. – Trudno, będę musiała z tym jakoś żyć. Gorące lato w długich rękawach? Może być ciężko. – Pomyślała. A jednak z każdym dniem ich wygląd zmieniał się. Lekarz już nie wspominał o przeszczepie. Chodziła też na rehabilitację, żeby uelastycznić skórę i uniknąć w przyszłości bolesnych przykurczów.
Mijał trzeci miesiąc jej pobytu na oddziale. Marek dzwonił kilka razy, ale były to bardzo niezobowiązujące rozmowy w zasadzie o niczym istotnym, głównie o niej. Wypytywał o jej zdrowie, ale odnosiła wrażenie, że robił to raczej kurtuazyjnie, a nie z ciekawości odnośnie postępów w jej leczeniu. Nie naciskała na niego i nie wypominała mu, że przecież obiecał ją odwiedzić. - Ma na pewno mnóstwo swoich spraw i nie będzie sobie zawracał głowy taką kaleką, jak ja. – Tłumaczyła go przed samą sobą, choć nie wiedzieć czemu zawsze w takich momentach ciekły jej po policzkach łzy. On mówił jej, że ma teraz gorący okres, bo firma jest w przeddzień ważnego pokazu i nie może nic zawalić. Opowiadał, jak wiele rzeczy musi załatwić osobiście w związku z tym wydarzeniem i przepraszał, że nie może się wyrwać ani na chwilę. Ona zapewniała go, że nie ma o to żalu i rozumie, że ten pokaz jest priorytetem dla firmy. Z biegiem czasu telefony były coraz rzadsze, a i ona nie myślała już tak intensywnie o nim. Miała sporo zajęć w ciągu dnia. Nowa skóra niemal całkowicie pokryła jej ręce i teraz należało się skupić na ich sprawności. Gdyby nie dni wypełnione rehabilitacją poczułaby się samotna i opuszczona. Rodzina nie odwiedzała jej tak często, jakby tego chciała. Mieli dużo pracy i skupili się na odbudowie, żeby miała dokąd wrócić. Nie miała im za złe, ale często wieczorami tęskniła za nimi i ocierała z twarzy łzy.

Minęło pięć długich miesięcy od momentu, kiedy znalazła się w tym szpitalu. W końcu doszła do zdrowia, choć nadal musiała smarować wszystkie poparzone miejsca. Jednak jej pobyt tutaj nie był już konieczny. Wreszcie mogła wrócić do domu. – Do domu… Jeszcze nie mam domu. Nawet nie wiem, na jakim etapie jest budowa. Maciek, jak był ostatnio, mówił, że podciągnęli już piętro, ale i tak był to jeszcze stan surowy. – Westchnęła ciężko. – Biednemu, to zawsze wiatr w oczy wieje.
Nie mówiła Maćkowi, kiedy mają zamiar ją wypisać. Sama dokładnie nie wiedziała. Nie chciała go też odrywać od budowy. Czuła, że zaangażował się w nią całym sercem. Spakowała swój skromny, szpitalny dobytek w jedną reklamówkę. Zarzuciła na ramię torebkę, która ocalała z pożaru i z wypisem w ręku, pożegnawszy się wcześniej ze wszystkimi, pomaszerowała na przystanek autobusowy.

Miał wyrzuty sumienia. Minęły trzy miesiące od jego wizyty u Uli. Na początku jeszcze dzwonił, jednak z obietnicy kolejnych odwiedzin już się nie wywiązał. Najpierw wpadł w wir przygotowań do pokazu. Musiał osobiście wszystkiego dopilnować, żeby nie było żadnej wpadki. Rzeczywiście stanął na wysokości zadania. Pokaz udał się nadzwyczajnie i gazety rozpisywały się o nim w samych superlatywach. Długo jeszcze trwał medialny szum wokół genialnego projektanta-wizjonera i jego oszałamiających kreacji. Kolekcja istotnie obroniła się sama bez dodatkowej reklamy. Potem przyszły pierwsze zamówienia, a za nimi kolejne. Był w ciągłym ruchu. Bez przerwy biegał na jakieś spotkania z ważnymi kontrahentami, podpisywał znaczące umowy, wydzwaniał do szwalni. Do domu wracał zwykle późnym wieczorem i padał na twarz. Często, gdy już zasnął utrudzony całodzienną gonitwą, nawiedzały go sny, a w nich te piękne, lazurowo-błękitne, niewyobrażalnie smutne i zapłakane oczy. Budził się wtedy wstrząśnięty, jak pod wpływem koszmaru i było mu wstyd, że nie zadzwonił, że nie pojechał, choć obiecał. – Jesteś idiotą Dobrzański i to w dodatku niedotrzymującym danego słowa. Zrobiłeś ze swojej gęby cholewę, a twoje obietnice są, jak czeki bez pokrycia.
Nie miał pojęcia, jak mógłby odkręcić całą sytuację i co miałby jej powiedzieć. W skrytości ducha liczył, że być może to ona zadzwoni, ale nigdy tego nie zrobiła.
Pewnie nie chce się narzucać, albo boi się, że mógłbym to odebrać nie tak, jakby chciała. Dupek… dupek… dupek… Żałosny kretyn. – Wyzywał się w myślach.
Poranki po takich snach były ciężkie. Przeżywał coś w rodzaju moralnego kaca, że nie zachował się wobec niej, tak jak powinien. Nawet nie wiedział, czy wyszła już ze szpitala, czy nadal tam tkwi. Powinien zadzwonić, jeśli nie do niej to przynajmniej tam i upewnić się, czy z nią wszystko dobrze.
Któregoś ranka, po kolejnym śnie, w którym znów ujrzał jej chabrowe tęczówki postanowił, że zadzwoni do szpitala. Sięgnął po telefon i w internecie odnalazł właściwy numer. Dodzwonił się na centralę, gdzie przełączono go na oddział oparzeń.
- Dzień dobry pani. Moje nazwisko Dobrzański. Chciałbym się dowiedzieć, czy na waszym oddziale przebywa nadal pani Urszula Cieplak.
- Spóźnił się pan. – Po drugiej stronie słuchawki odezwał się miły kobiecy głos. – Pani Cieplak opuściła nas już miesiąc temu. Przychodzi tu tylko na badania kontrolne.
- Czy… wszystko z nią dobrze?
- Tak. Jak najlepiej. Jest zdrowa. – Odetchnął z ulgą.
- Bardzo pani dziękuję za tę informację. – Pożegnał się z pielęgniarką i wyłączył telefon.
Była zdrowa. Jednak uniknęła przeszczepu. To dobrze dla niej. Pomyślał, że powinien się przełamać i zobaczyć się z nią. Wyjaśnić powody, dla których nie wywiązał się z obietnicy. Jeśli tego nie zrobi, te sny nadal będą go dręczyć i nie będzie miał spokoju. Postanowił, że pojedzie w sobotę. To dzień wolny od pracy i o wiele spokojniejszy niż powszedni.

Jej powrót był dla wszystkich niespodzianką. Wyściskana i wycałowana przez najbliższych poszła przywitać się z Maćkiem i jego rodzicami.
- Ula! – Krzyknął przyjaciel widząc ją w progu swojego domu. – Dlaczego nie zadzwoniłaś? Przyjechałbym po ciebie. Niepotrzebnie tłukłaś się autobusem.
- Nie było tak źle Maciuś. Pokażesz mi moje miejsce do spania? Potem chciałabym zobaczyć budowę.
- Pewnie. Chodź, zostawisz rzeczy i pójdziemy.
Z obawą przekraczała bramę wejściową do swojej posesji, ale już po chwili uśmiechnęła się szeroko, gdy ujrzała bryłę odbudowanego domu.
- Boże! Nie przypuszczałam, że to jest już tak zaawansowane! On jest prawie gotowy! Nawet okna wstawione! – Była zdumiona tak dużym postępem prac. – Z tego, co widzę, jest szansa, że na zimę będziemy już na swoim.
- I to całkiem spora. Teraz skupiamy się na dachu. Ktoś przywiózł kiedyś sporą ilość dachówek. Nie są jednakowe i pochodzą z rozbiórki, ale są całe i można je kłaść bez obawy. – Znowu zabłyszczały w jej oczach łzy.
- Nigdy nie zwątpię już w ludzką dobroć. Dzięki niej będziemy mieć nowy dom.
- To prawda Ula. Nawet sprzęt macie. Jest i lodówka i pralka i piec gazowy do kuchni. Rzeczy są używane, ale sprawne. Wejdźmy do środka, zobaczysz jak tam jest. – Weszli przez nowe, masywne drzwi, a zaraz za nimi Józef Cieplak z synem.
- I co powiesz Ula? Podoba ci się?
- Bardzo mi się podoba tatusiu. Jak położycie tynki zrobi się całkiem przytulnie.
- Czy wiesz, że pan Dobrzański zamówił tyle tych bloczków, że wystarczy jeszcze na murowany budynek gospodarczy? Wspaniały człowiek.
- A właśnie Ula. On w ogóle dzwonił do ciebie? – Zapytał Maciek. Zmieszała się nieco. Już dawno przestała o nim myśleć, albo przynajmniej tak jej się wydawało.
- Ostatnio nie. Pewnie ma dużo swoich spraw i jest bardzo zajęty. – Powiedziała cicho. Maćka jakoś nie przekonały jej słowa. Spojrzał na nią dziwnie, ale o nic już nie zapytał.
Pokazali jej cały dom. Była pod wrażeniem. Tyle rzeczy zrobili wraz z życzliwymi sąsiadami podczas jej nieobecności. Chciała im pomóc bardzo, ale lekarz zabronił jej noszenia ciężkich rzeczy. Postanowiła, że rozejrzy się za jakąś pracą. Poszuka w ogłoszeniach. Może jakiś bank potrzebuje ekonomisty? Nie chciała tracić już więcej czasu. Dość go zmitrężyła leżąc tyle miesięcy w szpitalu. Podzieliła się swymi planami z Maćkiem. Poparł ją.
- To dobry pomysł Ula. Zaczniesz pracować, to i głowę zajmiesz czym innym i zapomnisz o tych trudnych miesiącach. Jak chcesz, to siądziemy wieczorem do komputera i napiszemy twoje CV i inne potrzebne rzeczy. Jakie to szczęście, że uratowałaś dokumenty. Teraz musiałabyś wyrabiać duplikaty i zamiast pracować, latałabyś po urzędach.
- Masz rację. To jednak, że je uratowałam było odruchem paniki a nie racjonalnego myślenia.

Kolejny raz wracała z Warszawy. Miała badania kontrolne w szpitalu i przy okazji poszła też do Urzędu Pracy sprawdzić oferty. Niestety dla ekonomistów nie było ich wiele. Spisała adresy i telefony firm. Będzie znowu próbować aż do skutku. Może wreszcie ktoś doceni jej wykształcenie? To był ciężki dzień. Ile jeszcze będzie musiała znieść takich życiowych porażek?
Leżała już w łóżku, kiedy wszedł do pokoju ojciec i przysiadł na jego skraju.
- Posłuchaj Ula. – Zaczął mówić szeptem, by nie obudzić śpiącej Beatki. – Pomyślałem sobie, że zanim pójdziesz na następną rozmowę kwalifikacyjną powinnaś jakoś ładnie wyglądać. Włosy masz nierówne i domagają się fryzjera. Okulary też powinnaś zmienić na jakieś lżejsze. Te zasłaniają ci pół twarzy. Mimo, że o to nie prosiłaś, ludzie przysłali trochę pieniędzy. Tu masz pięćset złotych. Wystarczy i na nowe okulary i na fryzjera. Jutro sobota. Jedź do Warszawy i zainwestuj w siebie dziecko. Wiesz, jak do tej pory kończyły się rozmowy z potencjalnymi pracodawcami. Nie miałaś nawet porządnych ubrań. Dostaliśmy paczki z rzeczami i dla ciebie. Musisz je tylko poprzeglądać i może znajdziesz coś eleganckiego. Nie chcę, żebyś znowu się martwiła brakiem zatrudnienia. Musisz jedynie o siebie zadbać a zobaczysz, że wszystko będzie dobrze.
Słuchała go z przejęciem wymalowanym na twarzy i lśniącymi od łez oczyma. Tak bardzo ją zaskoczył.
- Tato, po co mi to? Wam bardziej przydadzą się te pieniądze niż mnie. Spróbuję sama podciąć włosy i wyrównać je trochę, a okulary nie są takie złe.
- Nieprawda Ula, są okropne, podobnie jak włosy. Posłuchaj mnie i zrób tak, jak mówię. Należy Ci się trochę przyjemności za twoje poświęcenie dla nas i cierpienie, jakiego doświadczyłaś. Jedź i zrób z siebie piękną kobietę.
Wiedziała, że go nie przekona. Westchnęła tylko i powiedziała zrezygnowana.
- No dobrze. Będzie, jak chcesz. Rano pojadę do tej Warszawy. Spytam Maćka, może będzie mógł mnie zawieźć. – Twarz Józefa rozjaśnił szeroki uśmiech.
- I o to chodzi córcia, o to chodzi. Śpij już. Dobranoc.

Wstała wcześnie rano i zabrała się za przeglądanie przysłanych dla niej ubrań. Nie były takie złe. Znalazła dość ładną granatowa spódnicę z zamszowym paskiem i żakiet w podobnym kolorze. Biała bluzka z haftowanym kołnierzem dopełniła całości. – No to ubranie na rozmowy kwalifikacyjne już mam. Teraz może coś na dzisiaj. – Z czeluści szafy wyciągnęła kilka wieszaków, na których wisiały sukienki. Wybrała jedną z nich w kolorze błękitu i przymierzyła. Była trochę za luźna, ale wpadła na pomysł. Wyciągnęła ze spódnicy pasek i ściągnęła się nim. Nie było najgorzej. Zauważyła na półce nową bieliznę. Figi i kilka biustonoszy. Zdziwiło ją, że ludzie pomyśleli nawet o tak osobistych rzeczach.
Zaopatrzona we wszystko, czego potrzebowała zeszła na dół do łazienki. Patrząc w lustro przyglądała się sobie krytycznie. – Rzeczywiście, piękność to ze mnie nie jest. Tata miał rację. Okulary są ogromne i brzydkie, a włosy naprawdę domagają się fryzjera. Nie ma na co czekać. Trzeba doprowadzić się do stanu używalności.
Umyła się pośpiesznie i już przebrana weszła do kuchni, w której urzędowała matka Maćka szykując wszystkim śniadanie.
- Dzień dobry pani Marysiu. – Kobieta odwróciła się od stołu i spojrzała na nią z uśmiechem.
- Dzień dobry Ula. Siadaj. Zaraz podam śniadanie. Maciek też już wstał. Ojciec jeszcze wczoraj go poprosił, żeby zawiózł cię do Warszawy.
- Czyli już wie?
- Wie, wie, dlatego nawet nie marudził, jak poszłam go obudzić. – Postawiła przed nią kubek z herbatą i talerz z kanapkami.
- Zjedz coś pożywnego, bardzo zmizerniałaś w tym szpitalu.
Kanapki pachniały smakowicie, więc nie zwlekając zabrała się za jedzenie. Po chwili dołączył do niej Maciek.
- Jedziemy po śniadaniu? – Kiwnęła twierdząco głową.
- Chcę to załatwić jak najszybciej i wracam. Może przydam się tu komuś. Nie chcę siedzieć bezczynnie.
- Ze mnie i tak nie będzie dzisiaj pożytku. Markowicz z Dubienieckim zaczynają kłaść dach. Tylko bym im przeszkadzał. Zresztą Jasiek z Robsonem zaofiarowali się do noszenia dachówek, więc i tak będą mieli pomoc. Ja pojadę z tobą i zaczekam, aż wszystko pozałatwiasz.
- Dzięki Maciuś. Jesteś najlepszy.
- No ba… - Uśmiechnął się szeroko do swojej przyjaciółki.

Siedziała przed wielkim lustrem w salonie fryzjerskim i słuchała sugestii fryzjera.
- Ma pani bardzo zniszczone włosy. Powiedziałbym nawet, że popalone. Musimy je ściąć i to dość solidnie. Gdzie pani je tak załatwiła?
- Mieliśmy pożar domu. To właśnie wtedy… - Zaświeciły się jej oczy od łez. – Fryzjer pokiwał głową ze zrozumieniem.
- Ach tak…, przypominam sobie panią. Rzeczywiście oglądałem reportaż, chyba z Rysiowa, tak?
- Tak. – Wyszeptała.
- Mam taką propozycję. Zetniemy je ładnie i trochę wycieniujemy. Proponowałbym też je ufarbować. Zapewniam panią, że będą pięknie wyglądać i lśnić. Najlepszy byłby kolor ciemnej czekolady. Zgadza się pani?
- Skoro uważa pan, że tak będzie dobrze, to się zgadzam.
Nałożył jej farbę na włosy i po pół godzinie zaczął je ścinać. Kiedy ujrzała się w lustrze po tych zabiegach, nie poznała sama siebie. Włosy sięgały jej do ramion. Były ładnie wycieniowanie i podkreślały subtelny owal jej twarzy. Kilka niesfornych kosmyków wymknęło się ozdabiając jej czoło. Spodobała się sobie. Uśmiechnęła się do fryzjera mówiąc.
- Dziękuję panu. Nie spodziewałam się takiego efektu. Dokonał pan cudu.
- Jest pani piękną kobietą i nie potrzeba było aż tak wielkiego wysiłku, by to piękno wydobyć. Mam jeszcze dla pani jedną niespodziankę. Dzisiejsze strzyżenie jest gratis. W ten sposób chcę wyrazić swój podziw dla pani odwagi i poświęcenia podczas ratowania bliskich z pożaru. Musi mi też pani obiecać, że kiedy włosy odrosną a farba się zmyje, znów zawita pani do mnie.
Była bardzo wzruszona i serdecznie mu podziękowała obiecując, że jeśli się będzie strzyc, to tylko w tym salonie. Uszczęśliwiona wyszła na zewnątrz, podeszła do samochodu i zapukała w szybę.
- Maciuś, możemy jechać do optyka. – Spojrzał na nią i oniemiał. Otworzył drzwi i wysiadł przyglądając jej się bacznie.
- Czy ja panią znam? Głos jakby znajomy, ale twarz nie. – Roześmiała się radośnie.
- Żartuj sobie, żartuj. Przecież nie zmieniłam się aż tak bardzo. – Spoważniał.
- Zmieniłaś się Ula. Nawet nie wiesz, jak bardzo. Siadaj. Jedziemy po okulary.
Przymierzyła chyba ze dwadzieścia par oprawek. Wreszcie wybrała, przy wydatnej pomocy ekspedientki. Były małe i tak lekkie, że nie czuła ich zupełnie na nosie. Poproszono ich by za godzinę wpadli po odbiór. Postanowili pojechać do ich ulubionej budki z zapiekankami. Zgłodnieli trochę a zapiekanki uwielbiali oboje. Nasyceni nimi wrócili do optyka. Kiedy założyła nowe okulary już nie chciała ich ściągać. Stare powędrowały do kosza. Wracali do Rysiowa w doskonałych nastrojach. Dzisiejszy dzień był naprawdę udany. Zaoszczędziła sto pięćdziesiąt złotych i była z tego bardzo dumna. Po drodze zatrzymali się przy cukierni i kupili wielki kawał wiedeńskiego sernika. Dojeżdżali już, kiedy Maciek zwrócił jej uwagę na srebrny samochód stojący przed bramą.
- Widzisz Ula to auto? Ale super, nie? To Lexus. Extra wózek. Ciekawe do kogo należy? Nie znam nikogo, kto miałby taki wypasiony samochód.
- Ja też nie.
Zatrzymał swoje wysłużone Volvo tuż obok tego cacka. Zabrawszy sernik poszli wprost do domu śmiejąc się i żartując. W przedpokoju usłyszeli jakieś rozmowy dochodzące z kuchni. Spojrzeli po sobie zdziwieni. Czyżby jacyś goście? Maciek przepuścił Ulę w drzwiach. Kiedy weszła do środka, zamarła. Przy kuchennym stole obok jej ojca, trzymając na kolanach małą Betti, siedział Marek Dobrzański we własnej osobie.
- Dzień dobry. – Wykrztusiła niepewnie.
- No Ula, nareszcie jesteście. Zobacz, jakiego miłego mamy gościa. Właśnie poznaliśmy naszego dobroczyńcę. No, co tak stoisz? Nie przywitasz się? – Podeszła do niego na sztywnych nogach i wyciągnęła dłoń.
- Witaj Marek. – Powiedziała cicho. – Nie spodziewaliśmy się ciebie tutaj.
Patrzył na nią jak na zjawisko. – Czy to jest Ula? Jaka ona piękna! Już w szpitalu wydała mi się ładna, ale teraz wygląda olśniewająco. – Był nieco skrępowany i niepewny. Ujął jej dłoń i podniósł do ust. Zadrżała, kiedy jego wargi dotknęły jej skóry.
- Dzień dobry Ula. Przyjechałem, bo chciałbym z tobą porozmawiać, jeśli się zgodzisz oczywiście.
- Dobrze. Porozmawiamy, ale najpierw chcę ci przedstawić mojego najlepszego przyjaciela Maćka Szymczyka. To dzięki jego rodzicom nie śpimy na ulicy. – Panowie uścisnęli sobie dłonie.
- Miło mi poznać tajemniczego Marka Dobrzańskiego. Tu w Rysiowie stał się pan legendą.
- Tajemniczego? Nie przesadzajmy. Nie zrobiłem przecież nic wyjątkowego. Mówmy sobie po imieniu. Chyba jesteśmy w podobnym wieku, choć ja chyba jestem nieco starszy.
- Będzie mi bardzo miło. Koniecznie musimy ci pokazać dom, który powstaje dzięki tobie i innym tobie podobnym, którzy zaofiarowali swoją pomoc. Ten pan, który przywiózł okna, to twój znajomy, prawda?
- Aaa… Sławek Wasilewski. Tak, to kolega ze studiów. Wspominałem mu o tym nieszczęściu i zaofiarował się z pomocą.
- I to jaką! Okna są wspaniałe. Chodźmy, to sam zobaczysz.
Wyszli z domu i przeszli na drugą stronę ulicy wprost na posesję Cieplaków. Marek był pod wrażeniem.
- No, no… Nie spodziewałem się, że tak szybko pójdzie odbudowa. – Ula uśmiechnęła się nieśmiało.
- To wszystko dzięki naszym wspaniałym sąsiadom. Niemal cały Rysiów zaangażował się w prace przy tym domu. Mamy tu całkiem sporo świetnych fachowców. Właśnie dwóch spośród nich kładzie w tej chwili dach. Jak położą, to wejdą tynkarze. Nie zostało już tak wiele do zrobienia. Mamy nadzieję, że wprowadzimy się jeszcze przed zimą.
- Spójrz Marek na te solidne drzwi. – Odezwał się Maciek. – Je też przywiózł twój kolega. Nawet nie wiecie, jak bardzo cenna okazała się wasza pomoc. Popatrz na Ulę. Ilekroć o tym wspomnę, ona ma już łzy w oczach. Bardzo ją wzruszyła ta lawina ludzkiej dobroci.
Rzeczywiście ocierała nieco nerwowo z twarzy wilgoć. Marek spoglądał na nią z rozczuleniem. Kiedy płakała, sprawiała wrażenie takiej bezradnej i bezbronnej, jak dziecko. Poczuł dziwną falę ciepła rozlewającą się wokół jego serca. To było dziwne, ale zarazem bardzo przyjemne uczucie. Po raz pierwszy doświadczał czegoś podobnego.
- Ula może pójdziemy na spacer i porozmawiamy spokojnie. Nie gniewaj się Maciek, ale mam Uli coś do powiedzenia i muszę jej trochę rzeczy wyjaśnić, więc…
- Nie ma sprawy. Idźcie i pogadajcie, ja nie będę przeszkadzał.
Wyszli na ulicę i poszli wolnym krokiem w Uli tylko znanym kierunku.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz