Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 5 października 2015

"Pokochałem oczu twoich błękit" - rozdział 4

23 marzec 2012  
Rozdział IV


Szli już dłuższy czas nie mówiąc do siebie ani słowa. Niezręczna była ta cisza. Ona nie bardzo wiedziała, dlaczego pojawił się tak nagle i co takiego ma jej do powiedzenia. Sądziła, że zapomniał o niej i potraktował tę znajomość, jak kolejny, drobny epizod w swoim życiu. On szedł obok zerkając na nią niepewnie i nie miał pojęcia, od czego zacząć.
Weszli do niewielkiego parku. Zaproponował, by usiedli na jednej z ławek. Obserwowała, jak usilnie stara się skupić myśli. Nie odzywała się czekając, aż wreszcie coś powie. Powoli zebrał się w sobie.
- Przyjechałem tu Ula, żeby cię przeprosić. – Powiedział cicho.
- Przeprosić? Za co?
- Obiecałem ci coś… pamiętasz?
- No tak, ale ja nie mam ci za złe. Wiem, że miałeś dużo pracy. Ja to rozumiem. Nie zawsze jest tak, jak sobie zaplanujemy.
- To, co mówiłem ci przez telefon, było prawdą. Miałem urwanie głowy z tym pokazem. Po nim zresztą też. Jest mi głupio, bo w końcu ten młyn zakończył się szczęśliwie dla firmy, a ja im dłużej zwlekałem z wizytą w szpitalu, tym bardziej nie mogłem się na nią zdobyć. Naprawdę nie potrafię wyjaśnić, dlaczego. Miałem jakiś wewnętrzny hamulec. – Widziała, że jest mu przykro.
- Marek, nie musisz się tłumaczyć. To ja mam dług wobec ciebie, a nie ty wobec mnie. Z drugiej jednak strony ciekawi mnie, co spowodowało, że się przełamałeś i tutaj jesteś? – Spojrzał na nią i uśmiechnął się smutno.
- Twoje oczy.
- Moje oczy? A co z nimi?
- Nic. Wszystko w porządku. Są piękne i śniły mi się każdej nocy. W moich snach były smutne, zrozpaczone i pełne łez.
Popatrzyła na niego z niedowierzaniem. Na twarzy wymalował jej się uroczy rumieniec.
- Śniły ci się moje oczy i dlatego tu jesteś? – Pokręciła głową. – Musisz sam przyznać, że to niedorzeczne.
- Ale to prawda Ula. – Westchnął ciężko. – Przepraszam cię. Sam siebie słucham i wiem, że to głupi powód, ale jedyny. Musiałem przekonać się, czy z tobą wszystko w porządku. Zadzwoniłem do szpitala. Tam powiedzieli mi, że wyszłaś miesiąc temu i że wyzdrowiałaś. Ulżyło mi.
- Tak. Jest niemal idealnie. Żadnych szpecących blizn, tylko gdzie niegdzie skóra jest bardziej różowa.
- Podziwiam cię, wiesz? Do tej pory nie mogę sobie wyobrazić tego cierpienia, jakie musiałaś odczuwać.
- Cierpiałam, to prawda, ale staram się zapomnieć, więc nie mówmy już o tym, dobrze?
- Dobrze. Co teraz robisz? Masz jakieś zajęcie?
- Tak… - Uśmiechnęła się. – Zbijam bąki. – Widząc jego zdziwioną minę parsknęła śmiechem.
- Tak naprawdę, to chętnie pomogłabym im w budowie, ale lekarz zabronił mi dźwigać, więc czuję się trochę niepotrzebna. Od jakiegoś czasu usilnie szukam pracy. Mam nadzieję, że w końcu mi się uda. – Popatrzył na nią myśląc nad czymś intensywnie.
- Ula, a może ja mógłbym ci pomóc znaleźć pracę w mojej firmie?
- Nie, nie, Marek. – Zaprzeczyła gwałtownie. – Ty już dość dla nas zrobiłeś. Ja muszę sama… rozumiesz…, ale dziękuję za propozycję. Teraz jestem już zdrowa i powinnam zadbać o moich bliskich. Popytam w bankach, może potrzebują gdzieś ekonomisty.
- Ula, ale zastanów się, - nie rezygnował – podaję ci pracę na tacy. – Pokręciła głową.
- Dziękuję ci. Wiem, że chcesz dobrze, ale ja nie mogę przyjąć tej propozycji. Po prostu nie mogę. – Dokończyła szeptem.
Nie rozumiał, przed czym tak się broni i dlaczego nie chce skorzystać z szansy, jaką chciał jej dać. Westchnął.
- No cóż. Zrobisz, jak uważasz. Sama wiesz, co dla ciebie najlepsze. – Zerknął dyskretnie na zegarek. – Chyba będę się już zbierał. Dość czasu ci zabrałem. – Wyczuła w jego głosie żal.
- Proszę cię, nie mów tak. Naprawdę ucieszyła mnie twoja wizyta. Gdybyś znowu miał ochotę zobaczyć się ze mną a przede wszystkim zobaczyć postępy budowy, to zapraszam. Tylko zadzwoń wcześniej. – Podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy.
Boże, jej oczy są niesamowite. – Przemknęło mu przez głowę. – Duże, szczere, dobre i takie łagodne. Mają niespotykanie intensywny, błękitny kolor. Nigdy nie widziałem takich oczu.
Ona też uległa magii jego spojrzenia. Zatopiła się w tych stalowo-szarych źrenicach. Stali naprzeciw siebie jak zaczarowani. Wreszcie ona pierwsza otrząsnęła się i zażenowana wyszeptała.
- Wracajmy…
- Tak, tak… Wracajmy.
Przystanęła jeszcze chwilę wraz z nim przy samochodzie i przyjrzała mu się uważnie.
- Chyba nie jesteś zadowolony z tej wizyty. – Powiedziała cicho. – Przepraszam, jeśli czujesz się rozczarowany. Nie wiem, czego oczekiwałeś, ale musisz mieć świadomość, że ja i moja rodzina do śmierci będziemy ci wdzięczni za okazane nam serce. Chciałabym bardzo móc ci się kiedyś zrewanżować czymś podobnym.
- Chciałem, żebyś się zrewanżowała tylko w ten jeden sposób, ale ty nie chcesz… – Spojrzał na nią a w oczach miał smutek.
- Myślisz o pracy u ciebie? – Powiedziała drżącym głosem. Pokiwał głową. – Przepraszam cię Marek, ale nie potrafię wyjaśnić ci powodów, dla których nie mogę się na to zgodzić. Wierz mi, to nie byłoby dobre dla nas obojga. Mogę jedynie obiecać, że pomyślę nad inną formą rewanżu, zgoda?
- Nie musisz mi się odwdzięczać w żaden inny sposób. Nie oczekiwałem tego wcześniej, nie oczekuję i teraz. Życzę ci powodzenia Ula i wszystkiego, co najlepsze. Pożegnaj ode mnie proszę swoją rodzinę. Do widzenia.
Wsiadł do samochodu i uruchomił silnik. Ruszył ostro nie oglądając się za siebie.
Wróciła do domu Szymczyków i zaszyła się w pokoju, który dzieliła z Betti. Ogarnęło ją jakieś niemiłe uczucie. Nie potrafiła go określić. Czuła się tak, jakby zawiodła na całej linii, nie tylko Marka, ale i samą siebie. Tylko jak miała postąpić w takiej sytuacji i co mu powiedzieć? Kiedy ujrzała go siedzącego w kuchni, wszystko wróciło ze zdwojoną siłą. Myślała, że serce wyskoczy jej z piersi, bo tłukło się w niej, jak oszalałe. Nie spodziewała się jego wizyty. Sądziła, że już nigdy go nie zobaczy i powoli oswajała się z tą myślą. Nie odwiedził jej, jak to obiecał, przestał dzwonić, odpuścił ją sobie. Miał prawo, przecież nie byli nawet znajomymi, lecz obcymi dla siebie ludźmi. Nie miała do niego żalu. Postanowiła jeszcze w szpitalu, że zapomni o nim jako o mężczyźnie, bo jako o darczyńcy nie potrafiłaby tego zrobić. Co mu miała powiedzieć? Że zakochała się w nim, jak głupia? Że był dla niej równie nieosiągalny, jak gwiazdka z nieba? Nie mogłaby pracować w jego firmie i oglądać go każdego dnia. Nie zniosłaby widoku kręcących się wokół niego kobiet. Był bardzo atrakcyjny i to utwierdzało ją w przekonaniu, że nigdy nie bywa sam i ma tuziny pięknych pań na wyciągnięcie ręki. A ona? Okaleczona i na ciele i na duszy, jaką mogła być konkurencją dla nich? Żadną. Nie chciała już więcej cierpieć z miłości. Już raz się sparzyła obdarzając ślepym uczuciem tego drania Dąbrowskiego, a on wykorzystywał to bez skrupułów. Nie… Nie pozwoli na to po raz drugi. Musi być ostrożna. Na pewno będzie rozpaczliwie tęsknić za nim, ale z czasem zapomni, jeśli tylko nie będzie się z nim widywać. Po tej dzisiejszej rozmowie wiedziała, że na pewno tu nie wróci, mimo, że go zapraszała. Chyba jednak poczuł się zraniony w jakiś sposób tym, że odmówiła pracy w jego firmie, ale przecież w tej sytuacji nie mogła postąpić inaczej. Od tych natrętnych myśli rozbolała ją głowa. Zwlokła się z łóżka i zażyła proszek. Sprawił, że nie wiedzieć kiedy, zasnęła.

Był zły sam na siebie. Co go podkusiło, żeby proponować jej pracę? Co sobie myślał, że z wdzięczności rzuci mu się w ramiona? Jednak było mu przykro, że odmówiła. Nawet nie miał pojęcia, dlaczego? Znali się bardzo krótko, to prawda, ale jej słowa sprawiły, że zaczął się zastanawiać, czemu tworzy taki dystans. Przecież zna doskonale realia na rynku pracy. Trzeba mieś naprawdę szczęście, by załapać się na jakiś etat. Czy to dlatego tak wypiękniała, żeby mieć większe szanse? Z pewnością nie zadbała tak spektakularnie o siebie, by się lepiej poczuć. Dzisiaj zobaczył w niej zjawiskową piękność. Ona sama chyba nie do końca zdawała sobie sprawę, jakie wrażenie wywiera na mężczyznach. Na nim wywarła ogromne. Dojechał. Zaparkował przed budynkiem i szybkim krokiem wszedł do klatki schodowej. Usłyszał dźwięk swojego telefonu. Spojrzał na wyświetlacz. „Seba”.
- Cześć Seba,
- Cześć. Dzwonię, bo chciałem wyciągnąć cię do klubu. Dasz się skusić? Dawno nie byliśmy…
- Wybacz przyjacielu, ale nie mam ochoty. Muszę coś przemyśleć i jedyne, czego dzisiaj potrzebuję, to święty spokój.
- No trudno. – Olszański był rozczarowany. – Pójdę sam. Nie chce mi się siedzieć w sobotni wieczór w domu. Violka pojechała do matki a ja nie wiem, co ze sobą zrobić. Nosi mnie.
- Tylko się nie upij i nie nawywijaj. Wiesz, że Violetta nie darowałaby ci tego.
- Nie martw się. Ona wraca dopiero jutro, a do tego czasu zdążę wytrzeźwieć.
- OK. Baw się dobrze. Do poniedziałku.
Wszedł do mieszkania i swoje kroki skierował wprost do barku. Musiał się napić. Może kieliszek koniaku rozluźni go trochę. Czuł się jakiś dziwnie spięty. Z lampką trunku rozsiadł się wygodnie na kanapie i włączył telewizor. Po jakimś czasie zorientował się, że w ogóle nie słucha a jego myśli krążą wokół dziewczęcia o chabrowych oczach. – Co się z tobą dzieje, Dobrzański? Mało na świecie kobiet o pięknych oczach? Może i dużo, ale nie takich, nie takich… - Zagościła w jego myślach na dobre. Nie rozumiał, dlaczego tak uporczywie przywołuje jej obraz i katuje się wciąż każdym wypowiedzianym przez nią słowem podczas ich rozmowy w parku. Czy to możliwe, że on…? – Nie, nie… to absurdalne. Przecież nie wierzę w miłość od pierwszego wejrzenia. Jej oczy urzekły mnie wprawdzie już na ekranie telewizora… Nie, to na pewno jakiś rodzaj zauroczenia, które szybko minie.
Musiał wyrzucić z głowy te dręczące myśli. Zwlókł się z kanapy i poszedł do łazienki. Rozebrał się i poddał swoje ciało lodowatemu prysznicowi. Wytarł się energicznie szorstkim ręcznikiem i przebrany w szlafrok powędrował do sypialni. Lampka koniaku zrobiła swoje. Zasnął niemal natychmiast. Ta noc nie różniła się od poprzednich. Znowu pod powieki wpłynął obraz jej nasyconych błękitem tęczówek. Płakała rozmazując łzy po twarzy rękami zawiniętymi w bandaże.
Nie zostawiaj mnie Marek, nie zostawiaj…
- Nie zostawię Ula, kocham cię…

Zerwał się gwałtownie i oddychając ciężko przetarł usiane kroplami potu czoło. Był wyczerpany. - Znowu ten sen. Dlaczego powiedziałem, że ją kocham, przecież to bzdura? – Usiłował przekonać sam siebie. Jednak niczego nie był już pewien. Te sny powtarzały się regularnie każdej nocy i w końcu doprowadziły go do granic. Był emocjonalnie wykończony. – Co ty mi zrobiłaś dziewczyno? Dlaczego mnie dręczysz?
Dni zaczynały być nie do zniesienia. Nie potrafił poradzić sobie sam ze sobą. Zaczęto się o niego martwić. Najpierw matka wykazała troskę. Mówiła mu, że bardzo schudł, że powinien się lepiej odżywiać, bo wpędzi się w jakąś chorobę. Proponowała, aby przeniósł się do nich, chociaż na parę tygodni, ale odmówił. Wiedział, że przeprowadzka nie uwolni go od tych snów. Sebastian też z niepokojem obserwował zmiany zachodzące w fizyczności Dobrzańskiego.
- Powinieneś iść do lekarza. Źle wyglądasz. Okropnie schudłeś. Zrób jakieś badania.
Nie słuchał go. Wiedział, że żaden lekarz mu nie pomoże. No, może poza psychiatrą. Już dawno powinien był trafić na kozetkę w jakimś przytulnym gabinecie. Może wreszcie ktoś wytłumaczyłby mu obsesyjność tych snów. Musiał coś zrobić. Nie potrafił funkcjonować już normalnie. Opuścił się w pracy. Alex miał świetne powody, by zarzucić mu brak profesjonalizmu i kompletną nieudolność. Nawet roztrzepana Violetta patrzyła na niego z troską. Co miał im powiedzieć, kiedy sam nie rozumiał tego, co się z nim dzieje? Nawet dobrze jej nie znał. Widział ją zaledwie dwa razy w życiu i kilka razy rozmawiał telefonicznie. Czasem jednak tak się zdarza, że nie znamy kogoś dobrze, lub w ogóle, a jednak w jakiś niewytłumaczalny, emocjonalny sposób traktujemy tę osobę inaczej niż pozostałe. Wielokrotnie bywał przecież w sytuacji, że widział kogoś po raz pierwszy i poczuł do tej osoby sympatię lub antypatię. O ile to pierwsze było dość oczywiste, to drugie budziło wątpliwości. Nie znał osoby, której już nie lubił, choć nie zamienił z nią nawet słowa. Oceniał ją powierzchownie, choć mogło się okazać, że bardzo zyskałaby przy bliższym poznaniu. Zobaczył poparzoną Ulę w telewizji i od razu zareagował emocjonalnie czując w stosunku do niej żal i współczucie. To się pogłębiło podczas pierwszego spotkania. Takie odruchy powinien mieć każdy normalny człowiek i on chyba w niczym nie odbiegał od normy. Czy to świadczyło, że był zdolny do empatii, że nie był emocjonalnie ślepy? Kto wie? Empatia to przecież hamulec agresji, a tej nie miał w sobie zupełnie. Być może nie uświadamiał sobie tego wcześniej, że z tej litości i wielkiego współodczuwania jej cierpienia, narodziła się w jego sercu miłość do niej. To by znaczyło, że jednak ją kocha. To stąd biorą się te koszmarne noce i te obsesyjne sny nie pozwalające mu o niej zapomnieć. Powinien chyba pojechać do niej i opowiedzieć o wszystkim. Taka oczyszczająca rozmowa zdecydowanie poprawiłaby jego stan psychiczny i z pewnością uspokoiła. Dziwił się sam sobie. Nigdy nie był zakochany. Nigdy tak prawdziwie, mocno… Nie znał tego uczucia, a raczej do tej pory nie znał. Czy to właśnie tak się objawia? Bolesną tęsknotą, dręczącymi myślami, czy snami o ukochanej osobie? Jeśli z nią nie porozmawia, dalej będzie się męczył.
A jednak nadal tkwił w nim jakiś podświadomy, wewnętrzny opór. Bał się bardzo jej reakcji. Bał się, że go wyśmieje lub zwyczajnie sobie zakpi a on nigdy już nie zazna spokoju.
Minęły kolejne trzy miesiące od dnia, w którym widział Ulę ostatni raz. Przez te trzy miesiące nie było chwili, by o niej nie myślał. Ta miłość była, jak obsesja. Chorował na Ulę. Nie miał pojęcia, co się z nią dzieje. - Czy dostała wreszcie wymarzoną pracę? Czy skończyli już budować i mieszkają we własnym domu? Pewnie tak. Przecież był już grudzień. - Wtedy, jak przyjechał do Rysiowa, prace były bardzo zaawansowane. Spalał się. Nie mógł dalej nic nie robić i bezczynnie znosić ten stan. To trwało już zbyt długo. Podjął decyzję. Złapał komórkę i szybko wybrał jej numer. Po paru sygnałach wreszcie odebrała.
- Halo. – Usłyszał jej zdyszany głos.
- Witaj Ula. Marek Dobrzański z tej strony. – Powiedział cicho.
- Marek? Dawno się nie odzywałeś. – Powiedziała niepewnie.
- Trochę chorowałem, a właściwie to choruję nadal. – Jego zmęczony, pozbawiony emocji głos zaniepokoił ją.
- Co ci jest?
- Wolałbym nie mówić tego przez telefon. Czy… Czy moglibyśmy się spotkać? Bardzo mi na tym zależy. – Zaskoczył ją. Milczała przez dłuższą chwilę.
- Ula? Jesteś…?
- Tak, tak. Jestem.
- Zgodzisz się?
- Dobrze, zgadzam się. Może jutro? Ja będę w Warszawie do południa.
- Pracujesz?
- Nie… Nadal szukam pracy. Jutro idę na rozmowę i po niej mogłabym się z tobą spotkać.
- Dasz mi znać, jak będziesz już po? Podjadę po ciebie i może pójdziemy na jakiś lunch i porozmawiamy spokojnie.
- Jak tylko pozałatwiam swoje sprawy, zadzwonię.
- Dziękuję ci Ula.
- Naprawdę nie ma za co. Do zobaczenia.
Odetchnął z ulgą. Dobrze było ją znowu usłyszeć. Nie broniła się przed tym spotkaniem i ta świadomość wlała w jego serce nieco otuchy.

Odłożyła telefon. Nie wiedziała, co ma myśleć. Znowu zadzwonił i zburzył jej spokój. – Spokój? Dobre sobie. - Przez te wszystkie miesiące nie zaznała spokoju. Myślała o nim każdego dnia i każdej nocy. Dręczyły ją wyrzuty sumienia. Mogła być dla niego milsza podczas tej ostatniej rozmowy. Ganiła się za to, że odmówiła jego prośbie. Nadal była bez pracy i nadal próbowała ją znaleźć. Czy to była jakaś zemsta i przewrotność losu, że nie zgodziła się u niego pracować? Teraz on chce się spotkać. Wystraszył ją ton jego głosu. Pobrzmiewał w nim smutek i jakaś straszliwa żałość. - Co mu się stało? Na co chorował? Co to za choroba, która tak bardzo odmieniła jego osobowość? – Jutro się dowie i być może będzie mogła mu pomóc.

Wyszła z wielkiego budynku biurowca i kolejny raz poczuła gorzki smak porażki.
- Odezwiemy się do pani. – Ileż razy słyszała już tę utartą formułkę. Kończyło się na odmownym telefonie lub nie dzwoniono w ogóle. Westchnęła ciężko, wyjęła telefon z torebki i wybrała numer Marka.
- Witaj Ula. – Odezwał się niemal natychmiast. – Jesteś już wolna?
- Tak. Jestem do twojej dyspozycji.
- Gdzie jesteś?
- Na Lwowskiej przy tym wysokim biurowcu.
- To świetnie się składa. Widzisz ten sześciopiętrowy budynek obok?
- Tak, widzę.
- Wejdź do środka, ja zaraz zjadę windą. Zaczekaj na mnie. Przynajmniej trochę się ogrzejesz. Za chwilę będę.
Rozłączył rozmowę i pospiesznie narzucił płaszcz i szalik. Wyszedł z gabinetu i powiedział Violetcie, że ma pilne spotkanie i będzie za dwie godziny. Z mocno bijącym sercem jechał windą na dół. Wysiadł na parterze i zobaczył ją. Stała odwrócona tyłem. Podszedł do niej i stanął obok.
- Dzień dobry Ula. – Odwróciła się gwałtownie.
- Witaj Marek. – Powiedziała łagodnie i zaniepokojonym spojrzeniem omiotła jego szczupłą sylwetkę. Nie wyglądał dobrze. Bardzo schudł od czasu, gdy widziała go ostatni raz. Chwycił jej dłoń i podniósł do ust.
- Dziękuję, że zgodziłaś się na to spotkanie. To dla mnie bardzo ważne.
- Nie mogłam ci odmówić. Nie tobie. – Odpowiedziała cicho drżącym z emocji głosem.
- Chodźmy stąd. Tu niedaleko jest przytulna knajpka. Zamówimy coś do jedzenia i porozmawiamy.
Wyszli na zewnątrz kuląc się pod naporem zimnego wiatru. Złapał ją po rękę i poprowadził na koniec ulicy. Weszli do środka otrzepując płaszcze z płatków śniegu. Kelner wskazał im stolik, który Marek zarezerwował już wcześniej. Pomógł jej się rozebrać i oddał płaszcze do szatni. Kiedy już zasiedli przy stoliku i złożyli zamówienie, przyjrzała mu się dyskretnie. Zdecydowanie nie wyglądał najlepiej. Miał bladą cerę i zapadnięte policzki. Był taki niezwykle skupiony i poważny. Po jego radosnym uśmiechu nie było śladu nie mówiąc już o tych pełnych wdzięku dołeczkach. On również taksował ją spojrzeniem. Wyglądała pięknie. Uśmiechnęła się do niego ukazując uwolnione od aparatu śnieżnobiałe, równe zęby. Westchnął. – Ma taki piękny uśmiech i te cudne usta tak pełne, jakby czekały na pocałunek. I oczy. To o nich śniłem każdej nocy i to one paradoksalnie stały się moją udręką.
- Marek, zmartwiłam się. – Szepnęła. – Co ci jest? Na co chorujesz? Nie wyglądasz dobrze. Bardzo zmizerniałeś.
Spojrzał na nią, a w jego dużych, szarych oczach czaiło się tyle smutku, że przeszedł ją dreszcz.
- Choruję… na ciebie Ula… – Powiedział cicho. - To ty jesteś moją chorobą i jedynym lekarstwem na nią.
Była zszokowana tym, co usłyszała, a jej wielkie chabrowe oczy wyrażały bezbrzeżne zdumienie.
- Nie rozumiem… Jak to chorujesz na mnie? – Na jego twarzy odmalowała się udręka.
- Kocham cię Ula.- Powiedział wprost. - Zakochałem się w tobie, gdy zobaczyłem cię po raz pierwszy wtedy w telewizji, kiedy byłaś tak strasznie poparzona i tuliłaś do siebie Betti. Kiedy prosiłaś o wsparcie i płakałaś tak rozpaczliwie, ja płakałem razem z tobą. Nie od razu wiedziałem, co to ma znaczyć. Sam byłem zaskoczony swoją reakcją. Dowiedziałem się dopiero niedawno i doszedłem do wniosku, że muszę z tobą porozmawiać i wszystko szczerze wyjaśnić, bo bez tej rozmowy nie dojdę do równowagi. – Nie mogła uwierzyć w to, co słyszy.
- Nigdy nikogo nie kochałem. – Kontynuował. - Nawet nie miałem pojęcia, że to tak silne uczucie. Spalam się z tęsknoty za tobą. Wiem, że to może wydać ci się dziwne, bo przecież nie znamy się dobrze i widzimy dopiero trzeci raz w życiu, ale błagam, nie przekreślaj mnie. Wiem, że masz przykre doświadczenia z poprzedniego związku, ale ja nie jestem taki, jak on. Ja kocham cię naprawdę, mocno i szczerze. Podniósł głowę i wpił w nią niepewny wzrok. Zobaczył jej piękne, ogromne oczy, szklące się od nadmiaru łez, które swobodnym strumieniem obmywały jej policzki. Przytulił jej dłoń do swoich ust.
- Ula, proszę cię powiedz coś. Nie płacz. To tak bardzo boli, jak muszę patrzeć w twoje zapłakane oczy. Widziałem je każdej nocy, właśnie takie, bezbrzeżnie smutne i załzawione. To ponad moje siły.
- Nie mogę w to wszystko uwierzyć. – Wyszlochała. – Ty naprawdę mnie kochasz? – Pokiwał głową.
- Kocham cię całym sercem i całą duszą. Za każdym razem, gdy przywołam pod powieki obraz twoich cudnych oczu, umieram z miłości. Nawet nie przypuszczałem, że można kochać aż tak bardzo. Do bólu.
Miała mętlik w głowie. Co miała mu powiedzieć? Że i ona tęskniła rozpaczliwie przez te długie miesiące? Że też miała sny o nim? Że nie wierzyła, że po tak ogromnym zranieniu przez Bartka zakocha się tak szybko i tak mocno? Że podobnie, jak jemu i jej śniły się te duże stalowo-szare oczy z wesołymi iskierkami w źrenicach i te powalające dołeczki w policzkach? Poczuła jego dłonie ścierające łzy z jej twarzy i uśmiechnęła się nieśmiało.
- Proszę cię Ula… - Popatrzył desperacko w jej dwa błękity. - Nie zostawiaj mnie w niepewności. Ja muszę wiedzieć… Muszę wiedzieć, co ty czujesz, co ty myślisz… To dla mnie bardzo ważne.
Czy po takim wyznaniu mogła zataić przed nim prawdę? Obiecała sobie kiedyś, że już nigdy nie pozwoli się zranić, ale on mówił tak żarliwie, tak szczerze. Uwierzyła mu. Gdyby jej rzeczywiście nie kochał, czy doprowadziłby się do takiego stanu? Splotła dłonie na kolanach, by ukryć ich drżenie. Spuściła głowę.
- Marek… Ja nie miałam pojęcia… Myślałam, że to ja…, że ty, że ty nigdy… Boże, jak trudno mi o tym mówić. – Potarła nerwowo podbródek. – Chcę powiedzieć, że ja też śniłam o tobie i nie było dnia, w którym bym nie myślała, co robisz i czy jesteś zdrowy. Zburzyłeś mój spokój już wtedy, gdy przyszedłeś do szpitala. Usiłowałam wyrzucić cię z pamięci, bo uznałam, że taki mężczyzna, jak ty nigdy nie zwróci uwagi na kogoś takiego, jak ja. Wtedy, gdy zaproponowałeś mi pracę nie mogłam jej przyjąć. Bałam się tego, co do ciebie poczułam i wiedziałam, że pracując u ciebie mogłabym cierpieć, a tego nie chciałam. – Patrzył na nią i słuchał uważnie analizując w głowie jej słowa.
- Ula… Czy ty chcesz mi powiedzieć, że też mnie kochasz? Kochasz mnie? – Spytał z nadzieją.
- Kocham. Bardzo mocno. – Wyszeptała. Przygarnął ją bliżej i wtulił usta w jej jeszcze mokry od łez policzek.
- Dziękuję ci Ula. Nawet nie wiesz, jak bardzo jestem szczęśliwy. Teraz, gdy mamy tę rozmowę za sobą wiem, że będzie już tylko lepiej. Będę zdrowiał, bo mam najlepsze lekarstwo na świecie.
Przyniesiono im zamówione dania. Wzięli się za jedzenie.
- Wiesz, że od bardzo dawna nie czułem głodu? Prawie nic nie jadłem. Czasem tylko coś skubnąłem. Żyłem wyłącznie kawą.
- To widać Marek. – Powiedziała poważnie. - Straciłeś chyba z dziesięć kilogramów. Przedtem byłeś szczupły, a teraz wyglądasz, jak po ciężkiej chorobie. – Uśmiechnął się szeroko i wreszcie ujrzała te słodkie dołeczki.
- Ula. Ja naprawdę ciężko chorowałem, ale teraz wszystko nadrobię. Będę jadł za dwóch. Już nie ma we mnie tego niepokoju, jaki odczuwałem przez ostatnie miesiące. Jestem bardzo szczęśliwy, dzięki tobie. – Spojrzał w jej oczy z wielką miłością i oddaniem.
Skończyli jeść. Zamówił jeszcze kawę.
- Może masz ochotę na jakiś deser? Ciasto, albo kawałek tortu?
- Nie, nie. Dziękuję. Ale ty powinieneś sobie zamówić. Obiecałeś przed chwilą, że będziesz nadrabiał te stracone kilogramy. – Roześmiał się.
- Rzeczywiście. W takim razie wezmę kawałek tortu. Nie mówisz, jak poszła rozmowa kwalifikacyjna?
- Cóż… Nie jestem zaskoczona. Skończyła się tak, jak setka wcześniejszych. „Zawiadomimy panią o decyzji”. – Pokręciła bezradnie głową. – Już straciłam nadzieję, że znajdę coś tu w Warszawie. Może powinnam rozejrzeć się w innych miastach?
- Ula. – Ścisnął jej dłoń. – Moja propozycja jest nadal aktualna. – Mam wakat na stanowisku mojej asystentki. Naprawdę potrzebuję kogoś kompetentnego i potrafiącego ogarnąć ten chaos. Zgódź się, proszę. Musisz przecież zacząć zarabiać. Twoja rodzina potrzebuje pieniędzy. Trzeba podźwignąć się po tym pożarze.
- Masz rację. – Pokiwała głową. - Tym razem ci nie odmówię. Jestem już zmęczona ciągłymi porażkami. Dziękuję ci.
- Masz przy sobie wszystkie dokumenty, prawda?
- No tak…
- W takim razie nie traćmy czasu. Wrócimy do firmy i załatwimy to od ręki. Zaczniesz od poniedziałku a dzisiaj pokażę ci firmę i wprowadzę w niektóre rzeczy. Powiedz mi jeszcze, czy skończyliście budowę. Jestem bardzo ciekaw.
- Skończyliśmy. Mieszkamy już od trzech tygodni u siebie. Jeszcze dopieszczamy niektóre rzeczy, ale jest już prawie dobrze. Może miałbyś ochotę zobaczyć?
- O tym samym pomyślałem. Jak załatwimy wszystkie formalności to odwiozę cię do Rysiowa i zobaczę dom. A teraz chodźmy. Nie ma co zwlekać. – Znów zatopił się w jej oczach. – Tak się cieszę Ula, że się zgodziłaś. Naprawdę wiele to dla mnie znaczy, bo będę miał cię blisko i nie będę tak rozpaczliwie za tobą tęsknił. – Odruchowo podniosła dłoń i pogładziła go po policzku.
- Ja też się bardzo cieszę i dziękuję ci za wszystko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz