Rozdział XII
Szły jedna za drugą prezentując te piękne, zwiewne, lekkie jak letni wiatr, suknie. Marek ścisnął Uli rękę.
- Są zjawiskowe, prawda?
Pokiwała głowa wpatrzona w te cudeńka, a one błyszczały i falowały w takt łagodnych kroków modelek. Wychodziły teraz osobno chcąc zaprezentować każde dzieło dokładniej oglądającym. Materiały, z których były szyte powalały delikatnością i kolorystyką tak bliską letniemu słońcu, soczystej trawie i bezchmurnemu niebu. Kiedy przeszła już ostatnia z modelek rozległa się prawdziwa burza oklasków. Zaczęto skandować: „Autor!, Autor!”
Na wybieg ponownie wkroczył Johann i z uśmiechem zapowiedział.
- Szanowni państwo a oto sam mistrz Pshemko.
Wyszedł raźnym krokiem z rozciągniętym szeroko uśmiechem i rozłożonymi na boki rękami. To był jego wielki dzień. Całe życie marzył o takiej chwili i oto marzenie się spełnia. Dzisiaj powalił niemiecki rynek modowy na kolana. Za nim zgromadziły się jeszcze wszystkie modelki, jakby oddawały hołd jego wielkości zatrzymanej w tak niepozornym ciele. Na wybieg trafiły pierwsze bukiety kwiatów rzucane z widowni. Zza kurtyny wyniesiono ogromny kosz kolorowych róż i postawiono przed nim. On był tak wzruszony, że nie powstrzymał łez, które swobodnym strumieniem obmywały mu policzki. Był bezgranicznie szczęśliwy. Kłaniał się wszystkim dookoła i dziękował. Podszedł do niego Johann.
- Pshemko, moje najszczersze gratulacje. Jesteś geniuszem i to w tej chwili nie ulega żadnej wątpliwości. Spójrz na te wszystkie zgromadzone tu kobiety. One są twoje. Zaprzedadzą duszę, by mieć choć jedną z twoich znakomitych kreacji.
Pshemko ściskał mu mocno dłoń.
- Dziękuję Johann. Gdyby nie ty, moich dzieł nie ujrzałoby tak wielu ludzi. Dziękuję.
Owacje na stojąco trwały jeszcze przez dobrych kilkanaście minut. Johann próbował uspokoić publiczność.
- Proszę państwa. Pragnę jeszcze powiadomić, że ta wyjątkowa kolekcja znajdzie się w sprzedaży już za tydzień, w poniedziałek i będzie dostępna w naszych flagowych butikach we wszystkich rozmiarach. Serdecznie zapraszam do odwiedzenia naszych sklepów. A teraz druga część naszego pokazu. Będzie to również kolekcja letnia, której autorami są trzej nasi projektanci. Zapraszam.
Ponownie rozbłysły reflektory i na wybieg zaczęły wychodzić modelki. Kreacje były piękne, pomysłowe i lekkie. Podobały im się i na pewno spodobają się i w Polsce. Tę kolekcję również oklaskiwano na stojąco. Triumfowali zarówno Marek, jak i Johann.
Wreszcie nadszedł czas dla prasy. Znaleźli się pod ostrzałem fleszy. Odpowiadali na tysiące pytań. Zaspokoiwszy ciekawość dziennikarzy przeszli do sali obok na bankiet. Stoły uginały się od jedzenia i markowych alkoholi. W rogu znalazło się miejsce dla orkiestry a na środku urządzono taneczny parkiet. Usiedli przy stołach. Towarzystwo wymieszało się. Dobrzańscy wrócili do hotelu dzięki Karlowi, który zaoferował im podwózkę. Marek był mu bardzo wdzięczny.
- Dziękuję ci Karl. Jesteś nieoceniony. Ojciec ma chore serce i dziś nie czuł się zbyt dobrze.
- Niech się pan nie martwi. Odstawię ich całych i zdrowych, a potem tu wrócę. Was też trzeba będzie odwieźć po bankiecie.
Zabawa rozkręcała się. Na parkiecie królował Johann z Pauliną. Po chwili dołączył do nich Alex z Nicol. Marek przecierał ze zdumienia oczy widząc tańczącego Febo. Takiego obrazka nie oglądał od kilkunastu lat. Złapał Ulę za rękę i pociągnął za sobą. Puścił do niej oczko i powiedział.
- Nie będziemy gorsi, nie?
Te trzy wirujące pary wzbudziły podziw wśród zaproszonych na bankiet gości. Piękne, zjawiskowe kobiety w cudownych toaletach i niezwykle przystojni mężczyźni w markowych, świetnie dopasowanych garniturach, którzy z dużą wprawą i lekkością prowadzili swe partnerki po parkiecie w rytmie wiedeńskiego walca. Zaczęto bić brawa a oni po skończonym tańcu skłonili się zgromadzonym, ucałowali dłonie swych kobiet, i powiedli je do stolika.
Bankiet udał się nadzwyczajnie. Zmęczeni tańcami wrócili do hotelu i zasnęli kamiennym snem.
Wrócili do Warszawy upojeni sukcesem. Teraz trzeba tylko dopilnować pokazu w Łazienkach i wysłać pierwszą partię kolekcji do Niemiec. Marek starał się, jak mógł, ale coraz częściej stwierdzał, że brakuje mu człowieka, który mógłby ogarnąć logistycznie to wszystko. Sam już nie dawał rady. Podzielił się z tymi obawami z Ulą.
- Nie możemy dłużej sami pilnować wszystkiego. Przydałby się ktoś od reklamy i marketingu, ktoś, kto spełniałby podobną funkcję, jak Magnus u Johanna. Ktoś, kto mógłby też czuwać nad regularnością dostaw i koordynować pracę szwalni.
Ula siedziała w milczeniu i intensywnie nad czymś rozmyślała.
- Marek, a co byś powiedział gdybyśmy zatrudnili Maćka? On ma wszelkie kwalifikacje. Skończyliśmy te same studia. On też, podobnie jak ja długo nie mógł znaleźć pracy. Teraz stoi za barem rysiowskiej knajpy i zapewniam cię, że to nie jest szczyt jego marzeń.
- Dlaczego mi wcześniej nie powiedziałaś? Ja nie wiedziałem, że on nie ma pracy. Zadzwoń teraz do niego i powiedz, że chciałbym z nim pogadać. Zawiozę cię dzisiaj do domu i spotkam się z nim. Może nie mów mu tylko, o czym będzie ta rozmowa.
Rzuciła mu się na szyję i uściskała go mocno.
- Kocham cię, kocham, kocham. Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy. On będzie przeszczęśliwy. Jest moim najlepszym przyjacielem od pieluch. Zawsze mnie wspierał i służył pomocą. Nigdy nie opuścił w potrzebie. Zapewniam cię, że nie rozczarujesz się. To świetny ekonomista i organizator. Jest bardzo operatywny. – Pogładził ją czule po policzku.
- Kochanie, ja bardzo dobrze o tym wiem. Wiem, jak bardzo wam pomógł on i jego rodzice. Będę szczęśliwy, kiedy przyjmie moją propozycję.
- Zaraz do niego zadzwonię. Nic mu nie powiem, będzie miał niespodziankę.
Podjeżdżali pod dom Uli i już z daleka zauważyli opartego o bramę Maćka. Zżerała go ciekawość, o czym chce rozmawiać z nim Dobrzański. Nie widywał go zbyt często. Czasem tylko widział samochód i wiedział, że on jest u Cieplaków.
Przywitali się.
- Chodźcie. Podgrzeję pierogi i przy nich Marek powie ci, o co chodzi.
- Pierogi? – Szymczyk uśmiechnął się błogo. – Tego nie odmówię. Zawsze wychodzą ci pyszne.
Weszli do domu witając się z resztą rodziny. Ula zakręciła się, jak fryga i już po chwili stawiała przed nimi michę pierogów z mięsem.
- Proszę, częstujcie się.
- To, o czym chciałeś pogadać? Przyznam, że zaintrygowałeś mnie. – Dobrzański popatrzył na niego uważnie.
- Maciek, mam poważny kłopot. Nawiązaliśmy korzystną współpracę z firmą niemiecką, ale o tym już pewnie wiesz.
- Tak, Ula coś wspominała. Dopiero stamtąd wróciliście…
- No właśnie. Pokaz zrobił furorę. Teraz w sobotę będzie tu w Warszawie. Oprócz tego trzeba dopilnować mnóstwa spraw. Musimy wysłać najpóźniej w czwartek partię sukien do niemieckich butików. Trzeba połapać wszystko organizacyjnie, żeby poszło szybko i sprawnie. Trzeba nadzorować szwalnie. My mamy tak dużo swojej roboty, że już nie dajemy rady. Potrzebuję kogoś, kto mógłby ogarnąć to wszystko. Potrzebuję ciebie.
Szymczyk wytrzeszczył na niego oczy i prawie zakrztusił się pierogiem.
- Marek, czy ty przed chwilą zaproponowałeś mi pracę?
- Byłbym szczęśliwy, gdybyś się zgodził.
Szymczyk porwał go w ramiona i spontanicznie uściskał.
- Marek – powiedział wzruszony – to najlepsza propozycja pracy, jaką dostałem w życiu. Dziękuję. Bardzo dziękuję. Nie zawiodę cię. Od kiedy mam zacząć?
- Najlepiej od jutra. Przywieź rano do pracy Ulę i weź ze sobą wszystkie, potrzebne do przyjęcia dokumenty. Ja jeszcze dzisiaj uprzedzę Sebastiana, by zaraz z rana przygotował ci umowę. Od razu na czas nieokreślony. Nie będziemy się rozdrabniać. Proponuję pięć tysięcy brutto plus premia. Będzie mnóstwo pracy, dlatego stawka taka wysoka.
Zszokowany Maciek długo potrząsał jego dłonią.
- Nie zawiodę cię. Zajmę się wszystkim i dam z siebie wszystko.
- Maciek, spokojnie. Ja o tym wiem, inaczej nie proponowałbym ci tej posady.
- Kochani. Ja was przepraszam, ale skoro mam zacząć od jutra, to lecę do Ryśka powiedzieć mu, że zwalniam miejsce za barem a potem przygotuję wszystkie dokumenty. Bardzo ci jestem wdzięczny Marek. Do jutra w takim razie. – Uściskał ich jeszcze raz i wybiegł z domu, jak oparzony. Do kuchni wszedł skonsternowany Józef.
- A co on tak wyleciał, jak z procy? Stało się coś? – Ula uśmiechnęła się do ojca.
- Nic się nie stało tato. On po prostu jest szczęśliwy. Właśnie przed chwilą Marek zaproponował mu pracę.
- Naprawdę? - Cieplak poklepał Marka po ramieniu. – Jesteś bardzo dobrym i wspaniałomyślnym człowiekiem synu, ale o tym wiemy już od bardzo dawna. Dziękuję ci za niego. On był bardzo nieszczęśliwy, że nie może znaleźć pracy w swoim zawodzie i bardzo męczył się za barem w tej obskurnej knajpie.
- Nie ma o czym mówić panie Józefie. Ja bardzo potrzebuję człowieka do zadań specjalnych w firmie, a on nada się do tego doskonale.
Usłyszeli pukanie a po chwili skrzypnięcie drzwi wejściowych. Zanim Cieplak zdążył zareagować, do kuchni wtoczyła się dawno niewidziana przez nich, Dąbrowska.
- Dobry wieczór. – Powiedziała niepewnie. – Można na chwilę?
Ula stanęła jak skamieniała, podobnie Józef. Marek z niepokojem spojrzał na nich nie wiedząc, o co chodzi. Wreszcie przemówiła Ula.
- Co pani tu robi? – Powiedziała cicho.
- Przepraszam, ja do ciebie Ula, z prośbą.
Nie potrafiła spojrzeć Cieplakównie w oczy. Nie wyglądała, jak dawna Dąbrowska, nachalna, bezpośrednia, bezczelna i wtrącająca się w ich życie. Stała przed nimi kobieta znękana, przytłoczona czynami, jakich dopuścił się względem sąsiadów jej syn. Uli zrobiło się jej żal.
- Proszę, niech pani usiądzie. – Wskazała jej krzesło. Dąbrowska niepewnie przysiadła na samym jego brzegu.
- Byłam u Bartka w wiezieniu.
- A co ja mam z tym wspólnego?
- Ula. – Popatrzyła na nią błagalnie. – On stara się o apelację. Jego adwokat chce doprowadzić do kolejnej rozprawy, żeby skrócić wyrok.
- Słucham? – Oczy Uli wyrażały bezbrzeżne zdumienie. - On chce skrócić wyrok? Po tym, co mi zrobił? Po tym, co zrobił nam wszystkim? To prawdziwa bezczelność pani Dąbrowska.
- Ja wiem Ula, że on wyrządził wam wielką krzywdę, ale to mój jedyny syn. Moje jedyne dziecko, które kocham nad życie. Przyszłam cię błagać, byś wstawiła się za nim. – Ula niedowierzająco pokręciła głową.
- Nigdy tego nie zrobię. Proszę mi wybaczyć, ale nigdy się za nim nie wstawię. Widziałam jego twarz na rozprawie. Widziałam jego ironiczny uśmiech. On nawet w ułamku nie żałował tego, co zrobił. Pięć miesięcy pani Dąbrowska, pięć długich miesięcy niewyobrażalnych cierpień i niepewności, czy moje ręce będą jeszcze kiedyś sprawne. Nawet nie usłyszałam od niego słowa „przepraszam”.
Ja do pani nic nie mam, podobnie, jak reszta mojej rodziny, ale Bartkowi nie wybaczę nigdy. Swoim bezmyślnym czynem spowodował, że moja rodzina była wiele miesięcy bez dachu nad głową. Gdyby nie ten człowiek – wskazała na Marka – i wielu jemu podobnych, do dziś nie mielibyśmy własnego kąta. Proszę mnie nie prosić, bym wstawiła się za nim. Dla mnie to najboleśniejszy okres w moim życiu, o którym wszelkimi siłami staram się zapomnieć. Pani przychodzi tutaj i na nowo rozdrapuje rany.
- On cię kochał Ula.
- On mnie kochał? Dlatego z tej wielkiej miłości podpalił nasz dom? Proszę nawet tak nie żartować. Po raz kolejny, już nie wiadomo który, bo przestałam liczyć, przyszedł tu wtedy, by wyłudzić ode mnie pieniądze. Zrobił to z zemsty, bo nie chciałam mu ich dać. Skoro był taki święty i dobry, to dlaczego miał tak pokaźną kartotekę na policji? Okazało się, że nie tylko ode mnie wyciągał pieniądze. Przykro mi pani Dąbrowska, ale taki człowiek nie zasługuje na nic innego, tylko na pobyt w więzieniu. Może tam nauczy się rozumu i wyciągnie wnioski na przyszłość.
Marek obserwował całą scenę w milczeniu. Zauważył, jak bardzo roztrzęsiona jest Ula. Zauważył łzy płynące po jej policzkach. Wstał i objął ja mocno.
- Proszę już iść pani Dąbrowska. Sama pani widzi, jak wiele kosztuje ją rozmowa z panią.
Kobieta bez słowa wstała i cicho opuściła dom. Józef odetchnął. I jemu było żal sąsiadki. Nie wtrącał się, bo decyzja w sprawie, z którą przyszła, należała do jego córki.
- Już dobrze kochanie, już dobrze. Nie płacz. – Marek tulił ją gładząc uspokajająco po plecach. – Ona na pewno więcej tu nie przyjdzie z podobnymi prośbami.
- Weź ją do pokoju Marek, może tam się uspokoi. – Kiwnął głową i poprowadził ją wolno do jej pokoiku. Usiadł z nią na tapczanie i kołysał w swych ramionach. Powoli uspokajała się. Otarł jej łzy z policzków.
- Już w porządku. Zamurowało mnie na jej widok i wszystko, o czym starałam się zapomnieć, wróciło.
- Nie martw się. Myślę, że nie będzie miała odwagi przyjść tu ponownie, a jej synuś odsiedzi swój wyrok, co do dnia.
Siedzieli w trójkę w gabinecie Marka i naradzali się. Z samego rana Maciek pozałatwiał wszystko włącznie z podpisaniem umowy i teraz z uwagą słuchał prezesa.
- Dostaniesz od Uli numery telefonów szwalni i nazwiska ich dyrektorów. Musisz obdzwonić wszystkie i upewnić się, czy zdążą z pierwszą partią do jutra. W czwartek powinno się to znaleźć na lotnisku. Będziesz zobligowany sam dopilnować tej wysyłki. To bardzo ważne, bo w poniedziałek ma się znaleźć cała kolekcja w niemieckich butikach. Jak tylko wyślesz, zadzwoń mi z lotniska. Będę mógł wtedy poinformować Johanna, że mogą ją odebrać w Dortmundzie. Sprawa wysyłki jest w tej chwili priorytetowa. Jak się z tym uporasz, powiem ci co dalej. Zrozumiałeś wszystko?
- Zrozumiałem i zaraz się za to zabieram. Chodź Ula. Dasz mi te namiary na szwalnie. – Wyszli z gabinetu Marka. Ula podała mu wykaz.
- Tu masz wszystko zapisane Usiądź na razie na miejscu Violi. Jej dzisiaj nie będzie. Wzięła dzień urlopu. Musimy pomyśleć, gdzie cię ulokować. Zacznij działać Maciek i pokaż, na co cię stać. Do roboty.
Zabrał się za nią żwawo i z ochotą. Nie chciał, by Marek odniósł wrażenie, że płaci mu za darmo. Wiedział, że to jego wielka szansa, szczególnie, że przyjęto go na stanowisko specjalisty do spraw reklamy, marketingu i spraw technicznych. Z wielkim zapałem obdzwonił jedenaście szwalni. Rozmowy były krótkie i bardzo konkretne. Umówił wszystko z dyrektorami łącznie z godziną dostarczenia kolekcji na lotnisko. Ostrzegł, że nie będzie tolerował żadnych poślizgów. Wreszcie odstawił słuchawkę od ucha, które kolorem przypominało czerwonego buraczka. Uśmiechnął się do przyjaciółki.
- Załatwione. Dograłem wszystko. Jadę teraz na lotnisko zorientować się w sytuacji. Wrócę za jakieś dwie godziny. Powiedz Markowi, dobrze? Nie chcę mu przeszkadzać.
- Jedź spokojnie. Powiem mu.
Zabrał potrzebne dokumenty i niemal biegiem popędził do windy. Ona z powrotem zatopiła się w cyferkach. Rozproszył ją stuk wysokich obcasów. Podniosła głowę i ujrzała Paulinę i Alexa.
- Dzień dobry Ula. Marek u siebie?
- Tak, jest.
- Możemy wejść?
- Oczywiście. Jest sam. – Ciekawe, czego mogą chcieć? Wyglądają tak jakoś… normalnie. Ona spokojna, on też… Miłość jednak potrafi dokonać cudu.
Zaskoczył Marka widok tych dwojga. Paulina zwykle przychodziła do niego sama, a Alex nie robił tego wcale. Najczęściej wysługiwał się Turkiem lub jedną z księgowych.
- Siadajcie. Co was do mnie sprowadza?
- Mamy do ciebie prośbę.
- Jaką?
- Chcemy, byś udzielił nam po pokazie dwutygodniowego urlopu.
- A co, wybieracie się do Milano?
- Nie. Chcemy odpocząć i wyjechać w jakieś ciepłe miejsce. – Odezwał się Alex.
- Ty wypocząć? Nigdy nie brałeś urlopu. Sam się dziwiłem, jak to wytrzymujesz.
- To prawda. Teraz jednak nie jestem sam i chcę spędzić z Nicol trochę czasu, podobnie jak Paulina z Johannem.
- Aaa… to o to chodzi. Ja nie mam nic przeciwko temu, ale twój dział nie może zostać bez szefa. Turek cię zastąpi?
- Nie… Adam nie.
- No to, kto? – Alex spojrzał na niego przenikliwie.
- Pomyślałem sobie, że na czas mojej nieobecności mogłaby zastąpić mnie Ula. Jestem pod dużym wrażeniem jej kompetencji. Tylko ona mogłaby to zrobić.
- Zaskoczyłeś mnie Alex, tym bardziej, że ani ty ani Paula nigdy nie darzyliście jej sympatią.
- To prawda, ale przyznaję, że nie byliśmy obiektywni. Johann bardzo sobie ją ceni. Wiele pozytywnych słów usłyszeliśmy od niego na jej temat i zdecydowanie zmieniliśmy oboje zdanie o niej.
- Miło mi to słyszeć. Jest tylko jeden problem, dość istotny, jak sądzę. – Marek zawiesił głos. – Ona musi wyrazić zgodę. Ja nie będę jej do niczego zmuszał, ani wydawał jej poleceń służbowych. Jeśli chcecie zawołam ją tu i porozmawiacie z nią. – Kiwnęli głowami. Marek wstał od biurka i podszedł do drzwi. Uchylił je i cicho powiedział.
- Ula…, chodź do mnie na chwilę. – Zaniepokojona spojrzała na niego. Uśmiechnął się. – Chodź, nie obawiaj się, oni nie gryzą. – Przepuścił ją w drzwiach. – Usiądź Ula. Alex ma dla ciebie pewną propozycję. – Spojrzała zdziwiona najpierw na Marka potem na Febo. Alex splótł dłonie na kolanach.
- Ja i Paulina chcemy wziąć dwa tygodnie urlopu po pokazie. O ile w przypadku Pauliny zastępstwo nie będzie konieczne, tak w moim przypadku jest wręcz nieodzowne. Chciałbym cię prosić, byś zgodziła się mnie zastąpić przez ten czas.
Jej zdumienie sięgnęło zenitu a oczy zrobiły się wielkie jak spodki.
- Ja miałabym pana zastąpić na stanowisku dyrektora finansowego? To jakiś żart? Ja się do tego nie nadaję.
- Przede wszystkim mów mi po imieniu, a poza tym jesteś zbyt skromna. Ja wiem jak wiele potrafisz i bardzo to doceniam. Ula, to tylko dwa tygodnie. Zgódź się proszę, bo nie będę mógł wyjechać z Nicol.
- Z Nicol? – Uśmiechnął się.
- Tak, z Nicol. – Od kiedy Alexander Febo ma na twarzy taki szczery uśmiech? Świat się wali. – Podobnie jak Paulina z Johannem.
Była w ciężkim szoku, ale pomyślała sobie, że oni tak bardzo się zmienili pod wpływem osób, które pokochali, że nie powinna odmawiać tej prośbie.
- No dobrze. Zgadzam się. – Oboje Febo odetchnęli.
- Dziękujemy Ula. Jesteś wspaniała. Chcemy cię też przeprosić za wszystkie przykrości, jakich doświadczyłaś z naszej strony i zapewnić, że już nigdy nic takiego nie będzie miało miejsca. Chcemy wyjechać następnego dnia po pokazie w niedzielę. Wtedy nie będziemy już potrzebni.
- W porządku. W takim razie wypiszcie karty urlopowe i przynieście do podpisu.
Febo podnieśli się z kanapy.
- Jeszcze raz bardzo dziękujemy Ula. – Paulina uścisnęła jej dłoń. – Mam nadzieję, że i do mnie będziesz mówić po imieniu.
- Będzie mi bardzo miło. – Wydukała.
Po ich wyjściu nadal przetrawiała propozycję Alexa. Spojrzała na Marka i powiedziała poważnie.
- Oboje Febo zaczęli traktować ludzi normalnie, dasz wiarę?
Rozdzwonił się telefon Marka. Spojrzał na wyświetlacz.
- To Maciek. Halo, Maciek, co jest?
- Marek, jestem na lotnisku. Dogrywałem sprawę transportu na jutro i dowiedziałem się, że jest do odbioru niemiecka kolekcja na sobotni pokaz.
- Cholera! Zupełnie o tym zapomniałem. Słuchaj. Czekaj tam. Ja zaraz zadzwonię po kierowców. Przyjadą dwoma samochodami dostawczymi. Powinna się zmieścić w dwóch. Zawieźcie ją od razu do Łazienek. Wiesz, gdzie ma się odbyć pokaz?
- Wiem. Ula mówiła.
- No właśnie. Znajdź kierownika obiektu. Niech wszystko zamknie w jednym pomieszczeniu. Wyślę też ludzi i tam. Niech rozpakują kolekcję i porozwieszają. Zaczekasz tam na nich?
- Zaczekam i wszystkiego dopilnuję.
- Dzięki Maciek. – Rozłączył rozmowę i spojrzał na Ulę. – Wiesz, że całkiem zapomniałem o tym, że dzisiaj mieli przysłać niemiecką kolekcję? Chyba jestem już przemęczony, bo nie ogarniam wszystkiego. Całe szczęście, że Maciek czuwa. Gdyby nie on, aż boję się pomyśleć…
Podeszła do niego i przytuliła się mocno.
- Jeszcze tylko trochę. Pokaz się skończy. Wróci Alex. Wtedy i my pomyślimy o jakimś odpoczynku.
- Masz rację. Należy się nam. Pojedziemy nad morze. Dawno tam nie byłem. Poszukam jakiś atrakcyjnych ofert i zabiorę cię tam. Uwielbiam spacerować po plaży, a ty?
- Nie wiem. Nigdy nie byłam nad morzem.
- Naprawdę?
- Mhmm.
- Tam jest pięknie Ula. Wschody i zachody słońca są fantastyczne. Najprzyjemniej jednak jest czuć ciepły piasek pod stopami.
- Narobiłeś mi ochoty. Musimy jeszcze tylko trochę poczekać.
- Poczekamy, a potem poproszę ojca, żeby mnie zastąpił na czas urlopu. Alex wprawdzie się zmienił, ale chyba nie jestem w stanie zaufać mu do końca. Będę spokojniejszy, jak ojciec dopilnuje wszystkiego.
Usłyszeli pukanie i po chwili ponownie do gabinetu wszedł Alex.
- Przepraszam was, ale pomyślałem sobie, że w sobotę rano pojadę z wami na lotnisko odebrać Johanna i Nicol. Wiem, że chciałeś wynająć hotelową limuzynę, ale tak będzie taniej, jak myślisz. – Marek roześmiał się.
- Dobrze kombinujesz. Widzę, jak cię skręca i już nie możesz doczekać się przylotu tej zielonookiej piękności. Dobrze pojedziemy razem. Nie będę wynajmował limuzyny.
- Dzięki Marek. Nie przeszkadzam już. – Pośpiesznie opuścił gabinet.
- Wzięło go na amen. – Rozchichotała się Ula.
- Ja świetnie go rozumiem. Wiem jak niszcząca może być tęsknota. Potwornie boli i zżera cię od środka. Czujesz niemal fizyczny ból. Mnie zniszczyła niemal zupełnie. Nie wiem co bym począł, gdybyś nie zgodziła się spotkać ze mną wtedy. Chyba bym umarł. – Popatrzyła na niego z czułością.
- Nie myśl już o tym. To było dawno. Teraz jest teraz, a ja jestem z tobą, kocham cię i czuję się bardzo szczęśliwa.
Przytulił ją mocno do siebie całując z żarem.
- Jesteś dla mnie wszystkim. Najważniejszą i najukochańszą istotą na ziemi.
Oderwała się od niego.
- Marek. Miałeś dzwonić do kierowców. Maciek czeka na lotnisku. – Pacnął się otwartą dłonią w czoło.
- Gdzie ja mam głowę? Już dzwonię.
Następnego dnia, jak tylko otrzymał wiadomość od Maćka o wysłaniu partii sukien przeznaczonych do sprzedaży, zadzwonił do Johanna.
- Witaj przyjacielu. Dzwonię, żeby poinformować cię, że o dwunastej przyleci pierwsza partia kolekcji. W przyszłym tygodniu wyślemy kolejne, ale to omówimy, jak przyjedziecie. Paulina i Alex wzięli po dwa tygodnie urlopu po pokazie. Zdradzisz mi, gdzie się wybieracie? – Johann roześmiał się.
- To żadna tajemnica Marek. Ja zabieram Paulę na Lazurowe Wybrzeże, a Nicol i Alex lecą do Portugalii.
- Nooo…, tylko pozazdrościć. Ja i Ula też wybieramy się nad morze, ale nad nasze, polskie. Będzie to możliwe jednak, jak wrócą Febo. Do ich powrotu musimy się jakoś trzymać.
- Marek, przeglądałeś niemiecką prasę?
- Nie, nie miałem czasu. Co piszą?
- Same dobre rzeczy. To spektakularny sukces obu kolekcji. Bardzo chwalą Pshemko i bardzo dobrze piszą o F&D.
- To wspaniałe wiadomości. Mam nadzieję, że i tu docenią obie kolekcje.
- Ja też. Kończę już. Do soboty przyjacielu.
- Do soboty.
Szły jedna za drugą prezentując te piękne, zwiewne, lekkie jak letni wiatr, suknie. Marek ścisnął Uli rękę.
- Są zjawiskowe, prawda?
Pokiwała głowa wpatrzona w te cudeńka, a one błyszczały i falowały w takt łagodnych kroków modelek. Wychodziły teraz osobno chcąc zaprezentować każde dzieło dokładniej oglądającym. Materiały, z których były szyte powalały delikatnością i kolorystyką tak bliską letniemu słońcu, soczystej trawie i bezchmurnemu niebu. Kiedy przeszła już ostatnia z modelek rozległa się prawdziwa burza oklasków. Zaczęto skandować: „Autor!, Autor!”
Na wybieg ponownie wkroczył Johann i z uśmiechem zapowiedział.
- Szanowni państwo a oto sam mistrz Pshemko.
Wyszedł raźnym krokiem z rozciągniętym szeroko uśmiechem i rozłożonymi na boki rękami. To był jego wielki dzień. Całe życie marzył o takiej chwili i oto marzenie się spełnia. Dzisiaj powalił niemiecki rynek modowy na kolana. Za nim zgromadziły się jeszcze wszystkie modelki, jakby oddawały hołd jego wielkości zatrzymanej w tak niepozornym ciele. Na wybieg trafiły pierwsze bukiety kwiatów rzucane z widowni. Zza kurtyny wyniesiono ogromny kosz kolorowych róż i postawiono przed nim. On był tak wzruszony, że nie powstrzymał łez, które swobodnym strumieniem obmywały mu policzki. Był bezgranicznie szczęśliwy. Kłaniał się wszystkim dookoła i dziękował. Podszedł do niego Johann.
- Pshemko, moje najszczersze gratulacje. Jesteś geniuszem i to w tej chwili nie ulega żadnej wątpliwości. Spójrz na te wszystkie zgromadzone tu kobiety. One są twoje. Zaprzedadzą duszę, by mieć choć jedną z twoich znakomitych kreacji.
Pshemko ściskał mu mocno dłoń.
- Dziękuję Johann. Gdyby nie ty, moich dzieł nie ujrzałoby tak wielu ludzi. Dziękuję.
Owacje na stojąco trwały jeszcze przez dobrych kilkanaście minut. Johann próbował uspokoić publiczność.
- Proszę państwa. Pragnę jeszcze powiadomić, że ta wyjątkowa kolekcja znajdzie się w sprzedaży już za tydzień, w poniedziałek i będzie dostępna w naszych flagowych butikach we wszystkich rozmiarach. Serdecznie zapraszam do odwiedzenia naszych sklepów. A teraz druga część naszego pokazu. Będzie to również kolekcja letnia, której autorami są trzej nasi projektanci. Zapraszam.
Ponownie rozbłysły reflektory i na wybieg zaczęły wychodzić modelki. Kreacje były piękne, pomysłowe i lekkie. Podobały im się i na pewno spodobają się i w Polsce. Tę kolekcję również oklaskiwano na stojąco. Triumfowali zarówno Marek, jak i Johann.
Wreszcie nadszedł czas dla prasy. Znaleźli się pod ostrzałem fleszy. Odpowiadali na tysiące pytań. Zaspokoiwszy ciekawość dziennikarzy przeszli do sali obok na bankiet. Stoły uginały się od jedzenia i markowych alkoholi. W rogu znalazło się miejsce dla orkiestry a na środku urządzono taneczny parkiet. Usiedli przy stołach. Towarzystwo wymieszało się. Dobrzańscy wrócili do hotelu dzięki Karlowi, który zaoferował im podwózkę. Marek był mu bardzo wdzięczny.
- Dziękuję ci Karl. Jesteś nieoceniony. Ojciec ma chore serce i dziś nie czuł się zbyt dobrze.
- Niech się pan nie martwi. Odstawię ich całych i zdrowych, a potem tu wrócę. Was też trzeba będzie odwieźć po bankiecie.
Zabawa rozkręcała się. Na parkiecie królował Johann z Pauliną. Po chwili dołączył do nich Alex z Nicol. Marek przecierał ze zdumienia oczy widząc tańczącego Febo. Takiego obrazka nie oglądał od kilkunastu lat. Złapał Ulę za rękę i pociągnął za sobą. Puścił do niej oczko i powiedział.
- Nie będziemy gorsi, nie?
Te trzy wirujące pary wzbudziły podziw wśród zaproszonych na bankiet gości. Piękne, zjawiskowe kobiety w cudownych toaletach i niezwykle przystojni mężczyźni w markowych, świetnie dopasowanych garniturach, którzy z dużą wprawą i lekkością prowadzili swe partnerki po parkiecie w rytmie wiedeńskiego walca. Zaczęto bić brawa a oni po skończonym tańcu skłonili się zgromadzonym, ucałowali dłonie swych kobiet, i powiedli je do stolika.
Bankiet udał się nadzwyczajnie. Zmęczeni tańcami wrócili do hotelu i zasnęli kamiennym snem.
Wrócili do Warszawy upojeni sukcesem. Teraz trzeba tylko dopilnować pokazu w Łazienkach i wysłać pierwszą partię kolekcji do Niemiec. Marek starał się, jak mógł, ale coraz częściej stwierdzał, że brakuje mu człowieka, który mógłby ogarnąć logistycznie to wszystko. Sam już nie dawał rady. Podzielił się z tymi obawami z Ulą.
- Nie możemy dłużej sami pilnować wszystkiego. Przydałby się ktoś od reklamy i marketingu, ktoś, kto spełniałby podobną funkcję, jak Magnus u Johanna. Ktoś, kto mógłby też czuwać nad regularnością dostaw i koordynować pracę szwalni.
Ula siedziała w milczeniu i intensywnie nad czymś rozmyślała.
- Marek, a co byś powiedział gdybyśmy zatrudnili Maćka? On ma wszelkie kwalifikacje. Skończyliśmy te same studia. On też, podobnie jak ja długo nie mógł znaleźć pracy. Teraz stoi za barem rysiowskiej knajpy i zapewniam cię, że to nie jest szczyt jego marzeń.
- Dlaczego mi wcześniej nie powiedziałaś? Ja nie wiedziałem, że on nie ma pracy. Zadzwoń teraz do niego i powiedz, że chciałbym z nim pogadać. Zawiozę cię dzisiaj do domu i spotkam się z nim. Może nie mów mu tylko, o czym będzie ta rozmowa.
Rzuciła mu się na szyję i uściskała go mocno.
- Kocham cię, kocham, kocham. Nawet nie wiesz ile to dla mnie znaczy. On będzie przeszczęśliwy. Jest moim najlepszym przyjacielem od pieluch. Zawsze mnie wspierał i służył pomocą. Nigdy nie opuścił w potrzebie. Zapewniam cię, że nie rozczarujesz się. To świetny ekonomista i organizator. Jest bardzo operatywny. – Pogładził ją czule po policzku.
- Kochanie, ja bardzo dobrze o tym wiem. Wiem, jak bardzo wam pomógł on i jego rodzice. Będę szczęśliwy, kiedy przyjmie moją propozycję.
- Zaraz do niego zadzwonię. Nic mu nie powiem, będzie miał niespodziankę.
Podjeżdżali pod dom Uli i już z daleka zauważyli opartego o bramę Maćka. Zżerała go ciekawość, o czym chce rozmawiać z nim Dobrzański. Nie widywał go zbyt często. Czasem tylko widział samochód i wiedział, że on jest u Cieplaków.
Przywitali się.
- Chodźcie. Podgrzeję pierogi i przy nich Marek powie ci, o co chodzi.
- Pierogi? – Szymczyk uśmiechnął się błogo. – Tego nie odmówię. Zawsze wychodzą ci pyszne.
Weszli do domu witając się z resztą rodziny. Ula zakręciła się, jak fryga i już po chwili stawiała przed nimi michę pierogów z mięsem.
- Proszę, częstujcie się.
- To, o czym chciałeś pogadać? Przyznam, że zaintrygowałeś mnie. – Dobrzański popatrzył na niego uważnie.
- Maciek, mam poważny kłopot. Nawiązaliśmy korzystną współpracę z firmą niemiecką, ale o tym już pewnie wiesz.
- Tak, Ula coś wspominała. Dopiero stamtąd wróciliście…
- No właśnie. Pokaz zrobił furorę. Teraz w sobotę będzie tu w Warszawie. Oprócz tego trzeba dopilnować mnóstwa spraw. Musimy wysłać najpóźniej w czwartek partię sukien do niemieckich butików. Trzeba połapać wszystko organizacyjnie, żeby poszło szybko i sprawnie. Trzeba nadzorować szwalnie. My mamy tak dużo swojej roboty, że już nie dajemy rady. Potrzebuję kogoś, kto mógłby ogarnąć to wszystko. Potrzebuję ciebie.
Szymczyk wytrzeszczył na niego oczy i prawie zakrztusił się pierogiem.
- Marek, czy ty przed chwilą zaproponowałeś mi pracę?
- Byłbym szczęśliwy, gdybyś się zgodził.
Szymczyk porwał go w ramiona i spontanicznie uściskał.
- Marek – powiedział wzruszony – to najlepsza propozycja pracy, jaką dostałem w życiu. Dziękuję. Bardzo dziękuję. Nie zawiodę cię. Od kiedy mam zacząć?
- Najlepiej od jutra. Przywieź rano do pracy Ulę i weź ze sobą wszystkie, potrzebne do przyjęcia dokumenty. Ja jeszcze dzisiaj uprzedzę Sebastiana, by zaraz z rana przygotował ci umowę. Od razu na czas nieokreślony. Nie będziemy się rozdrabniać. Proponuję pięć tysięcy brutto plus premia. Będzie mnóstwo pracy, dlatego stawka taka wysoka.
Zszokowany Maciek długo potrząsał jego dłonią.
- Nie zawiodę cię. Zajmę się wszystkim i dam z siebie wszystko.
- Maciek, spokojnie. Ja o tym wiem, inaczej nie proponowałbym ci tej posady.
- Kochani. Ja was przepraszam, ale skoro mam zacząć od jutra, to lecę do Ryśka powiedzieć mu, że zwalniam miejsce za barem a potem przygotuję wszystkie dokumenty. Bardzo ci jestem wdzięczny Marek. Do jutra w takim razie. – Uściskał ich jeszcze raz i wybiegł z domu, jak oparzony. Do kuchni wszedł skonsternowany Józef.
- A co on tak wyleciał, jak z procy? Stało się coś? – Ula uśmiechnęła się do ojca.
- Nic się nie stało tato. On po prostu jest szczęśliwy. Właśnie przed chwilą Marek zaproponował mu pracę.
- Naprawdę? - Cieplak poklepał Marka po ramieniu. – Jesteś bardzo dobrym i wspaniałomyślnym człowiekiem synu, ale o tym wiemy już od bardzo dawna. Dziękuję ci za niego. On był bardzo nieszczęśliwy, że nie może znaleźć pracy w swoim zawodzie i bardzo męczył się za barem w tej obskurnej knajpie.
- Nie ma o czym mówić panie Józefie. Ja bardzo potrzebuję człowieka do zadań specjalnych w firmie, a on nada się do tego doskonale.
Usłyszeli pukanie a po chwili skrzypnięcie drzwi wejściowych. Zanim Cieplak zdążył zareagować, do kuchni wtoczyła się dawno niewidziana przez nich, Dąbrowska.
- Dobry wieczór. – Powiedziała niepewnie. – Można na chwilę?
Ula stanęła jak skamieniała, podobnie Józef. Marek z niepokojem spojrzał na nich nie wiedząc, o co chodzi. Wreszcie przemówiła Ula.
- Co pani tu robi? – Powiedziała cicho.
- Przepraszam, ja do ciebie Ula, z prośbą.
Nie potrafiła spojrzeć Cieplakównie w oczy. Nie wyglądała, jak dawna Dąbrowska, nachalna, bezpośrednia, bezczelna i wtrącająca się w ich życie. Stała przed nimi kobieta znękana, przytłoczona czynami, jakich dopuścił się względem sąsiadów jej syn. Uli zrobiło się jej żal.
- Proszę, niech pani usiądzie. – Wskazała jej krzesło. Dąbrowska niepewnie przysiadła na samym jego brzegu.
- Byłam u Bartka w wiezieniu.
- A co ja mam z tym wspólnego?
- Ula. – Popatrzyła na nią błagalnie. – On stara się o apelację. Jego adwokat chce doprowadzić do kolejnej rozprawy, żeby skrócić wyrok.
- Słucham? – Oczy Uli wyrażały bezbrzeżne zdumienie. - On chce skrócić wyrok? Po tym, co mi zrobił? Po tym, co zrobił nam wszystkim? To prawdziwa bezczelność pani Dąbrowska.
- Ja wiem Ula, że on wyrządził wam wielką krzywdę, ale to mój jedyny syn. Moje jedyne dziecko, które kocham nad życie. Przyszłam cię błagać, byś wstawiła się za nim. – Ula niedowierzająco pokręciła głową.
- Nigdy tego nie zrobię. Proszę mi wybaczyć, ale nigdy się za nim nie wstawię. Widziałam jego twarz na rozprawie. Widziałam jego ironiczny uśmiech. On nawet w ułamku nie żałował tego, co zrobił. Pięć miesięcy pani Dąbrowska, pięć długich miesięcy niewyobrażalnych cierpień i niepewności, czy moje ręce będą jeszcze kiedyś sprawne. Nawet nie usłyszałam od niego słowa „przepraszam”.
Ja do pani nic nie mam, podobnie, jak reszta mojej rodziny, ale Bartkowi nie wybaczę nigdy. Swoim bezmyślnym czynem spowodował, że moja rodzina była wiele miesięcy bez dachu nad głową. Gdyby nie ten człowiek – wskazała na Marka – i wielu jemu podobnych, do dziś nie mielibyśmy własnego kąta. Proszę mnie nie prosić, bym wstawiła się za nim. Dla mnie to najboleśniejszy okres w moim życiu, o którym wszelkimi siłami staram się zapomnieć. Pani przychodzi tutaj i na nowo rozdrapuje rany.
- On cię kochał Ula.
- On mnie kochał? Dlatego z tej wielkiej miłości podpalił nasz dom? Proszę nawet tak nie żartować. Po raz kolejny, już nie wiadomo który, bo przestałam liczyć, przyszedł tu wtedy, by wyłudzić ode mnie pieniądze. Zrobił to z zemsty, bo nie chciałam mu ich dać. Skoro był taki święty i dobry, to dlaczego miał tak pokaźną kartotekę na policji? Okazało się, że nie tylko ode mnie wyciągał pieniądze. Przykro mi pani Dąbrowska, ale taki człowiek nie zasługuje na nic innego, tylko na pobyt w więzieniu. Może tam nauczy się rozumu i wyciągnie wnioski na przyszłość.
Marek obserwował całą scenę w milczeniu. Zauważył, jak bardzo roztrzęsiona jest Ula. Zauważył łzy płynące po jej policzkach. Wstał i objął ja mocno.
- Proszę już iść pani Dąbrowska. Sama pani widzi, jak wiele kosztuje ją rozmowa z panią.
Kobieta bez słowa wstała i cicho opuściła dom. Józef odetchnął. I jemu było żal sąsiadki. Nie wtrącał się, bo decyzja w sprawie, z którą przyszła, należała do jego córki.
- Już dobrze kochanie, już dobrze. Nie płacz. – Marek tulił ją gładząc uspokajająco po plecach. – Ona na pewno więcej tu nie przyjdzie z podobnymi prośbami.
- Weź ją do pokoju Marek, może tam się uspokoi. – Kiwnął głową i poprowadził ją wolno do jej pokoiku. Usiadł z nią na tapczanie i kołysał w swych ramionach. Powoli uspokajała się. Otarł jej łzy z policzków.
- Już w porządku. Zamurowało mnie na jej widok i wszystko, o czym starałam się zapomnieć, wróciło.
- Nie martw się. Myślę, że nie będzie miała odwagi przyjść tu ponownie, a jej synuś odsiedzi swój wyrok, co do dnia.
Siedzieli w trójkę w gabinecie Marka i naradzali się. Z samego rana Maciek pozałatwiał wszystko włącznie z podpisaniem umowy i teraz z uwagą słuchał prezesa.
- Dostaniesz od Uli numery telefonów szwalni i nazwiska ich dyrektorów. Musisz obdzwonić wszystkie i upewnić się, czy zdążą z pierwszą partią do jutra. W czwartek powinno się to znaleźć na lotnisku. Będziesz zobligowany sam dopilnować tej wysyłki. To bardzo ważne, bo w poniedziałek ma się znaleźć cała kolekcja w niemieckich butikach. Jak tylko wyślesz, zadzwoń mi z lotniska. Będę mógł wtedy poinformować Johanna, że mogą ją odebrać w Dortmundzie. Sprawa wysyłki jest w tej chwili priorytetowa. Jak się z tym uporasz, powiem ci co dalej. Zrozumiałeś wszystko?
- Zrozumiałem i zaraz się za to zabieram. Chodź Ula. Dasz mi te namiary na szwalnie. – Wyszli z gabinetu Marka. Ula podała mu wykaz.
- Tu masz wszystko zapisane Usiądź na razie na miejscu Violi. Jej dzisiaj nie będzie. Wzięła dzień urlopu. Musimy pomyśleć, gdzie cię ulokować. Zacznij działać Maciek i pokaż, na co cię stać. Do roboty.
Zabrał się za nią żwawo i z ochotą. Nie chciał, by Marek odniósł wrażenie, że płaci mu za darmo. Wiedział, że to jego wielka szansa, szczególnie, że przyjęto go na stanowisko specjalisty do spraw reklamy, marketingu i spraw technicznych. Z wielkim zapałem obdzwonił jedenaście szwalni. Rozmowy były krótkie i bardzo konkretne. Umówił wszystko z dyrektorami łącznie z godziną dostarczenia kolekcji na lotnisko. Ostrzegł, że nie będzie tolerował żadnych poślizgów. Wreszcie odstawił słuchawkę od ucha, które kolorem przypominało czerwonego buraczka. Uśmiechnął się do przyjaciółki.
- Załatwione. Dograłem wszystko. Jadę teraz na lotnisko zorientować się w sytuacji. Wrócę za jakieś dwie godziny. Powiedz Markowi, dobrze? Nie chcę mu przeszkadzać.
- Jedź spokojnie. Powiem mu.
Zabrał potrzebne dokumenty i niemal biegiem popędził do windy. Ona z powrotem zatopiła się w cyferkach. Rozproszył ją stuk wysokich obcasów. Podniosła głowę i ujrzała Paulinę i Alexa.
- Dzień dobry Ula. Marek u siebie?
- Tak, jest.
- Możemy wejść?
- Oczywiście. Jest sam. – Ciekawe, czego mogą chcieć? Wyglądają tak jakoś… normalnie. Ona spokojna, on też… Miłość jednak potrafi dokonać cudu.
Zaskoczył Marka widok tych dwojga. Paulina zwykle przychodziła do niego sama, a Alex nie robił tego wcale. Najczęściej wysługiwał się Turkiem lub jedną z księgowych.
- Siadajcie. Co was do mnie sprowadza?
- Mamy do ciebie prośbę.
- Jaką?
- Chcemy, byś udzielił nam po pokazie dwutygodniowego urlopu.
- A co, wybieracie się do Milano?
- Nie. Chcemy odpocząć i wyjechać w jakieś ciepłe miejsce. – Odezwał się Alex.
- Ty wypocząć? Nigdy nie brałeś urlopu. Sam się dziwiłem, jak to wytrzymujesz.
- To prawda. Teraz jednak nie jestem sam i chcę spędzić z Nicol trochę czasu, podobnie jak Paulina z Johannem.
- Aaa… to o to chodzi. Ja nie mam nic przeciwko temu, ale twój dział nie może zostać bez szefa. Turek cię zastąpi?
- Nie… Adam nie.
- No to, kto? – Alex spojrzał na niego przenikliwie.
- Pomyślałem sobie, że na czas mojej nieobecności mogłaby zastąpić mnie Ula. Jestem pod dużym wrażeniem jej kompetencji. Tylko ona mogłaby to zrobić.
- Zaskoczyłeś mnie Alex, tym bardziej, że ani ty ani Paula nigdy nie darzyliście jej sympatią.
- To prawda, ale przyznaję, że nie byliśmy obiektywni. Johann bardzo sobie ją ceni. Wiele pozytywnych słów usłyszeliśmy od niego na jej temat i zdecydowanie zmieniliśmy oboje zdanie o niej.
- Miło mi to słyszeć. Jest tylko jeden problem, dość istotny, jak sądzę. – Marek zawiesił głos. – Ona musi wyrazić zgodę. Ja nie będę jej do niczego zmuszał, ani wydawał jej poleceń służbowych. Jeśli chcecie zawołam ją tu i porozmawiacie z nią. – Kiwnęli głowami. Marek wstał od biurka i podszedł do drzwi. Uchylił je i cicho powiedział.
- Ula…, chodź do mnie na chwilę. – Zaniepokojona spojrzała na niego. Uśmiechnął się. – Chodź, nie obawiaj się, oni nie gryzą. – Przepuścił ją w drzwiach. – Usiądź Ula. Alex ma dla ciebie pewną propozycję. – Spojrzała zdziwiona najpierw na Marka potem na Febo. Alex splótł dłonie na kolanach.
- Ja i Paulina chcemy wziąć dwa tygodnie urlopu po pokazie. O ile w przypadku Pauliny zastępstwo nie będzie konieczne, tak w moim przypadku jest wręcz nieodzowne. Chciałbym cię prosić, byś zgodziła się mnie zastąpić przez ten czas.
Jej zdumienie sięgnęło zenitu a oczy zrobiły się wielkie jak spodki.
- Ja miałabym pana zastąpić na stanowisku dyrektora finansowego? To jakiś żart? Ja się do tego nie nadaję.
- Przede wszystkim mów mi po imieniu, a poza tym jesteś zbyt skromna. Ja wiem jak wiele potrafisz i bardzo to doceniam. Ula, to tylko dwa tygodnie. Zgódź się proszę, bo nie będę mógł wyjechać z Nicol.
- Z Nicol? – Uśmiechnął się.
- Tak, z Nicol. – Od kiedy Alexander Febo ma na twarzy taki szczery uśmiech? Świat się wali. – Podobnie jak Paulina z Johannem.
Była w ciężkim szoku, ale pomyślała sobie, że oni tak bardzo się zmienili pod wpływem osób, które pokochali, że nie powinna odmawiać tej prośbie.
- No dobrze. Zgadzam się. – Oboje Febo odetchnęli.
- Dziękujemy Ula. Jesteś wspaniała. Chcemy cię też przeprosić za wszystkie przykrości, jakich doświadczyłaś z naszej strony i zapewnić, że już nigdy nic takiego nie będzie miało miejsca. Chcemy wyjechać następnego dnia po pokazie w niedzielę. Wtedy nie będziemy już potrzebni.
- W porządku. W takim razie wypiszcie karty urlopowe i przynieście do podpisu.
Febo podnieśli się z kanapy.
- Jeszcze raz bardzo dziękujemy Ula. – Paulina uścisnęła jej dłoń. – Mam nadzieję, że i do mnie będziesz mówić po imieniu.
- Będzie mi bardzo miło. – Wydukała.
Po ich wyjściu nadal przetrawiała propozycję Alexa. Spojrzała na Marka i powiedziała poważnie.
- Oboje Febo zaczęli traktować ludzi normalnie, dasz wiarę?
Rozdzwonił się telefon Marka. Spojrzał na wyświetlacz.
- To Maciek. Halo, Maciek, co jest?
- Marek, jestem na lotnisku. Dogrywałem sprawę transportu na jutro i dowiedziałem się, że jest do odbioru niemiecka kolekcja na sobotni pokaz.
- Cholera! Zupełnie o tym zapomniałem. Słuchaj. Czekaj tam. Ja zaraz zadzwonię po kierowców. Przyjadą dwoma samochodami dostawczymi. Powinna się zmieścić w dwóch. Zawieźcie ją od razu do Łazienek. Wiesz, gdzie ma się odbyć pokaz?
- Wiem. Ula mówiła.
- No właśnie. Znajdź kierownika obiektu. Niech wszystko zamknie w jednym pomieszczeniu. Wyślę też ludzi i tam. Niech rozpakują kolekcję i porozwieszają. Zaczekasz tam na nich?
- Zaczekam i wszystkiego dopilnuję.
- Dzięki Maciek. – Rozłączył rozmowę i spojrzał na Ulę. – Wiesz, że całkiem zapomniałem o tym, że dzisiaj mieli przysłać niemiecką kolekcję? Chyba jestem już przemęczony, bo nie ogarniam wszystkiego. Całe szczęście, że Maciek czuwa. Gdyby nie on, aż boję się pomyśleć…
Podeszła do niego i przytuliła się mocno.
- Jeszcze tylko trochę. Pokaz się skończy. Wróci Alex. Wtedy i my pomyślimy o jakimś odpoczynku.
- Masz rację. Należy się nam. Pojedziemy nad morze. Dawno tam nie byłem. Poszukam jakiś atrakcyjnych ofert i zabiorę cię tam. Uwielbiam spacerować po plaży, a ty?
- Nie wiem. Nigdy nie byłam nad morzem.
- Naprawdę?
- Mhmm.
- Tam jest pięknie Ula. Wschody i zachody słońca są fantastyczne. Najprzyjemniej jednak jest czuć ciepły piasek pod stopami.
- Narobiłeś mi ochoty. Musimy jeszcze tylko trochę poczekać.
- Poczekamy, a potem poproszę ojca, żeby mnie zastąpił na czas urlopu. Alex wprawdzie się zmienił, ale chyba nie jestem w stanie zaufać mu do końca. Będę spokojniejszy, jak ojciec dopilnuje wszystkiego.
Usłyszeli pukanie i po chwili ponownie do gabinetu wszedł Alex.
- Przepraszam was, ale pomyślałem sobie, że w sobotę rano pojadę z wami na lotnisko odebrać Johanna i Nicol. Wiem, że chciałeś wynająć hotelową limuzynę, ale tak będzie taniej, jak myślisz. – Marek roześmiał się.
- Dobrze kombinujesz. Widzę, jak cię skręca i już nie możesz doczekać się przylotu tej zielonookiej piękności. Dobrze pojedziemy razem. Nie będę wynajmował limuzyny.
- Dzięki Marek. Nie przeszkadzam już. – Pośpiesznie opuścił gabinet.
- Wzięło go na amen. – Rozchichotała się Ula.
- Ja świetnie go rozumiem. Wiem jak niszcząca może być tęsknota. Potwornie boli i zżera cię od środka. Czujesz niemal fizyczny ból. Mnie zniszczyła niemal zupełnie. Nie wiem co bym począł, gdybyś nie zgodziła się spotkać ze mną wtedy. Chyba bym umarł. – Popatrzyła na niego z czułością.
- Nie myśl już o tym. To było dawno. Teraz jest teraz, a ja jestem z tobą, kocham cię i czuję się bardzo szczęśliwa.
Przytulił ją mocno do siebie całując z żarem.
- Jesteś dla mnie wszystkim. Najważniejszą i najukochańszą istotą na ziemi.
Oderwała się od niego.
- Marek. Miałeś dzwonić do kierowców. Maciek czeka na lotnisku. – Pacnął się otwartą dłonią w czoło.
- Gdzie ja mam głowę? Już dzwonię.
Następnego dnia, jak tylko otrzymał wiadomość od Maćka o wysłaniu partii sukien przeznaczonych do sprzedaży, zadzwonił do Johanna.
- Witaj przyjacielu. Dzwonię, żeby poinformować cię, że o dwunastej przyleci pierwsza partia kolekcji. W przyszłym tygodniu wyślemy kolejne, ale to omówimy, jak przyjedziecie. Paulina i Alex wzięli po dwa tygodnie urlopu po pokazie. Zdradzisz mi, gdzie się wybieracie? – Johann roześmiał się.
- To żadna tajemnica Marek. Ja zabieram Paulę na Lazurowe Wybrzeże, a Nicol i Alex lecą do Portugalii.
- Nooo…, tylko pozazdrościć. Ja i Ula też wybieramy się nad morze, ale nad nasze, polskie. Będzie to możliwe jednak, jak wrócą Febo. Do ich powrotu musimy się jakoś trzymać.
- Marek, przeglądałeś niemiecką prasę?
- Nie, nie miałem czasu. Co piszą?
- Same dobre rzeczy. To spektakularny sukces obu kolekcji. Bardzo chwalą Pshemko i bardzo dobrze piszą o F&D.
- To wspaniałe wiadomości. Mam nadzieję, że i tu docenią obie kolekcje.
- Ja też. Kończę już. Do soboty przyjacielu.
- Do soboty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz