Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 5 października 2015

"Pokochałem oczu twoich błękit" - rozdział 14

27 marzec 2012
Rozdział XIV


Bardzo skrupulatnie wybierała ubrania i złożywszy je, umieszczała w torbie podróżnej. Było tego całkiem sporo. Od czasu jej powrotu ze szpitala wymieniła niemal całą garderobę na nowe rzeczy. Niemały udział miał w tym Marek, który przy byle okazji kupował jej różne, ładne fatałaszki. Rozejrzała się po pokoju.
– To chyba już wszystko. Jeszcze tylko kosmetyki. – Próbowała unieść torbę, ale była zbyt ciężka.
- Marek! Pomóż mi! – Wszedł do pokoju i z uśmiechem spojrzał na wyładowaną torbę.
- Nie możesz unieść? – Zdziwił się – Uniosłaś kiedyś dwóch dorosłych mężczyzn a z taką torebką nie możesz sobie poradzić? – Wyszczerzył się do niej. Spojrzała na niego karcącym wzrokiem i naburmuszyła się wydymając usta. Roześmiał się na całe gardło widząc jej minę.
– Nooo… Nie denerwuj się. Przecież żartowałem. – Cmoknął ją w nosek i złapał za uszy torby. – Matko Boska Ula, co ty tam wpakowałaś, cegły? – Ujęła się pod boki i rzuciła wyzywająco.
- Nie możesz podnieś? Ty? Taki silny mężczyzna? Nie wierzę. – Pogroził jej palcem i podszedł do niej obejmując w pasie.
- Jesteś złośnicą. Moją ukochaną złośnicą, wiesz? – Sięgnął jej ust.
- Złap za jedno ucho a ja za drugie. Będzie łatwiej.
- Poradzę sobie sam. Tylko udawałem.
- Akurat.
Nie bez wysiłku wyniósł torbę do przedpokoju. Dopakowała jeszcze kosmetyki i zasunęła suwak. Weszli do kuchni, gdzie Józef parzył herbatę.
- I co Ula? Spakowałaś wszystko?
- To świetne określenie panie Józefie. – Rozchichotał się Marek. – Spakowała pół domu. – Spojrzała na niego z wyrzutem.
- Nie lubię cię. – Powiedziała szeptem.
- A ja kocham cię, jak wariat.
- Proszę. Napijcie się herbaty i zjedzcie trochę ciasta, zanim pojedziecie.

Dzwoniący o piątej rano budzik skutecznie wyrwał ich ze snu. Ubrali się pośpiesznie. Nie zawracali sobie głowy śniadaniem obiecując sobie, że zatrzymają się gdzieś po drodze na posiłek. Wyprowadził samochód z garażu i wpakował do bagażnika swoją torbę. Spojrzał roziskrzonym wzrokiem na Ulę. W krótkich spodenkach podkreślających smukłość jej nóg i bluzeczce na cienkich ramiączkach wyglądała jak dziewczynka. Zapowiadał się piękny dzień, choć chłód poranka spowodował wykwit gęsiej skórki na jej rękach. Zarzuciła krótki sweterek na ramiona i wsiadła do samochodu. Marek ustawił GPS-a. On miał poprowadzić ich najkrótszą drogą do celu.
- Długo pojedziemy?
- Pięć do siedmiu godzin. To około czterystu trzydziestu kilometrów. Jak dobrze pójdzie, to załapiemy się na obiad. Gotowa?
- Gotowa.
- W takim razie ruszamy.
Cieszyli się na ten wyjazd oboje. Ona dlatego, że po raz pierwszy w życiu jechała na wczasy, w dodatku z człowiekiem, którego kochała. On dlatego, bo przeczuwał, że ten spędzony wraz z nią czas, w tak wyjątkowym miejscu będzie niezapomnianym przeżyciem, szczególnie, że miał konkretne plany dotyczące ich związku. Uśmiechnął się do swoich myśli. – Ciekawe, jak zareaguje na oświadczyny. Pewnie się rozpłacze. Jest przecież taka wrażliwa.
Jechali już dobre dwie i pół godziny, gdy poczuła głód.
- Marek, zatrzymajmy się gdzieś. Jestem głodna i bardzo mi się chce kawy. – Pokiwał głową.
- Ja też zgłodniałem. Rozglądaj się uważnie, może trafimy na jakiś motel.
Nie ujechali nawet kilometra, gdy Ula zauważyła jakiś zajazd.
- Tam Marek, tam, widzisz? – Pokazywała palcem. Zjechał z głównej drogi i zaparkował pod stylowym budynkiem.
- „Zajazd u Toniego”. Ciekawe, jak tu karmią. Chodź kochanie. Przekonamy się.
Weszli do środka. Wnętrze zrobiło na nich dobre wrażenie. Część jadalna była oddzielona od bufetu ozdobnymi kratownicami. Poczuli też zapach jedzenia, od którego zakręciło ich w żołądkach. Przy stolikach siedziało niewiele osób. Zajęli jeden z nich przy oknie. Marek sięgnął po leżące na nim menu.
- Skarbie, jest jajecznica na bekonie, gorące kiełbaski, twarożek, dżem. Na co masz ochotę?
- Na jajecznicę i kiełbaski. I kawę, dużo kawy. – Uśmiechnął się szeroko.
- Naprawdę mocno zgłodniałaś. Ja chyba wezmę to samo.
Podszedł kelner i przyjął zamówienie. Po chwili rozkoszowali się smakowitym zapachem rumianych kiełbasek i jajecznicy wzbogaconej solidnymi kawałkami bekonu. Zabrali się ochoczo za konsumpcję.
- Mmm… pyszna, naprawdę pyszna. – Zamruczała z zadowoleniem Ula. – Kiełbaski też rewelacyjne.
Przyglądał jej się z przyjemnością. Podniosła głowę znad talerza wbijając w niego te dwa ogromne błękity.
- Dlaczego mi się tak przypatrujesz?
- Bo jesteś najpiękniejszym stworzeniem na ziemi. Poza tym masz trochę jajecznicy na ustach, którą najchętniej zlizałbym z nich, ale nie wypada, choć ledwo mogę się powstrzymać.
Obwiodła językiem usta. Ten ruch spowodował, że zadrżał na całym ciele. Wiedział, że nie jest świadoma tego, jak bardzo to działa na mężczyzn. Robiła to całkiem bezwiednie i niewinnie.
- Marek… zawstydzasz mnie. – Wyszeptała zarumieniona. – Lepiej zajmij się jedzeniem.
Nasyceni wyszli na parking. Ściągnęła sweter, bo zrobiło się ciepło. Przygarnął ją do siebie i wycisnął na jej ustach soczystego buziaka.
- Uwielbiam cię, moje szczęście.
Otworzył jej drzwi a chwilę później sam zasiadł za kierownicą. Ruszyli. Mieli jeszcze do pokonania ponad dwieście kilometrów. Kiedy minęli Grudziądz Marek odetchnął.
- No teraz będę mógł przyspieszyć. Za chwilę wjedziemy na autostradę A-1.
Rzeczywiście zbliżali się do pierwszej bramki. Zapłacił za przejazd i jak tylko wjechał na szerokopasmówkę, mocniej nacisnął pedał gazu. Najwyraźniej zbliżali się do morza. Powietrze stało się ostrzejsze i rześkie. Było parę minut po trzynastej, kiedy zaparkował przed hotelem. Ula wysiadła z samochodu i odetchnęła głęboko.
- Jak tu pięknie. Morze jest cudowne. Widywałam je na zdjęciach i w telewizji, ale widzieć je na własne oczy, to dopiero coś. Pójdziemy dzisiaj na spacer plażą, prawda? – Spojrzał w jej pełne zachwytu oczy.
- Pójdziemy kochanie. Twoje oczy są, jak to morze. Piękne, niebieskie, niemal szafirowe.
Zabrali bagaże i udali się do recepcji. Zameldowali się i odebrali karty magnetyczne do pokoju. Zdjęcia nie kłamały. Apartament był wspaniały. Nowocześnie urządzony z wielkim łożem, telewizorem i piękną łazienką. Otworzyła na oścież drzwi balkonowe i wyszła przez nie.
- Marek chodź, zobacz. To najpiękniejszy widok, jaki kiedykolwiek widziałam. Podszedł i stanął za nią obejmując ją ciasno ramionami.
- Rzeczywiście piękny.
- Spójrz! – Krzyknęła podekscytowana pokazując dłonią. – Widać statki! – Obróciła się do niego zarzucając mu ramiona na szyję.
- Jestem bardzo szczęśliwa kochany, bardzo. Dziękuję, że mnie tutaj przywiozłeś. Kocham cię. – Odnalazła jego usta i pocałowała z żarem.
- Musimy się rozpakować kochanie. Potem pójdziemy na obiad, a po nim, jeśli będziesz miała ochotę, pospacerujemy brzegiem morza. – Kiwnęła radośnie głową.
Rozpakowali się błyskawicznie. Wzięli jeszcze wspólny prysznic i przebrani zeszli do jadalni. Odnaleźli dwuosobowy stolik z numerem ich pokoju i usiedli przy nim. Pojawił się kelner. Zaproponował im danie dnia, stek z płetwy rekina. Zapewniał, że jest pyszny.
- Ja chętnie spróbuję, ale żona jest uczulona na ryby. Macie coś innego?
- Oczywiście. Proponuję bitki cielęce. Są bardzo delikatne i rozpływają się w ustach.
- W takim razie poprosimy. – Gdy kelner zniknął z pola widzenia Ula szarpnęła go za krótki rękaw koszuli.
- Żona? – Uśmiechnął się.
- A co mu miałem powiedzieć? Że mój skarb i moje największe szczęście dostaje alergii po zjedzeniu ryby? Poza tym mam nadzieję, że kiedyś zostaniesz moją żoną.
Zamilkła, jakby przetrawiała w głowie jego słowa. Stropił się nieco widząc jej niewyraźną minę. – Chyba za bardzo pojechałem z tą żoną. Trochę się wystraszyła.
Kelner przyniósł dania. Zajęli się jedzeniem.
- To naprawdę dobre. Pierwszy raz jem rekina. Smaczny jest. A twoja cielęcina?
- Też dobra. Sos idealny.
Wyszli z jadalni i zatrzymali się jeszcze w holu.
- Zaczekaj tu skarbie. Pójdę po swetry. Później może być chłodno, a ja nie chcę, żebyś dygotała z zimna.
Biegiem, pokonując po dwa schody ruszył w stronę pokoju. Zabrał swetry a do kieszeni spodni wsadził małe aksamitne pudełeczko.
- Nie będę dłużej zwlekał. Zrobię to dzisiaj. Już dosyć się naczekałem.
Zbiegł do holu. Objął ją ramieniem i wyprowadził wprost na piaszczystą plażę.
Ściągnęła klapki i poczuła przyjemne ciepło pod stopami. On zrobił to samo.
- Miłe uczucie, prawda?
- Bardzo przyjemne. – Przytaknęła.
Podeszli na sam brzeg. Fale łagodnie obmywały im stopy. Zauważyli kilka kąpiących się osób i pluskające się przy brzegu dzieci.
- Mają odwagę. Nie zanurzyłbym się w tej wodzie. Jest jeszcze bardzo zimna.
- Nawet gdyby była ciepła, ja bym tego nie zrobiła.
- Dlaczego? – Roześmiała się.
- Nie umiem pływać.
- Na terenie hotelu jest basen z podgrzewaną wodą. Nauczę cię. Pójdziemy też do spa. Weźmiemy kilka masaży. Dobrze nam zrobią i rozluźnią spięte mięśnie.
- Obiecałam Betti, że przywiozę jej trochę muszelek.
- Nazbieramy ich kochanie. Mamy przecież na to całe dwa tygodnie.
Szli wolno oddalając się coraz bardziej od zatłoczonej, strzeżonej plaży. Przysiadł wraz z nią na jednej z wydm. Z lubością chłonęli ten obrazek spokojnego morza, po którym w oddali przesuwały się wolno nieliczne statki. Wyciszyli się. Szum morza przynosił ukojenie. Długo siedzieli bez słowa, wtuleni w siebie kontemplując ten błogi spokój. Plaża wyludniła się. – Teraz, albo nigdy. – Pomyślał. Podniósł się i pociągnął ją za sobą.
- Wracamy? – Spytała cicho.
- Jeszcze nie…
- A co będziemy… - Urwała nagle widząc, że on klęka przed nią trzymając w dłoni małe pudełko. Jej oczy były ogromne, a on patrzył w nie z miłością i uwielbieniem.
- Ula. Wiesz, że kocham cię nad życie. Nie ma drugiej takiej osoby, którą mógłbym pokochać równie mocno. Stałaś się sensem mojego istnienia. Tylko z tobą chcę dalej iść przez życie i tylko przy tobie chcę się zestarzeć. Niczego bardziej nie pragnę, jak tego, byś zgodziła się zostać moją żoną.
Łzy zalśniły w jej oczach i popłynęły po policzkach. Nie spodziewała się tego, choć w skrytości ducha bardzo pragnęła być z nim do końca swoich dni. Uklękła przed nim cicho szlochając.
- Kocham cię, jak nikogo na świecie i tylko z tobą chcę być. Zostanę twoją żoną, bo tylko przy tobie mogę być szczęśliwa.
Wyjął z pudełka pierścionek i włożył jej na palec. Otarł jej łzy z twarzy.
- Jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Kocham cię i tak już będzie zawsze. – Przywarł do jej gorących ust i całował długo i namiętnie. Zabrakło jej tchu. Oderwała się od niego łapiąc łapczywie powietrze.
- Wracajmy. – Wyszeptała.
Znowu szli objęci brzegiem morza. Przyjrzała się uważnie pierścionkowi.
- Jest taki piękny. Najpiękniejszy.
- To bardzo stary klejnot Ula. Jest w naszej rodzinie od pokoleń. Kamień, to szafir gwiaździsty i łudząco przypomina twoje chabrowe oczy. Żadnej innej kobiecie nie mógłbym go ofiarować, tylko tobie.
Zamyśliła się.
- Wiesz, chyba powinieneś był najpierw poprosić ojca o moją rękę. To byłoby zgodne z tradycją. – Uśmiechnął się.
- Ja go poprosiłem Ula. – Stanęła zaskoczona.
- Kiedy?
- Wtedy, gdy ty pakowałaś torbę, a ja siedziałem z nim w kuchni. Dostaliśmy od niego błogosławieństwo. Był naprawdę szczęśliwy i prawie się popłakał. Poprosiłem go jednak, żeby nic ci nie mówił. Chciałem, żeby to była niespodzianka.
- I była. Nawet nie wiesz, jak bardzo mnie zaskoczyłeś.
Doszli do hotelu. Zjedli lekką kolację i położyli się dość wcześnie, chociaż zasnęli dużo później. Ten wyjątkowy i piękny dzień nie mógł się zakończyć inaczej niż kolejnym przypieczętowaniem ich wzajemnej, wielkiej miłości. Spełnieni, zasypiali mocno wtuleni w siebie szepcząc najczulsze i najpiękniejsze słowa o łączącym ich uczuciu.
Następny dzień zapowiadał się równie słonecznie i ciepło, jak poprzedni. Ocknął się o ósmej z sercem przepełnionym rozpierającą go radością. Jego kochanie spało zwinięte w kłębek tuląc twarz do jego piersi. Pogładził jej włosy czule całując czoło. Westchnęła i ręką objęła go w pasie przywierając do niego mocniej.
- Obudź się kochanie. Już po ósmej. Szkoda takiego pięknego dnia. – Wyszeptał.
- Jest mi tak dobrze. – Wymruczała nie otwierając powiek. – Wczoraj było mi cudownie. – Wreszcie otworzyła oczy. Śmiały się do niego, jasnobłękitne, jak letnie niebo. – Pójdziemy się poopalać?
- Pójdziemy kotku. Nie możemy wrócić do Warszawy biali, jak kreda. Wcześniej jednak zjemy śniadanie. Po obiedzie pójdziemy do spa, dobrze? – Pokiwała głową.
- Wszystko, co tylko zechcesz.
To były najcudowniejsze dni w jej życiu. Korzystali ze wszystkiego, co oferował hotel. Wzięli całą serię masaży. Marek nie szczędził pieniędzy. Wykupił dla niej kilka zabiegów pielęgnacyjnych, po których jej cera nabrała zdrowego wyglądu, a ona sama wypiękniała jeszcze bardziej. Opalili się. Skóra Uli przybrała kolor ładnego brązu. Nawet miejsca, które kiedyś uległy poparzeniu, nie różniły się niczym od reszty skóry. On również wyglądał zdrowo. Nie było śladu po jego dawnym wychudzeniu. Nadrobił stracone kilogramy. Miał piękne, gładkie, ładnie wyrzeźbione ciało, na które plażowiczki patrzyły z przyjemnością i zazdrościły Uli. Ona też wzbudzała pożądanie mężczyzn, choć w ogóle nie była tego świadoma. Zauważał to Marek i był dumny, że jest tylko jego. Jedna, jedyna, najpiękniejsza, najcudowniejsza istota pod słońcem. W dwuczęściowym, niebieskim kostiumie kąpielowym prezentowała się zjawiskowo. Szczupła, długonoga rwała spojrzenia mężczyzn. Na jednym z pierwszych wieczorków tanecznych wzbudzili prawdziwą sensację. Ona w zwiewnej, jak morska bryza sukience z ostatniej kolekcji Pshemko, on w świetnie dopasowanym, jasnym garniturze, wyglądali wspaniale. Swoim tańcem wzniecili burzę oklasków. On prowadził lekko i pewnie, a ona szła za nim krok w krok, niesiona falą melodii. Niemal płynęła. Zarówno w miłości, jak i w tańcu stapiali się w jedno, świetnie dopasowane ciało. Nauczyła się trochę pływać. Na początku była bardzo spięta, ale łagodny głos Marka i jego zapewnienia, że jest przy niej cały czas, spowodowały, że w końcu przełamała swój lęk przed wodą. Spacery plażą stały się codziennym rytuałem. Zgodnie z obietnicą daną Betti uzbierali całkiem sporo ładnych muszelek. Kupili też dla najbliższych gustowne pamiątki. Turnus się kończył. Ostatniego dnia, wieczorem długo stali czule objęci nad morskim brzegiem, zasłuchani w cichy szum fal.
- To były wspaniałe wakacje. Chciałabym jeszcze kiedyś tu wrócić. Było nam tu dobrze, prawda?
- Było nam tu pięknie, cudownie, wspaniale. – Potwierdził. – Choć ja nadal najlepiej będę wspominał pierwszy dzień naszego pobytu tutaj, bo uczyniłaś mnie wtedy najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi. Nie chcę zwlekać zbyt długo ze ślubem. Pomyślałem nawet, że moglibyśmy się pobrać w październiku. Jesień bywa piękna. Co o tym myślisz?
- Myślę, że to cudowna pora roku na ślub, jednak czasu nie ma zbyt wiele. Damy radę wszystko przygotować?
- Już ja się o to postaram skarbie. Mamę też wciągniemy w przygotowania. Uwielbia to robić i jest w tym naprawdę świetna. Poza tym powinniśmy chyba poznać ze sobą naszych rodziców. Tak długo jesteśmy razem, a oni w ogóle się nie znają. Trzeba będzie załatwić mnóstwo rzeczy, ale poradzimy sobie, przecież zgrany z nas tandem.
- To prawda kochanie, to prawda.

Wracali do Warszawy ze smutkiem żegnając to miejsce. Stało się dla nich wyjątkowe i Marek obiecał jej solennie, że na pewno kiedyś tu wrócą. Droga minęła szybko. Śniadanie zjedli jeszcze w hotelu a obiad postanowili zjeść w Rysiowie. Ula uprzedziła ojca, że nie będą się nigdzie zatrzymywać i zjedzą właśnie tam. Ucieszył się. Zdążył się już za nimi porządnie stęsknić, podobnie jak mała Beatka i Jasiek. Betti już od dwóch godzin sterczała pod bramą nie mogąc doczekać się na ich przyjazd. Wreszcie rozpoznała samochód i z wrzaskiem popędziła do domu.
- Chodźcie, chodźcie, już są!
Wybiegli wszyscy na ulicę. Ula pierwsza wpadła w stęsknione ramiona ojca, a Betti wylądowała na rękach u Marka. Przywitali się z Jaśkiem.
- Ale jesteście opaleni. Chyba pogoda wam dopisała? – Popatrzył na siostrę z podziwem.
- Dopisała, bo nie było ani jednego deszczowego dnia, co rzadko spotykane nad morzem.
- Bardzo wypiękniałaś córcia. Jesteś taka podobna do mamy. – Powiedział wzruszony Józef.
- Ulcia wygląda, jak prawdziwa księżniczka. Przywiozłaś mi muszelki?
- Przywiozłam Betti. Marek ma dla ciebie ogromną. Taką, w której słychać szum morza, jak przyłożysz ją do ucha. Zaraz się rozpakuję, to zobaczysz.
Jasiek wraz z Markiem zataszczyli jej torbę do pokoju. Była jeszcze cięższa niż przed wyjazdem, bo pełna prezentów dla rodziny.
- Ula, a może najpierw zjemy, a potem będziesz wypakowywać? – Zaproponował Józef. – Obiad gotowy, mogę podawać.
- Dobrze tato. Trochę zgłodnieliśmy. Umyjemy tylko ręce.
- Ula… ryby. – Przypomniał Marek.
- Racja. Gdzie ja mam głowę. Kupiliśmy wędzone węgorze, flądry i dorsze. – Wyjaśniła ojcu. – Prosto z wędzarni. Są naprawdę pyszne, chociaż ja ich nie próbowałam. Marek je jadł i mówił, że są znakomite. Wzięliśmy, byście i wy spróbowali. Trzeba je wsadzić do lodówki. – Podała ojcu pełną reklamówkę.
Wreszcie zasiedli do obiadu dzieląc się z nimi wrażeniami z pobytu.
- Morze jest piękne, a piasek na plaży przyjemny i ciepły. Najchętniej zostalibyśmy tam na zawsze.
- Kupiłaś sobie pierścionek? – Spytała spostrzegawcza Betti. Ula spojrzała na Marka.
- Nie kochanie dostałam go od Marka.
- No dobra. – Odezwał się Dobrzański. – Nie będziemy owijać w bawełnę, bo ta mała nie da nam żyć. – Zaręczyliśmy się i w październiku planujemy ślub.
Znowu wpadła w objęcia rodziny. Gratulowali im obojgu i cieszyli się ich szczęściem. Józef był bardzo wzruszony a w oczach lśniły mu łzy.
- Tak się cieszę kochani i jestem tak niewyobrażalnie szczęśliwy. – Ula spojrzała na niego poważnie, choć w oczach migotały jej wesołe iskierki.
- Wiedziałeś o tym i nic mi nie powiedziałeś.
- Córcia, no jakże ja mógłbym popsuć taką niespodziankę. Marek mnie prosił, żebym ci nic nie mówił. Przyrzekłem mu to. Miałem złamać dane słowo?
- Już dobrze tato. – Roześmiała się. – Tylko żartowałam.
Obiad przebiegł spokojnie. Po nim Ula wypakowała prezenty i posegregowała rzeczy do prania. Zrobiła kawę, z którą przeszli do jej pokoju.
- Wiesz Ula, pomyślałem sobie, że jutro pojechalibyśmy do moich rodziców. Im też trzeba powiedzieć o naszych zaręczynach i przy okazji pogadać z mamą o ślubie.
- Dobrze. Jutro ostatni dzień naszej wolności, bo w poniedziałek trzeba wrócić do pracy. To chyba dobry pomysł. Zadzwoń do nich i umów się. Nie chciałabym jechać tak na żywioł i zaskoczyć ich.
- Zadzwonię. Oczywiście, że zadzwonię. W poniedziałek pogadam z Pshemko. Powiem mu o ślubie i spytam, czy nie uszyłby dla ciebie sukni a dla mnie garnituru. Nie będziemy przecież latać po sklepach za tym. Pomalutku zdążymy ze wszystkim. Po obrączki pojedziemy wspólnie. Nie chciałbym kupić czegoś, co by ci się nie spodobało.
- Słucham tego, co mówisz i mam wrażenie, jakbym słuchała pięknej baśni.
Przytulił ją do siebie całując w skroń.
- Bo to jest piękna baśń. Nasza baśń. Sama Betti mówi, że jesteś księżniczką, a ja twoim księciem. Jutro moja kareta przyjedzie po ciebie koło trzynastej i zabierze cię na obiad do przyszłych teściów. – Uśmiechnęła się radośnie.
- Dobrze mój książę. Będę cię niecierpliwie oczekiwać.

Przyjechał dokładnie o trzynastej i zabrał swoją księżniczkę do Dobrzańskich. Czekali już na nich niecierpliwie, bo i oni stęsknili się za nimi. Wyściskani przez Heleną i Krzysztofa przeszli do salonu.
- Pięknie wyglądacie, a ty Ula szczególnie. – Krzysztof z przyjemnością patrzył na ich oboje. – Jeszcze bardziej wypiękniałaś, choć wydawało mi się to już mało prawdopodobne.
- To chyba dlatego, że jestem niewyobrażalnie szczęśliwa. – Zasugerowała nieśmiało.
- Właśnie. – Podjął temat Marek. – Chcieliśmy wam powiedzieć, że zaręczyliśmy się. Ta cudowna istota zgodziła się zostać moją żoną. Ślub planujemy na październik. Nie mamy jeszcze konkretnej daty, ale bardzo chcielibyśmy cię prosić mamo, żebyś pomogła nam w jego organizacji.
Helena miała łzy w oczach.
- Oczywiście, że wam pomogę. Tak się cieszę dzieci. Oboje się cieszymy. Pokochaliśmy cię Uleńko, jak własne dziecko i Marek przy tobie tak bardzo się zmienił. Będziesz wspaniałą żoną i wspaniałą synową. Może i wnuków doczekamy niedługo?
- Mamo. – Roześmiał się Marek. – To chyba trochę za wcześnie. Pozwól nam najpierw wziąć ślub i nacieszyć się sobą.
- Oczywiście, to zrozumiałe, ale nie każcie nam czekać zbyt długo.
Przez cały czas trwania obiadu omawiali sprawy związane ze ślubem. Nie chcieli zbyt wielu gości. Miały być tylko najbliżej im osoby i przyjaciele.
- Ula myślałaś kiedyś, gdzie chciałabyś wziąć ślub? Mam na myśli kościół?
- Nigdy o tym nie myślałam. Raczej sądziłam, że nigdy nie wyjdę za mąż, dopóki nie zakochałam się w Marku. Teraz jednak myślę, że chciałabym wziąć ślub w rysiowskim kościółku. Tam pobierali się moi rodzice. Tacie na pewno byłoby miło, gdybyśmy i my tam się pobrali. Kościółek jest niewielki, ale my przecież nie chcemy zbyt wielu gości i wystawnego wesela. Myślę, że pomieścilibyśmy się.
- Trzeba koniecznie przygotować listę gości. Wtedy będziemy wiedzieć, na czym stoimy. – Zasugerowała Helena.
- Masz rację. – Zgodził się Marek. – Jutro zabiorę Ulę na lunch i pomyślimy i o gościach i o potencjalnych świadkach.
Miała lekki zawrót głowy. Nie sądziła, że omówią tak wiele spraw. Doświadczenie Heleny okazało się bezcenne. Na jej oczach zaczęło się spełniać największe marzenie. Poczuła się nagle niezmiernie szczęśliwa. Marek, to była jej nagroda za tyle miesięcy cierpień, strachu i niepewności. Złe wspomnienia o Bartku odchodziły w niebyt. Liczyło się tylko to, co tu i teraz.
Stała pod bramą własnego domu obejmując go mocno i patrząc mu w oczy.
- Bardzo cię kocham. Sprawiłeś, że jestem najszczęśliwszą dziewczyną na świecie.
- A ty jesteś moją najukochańszą iskierką, dzięki której moje serce wie, że żyje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz