Rozdział XVI
W któryś piątek Marek przyszedł do biura mocno spóźniony. Przywitał się z Violą i wycisnął siarczystego buziaka na ustach swojej ukochanej.
- Cześć dziewczyny.
- Cześć prezesie. Chociaż raz jesteś później ode mnie. – Skonstatowała Violetta rozciągając twarz w szerokim uśmiechu.
- Jestem później, ale nie dlatego, że zaspałem. Załatwiłem dzisiaj ważną rzecz. Chodź kochanie do mnie, muszę ci coś pokazać.
Przepuścił Ulę przodem i pociągnął na kanapę. Wyjął z teczki nieduże zawiniątko.
- Wracam z drukarni. Mam zaproszenia. Wyszły naprawdę ładnie. Spójrz.
Podał jej plik sztywnych, podwójnych kartek. Na białym tle dwa złote gołąbki trzymające obrączki w dzióbkach. Spodobały jej się. Nie były przesadzone i naładowane szczegółami. W środku krótki, prosty tekst.
- Naprawdę ładne. Trzeba będzie je wypisać.
- To skarbie zostawiam już tobie. Masz ładny charakter pisma. Moich bazgrołów nikt by się nie doczytał.
- Nie przesadzaj. Nie jest tak źle. Dobrze wypiszę je. Jutro ma przyjechać Johann i Nicol, to będzie okazja by im je wręczyć. Klausowi i Elzie zawiozą. Dobrze, że załatwiliśmy wszystko w Rysiowie. Piętnasty październik, to dobra data. Może być jeszcze wtedy ładnie. Wszystko zgrało się w czasie. W połowie września pokaz, a potem ślub.
- Już się nie mogę doczekać. To jeszcze prawie półtora miesiąca. – Jęknął Marek.
- To tylko półtora miesiąca kochanie, a my nie mamy jeszcze obrączek.
- Dlatego chciałbym cię dzisiaj porwać na miasto. Pójdziemy do jubilera i wybierzemy coś ładnego. Może zostałabyś na weekend? Masz u mnie jakieś ubrania na zmianę.
- Mogę zostać. Uprzedzę tylko tatę.
- Dzięki skarbie. To będzie szalony weekend. – Powiedział z błyskiem w oku, a ona dobrze wiedziała, o czym myśli.
- A ty tylko o jednym… - Roześmiał się na całe gardło i namiętnie ją pocałował.
Wysiedli przed salonem „Apartu”.
- Marek, tylko pamiętaj, nie chcę nic ciężkiego i ozdobnego. To mają być skromne, proste obrączki.
- Wiem kochanie, innych nie kupiłbym przecież. Zresztą sama wybierzesz takie, jakie najbardziej ci się spodobają.
Przepuścił ją w drzwiach. Podeszli do gablot i pochylili się nad nimi podziwiając precjoza. Ula popukała palcem w szybę.
- Te mi się podobają. Są dość szerokie, ale zupełnie płaskie. Ładniej wyglądają niż te wypukłe.
Poprosili ekspedientkę, by im pokazała obrączki. Przymierzyli. Pasowały, jak ulał.
- Są naprawdę ładne. – Przyznał Marek. – To, co? Bierzemy?
- Tak.
Ledwie opuścili salon rozdzwoniła się komórka Uli. Spojrzała na wyświetlacz i ze zdziwieniem odczytała „Helena”
- Twoja mama dzwoni.
- Halo. Dzień dobry pani Heleno.
- Witaj Uleńko. Załatwiłam piękną salę. Jestem w Julianowie, jakieś piętnaście minut od centrum. Śliczne miejsce. Zabytkowy dworek w pięknym parku. Moglibyście podjechać? Obejrzelibyście tą salę. Jak miejsce wam się spodoba, to można od razu ustalić menu.
- Proszę chwilkę zaczekać powiem Markowi. Mama załatwiła salę. Jest w Julianowie, kwadrans drogi stąd. Chce, żebyśmy przyjechali i ją obejrzeli.
- Daj mi telefon.
- Halo? Mama? Zaraz przyjedziemy. Podaj tylko dokładny adres. Dobrze, trafimy, na pewno trafimy. – Rozłączył się.
- Trzeba jechać Ula i zobaczyć to cudo. Ale myślę, że skoro mama jest zachwycona, to i nam się spodoba. Ona naprawdę ma dobry gust. Jedziemy.
Po dwudziestu minutach zatrzymali się pod właściwym adresem, czyli pod bramą parku. W oddali majaczyły kontury budynku.
- Rzeczywiście pięknie tu i tak blisko od centrum. – Wysiedli i z przyjemnością szli szeroką aleją aż pod sam dworek. Zauważyli Dobrzańską niecierpliwie ich wypatrującą.
- Witajcie dzieci. Jak pierwsze wrażenie?
- Bardzo pozytywne. Miałaś nosa.
- Rozmawiałam już wstępnie z właścicielem. Mogą zrobić przyjęcie w stylu staropolskim lub, w jakim tylko chcecie. To jest do ustalenia. Ceny też nie są wygórowane. Oprócz tego można wynająć pokoje. Chodźce do środka. Sala jest cudna.
Rzeczywiście. Byli pod wrażeniem. Okrągłe sześcioosobowe stoły z białymi obrusami i pokrowcami w tym samym kolorze na krzesłach. Dużo miejsca do tańczenia i specjalnie urządzony kąt dla orkiestry. Do tego bardzo oryginalne kompozycje kwiatowe na każdym stole.
- To piękna sala. Bardzo mi się podoba. – Powiedziała uśmiechnięta Ula. – Bliskość parku też jest atrakcyjna.
- To, co? Decydujecie się?
- Tak. Świetne miejsce.
- Zaraz pójdę po właściciela. Macie jeszcze trochę czasu? Omówilibyśmy menu. Mielibyśmy już z głowy.
- Pewnie. Zostaniemy tyle, ile trzeba, potem zawieziemy cię do domu. Jesteś już po obiedzie?
- Nie. Od rana jeżdżę po mieście i oglądam sale.
- W takim razie wejdziemy jeszcze na obiad, bo i my nie jedliśmy.
Omówili wszystko z właścicielem obiektu. Uzgodnili menu i zarezerwowali pokoje dla przyjezdnych gości. Orkiestra była już załatwiona przez Maćka. Miała być ta sama, co na popokazowym bankiecie w Łazienkach. Czarek zaoferował się do zrobienia ślubnych zdjęć. Był świetnym fotografem. Ula mogła go obserwować przy pracy podczas sesji zdjęciowej na rysiowskiej górce. Cieszyli się. Załatwione było już właściwie wszystko. Pshemko zaczął szyć. Mogli trochę odetchnąć.
W sobotnie przedpołudnie zadzwonił Alex zapraszając ich na kolację do siebie. Nie rezerwowali Johannowi i Nicol hotelu. Dom Alexa był duży i mógł spokojnie pomieścić jeszcze dziesięć takich par.
Po bardzo upojnej nocy leniuchowali w łóżku cały sobotni poranek. Był ciągle jej głodny. Nigdy nie miał dość. Uwielbiał pieścić i całować jej delikatne ciało. Upajać się jego owocowym zapachem. Oddawała mu tę miłość równie gorliwie. Kochała jego piękną twarz i oczy. Dobre, ciepłe, patrzące na nią z wielkim uczuciem. Kochała jego usta, miękkie, zmysłowe, delikatne i te miejsca, w których wykwitały te dwa słodkie dołeczki wtedy, gdy się uśmiechał. Kochała jego dłonie, silne i delikatne zarazem, których dotyk na jej ciele powodował błogi dreszcz. Kochała jego wrażliwe i dobre serce. Podobnie, jak on bez niej, tak i ona bez niego nie potrafiłaby już żyć. Przytulił się do niej układając głowę na jej piersi.
- Jesteś całym moim światem. – Wyszeptał. Wplotła dłonie w jego gęste, kruczoczarne włosy.
- A ty moim kochanie. Nigdy nawet nie przypuszczałam, że pokocham tak mocno, do utraty tchu. Dajesz mi tak wiele szczęścia. – Spojrzał w jej błękitne oczy.
- A ty mnie. Sprawiasz, że wyrastają mi skrzydła u ramion. Jesteś darem niebios, za który będę dziękował do końca moich dni. Kocham cię, jak wariat moja iskierko.
Podjechali pod dom Alexa. Była tu pierwszy raz. Dom był ogromny.
- Na co mu taki wielki dom? Przecież mieszka sam?
- Mnie też to zawsze dziwiło, ale on w jakiś szczególny sposób kocha to miejsce. Ciekawy jestem, gdzie zamieszka, jak pobiorą się z Nicol.
Drzwi otworzył im sam gospodarz. Przywitali się i weszli do środka.
- Imponujący dom Alex. Robi wrażenie. – Ula rozglądała się wokoło.
- Dziękuję Ula. Wchodźcie. Wszyscy są w salonie.
Wpadli w objęcia Johanna i Nicol. Przywitali się z Pauliną.
- Ula, jesteś coraz piękniejsza. Rozkwitasz. – Johann nie mógł sobie odmówić komplementu.
- Dziękuję Johann. Twoja dziewczyna też błyszczy. Obie błyszczą. Miłość sprawia, że człowiek pięknieje i na zewnątrz i od wewnątrz. – Pociągnęła nosem.
- Ale coś pięknie pachnie.
- To lazania Ula. – Odezwała się Paulina. – Dzisiaj będą włoskie klimaty.
- Mmm. Uwielbiam włoską kuchnię, a spaghetti kocham szczególnie.
- Siadajcie. Zaraz będę podawał.
- Ty? – Zdziwił się Marek.
- Marek. Ja naprawdę potrafię nieźle gotować. Dzisiaj pomagała mi Nicol. Też ma sporą wprawę. – Paulina zaśmiała się.
- To tylko ja mam dwie lewe ręce do gotowania. – Johann ucałował jej dłoń.
- Nie przejmuj się kochanie. Są przecież świetne restauracje, w których można dobrze zjeść. Nie musisz gotować.
- A ja uwielbiam domowe jedzenie. Ula gotuje znakomicie. – Pochwalił się Marek. – Jej pierogi są bezkonkurencyjne, a gołąbki, sama rozkosz.
- To jak ty wytrzymałeś te sześć lat ze mną? – Spytała Paulina. – Przecież nigdy nic nie ugotowałam.
- Cierpiałem, moja droga. Bardzo cierpiałem. – Powiedział teatralnie Marek, czym wzbudził salwę śmiechu wśród obecnych.
Alex z Nicol wnieśli potrawy. Zapach był zniewalający.
- Proszę częstujcie się, póki gorące.
Jedzenie okazało się rzeczywiście wyśmienite.
- No Alex, zaimponowałeś mi. Nigdy nie podejrzewałabym cię o takie umiejętności. Wszystko jest pyszne. Gratulacje.
- Dzięki Ula. Na deser zrobiłem tiramisu. Mam nadzieje, że lubicie?
- Alex, dzisiaj zjemy wszystko, co podasz, bo wszystko jest bardzo smaczne. – Marek też był pod wrażeniem, bo nie znał Alexa z tej strony.
- Marek, jak kolekcja jesienna? Robicie coś? – Spytał Johann.
- Oczywiście. Jesteśmy już bardzo zaawansowani. Materiały już są na miejscu. Projekty też gotowe. Spodobają się wam. Pshemko znowu wzniósł się na wyżyny. Wszystko utrzymane w kolorystyce jesiennych liści. Pomarańcze, brązy, żółcie, beże. Będzie przebój. Ciepłe kaszmirowe sukienki, tuniki i spodnie. Płaszcze o ciekawych krojach. Bardzo modne w tym sezonie szerokie, asymetryczne kołnierze ozdobione wielkimi guzikami. Paulina miała niezły zgryz, by znaleźć ich producenta, ale udało się. Piętnastego września najpierw u nas pokaz a tydzień później u was. Nie masz nic przeciwko?
- Absolutnie. Można to robić na przemian. Raz tu a raz w Essen.
- Aha. Mamy coś dla was. Daj Ula te zaproszenia.
- Właśnie. Wiecie już, że pobieramy się w październiku. Tu są oficjalne zaproszenia. To dla ciebie Johann i dla Pauliny a to dla Nicol i Alexa. Mam tu jeszcze zaproszenie dla Klausa i Elzy. Moglibyście im je przekazać?
- Nie ma sprawy Ula. Ja przekażę. – Johann sięgnął po kopertę.
- Ślub odbędzie się piętnastego października w Rysiowie, niedaleko miejsca tej sesji zdjęciowej, na której byliście, o godzinie trzynastej. Natomiast wesele w Julianowie pod Warszawą w pięknym zabytkowym pałacyku położonym w równie pięknym parku. Wynajęliśmy tam dla was pokoje, żebyście nie musieli wracać do hotelu. Pokoje są bardzo ładne i wygodne. Będziecie zadowoleni. Mamy do was wszystkich jeszcze jedną prośbę. Pierwszym drużbą będzie Sebastian, a pierwszą druhną Violetta. Chcielibyśmy, żebyście uczynili nam ten zaszczyt i stworzyli wraz z nimi orszak ślubny. Ty Paulina z Johannem w drugiej parze a Alex i Nicol w trzeciej. Nie będzie zbyt wiele osób, tylko najbliżsi krewni i przyjaciele. Orszak zamknie Maciek z Anią, tą z recepcji, bo to jego dziewczyna i Jasiek, brat Uli ze swoją dziewczyną. Beatka, siostrzyczka Uli będzie szła na przedzie i sypała płatki róż. Bardzo nalegała, a my nie chcieliśmy jej odmawiać.
- Dziękujemy Marek. Chętnie to zrobimy. To na pewno będzie piękny ślub. – Powiedziała Nicol.
- Mamy taką nadzieję. Wczoraj kupiliśmy też obrączki. W zasadzie to chyba mamy wszystko załatwione.
Długo jeszcze trwały rozmowy przyjaciół i na temat zbliżającego się pokazu i na temat ślubu. Późnym, bardzo późnym wieczorem Marek i Ula pożegnali gościnny dom Alexa i pojechali na Sienną.
W poniedziałek oboje poszli do pracowni mistrza i wręczyli mu osobiście zaproszenie na ślub. Był wzruszony.
- Będę, na pewno będę. Nie odpuściłbym sobie tej wspaniałej uroczystości i zjawiskowej Urszuli. Jak ją zobaczysz, to padniesz z wrażenia. A teraz mój drogi ty wychodzisz, a Bella zostaje. Musi przymierzyć suknię, a ty nie możesz jej zobaczyć w niej przed ślubem, bo to przynosi pecha.
- W porządku Pshemko, już wychodzę.
- Urszula za parawan. Izabelo, proszę przynieść suknię.
Krawcowa pomogła jej się ubrać. Materiał rzeczywiście był wyjątkowy. Bardzo delikatny w dotyku łagodnie spływał po jej ciele. Wyszła zza parawanu i weszła na podest. Mistrz przyglądał się jej zachwyconym wzrokiem.
- Jesteś piękna Urszulo. Ta suknia leży świetnie. Zrobimy tu przy piersiach jeszcze kilka zakładek. To uwydatni talię. To już ostatnia przymiarka, więcej nie będzie potrzebnych, bo jest idealnie. Izabela pokaże ci jeszcze stroik. Jest skromny, ale bardzo piękny. Będziesz miała też narzutkę ze sztucznego, białego futra. Może być chłodno, a ty będziesz miała odkryte ramiona. Przed wejściem do kościoła oczywiście musisz ją ściągnąć.
- Dziękuję ci Pshemko. Bez ciebie nic by się nie udało. Jesteś najlepszy.
Był piętnasty września. Dzień pokazu kolekcji jesiennej. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Znowu dzięki Maćkowi. Jego umiejętności organizatorskie były bezcenne. Z Markiem dogadywał się bez słów. Nic nie trzeba było tłumaczyć, bo wszystko łapał w lot. Tak, jak Ula posiadała wielki matematyczny talent, tak on był genialnym logistykiem. Zadbał o odbiór z lotniska niemieckiej kolekcji, załatwił foldery do polskiej. Catering i orkiestrę też. Biegał, jak nakręcony. Był szczęśliwy. Ta praca przynosiła mu wiele satysfakcji podobnie, jak zarobki. Marek nie szczędził na premiach. Doceniał jego umiejętności i zaangażowanie. Zresztą od czasu ostatnich, znaczących i bardzo motywujących podwyżek, jego pracownicy dawali z siebie dwieście procent. Przytulił do siebie Ulę i ucałował jej skroń.
- Jestem szczęśliwy kochanie. Wszystko przebiega idealnie, bez kłopotów. Alex przestał mącić. Gdyby taki był od początku, nie miałbym tak wielu problemów. Zaczynamy. Idę na wybieg. Trzymaj kciuki.
Nie musiała, bo wszystko toczyło się tak, jak powinno. To był kolejny sukces. Zarówno niemiecka kolekcja, jak i polska, bardzo się spodobały. Recenzje były pochlebne. Podobnie było w Niemczech. Zanosiło się na to, że powtórzą sukces letniej kolekcji. Podczas pobytu w Essen, Johann przedstawił Markowi dyrektorów francuskiej i hiszpańskiej firmy, którzy zaproponowali mu współpracę. To było wielkie marzenie i jego i Pshemko. Wkrótce doszło do podpisania obu umów. Wprawdzie nie były to umowy dotyczące partnerstwa tak, jak w przypadku Niemców, ale były równie korzystne, bo pozwalały kolekcjom F&D wkroczenie na oba rynki. Krzysztof i Helena Dobrzańscy puchli z dumy i bardzo podziwiali swojego jedynaka. Nigdy nie przypuszczali, że tak bardzo zaangażuje się w pracę dla firmy. Wiedzieli, że dużą zasługę ma w tym Ula. Dopingowała go. Zawsze stała przy nim murem. Doradzała. Nie mogli wymarzyć sobie lepszej synowej.
I wreszcie nadszedł ten dzień. Dzień dla nich najważniejszy. Dzień, w którym mieli połączyć się na wieki. Od rana uwijał się w rysiowskim domu sprowadzony przez Pshemko stylista i makijażystka. Przyjechała też Violetta i pomagała jej się ubrać. Kiedy stanęła przed nimi w śnieżno białej sukni, westchnęli z zachwytu.
- Jesteś cudem Urszulo. Nigdy nie widziałem tak pięknej panny młodej. – Pshemko rozpływał się w pochwałach. – Czas już jechać. Marek pewnie przestępuje z nogi na nogę z niecierpliwości. Uwaga! – Krzyknął. – Wychodzimy!
Ojciec podał jej ramię i wolno sprowadził ze schodów. Wsiedli do czekającej na nich limuzyny. Kątem oka dostrzegła chowającą się za drzewem Dąbrowską, ale szybko odwróciła wzrok. Nic nie może zepsuć tego ważnego dla niej dnia, nawet Dąbrowska.
Podjechali pod kościół, przed którym czekał już Sebastian w towarzystwie pozostałych druhen i drużbów. Beatka ustawiła się na przedzie orszaku. Wolno zaczęli wchodzić do wnętrza.
Czekał na nią przy ołtarzu w pięknym, czarnym fraku z jedwabnymi wyłogami, śnieżnobiałej, połyskującej koszuli i fantazyjnie zawiązanej muszce. Przyciągał spojrzenia kobiet zgromadzonych w kościele. Jego piękna twarz wyglądała, jak natchniona. Był skupiony i nie odrywał wzroku od kościelnych drzwi. Zobaczył małą Betti z dużym przejęciem rozsypującą płatki róż przed sobą. Za nią ujrzał Józefa prowadzącego pod rękę jego największy skarb. Zalśniły mu w oczach łzy.
- Boże, jaka ona piękna. Wygląda, jak nie z tego świata. Moja Ula. Moja śliczna, cudowna Ula.
Wolno zbliżała się wraz z ojcem do ołtarza. Podniosła głowę i uśmiechnęła się do niego. Patrzył, jak zaczarowany w te ogromne, szafirowe oczy, podobnie, jak i jego własne, lśniące od łez. Oczy, w których zakochał się nieprzytomnie. Oczy, w których mógł tonąć bez końca. – Moje dwa cudowne, błękitne diamenty.
Dotarli do niego. Józef podał mu jej dłoń i cicho szepnął wzruszony.
- Niech wasza miłość trwa z wami do końca waszych dni. Bądźcie szczęśliwi.
Ujął jej ramię i poprowadził do ołtarza. Zaczęła się ceremonia. Przez cały czas jej trwania patrzyli w swoje oczy, z których płynęły łzy. Tym razem łzy szczęśliwe. Kiedy padły już ostatnie słowa kapłana, przytulił się mocno do jej ust.
- Będziemy już razem, na zawsze. Kocham cię kotku.
- Na zawsze. – Powtórzyła za nim, jak echo.
Wytarł jej mokre policzki i swoje również. Odwrócili się od ołtarza a ksiądz powiedział jeszcze.
- Przedstawiam państwu Urszulę i Marka Dobrzańskich.
Porwał ją na ręce i wybiegł z kościoła. Okręcił się z nią kilka razy na kościelnym dziedzińcu.
- Kocham cię, kocham, kocham! – Krzyczał na całe gardło wywołując uśmiech wśród zgromadzonych gości. Przypadli do nich Dobrzańscy seniorzy i Józef z dziećmi. Zaczęli składać życzenia i gratulować. Potem przyszła kolej na Johanna i Paulę oraz Alexa i Nicol.
- Nie mieliśmy za bardzo pojęcia, co wam dać w prezencie. Postanowiliśmy zrobić zrzutkę i kupić wam jeden, ale za to bardzo konkretny. Alex powie wam o wszystkim.
- Od naszej czwórki macie akt notarialny. Jest w nim zapisane, że jesteście właścicielami pięknej, uzbrojonej parceli z kawałkiem lasu pod Warszawą. Niecałe pół godziny drogi stąd. Tam możecie zbudować wasz dom.
- Alex! – Powiedziała zszokowana Ula. – To musiało kosztować majątek. My chyba nie możemy przyjąć tak cennego prezentu. – Alex zaśmiał się.
- Ula. To nie kosztowało tak wiele, jak sądzisz. W końcu jestem dobrym ekonomistą, czy nie? Wynegocjowałem bardzo korzystną cenę. Jestem niezły w negocjacjach, a miejsce jest naprawdę wyjątkowe. Sami zobaczycie. W tej teczce oprócz aktu są mapy i adres. Na pewno traficie. – Uściskali ich wszystkich.
- Dziękujemy wam. Naprawdę nie spodziewaliśmy się tak wspaniałego prezentu.
- Mamy dla was jeszcze jedną niespodziankę – szepnęła do ucha Uli Nicol – ale to powiemy już na sali.
Ustąpili miejsca i innym, chcącym złożyć życzenia młodej parze, a było ich całkiem sporo. Państwo Szymczykowie, Maciek z Anią, Violetta z Sebastianem. Dopchał się też Klaus z żoną i Pshemko, który ze wzruszenia ocierał oczy. Dopchała się i dalsza rodzina Cieplaków i Dobrzańskich. Samochody tonęły w bukietach kwiatów. Wreszcie całe towarzystwo zapakowało się do nich i pojechało świętować. Już na miejscu w Julianowie Czarek urządził im piękną sesję zdjęciową w parku. Albumy, które miały wypełnić te zdjęcia, były ślubnym prezentem od fotografa.
Przeniósł Ulę przez próg. Tam czekała na nich Helena i Józef witając ich chlebem i solą. Wzniesiono toast szampanem za szczęście pary młodej. Wszyscy zajęli swoje miejsca. Podano obiad. Byli głodni. Dzisiejsze emocje nie pozwoliły im nic przełknąć. Zarówno ona, jak i on mieli w sobie zaledwie kilka łyków porannej kawy. Posiłek wzmocnił ich. Kiedy uprzątnięto talerze, podniósł się ze swego miejsca Krzysztof i stukając w kieliszek uciszył rozmowy.
- Moi kochani. To piękny i szczególny dla nas dzień. Dzisiaj spełniło się marzenie moje i mojej żony Heleny. Nasz jedyny syn ożenił się. Nie byłoby w tym nic wyjątkowego, każdy kiedyś zakłada rodzinę. Wyjątkowe jest to, że ożenił się ze wspaniałą kobietą. Piękną, mądrą i niezwykle zdolną. Kobietą o niebanalnym, wrażliwym wnętrzu, niesłychanej dobroci i łagodności. Wniosła w nasze monotonne życie radość, piękny uśmiech i niezwykłą wrażliwość. Sprawiła, że i Marek dojrzał. Stał się obowiązkowy, odpowiedzialny i poważny. Jesteśmy z niego bardzo dumni. Nie straciliśmy syna, ale zyskaliśmy wspaniałą córkę, którą pokochaliśmy całym sercem. Życzymy wam moi drodzy, by ta piękna miłość trwała w was po kres waszych dni i by z tej pięknej miłości narodziło się nowe pokolenie Dobrzańskich. Wszystkiego najlepszego kochani.
Podszedł do nich wraz z Heleną i ucałował serdecznie Ulę. Znowu jej piękne, chabrowe oczy wypełniły się łzami. Zauważył to i cicho powiedział.
- Nie płacz Uleńko. Powinnaś się cieszyć.
- To ze szczęścia tato. Z wielkiego, niewyobrażalnego szczęścia.
Markowi też pociekły łzy.
- To była piękna przemowa tato. Wzruszyłem się.
- Synu. Zasłużyłeś na wszystkie te słowa, które powiedziałem. Jestem z ciebie a właściwie z was bardzo dumny i będę wam to powtarzał aż do śmierci. Słyszałem, że dostaliście w prezencie parcelę pod Warszawą. My w prezencie ślubnym pokrywamy koszty budowy domu.
- Dziękujemy wam nie spodziewaliśmy się, naprawdę. Nawet nie pomyślałem o domu dla nas.
- Trzeba o tym pomyśleć, przecież jesteście rozwojowi. Nawet z jednym dzieckiem nie pomieścicie się na Siennej.
Po Dobrzańskim przemówił jeszcze Józef chwaląc przymioty charakteru swojego zięcia. Głos zabrał również Sebastian i Pshemko. Po nich wstał Marek.
- Kochani bardzo nas wzruszyły wasze przemowy. Padły tu piękne i miłe dla nas słowa. To najszczęśliwszy dzień w moim życiu. Pokochałem najcudowniejszą istotę na ziemi. Najpierw pokochałem jej piękne, błękitne oczy, potem pokochałem jej szczere, dobre serce. Jest miłością mojego życia i osobą najdroższą na świecie. Do końca swoich dni będę dziękował Bogu, że ofiarował mi ten cud. Piję zdrowie mojej ukochanej żony.
Znowu płakała. Stała obok niego z zarumienioną pod wpływem tych słów twarzą i łzami toczącymi się po jej policzkach. Objął ją czule ramieniem i przytulił. Wyjął chusteczkę i wytarł łzy.
- Nie płacz moje szczęście. Kocham cię. – Pocałował delikatnie jej usta. Zaraz po tym rozległo się „gorzko, gorzko”. Przywarł do niej mocniej. Ten pocałunek był bardziej namiętny. Usiedli. Ze swojego miejsca podniósł się Alex.
- Ja też muszę coś powiedzieć. Nie będę wychwalał przymiotów Uli i Marka, bo już wszystko zostało powiedziane. Chcę tylko poinformować, że zarówno ja, jak i Paulina zaręczyliśmy się. Ja z Nicol, a Paulina z Johannem. W święta Bożego Narodzenia tu w Warszawie odbędą się w jednym dniu dwa śluby. O szczegółach poinformujemy później. My również znaleźliśmy swoją miłość i jesteśmy bardzo szczęśliwi.
Zaskoczył ich. Ani Ula ani Marek nie spodziewali się, że tak szybko to się potoczy. Podeszli do nich z gratulacjami.
- To była ta niespodzianka, o której mówiłaś Nicol? – Spytała Ula.
- Tak Ula i jestem bardzo szczęśliwa. – Podeszła do Pauliny.
- Gratuluję Paulina. Johann, to wspaniały człowiek. Cieszę się, że znalazłaś swoje szczęście.
- Ja też. Kocham go i dobrze nam ze sobą. Z Markiem to było jedno, wielkie nieporozumienie.
Zaczęła grać orkiestra. Popłynął walc. Pierwszy taniec państwa młodych. Delikatnie przyciągnął ją do siebie i ruszył. Popłynęli. Młodzi, piękni, zjawiskowi. Walc unosił ich na swoich skrzydłach, a oni patrzyli sobie w oczy i nie widzieli nic prócz wielkiej miłości, która wzięła w posiadanie ich serca i dusze.
- Kocham cię iskierko. - Westchnęła i położyła głowę na jego ramieniu.
- Kocham cię mój mężu. Kocham nad życie.
Wesele trwało niemal do świtu. Zmęczeni znakomitą zabawą goście porozchodzili się do swoich pokojów. Marek objął czule żonę i spojrzał na jej bladą ze zmęczenia twarz.
- Co kochanie i my już chyba pójdziemy?
- Tak. Jestem wykończona.
Wolnym krokiem weszli na piętro. Marek otworzył drzwi od apartamentu dla nowożeńców. Pomógł jej się rozebrać, sam również pozbył się odzieży. Weszli pod prysznic. Przyniósł ulgę zmęczonym stopom i orzeźwił ich trochę. Zawinął ją w szlafrok i powiódł do łóżka. Z przyjemnością wyciągnęła się na nim.
- To było piękne wesele. – Mruknęła. Przylgnął do niej i zamknął w swoich ramionach.
- Najpiękniejsze. – Szepnął odgarniając wilgotne jeszcze włosy z jej twarzy. Popatrzyła w jego rozszerzone źrenice i już wiedziała, że jej pragnie. Poczuła delikatne muśnięcie jego ciepłych ust i dłonie rozchylające poły szlafroka. Zadrżała czując ich dotyk na swojej skórze. Zawsze tak reagowała na tę subtelną pieszczotę. Gładził jej plecy i pośladki coraz bardziej pogłębiając pocałunek. Pogładziła dłonią jego podbrzusze. Dotyk jej dłoni w tym miejscu spowodował, że pobudził się. Przesunęła dłoń niżej, a z jego gardła wyrwał się jęk.
- Aaahhh…
Sunął pocałunkami wzdłuż jej ciała napawając się jędrnością piersi i jedwabną skórą na płaskim brzuchu. Wreszcie dotarł tam, gdzie było jej najwrażliwsze miejsce. Odrzuciła głowę i zacisnęła zęby. Bezwiednie rozchyliła uda. Wchodził w nią delikatnie i głęboko. Kiedy zaczął się poruszać, westchnęła i podjęła rytm. Ten akt był magiczny. Bardzo wyrafinowany i delikatny. Miłość i czułość musowały w nich, jak dobry szampan. Niczego nie przyspieszał. Chciał jak najdłużej cieszyć się tą bliskością, podobnie, jak ona. Było w nich tyle zapamiętania i wielkiej, niezmierzonej miłości. Krzyczeli oboje, a ich ciała drgały szarpane błogim spazmem. Otoczył ją ramionami tuląc twarz do jej zarumienionego z emocji i wysiłku policzka.
- Śpij moje szczęście. Musisz odpocząć. Przed nami podróż poślubna. Jutro trzeba będzie się spakować. – Szepnął. Wtuliła się w niego jeszcze mocniej i zasnęła głębokim snem.
W któryś piątek Marek przyszedł do biura mocno spóźniony. Przywitał się z Violą i wycisnął siarczystego buziaka na ustach swojej ukochanej.
- Cześć dziewczyny.
- Cześć prezesie. Chociaż raz jesteś później ode mnie. – Skonstatowała Violetta rozciągając twarz w szerokim uśmiechu.
- Jestem później, ale nie dlatego, że zaspałem. Załatwiłem dzisiaj ważną rzecz. Chodź kochanie do mnie, muszę ci coś pokazać.
Przepuścił Ulę przodem i pociągnął na kanapę. Wyjął z teczki nieduże zawiniątko.
- Wracam z drukarni. Mam zaproszenia. Wyszły naprawdę ładnie. Spójrz.
Podał jej plik sztywnych, podwójnych kartek. Na białym tle dwa złote gołąbki trzymające obrączki w dzióbkach. Spodobały jej się. Nie były przesadzone i naładowane szczegółami. W środku krótki, prosty tekst.
- Naprawdę ładne. Trzeba będzie je wypisać.
- To skarbie zostawiam już tobie. Masz ładny charakter pisma. Moich bazgrołów nikt by się nie doczytał.
- Nie przesadzaj. Nie jest tak źle. Dobrze wypiszę je. Jutro ma przyjechać Johann i Nicol, to będzie okazja by im je wręczyć. Klausowi i Elzie zawiozą. Dobrze, że załatwiliśmy wszystko w Rysiowie. Piętnasty październik, to dobra data. Może być jeszcze wtedy ładnie. Wszystko zgrało się w czasie. W połowie września pokaz, a potem ślub.
- Już się nie mogę doczekać. To jeszcze prawie półtora miesiąca. – Jęknął Marek.
- To tylko półtora miesiąca kochanie, a my nie mamy jeszcze obrączek.
- Dlatego chciałbym cię dzisiaj porwać na miasto. Pójdziemy do jubilera i wybierzemy coś ładnego. Może zostałabyś na weekend? Masz u mnie jakieś ubrania na zmianę.
- Mogę zostać. Uprzedzę tylko tatę.
- Dzięki skarbie. To będzie szalony weekend. – Powiedział z błyskiem w oku, a ona dobrze wiedziała, o czym myśli.
- A ty tylko o jednym… - Roześmiał się na całe gardło i namiętnie ją pocałował.
Wysiedli przed salonem „Apartu”.
- Marek, tylko pamiętaj, nie chcę nic ciężkiego i ozdobnego. To mają być skromne, proste obrączki.
- Wiem kochanie, innych nie kupiłbym przecież. Zresztą sama wybierzesz takie, jakie najbardziej ci się spodobają.
Przepuścił ją w drzwiach. Podeszli do gablot i pochylili się nad nimi podziwiając precjoza. Ula popukała palcem w szybę.
- Te mi się podobają. Są dość szerokie, ale zupełnie płaskie. Ładniej wyglądają niż te wypukłe.
Poprosili ekspedientkę, by im pokazała obrączki. Przymierzyli. Pasowały, jak ulał.
- Są naprawdę ładne. – Przyznał Marek. – To, co? Bierzemy?
- Tak.
Ledwie opuścili salon rozdzwoniła się komórka Uli. Spojrzała na wyświetlacz i ze zdziwieniem odczytała „Helena”
- Twoja mama dzwoni.
- Halo. Dzień dobry pani Heleno.
- Witaj Uleńko. Załatwiłam piękną salę. Jestem w Julianowie, jakieś piętnaście minut od centrum. Śliczne miejsce. Zabytkowy dworek w pięknym parku. Moglibyście podjechać? Obejrzelibyście tą salę. Jak miejsce wam się spodoba, to można od razu ustalić menu.
- Proszę chwilkę zaczekać powiem Markowi. Mama załatwiła salę. Jest w Julianowie, kwadrans drogi stąd. Chce, żebyśmy przyjechali i ją obejrzeli.
- Daj mi telefon.
- Halo? Mama? Zaraz przyjedziemy. Podaj tylko dokładny adres. Dobrze, trafimy, na pewno trafimy. – Rozłączył się.
- Trzeba jechać Ula i zobaczyć to cudo. Ale myślę, że skoro mama jest zachwycona, to i nam się spodoba. Ona naprawdę ma dobry gust. Jedziemy.
Po dwudziestu minutach zatrzymali się pod właściwym adresem, czyli pod bramą parku. W oddali majaczyły kontury budynku.
- Rzeczywiście pięknie tu i tak blisko od centrum. – Wysiedli i z przyjemnością szli szeroką aleją aż pod sam dworek. Zauważyli Dobrzańską niecierpliwie ich wypatrującą.
- Witajcie dzieci. Jak pierwsze wrażenie?
- Bardzo pozytywne. Miałaś nosa.
- Rozmawiałam już wstępnie z właścicielem. Mogą zrobić przyjęcie w stylu staropolskim lub, w jakim tylko chcecie. To jest do ustalenia. Ceny też nie są wygórowane. Oprócz tego można wynająć pokoje. Chodźce do środka. Sala jest cudna.
Rzeczywiście. Byli pod wrażeniem. Okrągłe sześcioosobowe stoły z białymi obrusami i pokrowcami w tym samym kolorze na krzesłach. Dużo miejsca do tańczenia i specjalnie urządzony kąt dla orkiestry. Do tego bardzo oryginalne kompozycje kwiatowe na każdym stole.
- To piękna sala. Bardzo mi się podoba. – Powiedziała uśmiechnięta Ula. – Bliskość parku też jest atrakcyjna.
- To, co? Decydujecie się?
- Tak. Świetne miejsce.
- Zaraz pójdę po właściciela. Macie jeszcze trochę czasu? Omówilibyśmy menu. Mielibyśmy już z głowy.
- Pewnie. Zostaniemy tyle, ile trzeba, potem zawieziemy cię do domu. Jesteś już po obiedzie?
- Nie. Od rana jeżdżę po mieście i oglądam sale.
- W takim razie wejdziemy jeszcze na obiad, bo i my nie jedliśmy.
Omówili wszystko z właścicielem obiektu. Uzgodnili menu i zarezerwowali pokoje dla przyjezdnych gości. Orkiestra była już załatwiona przez Maćka. Miała być ta sama, co na popokazowym bankiecie w Łazienkach. Czarek zaoferował się do zrobienia ślubnych zdjęć. Był świetnym fotografem. Ula mogła go obserwować przy pracy podczas sesji zdjęciowej na rysiowskiej górce. Cieszyli się. Załatwione było już właściwie wszystko. Pshemko zaczął szyć. Mogli trochę odetchnąć.
W sobotnie przedpołudnie zadzwonił Alex zapraszając ich na kolację do siebie. Nie rezerwowali Johannowi i Nicol hotelu. Dom Alexa był duży i mógł spokojnie pomieścić jeszcze dziesięć takich par.
Po bardzo upojnej nocy leniuchowali w łóżku cały sobotni poranek. Był ciągle jej głodny. Nigdy nie miał dość. Uwielbiał pieścić i całować jej delikatne ciało. Upajać się jego owocowym zapachem. Oddawała mu tę miłość równie gorliwie. Kochała jego piękną twarz i oczy. Dobre, ciepłe, patrzące na nią z wielkim uczuciem. Kochała jego usta, miękkie, zmysłowe, delikatne i te miejsca, w których wykwitały te dwa słodkie dołeczki wtedy, gdy się uśmiechał. Kochała jego dłonie, silne i delikatne zarazem, których dotyk na jej ciele powodował błogi dreszcz. Kochała jego wrażliwe i dobre serce. Podobnie, jak on bez niej, tak i ona bez niego nie potrafiłaby już żyć. Przytulił się do niej układając głowę na jej piersi.
- Jesteś całym moim światem. – Wyszeptał. Wplotła dłonie w jego gęste, kruczoczarne włosy.
- A ty moim kochanie. Nigdy nawet nie przypuszczałam, że pokocham tak mocno, do utraty tchu. Dajesz mi tak wiele szczęścia. – Spojrzał w jej błękitne oczy.
- A ty mnie. Sprawiasz, że wyrastają mi skrzydła u ramion. Jesteś darem niebios, za który będę dziękował do końca moich dni. Kocham cię, jak wariat moja iskierko.
Podjechali pod dom Alexa. Była tu pierwszy raz. Dom był ogromny.
- Na co mu taki wielki dom? Przecież mieszka sam?
- Mnie też to zawsze dziwiło, ale on w jakiś szczególny sposób kocha to miejsce. Ciekawy jestem, gdzie zamieszka, jak pobiorą się z Nicol.
Drzwi otworzył im sam gospodarz. Przywitali się i weszli do środka.
- Imponujący dom Alex. Robi wrażenie. – Ula rozglądała się wokoło.
- Dziękuję Ula. Wchodźcie. Wszyscy są w salonie.
Wpadli w objęcia Johanna i Nicol. Przywitali się z Pauliną.
- Ula, jesteś coraz piękniejsza. Rozkwitasz. – Johann nie mógł sobie odmówić komplementu.
- Dziękuję Johann. Twoja dziewczyna też błyszczy. Obie błyszczą. Miłość sprawia, że człowiek pięknieje i na zewnątrz i od wewnątrz. – Pociągnęła nosem.
- Ale coś pięknie pachnie.
- To lazania Ula. – Odezwała się Paulina. – Dzisiaj będą włoskie klimaty.
- Mmm. Uwielbiam włoską kuchnię, a spaghetti kocham szczególnie.
- Siadajcie. Zaraz będę podawał.
- Ty? – Zdziwił się Marek.
- Marek. Ja naprawdę potrafię nieźle gotować. Dzisiaj pomagała mi Nicol. Też ma sporą wprawę. – Paulina zaśmiała się.
- To tylko ja mam dwie lewe ręce do gotowania. – Johann ucałował jej dłoń.
- Nie przejmuj się kochanie. Są przecież świetne restauracje, w których można dobrze zjeść. Nie musisz gotować.
- A ja uwielbiam domowe jedzenie. Ula gotuje znakomicie. – Pochwalił się Marek. – Jej pierogi są bezkonkurencyjne, a gołąbki, sama rozkosz.
- To jak ty wytrzymałeś te sześć lat ze mną? – Spytała Paulina. – Przecież nigdy nic nie ugotowałam.
- Cierpiałem, moja droga. Bardzo cierpiałem. – Powiedział teatralnie Marek, czym wzbudził salwę śmiechu wśród obecnych.
Alex z Nicol wnieśli potrawy. Zapach był zniewalający.
- Proszę częstujcie się, póki gorące.
Jedzenie okazało się rzeczywiście wyśmienite.
- No Alex, zaimponowałeś mi. Nigdy nie podejrzewałabym cię o takie umiejętności. Wszystko jest pyszne. Gratulacje.
- Dzięki Ula. Na deser zrobiłem tiramisu. Mam nadzieje, że lubicie?
- Alex, dzisiaj zjemy wszystko, co podasz, bo wszystko jest bardzo smaczne. – Marek też był pod wrażeniem, bo nie znał Alexa z tej strony.
- Marek, jak kolekcja jesienna? Robicie coś? – Spytał Johann.
- Oczywiście. Jesteśmy już bardzo zaawansowani. Materiały już są na miejscu. Projekty też gotowe. Spodobają się wam. Pshemko znowu wzniósł się na wyżyny. Wszystko utrzymane w kolorystyce jesiennych liści. Pomarańcze, brązy, żółcie, beże. Będzie przebój. Ciepłe kaszmirowe sukienki, tuniki i spodnie. Płaszcze o ciekawych krojach. Bardzo modne w tym sezonie szerokie, asymetryczne kołnierze ozdobione wielkimi guzikami. Paulina miała niezły zgryz, by znaleźć ich producenta, ale udało się. Piętnastego września najpierw u nas pokaz a tydzień później u was. Nie masz nic przeciwko?
- Absolutnie. Można to robić na przemian. Raz tu a raz w Essen.
- Aha. Mamy coś dla was. Daj Ula te zaproszenia.
- Właśnie. Wiecie już, że pobieramy się w październiku. Tu są oficjalne zaproszenia. To dla ciebie Johann i dla Pauliny a to dla Nicol i Alexa. Mam tu jeszcze zaproszenie dla Klausa i Elzy. Moglibyście im je przekazać?
- Nie ma sprawy Ula. Ja przekażę. – Johann sięgnął po kopertę.
- Ślub odbędzie się piętnastego października w Rysiowie, niedaleko miejsca tej sesji zdjęciowej, na której byliście, o godzinie trzynastej. Natomiast wesele w Julianowie pod Warszawą w pięknym zabytkowym pałacyku położonym w równie pięknym parku. Wynajęliśmy tam dla was pokoje, żebyście nie musieli wracać do hotelu. Pokoje są bardzo ładne i wygodne. Będziecie zadowoleni. Mamy do was wszystkich jeszcze jedną prośbę. Pierwszym drużbą będzie Sebastian, a pierwszą druhną Violetta. Chcielibyśmy, żebyście uczynili nam ten zaszczyt i stworzyli wraz z nimi orszak ślubny. Ty Paulina z Johannem w drugiej parze a Alex i Nicol w trzeciej. Nie będzie zbyt wiele osób, tylko najbliżsi krewni i przyjaciele. Orszak zamknie Maciek z Anią, tą z recepcji, bo to jego dziewczyna i Jasiek, brat Uli ze swoją dziewczyną. Beatka, siostrzyczka Uli będzie szła na przedzie i sypała płatki róż. Bardzo nalegała, a my nie chcieliśmy jej odmawiać.
- Dziękujemy Marek. Chętnie to zrobimy. To na pewno będzie piękny ślub. – Powiedziała Nicol.
- Mamy taką nadzieję. Wczoraj kupiliśmy też obrączki. W zasadzie to chyba mamy wszystko załatwione.
Długo jeszcze trwały rozmowy przyjaciół i na temat zbliżającego się pokazu i na temat ślubu. Późnym, bardzo późnym wieczorem Marek i Ula pożegnali gościnny dom Alexa i pojechali na Sienną.
W poniedziałek oboje poszli do pracowni mistrza i wręczyli mu osobiście zaproszenie na ślub. Był wzruszony.
- Będę, na pewno będę. Nie odpuściłbym sobie tej wspaniałej uroczystości i zjawiskowej Urszuli. Jak ją zobaczysz, to padniesz z wrażenia. A teraz mój drogi ty wychodzisz, a Bella zostaje. Musi przymierzyć suknię, a ty nie możesz jej zobaczyć w niej przed ślubem, bo to przynosi pecha.
- W porządku Pshemko, już wychodzę.
- Urszula za parawan. Izabelo, proszę przynieść suknię.
Krawcowa pomogła jej się ubrać. Materiał rzeczywiście był wyjątkowy. Bardzo delikatny w dotyku łagodnie spływał po jej ciele. Wyszła zza parawanu i weszła na podest. Mistrz przyglądał się jej zachwyconym wzrokiem.
- Jesteś piękna Urszulo. Ta suknia leży świetnie. Zrobimy tu przy piersiach jeszcze kilka zakładek. To uwydatni talię. To już ostatnia przymiarka, więcej nie będzie potrzebnych, bo jest idealnie. Izabela pokaże ci jeszcze stroik. Jest skromny, ale bardzo piękny. Będziesz miała też narzutkę ze sztucznego, białego futra. Może być chłodno, a ty będziesz miała odkryte ramiona. Przed wejściem do kościoła oczywiście musisz ją ściągnąć.
- Dziękuję ci Pshemko. Bez ciebie nic by się nie udało. Jesteś najlepszy.
Był piętnasty września. Dzień pokazu kolekcji jesiennej. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. Znowu dzięki Maćkowi. Jego umiejętności organizatorskie były bezcenne. Z Markiem dogadywał się bez słów. Nic nie trzeba było tłumaczyć, bo wszystko łapał w lot. Tak, jak Ula posiadała wielki matematyczny talent, tak on był genialnym logistykiem. Zadbał o odbiór z lotniska niemieckiej kolekcji, załatwił foldery do polskiej. Catering i orkiestrę też. Biegał, jak nakręcony. Był szczęśliwy. Ta praca przynosiła mu wiele satysfakcji podobnie, jak zarobki. Marek nie szczędził na premiach. Doceniał jego umiejętności i zaangażowanie. Zresztą od czasu ostatnich, znaczących i bardzo motywujących podwyżek, jego pracownicy dawali z siebie dwieście procent. Przytulił do siebie Ulę i ucałował jej skroń.
- Jestem szczęśliwy kochanie. Wszystko przebiega idealnie, bez kłopotów. Alex przestał mącić. Gdyby taki był od początku, nie miałbym tak wielu problemów. Zaczynamy. Idę na wybieg. Trzymaj kciuki.
Nie musiała, bo wszystko toczyło się tak, jak powinno. To był kolejny sukces. Zarówno niemiecka kolekcja, jak i polska, bardzo się spodobały. Recenzje były pochlebne. Podobnie było w Niemczech. Zanosiło się na to, że powtórzą sukces letniej kolekcji. Podczas pobytu w Essen, Johann przedstawił Markowi dyrektorów francuskiej i hiszpańskiej firmy, którzy zaproponowali mu współpracę. To było wielkie marzenie i jego i Pshemko. Wkrótce doszło do podpisania obu umów. Wprawdzie nie były to umowy dotyczące partnerstwa tak, jak w przypadku Niemców, ale były równie korzystne, bo pozwalały kolekcjom F&D wkroczenie na oba rynki. Krzysztof i Helena Dobrzańscy puchli z dumy i bardzo podziwiali swojego jedynaka. Nigdy nie przypuszczali, że tak bardzo zaangażuje się w pracę dla firmy. Wiedzieli, że dużą zasługę ma w tym Ula. Dopingowała go. Zawsze stała przy nim murem. Doradzała. Nie mogli wymarzyć sobie lepszej synowej.
I wreszcie nadszedł ten dzień. Dzień dla nich najważniejszy. Dzień, w którym mieli połączyć się na wieki. Od rana uwijał się w rysiowskim domu sprowadzony przez Pshemko stylista i makijażystka. Przyjechała też Violetta i pomagała jej się ubrać. Kiedy stanęła przed nimi w śnieżno białej sukni, westchnęli z zachwytu.
- Jesteś cudem Urszulo. Nigdy nie widziałem tak pięknej panny młodej. – Pshemko rozpływał się w pochwałach. – Czas już jechać. Marek pewnie przestępuje z nogi na nogę z niecierpliwości. Uwaga! – Krzyknął. – Wychodzimy!
Ojciec podał jej ramię i wolno sprowadził ze schodów. Wsiedli do czekającej na nich limuzyny. Kątem oka dostrzegła chowającą się za drzewem Dąbrowską, ale szybko odwróciła wzrok. Nic nie może zepsuć tego ważnego dla niej dnia, nawet Dąbrowska.
Podjechali pod kościół, przed którym czekał już Sebastian w towarzystwie pozostałych druhen i drużbów. Beatka ustawiła się na przedzie orszaku. Wolno zaczęli wchodzić do wnętrza.
Czekał na nią przy ołtarzu w pięknym, czarnym fraku z jedwabnymi wyłogami, śnieżnobiałej, połyskującej koszuli i fantazyjnie zawiązanej muszce. Przyciągał spojrzenia kobiet zgromadzonych w kościele. Jego piękna twarz wyglądała, jak natchniona. Był skupiony i nie odrywał wzroku od kościelnych drzwi. Zobaczył małą Betti z dużym przejęciem rozsypującą płatki róż przed sobą. Za nią ujrzał Józefa prowadzącego pod rękę jego największy skarb. Zalśniły mu w oczach łzy.
- Boże, jaka ona piękna. Wygląda, jak nie z tego świata. Moja Ula. Moja śliczna, cudowna Ula.
Wolno zbliżała się wraz z ojcem do ołtarza. Podniosła głowę i uśmiechnęła się do niego. Patrzył, jak zaczarowany w te ogromne, szafirowe oczy, podobnie, jak i jego własne, lśniące od łez. Oczy, w których zakochał się nieprzytomnie. Oczy, w których mógł tonąć bez końca. – Moje dwa cudowne, błękitne diamenty.
Dotarli do niego. Józef podał mu jej dłoń i cicho szepnął wzruszony.
- Niech wasza miłość trwa z wami do końca waszych dni. Bądźcie szczęśliwi.
Ujął jej ramię i poprowadził do ołtarza. Zaczęła się ceremonia. Przez cały czas jej trwania patrzyli w swoje oczy, z których płynęły łzy. Tym razem łzy szczęśliwe. Kiedy padły już ostatnie słowa kapłana, przytulił się mocno do jej ust.
- Będziemy już razem, na zawsze. Kocham cię kotku.
- Na zawsze. – Powtórzyła za nim, jak echo.
Wytarł jej mokre policzki i swoje również. Odwrócili się od ołtarza a ksiądz powiedział jeszcze.
- Przedstawiam państwu Urszulę i Marka Dobrzańskich.
Porwał ją na ręce i wybiegł z kościoła. Okręcił się z nią kilka razy na kościelnym dziedzińcu.
- Kocham cię, kocham, kocham! – Krzyczał na całe gardło wywołując uśmiech wśród zgromadzonych gości. Przypadli do nich Dobrzańscy seniorzy i Józef z dziećmi. Zaczęli składać życzenia i gratulować. Potem przyszła kolej na Johanna i Paulę oraz Alexa i Nicol.
- Nie mieliśmy za bardzo pojęcia, co wam dać w prezencie. Postanowiliśmy zrobić zrzutkę i kupić wam jeden, ale za to bardzo konkretny. Alex powie wam o wszystkim.
- Od naszej czwórki macie akt notarialny. Jest w nim zapisane, że jesteście właścicielami pięknej, uzbrojonej parceli z kawałkiem lasu pod Warszawą. Niecałe pół godziny drogi stąd. Tam możecie zbudować wasz dom.
- Alex! – Powiedziała zszokowana Ula. – To musiało kosztować majątek. My chyba nie możemy przyjąć tak cennego prezentu. – Alex zaśmiał się.
- Ula. To nie kosztowało tak wiele, jak sądzisz. W końcu jestem dobrym ekonomistą, czy nie? Wynegocjowałem bardzo korzystną cenę. Jestem niezły w negocjacjach, a miejsce jest naprawdę wyjątkowe. Sami zobaczycie. W tej teczce oprócz aktu są mapy i adres. Na pewno traficie. – Uściskali ich wszystkich.
- Dziękujemy wam. Naprawdę nie spodziewaliśmy się tak wspaniałego prezentu.
- Mamy dla was jeszcze jedną niespodziankę – szepnęła do ucha Uli Nicol – ale to powiemy już na sali.
Ustąpili miejsca i innym, chcącym złożyć życzenia młodej parze, a było ich całkiem sporo. Państwo Szymczykowie, Maciek z Anią, Violetta z Sebastianem. Dopchał się też Klaus z żoną i Pshemko, który ze wzruszenia ocierał oczy. Dopchała się i dalsza rodzina Cieplaków i Dobrzańskich. Samochody tonęły w bukietach kwiatów. Wreszcie całe towarzystwo zapakowało się do nich i pojechało świętować. Już na miejscu w Julianowie Czarek urządził im piękną sesję zdjęciową w parku. Albumy, które miały wypełnić te zdjęcia, były ślubnym prezentem od fotografa.
Przeniósł Ulę przez próg. Tam czekała na nich Helena i Józef witając ich chlebem i solą. Wzniesiono toast szampanem za szczęście pary młodej. Wszyscy zajęli swoje miejsca. Podano obiad. Byli głodni. Dzisiejsze emocje nie pozwoliły im nic przełknąć. Zarówno ona, jak i on mieli w sobie zaledwie kilka łyków porannej kawy. Posiłek wzmocnił ich. Kiedy uprzątnięto talerze, podniósł się ze swego miejsca Krzysztof i stukając w kieliszek uciszył rozmowy.
- Moi kochani. To piękny i szczególny dla nas dzień. Dzisiaj spełniło się marzenie moje i mojej żony Heleny. Nasz jedyny syn ożenił się. Nie byłoby w tym nic wyjątkowego, każdy kiedyś zakłada rodzinę. Wyjątkowe jest to, że ożenił się ze wspaniałą kobietą. Piękną, mądrą i niezwykle zdolną. Kobietą o niebanalnym, wrażliwym wnętrzu, niesłychanej dobroci i łagodności. Wniosła w nasze monotonne życie radość, piękny uśmiech i niezwykłą wrażliwość. Sprawiła, że i Marek dojrzał. Stał się obowiązkowy, odpowiedzialny i poważny. Jesteśmy z niego bardzo dumni. Nie straciliśmy syna, ale zyskaliśmy wspaniałą córkę, którą pokochaliśmy całym sercem. Życzymy wam moi drodzy, by ta piękna miłość trwała w was po kres waszych dni i by z tej pięknej miłości narodziło się nowe pokolenie Dobrzańskich. Wszystkiego najlepszego kochani.
Podszedł do nich wraz z Heleną i ucałował serdecznie Ulę. Znowu jej piękne, chabrowe oczy wypełniły się łzami. Zauważył to i cicho powiedział.
- Nie płacz Uleńko. Powinnaś się cieszyć.
- To ze szczęścia tato. Z wielkiego, niewyobrażalnego szczęścia.
Markowi też pociekły łzy.
- To była piękna przemowa tato. Wzruszyłem się.
- Synu. Zasłużyłeś na wszystkie te słowa, które powiedziałem. Jestem z ciebie a właściwie z was bardzo dumny i będę wam to powtarzał aż do śmierci. Słyszałem, że dostaliście w prezencie parcelę pod Warszawą. My w prezencie ślubnym pokrywamy koszty budowy domu.
- Dziękujemy wam nie spodziewaliśmy się, naprawdę. Nawet nie pomyślałem o domu dla nas.
- Trzeba o tym pomyśleć, przecież jesteście rozwojowi. Nawet z jednym dzieckiem nie pomieścicie się na Siennej.
Po Dobrzańskim przemówił jeszcze Józef chwaląc przymioty charakteru swojego zięcia. Głos zabrał również Sebastian i Pshemko. Po nich wstał Marek.
- Kochani bardzo nas wzruszyły wasze przemowy. Padły tu piękne i miłe dla nas słowa. To najszczęśliwszy dzień w moim życiu. Pokochałem najcudowniejszą istotę na ziemi. Najpierw pokochałem jej piękne, błękitne oczy, potem pokochałem jej szczere, dobre serce. Jest miłością mojego życia i osobą najdroższą na świecie. Do końca swoich dni będę dziękował Bogu, że ofiarował mi ten cud. Piję zdrowie mojej ukochanej żony.
Znowu płakała. Stała obok niego z zarumienioną pod wpływem tych słów twarzą i łzami toczącymi się po jej policzkach. Objął ją czule ramieniem i przytulił. Wyjął chusteczkę i wytarł łzy.
- Nie płacz moje szczęście. Kocham cię. – Pocałował delikatnie jej usta. Zaraz po tym rozległo się „gorzko, gorzko”. Przywarł do niej mocniej. Ten pocałunek był bardziej namiętny. Usiedli. Ze swojego miejsca podniósł się Alex.
- Ja też muszę coś powiedzieć. Nie będę wychwalał przymiotów Uli i Marka, bo już wszystko zostało powiedziane. Chcę tylko poinformować, że zarówno ja, jak i Paulina zaręczyliśmy się. Ja z Nicol, a Paulina z Johannem. W święta Bożego Narodzenia tu w Warszawie odbędą się w jednym dniu dwa śluby. O szczegółach poinformujemy później. My również znaleźliśmy swoją miłość i jesteśmy bardzo szczęśliwi.
Zaskoczył ich. Ani Ula ani Marek nie spodziewali się, że tak szybko to się potoczy. Podeszli do nich z gratulacjami.
- To była ta niespodzianka, o której mówiłaś Nicol? – Spytała Ula.
- Tak Ula i jestem bardzo szczęśliwa. – Podeszła do Pauliny.
- Gratuluję Paulina. Johann, to wspaniały człowiek. Cieszę się, że znalazłaś swoje szczęście.
- Ja też. Kocham go i dobrze nam ze sobą. Z Markiem to było jedno, wielkie nieporozumienie.
Zaczęła grać orkiestra. Popłynął walc. Pierwszy taniec państwa młodych. Delikatnie przyciągnął ją do siebie i ruszył. Popłynęli. Młodzi, piękni, zjawiskowi. Walc unosił ich na swoich skrzydłach, a oni patrzyli sobie w oczy i nie widzieli nic prócz wielkiej miłości, która wzięła w posiadanie ich serca i dusze.
- Kocham cię iskierko. - Westchnęła i położyła głowę na jego ramieniu.
- Kocham cię mój mężu. Kocham nad życie.
Wesele trwało niemal do świtu. Zmęczeni znakomitą zabawą goście porozchodzili się do swoich pokojów. Marek objął czule żonę i spojrzał na jej bladą ze zmęczenia twarz.
- Co kochanie i my już chyba pójdziemy?
- Tak. Jestem wykończona.
Wolnym krokiem weszli na piętro. Marek otworzył drzwi od apartamentu dla nowożeńców. Pomógł jej się rozebrać, sam również pozbył się odzieży. Weszli pod prysznic. Przyniósł ulgę zmęczonym stopom i orzeźwił ich trochę. Zawinął ją w szlafrok i powiódł do łóżka. Z przyjemnością wyciągnęła się na nim.
- To było piękne wesele. – Mruknęła. Przylgnął do niej i zamknął w swoich ramionach.
- Najpiękniejsze. – Szepnął odgarniając wilgotne jeszcze włosy z jej twarzy. Popatrzyła w jego rozszerzone źrenice i już wiedziała, że jej pragnie. Poczuła delikatne muśnięcie jego ciepłych ust i dłonie rozchylające poły szlafroka. Zadrżała czując ich dotyk na swojej skórze. Zawsze tak reagowała na tę subtelną pieszczotę. Gładził jej plecy i pośladki coraz bardziej pogłębiając pocałunek. Pogładziła dłonią jego podbrzusze. Dotyk jej dłoni w tym miejscu spowodował, że pobudził się. Przesunęła dłoń niżej, a z jego gardła wyrwał się jęk.
- Aaahhh…
Sunął pocałunkami wzdłuż jej ciała napawając się jędrnością piersi i jedwabną skórą na płaskim brzuchu. Wreszcie dotarł tam, gdzie było jej najwrażliwsze miejsce. Odrzuciła głowę i zacisnęła zęby. Bezwiednie rozchyliła uda. Wchodził w nią delikatnie i głęboko. Kiedy zaczął się poruszać, westchnęła i podjęła rytm. Ten akt był magiczny. Bardzo wyrafinowany i delikatny. Miłość i czułość musowały w nich, jak dobry szampan. Niczego nie przyspieszał. Chciał jak najdłużej cieszyć się tą bliskością, podobnie, jak ona. Było w nich tyle zapamiętania i wielkiej, niezmierzonej miłości. Krzyczeli oboje, a ich ciała drgały szarpane błogim spazmem. Otoczył ją ramionami tuląc twarz do jej zarumienionego z emocji i wysiłku policzka.
- Śpij moje szczęście. Musisz odpocząć. Przed nami podróż poślubna. Jutro trzeba będzie się spakować. – Szepnął. Wtuliła się w niego jeszcze mocniej i zasnęła głębokim snem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz