Rozdział VI
Ubrani w ciepłe czapki i otuleni grubymi szalikami wyszli przed bramę.
- To, co Jasiu? Damy siadają a my pociągniemy. – Zaproponował Marek.
- Marek. – Żachnęła się Ula. – Ja to chyba nie jestem w wieku, żeby jeździć na sankach? – Uśmiechnął się do niej i z żarem w oczach powiedział.
- Tobie wszystko pasuje i tak wyglądasz, jak mała, śliczna dziewczynka.
- Nie kryguj się siostra tylko siadaj. Szkoda czasu. – Rzucił zniecierpliwiony Jasiek.
Usiadła na sankach trzymając przed sobą rozbawioną Beatkę. Mężczyźni złapali zgodnie za sznurek i puścili się biegiem wzdłuż chodnika ciągnąc za sobą piszczące dziewczyny. Wyjechali na obrzeża miasteczka i dotarli do linii pierwszych sosen. Przed nimi rozciągała się słynna rysiowska górka, która była całkiem sporą górą o długim, lecz łagodnym zboczu, po którym zjeżdżała miejscowa dzieciarnia. Zziajani przystanęli, by złapać oddech.
- Wyraźnie brakuje mi kondycji. – Wysapał zmęczony, ale rozbawiony Marek. – To był niezły bieg, nie Jasiu?
- No… - Jasiek oddychał ciężko. – Moja kondycja chyba też wzięła urlop.
- Z powrotem my was pociągniemy. – Ula chichotała na całego, podobnie jak wtórująca jej siostrzyczka.
- Ja zjeżdżam pierwsza z panem Markiem. – Wypaliła. – A wy ulepcie kule na bałwana.
Ula wstała z sań ustępując miejsca Markowi. Zasiadł trzymając jednocześnie sznur i Beatkę.
- Popchnijcie nas trochę.
Sanie ruszyły i z każdym metrem nabierały szybkości. Błyskawicznie pędzili na sam dół. Betti piszczała z uciechy a Marek promieniał ze szczęścia. Ileż to lat minęło od chwili, kiedy bawił się tak radośnie, beztrosko i spontanicznie? Chyba, jak był małym chłopcem. Teraz tak się właśnie poczuł. Jak sztubak w ferworze najlepszej zabawy. Roześmiany ciągnął Beatkę pod górę z niemałym trudem, bo zbocze było śliskie i rozjeżdżały mu się nogi. Dotarli na szczyt. Beatka aż jęknęła zobaczywszy dwie ogromne śniegowe kule.
- Bałwan prawie gotowy! – Klaskała w dłonie i podskakiwała. – Jeszcze tylko głowa. Ja ulepię z Jasiem, a ty Ulcia zjedź z panem Markiem na sankach. – Marek spojrzał na ukochaną i wyszczerzył zęby.
- No skoro Betti zarządziła, nie możemy nie zjechać. Siadaj Ula.
Poklepał miejsce przed sobą. Usiadła i przylgnęła do niego a on objął ją rękami, jak najcenniejszy skarb. Ruszyli. Krzyknęła, gdy nabierali rozpędu. Przywarł do niej całym ciałem tuląc ją w ramionach i szepcząc.
- Nie bój się kochanie. Przecież jestem tuż obok. Nic nam się nie stanie.
Jakby wbrew tym zapewnieniom sanki nagle wjechały na muldę, zachybotały i przechyliły się na bok. Po chwili oboje turlali się po białym śniegu rycząc ze śmiechu. Marek wyhamował na własnych plecach, a Ula na nim. Leżąc tak jedno na drugim nadal nie mogli opanować śmiechu.
- Ty to nazywasz… ha… ha… ha… bezpieczną jazdą?
Ula chichotała a on wpatrywał się w te cudne, roześmiane oczy, w te śnieżnobiałe zęby i te cudowne, malinowe wargi, jak zaczarowany. Przewrócił ją na plecy i nie mogąc się powstrzymać wtulił w jej usta, swoje.
- Kocham cię. Jesteś, jak ciepła iskierka, która rozpala każdy skrawek mojego serca. – Zarumieniła się.
- Marek… dzieci patrzą… - Zmitygował się.
- Przepraszam kochanie, ale nie mogłem opanować chęci pocałowania cię. – Pomógł jej wstać i otrzepał śnieg z kurtki.
- Chodźmy, bo ten bałwan już chyba gotowy.
Rzeczywiście tak było. Z braku odpowiednich rekwizytów mała zrobiła mu oczy, nos i ręce z patyków, które powbijane były też na czubku głowy zamiast kapelusza.
- To bardzo piękny bałwan Betti. Pozjeżdżaj teraz z Jasiem, a my z Markiem popatrzymy.
Było sporo śmiechu. Najmłodsza latorośl Cieplaków już dawno nie miała takiej uciechy. Wracali rozbawieni tym bardziej, że zgodnie z tym, co obiecała im Ula, teraz mężczyźni zasiedli na sankach a one z wielkim wysiłkiem je ciągnęły. W końcu Marek zlitował się nad nimi. Klepnął siedzącego przed nim Jaśka w plecy i powiedział.
- Chodź, zmienimy je, bo mają już dosyć.
Wesoło pokrzykując dobiegli do bramy. W wyśmienitych humorach, z policzkami zaróżowionymi od mrozu ściągali wilgotne kurtki. Józef, który wyszedł z kuchni przyglądał się z uśmiechem całemu towarzystwu.
- Chyba dobrze się bawiliście?
- Tato! Było super! – Mówiła rozentuzjazmowana Betti. – Najpierw zjechałam z panem Markiem, a potem Ulcia z nim zjeżdżała i wywalili się. Ulepiliśmy też bałwana i zrobiłam mu włosy z patyków.
- Już dobrze Beatka. – Józef pogłaskał córkę po głowie. – Z tych emocji to ty chyba dzisiaj nie zaśniesz. – Wchodźcie. Zrobiłem herbatę i kolację. Wzmocnicie się trochę po tej eskapadzie.
Usiedli przy stole i ze smakiem zajadali sałatkę jarzynową przygotowaną wcześniej przez Ulę i gorące kiełbaski. Po kolacji Marek popatrzył ciepło na tę rodzinę. Pozazdrościł im tej wspaniałej, domowej atmosfery, którą tworzyli oni sami.
- To był wspaniały dzień. Dawno nie bawiłem się równie dobrze. Dziękuję wam wszystkim. Chciałbym też, żebyście zwracali się do mnie po imieniu. Poczułbym się lepiej, swobodniej. Pan Marek – to tak sztywno brzmi, nie sądzicie? – Roześmiali się.
- Dobrze Marku. Będzie, jak sobie życzysz. – Józef uścisnął mu dłoń.
- Będę jechał. Późno już. Jutro trzeba wcześnie wstać. Wyjdziesz ze mną Ula?
- Wyjdę.
Stojąc przy samochodzie przyciągnął ją do siebie. Odgarnął jej kosmyk włosów z czoła i z czułością popatrzył w oczy.
- Nie uwierzysz Ula, ale nie pamiętam, kiedy miałem równie udany dzień, nie licząc tego przedwczorajszego i wczorajszego. Masz wspaniałą, kochającą się rodzinę. Bardzo ich polubiłem.
- Podobnie, jak oni ciebie. – Powiedziała cicho.
- Ja cię zapomniałem zapytać. Czy ty będziesz mogła jakoś dojeżdżać do Warszawy? W końcu to nie tak blisko. Jak chcesz będę przyjeżdżał po ciebie.
- To bez sensu Marek. Po co masz zrywać się o świcie. Lepiej pośpij. Sam mówiłeś, że ostatnio, to snu brakowało ci najbardziej…
- Snu i ciebie. – Pogładził ją delikatnie po policzku.
- Ja dojeżdżałam przecież przez cały okres studiów. Jadą stąd autobusy, więc nie martw się, poradzę sobie.
- To, co? Spotykamy się o ósmej trzydzieści? – Pokiwała twierdząco głową. Schylił się i przylgnął do jej ust. To był długi, subtelny i bardzo namiętny pocałunek. Oderwał się w końcu od niej.
- Idź Ula. Nie marznij. Jeśli postoisz tu jeszcze chwilę, nie znajdę w sobie dość siły, żeby odjechać. – Uśmiechnęła się nieśmiało i stanąwszy na palcach pocałowała go.
- Dobranoc kochany. Jedź ostrożnie i zadzwoń, jak będziesz już w domu, żebym się nie martwiła.
- Na pewno to zrobię. Dobrej nocy skarbie. – Cmoknął ją jeszcze w policzek i wskoczył do samochodu.
Poniedziałek nie zaczął się dla niej zbyt szczęśliwie. Gdy wchodziła do firmy, ktoś na nią wpadł i ledwie zdołała utrzymać równowagę.
- Nie może pani iść szybciej? Tu ludzie przechodzą. – Usłyszała pełen irytacji głos. Odwróciła się i ujrzała wysokiego mężczyznę o kanciastym podbródku, z przylizanymi, czarnymi włosami i równie czarnymi oczami, które ziały nienawiścią.
- A pan mógłby być lepiej wychowany. To pan wpadł na mnie. Trzeba czasem trochę się rozejrzeć, a nie patrzeć tylko na czubek własnego nosa. – Odpaliła.
Świdrował ją przenikliwym, wściekłym spojrzeniem. Pod wpływem tego wzroku bazyliszka, zadrżała.
- Kim pani jest i co u licha pani tu robi?
- Po co panu ta wiedza? Mnie nie obchodzi, kim pan jest i czym się zajmuje?
- Co się tutaj dzieje? Ula, wszystko w porządku? – Odetchnęła z ulgą. - Marek. Jak dobrze, że już jest.
- Poza tym, że ten człowiek prawie mnie staranował, to w porządku.
- Alex. Czyżby chorobliwa ambicja zaćmiła ci wzrok? Nie widzisz nic i potykasz się o ludzi? Przyhamuj trochę. Ludzie, to nie śmieci, po których można deptać.
Febo uśmiechnął się szyderczo.
- Niektórzy właśnie tacy są i tylko w taki sposób można ich traktować.
- Uważasz więc, że ta piękna kobieta jest śmieciem?
- Nie wkładaj mi w usta słów, których nie powiedziałem, - warknął - a panią przepraszam. – Odwrócił się na pięcie i poszedł w stronę wind.
- Boże, kto to był? – Ula odzyskała mowę.
- To Alexander Febo. Opowiadałem ci o nim, pamiętasz? – Pokiwała głową.
- To był sławny pan Febo… no proszę. Wygląda, jak wcielony diabeł.
Roześmiał się.
- Masz rację. To trafne porównanie. Gdyby przyprawić mu rogi i dać trójząb, to kto wie…? Chodźmy. Winda jest.
Weszli do sekretariatu, który od dziś miał być miejscem pracy Uli. Stało tam już przygotowane dla niej biurko i komputer. Violetta, jak zwykle, spóźniała się.
- Zostawiam cię tu kochanie. Pamiętasz, co masz robić? Mówiliśmy o tym w piątek.
- Pamiętam. Materiały znajdę. Mam nadzieję, że Viola wie, gdzie, co jest? Wygląda na trochę roztrzepaną. – Marek roześmiał się.
- To delikatnie powiedziane. Nie znam bardziej zwariowanej osoby, ale to też ma swój urok. Jak poznasz ją lepiej, na pewno to docenisz. To nasz firmowy poprawiacz humoru.
Przedmiot ich rozmowy stukotem niebotycznych obcasów obwieścił właśnie swoją obecność.
- O! Cześć. Już jesteście, a myślałam, że to ja będę pierwsza. – Rzuciła rozpinając kurtkę i ściągając szalik w panterkę.
- Nie wiem Viola, czemu żywiłaś właśnie dzisiaj takie przekonanie, przecież nigdy nie przychodzisz przede mną.
- No, raz mógłbyś się spóźnić i dać mi szansę. – Marek pokręcił głową i uśmiechnął się pod nosem.
- Pokaż Uli, gdzie trzymasz najważniejsze dokumenty i segregatory. Będzie z tego korzystać. Jeśli by potrzebowała twojej pomocy…
- Wiem, wiem… nie musisz tego mówić i tak cała firma na mojej głowie. – Marek przewrócił oczami. - Dobrze, że kupiłam zapas pomidorów. Czuję, że ten dzień będzie stresujący.
- Nie kracz Viola i do roboty. Na razie. – Otworzył swój gabinet i wszedł do środka.
Minęły dwa miesiące odkąd podjęła pracę w firmie Marka. Ten czas pozwolił na to, by nieco okrzepła i przyzwyczaiła się do warunków i ludzi. O ile łatwo było jej zaakceptować Sebastiana i Violettę oraz parę innych osób w tym sławnego projektanta Pshemko, tak zupełnie nie mogła przywyknąć do wiecznie rozkazującej Pauliny, jej brata i tchórzliwego, głównego księgowego, Adama Turka. Ten ostatni był bardzo namolny. Najwyraźniej spodobała mu się, o czym świadczyły permanentne, irytujące prośby o spotkania sam na sam po pracy. Do tej pory konsekwentnie mu odmawiała, ale sama nie wiedziała, jak długo da radę być miła w stosunku do niego. Nie chciała go urazić i wielokrotnie dawała mu do zrozumienia, że nie jest zainteresowana, lecz Turek nie poddawał się. Upatrywał w niej szansę na szczęśliwe życie i odmianę swojego starokawalerskiego losu. Dzisiaj znowu ją dopadł. W czasie przerwy na lunch zeszła do bufetu. Marek był zajęty i obiecała, że przyniesie mu jakąś kanapkę, żeby nie musiał odrywać się od pracy. Usiadła samotnie przy stoliku z herbatą i miseczką sałatki. Zabrała się za jedzenie. Konsumując myślała o czekającej ją jeszcze dzisiaj pracy. Szuranie odsuwanego od stolika krzesła wyrwało ją z tych rozmyślań. Podniosła głowę i ujrzała Adama, na twarzy którego malował się nieszczery i niepewny uśmiech.
- Witaj Uleńko. Można? – Zapytał moszcząc się na krześle. Westchnęła ciężko. – Jeszcze tylko jego tu brakowało – pomyślała.
- Adam, czego chcesz? Przepraszam Cię, ale mam sporo spraw do przemyślenia i chciałabym zostać sama.
- Ula, Uleńka. No, nie bądź taka. Przecież widzę, że chcesz się ze mną spotykać, tylko nie masz odwagi. – Złapał ją za dłoń, którą natychmiast wyrwała. Była wściekła. – Co on sobie wyobraża?
- Adam, powiem to dzisiaj ostatni już raz i mam nadzieję, że wreszcie do ciebie dotrze, bo jak do tej pory nie bardzo przyswoiłeś to, co mówiłam wcześniej. Nie jestem tobą zainteresowana nawet w najmniejszym stopniu. Nigdy nie umówię się z tobą na żadną randkę i na pewno nigdy nie obdarzę cię uczuciem. Gdybyś nie wiedział, to ja już mam chłopaka i bardzo go kocham. Nie szukam nikogo innego, bo jestem w szczęśliwym związku. Daj mi wreszcie spokój i przestań mnie nękać, a najlepiej znajdź sobie inny obiekt westchnień.
Siedział naprzeciw niej z miną zbitego psa. Nie mógł pogodzić się z tym, co od niej usłyszał. Wreszcie zebrał się w sobie i wysyczał ze złością.
- Jeszcze tego pożałujesz. Na kolanach przyjdziesz do mnie i będziesz mnie błagać bym z tobą był…
- Przestań Adam! Nie wiem, co sobie myślałeś, ale chyba zbyt mocno ponosi cię wyobraźnia. Jeszcze raz powtarzam. Zostaw mnie w spokoju.
Zerwała się od stolika i łapiąc w locie kanapkę przeznaczoną dla Marka wybiegła z bufetu. Była bardzo wzburzona. Zupełnie nie wiedziała, jak poradzić sobie w takiej sytuacji, bo nigdy w takiej nie była. Postanowiła porozmawiać z Markiem. Do tej pory omijała temat adoracji Turka, bo uważała, że nie będzie ukochanemu zawracać głowy. Dzisiaj jednak zobaczyła w oczach Adama szaleństwo i przestraszyła się nie na żarty. To, co powiedział brzmiało, jak groźba.
Nie pukając, wparowała do gabinetu Marka i usiadła na kanapie próbując uspokoić oddech. Spojrzał na nią zaniepokojony i przysiadł obok łapiąc ją za dłoń.
- Ula, co się stało? Wyglądasz bardzo blado.
Nic nie mówiła, musiała zebrać myśli. Wreszcie zaczęła oddychać normalnie. Spojrzała mu w oczy.
- Nie mówiłam ci wcześniej, bo nie chciałam cię niepokoić i myślałam, że sama poradzę sobie z tą niemiłą sytuacją, ale przed chwilą wydarzyło się coś, co spowodowało, że nie mogę dalej tłumić tego w sobie.
Nie rozumiał zupełnie, o czym ona mówi, ale jej wzburzenie zaniepokoiło go dość mocno.
- Ula, o czym ty chcesz mi powiedzieć? Co cię tak zdenerwowało?
- Od jakiegoś czasu Adam mnie prześladuje.
- Turek? Adam Turek? – Pokiwała twierdząco głową.
- Ciągle mnie adoruje. Nie daje spokoju. Chce się umawiać na randki. Wielokrotnie powtarzałam mu, że nic z tego nie będzie. Dzisiaj znowu mnie dopadł. Powiedziałam mu, że nie jestem nim zainteresowana i nigdy nie będę, że mam chłopaka i go kocham, a on zaczął mi grozić. Przestraszyłam się. Wiesz, jaką jest szują. To szkoła Alexa, a on był chyba pilnym uczniem. Boję się Marek. Dziś wyglądał jak szaleniec a w oczach miał obłęd. Nie wiem, do czego mógłby się posunąć. – Wytarła nerwowo łzy z policzków.
Przytulił ją do siebie.
- Już dobrze. Cieszę się, że mi powiedziałaś, bo dzięki temu będę mógł odpowiednio zareagować. Wiem, że do tej pory nie mówiliśmy nikomu w pracy o naszej miłości i o tym, że jesteśmy razem, ale jemu trzeba to uświadomić. Załatwię to od razu. – Wstał z kanapy, podszedł do telefonu i wybrał numer do księgowości.
- Dzień dobry pani Matyldo. Marek Dobrzański z tej strony. Jest Adam?
- Właśnie wszedł. Oddaję mu słuchawkę.
- Turek, słucham. – Usłyszał wyniosły głos księgowego.
- Adam, przyjdź proszę do mojego gabinetu. Musimy porozmawiać.
Turek spiął się słysząc w słuchawce głos prezesa.
- Tak, tak… oczywiście… zaraz będę. – Jego głos przybrał służalczy ton.
- W takim razie czekam.
- Sam prezes? Do mnie? Co on może takiego chcieć? – Z natłokiem myśli podążał korytarzem do gabinetu Dobrzańskiego. Stanął niezdecydowany pod drzwiami. Przylizał rzadkie włosy i obciągnął marynarkę. Zapukał i wszedł. Kątem oka zauważył siedzącą na kanapie Ulę, ale jakoś nie pokojarzył, że to, o czym chce rozmawiać z nim prezes dotyczy jej. Stanął na środku pokoju i rzekł.
- Wzywałeś mnie… - Marek podniósł się zza biurka i wskazał mu fotel.
- Siadaj proszę, mam ci coś do powiedzenia.
Kiedy Turek usadowił się już w fotelu a Marek obok na kanapie, przez moment panowała niezręczna cisza, którą w końcu przerwał Dobrzański.
- Posłuchaj Adam. Dowiedziałem się dzisiaj, że od jakiegoś czasu nękasz Ulę swoją osobą, a dzisiaj nawet jej groziłeś.
Księgowy poruszył się niespokojnie na fotelu i skrzywił, jakby pod tyłkiem miał rozsypane gwoździe.
- Ja…? No co ty? To była tylko taka wymiana zdań. Zupełnie niezobowiązująca.
- Czyżby? Ula przedstawiła mi to nieco inaczej i tak się składa, że to jej wierzę, nie tobie. Chcę, żebyś miał jasność sytuacji i chcę też, byś nigdy więcej nie czynił wobec niej podobnych awansów. Ula jest moją dziewczyną i nie pozwolę na podobne traktowanie jej osoby, rozumiesz? – Turek był w szoku.
- Ale… jak to, twoją dziewczyną? To niemożliwe…
- Dlaczego tak uważasz? Czy zawsze muszę się obnosić ze swoją miłością? Nadal byś o tym nie wiedział, gdyby nie incydent w bufecie. Jeśli jeszcze raz usłyszę od niej, że w jakikolwiek sposób jej się naprzykrzasz, słownie molestujesz, grozisz lub obrażasz, wylecisz z firmy i nawet twój przyjaciel Alex ci nie pomoże. Czy to jest jasne?
- Tak, tak, jasne… pewnie.
Na twarzy Turka malował się głęboki szok. Nigdy nie sądził, że tych dwoje łączyło coś więcej niż praca. Przez cały czas, odkąd Ula zaczęła pracę w tej firmie, nigdy nie dała po sobie poznać, że z prezesem łączy ją coś więcej, a i on zachowywał się podobnie.
- Mam jeszcze jedną prośbę. Chcę, żebyś te informacje zachował wyłącznie dla siebie. Wiem, że będzie to trudne, bo w stosunku do swojego szefa jesteś szczery aż do bólu i często zbyt gorliwy, prawda? Mam nadzieję, że bardzo się postarasz. Niedyskrecja z pewnością źle by się odbiła na twojej dalszej pracy w Febo & Dobrzański. Zrozumieliśmy się?
- Tak. Nic nikomu nie powiem.
- Cieszę się. Możesz w takim razie wrócić do pracy, to wszystko.
Turek wyszedł z gabinetu z mętlikiem w głowie. Nie wiedział, jak ma teraz postąpić. Czy powiedzieć o tym, co łączy Cieplak i Dobrzańskiego Alexowi, czy zachować te rewelacje dla siebie. Prezes wyraźnie dał mu do zrozumienia, że jak piśnie słówko, wyleci z roboty. Nie mógł sobie na to pozwolić. Miał dwa niemałe kredyty do spłacenia. Jeśli chlapnie, nie będzie miał z czego spłacać. Nie mógł dopuścić do takiej sytuacji. Będzie więc milczał jak grób. Wcześniej, czy później i tak wszyscy się dowiedzą. Taką informację trudno jest ukryć, szczególnie w takim plotkarskim światku jak F&D.
Po wyjściu Turka Marek odetchnął z ulgą. Spojrzał w błękitne oczy Uli, w których jeszcze czaił się strach i obawa. Przygarnął ją do siebie i musnął ustami jej policzek.
- Nie martw się kochanie. Już wszystko dobrze. On nie będzie ci się już naprzykrzał. Wie, co może się stać, kiedy powtórzy się ta niemiła sytuacja. Nie będzie ryzykował utraty pracy.
- Dziękuję Marek. To było dla mnie bardzo krępujące i przykre doświadczenie.
- Zapewniam cię, że już się nie powtórzy. Może urwiemy się trochę wcześniej. Pójdziemy na spacer i może na jakiś obiad, a potem odwiozę cię do domu?
- Bardzo bym chciała, ale mam trochę roboty… - Próbowała protestować.
- Ula. Jutro też jest dzień. Zresztą daj część Violetcie, niech i ona się wykaże. Za coś jej w końcu płacę, nie?
- No dobrze. Zobaczę, czy wróciła z lunchu.
Wyszła z gabinetu i usiadła za biurkiem. Violi, jak zwykle nie było i nie dziwiło jej to wcale. Z pewnością miała lepsze zajęcia niż praca w sekretariacie. Lubiła ją nawet, ale wciąż nie mogła zrozumieć, dlaczego Marek nadal ją tu trzyma. Chyba tylko dlatego, że była dziewczyną jego najlepszego przyjaciela. Pożytek z niej żaden. Pracowała tu już dość długo i gdyby tylko wykazywała jakiekolwiek chęci, mogła nauczyć się wiele przez ten czas. Ula postanowiła przeprowadzić z nią poważną rozmowę nawet, jeśli nie spodoba się to Markowi. Nie może dłużej odwalać całej roboty za siebie i za nią.
Właśnie weszła do sekretariatu z telefonem przy uchu, plotąc, jak najęta do jakiejś Gośki. Usiadła za biurkiem założywszy nogę na nogę.
- Ty to Gośka jakaś niedorozwinięta jesteś. Przecież klaruję ci już od godziny…
- …
- Dobra, kończę już, bo mam ważną konferencję, cześć. – Rozłączyła telefon i spojrzała na wpatrzoną w nią Ulę.
- A ty, co? Podsłuchujesz?
- Nie Violetta. Rozmawiasz tak głośno, że nie tylko ja cię słyszę. Poza tym chciałabym z tobą poważnie porozmawiać.
- No to rozmawiaj. – Prychnęła lekceważąco.
- Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, że mamy nawał pracy, a ty, jak do tej pory nie wykazujesz żadnego zaangażowania. Nie pomyślałaś, że byłoby dobrze odciążyć mnie trochę, bo haruję za siebie i za ciebie? Naprawdę nie rozumiem twojej roli w F&D i nie rozumiem, za co bierzesz pensję i to wcale niemałą. Nie masz żadnych wyrzutów sumienia, że bierzesz pieniądze za nic?
Kubasińska poczerwieniała na twarzy ze złości.
- A co ciebie może obchodzić, za co mi płacą? – Wypluła z siebie.
- Dopóki odwalam za ciebie robotę, żywotnio mnie to interesuje. Jestem asystentką prezesa a ty, jako jego sekretarka, masz słuchać moich poleceń i przede wszystkim je wykonywać. Śledzenie internetowych wyprzedaży i gadanie bzdur przez telefon chyba nie mieści się w zakresie twoich obowiązków?
Ula wstała od biurka i położyła na biurku Violetty stos segregatorów.
- Proszę, to dla ciebie. Sporządzisz zestawienie kampanii reklamowych z ostatnich pięciu lat. Masz na to dwa dni, bo wtedy będzie to potrzebne Markowi. Ja muszę zająć się budżetem i będę miała dość roboty przy nim.
Mina Violi była bezcenna. Z wrażenia nie mogła wyksztusić słowa. Wreszcie głośno przełykając ślinę wrzasnęła oburzona.
- Ty chyba z krowy spadłaś! Dlaczego ja muszę się tym zająć, a nie ktoś inny?
- Bo jesteś tu sekretarką? To nie są rzeczy, z którymi sobie nie poradzisz. Przecież sama wielokrotnie powtarzasz, jak to harujesz dla dobra firmy i masz ją cały czas na swojej głowie, co najmniej jakbyś to ty była tu prezesem a nie Marek. Udowodnij to i pokaż, na co cię stać.
- Nie będę słuchać twoich rozkazów! Co ty sobie myślisz! Że kim tu jesteś! Ani mi się śni tknąć to palcem. – Wskazała na segregatory. – Jak jesteś taka mądra, to sama zrób to zestawienie.
Zwabiony wrzaskami Violetty Marek wyszedł z gabinetu.
- Co tu się do cholery dzieje? Violetta, dlaczego tak wrzeszczysz?
- Czy wiesz, co ta Cieplak wymyśliła? Kazała mi zrobić jakieś zestawienie kampanii reklamowych z pięciu ostatnich lat! Dasz wiarę?
Marek zerknął na Ulę i uśmiechnął się pod nosem.
- I co w tym jest takiego, że tak bardzo cię wzburzyło? – Violetta żachnęła się.
- No wiesz Marek? Dlaczego ja mam to robić, niech zrobi to ktoś inny?
- Kto na przykład? Oprócz was dwóch nie widzę tu nikogo, kto mógłby się tym zająć. Masz coś pilnego do roboty, że nie możesz się tego podjąć?
- Ciągle mam coś do roboty. W końcu muszę jakoś reprezentować firmę.
- A po co? Przecież mamy swojego ambasadora w osobie Pauliny i to ona ją reprezentuje.
- No wiesz, o co mi chodzi…
- Nie, nie wiem. W takim razie pokaż, co zrobiłaś dzisiaj.
Kubasińska wyłamywała palce. Ta rozmowa zaczynała przybierać niekorzystny dla niej obrót.
- No… dzisiaj… dzisiaj w zasadzie… to raczej nic. – Wypaliła na jednym wdechu.
- A wczoraj? – Drążył Marek.
- Wczoraj? Wczoraj… chyba też nic…
- No widzisz. Ula ma pełne ręce roboty. Trzeba ją odciążyć, a ja nie chcę mieć poczucia, że płacę ci tylko za to, że jesteś. Nie chciałbym się z tobą rozstawać, ale jeśli nie będziesz wypełniać swoich obowiązków nie znajdę powodu, by dłużej trzymać cię w firmie. Nie zależy ci na tej pracy?
- Oczywiście, że mi zależy.
- W takim razie udowodnij mi, jak bardzo. I nie oburzaj się, kiedy Ula prosi cię, żebyś coś zrobiła. Zapewniam cię, że wiele możesz się nauczyć od niej i skorzystać z jej wiedzy. Sama mi mówiłaś, że marzy ci się stanowisko PR-owca. Wiesz, że bez odpowiedniego przygotowania nie będę ci mógł go powierzyć. Jeśli chcesz zrobić karierę, musisz się solidnie do tego przyłożyć. Ula na pewno chętnie ci w tym pomoże, bo świetnie zna zagadnienie. To, co? Zrobisz to zestawienie? My musimy za chwilę wyjść, bo mamy spotkanie na mieście.
Twarz Violetty wypogodziła się, a złość wyparowała z niej zupełnie, kiedy usłyszała od Marka o jej ukochanym public relations.
- Naprawdę Ula mogłaby mi pomóc? – Cieplakówna uśmiechnęła się do niej.
- Violetta, jeśli postanowisz podjąć studia w tym kierunku zapewniam cię, że zrobię wszystko, byś je ukończyła i pomogę, jak tylko będę potrafiła najlepiej. To jednak ty musisz wykazać chęci, bo tego za ciebie nie zrobię.
- Dzięki Ula i przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłam. Zabieram się do roboty. – Marek uśmiechnął się do swojej sekretarki.
- I o to chodzi Viola. Chciałbym się kiedyś pochwalić, że mam najlepszą sekretarkę na świecie, więc nie zawiedź mnie.
- Nie zawiodę. Obiecuję.
- Ula – zwrócił się do ukochanej – wyłącz komputer i spakuj się. Zaraz wychodzimy.
Ubrani w ciepłe czapki i otuleni grubymi szalikami wyszli przed bramę.
- To, co Jasiu? Damy siadają a my pociągniemy. – Zaproponował Marek.
- Marek. – Żachnęła się Ula. – Ja to chyba nie jestem w wieku, żeby jeździć na sankach? – Uśmiechnął się do niej i z żarem w oczach powiedział.
- Tobie wszystko pasuje i tak wyglądasz, jak mała, śliczna dziewczynka.
- Nie kryguj się siostra tylko siadaj. Szkoda czasu. – Rzucił zniecierpliwiony Jasiek.
Usiadła na sankach trzymając przed sobą rozbawioną Beatkę. Mężczyźni złapali zgodnie za sznurek i puścili się biegiem wzdłuż chodnika ciągnąc za sobą piszczące dziewczyny. Wyjechali na obrzeża miasteczka i dotarli do linii pierwszych sosen. Przed nimi rozciągała się słynna rysiowska górka, która była całkiem sporą górą o długim, lecz łagodnym zboczu, po którym zjeżdżała miejscowa dzieciarnia. Zziajani przystanęli, by złapać oddech.
- Wyraźnie brakuje mi kondycji. – Wysapał zmęczony, ale rozbawiony Marek. – To był niezły bieg, nie Jasiu?
- No… - Jasiek oddychał ciężko. – Moja kondycja chyba też wzięła urlop.
- Z powrotem my was pociągniemy. – Ula chichotała na całego, podobnie jak wtórująca jej siostrzyczka.
- Ja zjeżdżam pierwsza z panem Markiem. – Wypaliła. – A wy ulepcie kule na bałwana.
Ula wstała z sań ustępując miejsca Markowi. Zasiadł trzymając jednocześnie sznur i Beatkę.
- Popchnijcie nas trochę.
Sanie ruszyły i z każdym metrem nabierały szybkości. Błyskawicznie pędzili na sam dół. Betti piszczała z uciechy a Marek promieniał ze szczęścia. Ileż to lat minęło od chwili, kiedy bawił się tak radośnie, beztrosko i spontanicznie? Chyba, jak był małym chłopcem. Teraz tak się właśnie poczuł. Jak sztubak w ferworze najlepszej zabawy. Roześmiany ciągnął Beatkę pod górę z niemałym trudem, bo zbocze było śliskie i rozjeżdżały mu się nogi. Dotarli na szczyt. Beatka aż jęknęła zobaczywszy dwie ogromne śniegowe kule.
- Bałwan prawie gotowy! – Klaskała w dłonie i podskakiwała. – Jeszcze tylko głowa. Ja ulepię z Jasiem, a ty Ulcia zjedź z panem Markiem na sankach. – Marek spojrzał na ukochaną i wyszczerzył zęby.
- No skoro Betti zarządziła, nie możemy nie zjechać. Siadaj Ula.
Poklepał miejsce przed sobą. Usiadła i przylgnęła do niego a on objął ją rękami, jak najcenniejszy skarb. Ruszyli. Krzyknęła, gdy nabierali rozpędu. Przywarł do niej całym ciałem tuląc ją w ramionach i szepcząc.
- Nie bój się kochanie. Przecież jestem tuż obok. Nic nam się nie stanie.
Jakby wbrew tym zapewnieniom sanki nagle wjechały na muldę, zachybotały i przechyliły się na bok. Po chwili oboje turlali się po białym śniegu rycząc ze śmiechu. Marek wyhamował na własnych plecach, a Ula na nim. Leżąc tak jedno na drugim nadal nie mogli opanować śmiechu.
- Ty to nazywasz… ha… ha… ha… bezpieczną jazdą?
Ula chichotała a on wpatrywał się w te cudne, roześmiane oczy, w te śnieżnobiałe zęby i te cudowne, malinowe wargi, jak zaczarowany. Przewrócił ją na plecy i nie mogąc się powstrzymać wtulił w jej usta, swoje.
- Kocham cię. Jesteś, jak ciepła iskierka, która rozpala każdy skrawek mojego serca. – Zarumieniła się.
- Marek… dzieci patrzą… - Zmitygował się.
- Przepraszam kochanie, ale nie mogłem opanować chęci pocałowania cię. – Pomógł jej wstać i otrzepał śnieg z kurtki.
- Chodźmy, bo ten bałwan już chyba gotowy.
Rzeczywiście tak było. Z braku odpowiednich rekwizytów mała zrobiła mu oczy, nos i ręce z patyków, które powbijane były też na czubku głowy zamiast kapelusza.
- To bardzo piękny bałwan Betti. Pozjeżdżaj teraz z Jasiem, a my z Markiem popatrzymy.
Było sporo śmiechu. Najmłodsza latorośl Cieplaków już dawno nie miała takiej uciechy. Wracali rozbawieni tym bardziej, że zgodnie z tym, co obiecała im Ula, teraz mężczyźni zasiedli na sankach a one z wielkim wysiłkiem je ciągnęły. W końcu Marek zlitował się nad nimi. Klepnął siedzącego przed nim Jaśka w plecy i powiedział.
- Chodź, zmienimy je, bo mają już dosyć.
Wesoło pokrzykując dobiegli do bramy. W wyśmienitych humorach, z policzkami zaróżowionymi od mrozu ściągali wilgotne kurtki. Józef, który wyszedł z kuchni przyglądał się z uśmiechem całemu towarzystwu.
- Chyba dobrze się bawiliście?
- Tato! Było super! – Mówiła rozentuzjazmowana Betti. – Najpierw zjechałam z panem Markiem, a potem Ulcia z nim zjeżdżała i wywalili się. Ulepiliśmy też bałwana i zrobiłam mu włosy z patyków.
- Już dobrze Beatka. – Józef pogłaskał córkę po głowie. – Z tych emocji to ty chyba dzisiaj nie zaśniesz. – Wchodźcie. Zrobiłem herbatę i kolację. Wzmocnicie się trochę po tej eskapadzie.
Usiedli przy stole i ze smakiem zajadali sałatkę jarzynową przygotowaną wcześniej przez Ulę i gorące kiełbaski. Po kolacji Marek popatrzył ciepło na tę rodzinę. Pozazdrościł im tej wspaniałej, domowej atmosfery, którą tworzyli oni sami.
- To był wspaniały dzień. Dawno nie bawiłem się równie dobrze. Dziękuję wam wszystkim. Chciałbym też, żebyście zwracali się do mnie po imieniu. Poczułbym się lepiej, swobodniej. Pan Marek – to tak sztywno brzmi, nie sądzicie? – Roześmiali się.
- Dobrze Marku. Będzie, jak sobie życzysz. – Józef uścisnął mu dłoń.
- Będę jechał. Późno już. Jutro trzeba wcześnie wstać. Wyjdziesz ze mną Ula?
- Wyjdę.
Stojąc przy samochodzie przyciągnął ją do siebie. Odgarnął jej kosmyk włosów z czoła i z czułością popatrzył w oczy.
- Nie uwierzysz Ula, ale nie pamiętam, kiedy miałem równie udany dzień, nie licząc tego przedwczorajszego i wczorajszego. Masz wspaniałą, kochającą się rodzinę. Bardzo ich polubiłem.
- Podobnie, jak oni ciebie. – Powiedziała cicho.
- Ja cię zapomniałem zapytać. Czy ty będziesz mogła jakoś dojeżdżać do Warszawy? W końcu to nie tak blisko. Jak chcesz będę przyjeżdżał po ciebie.
- To bez sensu Marek. Po co masz zrywać się o świcie. Lepiej pośpij. Sam mówiłeś, że ostatnio, to snu brakowało ci najbardziej…
- Snu i ciebie. – Pogładził ją delikatnie po policzku.
- Ja dojeżdżałam przecież przez cały okres studiów. Jadą stąd autobusy, więc nie martw się, poradzę sobie.
- To, co? Spotykamy się o ósmej trzydzieści? – Pokiwała twierdząco głową. Schylił się i przylgnął do jej ust. To był długi, subtelny i bardzo namiętny pocałunek. Oderwał się w końcu od niej.
- Idź Ula. Nie marznij. Jeśli postoisz tu jeszcze chwilę, nie znajdę w sobie dość siły, żeby odjechać. – Uśmiechnęła się nieśmiało i stanąwszy na palcach pocałowała go.
- Dobranoc kochany. Jedź ostrożnie i zadzwoń, jak będziesz już w domu, żebym się nie martwiła.
- Na pewno to zrobię. Dobrej nocy skarbie. – Cmoknął ją jeszcze w policzek i wskoczył do samochodu.
Poniedziałek nie zaczął się dla niej zbyt szczęśliwie. Gdy wchodziła do firmy, ktoś na nią wpadł i ledwie zdołała utrzymać równowagę.
- Nie może pani iść szybciej? Tu ludzie przechodzą. – Usłyszała pełen irytacji głos. Odwróciła się i ujrzała wysokiego mężczyznę o kanciastym podbródku, z przylizanymi, czarnymi włosami i równie czarnymi oczami, które ziały nienawiścią.
- A pan mógłby być lepiej wychowany. To pan wpadł na mnie. Trzeba czasem trochę się rozejrzeć, a nie patrzeć tylko na czubek własnego nosa. – Odpaliła.
Świdrował ją przenikliwym, wściekłym spojrzeniem. Pod wpływem tego wzroku bazyliszka, zadrżała.
- Kim pani jest i co u licha pani tu robi?
- Po co panu ta wiedza? Mnie nie obchodzi, kim pan jest i czym się zajmuje?
- Co się tutaj dzieje? Ula, wszystko w porządku? – Odetchnęła z ulgą. - Marek. Jak dobrze, że już jest.
- Poza tym, że ten człowiek prawie mnie staranował, to w porządku.
- Alex. Czyżby chorobliwa ambicja zaćmiła ci wzrok? Nie widzisz nic i potykasz się o ludzi? Przyhamuj trochę. Ludzie, to nie śmieci, po których można deptać.
Febo uśmiechnął się szyderczo.
- Niektórzy właśnie tacy są i tylko w taki sposób można ich traktować.
- Uważasz więc, że ta piękna kobieta jest śmieciem?
- Nie wkładaj mi w usta słów, których nie powiedziałem, - warknął - a panią przepraszam. – Odwrócił się na pięcie i poszedł w stronę wind.
- Boże, kto to był? – Ula odzyskała mowę.
- To Alexander Febo. Opowiadałem ci o nim, pamiętasz? – Pokiwała głową.
- To był sławny pan Febo… no proszę. Wygląda, jak wcielony diabeł.
Roześmiał się.
- Masz rację. To trafne porównanie. Gdyby przyprawić mu rogi i dać trójząb, to kto wie…? Chodźmy. Winda jest.
Weszli do sekretariatu, który od dziś miał być miejscem pracy Uli. Stało tam już przygotowane dla niej biurko i komputer. Violetta, jak zwykle, spóźniała się.
- Zostawiam cię tu kochanie. Pamiętasz, co masz robić? Mówiliśmy o tym w piątek.
- Pamiętam. Materiały znajdę. Mam nadzieję, że Viola wie, gdzie, co jest? Wygląda na trochę roztrzepaną. – Marek roześmiał się.
- To delikatnie powiedziane. Nie znam bardziej zwariowanej osoby, ale to też ma swój urok. Jak poznasz ją lepiej, na pewno to docenisz. To nasz firmowy poprawiacz humoru.
Przedmiot ich rozmowy stukotem niebotycznych obcasów obwieścił właśnie swoją obecność.
- O! Cześć. Już jesteście, a myślałam, że to ja będę pierwsza. – Rzuciła rozpinając kurtkę i ściągając szalik w panterkę.
- Nie wiem Viola, czemu żywiłaś właśnie dzisiaj takie przekonanie, przecież nigdy nie przychodzisz przede mną.
- No, raz mógłbyś się spóźnić i dać mi szansę. – Marek pokręcił głową i uśmiechnął się pod nosem.
- Pokaż Uli, gdzie trzymasz najważniejsze dokumenty i segregatory. Będzie z tego korzystać. Jeśli by potrzebowała twojej pomocy…
- Wiem, wiem… nie musisz tego mówić i tak cała firma na mojej głowie. – Marek przewrócił oczami. - Dobrze, że kupiłam zapas pomidorów. Czuję, że ten dzień będzie stresujący.
- Nie kracz Viola i do roboty. Na razie. – Otworzył swój gabinet i wszedł do środka.
Minęły dwa miesiące odkąd podjęła pracę w firmie Marka. Ten czas pozwolił na to, by nieco okrzepła i przyzwyczaiła się do warunków i ludzi. O ile łatwo było jej zaakceptować Sebastiana i Violettę oraz parę innych osób w tym sławnego projektanta Pshemko, tak zupełnie nie mogła przywyknąć do wiecznie rozkazującej Pauliny, jej brata i tchórzliwego, głównego księgowego, Adama Turka. Ten ostatni był bardzo namolny. Najwyraźniej spodobała mu się, o czym świadczyły permanentne, irytujące prośby o spotkania sam na sam po pracy. Do tej pory konsekwentnie mu odmawiała, ale sama nie wiedziała, jak długo da radę być miła w stosunku do niego. Nie chciała go urazić i wielokrotnie dawała mu do zrozumienia, że nie jest zainteresowana, lecz Turek nie poddawał się. Upatrywał w niej szansę na szczęśliwe życie i odmianę swojego starokawalerskiego losu. Dzisiaj znowu ją dopadł. W czasie przerwy na lunch zeszła do bufetu. Marek był zajęty i obiecała, że przyniesie mu jakąś kanapkę, żeby nie musiał odrywać się od pracy. Usiadła samotnie przy stoliku z herbatą i miseczką sałatki. Zabrała się za jedzenie. Konsumując myślała o czekającej ją jeszcze dzisiaj pracy. Szuranie odsuwanego od stolika krzesła wyrwało ją z tych rozmyślań. Podniosła głowę i ujrzała Adama, na twarzy którego malował się nieszczery i niepewny uśmiech.
- Witaj Uleńko. Można? – Zapytał moszcząc się na krześle. Westchnęła ciężko. – Jeszcze tylko jego tu brakowało – pomyślała.
- Adam, czego chcesz? Przepraszam Cię, ale mam sporo spraw do przemyślenia i chciałabym zostać sama.
- Ula, Uleńka. No, nie bądź taka. Przecież widzę, że chcesz się ze mną spotykać, tylko nie masz odwagi. – Złapał ją za dłoń, którą natychmiast wyrwała. Była wściekła. – Co on sobie wyobraża?
- Adam, powiem to dzisiaj ostatni już raz i mam nadzieję, że wreszcie do ciebie dotrze, bo jak do tej pory nie bardzo przyswoiłeś to, co mówiłam wcześniej. Nie jestem tobą zainteresowana nawet w najmniejszym stopniu. Nigdy nie umówię się z tobą na żadną randkę i na pewno nigdy nie obdarzę cię uczuciem. Gdybyś nie wiedział, to ja już mam chłopaka i bardzo go kocham. Nie szukam nikogo innego, bo jestem w szczęśliwym związku. Daj mi wreszcie spokój i przestań mnie nękać, a najlepiej znajdź sobie inny obiekt westchnień.
Siedział naprzeciw niej z miną zbitego psa. Nie mógł pogodzić się z tym, co od niej usłyszał. Wreszcie zebrał się w sobie i wysyczał ze złością.
- Jeszcze tego pożałujesz. Na kolanach przyjdziesz do mnie i będziesz mnie błagać bym z tobą był…
- Przestań Adam! Nie wiem, co sobie myślałeś, ale chyba zbyt mocno ponosi cię wyobraźnia. Jeszcze raz powtarzam. Zostaw mnie w spokoju.
Zerwała się od stolika i łapiąc w locie kanapkę przeznaczoną dla Marka wybiegła z bufetu. Była bardzo wzburzona. Zupełnie nie wiedziała, jak poradzić sobie w takiej sytuacji, bo nigdy w takiej nie była. Postanowiła porozmawiać z Markiem. Do tej pory omijała temat adoracji Turka, bo uważała, że nie będzie ukochanemu zawracać głowy. Dzisiaj jednak zobaczyła w oczach Adama szaleństwo i przestraszyła się nie na żarty. To, co powiedział brzmiało, jak groźba.
Nie pukając, wparowała do gabinetu Marka i usiadła na kanapie próbując uspokoić oddech. Spojrzał na nią zaniepokojony i przysiadł obok łapiąc ją za dłoń.
- Ula, co się stało? Wyglądasz bardzo blado.
Nic nie mówiła, musiała zebrać myśli. Wreszcie zaczęła oddychać normalnie. Spojrzała mu w oczy.
- Nie mówiłam ci wcześniej, bo nie chciałam cię niepokoić i myślałam, że sama poradzę sobie z tą niemiłą sytuacją, ale przed chwilą wydarzyło się coś, co spowodowało, że nie mogę dalej tłumić tego w sobie.
Nie rozumiał zupełnie, o czym ona mówi, ale jej wzburzenie zaniepokoiło go dość mocno.
- Ula, o czym ty chcesz mi powiedzieć? Co cię tak zdenerwowało?
- Od jakiegoś czasu Adam mnie prześladuje.
- Turek? Adam Turek? – Pokiwała twierdząco głową.
- Ciągle mnie adoruje. Nie daje spokoju. Chce się umawiać na randki. Wielokrotnie powtarzałam mu, że nic z tego nie będzie. Dzisiaj znowu mnie dopadł. Powiedziałam mu, że nie jestem nim zainteresowana i nigdy nie będę, że mam chłopaka i go kocham, a on zaczął mi grozić. Przestraszyłam się. Wiesz, jaką jest szują. To szkoła Alexa, a on był chyba pilnym uczniem. Boję się Marek. Dziś wyglądał jak szaleniec a w oczach miał obłęd. Nie wiem, do czego mógłby się posunąć. – Wytarła nerwowo łzy z policzków.
Przytulił ją do siebie.
- Już dobrze. Cieszę się, że mi powiedziałaś, bo dzięki temu będę mógł odpowiednio zareagować. Wiem, że do tej pory nie mówiliśmy nikomu w pracy o naszej miłości i o tym, że jesteśmy razem, ale jemu trzeba to uświadomić. Załatwię to od razu. – Wstał z kanapy, podszedł do telefonu i wybrał numer do księgowości.
- Dzień dobry pani Matyldo. Marek Dobrzański z tej strony. Jest Adam?
- Właśnie wszedł. Oddaję mu słuchawkę.
- Turek, słucham. – Usłyszał wyniosły głos księgowego.
- Adam, przyjdź proszę do mojego gabinetu. Musimy porozmawiać.
Turek spiął się słysząc w słuchawce głos prezesa.
- Tak, tak… oczywiście… zaraz będę. – Jego głos przybrał służalczy ton.
- W takim razie czekam.
- Sam prezes? Do mnie? Co on może takiego chcieć? – Z natłokiem myśli podążał korytarzem do gabinetu Dobrzańskiego. Stanął niezdecydowany pod drzwiami. Przylizał rzadkie włosy i obciągnął marynarkę. Zapukał i wszedł. Kątem oka zauważył siedzącą na kanapie Ulę, ale jakoś nie pokojarzył, że to, o czym chce rozmawiać z nim prezes dotyczy jej. Stanął na środku pokoju i rzekł.
- Wzywałeś mnie… - Marek podniósł się zza biurka i wskazał mu fotel.
- Siadaj proszę, mam ci coś do powiedzenia.
Kiedy Turek usadowił się już w fotelu a Marek obok na kanapie, przez moment panowała niezręczna cisza, którą w końcu przerwał Dobrzański.
- Posłuchaj Adam. Dowiedziałem się dzisiaj, że od jakiegoś czasu nękasz Ulę swoją osobą, a dzisiaj nawet jej groziłeś.
Księgowy poruszył się niespokojnie na fotelu i skrzywił, jakby pod tyłkiem miał rozsypane gwoździe.
- Ja…? No co ty? To była tylko taka wymiana zdań. Zupełnie niezobowiązująca.
- Czyżby? Ula przedstawiła mi to nieco inaczej i tak się składa, że to jej wierzę, nie tobie. Chcę, żebyś miał jasność sytuacji i chcę też, byś nigdy więcej nie czynił wobec niej podobnych awansów. Ula jest moją dziewczyną i nie pozwolę na podobne traktowanie jej osoby, rozumiesz? – Turek był w szoku.
- Ale… jak to, twoją dziewczyną? To niemożliwe…
- Dlaczego tak uważasz? Czy zawsze muszę się obnosić ze swoją miłością? Nadal byś o tym nie wiedział, gdyby nie incydent w bufecie. Jeśli jeszcze raz usłyszę od niej, że w jakikolwiek sposób jej się naprzykrzasz, słownie molestujesz, grozisz lub obrażasz, wylecisz z firmy i nawet twój przyjaciel Alex ci nie pomoże. Czy to jest jasne?
- Tak, tak, jasne… pewnie.
Na twarzy Turka malował się głęboki szok. Nigdy nie sądził, że tych dwoje łączyło coś więcej niż praca. Przez cały czas, odkąd Ula zaczęła pracę w tej firmie, nigdy nie dała po sobie poznać, że z prezesem łączy ją coś więcej, a i on zachowywał się podobnie.
- Mam jeszcze jedną prośbę. Chcę, żebyś te informacje zachował wyłącznie dla siebie. Wiem, że będzie to trudne, bo w stosunku do swojego szefa jesteś szczery aż do bólu i często zbyt gorliwy, prawda? Mam nadzieję, że bardzo się postarasz. Niedyskrecja z pewnością źle by się odbiła na twojej dalszej pracy w Febo & Dobrzański. Zrozumieliśmy się?
- Tak. Nic nikomu nie powiem.
- Cieszę się. Możesz w takim razie wrócić do pracy, to wszystko.
Turek wyszedł z gabinetu z mętlikiem w głowie. Nie wiedział, jak ma teraz postąpić. Czy powiedzieć o tym, co łączy Cieplak i Dobrzańskiego Alexowi, czy zachować te rewelacje dla siebie. Prezes wyraźnie dał mu do zrozumienia, że jak piśnie słówko, wyleci z roboty. Nie mógł sobie na to pozwolić. Miał dwa niemałe kredyty do spłacenia. Jeśli chlapnie, nie będzie miał z czego spłacać. Nie mógł dopuścić do takiej sytuacji. Będzie więc milczał jak grób. Wcześniej, czy później i tak wszyscy się dowiedzą. Taką informację trudno jest ukryć, szczególnie w takim plotkarskim światku jak F&D.
Po wyjściu Turka Marek odetchnął z ulgą. Spojrzał w błękitne oczy Uli, w których jeszcze czaił się strach i obawa. Przygarnął ją do siebie i musnął ustami jej policzek.
- Nie martw się kochanie. Już wszystko dobrze. On nie będzie ci się już naprzykrzał. Wie, co może się stać, kiedy powtórzy się ta niemiła sytuacja. Nie będzie ryzykował utraty pracy.
- Dziękuję Marek. To było dla mnie bardzo krępujące i przykre doświadczenie.
- Zapewniam cię, że już się nie powtórzy. Może urwiemy się trochę wcześniej. Pójdziemy na spacer i może na jakiś obiad, a potem odwiozę cię do domu?
- Bardzo bym chciała, ale mam trochę roboty… - Próbowała protestować.
- Ula. Jutro też jest dzień. Zresztą daj część Violetcie, niech i ona się wykaże. Za coś jej w końcu płacę, nie?
- No dobrze. Zobaczę, czy wróciła z lunchu.
Wyszła z gabinetu i usiadła za biurkiem. Violi, jak zwykle nie było i nie dziwiło jej to wcale. Z pewnością miała lepsze zajęcia niż praca w sekretariacie. Lubiła ją nawet, ale wciąż nie mogła zrozumieć, dlaczego Marek nadal ją tu trzyma. Chyba tylko dlatego, że była dziewczyną jego najlepszego przyjaciela. Pożytek z niej żaden. Pracowała tu już dość długo i gdyby tylko wykazywała jakiekolwiek chęci, mogła nauczyć się wiele przez ten czas. Ula postanowiła przeprowadzić z nią poważną rozmowę nawet, jeśli nie spodoba się to Markowi. Nie może dłużej odwalać całej roboty za siebie i za nią.
Właśnie weszła do sekretariatu z telefonem przy uchu, plotąc, jak najęta do jakiejś Gośki. Usiadła za biurkiem założywszy nogę na nogę.
- Ty to Gośka jakaś niedorozwinięta jesteś. Przecież klaruję ci już od godziny…
- …
- Dobra, kończę już, bo mam ważną konferencję, cześć. – Rozłączyła telefon i spojrzała na wpatrzoną w nią Ulę.
- A ty, co? Podsłuchujesz?
- Nie Violetta. Rozmawiasz tak głośno, że nie tylko ja cię słyszę. Poza tym chciałabym z tobą poważnie porozmawiać.
- No to rozmawiaj. – Prychnęła lekceważąco.
- Nie wiem czy zdajesz sobie sprawę, że mamy nawał pracy, a ty, jak do tej pory nie wykazujesz żadnego zaangażowania. Nie pomyślałaś, że byłoby dobrze odciążyć mnie trochę, bo haruję za siebie i za ciebie? Naprawdę nie rozumiem twojej roli w F&D i nie rozumiem, za co bierzesz pensję i to wcale niemałą. Nie masz żadnych wyrzutów sumienia, że bierzesz pieniądze za nic?
Kubasińska poczerwieniała na twarzy ze złości.
- A co ciebie może obchodzić, za co mi płacą? – Wypluła z siebie.
- Dopóki odwalam za ciebie robotę, żywotnio mnie to interesuje. Jestem asystentką prezesa a ty, jako jego sekretarka, masz słuchać moich poleceń i przede wszystkim je wykonywać. Śledzenie internetowych wyprzedaży i gadanie bzdur przez telefon chyba nie mieści się w zakresie twoich obowiązków?
Ula wstała od biurka i położyła na biurku Violetty stos segregatorów.
- Proszę, to dla ciebie. Sporządzisz zestawienie kampanii reklamowych z ostatnich pięciu lat. Masz na to dwa dni, bo wtedy będzie to potrzebne Markowi. Ja muszę zająć się budżetem i będę miała dość roboty przy nim.
Mina Violi była bezcenna. Z wrażenia nie mogła wyksztusić słowa. Wreszcie głośno przełykając ślinę wrzasnęła oburzona.
- Ty chyba z krowy spadłaś! Dlaczego ja muszę się tym zająć, a nie ktoś inny?
- Bo jesteś tu sekretarką? To nie są rzeczy, z którymi sobie nie poradzisz. Przecież sama wielokrotnie powtarzasz, jak to harujesz dla dobra firmy i masz ją cały czas na swojej głowie, co najmniej jakbyś to ty była tu prezesem a nie Marek. Udowodnij to i pokaż, na co cię stać.
- Nie będę słuchać twoich rozkazów! Co ty sobie myślisz! Że kim tu jesteś! Ani mi się śni tknąć to palcem. – Wskazała na segregatory. – Jak jesteś taka mądra, to sama zrób to zestawienie.
Zwabiony wrzaskami Violetty Marek wyszedł z gabinetu.
- Co tu się do cholery dzieje? Violetta, dlaczego tak wrzeszczysz?
- Czy wiesz, co ta Cieplak wymyśliła? Kazała mi zrobić jakieś zestawienie kampanii reklamowych z pięciu ostatnich lat! Dasz wiarę?
Marek zerknął na Ulę i uśmiechnął się pod nosem.
- I co w tym jest takiego, że tak bardzo cię wzburzyło? – Violetta żachnęła się.
- No wiesz Marek? Dlaczego ja mam to robić, niech zrobi to ktoś inny?
- Kto na przykład? Oprócz was dwóch nie widzę tu nikogo, kto mógłby się tym zająć. Masz coś pilnego do roboty, że nie możesz się tego podjąć?
- Ciągle mam coś do roboty. W końcu muszę jakoś reprezentować firmę.
- A po co? Przecież mamy swojego ambasadora w osobie Pauliny i to ona ją reprezentuje.
- No wiesz, o co mi chodzi…
- Nie, nie wiem. W takim razie pokaż, co zrobiłaś dzisiaj.
Kubasińska wyłamywała palce. Ta rozmowa zaczynała przybierać niekorzystny dla niej obrót.
- No… dzisiaj… dzisiaj w zasadzie… to raczej nic. – Wypaliła na jednym wdechu.
- A wczoraj? – Drążył Marek.
- Wczoraj? Wczoraj… chyba też nic…
- No widzisz. Ula ma pełne ręce roboty. Trzeba ją odciążyć, a ja nie chcę mieć poczucia, że płacę ci tylko za to, że jesteś. Nie chciałbym się z tobą rozstawać, ale jeśli nie będziesz wypełniać swoich obowiązków nie znajdę powodu, by dłużej trzymać cię w firmie. Nie zależy ci na tej pracy?
- Oczywiście, że mi zależy.
- W takim razie udowodnij mi, jak bardzo. I nie oburzaj się, kiedy Ula prosi cię, żebyś coś zrobiła. Zapewniam cię, że wiele możesz się nauczyć od niej i skorzystać z jej wiedzy. Sama mi mówiłaś, że marzy ci się stanowisko PR-owca. Wiesz, że bez odpowiedniego przygotowania nie będę ci mógł go powierzyć. Jeśli chcesz zrobić karierę, musisz się solidnie do tego przyłożyć. Ula na pewno chętnie ci w tym pomoże, bo świetnie zna zagadnienie. To, co? Zrobisz to zestawienie? My musimy za chwilę wyjść, bo mamy spotkanie na mieście.
Twarz Violetty wypogodziła się, a złość wyparowała z niej zupełnie, kiedy usłyszała od Marka o jej ukochanym public relations.
- Naprawdę Ula mogłaby mi pomóc? – Cieplakówna uśmiechnęła się do niej.
- Violetta, jeśli postanowisz podjąć studia w tym kierunku zapewniam cię, że zrobię wszystko, byś je ukończyła i pomogę, jak tylko będę potrafiła najlepiej. To jednak ty musisz wykazać chęci, bo tego za ciebie nie zrobię.
- Dzięki Ula i przepraszam, że tak na ciebie naskoczyłam. Zabieram się do roboty. – Marek uśmiechnął się do swojej sekretarki.
- I o to chodzi Viola. Chciałbym się kiedyś pochwalić, że mam najlepszą sekretarkę na świecie, więc nie zawiedź mnie.
- Nie zawiodę. Obiecuję.
- Ula – zwrócił się do ukochanej – wyłącz komputer i spakuj się. Zaraz wychodzimy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz