24 marzec 2012 |
Rozdział VIII
Już przy odprawie zauważył, jaka była spięta. Uścisnął jej dłoń i szepnął do ucha. - Nie denerwuj się kochanie, to naprawdę tylko formalność. - Ja nie boję się odprawy, ale lotu. Jeszcze nigdy nie leciałam samolotem. - Nawet nie poczujesz, że jesteś w powietrzu, zobaczysz. Zresztą sam lot nie potrwa długo, bo za niecałe półtorej godziny będziemy na miejscu. Weszli do wnętrza samolotu i zajęli miejsca. Pomógł jej zapiąć pas i sam usadowił się wygodnie. Ona jednak nie potrafiła się rozluźnić. Siedziała sztywno, jakby połknęła kij a jej chabrowe oczy przypominały wielkością dwa spodki. Była bliska paniki. Przytulił ją do siebie, chcąc dodać jej otuchy. Wreszcie samolot zaczął kołować i wzbił się w powietrze. Rzeczywiście niezbyt to poczuła. Odetchnęła. Spojrzała przez okno, za którym przesuwały się białe, puchate obłoki. Pogoda była dobra, ciepła i słoneczna. Zapowiadał się naprawdę udany lot. Podeszła do nich stewardessa proponując kawę. Chętnie skorzystali, choć jej cena mogła przyprawić o zawrót głowy. Zrekompensował ją aromat i smak napoju. Po godzinie i dwudziestu minutach samolot usiadł łagodnie na pasie startowym. Byli w Dortmundzie. Wyszli na płytę lotniska kierując się do sali przylotów. Tam odebrali bagaże i przeszli do przodu rozglądając się za człowiekiem, który miał ich stąd odebrać. Marek dojrzał wreszcie tabliczkę ze swoim nazwiskiem i pociągnął Ulę w tym właśnie kierunku. Przywitał się i przedstawił. Człowiek, który ich odbierał miał na imię Karl i był kierowcą firmowej limuzyny. Objaśnił im, że zawiezie ich najpierw do hotelu, gdzie się rozlokują, a wieczorem pan Blaut osobiście przywita ich na kolacji wydanej na ich cześć. Dowiedzieli się też, że mają do pokonania prawie czterdzieści kilometrów do Essen, bo Dortmund to najbliższe lotnisko. Drogę pokonali dość szybko. Autostrada, którą jechali, był równa jak stół i dzięki temu kierowca mógł rozwinąć prędkość ponad stu kilometrów na godzinę. Byli pod wrażeniem tak doskonałego stanu ich dróg. Dbano tu o to bardzo. Kierowca zatrzymał przed hotelem Sheraton. Marek był w szoku. Nie spodziewał się, że będą nocować w pięciogwiazdkowym hotelu. Kierowca otworzył bagażnik i wyjął ich walizki. - Pójdę z państwem i pomogę się zameldować. Do wieczora jeszcze sporo czasu. Tuż obok hotelu jest ładny park Stadtgarten. Jeśli mieliby państwo ochotę na spacer, to naprawdę polecam, choć ja osobiście wolę Grugapark. Do niego pewnie też traficie, bo właśnie tam pan Blaut wynajmuje zwykle salę na pokazy. Park posiada spore zaplecze wystawowe, dlatego można urządzać tam nawet duże targi i sprzętu i mody. Zapraszam państwa. Poszli za kierowcą. Który okazał się również przewodnikiem i znawcą miasta. Podszedł wraz z nimi do hotelowej recepcji i już po niemiecku wyjaśniał, kim są jego goście i poprosił o kartę magnetyczną do apartamentu, który zarezerwował pan Blaut. Potem wyjechał wraz z nimi na dziesiąte piętro i przestronnym korytarzem poprowadził do właściwego pokoju. Kiedy im otworzył oniemieli z zachwytu. Pokój urządzony był bardzo nowocześnie a przez szerokie, panoramiczne okna można było zobaczyć w całej okazałości to ogromne miasto. - Apartament składa się z tego salonu i dwóch oddzielnych, niekrępujących pokoi z prawej i z lewej strony. To chyba wszystko. Pan Blaut zadzwoni do pana jeszcze i potwierdzi godzinę kolacji. Życzę państwu udanego pobytu. - I my panu serdecznie dziękujemy Karl. Dzięki panu nie musieliśmy błądzić i sporo dowiedzieliśmy się o mieście. Wszystkiego dobrego. Panowie uścisnęli sobie dłonie. Zostali sami. Marek spojrzał na Ulę i parsknął na widok jej osłupiałej miny. - Ula, zacznij się przyzwyczajać. Ja też jestem w szoku. Myślałem, że zarezerwował nam hotel o mniejszym standardzie. Ma facet gest, trzeba przyznać. - W życiu nie byłam w takim ekskluzywnym miejscu. – Wykrztusiła. – Spójrz na ten wielki kosz owoców. Niektórych nigdy nie jadłam. A te bukiety kwiatów? Oszałamiające. Zastanawiam się tylko, w czym ja wystąpię na tej kolacji. Wzięłam wprawdzie moją najlepszą sukienkę, ale i tak mam obawy, że będę wyglądać w niej jak Kopciuszek. - O to się nie martw. Zadbałem o twój ubiór. Pshemko wybrał kreację z ostatniej kolekcji. Jestem pewien, że olśnisz wszystkich. - Naprawdę? – Marek pokiwał głową. – Nawet sam mi to zaproponował, gdy wtajemniczyłem go w plany naszego wyjazdu. On jeden musiał o tym wiedzieć, ale to chyba zrozumiałe, bo to jego kolekcje mamy tu promować. Wziąłem też ze sobą wszystkie foldery z ostatnich dwóch lat. Może zainteresują ich nasze wcześniejsze pokazy. Rozpakujmy się teraz i może rzeczywiście przejdziemy się po mieście. Mamy jeszcze trochę czasu do obiadu. Zresztą, jak będziemy wychodzić, to zapytam w recepcji, o której podają i czy mamy rezerwację stolika. - To, który pokój wybierasz? Po prawej, czy po lewej stronie? – Popatrzył na nią zdziwiony. - Myślałem, że będziemy spać w tym samym… Już tak dawno nie byliśmy ze sobą blisko. – Ula roześmiała się. - Wcale nie tak dawno. Ta szaleńcza noc była dziewięć dni temu. - No właśnie. Strasznie dawno. – Powiedział strapiony. Podeszła do niego i cmoknęła go w usta. - Naprawdę tego chcesz? – Spytała przekornie, choć dobrze znała odpowiedź na to pytanie. Zauważyła jak powiększyły mu się źrenice. - Jak niczego bardziej na świecie. – Odpowiedział chrapliwie wpijając się w jej wargi. Oderwała się od niego dysząc. - Dobrze, ale po kolacji. Mówiłeś o spacerze, a ja chcę zobaczyć to miasto. - Trzymam cię za słowo. Rozpakowawszy rzeczy zjechali windą na parter. Marek dowiedział się, że obiad mogą zjeść do godziny siedemnastej i stolik mają również zarezerwowany. Uspokojony tymi informacjami objął Ulę wpół i szczęśliwy wyszedł wraz z nią z hotelu. Park zrobił na nich ogromne wrażenie przede wszystkim dlatego, że był wielki. Naprawdę wielki. Żeby móc go całego zwiedzić, musieliby na to poświęcić cały dzień. Nie mieli tyle czasu. W porównaniu z tym ich ulubiony park w Warszawie wydawał się niewielkim trawnikiem. Całe połacie zielonej trawy zajęte były przez leżaki, na których odpoczywali ci mieszkańcy Essen, którzy nie pracowali lub ci, którzy nie musieli już tego robić. Wszyscy słuchali koncertu niedużej orkiestry kameralnej usadowionej w sporej wielkości parkowej altanie. Minąwszy to duże skupisko ludzi dotarli do mini zoo. Zdziwili się, że w takim miejscu trzymane są zwierzęta. Były to przeważnie ptaki zamknięte w wolierach. Różne gatunki sów, orłów, jastrzębi i jazgotliwych papug. Mijali właśnie spory zalew, nad którym urzędowało stado pelikanów. W ogóle się ich nie bały i nie uciekały przed nimi. - Myślałam, że pelikany żyją w ciepłych krajach? - Wygląda na to, że nie tylko. Pewnie są tu od pisklęcia i przywykły do obecności ludzi. Robią wrażenie bardzo ufnych. Szkoda, że nie wzięliśmy żadnej bułki, chociaż z drugiej strony to pewnie bardziej przydałyby się jakieś ryby, bo chyba nimi się odżywiają. - Spójrz Marek tam. – Ula wskazywała dłonią na duży przeszklony budynek. – To chyba palmiarnia. Pójdziemy? - Pewnie. Zobaczymy, czy jest podobna do naszej. Weszli do środka i od razu poczuli ten gorący, wilgotny klimat. Było duszno, ale to właśnie takie warunki pozwalały na wzrost wielu tropikalnych roślin zebranych w tym miejscu. Od razu zauważyli ogromne, kuliste kaktusy. - Ale wielkie. W życiu nie widziałam tak dużych. Zobacz, jak długie mają kolce i pięknie kwitną. Ta palmiarnia zdecydowanie różniła się od tej, którą dobrze znali. Była o wiele większa i bogatsza w rośliny. Marek porobił kilka zdjęć. Również Uli na tle tych kolczastych olbrzymów. - Chodźmy kochanie. Duszno tu i nie ma czym oddychać. Wrócili do hotelu będąc pod niezaprzeczalnym urokiem tego parku. Przebrali się w bardziej oficjalne stroje i zeszli na obiad. Ula zapytała kelnera o stolik. Powiedziała, że mają rezerwację na nazwisko Dobrzański. Z dużym trudem wymówił to nazwisko, ale zaprowadził ich we właściwe miejsce. Wybrali bulion z malutkimi mięsnymi kulkami i nadziewane mięsem bakłażany. Po nich kawę i po kawałku strudla z jabłkami. Kiedy syci wychodzili z hotelowej restauracji zawołała ich recepcjonistka informując, że dzwonił pan Blaut i zaprosił ich na kolację na godzinę dziewiętnastą do sali kominkowej tutejszego hotelu. Upewniwszy się, gdzie owa sala się mieści już bez przeszkód dotarli do pokoju. - Najadłam się jak bąk. Zdrzemnęłabym się z godzinkę. Obudzisz mnie? Muszę mieć trochę czasu na ubranie się i makijaż. - Obudzę. Idź odpocząć, ja przejrzę pocztę, może przyszły jakieś ważne e-maile. Przeszła do sypialni. Ściągnęła sukienkę zostając tylko w samej bieliźnie. Ułożyła się wygodnie na łóżku i niemal natychmiast zasnęła. Poczuła miłe łaskotanie na ustach. Otworzyła oczy i ujrzała przed sobą uśmiechniętą twarz Marka. - Już czas kochanie. Mamy godzinę. Chyba zdążysz? Twoja suknia wisi na wieszaku w salonie. - Zdążę. Pójdę pod prysznic i zaraz doprowadzę się do ładu. Idąc do łazienki przystanęła przy wiszącej sukience. Aż jęknęła z zachwytu. - Marek, jaka ona piękna i ten kolor. Czerwony. Cudowny. Myślę, że czarne szpilki i czarna kopertówka będą pasować. Tylko to zabrałam. - Na pewno. Będzie idealnie. Umalowana i z ułożoną fryzurą wyszła z łazienki prosząc by pomógł jej ubrać i zapiąć suknię. Kiedy ubrała do niej buty nie mógł powstrzymać westchnienia. - Wyglądasz zjawiskowo Ula. Jesteś taka piękna… - Ty też niczego sobie. Mam przeczucie, że niejedna kobieta mi dzisiaj pozazdrości. Jesteś bardzo pociągający. Rzeczywiście. W czarnym, idealnie odszytym garniturze i białej koszuli podkreślonej srebrnym krawatem wyglądał, jak młody bóg. Spojrzał na zegarek. - Już czas kochanie. Zabiorę jeszcze teczkę z folderami i możemy wychodzić. Ponownie znaleźli się na dole i przeszli do sali kominkowej, w której stało kilka stolików okupowanych przez jakichś ludzi. Stanęli niezdecydowani w drzwiach. Dostrzeżono ich. Jeden z siedzących przy położonym w głębi sali stoliku mężczyzn, wstał i podszedł do nich. - Pan Marek Dobdżansky? – Spytał mocno kalecząc nazwisko. - Tak, to ja. – Użył swojej angielszczyzny Marek. – A to moja asystentka, Urszula Cieplak. Mężczyzna ujął jej dłoń i ucałował. Był dość młody. Na pewno niewiele po trzydziestce. Miał też urodę typowego Niemca. Krótko przycięte blond włosy, niemal białe i blado błękitne oczy. Kanciasty podbródek i mocno wystające kości policzkowe dopełniały reszty. Mógł się podobać kobietom, ale na Uli nie zrobił wrażenia. - Jestem oczarowany. Jest pani bardzo piękna. – Zarumieniła się lekko. - Dziękuję. - Nazywam się Johann Blaut. Jestem dyrektorem „Pro moda”. - To panu zawdzięczamy ten wspaniały apartament i to wspaniałe przyjęcie nas tutaj. Doprawdy nie spodziewaliśmy się… - Och, to naprawdę drobiazg. Dla naszych gości mamy wszystko, co najlepsze. Chodźmy. Stolik czeka. Zaprowadził ich w głąb sali i przedstawił pozostałym gościom, a im swoich współpracowników. - To Klaus Schumacher, mój zastępca i jego żona Elza, dalej Nicol Baumann, nasza specjalistka do spraw finansów, mój asystent Simon van de Brandt, który jest półkrwi Holendrem i wreszcie nasz nieoceniony Magnus Silbert, który zajmuje się u nas reklamą i marketingiem. Przywitali się ze wszystkimi i zajęli swoje miejsca. - Przyznam, że wasz fax bardzo nas zaskoczył. – Odezwał się Marek. – Nie spodziewaliśmy się, że taka duża i tak prężnie działająca firma może zainteresować się o wiele mniejszą i dobrze znaną właściwie tylko na rynku polskim. Powie mi pan, co skłoniło was do złożenia nam propozycji współpracy? Blaut uśmiechnął się. - Powód jest bardzo prozaiczny. Rzeczywiście mamy sklepy niemal na całym świecie, a nie mamy ich u najbliższych nam sąsiadów. Oczywiście moglibyśmy postarać się o nie bez pomocy firmy z Polski, ale pomyślałem sobie, że zamiast inwestować w całkowicie nowe sklepy możemy wejść we współpracę z firmą modową, która już je posiada. Wiem, że macie kilkanaście ekskluzywnych butików na terenie całego kraju. Korzyść będzie obopólna, zapewniam pana. Wy będziecie wstawiać nasze kolekcje do waszych sklepów a my wstawimy do naszych wasze. To z pewnością będzie korzystna wymiana. Poza tym obejrzeliśmy kilka waszych wcześniejszych pokazów i nie ukrywam, że zrobiły na nas ogromne wrażenie. Macie u siebie genialnego projektanta. My też mamy niezłych, ale wasz jest o wiele lepszy. Ma bardzo świeże, oryginalne pomysły a jego kreacje są zjawiskowe, jak dzieła sztuki. - Tak, to prawda. – Uśmiechnął się Marek. – Nasz projektant z dużym pietyzmem i wielkim zaangażowaniem podchodzi do tworzenia tych ponadczasowych kreacji. Przywiozłem ze sobą kilka folderów i jeślibyście państwo mieli ochotę rzucić na nie okiem, dałoby to wam szersze spojrzenie na każdą z nich. Wyjął z teczki plik kolorowych folderów i rozdał. Przeglądali je w skupieniu. Blaut, a szczególnie kobiety były pod ogromnym wrażeniem. - To piękne suknie, panie Dobrzański i grzech byłoby nie pokazać ich całemu światu. – Odezwała się Nicol Baumann. - To prawda. – Potwierdziła Elza. – Sama chętnie włożyłabym takie cuda. - Moja asystentka ma na sobie jedną z sukien projektu Pshemko, bo tak nazywa się nasz projektant. – Uświadomił ich Marek. - Wygląda pani w niej olśniewająco. – Blaut skinął głową w stronę Uli. - Jak tylko panią ujrzałem, od razu zachwyciłem się i pani urodą i tą nietuzinkową kreacją. - Dziękuję. Jest pan bardzo miły. – Powiedziała cicho Ula, a Marek spojrzał zezem na Blauta. - W co on pogrywa? Czyżby smalił cholewki do mojej Uli? Nic z tego blondasie. Ona jest moja i tylko moja. - Jutro chciałbym państwu pokazać hale wystawowe, w których organizujemy nasze pokazy. Pomyślałem sobie, że może w letnim sezonie urządzilibyśmy wspólny pokaz obu naszych kolekcji. To byłaby dobra reklama dla naszych firm. Podobny moglibyśmy urządzić tydzień później w Warszawie. Co pan o tym myśli? - Tak, to bardzo dobry pomysł. - Cieszę się, że zgadza się pan ze mną. Proponuję jutro obejrzenie hal a potem zapraszam państwa do naszego biura. Tam podpisalibyśmy stosowną umowę. Będzie sporządzona dwujęzycznie, więc myślę, że nie będzie problemu ze zrozumieniem treści. Apartament wynająłem do końca tygodnia, możecie więc państwo korzystać z niego przez ten czas. Z pewnością warto lepiej poznać to miasto, bo jest bardzo piękne i zwiedzanie go będzie wielką przyjemnością. - Bardzo panu dziękujemy. To piękny gest z pana strony. My również chcieliśmy zaprosić państwa do Warszawy. Nasza firma jest bardzo skromna, ale powinniście państwo wiedzieć, z kim podejmujecie współpracę. Termin wizyty pozostawiam państwu do ustalenia. Ja tylko chciałbym o nim wiedzieć kilka dni wcześniej, by odpowiednio przygotować się do niej. - Dziękujemy za zaproszenie i na pewno zadzwonimy wcześniej. Jeszcze tylko dodam, że jutro o godzinie dziesiątej będzie czekała na państwa limuzyna z nieocenionym Karlem, którego zdążyli już państwo poznać. On dowiezie was na teren targów, gdzie będę na was czekał. Teraz jednak zajmijmy się kolacją. W końcu przyszliśmy tu coś zjeść, prawda? – Dał dyskretny znak kelnerowi i już po chwili zaczęto wnosić potrawy. W milczeniu podeszli do windy i w milczeniu wyjechali na dziesiąte piętro. Oboje byli pod dużym wrażeniem dzisiejszego wieczoru. Propozycje Niemców były fantastyczne i stwarzały dla F&D tak wiele nowych możliwości. Pozwoliłyby na otwarcie nowych butików i na rozszerzenie asortymentu o kolekcje niemieckie. To była dla nich wielka szansa i nie mieli zamiaru jej zmarnować. - Ten Blaut pożerał cię wzrokiem, zauważyłaś? Przez cały wieczór nie odrywał od ciebie oczu. Poczułem się zagrożony. – Powiedział zmartwionym głosem. Przytuliła się do niego i spojrzała mu w oczy. - Nie masz się czego bać. On nie stanowi zagrożenia. Przecież to ciebie kocham nad życie i już nie mogłabym nigdy nikogo pokochać równie mocno. Jeśli będzie mi czynił jakieś awanse, to sprowadzę go szybko na ziemię. Nie martw się na zapas. Poza tym ty też wpadłeś w oko Nicol Baumann. Widziałam, jak oblizuje wargi patrząc na ciebie. - Naprawdę? Nie zauważyłem. Może dlatego, że dla mnie liczy się tylko jedna kobieta na świecie i to już się nie zmieni. Nie mam zamiaru wracać do dawnego Marka. To zamknięty rozdział, którego się do dzisiaj wstydzę. Ona będzie musiała poprzestać na oblizywaniu warg, bo ja kocham tylko ciebie. Przylgnął ustami do jej ust i zaczął namiętnie całować rozpinając jednocześnie zamek jej sukni. Ona też nie pozostała bierna. Rozpięła guziki marynarki a następnie koszuli i z wielką czułością obsypała pocałunkami jego tors. Zostali w samej bieliźnie. Znacząc ślad ściągniętymi w pośpiechu figami, biustonoszem i bokserkami dotarli do łóżka. Całował milimetr po milimetrze jej boskie ciało schodząc coraz niżej. Jej sutki stwardniały pod wpływem pieszczoty a płeć domagała się spełnienia. On jednak nie chciał, by stało się to zbyt szybko. Powoli rozpalał ją i siebie. Dygotała na całym ciele a gdy dotarł ustami do wnętrza jej ud, zalała ją fala błogiej rozkoszy. Spazm rzucał jej ciałem, nad którym nie potrafiła zapanować. On nie przestawał. Językiem drażnił jej płeć wywołując lawinę rozkosznych drgań. Wszedł w nią głęboko i mocno sprawiając, że na moment brakło im tchu. Rytmiczne pchnięcia ponownie wzbudziły jej pożądanie. Przekręcił się na plecy nie przestając się w niej poruszać. Teraz ona przejęła rytm. Widział, jak jego męskość zagłębia się w niej raz po raz, widział jej zarumienioną z wysiłku twarz i jej otwarte w niemym krzyku usta. Ponownie zmienił pozycję. Ułożył się za nią nie zaprzestając penetracji. Była u kresu wytrzymałości. Jęczała i wiła się w jego rękach. Krzyczała a on konsekwentnie prowadził ich do spełnienia. Wreszcie poczuł jej skurcze i sam eksplodował przywierając do niej mocno. Trwali tak długo uspokajając emocje i oddechy. Popatrzył na nią przytomniej i obsypał jej twarz pocałunkami. - Dziękuję kochanie. To było coś niesamowitego, niemal mistycznego. - Byłeś wspaniały. Nigdy nikt nie dał mi tyle szczęścia, co ty. Kocham cię nad życie. Punktualnie o dziesiątej wyszli z hotelu i zauważyli Karla stojącego przy limuzynie. Przywitali się z nim. - Witaj Karl. Wiesz, dokąd jedziemy? - Wiem. Dostałem szczegółowe instrukcje. To niedaleko, więc podróż nie będzie długa. Rzeczywiście po niespełna dwudziestu minutach parkował już przed wielkim napisem „Grugapark”. Zaprowadził ich do stojącego nieopodal budynku, w holu którego czekał na nich Blaut wraz ze swoim asystentem Simonem. Przywitali się z nimi i po chwili Johann prowadził ich do wnętrza ogromnej sali. Z powodzeniem mogłaby pomieścić z tysiąc osób. - To tu właśnie odbywają się nasze pokazy. – Objaśnił. – Zwykle ustawiony jest tutaj długi wybieg niemal do połowy sali. Po obu stronach ustawiamy krzesła dla gości. Za tą salą znajduje się mniejsza i służy do urządzania popokazowych bankietów. Miejsce wydaje się być idealne, nieprawdaż? - Tak to prawda. My swoje pokazy też urządzamy podobnie. Najczęściej są to Łazienki, największy i najpiękniejszy park w Warszawie. Tam również mają odpowiednią salę na tego rodzaju imprezy. Może nie aż tak dużą, ale wystarczającą. Czasami organizujemy pokaz w plenerze, ale to nie zdarza się często. Natomiast często organizujemy sesje zdjęciowe na łonie natury. Zdjęcia wypadają wtedy znacznie lepiej niż w pomieszczeniach zamkniętych. - Na kiedy planujecie pokaz wiosennej kolekcji? - Wiosenną już mieliśmy, ale letnią planujemy na początek czerwca. - Świetnie się składa. Moglibyśmy wystawić ją najpierw tutaj a później u was wraz z naszą. - Tak, pomysł jest dobry, ale wcześniej, jeśli pan pozwoli, chcielibyśmy zobaczyć umowę, choć rzeczywiście mam przeczucie, że będzie korzystna dla obu stron. Blaut uśmiechnął się do obojga. - Jestem o tym przekonany. Nie traćmy więc czasu i jedźmy do firmy. Tam już czekają na nas. Zapraszam. Podjechali pod potężne gmaszysko liczące osiem pięter. Marek był pod wrażeniem. - Cały gmach należy do firmy? - Tak, cały. Kiedyś byliśmy rozparcelowani niemal po całym mieście, ale zakup tego biurowca okazał się świetną inwestycją. Teraz mamy wszystko na miejscu. Weszli do przestronnego holu i skierowali się do wind. Całe ostatnie piętro zajmowała dyrekcja firmy i dział finansowy. Pracownie projektantów położone były niżej. Blaut otworzył przed nimi drzwi i wprowadził ich do długiej sali konferencyjnej, w której zastali Nicol Baumann i Klausa Schumachera. Po wzajemnych uprzejmościach zasiedli przy obitym zielonym suknem, stole. Nicol wyciągnęła z teczki umowy spisane w dwóch językach. - Proszę, tu są nasze propozycje. Przejrzyjcie je państwo dokładnie i pytajcie w razie pojawienia się wątpliwości. Marek wziął umowę spisaną po polsku a Ula tą w języku niemieckim. Byli ostrożni i studiowali zdanie po zdaniu konsultując cicho po polsku. - Jaki przewidujecie podział zysków? – Odezwała się Ula. - Bardzo uczciwy. – Odezwał się Blaut. – Proponujemy po połowie. Tyle sklepów, ile jesteście w stanie nam udostępnić znajdzie swoje przełożenie w takiej samej ilości na terenie Niemiec. Również taki sam podział zysków dotyczy sprzedaży kolekcji. Wszystko właściwie zależy od popytu i u was i u nas. Nasze kolekcje są znane tu w Niemczech i nie mamy problemu z ich zbytem. Jestem pewien, że i w Polsce znajdą się na nie chętni. - Oczywiście. Poza tym chciałem wam zaproponować obejrzenie pracowni. Tam też można wiele zobaczyć. To piętro niżej. – Ula pokiwała głową. - Dobrze. Rozumiem, że cenę kolekcji szacujecie sami. My chcielibyśmy być również niezależni w tej materii. Jeśli dobrze zapoznaliście się z działalnością naszej firmy, to wiecie, że kolekcje nie są tanie i nie na każdą kieszeń. To ekskluzywne kreacje szyte z najlepszej jakości włoskich i francuskich materiałów. Pod tym względem nasz projektant jest nieugięty i nie aprobuje materiałów drugiego gatunku. - Mamy tego świadomość. Ceny to indywidualna sprawa zarówno wasza, jak i nasza. Nie będziemy w to ingerować. Poza tym mamy być przecież równorzędnymi partnerami, prawda? - To, co Ula? – Odezwał się do niej po polsku Marek. – Masz jeszcze jakieś pytania, czy podpisujemy? - Nie mam już żadnych zastrzeżeń. Możesz podpisywać. Prześledziłam ich biznesplan i wydaje się być bez zarzutu. - Drodzy państwo. – Odezwał się do Niemców Marek. – Mam nadzieję, że obie firmy odniosą same korzyści współpracując ze sobą. Nie mamy więcej pytań. Możemy podpisywać. Po podpisaniu dokumentów Blaut uścisnął Markowi dłoń. - Bardzo się cieszę, naprawdę. Pozyskaliśmy świetnego partnera i wierzę w pomyślność tego przedsięwzięcia. Uczcijmy to szampanem. – Nacisnął jakiś guzik na pilocie i spod blatu wysunęła się taca, na której stał szampan i wysokie kieliszki. Klaus rozlał trunek i wzniesiono toast. - A teraz kochani zejdźmy piętro niżej. Oprowadzę was po pracowni. Była naprawdę wielka. Co najmniej cztery razy taka jak pracownia Pshemko. Kreacje też zrobiły na nich wrażenie, choć może nie były tak bardzo wyrafinowane, jak te, które wyszły spod ręki ich firmowego geniusza. W Polsce na pewno się spodobają. Mogli powiedzieć już bez żadnych wątpliwości, że podpisanie tej umowy odbije się z korzyścią na finansach F&D. Żegnali się z gościnnymi Niemcami. Blaut ściskając dłoń Marka i jeszcze spytał. - Kiedy mają państwo zamiar wyjechać? Ja nie poganiam, broń Boże, ale chciałbym to wiedzieć, żeby Karl mógł was odwieźć na lotnisko. - Mamy zabukowane bilety na popołudniowy lot o piętnastej pojutrze. Korzystając z pana rady chcemy bliżej poznać miasto. - Dobrze. W takim razie musicie być gotowi już o dwunastej w południe. Karl podjedzie i w przeciągu godziny zawiezie was do Dortmundu. Tam powinniście już być dwie godziny przed odprawą. - Bardzo wam dziękujemy za wspaniałe przyjęcie i tak dogodną umowę. Mamy nadzieję zrewanżować się w podobny sposób. Proszę zadzwonić przed przyjazdem. Będziemy czekać na telefon. Wszystkiego dobrego. Pożegnali się i odjechali do hotelu. - I co o tym myślisz Johann? – Klaus poklepał przyjaciela po ramieniu. - Myślę Klaus, że zrobiliśmy dobry interes, podobnie, jak oni. Polska stoi przed nami otworem a i oni z pewnością znajdą tutaj chętne panie do noszenia tych wyjątkowych kreacji. Nawet twojej wybrednej żonie przypadły do gustu. Nicol też była pod ich urokiem. Ta współpraca będzie owocna, zobaczysz. |
miki (gość) 2012.03.24 12:43 |
wspaniale piszesz no i z przyjemnością czytam o uli i marku,czekam na kolejne części. |
MalgorzataSz1 2012.03.24 12:59 |
Dziękuję Miki. Kolejne części pewnie jutro. Pozdrawiam. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz