02 luty 2013 |
Moi drodzy.
Zanim zaczniecie czytać to opowiadanie winna Wam jestem garść wyjaśnień. Otóż. Pewnego dnia na streemo Brzyduli pojawiła się cudowna miniaturka autorstwa Biedronki, bez tytułu, napisana w formie mini pamiętnika. Przeczytawszy ją doznałam wstrząsu. Biedronka poruszyła w tej miniaturce niezwykle ważny, trudny, życiowy temat, a wraz z nim moje serce. Pomyślałam sobie, że coś tak pięknego powinno mieć swoją kontynuację. Porozumiałam się z autorką chcąc ją zachęcić do rozwinięcia tej mini w opowiadanie. Ona niestety nie miała pomysłu na ciąg dalszy, jednak szczęśliwie dla mnie dała mi zielone światło na dopisanie kolejnych losów bohaterów tej historii, za co bardzo, bardzo jej dziękuję. Miniaturkę Biedronki potraktowałam tu jako prolog, by mogła stanowić kanwę wydarzeń. W opowiadaniu wykorzystałam też grafiki Zuzyy24, której serdecznie dziękuję za ten oryginalny pomysł. Oddaję Wam to opowiadanie z nadzieją, że dostrzeżecie w nim głęboki sens i ważność poruszonego w nim problemu.
„POKOCHAJ MNIE TATO…”
![]()
PROLOG
Z perspektywy Uli Dziś mija pięć długich lat od kiedy urodziła się Pestka, od kiedy zamknęłam się w domu, od kiedy odizolowałam się od ludzi. Ale nie żałuję, nigdy nie żałowałam swojej decyzji. Nie żałowałam, że podarłam papiery, które Marek podał mi do podpisu. Papiery, dzięki którym nie byłoby problemu. Moglibyśmy żyć „normalnie”… W naszych planach nasze dziecko miało być idealne. Nasza córka miała skończyć najlepsze szkoły, a potem zarządzać rodzinną firmą. Idealny biznesplan. Pięć lat temu słowo, „Down” padło w trzynastej minucie badania przez pediatrę. Moja córeczka ma jeden chromosom za dużo. Taki „dar” od losu. To był wyrok. Jedynym sensownym wyjściem z tej sytuacji jakie widziało otoczenie, otoczenie i Marek, było oddanie dziecka do ośrodka. Ośrodka, który zapewni mu wszystko. Przecież nas na to stać. Wszyscy traktowali moje dziecko jak zwierzątko, które nic nie czuje. Marek mówił, że nic jej tam nie będzie brakowało. Uspokajał mnie. Tam oczywiście miałaby wszystko. Wszystko, oprócz miłości. Patrzyłam w skośnie oczy mojej córeczki i widziałam jak krzyczały „Pomocy!”. Przecież nie mogłam jej zostawić. Jestem jej matką. Tak…, już minęło pięć lat. Mam Pestkę, a ona ma mnie i to jest najważniejsze. Mam dla kogo żyć. Nie jestem sama. Moja córeczka jest wrażliwa i ufna. Taki mały niedźwiadek. Bardzo ją kocham. Dzieci z zespołem Downa trzeba kochać. Może nawet bardziej niż te zdrowe. W ciągu tych pięciu lat były lepsze i gorsze dni. Pestka wielokrotnie dawała mi w kość. Zajmowałam się nią jak niemowlęciem do trzeciego roku życia. Normalnie przewijałam i karmiłam z butelki. Pestka miała problem z odróżnieniem dnia od nocy. Często było tak, że dzień był nocą a noc dniem. Chodzę niewyspana. Ale już się przyzwyczaiłam. Jestem z nią dwadzieścia cztery godziny na dobę. Zrezygnowałam z pracy i życia towarzyskiego. Niby mogłabym wynająć opiekunkę, ale boję się, że ktoś obcy zrobi jej krzywdę, że jej nie zrozumie, bo Pestka pomimo tego, że ma już pięć lat, nic nie mówi. Wydaje tylko dwu literowe dźwięki, trudne do zrozumienia. Próbuję ją nauczyć tej sztuki, ale kiepsko nam idzie. Opowiadam jej dużo i czytam książki. Czuję, że ona rozumie wszystko, ale nie umie tego wyrazić słowami. Często słyszę jak paplają pięcioletnie dzieci, wtedy ogarnia mnie lęk, że ona nie wypowie nigdy jednego sensownego zdania. Ba, sensownego słowa. Ale nie chcę myśleć o tym co będzie potem. Liczy się to, co jest teraz. Pestka często wpada w gniew, niszczy przedmioty, nie potrafi utrzymać porządku i załatwia się pod siebie. Nie umie, albo nie chce w porę zawołać. Ja się nie skarżę. Po prostu czasem mam dość. Jestem zmęczona. Ale uśmiech Pestki wszystko mi wynagradza. Marek kompletnie się od nas odizolował. Żyjemy obok siebie. Prawie ze sobą nie rozmawiamy, a jak już zamieniamy kilka słów, to rozmowa kończy się kłótnią. Marek albo jest w pracy, albo w swoim gabinecie. Wyniósł się z naszej sypialni, a za nim powędrowała jego poduszka i kołdra, a w gabinecie pojawił się nowy mebel - tapczan. Zaczął jeść posiłki w porach odmiennych niż my. Pestka tak naprawdę nie zna swojego taty. Marek unika jej jak ognia. Wstydzi się jej. Przecież nie tak miała wyglądać jego idealna córka. Marek traktuje nasz dom jak hotel. Na początku tygodnia zostawia pieniądze w kuchni, przecież musimy za coś żyć… Brakuje mi go. Potrzebuję jego wsparcia. Byłoby mi łatwiej walczyć co dnia. Z perspektywy Marka. Codziennie myślę o Pestce i Uli. Widzę jak męczą się każdego dnia. Nie jestem ślepy. Podziwiam Ulę. Zazdroszczę jej głębokich uczuć, które zdradza jej twarz, gdy patrzy na Pestkę. Te uczucia trzymają ją przy życiu. Czasem żałuję, że nie przyłączyłem się do Uli. Czasem mam ochotę podejść do mojej córki i wziąć ją na spacer. Ale potem ogarnia mnie strach. Boję się tego, że ludzie będą mi współczuć. W swoim środowisku mogę natrafić jedynie na współczucie. Nienawidzę współczucia. Dokładnie pamiętam słowa, które padły z ust pediatry pięć lat temu „To dziecko będzie wymagało od was nieustającej opieki i czułości. Musicie mu dać swój czas i całych siebie”. Już wtedy wiedziałem, że mnie na to nie stać. Chciałem podpisać papiery i oddać ją do ośrodka, ale Ula zadecydowała inaczej. Pestka jest dla mnie tajemnicą i zarazem niespodzianką, która zburzyła moje dotychczasowe życie i małżeństwo. Dostrzegam w niej tylko ruinę naszych planów i ambicji. Brakuje mi tamtego życia. Przeczytałem chyba wszystkie książki na temat zespołu Downa. Wiem dużo więcej niż niejeden lekarz. Często zastanawiam się, co będzie potem, kiedy nas zabraknie. Przecież ona sobie nie poradzi. Jest taka bezbronna i nieporadna...
Biedronka
ROZDZIAŁ 1 ![]() Przemierzała galerie handlowe w poszukiwaniu świątecznych prezentów. Właściwie to sama nie wiedziała, po co się tak wysila. Te święta nie będą się różnić niczym od tych pięciu poprzednich. Od czasu, gdy ma Pestkę. Znowu będzie skazana na to udawanie, na pozory, na fałszywe uśmieszki. Na to, jak wszyscy niby się cieszą, że one są z nimi w ten świąteczny czas. Ze swoją rodziną nie miała takich problemów. Bezwarunkowo zaakceptowali jej córeczkę. Kochali ją w przeciwieństwie do rodziców Marka. Dobrzańscy czuli się mocno rozczarowani i ich małżeństwem i chorą wnuczką. Podobnie jak on, oni też omijali małą szerokim łukiem. Tylko dwa razy w roku miała z nimi kontakt i dostawała od nich świąteczne prezenty. Czasem też na urodziny, jak przypomnieli sobie o nich. Rozczarowanie seniorów spotęgowało się w momencie, gdy Paulina, ich przybrana córka powiła syna. Chłopiec był zdrowy jak ryba. Prawidłowo się rozwijał i choć miał dopiero trzy lata, wydawał się niezwykle pojętny i rezolutny. Paulina tylko kilka razy w roku przyjeżdżała do Polski, głównie na święta. Na stałe mieszkała we Włoszech w ogromnym domu wraz ze swoim włoskim mężem. Zapewne Uli teściowie niejednokrotnie żałowali, że małżeństwo ich syna i Pauliny nie wypaliło. Teraz mieliby przynajmniej zdrowego wnuka. Westchnęła ciężko a w oczach zalśniły jej łzy. Nie miała pojęcia jak długo da jeszcze radę znosić te drwiące spojrzenia Pauliny, jej wyniosłość i ciągłe podkreślanie wyjątkowości jej syna. Ścisnęła mocniej dłoń córeczki. - Chodź kochanie, wybierzesz sobie zabawkę. Wolno chodziły między regałami pełnymi pluszaków, klocków i mechanicznych zabawek. Widziała jak małej śmieją się do wszystkiego oczy. Przykucnęła przy niej i przytuliła ją czule. - No, pokaż mamie, która podoba ci się najbardziej. – Mała podeszła do półki i nie bez trudu wyciągnęła z niej opakowaną w folię sporą, czarną tablicę. Ula popatrzyła zdumiona. Myślała, że i tym razem wybierze jakiegoś przytulaka. – Na pewno chcesz tablicę? - Ta. – Wyrzuciła z siebie. - No dobrze. Dokupimy jeszcze trochę kolorowej kredy, żebyś mogła na niej rysować. Już trzeci raz obracała z ciężkimi zakupami ciągnąc za każdym razem Pestkę ze sobą. Nie mogła jej zostawić samej w domu. Z ulgą postawiła siatki na wycieraczce. Było jej gorąco mimo minusowej temperatury na zewnątrz. Poluzowała szalik i wygrzebała z torebki klucze. Nie zdążyła przekręcić ich w zamku, gdy otworzyły się na całą szerokość i zobaczyła w nich Marka. - Jesteś już… - obrzuciła go spojrzeniem. - Wejdź Tosiu i usiądź na stołeczku, zaraz cię rozbiorę. Złapała siatki i nie bez wysiłku zaniosła je do kuchni. Wróciła z powrotem do przedpokoju i zaczęła ściągać Pestce kurtkę. Marek przyglądał się temu w milczeniu. Odruchowo zamknął drzwi na zamek i zwrócił się do Uli. - Pamiętasz, że jutro wigilia? Rodzice czekają na nas o osiemnastej. Znowu poczuła w gardle rosnący kłąb waty a w oczach łzy. Nie podnosząc głowy zdławionym głosem wykrztusiła tylko. - Pamiętam. Rozebrała Pestkę i wciągnęła jej na nogi kapcie. Sama też zrzuciła płaszcz i ciężkie buty. Złapała małą za rękę i pociągnęła w stronę kuchni. - Chodź, mama rozpakuje zakupy a ty pobawisz się trochę. Wyciągniemy tę tablicę i spróbujesz porysować, dobrze? – Pestka wydała z siebie radosny, głośny pisk. – Cichutko, cichutko. Wiesz, że tata nie lubi, gdy piszczysz. Tu masz kredę a tu ustawimy tablicę. No pokaż, co potrafisz. Stojący na środku salonu Marek beznamiętnie przyglądał się temu entuzjazmowi swojej córki. Zachodził w głowę, skąd Ula bierze całe pokłady cierpliwości i łagodności do tego dziecka. Wreszcie niezbyt przekonywująco wyartykułował. - Może ci w czymś pomóc? Spojrzała na niego zdziwiona. To pytanie nigdy nie powinno paść z jego ust. Przecież widział przed chwilą jak wielkie i ciężkie siatki dźwigała. Mógł przynajmniej zanieść je do kuchni. Tymczasem on tylko patrzył obojętnie jak się z nimi szarpie. - Nie, dziękuję. Dam sobie radę. Jak zawsze. – Powiedziała cicho. Wzruszył ramionami i pomaszerował do gabinetu. Tu przynajmniej mógł się odciąć od wszystkiego. Tu przynajmniej nie musiał się katować widokiem swojego chorego dziecka. Źle się z tym czuł. Minęło już pięć lat a on nadal nie mógł się przemóc, by zacząć traktować córkę normalnie. Jej pojawienie się na świecie zrujnowało coś wyjątkowego i pięknego, co kiedyś narodziło się między nim i Ulą. Zrujnowało ich miłość. Nie… nie zdradzał swojej żony. Nie potrafiłby… Nadal ją kochał, choć dowodów tej miłości nie otrzymała od niego od dawna. Czy tak już będzie zawsze? Czy zawsze ich upośledzone dziecko będzie stało między nimi jak wyrzut sumienia? Tęsknił za Ulą. Tęsknił za bliskością, choć to on sam zadecydował i wyniósł się z ich wspólnej sypialni. Na pewno też cierpiała z tego powodu. Tak naprawdę to teraz łączył ich tylko wspólny adres, nic więcej. Wypakowała zakupy i zabrała się za gotowanie. Wprawdzie od dawna nie jadali już przy wspólnym stole, ale on nadal je utrzymywał. Przynajmniej w ten sposób chciała mu się zrewanżować za te niemałe kwoty zostawiane na początku każdego tygodnia na kuchennym stole. Wigilią nie musiała sobie zawracać głowy, ale są przecież jeszcze dwa dni świąt. Zrobi trochę uszek i czerwony barszcz. Może kapustę z grzybami? Wędlin kupiła dość. Wystarczy jeszcze i po świętach. Upiecze ciasto to i Pestka chętnie zje kawałek. Bardzo starała się pilnować jej diety. Miała świadomość, że dzieci obarczone syndromem Downa nie są zbyt ruchliwe i przeważnie dość mocno otyłe. Nie chciała dopuścić do sytuacji, by i Pestka miała tak wyglądać. Na razie była drobna i ważyła mniej niż jej rówieśnicy. Ula nie wmuszała w nią jedzenia. Sama wiedziała kiedy ma dość i póki co problem nadwagi jej nie dotyczył. Regularnie chodziła z nią do lekarza. Martwiły ją te niekontrolowane wybuchy złości, które czasami miewała. Jej nastrój w sekundzie ulegał metamorfozie od wrzasków i płaczu do radosnego śmiechu. Nadal chodziła z pampersem, bo nie kontrolowała fizjologii. Ula coraz częściej myślała o konsultacji u innego specjalisty. Do obecnego lekarza chodziła, od kiedy Pestka skończyła rok i coraz częściej miała wątpliwości, czy on prawidłowo leczy jej dziecko. Pomyśli o tym po świętach. Załatwi jej gruntowne badania. Musi mieć pewność, że zrobiła wszystko, co w jej mocy, by jej córka wreszcie zaczęła funkcjonować w miarę normalnie. Było kilka minut po dziewiętnastej. Naszykowała kolację. Również dla Marka. Wiedziała, że dziewiętnasta trzydzieści to pora, gdy przychodził do kuchni na wieczorny posiłek. Skończyły jeść i pięć minut przed czasem odeszły od stołu schodząc tym samym z oczu Markowi. Wykąpaną i przebraną w piżamę Pestkę zaprowadziła do sypialni. Odkąd Marek się z niej wyniósł spała razem z córką. Mała zasypiała wtulona w nią jak kociak a ona bujała ją w ramionach nucąc cicho kołysanki. Upewniwszy się, że mocno zasnęła przykryła ją szczelnie kołdrą i powtórnie poszła do kuchni. Pomyła naczynia po kolacji i usiadłszy w salonie zabrała się za pakowanie prezentów. Tak zastał ją Marek, który zmierzał właśnie do łazienki. - Widzę, że pamiętałaś i o tym. – Wskazał ręką na kolorowe paczki. - Dziękuję, że pomyślałaś. Ja nie miałem do tego głowy. - Nie ma za co. – Odpowiedziała cicho. Nie miała ochoty na rozmowę z nim. Dobrze wiedział jak bardzo absorbuje ją Pestka każdego dnia. Jak wiele musi jej poświęcić czasu. Oprócz tego sprzątanie mieszkania i codzienne zakupy. Nawet o choinkę musiała postarać się sama, by sprawić małej trochę radości. Nie pomagał jej w niczym, więc te prezenty mógł załatwić sam przynajmniej dla swojej rodziny. Gdyby nie obleciała dzisiaj galerii pojechaliby na wigilię z pustymi rękami. Szkoda, że zawsze jest taka zapobiegliwa. Raz mogłaby odpuścić. Ciekawe jakby zareagował. Pewnie miałby do niej pretensje. Widział, że nie kwapi się do rozmowy i poczuł się nieswojo. Każdego dnia obserwował wielkie zmęczenie na jej ślicznej buzi i szklące się od łez oczy. Wyrzucał sobie od drani, ale w sumie tylko na tym się kończyło. Obrzucił ją jeszcze niepewnym spojrzeniem. - Dobranoc Ula. - Dobranoc. – Odpowiedziała ledwie słyszalnie. - Jedziecie ze mną? – Spytał Marek. Stał w przedpokoju wystrojony, pachnący i gotowy do wyjścia. - Nie… Pojadę swoim samochodem. Nie będę przekładać fotelika. Ty zabierz jedynie pakunki z prezentami. My zaraz zejdziemy. Skończę tylko ubierać Tosię. Włożyła małej czapkę i rękawiczki. Cmoknęła ją w rumiany policzek. - Bardzo cię kocham maleńka. Idziemy. Zjechały windą na dół. Marek wkładał właśnie torby do bagażnika. Usadowiła Pestkę w foteliku i zapięła ją pasami. - Pojadę za tobą. – Rzuciła jeszcze do Marka. Kiwnął głową i usiadł za kierownicą. Jej przywitania z teściami nigdy nie należały do wylewnych. Ot, zwyczajna kurtuazja i grzeczna wymiana zdań. Łamanie się opłatkiem było dla niej prawdziwą męką. Cóż mogła im wszystkim życzyć? Zdrowia, szczęścia, pomyślności? Doskonale była świadoma tego, że ich życzenia są równie nieszczere, co jej własne. Jakże ona tego nienawidziła. Tej obłudy i zakłamania. Dzień wigilii i pierwszy dzień świąt wielkanocnych to były zdecydowanie jej najgorsze dni w roku. Wreszcie mogli zasiąść do stołu. Ryb nie jadła w ogóle. Od dziecka była na nie uczulona. Zadowalała się zwykle zupą grzybową i kilkoma pierogami. Trzymając Pestkę na kolanach karmiła ją tymi świątecznymi pysznościami. W końcu mała miała dość i zsunęła się z jej kolan. Ściągnęła jej śliniak i pozwoliła pobawić się na kanapie. Dołączył do niej Sergio, syn Pauliny. Początkowo bawili się zgodnie do momentu, gdy malec uderzył Pestkę w głowę. Wstała od stołu chcąc na to zareagować, ale zanim to zrobiła, Pestka z całej siły oddała chłopcu w twarz. Rozległ się wrzask i płacz. Paulina poderwała się z krzesła i przytuliła synka. - No pokaż, co ona ci zrobiła? – Wściekła spojrzała na Ulę i wysyczała. – Powinnaś bardziej pilnować tego dziwoląga. Jest nieobliczalna. – Ula miała dość. - A ty bardziej powinnaś uważać na to, co robi twoje dziecko. To on pierwszy uderzył Tosię w głowę. Ona tylko się broniła. - Broniła?! Niemal pozbawiła go oka. Jest niebezpieczna dla otoczenia i powinno się ją zamknąć w pokoju bez klamek! Ula podeszła do córki i chwyciła ją za rękę. Spojrzała smutno na wszystkich siedzących przy stole, a przede wszystkim spojrzała w oczy swojemu mężowi. Nie wyczytała z nich kompletnie nic. - No cóż…, chyba podziękujemy wam za kolację. Pójdziemy już. – Podniósł się Krzysztof. - Nie wygłupiaj się Ula, to nic nie znaczący incydent. Nikomu nic się nie stało. - Mylisz się tato. - Powiedziała niemal szeptem. - Stało się i to coś bardzo złego. Przepraszam, ale muszę stąd wyjść. Życzę wszystkim udanych świąt. – Szybkim krokiem przemierzyła salon Dobrzańskich. Połykając łzy błyskawicznie ubrała siebie i Pestkę i nie oglądając się za siebie opuściła dom swoich teściów. Ruszyła z piskiem opon. Weszła do mieszkania i spakowała torbę wkładając do niej rzeczy swoje i córki. Zabrała też tablicę, nową zabawkę Tosi. Dokładnie zamknęła dom i ruszyła do Rysiowa. Po wyjściu Uli zapanowała przy stole konsternacja. - Musiałaś być taka podła? Nawet w takim dniu nie potrafisz sobie odmówić tych złośliwych uwag? – Marek był wściekły na Paulinę. – Obraziłaś moją żonę i córkę, w dodatku niezasłużenie. Sam widziałem jak Sergio przywalił Tosi w głowę. - Na pewno za słabo, bo nawet nie poczuła i nie rozpłakała się. Ona za to przyłożyła mu porządnie. Będzie miał siniaka. - Przejdzie mu. Za to ty za każdym razem upokarzasz Ulę. Jest o niebo od ciebie lepsza. Ciekawy jestem jak ty poradziłabyś sobie będąc na jej miejscu. Zabiłabyś to dziecko? - Na szczęście nie jestem i nie muszę sobie zaprzątać tym głowy. Ty jakoś też nie wykazujesz ochoty do pomocy. Gdybyś był dobrym mężem, gdyby ci naprawdę zależało na niej, poleciałbyś za nią. Tymczasem wygodniej ci jest zwalić problem na jej głowę. Nie zwracaj mi uwagi, bo sam nie jesteś ode mnie lepszy. Podniósł się od stołu. Było widać jak bardzo jest zły. - Masz rację. Pójdę i ja. Nic tu po mnie. Żałuję, że po raz kolejny dałem się namówić na tę wspólną wigilię. Już nigdy więcej. Żegnam. Dotarł na Sienną. Zdziwił go brak światła w mieszkaniu. Włączył kinkiety w przedpokoju i rozejrzał się niepewnie. – Gdzie one są? – Obszedł kuchnię i zajrzał do sypialni. Drzwi od garderoby były otwarte. Brakowało połowy rzeczy. Zrozumiał, że musiała pakować się w pośpiechu. Na pewno pojechała do ojca. Zrobiło mu się głupio. Pluł sobie w brodę, że w takich sytuacjach jak ta na wigilii, nigdy nie stawał w obronie Uli. Pozwalał, by ją upokarzano. Ją i ich córkę. Paulina, jaka by nie była, miała rację. On nie był pomocny w żadnej mierze. Ula zamęczała się na śmierć, a on stał z boku i patrzył na wszystko obojętnie. Tak nie postępuje dobry mąż i odpowiedzialny ojciec. Nie był ani jednym ani drugim. Postanowił, że jutro rano pojedzie do Rysiowa i spróbuje ściągnąć je z powrotem do domu. Zatrzymała samochód przed bramą rodzinnego domu. Dopiero teraz rozpłakała się na dobre. Musi przerwać to błędne koło. Na Marka nie może liczyć. Znikąd wsparcia, znikąd pociechy. Została sama, a raczej zostały same. Ona i Pestka. Muszą sobie wystarczyć nawzajem. Musi znaleźć w sobie siłę, by zawalczyć o przyszłość swojej córki. Wytarła łzy i spojrzała w lusterko nad głową. Mała zdawała się przysypiać. Nic dziwnego, było już po dwudziestej pierwszej. Wyjęła ją z fotelika i wzięła na ręce. Pestka ufnie przytuliła się do niej opierając głowę na jej ramieniu. Zamknęła samochód i poszła w stronę domu. W oknach paliło się światło. Świętowali jeszcze. Zapukała do drzwi. Uchyliły się i stanęła w nich Ala, najlepsza przyjaciółka Uli z Febo&Dobrzański, a od czterech lat żona jej ojca. - Ulka! Rany boskie, co ty tu robisz? Wchodź, bo zamarzniecie. Daj mi Tosię. Chodź do babci maleńka, babcia cię rozbierze. Odebrała Pestkę z rąk Uli i poszła z nią do kuchni. Do przedpokoju wylegli pozostali domownicy. Byli zaskoczeni obecnością Uli w takim dniu. Wiedzieli, że wigilię spędza zawsze z Dobrzańskimi. Józef z niepokojem patrzył na ślady łez na jej policzkach. - Córcia, co się stało? Dlaczego przyjechałaś? Dokuczyli ci? - Zaraz wszystko opowiem. Muszę położyć Tosię spać, bo już w samochodzie przysypiała. Mogę skorzystać z mojego dawnego pokoju? - No pewnie, że możesz. Nic tam nie zmienialiśmy. - Jasiu skocz jeszcze do mojego samochodu. W bagażniku są nasze rzeczy. Przynieś, dobrze? - Już lecę. Przebrały Tosię w piżamkę i ułożyły ją do snu. Przysiedli wszyscy przy kuchennym stole wbijając oczy w Ulę. - Przepraszam was za ten najazd, ale nie wiedziałam dokąd pojechać. Chciałam was też prosić o to, bym mogła zatrzymać się u was z Pestką na jakiś czas. Nie mogę wrócić do domu. – Rozszlochała się. – Moje małżeństwo praktycznie nie istnieje. Marek odciął się od nas. Wstydzi się własnego dziecka. Nawet o niej nie rozmawia. Wszystko jest na mojej głowie. Chodzenie do lekarzy, praca z nią w domu, wszystko. Nie mam nawet czasu, by zadbać o siebie, bo cały poświęcam jej. Jestem zmęczona i ciągle niewyspana. Nie dam rady dłużej tak funkcjonować. Dzisiejszy dzień dolał tylko oliwy do ognia. Ścięłam się z Pauliną. Najpierw jej synek uderzył Tośkę w głowę, a ta mało myśląc oddała mu z całej siły. Szkoda tylko, że Paulina nie zauważyła, że to jej Sergio zaczął. Wyzwała Tosię od dziwolągów, których powinno się zamykać w pokoju bez klamek. A wiecie, co było najgorsze? Najgorsze było to, że mój mąż nie zareagował w ogóle. Spojrzałam mu w oczy i nie dostrzegłam w nich nic prócz pustki i obojętności. Już nie mogę z nim dłużej być. Spakowałam nas i przyjechałam tutaj. - I tutaj zostaniesz – odezwał się Józef. – Zostaniesz tak długo jak będziesz chciała. Pomożemy ci. Nie sądziłem, że to tak źle wygląda. Nigdy się nie skarżyłaś, więc myślałem, że masz w Marku oparcie. - Nigdy go nie miałam. Od kiedy urodziła się Pestka, odsunął się od nas. My nie funkcjonujemy jak małżeństwo. Po prostu mieszkamy pod jednym dachem. – Otarła z policzków łzy. - Położę się już. Mała wstaje dość wcześnie, a często myli jej się dzień z nocą. Nie pozwoli mi się wyspać. Może dzisiaj mi się uda? Jutro zastanowię się, co dalej. Muszę coś postanowić. Dobranoc kochani. |
paula_paula (gość) 2013.02.02 12:27 |
piękny rozdział i piękne opowiadanie, mało kto porusza taki problem,jestem zachwycona i błagam o kolejną część jak najszybciej: |
MalgorzataSz1 2013.02.02 12:48 |
Paula. Wielkie dzięki za słowa pochwały. Temat, który poruszyła Biedronka w swojej mini jest niezwykle ważny i równie niezwykle rzadko poruszany. To dlatego ujęła mnie swoją miniaturką, zresztą bardzo piękną, że postanowiłyśmy obie rozwinąć temat. Pozdrawiam. |
Shabii (gość) 2013.02.02 13:38 |
Małgosiu. Wraz z Biedronką poruszyłyście bardzo ważny i ciekawy temat. Już sam tytuł mocno mnie zaintrygował. Zastanawiałam się o czym będzie opowiadanie i kto będzie tym ojcem, którego trzeba prosić o miłość. Dzisiaj wszystko stało się jasne. Jestem dumna z Uli. Nie oddała swojego dziecka do żadnego ośrodka, tylko sama postanowiła się nim zaopiekować. Marek nie zachowuje się dobrze. Z jednej strony jestem na niego wściekła a z drugiej staram się go choć trochę zrozumieć. On się chyba boi... Wiadomym jest, że chore na downa dziecko wymaga 24-godzinnej opieki, że nie rozwija się tak jak zdrowie dziecko, że trzeba poświęcać mu o wiele więcej czasu. Jego chyba to przerasta. Zastanawiam się czy ja dałabym radę? Mimo wszystko, skoro zdecydował się zostać z Ulą i Pestką to powinien im choć trochę pomóc (w miarę swoich możliwości) a on jest zupełnie obojętny. Nie interesuje go nic. Kiedyś będzie pluł sobie w twarz. Te święta u Dobrzańskich były tragiczne. Oczywiście jak zwykle to dla Uli skończyły się najgorzej. Paulina przesadziła, mocno przesadziła. A Marek? Zero reakcji. Mógł powiedzieć przy Uli, to co powiedział po jej wyjści. Dobrze zrobiła, że na jakiś czas wróciła do swojego rodzinnego domu. Może dzięki temu Marek coś zrozumie? Mam nadzieję... Czekam już na kolejną cześć, bo jestem ciekawa tego opowiadania. Serdecznie pozdrawiam! :):) |
Shabii (gość) 2013.02.02 13:40 |
PS: Czemu raz jest Pestka a raz Tosia? :) |
biedronka2012 (gość) 2013.02.02 14:02 |
Małgosiu! Bardzo Ci dziękiuje,że zgodziłaś sie dokończyć tę historię... Pierwszy rozdział jest wspanały....Idealnie pokazałaś sytuację panującą w domu Uli i Marka.... Tak włąśnie to sobie wyobrażałam pisząc miniaturkę.... Czytając całość czuję coś takiego dziwnego... nie wiem co... nie wiem jak to opisać..... Czuję to za każdym razem gdy czytam pierwszy rzozdział.... Może to wzrusznie ? Nie wiem Czkam na kolejny rozdział....Jestem ciekawa co zrobir Marek... Może w koncu coś zrozumie... Może zrozumie że to dzieck jest wspaniałe.... Bo dzieci z zespołem downa są wspaniałe i piękne w środku....A nikt nie chce tego zauważyć Jeszcze raz dziękuję Biedronka |
truskaweczka (gość) 2013.02.02 14:02 |
O boże..... Chyba jeszcze nie złapałam oddechu.... Kolejny karton chusteczek "wypłakany" Wiesz była parę dni temu w szpitalu na TK i jak siedziałam na korytarzu to dwóch lekarzy pchało taki wózek, kojec, nie wiem jak to nazwać, ale to było obrzydliwe. Wyglądało jak klatka dla psa. Siedział tam taki mały chłopczyk. Był taki śliczny, miał takie piękne kręcone woski, uśmiechał się do wszystkich. Siedział tam jak zwierzątko, bo podobno są jakieś nowe przepisy głoszące, iż pielęgniarki nie mogą wziąć dziecka na ręce i przenieść z oddziału na badania, tylko muszą je wieść "w tym". Słyszałam jak tam rozmawiały ze sobą te pielęgniarki. Chłopczyk zaczął się tak kiwać. Urodził się z porażeniem mózgowym. Te panie powiedziały, że czaka na adopcję. Jego rodzice go zostawili w szpitalu jak się urodził..... Nie mogłam się już potem skupić na swoich badaniach.... Dlatego tak strasznie dużo łez wywołało u mnie twoje opowiadanie. Ostatnio też sporo myślałam ogólnie o adopcji, o dzieciach w domach dziecka, o tym że chciałabym im pomóc jakoś, w ogóle, że chciałabym zaadoptować dziecko kiedyś w przyszłości. Tak po prostu, żeby dać mu miłość. Jeśli będziesz miała ochotę to możesz sobie przeczytać te moje przemyślenia, na moim blogu w ostatniej notce http://by-truskaweczka.blogspot.com/. Bardzo, bardzo się cieszę, że podjęłaś się rozwinięcia tej miniaturki. Będę z niecierpliwością czekała na kolejne rozdziały. To bardzo trudny i bardzo dojrzały temat. Życzę ci wszystkich niezbędnych do rozwinięcia go sił. :) Podziwiam Ulę za to jak dzielnie daje sobie radę. I nienawidzę Marka za jego podłość. Staram się go zrozumieć i wiem, że to dla niego nie jest łatwe, ale on też powinien zrozumieć, że to nie jest łatwe dla nikogo, a już tym bardziej dla Uli i dla małej. Dzieci z zespołem Downa są bardziej wrażliwe, wszystko przeżywają bardzo emocjonalnie. Znam taką jedną dziewczynkę z tą chorobą. Ma w tej chwili 10 lat. W życiu nie widziałam bardziej troskliwego, opiekuńczego i życzliwego wszystkim ludziom dziecka. Gdyby Ula miała oparcie w Marku na pewno łatwiej byłoby jej to wszystko znosić. Gdyby oboje po prostu kochali tę małą z całego serca to nic innego nie miałoby znaczenia. Śliczna jest ta dziewczynka z tych zdjęć:) Skąd je masz? A miałam zadać jeszcze jedno pytanie. Byłbym zapomniała. Pestka? Dlaczego tak? To bardziej skrót, taka ksywka od imienia Patrycja. A Tosia, to od Antoniny. Ale Tosia-Pestka? Nie rozumiem tego troszkę. Ale liczę na to że mi powiesz o co chodzi:) Pozdrawiam. Podziwiam . Czekam na dalsze rozdziały. Życzę dużo weny. |
truskaweczka (gość) 2013.02.02 14:03 |
Ps Bardzo piękny tytuł:) |
Marcysia (gość) 2013.02.02 14:05 |
Małgosiu, po pierwszej notce stwierdzam, że to
będzie wyciskacz łez. Podziwiam Ulę za jej walkę o Tosię, za jej
zaangażowanie. Szkoda, że nikt, poza JEJ rodziną, nawet własny mąż, tego
nie docenia. Naprawdę wierzę, że ta cała sytuacja w czasie wigilii coś
zmieni w Marku, opamięta się. Tymczasem czekam na kolejną częśc ;) |
zaczarowana355 (gość) 2013.02.02 14:21 |
Cudowną notka. Historia, którą opisuje miniatura
bardzo przypomina mi tą o której czytałam w książce "Poczwarka". Mam
nadzieję, że Marek pokocha swoją córkę. Pestka potrzebuje miłości ze
strony obojga rodziców. Czekam na kolejną notkę i jednocześnie mam
nadzieję, że uda ci się doprowadzić całą historię do szczęśliwego
finału. Serdecznie pozdrawiam, Daria. |
MalgorzataSz1 2013.02.02 14:59 |
Shabii. Temat jest ważny i poważny. Podobnie jak Ty też tak uważam. Gdyby nie ta mini Biedronki, to opowiadanie nigdy by nie powstało. Marek źle traktuje i żonę i córkę. Sprawia wrażenie obojętnego i pozbawionego uczuć. To poza, bo tak naprawdę w środku i on cierpi. Dziewczynka ma na imię Tosia (od Antoniny), ale w rodzinie nazywają ją Pestką. Dlaczego? Wyjaśnię to chyba w trzecim rozdziale. Biedronko. Ja kierowałam się tylko i wyłącznie Twoimi sugestiami. I ja w taki właśnie sposób wyobraziłam sobie atmosferę i relacje panujące między Markiem i Ulą w domu. Są przygnębiające. Jeśli się wzruszyłaś to duży plus dla mnie. Mam nadzieję, że następne rozdziały również dostarczą Ci sporej dawki wzruszeń. Truskaweczko. Dzieci pokrzywdzone przez los, dotknięte upośledzeniem należy traktować specjalnie, szczególnie jeśli chodzi o sferę uczuciową. One są niezwykle wrażliwe i potrzebują od swoich rodziców ogromnej miłości i czułości. Ula właśnie o to walczy. Sama kocha to dziecko miłością bezwarunkową i pragnie, by Marek obdarzył Tosię podobną. Na razie jej wysiłki nie przynoszą rezultatu, ale kto wie... Marcysiu. Czy to będzie wyciskacz łez, naprawdę nie wiem. Bardzo bym chciała, by nikt z czytających nie przeszedł obok tematu obojętnie i by ta historia wywołała refleksję. Dario. Nie znam tej książki, której tytuł wymieniłaś. Opowiadanie narodziło się dzięki pomysłowi Biedronki, który ja tylko rozwinęłam. Co do finału, z pewnością będzie szczęśliwy. U mnie w żadnym opowiadaniu nie ma złego zakończenia i w tym też nie będzie. Kochane dziewczyny. Bardzo dziękuję za wszystkie wasze komentarze i podzielenie się ze mną odczuciami jakie towarzyszyły Wam podczas czytania pierwszej części. Z nadzieją, że kolejne będą dla was równie wzruszające, a być może nawet oburzające w jakimś stopniu, wszystkie serdecznie pozdrawiam. |
MalgorzataSz1 2013.02.02 15:12 |
Jeszcze trochę słów do Truskaweczki. Zdjęcia pochodzą z internetu. Nie jestem w stanie powiedzieć z jakich portali, bo przekopałam ich całe mnóstwo, by znaleźć dziecko płci żeńskiej, w dodatku brunetkę, która chociaż trochę będzie podobna do Marka. Ale masz rację. To śliczna dziewczynka. I jeszcze kwestia imienia. Odpowiadałam już Shabii. Pestka nie pochodzi od imienia Patrycja. Tak określa ją najbliższa rodzina. Historię tej pieszczotliwej nazwy dla dziewczynki wyłuszczam w trzecim (chyba) rozdziale i wtedy będziecie miały już jasność dlaczego tak a nie inaczej. Pozdrawiam. |
Shabii (gość) 2013.02.02 15:16 |
Ja się chyba domyślam, dlaczego Pestka. Nie będę
jednak nic pisać, bo mogę się mylić. Tak, to ważny temat, nawet bardzo
ważny. To opowiadanie już wywołało u mnie sporo emocji, czuję, że wywoła
jeszcze więcej. Dzieci z zespołem downa mają bardzo dużo uczuć. (miałam
kiedyś małą historię z takim dzieckiem, zrobiło mi się bardzo miło,
pomimo, że początkowo się troszkę wystraszyłam). Mam nadzieję, że Marek
zmieni swoje zachowanie i uda mu się jakoś wszystko naprawić. Nmzc dziękować! ;** |
miki (gość) 2013.02.02 15:27 |
Ryczałam jak głupia czytając to opowiadanie,takie sytuacje znam z autopsji.Od wielu lat obracam się w środowisku osób niepełnosprawnych,sama mam chorego syna który jest dzieckiem leżącym.Takie zachowanie ojców jak zachował się Marek wcale nie jest rzadkościom.Wielu facetów nie akceptuje takiego dziecka,niektórzy odchodzą,inni wyjeżdżają do pracy za granicę ,zostawiają kobietę samą i przysyłają tylko pieniądze,inni jeszcze żyją po prostu obok,nie odchodząc ale i nie angażując się za wiele.Jest też grupa wspaniałych facetów którzy kochają swoje dzieci i starają się robić wszystko by dziecko było szczęśliwe.Mam nadzieje że Marek i jego rodzice się opamiętają i przestaną się wstydzić swojego dziecka i wnuka,prawdą jest też że do miłości nie można nikogo zmusić.Dla tego myślę że Ula dobrze zrobiła,nie można udawać całe życie,albo się kogoś kocha,albo nie. |
MalgorzataSz1 2013.02.02 15:29 |
Shabii. Naprawdę się domyślasz, dlaczego Pestka? Aż jestem ciekawa. Napisz mi na priva na streemo. Potwierdzę albo zaprzeczę. Ha, ha. Odnośnie Marka, to już chyba też Ci pisałam, że będzie w opowiadaniu przemiana i to właśnie on jej ulegnie. Przemiana, to taki stały element wszystkich opowiadań o Uli i Marku, bo ulega jej większość bohaterów w mniejszym lub większym stopniu. A dziękować jest za co i Ty dobrze o tym wiesz. Buziaki. |
MalgorzataSz1 2013.02.02 15:38 |
Miki. Wstrząsnął mną Twój komentarz. Naprawdę bardzo mi przykro, że Twoje dziecko jest takie chore. Jednak jestem pewna, że dzięki temu posiadasz w sobie ogromne pokłady wrażliwości a przede wszystkim bezgranicznej miłości do swojego synka. To wszystko szczera prawda, co piszesz o ojcach takich dzieci. Mniej wrażliwsi z natury mężczyźni często nie radzą sobie w takich sytuacjach i uciekają od odpowiedzialności. To na kobietę, na matkę spada ogromny ciężar wychowania takiego dziecka. Miłość matczyna jest tu nie do przecenienia. Takim matkom jak Ty powinno się stawiać pomniki, by upamiętnić ich nieprawdopodobne poświęcenie, tytaniczną pracę, ogrom czasu, energii i uczucia, które wkładają, by ich dziecko mogło w przyszłości w miarę samodzielnie funkcjonować. Bardzo Ci dziękuję za ten poruszający wpis i serdecznie pozdrawiam. |
MIKI (gość) 2013.02.02 15:51 |
Nie potrzebne są pomniki,wystarczy odrobina
zrozumienia na co dzień,dla tego myślę że Ulę boli najbardziej
odrzucenie,już lepiej by było gdyby Marek się z nią
rozwiódł,przynajmniej by miała jasną sytuację,wyprowadzenie się z
sypialni to najgorsze co mógł zrobić,w takich sytuacjach trzeba
rozmawiać,a on zachowuje się jak by jego żona i córka były
trędowate.Czekam na następny odcinek,twoje opowiadania mają to do siebie
że nie można przestać je czytać. |
Ania (zuza24) (gość) 2013.02.02 16:14 |
Gosiu :) Bardzo się cieszę ,że napisałas
kolejne opowiadanie :). Temat jest bardzo ważny .Zgadam się z
pozostałymi osobami :).Tytuł piękny. Opowiadanie jest piekne i smutne. Z
jednej strony chore dziecko z mama Ula a Marek w pracy ,ktory nie
moze sobie poradzic z tym ,że ma chore dziecko .Myśle ,że Marek się
zmieni i zrozumie ,że może stracic i Ule i Pestke. On wie ,że kocha je
obie ,ale się gubi.Tak mi się wydaje.Ula jest dzielna i da radę.Oparcie
ma naszzescie w rodzinie.Marek też się obudzi oby szybko ! i zrozumie
swój błąd.Nie może ich stracic będzie załować.A ja nie przezyje tego jak
się rozwiodą :(Uwazam ,że dzieci z down powinno się tak samo kochac jak
dzieci zdrowe.Nie olewac tego przecież można je tak samo kochać,Wiadomo
,że trzeba więcej uwagi im poswiecic .Takie dzieci są wrazliwe i czuja
,że są nie kochane i mogą zostać odrzucone :( No ok rozpisałam się
trochę :D Czekam na kolejne opowiadanie :) p/s Gosiu mam prośbę :) możesz poprawić moj adres bloga ? jest dobry adres ,ale stronka się nie wyswietla :( buzka :) |
MalgorzataSz1 2013.02.02 16:28 |
Miki. Masz rację. odrzucenie, to chyba najgorsza forma obojętności, a może się mylę? Rodzice takiego dziecka przede wszystkim powinni ze sobą rozmawiać i wspierać się w walce o samodzielność swojej pociechy. W przypadku Uli i Marka, nie ma o tym mowy, bo od chwili pojawienia się Pestki żyją osobno, mimo że pod jednym dachem. To wkrótce się zmieni, bo w końcu pewne rzeczy dotrą do Marka. Aniu. Długa jest ta droga Marka w uświadomieniu sobie pewnych oczywistości, ale zapewniam Cię, że w końcu dotrze to niego ta najważniejsza, a mianowicie ta, że miłość jaką darzy swoją żonę jest wielka. I gdy tylko sobie to zrozumie reszta będzie naprawdę łatwa. Ostatnią rzeczą jakiej by chciał, to stracić Ulę. Co do adresu Twojego bloga, to zaraz sprawdzę, co jest nie tak. Dziękuję dziewczyny i pozdrawiam. |
paula_paula (gość) 2013.02.02 19:53 |
a kiedy kolejna część??? może dziś??? prosze, myśle ze nie tylko ja bardzo bym sie ucieszyła:) |
MalgorzataSz1 2013.02.02 20:02 |
Niestety Paula. Ani nie dziś, ani nie jutro. Najbliższy i najbardziej prawdopodobny termin, to czwartek. Pozdrawiam. |
Abstrakt (gość) 2013.02.02 20:05 |
Witaj Małgosiu :-) Przyznam szczerze, że już sam początek mnie znokautował. Czytałam wcześniej opowiadanie Biedronki i wywarło na mnie ogromne wrażenie, porażający temat. Ty jednak robisz z tego opowiadania coś na wzór pewnego rodzaju oświaty i już wiem, że jest to coś niezwykłego, wspaniałego. Pomimo, że Twoja Ula jest taka Brzydulowa, cudowna, mądra, wspaniałomyślna to do tego jeszcze na wskroś godna naśladowania, pełna poświęcenia, empatii i miłości dla kogoś najbliższego dla siebie, dziecka upośledzonego. Ten dystans wywołany chorobą, przecież przez nikogo nie zaplanowaną a jednak kładący się ogromnym cieniem na małżonków jest niesamowity. Jestem ciekawa bardzo jak ta historia potoczy się dalej, wiem, że będzie szczęśliwie zakończona. Jednak tekst Twojego pierwszego rozdziału jest tak przejmujący i tak aktualny, że aż boję się tej lekcji. Naprawdę. Opowiadanie czytałam z ogromnym przejęciem, trudno mi było zaakceptować postawę Marka i jego rodziców, ale wiem, że to bardzo częsta praktyka. Dlatego też widzę Twoją Ulę jako cudowną kobietę, bez zastanowienia i z wielką miłością opiekującą się swoim cudnym dzieckiem, która właśnie tą determinacją zawróci Marka z psychicznego lasu. Małgosiu, jesteś cudownym człowiekiem, słowa, które tutaj zostawiasz są najlepszym tego dowodem. Dziękuję Ci. Pozdrawiam Cię jak zawsze i czekam z wyjątkową niecierpliwością na dalsze losy Uli i jej Pestki |
MalgorzataSz1 2013.02.02 20:27 |
Abstrakt. Jeszcze nikt nigdy nie nazwał mnie cudownym człowiekiem, bo chyba jednak takim nie jestem, choć bardzo się staram o to, by nikt przeze mnie nie cierpiał i bym mogła zawsze bez obaw popatrzeć w lustro. Za to określenie wielkie dzięki. Jak już pisałam we wstępie, opowiadanie powstało dzięki miniaturce Biedronki, dzięki której przeżyłam terapię wstrząsową. Nie chciałam zostawiać tego w zawieszeniu. Przecież można było tu dopisać tak wiele ważnych tematów. Bardzo się ucieszyłam, gdy Biedronka wyraziła na to zgodę. Problem dziecka obarczonego syndromem Downa jest bardzo poważny. Musiałam zgłębić literaturę fachową, poznać od podszewki strukturę zachowań takich dzieci i możliwości ich usprawniania. Mam nadzieję, że zrobiłam to rzetelnie i czytelnik nie odniesie wrażenia, że są to rzeczy wzięte z sufitu. To również temat do głębszych przemyśleń i zastanowienia się. Być może jakichś głębszych refleksji. Na pewno mogę powiedzieć, że to opowiadanie jest chyba pod względem podjętego tematu najważniejsze spośród tych, które napisałam do tej pory, choć zawsze się staram, by nie były to tylko i wyłącznie opowiadania o spełnionej miłości, opowiadania o banalnej treści, ale historie, z których można wyciągnąć dla siebie jakąś naukę. Mam nadzieję, że dalsze rozdziały nie rozczarują Cię. Następny przewiduję około czwartku, więc zaglądaj tu proszę. Bardzo dziękuję Ci za komentarz i serdecznie pozdrawiam. |
ania1302 (gość) 2013.02.02 20:27 |
Gosiu następne cudowne opowiadanie. Zdrowi
ludzie nawet nie zdają sobie sprawy ile wysiłku i pracy kosztuje matkę
opieka nad chorym dzieckiem. Miałam kontakt z takim dzieckiem w
rodzinie. Ktoś mi wtedy powiedział, że to są właśnie aniołki na ziemi i
zgadzam się z tym. Poza nadpobudliwością posiadają one całe pokłady
radości, którą potrafią okazać bardzo wylewnie. Z niecierpliwością
czekam na ciąg dalszy. Sama niestety na razie nie mam czasu na pisanie,
ale postaram się dokończyć swoją opowieść wkrótce. |
MalgorzataSz1 2013.02.02 20:35 |
Aniu. Dawno Cię tu nie było, dlatego moja radość tym większa, że jednak zajrzałaś i skomentowałaś. Ja od dawna wypatruję kolejnego rozdziału u Ciebie, ale też rozumiem, jak bardzo możesz być zajęta i nie mieć na nic czasu. Na temat podjętego w opowiadaniu problemu dziecka upośledzonego już nie będę się wypowiadać, bo zrobiłam już to powyżej. Jednak muszę Ci przyznać rację, że te dzieci to prawdziwe aniołki. Są ufne i mają w sobie potężny ładunek miłości. Jeśli dalej będziesz śledzić to opowiadanie to na pewno się o tym przekonasz. Pozdrawiam Cię cieplutko. |
Abstrakt (gość) 2013.02.02 20:49 |
Małgosiu :-) czuję się wyróżniona i jest mi bardzo miło :-) Moja świadomość dot dzieci upośledzonych zespołem cech dodatkowych genów i ich anomalii jest spora, i wiem, że dzieci bywają różne ale są kochane. Oddają to co im się oferuje. Tytuł jaki dobrałaś to tego opowiadania jest bardzo sugestywny i podskórnie czułam, że będzie niósł ważne przesłanie. Uwielbiam Twoje opowiadania, dają poczucie dobroci, komunikacji, szeregu rozwiązań, przecież można czerpać z nich wszystko to co każdy dla siebie wyciągnie, ale masz rację, ta opowieść ma poważny podtekst i, jak sama mówisz, jest najpoważniejszym opowiadaniem. Z najpoważniejszym problemem. Jestem ciekawa dalszych losów, oczywiście, wiem, że będzie to treść bardzo wzruszająca i pełna podstaw do poważnych przemyśleń. Będę czekać na te treści. Pozdrawiam |
Marcia (gość) 2013.02.02 22:02 |
Gosiu Jakiś czas po przeczytaniu tego opowiadania zbierałam myśli, bo wywołało ono u mnie prawdziwą ich burzę. Postaram się sklecić jakiś porządny komentarz. Poruszyłaś tutaj rzeczywiście bardzo trudny temat. Sama mam w rodzinie dalekiego kuzyna chorego na zespół downa i wiem jakie to potrafi być ciężkie dla rodziny. Jestem bardzo z Uli zadowolona, że nie podpisała tych papierów i postanowiła zaopiekować się Pestką. Ja nie wiem czy dałabym radę, gdybym znalazła się w takiej sytuacji. Chyba nikt nie wie, dopóki faktycznie nie będzie musiał podjąć tak trudnej i ważnej decyzji. Ula zajmuje się Tosią, musi być z nią 24h na dobę i przestawić się na rytm życia małej, a co najważniejsze kochać - daje sobie radę. Jednak brakuje jej wsparcia Marka, którego zachowanie bardzo mi się nie podoba. Rozumiem go trochę - nie wie jak obchodzić się z córką, boi się, nie chce współczucia - ale mimo to nie podoba mi się. Powinien okazać Ulce chociaż trochę wsparcia, albo przynajmniej pomóc jej w jakichś trywialnych domowych czynnościach, żeby ją odciążyć, jeśli nie chce mieć styczności z córką. Uli jest naprawdę ciężko, Marek to widzi, ale boi się cokolwiek z tym zrobić. Ta wigilia u Dobrzańskich też nie należała do najlepszych. Paulina przesadziła i to ostro. Nie powinna obrażać Uli i Antosi. A Marek powinien zareagować od razu, a potem wybiec za Ulą, a nie czekać aż ta odjedzie siną w dal. Mam nadzieję, że przemyśli sobie to wszystko i zdecyduje się na bycie tatą dla małej i wspierającym i kochającym mężem dla Uli, a nie tylko ich współlokatorem, bo na razie tak to wygląda. Rodzina Uli na pewno ją wesprze teraz, dopóki Marek nie przemyśli swojego zachowania i po nią nie przyjedzie - przynajmniej w nich Ulka ma oparcie :) Czekam z niecierpliwością na drugi rozdział, jestem naprawdę zaintrygowana co wydarzy się dalej - udało Ci się wzbudzić moją ciekawość ;) Pozdrawiam Marcia |
MalgorzataSz1 2013.02.02 22:30 |
Marcia. Cieszę się, że ten rozdział Cię zaintrygował i wzbudził tyle emocji. Jeśli zetknęłaś się z osobą obciążoną Downem, to zapewne jesteś też świadoma jak wiele poświęcić muszą rodzice, by ich dziecko było komunikatywne i by artykułowało swoje potrzeby. Dla tylko jednego rodzica jest to tytaniczna praca szczególnie wtedy, gdy nie ma wsparcia w partnerze lub w najbliższej rodzinie. To całodobowa harówka a jej efekty są bardzo powolne. Tu nie ma miejsca na odpoczynek i pozostaje tylko żelazna konsekwencja i ciężka praca z takim dzieckiem. Postęp rozłożony jest na lata i właściwie nauka i praca nie ma końca, bo jeśli się to zaniedba dziecko może się cofnąć i już nie da się tego nadrobić. Ten pierwszy rozdział mocno Was poruszył. Widać to po ilości komentarzy i ich treści. Miałam taką nadzieję, że wrażliwość moich czytelników nie pozwoli im przejść obok tego tematu obojętnie. Nie zawiodłam się. Bardzo dziękuję Ci za komentarz i pozdrawiam. |
kawi :) (gość) 2013.02.03 07:50 |
Tak... co tu napisać? Pomyślałam, gdy
przeczytałam tą notkę. Wzbudziła ona u mnie burzę uczyć. Zupełnie nie
mam pojęcia co napisać. Może napiszę, że ty i Biedronka jesteście
MISTRZAMI, naprawdę. Prolog tak samo jak i opowiadanie napisane
świetnie. Chyba jesteście pierwszymi osobami piszącymi opowiadania o Brzyduli, które poruszyły ten temat. W sumie gdy zobaczyłam tytuł tego opowiadania już jakiś czas temu to sądziłam, że napiszesz o tym co inni, czyli : Ula zachodzi w ciąże po pamiętnym wyjeździe do SPA, orientuje się, że Marek ją oszukuje i się od niego odcina, wyjeżdża za granicę, tam rodzi dziecko, wraca po kilku latach, Dobrzański myśli, że Ula sobie kogoś znalazła i to dziecko ''tego kogoś'' i potem milion perypetii tego, jak Marek uświadamia sobie, że dziecko Uli to i jego dziecko i bla, bla, bla... Właśnie tak myślałam, że to będzie ten stary schemat. Ty i Biedronka jednak mnie zaskoczyłyście, pozytywnie, rzecz jasna :D Szerze mówiąc to jestem na tyle tempa, że przyglądając się temu obrazkowi na górze tej dziewczynki nie zorientowałam się, że ma ona zespół Downa. Przez 4 lata, a w sumie nawet i prawie 5 lat miałam styczność z dziećmi właśnie z tym zespołem, chodziłam z nimi do szkoły i muszę przyznać, że, gdy im się tak przyglądałam to doszłam do wniosku, że potrafią normalnie funkcjonować będąc w towarzystwie, mogłabym nawet powiedzieć, że swoją inteligencją przewyższają niejednego swojego rówieśnika. Nie wiem czemu, ale czytając to opowiadanie miałam wrażenie, że dziecko z Autyzmem bardziej by tu pasowało, nie pomyśl, Gosiu, .że kwestionuję twój pomysł tak samo jak i pomysł Biedronki, ale ciągle przed oczami stawał mi 5-7 letni chłopiec siedzący gdzieś samotnie w pokoju i trzymający kurczowo swojego misia. (chyba nawet dostałam pomysłu na nowe opowiadanie :P). Nie umiałam się po prostu oprzeć tym myślą. Dzieci z autyzmem zawsze mnie fascynowały. Dobra, ale mniejsza o to! Biedna Ula, nie ma oparcia w swoim mężu, czuje się z tym okropnie, jest samotna i w pewnym sensie zagubiona. Brakuje jej Marka, ten nie wyraża jednak chęci, żeby jej pomóc, odciął się zupełnie, chce jakoś pomóc, ale się boi, boi się współczucia. Mogę śmiało stwierdzić, że Marek to (za przeproszeniem) dupa, a nie chłop. Nawet w tak prostej czynności, jak wniesienie zakupów do kuchni, nie potrafił pomóc swojej żonie. To jest smutne, a jednak tak bardzo prawdziwe. Mam nadzieję, że w późniejszych rozdziałach Paulina się zmieni, a Marek uświadomi sobie, że Pestka i Ula są dla niego wszystkim... no chyba, że prędzej Ula złoży papiery rozwodowe. Wtedy to już będzie lipa. Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy. Serdecznie pozdrawiam kawi :) |
MalgorzataSz1 2013.02.03 09:14 |
Kawi. Jednak dziecko cierpiące na autyzm i dziecko cierpiące na zespół Downa, to dwa rodzaje różnego upośledzenia. Punktem wspólnym może być tu tylko jednakowo długi okres terapii. Poza tym dzieci autystyczne najczęściej nie są kontaktowe, bo zamknięte w swoim własnym świecie. Dzieci z Downem właściwie rozumieją wszystko, choć znacznie wolniej niż dzieci zdrowe przyswajają niektóre rzeczy. Z pewnością wolniej się uczą i gorzej zapamiętują. Ważną rolę odgrywa tu hormon tarczycy, który jest odpowiedzialny za cofanie się takiego dziecka. To on jest przyczyną, że z takim dzieciakiem należy bezustannie ćwiczyć i w kółko powtarzać te same rzeczy, żeby zapamiętał. Nie wiem dlaczego odniosłaś wrażenie, że lepiej pasowałoby tu dziecko z autyzmem. Ja oparłam opowiadanie na pomyśle Biedronki a ona poruszyła temat równie trudny, co autyzm. Zachowanie Marka nie odbiega schematem od zachowań wielu tatusiów w podobnej sytuacji. Rządzi nimi strach, wstyd, obawa przed kpinami itp.To częsty przypadek, że ojcowie odcinają się od takich dzieci i odcinają się od swoich żon. Wyrzucają problem z głowy i starają się nie pamiętać o nim. W tym opowiadaniu nie chodzi tylko o dziecko obarczone takim upośledzeniem ale też o przemianę takiego tatusia. O dochodzenie do racjonalnych wniosków i świadomość konsekwencji. Marek przejdzie przez to wszystko i zmieni się nie do poznania. Taka przemiana to rzadkość. Taki facet musi sobie uświadomić przede wszystkim fakt, czy nadal kocha kobietę, z którą ma takie dziecko. Prawda jest jednak taka, że większość ojców w ogóle nie podejmuje takiej pracy nad sobą. O Paulinie nie będę się więcej rozpisywać, bo nie ona odgrywa w opowiadaniu znaczącą rolę. Wystąpi może w jeszcze jednym epizodzie i to wszystko. Tym razem nie opisuję jej przemiany. Bardzo dziękuję Ci za taki długi wpis i serdecznie pozdrawiam. |
Shabii (gość) 2013.02.03 12:19 |
No! Rozhulały się dziewczynki. Tak trzymać. Widzisz Gosiu, to było przejściowe! ;))) ;* |
MalgorzataSz1 2013.02.03 12:21 |
No rozhulały się, ale myślę, że to z powodu tematu jaki został podjęty w opowiadaniu. |
orchid94 (gość) 2013.02.03 21:19 |
Małgosiu, Przepraszam, że tak dawno nie komentowałam, ale od nowego roku kompletnie brak mi czasu, a teraz jeszcze miałam kłopoty z internetem. Czytam na bieżąco, ale w telefonie, wiesz jak to jest, a laptopa włączam ostatnio jedynie w celach naukowych i to tak rzadko, że aż sama się dziwię. Przepraszam i mam nadzieję, że się nie gniewasz. Obiecuję solidny komentarz niebawem. Nadrobię wszystko. Pozdrawiam serdecznie. |
MalgorzataSz1 2013.02.03 21:36 |
Iza. Ja już wszystkiego dowiedziałam się od Shabii, więc nie miej wyrzutów sumienia. Odrobisz się to nadrobisz, a ja cierpliwie poczekam. Buziaki. |
Nisia (gość) 2013.02.04 00:23 |
Gosiu, rozwaliłaś mnie totalnie tą propozycją pisarską... leżę na łopatkach i trudno mi się ogarnąć :D Zawsze lubię czytać Twoje dzieła, zresztą pisane fantastycznie i czuję się, jakbym stała na paluszkach i przez małą szparkę w oknie, zaglądała z ciekawością i podekscytowaniem do "magicznego świata Uli i Marka - świata lepszego, przepełnionego paletą różnorodnych uczuć i emocji, do ich świata, który niby jest taki jednaki z rzeczywistością, a jednak jakiś inny, bogatszy...". Tak jak napisałam, ta historia od początku już rozbudza moje uczucia, i tak będzie do końca - bo wiem na co Cię stać! Historia piękna - choć trudna, niezwykła - choć taka zwyczajna i codzienna... oj, będzie co czytać. Tematyka i analiza zachowań już została poruszona przez inne osoby i to bardzo dogłębnie. Mnie podczas czytania kołatały się po głowie takie słowa odnośnie relacji Ula-Marek: "Bez ciebie tracę siebie, którą stronę wybrać, nie wiem Odebrałeś mi nadzieje Jesteś mym natchnieniem Za kim mam podążać, nie wiem Może kiedyś Cie odnajdę I nie słyszałeś mnie i nie rozumiesz jak, jak funkcjonuje miłość, która umarła w nas." I choć dobrze wiem, że na końcu historii będzie tak ja ma być, bo przecież miłość potrafi przezwyciężyć wszystko, to z wielką ochotą pochylę się nad czytaniem każdego rozdziału i razem z bohaterami przy pomocy Twojego pióra przejdę te trudy ich życia, aż do szczęśliwego zakończenia (chciało by się napisać szczęśliwego rozwiązania, choć czy dane jest mi marzyć o drugim dziecku Uli i Marka...) Oto jest zagadka :D Pozdrawiam serdecznie i dziękuję :D |
Migotka (gość) 2013.02.04 00:40 |
Przypadkowo trafiłam na stronę społeczności
serialu BU i przeczytałam informację o powyższym opowiadaniu, więc
zaciekawiona zajrzałam na blog jego autorki. W pierwszym porywie cały
blog wydał mi się mocno wyidealizowany,,marzycielski, z dużym ładunkiem
romantyzmu, trochę wydumany i nierealny, choć z wyraźnie wyczuwalną nutą
pozytywnego spojrzenia na życie i sporego optymizmu. Muszę przyznać, że
to nie moje klimaty i jestem daleka od tak ckliwych opowieści, nawet
tych pisanych poprawnie ładną składnią i z przyjemną grafiką. Ale...
moją uwagę na dłużej przykuł ostatni wpis. Po przelotnym przejrzeniu
kilku archiwalnych opowieści widzę jak ich autorka na kanwie serialu
kreuje piękne idealistyczne życie młodych i zakochanych, powiem więcej -
tworzy obraz tak mało realny, że wręcz niewiarygodny dla trzeźwo
myślącej osoby, taki który nijak ma się do rzeczywistości. Niestety
często właśnie takie są kobiece mrzonki i pragnienia, każda chciałaby
być kochaną bezgranicznie i mieć życie usłane różami u boku pięknego,
bogatego i dobrego księcia,tak jak w tych opowieściach, ale w życiu
przekornie częściej przychodzi nieoczekiwane buumm, a potem czarna
rozpacz... No, ale nie każdą z nas takie bajki kręcą, w tym mnie. Bajecznie było do ukazania się ostatniego wpisu... teraz pojawiło się tu samo życie, częściej niosące dramaty i trudne sytuacje niż idyllę i święty spokój w ramionach ukochanego. To co zostało opisane w prologu i tym rozdziale jest wstrząsające, a jednocześnie bardzo prawdziwe, więc nie dziwi mnie poruszenie wśród czytających, a także mój wpis. No, może nieco przydługi, ale jest to mój pierwszy raz na tym blogu, więc musiałam się wygadać :) Przede wszystkim zastanawia mnie układ Ula/Marek, czyli jak możliwe jest życie w stadle przez pięć lat będąc sobie całkiem obojętnym. Rozumiem, że ona uzależniona jest od niego finansowo, ale on ? On żyje z obiema pod jednym dachem, patrzy na nie każdego dnia, w jego głowie nawet pojawia się myśl, że żywi do Uli wciąż jakieś uczucie, a może tylko współczucie (?), a jednak strach przed krytyką otoczenia paraliżuje go do tego stopnia, że potrafił obie odtrącić. Bo dziecko nie spełniło jego oczekiwań, bo wszystko w jego życiu miało być piękne, idealne i bez skazy. Jak ojciec może patrzeć na własne dziecko, które obok niego rośnie, ma lepsze i gorsze dni, i przez tyle lat być niewzruszonym, nieczułym mając je tuż obok siebie na wyciągnięcie ręki ? Jak może mężczyzna patrzeć na ukochaną (?) kobietę obciążoną taką tragedią, często padającą na nos z wyczerpania i żalu, i nie dać jej wsparcia psychicznego czy odciążyć w obowiązkach ? Jak można chcieć oddać własne dziecko na łaskę i niełaskę obcych ludzi, tym bardziej dziecko niezaradne, wrażliwsze od innych i wymagające większej troski ? No, jak ?! Myślę, że to może zrobić tylko największy egoista i człowiek bez serca, chyba takim właśnie okazał się Marek. Rozumiem, że można być w szoku w początkowej fazie dramatu, ale przecież życie toczy się dalej, a dziecko niczemu nie jest winne. To jest ich dziecko, owoc ich miłości oczekujący miłości od nich obojga..? A Ula ? Ona, mając przez tak długi czas obok siebie Marka zimnego jak głaz, męża bez serca ma prawo i powinna odczuwać do niego całkowitą obojętność, żal, a nawet nienawiść za zostawienie jej samej z ich wspólnym problemem. Postawa Marka świadczy o tym jak jego uczucie do niej musiało być płytkie skoro obecnie nie ma dla nic do zaoferowania oprócz pieniędzy, choć one są też ważne. Cóż to była za miłość z jego strony ?... przecież miłość z założenia powinna być na dobre i na złe, na różne życiowe koleje. Dla mnie Marek, mówiąc bez ogródek to zwyczajny dupek, niedojrzały emocjonalnie facet, niewiele wart, zdolny tylko do miłości bez życiowych zawirowań i to w dobrobycie. A o jego pruderyjnej rodzinie nawet nie wspomnę, takie zachowania nie mieszczą się w moim umyśle. Piękna jest postawa Uli względem dziecka, bo chyba tylko matka z prawdziwego zdarzenia potrafi obdarzyć dziecko wielkim uczuciem i troską, bez względu na jego rozwój, urodę i wszystkie inne przywary. Mężczyzna ma inną filozofię, jego serce i umysł niekiedy nie ogarnia prostych uczuć do tych, którzy na nie czekają, być może do tego potrzebna jest dojrzałość emocjonalna i poczucie odpowiedzialności za innych, pewnie nie każdy jest do tego zdolny. Marek podświadomie obwinia córkę za to, że obróciła jego życiowe plany w ruinę, popsuła relacje z żoną, do której chyba jednak ma żal, że dała mu takie a nie inne dziecko. I może niefortunna sytuacja przy świątecznym stole, dobitny komentarz Pauliny i wyprowadzka Uli otworzy mu trochę oczy na jego postawę, o czym mogą świadczyć jego ostatnie przemyślenia, może... Tytuł tego opowiadania brzmi jak apel błagający o miłość, ale myślę że może też sugerować jakiś nieprzewidziany wstrząs, który nastąpi w tym nieszczęsnym układzie, być może wydarzy się coś co odwróci bieg historii tych trojga, choć nie wiem na ile w ogóle to możliwe, bo przez tak długi czas uczuciowej oziębłości dwojga ludzi powstają straty trudne do odrobienia. Życzę więc autorce weny i rozsądnego poprowadzenia dalszej fabuły, bo tak naprawdę o cud w prawdziwym życiu jest bardzo trudno, jak i o odrodzenie straconych uczuć, więzi i tego co umknęło z prawdziwej miłości, a taką historię jak powyższa nie powinno się kreować jako bajkę 1001nocy, choć czasem może być konsekwencją jednej... |
MalgorzataSz1 2013.02.04 13:56 |
Nisiu. Bardzo mnie cieszy fakt, że ujawniła się kolejna czytelniczka mojej pisaniny. Ponieważ z natury jestem romantyczką, w swoich opowiadaniach kreuję wymyślony, bajkowy świat, który w zasadzie nie ma przełożenia w rzeczywistości. Nie wszyscy lubią takie przesłodzone historie i ja doskonale to rozumiem. Nie oznacza to też, że ja żyję w chmurach i nie stąpam twardo po ziemi. To pierwsze opowiadanie, które napisałam dość realnie, bez bajkowych ozdóbek, osadzone mocno w medycznej rzeczywistości. Zanim zaczęłam je pisać, solidnie się do tego przygotowałam przetrząsając literaturę opisującą Zespół Downa. Relacje między Ulą i Markiem są trudne i właściwie cytat, który wstawiłaś w swoim komentarzu świetnie je obrazuje. Oczywiście będzie szczęśliwy finał, choć cudu rzecz jasna nie będzie, bo Pestki nie można wyleczyć z takiego upośledzenia. Co do drugiego dziecka... Hmmm... Pomyślę, pomyślę... Bardzo dziękuję Ci, że tu zajrzałaś i zostawiłaś ślad. Serdecznie pozdrawiam. |
MalgorzataSz1 2013.02.04 14:37 |
Migotko. A ja się cieszę, że tu trafiłaś i jeszcze tak obszernie skomentowałaś. Postaram się odpowiedzieć choć w części na Twoje pytania i wątpliwości. Twoje wrażenie na temat bloga nie myli Cię. On rzeczywiście jest mocno wyidealizowany, pełen marzeń o szczęśliwym życiu i dość optymistyczny. Taki właśnie jest, bo ja jestem taka, choć nie zawsze tak było. Sama, obarczona ciężkimi, życiowymi doświadczeniami i sporym bagażem lat zasiadając do pisania mojego pierwszego opowiadania postanowiłam, że zarówno ono jak i każde następne, jeśli powstanie, będzie swoistą bajką, w której początkowe cierpienia bohaterów zostaną w końcu wynagrodzone. Wszystkie te historie, to bajki mało mające wspólnego z rzeczywistością. Dla mnie pisanie ich jest formą terapii i marzeniem o życiu szczęśliwym, bez bólu i problemów. Nie piszę ich po to, by miały się podobać wszystkim. To niemożliwe, bo gusta są różne a o nich przecież się nie dyskutuje. Zawsze bardzo się cieszę, gdy zaglądają tu i wyrażają opinie osoby, którym niekoniecznie przypadły do gustu takie przesłodzone opowiastki i wierz mi, że niezwykle cenię sobie ich zdanie. To opowiadanie jest dla mnie osobiście najważniejsze z napisanych dotychczas. To ze względu na ważność poruszonego w nim tematu. Przeszłam przyspieszony kurs w zakresie poznania upośledzenia spowodowanego dodatkowym chromosomem. Bardzo się starałam, by w treść tej historii wpleść rzetelne informacje i mam nadzieję, że to mi się udało, choć tak naprawdę ocenią to czytelnicy. Układ Marek-Ula. Nie wiem, czy śledziłaś serial. Jeśli tak, to wiesz, że Marek pokochał Ulę wielką, szczerą miłością. W ostatnim odcinku wracają do siebie na pamiętnym pokazie FD Gusto. Ta miłość nie wygasła i choć czytelnik może odnieść wrażenie, że Dobrzański to drań pierwszej wody, bo nie wspiera Uli w żadnej mierze i nie pomaga, to on jednak też cierpi na swój sposób. Z pewnością w środku przeżywa emocjonalną burzę. Na początku chciał oddać dziecko do domu opieki. W serialu Marek był człowiekiem dość chwiejnym, rzadko mającym swoje zdanie, często ulegającym i działającym pod wpływem sugestii osób trzecich. W tym wypadku też uległ presji najbliższego otoczenia i chciał podpisać dokumenty, które załatwiłyby problem. Ula nadal bardzo mocno kocha męża, choć jest niesamowicie rozczarowana jego postawą. Ukrywa też sprawę swojego małżeństwa przed swoją rodziną nie chcąc ich martwić. W serialu też taka była. Mało wylewna, skryta i dyskretna. Rozdział 1 przedstawia ją właściwie w fazie rezygnacji. Ona ma inny priorytet w życiu. Musi doprowadzić do samodzielności swojej córki a sprawa związku z Markiem schodzi na dalszy plan. Obojętność, odtrącenie i nieczułość Marka, to tylko poza, którą sobie wypracował. To taki pancerz ochronny przed światem, Ulą i dysfunkcyjnym dzieckiem. Ma poczucie ogromnej niesprawiedliwości, zazdrości ojcom zdrowych dzieci i cierpi, że on nie może pochwalić się zdrową pociechą. Zbudował mur i dzięki niemu odcina się od sytuacji w domu, zamyka w gabinecie i nie ogląda cierpienia swoich bliskich. Ktoś może powiedzieć, że to bardzo wygodna postawa umyć ręce od problemów i nie musieć się nimi zadręczać. Przekonasz się jednak, że tak naprawdę wcale tak nie jest. Ula to osoba o wielkim, dobrym sercu. Nienawiść, obojętność i wrogość, to kompletnie obce dla niej cechy. Ma wielki żal do Marka, że nie stanął na wysokości zadania i jako ojciec poległ na całej linii. Takie sytuacje jak ta, którą opisałam, nie są wcale takie rzadkie. Można by nawet powiedzieć, że 50% na 50%. Mężczyźni mają znacznie niższy próg wrażliwości niż kobiety. Jedni znakomicie spełnią się w roli ojca upośledzonego dziecka, inni wybiorą ucieczkę od problemu, mimo że nadal bardzo kochają swoje żony. Myślę, że to niezwykle złożona sprawa i więcej światła mógłby rzucić ktoś, kto miał lub ma podobne doświadczenia. Czy fabuła poprowadzona jest rozsądnie, tego nie wiem. Starałam się, by to opowiadanie było jak najbardziej realistyczne. Z pewnością nie będzie to bajka z 1001 nocy ani też opowieść kończąca się tragicznie. Uważam, że dramatyzm codziennego życia i tak nas brutalnie doświadcza więc odrobina marzeń nikomu nie zaszkodzi. Bardzo dziękuję Ci Migotko, że zechciałaś podzielić się ze mną swoimi odczuciami po przeczytaniu rozdziału. Mam nadzieję, że mimo moich bajkowych zakusów zechcesz tu jeszcze wrócić. Serdecznie Cię pozdrawiam. |
danka69 (gość) 2013.02.04 15:04 |
Małgosiu! Doznałam szoku wchodząc dzisiaj na Twojego bloga. Chodzi o ilość komentarzy umieszczonych pod pierwszą częścią nowego opowiadania. Cieszy mnie to bardzo, bo wiem, że jesteś przeszczęśliwa z tego powodu. Gosiu , jestem na "detoksie komputerowym".... . Z uwagi na ogromne zmęczenie postanowiłam laptopa nie zabierać do domu. Zostawiam go w pracy. Staram się bardzo nie zaglądać też do domowych komputerów. Jak wiesz , siedziałam do późnych godzin i trochę się to odbiło na moim zdrowiu. Napiszę Ci maila, jak dam radę jeszcze dzisiaj, jak nie to jutro. Wracając do opowiadania, wiedziałam ,że bedzie piękne w swej treści a jednocześnie mocno osadzone w rzeczywistości, podparte wręcz wiedzą medycznąq.... , nad którą ciężko pracowałaś.Pierwszy rozdział jeszcze tego nie potwierdza, ale spodziewam się, że kolejne takie będą. Pierwszy rozdział szalenie emocjonalny. Ciary po plecach, ścisk w gardle , napięcie , to emocje które mi towarzyszyły przy czytaniu tej części. Trudno mi się odnieść do sytuacji, w której znalazła się Ula i Marek. Miłość matki jest bezwarunkowa, ojca chyba nie do końca, co potwierdza Marek swoim zachowaniem . Zresztą nie tylko Marek, bo odejście ojca od rodziny w sytuacji , gdy rodzi się chore dziecko jest dosyć powszechne. Marek wprawdzie nie odszedł , choć jest bardzo obok. Zrobiła to Ula na koniec rozdziału, kiedy przelała się czara goryczy. Znając Gosiu Twoją romantyczną duszę mimo tak zagmatwanej, zaśniedziałej ... sytuacji doprowadzisz do szczęśliwego końca. Wierzę , że mała Tosia doczeka się miłości obojga rodziców . Trzymam kciuki za dalsze części , których spodziewam się niebawem. ściskam mocno! |
MalgorzataSz1 2013.02.04 15:31 |
Danusiu. Odezwałaś się wreszcie i dzięki Bogu, bo ja zaczynałam się już martwić, czy aby nie poległaś przez jakieś paskudne grypsko, które ostatnio rozpanoszyło się w naszym kraju. Na szczęście to tylko komputerowa abstynencja. Tak naprawdę to dobrze Ci zrobi. Mnie też by się przydała, bo siedzę przy pudle po całych dniach. Rzeczywiście sama jestem zszokowana ta ilością komentarzy i w życiu nie spodziewałabym się, że tym rozdziałem wywołam takie poruszenie. Oczywiście cieszy mnie to i to bardzo. Żywię cichą nadzieję, że to opowiadanie dostarczy Wam wielu wzruszeń i być może u kogoś wyciśnie trochę łez. Ty byłaś uprzywilejowana, bo mniej więcej wiedziałaś o czym będzie ta historia. Ja czekam na maila a Ciebie już zapraszam na czwartek na kolejny rozdział. To w nim trochę przybliżę syndrom Downa. Dzięki, że zajrzałaś i przeczytałaś. Pozdrawiam i mam nadzieję, że to oderwanie od komputera poprawi Twoje zdrowie. :) |
Shabii (gość) 2013.02.04 16:35 |
Gosiu, wywołałaś komentarzową burzę tym opowiadaniem! BRAWO!! (Shabii z siebie dumna, bo mówiła, że tak będzie) :D |
MalgorzataSz1 2013.02.04 16:50 |
Miałaś rację Ty moja wróżko, aż boję się pomyśleć, czy z takim samym odbiorem spotka się dalsza część opowiadania. :) |
Nisia (gość) 2013.02.04 21:39 |
Gosiu... Nie musisz mi tłumaczyć, jaka jesteś i jak powstają opowiadania... bo ja to doskonale wiem. Przeczytałam je wszystkie i nie jest to absolutnie mój pierwszy zachwyt nad nimi, który wyrażam w komentarzach. No, a że jak piszesz "kolejna czytelniczka się ujawniła"... no cóż, chyba bardziej się pojawiłam, wyszłam z cienia coś pisząc, bo jak tak dalej pójdzie to zapomnę jak to się robi :P hehe Miło mi, że ten cytat, który zamieściłam pasuje do opowiadania - postaram się czasem dopasować też inne, w końcu kiedyś byłam w tym ponoć niezła :D Pozdrawiam serdecznie i choć nie mogę obiecać, że będę się ujawniać pod każdym rozdziałem, ale będę czytać i się zachwycać, jak tylko dam radę. |
MalgorzataSz1 2013.02.04 21:55 |
Nisiu. Jakkolwiek by to nie nazywać, zgódźmy się, że się i pojawiłaś i ujawniłaś. Ja zawsze z wielką radością witam takich ujawniających się, bo wtedy utwierdzam się w przekonaniu, że nie pisuję do szuflady i że jest ktoś, komu te sentymentalne bazgrołki się podobają. To bardzo miła świadomość. Nie oczekuję też komentowania każdego rozdziału, bo większość czytających ma własne priorytety. Ty zostawiłaś dwukrotnie wpis i za to jestem Ci bardzo wdzięczna. A cytaty są zawsze mile widziane. Jeśli czytałaś "Symfonię miłości" to zdradzę Ci, że opowiadanie zostało napisane pod wpływem właśnie cytatu zostawionego pod rozdziałem innego opowiadania. Nigdy nie wiadomo, co człowieka zainspiruje. Dziękuję i cieplutko pozdrawiam. |
Nisia (gość) 2013.02.04 22:50 |
Małgosiu Może kiedyś "znowu" Cię zainspiruję do napisania kolejnego opowiadania. Nie mam niestety obecnie tyle czasu co kiedyś na czytanie, a do komentowania z czasem i przyzwyczaję się może. Nie będzie to już co prawda taka analiza jak zdarzało mi się niekiedy pisać, a i archiwum cytatów gdzieś posiałam. No, ale jak znajdę chwilę, to może coś jeszcze pokomentuję... a że to opowiadanie jak myślę przekroczy granice moich odczuć co do świata, to będzie to miła lektura. Nie myśl, że mnie nie znasz... bo znasz mnie, choć może pod inną "postacią". Pozdrawiam cieplutko, genialna pisarko :D |
MalgorzataSz1 2013.02.04 23:00 |
Naprawdę Cię znam? Nisia? Anisia? Jeśli to ty, to ogromna niespodzianka dla mnie. Jeśli to Ty, to przecież wiesz doskonale, że to Twój cytat był inspiracją "Symfonii Miłości". Jeśli to Ty, to dzięki Ci Boże za Ciebie. |
Nisia (gość) 2013.02.04 23:41 |
Kurde, nie miałam pojęcia, że aż tak się zakamuflowałam. No jasne, że wiem co było przyczynkiem historii "Symfonia miłości" - pamiętam ten cytat i pamiętam którego rozdziału on nawet dotyczył. I nie dziękuj mi ani Bogu za nic - to ja dziękuję Gosiu, że mogę tu czasem poprzebywać i przenieść się do zgoła "innego" od mojego świata. Pozdrawiam (a)Nisia |
Shabii (gość) 2013.02.05 14:34 |
Tego to ja jestem pewna, jak niczego innego! :) |
Migotka (gość) 2013.02.05 17:21 |
Małgorzatko, dziękuję za ciepłe powitanie w
gronie osób komentujących Twoją twórczość, mimo mojego umiarkowanego
entuzjazmu co do jej treści, pomijając oczywiście ostatni wstrząsający i
dość kontrowersyjny wpis. Każdy z nas powinien mieć swoją pasję, bo
każda w jakiś sposób wzbogaca nasze życie.Twoją jest pisanie historii z
rodzaju "poczty marzycielskiej", opowieści romantycznej treści i skoro
sprawia Ci to przyjemność, daje satysfakcję, a nawet masz swoich
odbiorców to cóż chcieć więcej, pozostaje jedynie życzyć Ci czerpania z
tego jak najwięcej radości :) A wracając do opowiadania - rozumiem, że może ono stać się najważniejszym i najtrudniejszym spośród wszystkich wcześniej tu przedstawionych ze względu na wagę problemu, który w nim poruszasz, dlatego też i mnie ono zainteresowało. Wiadomo, że opisana tragedia dla każdego jest trudna do zaakceptowania, ale przedstawiona postawa Marka dla mnie jest nie do przyjęcia. Oczywiście często można usłyszeć o podobnym zachowaniu ojców, którzy nie potrafią lub nie chcą zmierzyć się z sytuacją uważając, że odejście, pozostawienie rodziny samej sobie, odcięcie się od problemu to najprostsze wyjście z sytuacji. Pewnie i on, jak piszesz, na swój sposób wewnętrznie przeżywa ten dramat, być może gorycz zalewa jego umysł i serce, powodując takie zachowanie a nie inne, ale nic nie tłumaczy odcięcia się dorosłego mężczyzny od własnego dziecka i niegdyś, a jak sugerujesz i nadal kochanej kobiety. Tak, masz rację to wszystko świadczy o jego słabym charakterze, ale mnie zastanawia jedno - gdzie podziała się ta Wielka Prawdziwa Miłość do Uli ?... przecież nie mogła zniknąć tak nagle z dnia na dzień, nie można przestać kogoś kochać w jednej chwili z powodu jednego nieprzewidzianego zrządzenia losu. Ja wiem, że w nieszczęściu człowiek często otacza się kokonem tworzącym dystans do rzeczywistości i zagłuszającym krzyk bliskich wołających o pomoc, można stać się głuchym na to wołanie myśląc tylko o swojej krzywdzie wyrządzonej przez los, ale u Marka rozczulanie się nad sobą trwa już bardzo długo, więc jak można liczyć na jego zwrot w drugą stronę, musiałby zdarzyć się cud... a taki możliwy jest chyba rzeczywiście tylko w bajkach. W swoim komentarzu tłumaczysz, a nawet bronisz go mówiąc, że w dalszej części opowiadania przekonam się jaki jest naprawdę, bo jest zwyczajnie lepszy... Ale jak można mieć inne zdanie o facecie, który przez pięć lat nie akceptuje swojego dziecka, nie jest w stanie zmierzyć się z rzeczywistością. Pięć lat to kawał czasu, pięć głuchych lat wobec najbliższych, tyle lat wyrwanych z życia rodziny to przegapione tysiące ważnych wydarzeń, mnóstwo chwil lepszych i gorszych, radości i smutków, to czas stracony mogący jedynie coraz bardziej oddalać wszystkich od siebie. Tak, oglądałam serial, pamiętam jak rodziło się uczucie między Ulą i Markiem, wiem jakie zalety ma Ula, jaki był i jak z czasem zmienił się Marek, i mimo wszystko nie ogarniam ich relacji opisanych w opowiadaniu. Mój umysł i moje serce nie rozumieją tak sprzecznych emocji - on, jeszcze niedawno kochający ją prawdziwą miłością, którą teraz grzebie w goryczy i żalu do losu za to co go spotkało, nie wiedzieć czemu odsuwa się od żony; ona, mimo rozczarowania jego postawą, rozżalona, bo sama boryka się z ciężkim losem, jak napisałaś nadal mocno go kocha. Wiem, że jest dobra, idealna, aniołem na ziemi, ale jednak po tym co ją od niego spotyka każdego dnia trudno sobie wyobrazić wciąż trwające uczucie. Uważam, że Marek użala się nad sobą, nie mogąc znieść sytuacji, która burzy jego dotychczasowy beztroski i luksusowy świat, do którego od dziecka był przyzwyczajony mając wszystko w zasięgu ręki, a nagle nastąpiło wspomniane wcześniej przeze mnie życiowe buuumm... zawalił się światek małego rozpieszczonego chłopczyka, więc porzuca swoje zabawki obrażając się na najbliższych... I chyba niemały wpływ na jego postawę mają rodzice i reszta klanu, nie akceptujący odmiennego dziecka w rodzinie, psującego ich "piękny" wizerunek bogatych będących na świeczniku ludzi, dla których najważniejsza jest opinia otoczenia. Zupełnie inaczej nieszczęsną Pestkę odbiera rodzina Uli - ludzie skromni, pozbawieni zadęcia, potrafiący bezinteresownie kochać, oni akceptują to dziecko. Pewnie powiesz, że jestem okrutna wystawiając Markowi taką laurkę, ale celowo to robię, ponieważ nie wierzę, że kobieta może kochać mężczyznę, który nie akceptuje ich wspólnego dziecka i okazuje obojętność w stosunku do niej samej. Spotkałam w swoim życiu dwie pary, które znalazły się w podobnej sytuacji. Dwa różne przypadki z odmienną historią, bo jak wiesz są różne formy tego niedorozwoju u dzieci, ale w każdym z nich oboje rodzice wspólnie tworzyli jak najlepszy świat dla swoich pociech, choć jedni z nich sromotnie przegrali walkę o jego życie pogrążając się w rozpaczy. Można mi zarzucić, że nadmiernie rozpisuję się na ten temat, ale przez to, że byłam dość blisko takiego problemu w realu i mam trochę o nim wyobrażenia zaintrygowało mnie powyższe opowiadanie, dlatego też tak bardzo potępiam Marka zachowanie, chociaż czytając tu komentarze nie odbiegam tak bardzo od innych opinii na jego temat. I mam nadzieję, że nie przynudzam Cię nadmierną pisaniną, a jedynie daję Ci odrobinę satysfakcji, że tym opowiadaniem poruszyłaś moją wrażliwość i dzielę się swoim zdaniem na jego temat. Pozdrawiam również serdecznie :) |
MalgorzataSz1 2013.02.05 18:21 |
Migotko. Przede wszystkim absolutnie nie zanudzasz mnie swoimi komentarzami a wręcz przeciwnie. Chłonę je jak gąbka i trudno mi się nie zgodzić z tym, co piszesz. Jak sama zauważyłaś, większość, o ile nie wszyscy tu komentujący mają na temat Marka opinię zbliżoną do Twojej. Ja nie próbuję go w żaden sposób wybielić, ani usprawiedliwić jego postępowania, ale pokazać również i jego stan emocjonalny i powody jego izolacji od najbliższych. Wiem, że trudno się z nimi zgodzić. Ja sama będąc na miejscu Uli z pewnością dawno rozwiązałabym problem i odeszła wraz z dzieckiem od takiego człowieka. Musisz mi wybaczyć, że na większość Twoich spostrzeżeń nie mogę teraz odpowiedzieć. Musiałabym odkryć to, co będzie się działo w kolejnych rozdziałach, a tego bardzo nie chciałabym robić. Mogę Cię jednak zapewnić, że i Ula zadaje sobie większość tych pytań i rozważa sytuacje, które zawarłaś w swoim komentarzu. Nadejdzie taki moment, że ona to wszystko powie Markowi i tylko od niego będzie zależało jak się zachowa w tej sytuacji. Przepraszam, że tym razem piszę tak krótko, ale już niebawem będę dodawać kolejne części i jestem pewna, że znajdziesz w nich wiele punktów wspólnych z Twoją opinią. Bardzo, bardzo dziękuję za drugi tak długi wpis i pozdrawiam Cię najcieplej jak się da |
To jest tak smutne opowiadanie, ale jak czytam kolejny raz i wiem, że bedzie happy end, to aż chce sie do niego wracać
OdpowiedzUsuń