Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 6 października 2015

"POKOCHAJ MNIE TATO" - rozdział 9 ostatni

01 marzec 2013
ROZDZIAŁ 9
ostatni




Dzieci rosły. Teraz najważniejsza była logistyka, bo musieli poradzić sobie nie z jednym, ale z dwójką pociech. Olszańscy byli naprawdę wspaniałymi przyjaciółmi. W niemal każdy weekend zabierali Tosię do siebie, by mogła pobyć ze swoim przyjacielem Tomaszkiem. Te dwudniowe wizyty bardzo korzystnie wpływały na rozwój Pestki. Zarówno Violetta jak i Sebastian często angażowali się w zabawy obojga inicjując jakieś gry czy zgadywanki. Mała ubóstwiała ich nieprzytomnie a za Tomka dałaby sobie rękę uciąć. Dzięki tym weekendom Ula mogła trochę odetchnąć i skupić się na drugiej córce. Dziecko było bardzo spokojne i chowało się dobrze. Ula wciąż karmiła je piersią. Miała świadomość, że żadne witaminizowane odżywki nie zastąpią mleka matki i żadne nie dadzą dziecku takiej odporności.
Latem ponownie skorzystali z dobrodziejstw stowarzyszenia i pojechali w góry. Tosia nadal przechodziła rehabilitację wzmacniającą jej mięśnie. Dodatkowo wykupili masaże w tym również masaże twarzy, by utrwalić efekt operacji plastycznej. W czasie wolnym od zajęć chodzili na basen. Ula rozkładała leżak i huśtając w wózku maleństwo obserwowała szaleństwa w wodzie Marka i Pestki. Te szaleństwa miały swój cel. Oprócz tego, że powtarzał z nią ćwiczenia, to jeszcze uczył ją pływać. Uwielbiała wodę i chętnie słuchała rad ojca.
Już w maju udało im się ją zapisać do szkoły integracyjnej. Wybrali taką, która mieściła się niedaleko Lwowskiej, przy której miała siedzibę F&D. Uzgodnili, że podczas roku szkolnego Marek będzie zawoził i przywoził Tosię ze szkoły.
Po powrocie z turnusu, któregoś dnia zostawiła Zosię pod opieką Marka i pojechała wraz z Pestką na zakupy. Mała była podekscytowana, bo dzisiaj Ula miała jej zakupić podręczniki i rzecz najważniejszą. Plecak. Miały problem, bo wybór był ogromny i nie wiedziały na jaki się zdecydować.
- Kochanie musisz sama wybrać jaki podoba ci się najbardziej. Ja nie potrafię.
W końcu dostrzegła jeden z kucykami Pony. To była zdecydowanie jej ulubiona bajka. Uśmiechnęła się radośnie.
- Ten mama. Jest piękny.
Oprócz książek, zeszytów, piórnika i przyborów Ula kupiła jeszcze kolorowy róg obfitości. Tego nie mogło zabraknąć na rozpoczęcie roku.
- A co to? – Zdziwiła się Pestka.
- Dowiesz się pierwszego września. Na razie to niespodzianka więc nie pytaj.

Pierwszy września okazał się dniem bardzo uroczystym. Przyjechali dziadkowie Cieplakowie, by wesprzeć wnuczkę w tak ważnym dla niej dniu. Olszańscy byli również. Postanowili zapisać Tomka do tej samej szkoły. Był wprawdzie młodszy od Tosi i powinien pójść do niej dopiero za rok. Jednak był na tyle bystry i inteligentny, że nie widzieli problemu, by poszedł do szkoły trochę wcześniej. Zresztą sam chłopiec bardzo się zapalił do tego pomysłu dowiedziawszy się, że jego najlepsza przyjaciółka też będzie się uczyć w tej szkole. Przy zapisywaniu go Olszańscy zastrzegli, że chcą, by syn trafił do klasy integracyjnej i tak się też stało. Po uroczystości rodzice wręczyli im rogi obfitości wypełnione po brzegi słodyczami. Tosia ledwo mogła udźwignąć swój.
- Kiedy ja dam radę to zjeść? – Martwiła się. Marek roześmiał się.
- I tak nie pozwolimy ci zjeść tego od razu skarbie. Na pewno na długo ci starczy tych słodkości.
Uczcili ten dzień wspólnym obiadem. Od jutra ich dzieci zaczynały naukę.

Klasa rzeczywiście była wymieszana. Oprócz zdrowych dzieci co najmniej połowa to były dzieci i z zespołem Downa obarczone nim w stopniu lekkim i dzieci z innymi dysfunkcjami. Marek i Sebastian podzielili się. Uzgodnili, że po skończonych lekcjach będą odbierać dzieci na zmianę i zawozić je do Uli na Sienną. Tam odrabiały lekcje, a po pracy Olszańscy odbierali swojego jedynaka.
Tosia radziła sobie nadzwyczaj dobrze. Zaczęły procentować te długie godziny uporczywych ćwiczeń pod okiem Marka. Zaczynając pierwszą klasę znała już wszystkie litery i cyfry. Potrafiła napisać proste słowa i je odczytać. Na pierwszym zebraniu rodziców wychowawczyni klasy bardzo ją chwaliła a im obojgu puchły serca z dumy.
- Jestem naprawdę pełna podziwu dla państwa – Mówiła nauczycielka. – Wykonaliście ogromną pracę. Tosia póki co, nie odbiega poziomem od dzieci zdrowych i na razie nie chcę stosować wobec niej taryfy ulgowej. Zrobię to wtedy, gdy uznam, że nie nadąża. W ten sposób na pewno nie zrobię krzywdy dziecku. Ona jest bardzo ambitna i bardzo się stara.
Nawet nie miała pojęcia jak dobrze się poczuli słysząc te słowa. Były dowodem, że nie zaniedbali niczego. Tosia nadal chodziła do logopedy. To było konieczne, by nie zapomniała niczego i choć radziła sobie całkiem dobrze, to doktor Prażmowska uczyła ją teraz panowania nad językiem i pamiętania, by go chować. Również nie zaniechali rehabilitacji. Generalnie ich dziecko miało wypełnione zajęciami dni i niewiele czasu, by pobawić się ze swoją młodszą siostrzyczką. Jednak kiedy znalazła chwilkę, opowiadała Zosi o szkole, swoich kolegach i koleżankach, opowiadała bajki. Malutka zawsze zamierała w takich razach i wydawało się, że wszystko rozumie. To ich drugie szczęście za chwilę kończyło pół roku i zaczynało samodzielnie siadać. Przy niej Ula miała prawdziwy komfort, bo mała była bardzo spokojna. Potrafiła się zająć sama sobą. Usadowiwszy ją w kojcu pełnym kolorowych zabawek Ula znajdowała czas nawet na czytanie książek.
Odkąd zaczął się rok szkolny przestali odwozić na weekendy Pestkę do Olszańskich. To przestało mieć sens. Dzieci i tak widywały się codziennie w szkole i odrabiały razem lekcje. Sobota i niedziela miały być dniami wypoczynku Tosi od zajęć szkolnych i rehabilitacji. Ona i tak z własnej, nieprzymuszonej woli stawała w sobotnie poranki przy swojej tablicy i pieczołowicie drukowanymi literami zapisywała słowa.
- No to teraz przeczytaj to, co napisałaś - droczył się z nią Marek. – Udowodnij mi, że potrafisz te literki sensownie odczytać.
- Umiem odczytać. To MAMA, ZOSIA, TOSIA, TATA. RO-DZI-NA. – Przesylabizowała. – To ostatnie słowo wycisnęło mu z oczu łzy. Wziął ją na kolana i mocno przytulił.
- Tak skarbie jesteśmy najprawdziwszą rodziną. Bardzo was wszystkich kocham.

Była niedziela. Pogoda za oknem nie sprzyjała spacerom. Lało już od trzech dni. Postanowili nie wychodzić nigdzie. Nie chcieli, by dzieci złapały jakąś infekcję, szczególnie Pestka. Szybciej odczuwała zimno niż zdrowe dzieci, podobnie przegrzanie. Stała właśnie przy swojej tablicy i pisała coś zawzięcie. Ula pomyła naczynia po śniadaniu a Marek zajął się Zosią.
- Mama zmoczysz mi gąbkę? Już nie mam miejsca i muszę to zetrzeć.
Podała jej a ona z wielką starannością wytarła do czysta tablicę. Zawsze była dokładna. Ula podziwiała ją za tą pedanterię. Do wszystkiego podchodziła z wielkim zaangażowaniem i dbaniem o najdrobniejsze szczegóły. Tosia sprzed operacji nie potrafiła utrzymać porządku. Niszczyła wszystko, gdy wpadała w gniew. Ula podeszła do niej i przytuliła ją mocno.
- Jesteś bardzo zorganizowana córeczko. Wszystko masz takie poukładane. Bałaganu ani śladu.
- Nie lubię bałaganu. Lubię jak kreda jest ładnie ułożona w pudełku. Łatwo znaleźć wtedy potrzebny kolor. – Chciała jeszcze coś powiedzieć, ale rozległ się dźwięk dzwonka u drzwi. Marek wziął Zosię na ręce i zdziwiony spojrzał na Ulę.
- Ktoś się na dzisiaj zapowiedział? – Ula pokręciła przecząco głową.
Podszedł do drzwi, przekręcił zamek i otworzył je na całą szerokość. Przed nim stali jego rodzice. Zamurowało go. Każdego mógłby się tu spodziewać, ale nie ich.
- Dzień dobry synku. Możemy wejść? – Odezwał się Krzysztof. Otrząsnął się.
- Co wy tu robicie?
- Przyszliśmy porozmawiać z tobą, ale przede wszystkim z Ulą. To co, wpuścisz nas? – Odsunął się na bok.
- Proszę.
Ula wraz z Pestką wyszła z kuchni i zdziwionym spojrzeniem obrzuciła swoich teściów.
- Dzień dobry. – Przywitała się.
- Dzień dobry – jak echo powtórzyła za nią Tosia.
- Witaj Ula, witaj Tosiu. Przyszliśmy, bo chcieliśmy z wami porozmawiać. Zgodzisz się?
- No dobrze. Proszę dalej. Napijecie się kawy?
- Poprosimy.
Nastawiła express i niedługo potem postawiła przed nimi filiżanki z aromatycznym napojem i talerzyk z ciastem. Oni nie mogli oderwać wzroku od siedzącej na kolanach Marka Zosi.
- To co was sprowadza? – Spytał, gdy Ula umieściła się na krześle.
- Może ja zacznę. – Helena spojrzała na swoją synową. – Przyjechaliśmy tu, bo chcieliśmy was bardzo przeprosić za to, jak źle i niesprawiedliwie traktowaliśmy cię Ula przez te wszystkie lata. Jak bardzo źle traktowaliśmy Tosię. Jej narodziny były dla nas szokiem. Nigdy w naszej rodzinie nie było przypadku urodzin dziecka z taką wadą rozwojową. Byliśmy przerażeni tym, że ona nie mówi, że miewa napady złości, że nie ma z nią żadnego kontaktu. Niezwykle trudno było pogodzić się nam z tą sytuacją. Markowi też. Wiemy, że odizolował się od was na długie lata. Źle postępowaliśmy. Zamiast posiąść wiedzę na temat zespołu Downa i możliwości walki z tym upośledzeniem, by ci pomóc i wesprzeć, odsuwaliśmy od siebie problem, bo tak było najprościej. Nie mieliśmy racji. Nawet nie wiesz jak bardzo żałujemy, że postępowaliśmy tak podle. Nie zasłużyłaś na to ani ty, ani tym bardziej Tosia. Żałujemy, że nie doceniliśmy twojego ogromnego poświęcenia w walce o jej zdrowie i twojej wielkiej determinacji. Po pięciu długich latach wybaczyłaś Markowi. Dałaś mu jeszcze jedną szansę i nie zmarnował jej. Jeśli zdołasz wybaczyć i nam przysięgam ci, że my również jej nie zmarnujemy. Pragniemy lepiej poznać Tosię. Pragniemy poznać drugą waszą córkę. Nawet nie wiemy jak ma na imię.
- Zosia – powiedziała cicho Ula. – Ma na imię Zosia.
- Piękne imię. Miałeś rację Marek. Miałeś po stokroć rację. Byliśmy wyrodnymi dziadkami a ja w szczególności. Sergio jest bardzo kochanym chłopcem, ale to nie to samo, co rodzone wnuki. Z każdym dniem czujemy się coraz bardziej samotni i opuszczeni. Pozwól nam na kontakt z waszymi córkami. Pozwól nam się z nimi widywać. Chcemy nadrobić ten stracony przez nasz egoizm czas. Proszę. – Po policzkach Heleny płynęły łzy. Tosia podeszła do niej z chusteczką.
- Proszę babciu. Nie płacz. Ja nie lubię, gdy ktoś płacze. Mamusia kiedyś często płakała, ale teraz już nie.
Po tych słowach Helena rozpłakała się jeszcze bardziej. Przytuliła Pestkę i łkając powiedziała.
- Jesteś taką mądrą i wspaniałą dziewczynką i tak bardzo podobną do twojego taty.
Chyba po raz pierwszy widział swojego ojca płaczącego. Poruszyło go to. Patrzył na starszego, schorowanego człowieka i najzwyczajniej zrobiło mu się go żal. Strapiony spojrzał Uli w oczy i odczytał z nich wszystko.
- Było we mnie wiele żalu – powiedziała cicho. – Nie mogłam na nikogo liczyć, bo wszyscy łącznie z człowiekiem, którego kochałam nad życie odsunęli się ode mnie, jakbym rodząc Tosię stała się trędowata. Pięć lat walczyłam sama i z chorobą Tosi i z lekarzem, który ciągle upewniał mnie w tym, że ona nigdy nie będzie mówić. Wiem, że to syn znajomych mamy, ale proszę mi wierzyć, to najgorszy lekarz jakiego spotkałam, a znam ich wielu. Bardzo jej zaszkodził.
- Wiem Ula. Teraz to wiem i ten telefon do Marka z pretensjami nie był na miejscu. Przepraszam cię za to synku. Przedłożyłam dobro fundacji nad dobro mojej wnuczki. To było niegodziwe.
- Kiedy Tosia była w szpitalu, wtedy, gdy miała mieć operowany język, Marek przyjechał do nas. Długo rozmawialiśmy w nocy. On wreszcie zrozumiał jak bardzo nas krzywdzi izolując się ode mnie i od naszego dziecka. Bardzo się zmienił i bardzo zaangażował w terapię Tosi. To dzięki niemu osiągnęła tak wspaniałe wyniki. Wychowawczyni w szkole bardzo ją chwali, że nie odbiega poziomem wiedzy od innych, zdrowych dzieci. Cały czas ją rehabilitujemy i to też przynosi pozytywne efekty i jeśli dalej będziemy to kontynuować ona będzie funkcjonować jak normalny, zdrowy człowiek. Ja nie będę się sprzeciwiać waszym kontaktom z naszymi córkami. One powinny znać i jednych i drugich dziadków. Jednak was nie znają w ogóle. Potrzeba czasu, by oswoiły się z wami i zaakceptowały was.
- Jesteś niezwykle mądrą kobietą Ula – powiedział drżącym głosem Krzysztof. – Bardzo ci dziękujemy i bardzo jesteśmy wdzięczni wam obojgu za nasze wnuczki. Są naprawdę wspaniałe i takie piękne. Moglibyśmy zostać jeszcze trochę? Chciałbym przytulić Zosię i Tosię i porozmawiać z moją starszą wnuczką.
- Oczywiście, że możecie. Zostańcie na obiedzie. Zapraszamy. My z Markiem zaczniemy go przygotowywać a wy tymczasem poznajcie nasze pociechy.
Marek wstał i podszedł z Zosią do matki sadzając małą na jej kolanach.
- Proszę mamo. Zosia jest bardzo spokojna. Lubi jak się do niej mówi lub opowiada bajki. Tosia często to robi a mała słucha z uwagą. Spróbuj. Może i ciebie posłucha. Ty Tosiu – zwrócił się do córki – pochwal się dziadkowi tym, czego uczysz się w szkole i pokaż te wszystkie szóstki, które dostałaś.
Ta niedziela była wyjątkowa pod każdym względem. Popłynęło wiele łez z jednej i z drugiej strony. Jednak dzięki wspaniałomyślności Uli dziadkowie odetchnęli. Rzeczywiście nie doceniali jej. Nie doceniali przymiotów jej wspaniałego charakteru. Zrozumieli, że tego małżeństwa nie mogła rozdzielić żadna siła, bo zarówno ich syn jak i ich synowa, darzyli się wielką, niezmierzoną miłością i taką samą miłością obdarzali swoje dzieci.


EPILOG

Z perspektywy Uli.

Odetchnęłam. Czuję się tak, jakbym nabrała w płuca wielki haust powietrza i wypuściła z siebie wraz ze wszystkimi obawami, strachem i niepewnością. To ulga. Ogromna. Wreszcie zasypiam spokojnie, bez nocnych koszmarów przytulona do piersi mojego męża, mogąc wsłuchać się w jego bijące równym rytmem, kochające nas serce. W ciągu minionych dwóch lat wydarzyło się w naszym życiu kilka cudów, a pierwszym z nich był ten, że Marek pokochał Pestkę. Po pięciu latach samotnego jej wychowywania straciłam nadzieję, że to w ogóle kiedykolwiek się stanie. Nie tylko moja córka uległa przemianie, ale jej ojciec również. To bardzo pocieszające i miało ogromny wpływ na życie nas wszystkich.
Mam radę dla tych ojców, którzy stają twarzą w twarz przed takim problemem jak nasz. Nie pozwólcie sobie wmówić, że wraz z pojawieniem się w waszym życiu dziecka dotkniętego zespołem Downa zawali wam się świat, bo wasza pociecha rośnie i coraz więcej rozumie. Nie oczekuje od was pośpiechu, źle znosi niecierpliwość i rozdrażnienie. Ona da sobie radę, tylko potrzebuje nieco więcej czasu niż inne dzieci. Potrzebuje nieustannej miłości, bo jest ufna i czerpie przyjemność z bliskości kochających ją rodziców. Nie odtrącajcie swojego niedźwiadka i pozwólcie mu wzrastać w przyjaznym, ciepłym domu i u boku osób, które kocha. Wychowanie dziecka z tego rodzaju wadą to trudny czas, czas niepokoju, walki wewnętrznej, dużego lęku, niepewności i obaw. Ale te obawy szybko się rozwieją. Zaufajcie samym sobie i swojemu instynktowi. Nic nie będzie za trudne, nic was nie przerośnie, nic nie będzie ponad wasze siły i możliwości. To dziecko da wam tyle szczęścia, że trudno będzie wam je udźwignąć.
Wiele czasu musiało upłynąć zanim Marek pojął najprostsze prawdy i myślę, że gdyby nie kochał mnie tak mocno, nigdy by do nich nie dotarł. To wielkie szczęście, że zrozumiał, że Pestka stanowi integralną część tej miłości i stał się najlepszym tatą na świecie.
Kolejny cud, to nasza Zosia. Wesołe i zdrowe dziecko. Jest drugim naszym promyczkiem. Szybko rośnie a Pestka poza nią nie widzi świata. Jest w niej tyle miłości, że dzieli się nią ze wszystkimi wokół.
I następny cud. Moi teściowie. Bardzo się zmienili. Szczególnie Helena. Zachowuje się tak, jakby chciała nadrobić te wszystkie lata, kiedy nie mogła znieść widoku Tosi. Nigdy nie sądziłam, że ta przemiana będzie tak bardzo spektakularna. Pokochała Pestkę całym sercem i bardzo poświęca się dla niej. Krzysztof podobnie. Często dzwonią i przyjeżdżają oferując się z pomocą. Nie zabraniam im kontaktów z naszymi dziewczynkami, bo widzę jak pozytywny wpływ mają one dla obu stron.
Nasze życie wkroczyło na właściwe tory. Jest spokojniejsze i już nie tak chaotyczne i rozedrgane jak kiedyś. Uspokoiliśmy się. Pestka nadal wymaga naszej największej uwagi, cierpliwości, troski i konsekwencji w rehabilitacji. Jednak dajemy sobie radę przy wsparciu naszych bliskich. Często wieczorami zasiadamy z Markiem na kanapie i z miłością patrzymy na nasze córeczki. Z miłością patrzymy na siebie. Wiemy, że gdyby nie była taka silna, nie udałoby się nam nic. Kiedyś Tosia napisała na swojej tablicy „RODZINA”. Tak. Jesteśmy rodziną, którą scementowało upośledzenie naszej starszej córki. To jej zawdzięczamy, że nadal jesteśmy razem i nadal się kochamy. Okazała się lekiem na nasze przypadłości. Najlepszym i najskuteczniejszym lekiem.

Z perspektywy Marka.

Wreszcie można powiedzieć, że nasza rodzina jest pełna. Dziadkowie Dobrzańscy dotrzymali słowa. Często odwiedzają swoje wnuczki a i my jesteśmy częstymi gośćmi w ich domu. Z wielkim szacunkiem i atencją traktują Ulę. Traktują tak, jak od zawsze na to zasługiwała. Doceniają jej łagodność, dobroć i wielką cierpliwość. Pestka zawojowała ich zupełnie. Nie widzą poza nią świata i są dumni z każdej szóstki, którą przynosi ze szkoły. Zaangażowali się w jej rehabilitację. Odciążają Ulę i mnie. Bardzo pomagają. Wiedzą, że Zosia sobie poradzi a nad Pestką trzeba bezustannie czuwać, by nie zaczęła się cofać. Póki co wciąż pnie się w górę. Bez problemu zdała do drugiej klasy i wciąż nie jest traktowana ulgowo z powodu swojego upośledzenia.
Ciągle monitorujemy hormon tarczycy. To on jest odpowiedzialny za ewentualny regres u Pestki. Na szczęście jest w normie a drobne odchylenia od niej staramy się regulować lekami. Wiemy, że nigdy nie dorówna swoim rówieśnikom. Zawsze będzie od nich słabsza, ale dopóki starczy nam sił, będziemy walczyć o jej samodzielność i szczęście.
Dużo czasu musiało upłynąć, byśmy ponownie nauczyli się rozumieć siebie i nasze upośledzone dziecko. Nadal mam wyrzuty sumienia, że nie potrafiłem w pełni, od samego początku pokochać swojej córeczki i docenić starań i wielkiego poświęcenia Uli. Jednak uczucie jakie do niej żywiłem i żywię do tej pory, jest bardzo silne i to dzięki niemu zrozumiałem jak bardzo błądziłem. Zrozumiałem, że posiadanie takiego dziecka może być dla rodziców ogromnym szczęściem. Tosia daje nam to szczęście bezustannie i potrafi sprawić, że ciągle się uśmiechamy. Bardzo nas kocha i udowadnia to każdego dnia. My kochamy ją nieprzytomnie i to już nigdy się nie zmieni. Zawsze pozostanie naszą małą, ukochaną Pestką. Pestką moreli.


K O N I E C



Migotka (gość) 2013.03.01 19:21
Próbując odczarować niechlubne opinie o downach i niezrozumienie dla ludzi obarczonych takim problemem, Tadeusz Woźniak, zresztą nie bez powodu, poprzez muzykę nagłośnił tę sprawę. Z tego też tytułu udzielił kilka wywiadów, warto posłuchać co wraz z żoną mają do powiedzenia na ten temat :

http://dziendobry.tvn.pl/video/tadeusz-wozniak-dla-niepelnosprawnego-syna,1,newest,76387.html

"Można być innym i kochać się z życiem" - to słowa piosenki pt. "Mamela", do posłuchania w całości tutaj :

http://www.youtube.com/watch?v=v595yWt-lxM


Małgorzatko, opowiadanie śliczne, bardzo optymistyczne, choć wiadomo, że w życiu nie bywa tak różowo, ale temat naprawdę wart poruszenia w każdej formie dając przyczynek do refleksji.
Przeczytałam z przyjemnością i dziękuję, doceniając wniesiony przez Ciebie trud w pogłębienie wiedzy medycznej na przedstawiony temat. Bo przecież kolorowe opakowanie to nie wszystko, najważniejsza jest jego zawartość, która zostawi ślad w naszych umysłach. Tak jak to opowiadanie zostanie w mej pamięci.


MalgorzataSz1 2013.03.01 19:47
Migotko.

Bardzo Ci dziękuję, że dotrwałaś do końca opowiadania i wyrażasz się o nim pochlebnie. To dla mnie niezwykle ważne, gdy czytelnik potrafi docenić to, co chcę przekazać w takiej historii. Dla mnie samej temat zespołu Downa był w równym stopniu frapujący i trudny. Wiedziałam, że muszę poznać tę dysfunkcję od podszewki, bo w przeciwnym wypadku będę mało wiarygodna w tym, co napiszę. Mam nadzieję, że dobrze wykorzystałam wiedzę, którą posiadłam na ten temat.
Bardzo dziękuję Ci za linki. Z pewnością zajrzę do nich, bo temat nadal pozostaje w kręgu moich zainteresowań i ciekawa jestem opinii ludzi, którzy bezpośrednio zetknęli się z takim problemem.
Serdecznie Cię pozdrawiam i już zapraszam 7 marca na pierwszy rozdział nowego opowiadania. Data nie jest przypadkowa, bo akurat tego dnia minie rok od daty założenia bloga. :)
Amicus (gość) 2013.03.01 20:43
Małgosiu,
fantastyczne zakończenie tej pięknej, a zarazem trudnej historii. Postawa Dobrzańskich zakakująco pozytywna i warto było czekać na ich przebudzenie i żal za grzechy. Wielkie brawa dla Ciebie za pomysł i realizację 'pokochaj mnie tato'.
Z wielką nadzieją na kolejny happy end czekam na nową historię Twojego autorstwa.
Pozdrawiam i jednocześnie dziękuję za Twój komentarz pod miniaturką na streemo. :)
MalgorzataSz1 2013.03.01 21:07
Amicus.

Ucieszyła mnie treść Twojego komentarza a szczególnie to, że podobało Ci się opowiadanie. Musiałam oświecić seniorów. Nie mogłam pozwolić, by dziewczynki nie znały swoich dziadków i odwrotnie. Czasem tak jest, że niektórzy potrzebują więcej czasu, by zrozumieć rzeczy najprostsze i oczywiste i otworzyć się na nie. Lepiej późno niż nigdy.
Komentarz pod Twoim "cudeńkiem" zostawiłam z prawdziwą przyjemnością, bo właśnie z taką czytałam tę mini. Uwielbiam Twój styl pisania i jego wielką poprawność. Nie jestem purystą językowym, ale lubię, gdy coś jest napisane poprawną polszczyzną i w dodatku bezbłędnie, a Ty tak właśnie piszesz.
Dziękuję Ci za ten wpis i pozdrawiam cieplutko. :)
truskaweczka (gość) 2013.03.03 12:19
I to już koniec?? Będę tęsknić za tym opowiadaniem:( Ale tak to już jest że coś się kończy, żeby coś innego mogło się zacząć. Pocieszam się więc myślą, że niedługo napiszesz nowe opowiadanie i znając ciebie równie piękne:) Czekam niecierpliwie:P
MalgorzataSz1 2013.03.03 12:34
Truskaweczko.

Niestety, to koniec. Jednak jak spojrzysz na prawo, tam, gdzie wyszczególnione są tytuły moich opowiadań, zauważysz, że dwa kolejne czekają na publikację. Pierwsze z nich już 7 marca, więc nie będziesz za długo czekać.
Ja bardzo Ci dziękuję, że śledziłaś to opowiadanie i tak często komentowałaś. Serdecznie Cię pozdrawiam. :)
Abstrakt (gość) 2013.03.03 20:36
Małgosiu,
przeczytałam ostatni rozdział. Faktycznie sztuką jest przedstawić, w miarę wszystkich ważnych szczegółów dwa lata z życia rodziny obarczonej tak poważnym kłopotem zdrowotnym. Tobie ta próba wyszła zwycięsko. Rzeczywiście bardzo ujmujący finał, w tle ważny moment powrotu rodziców Marka, życie jakby nowe, prawda? Wszyscy w komplecie, zgodni, jednomyślni, zaangażowani i pełni oddania, chyba przede wszystkim, dzieciom.
Małgosiu, poza oczywistym wiodącym tematem związanym z upośledzeniem dzieci pokazałaś, niezależnie, że jest to fikcja literacka, jaki ogrom pracy wiąże się z walką o takie dziecko jak Pestka. Jak bardzo trzeba być czujnym, w każdym aspekcie, choroby i jej rozpoznania, etapów jej leczenia, wyczucia, a także jak drogocenne mogą okazać się spotkania w fundacjach, które pomagają takim rodzinom. I ja, pomimo oczywistego uwielbienia tego tekstu i Pestki, bo jak Ci pisałam wyszła Ci cudownie, odczytuję to opowiadanie jako pewien drogowskaz, że nie wszystko w życiu jest takie cudowne, takie zdrowe i takie piękne. Że zdarzają się sytuacje, na które nie mamy wpływu ale jak już w nich jesteśmy to zawsze jest jakieś wyjście, to zawsze są dobrzy ludzie, którzy pomogą.
Małgosiu, dziękuję Ci po stokroć, że dotknęłaś takiego tematu i, że go udźwignęłaś w formie szczęśliwie zakończonego opowiadania. Trudno nie odnieść wrażenia, że dobrze czujesz się w każdym temacie :-)
Czekam, jak zawsze, na kolejne Twoje opowiadanie, właściwie opowiadania :-). Z niecierpliwością.
Jeszcze raz dziękuję za Pestkę, za takiego Marka, za TAKĄ Ulę.
Pozdrawiam Cię serdecznie ;-)
MalgorzataSz1 2013.03.03 21:03
Abstrakt.

To rzeczywiście było dość trudne zawrzeć zaledwie w dziewięciu rozdziałach dwa lata z życia dziecka z zespołem Downa i walki jego rodziców o jego samodzielność. Cieszę się, że uważasz, iż próbę podjęcia takiego trudnego tematu przeszłam zwycięsko. Chciałabym, by przeczytał to opowiadanie ktoś, kto boryka się z podobnym problemem i w chwilach zwątpienia wiedział, że nie pozostaje z nim sam, bo istnieją stowarzyszenia, które mogą bardzo pomóc w rehabilitacji takich dzieci.
Bardzo mi się podoba Twoje sformułowanie, że to opowiadanie, to jak drogowskaz pokazujący właściwą drogę. Sama nie ujęła bym tego lepiej i bardzo chciałabym, by w taki właśnie sposób zostało odebrane.
Temat był niełatwy, jednak ja lubię wyzwania a do tego przygotowałam się bardzo gruntownie wgłębiając się w literaturę fachową.
Następne opowiadanie zacznie się już w czwartek. Może nie będzie zbyt powalające w treści, ale może komuś się spodoba. Natomiast to następne podejmuje znowu bardzo ważny temat, szczególnie dramatyczny dla młodych kobiet. Nic jednak więcej nie powiem, bo nie będzie niespodzianki. Liczę na to, że to drugie opowiadanie również wzruszy czytelników jak losy Pestki.
Ja natomiast dziękuję Ci, że zawsze tu jesteś i za wszystkie Twoje jakże ciekawe spostrzeżenia w komentarzach i również serdecznie Cię pozdrawiam. :)



Ania (gość) 2013.03.03 21:54
Gosiu
Przepraszam ,że nie skomentwałam ostatniego opowiadanka :(,ale czytałam.Fajnie ze Ula i MArek zostali rodzicami.Cieszę się ze Pestka poszła do szkoły. Na reszcie rodzice Marka zrozumieli swoj blad,Dobrze ze do nich to dotarło.Lepiej pozno niz wcale.Pestka robi postępy :)Coreczke maja Zosie :) Moja prabacia miala tak na imię :).Tosia widzę ,że tez lubi miec poukładne :) ja tak samo mam zawsze na biurku czy w piorniku :).Mam nadzieje ,że nie dlugo bedzie nowe opowiadanko :)
p/s na blogu o Gosi nowa notka na blogu o fotografii poprawiłam notke a na blogu o Filipku jak wiesz jest nowa notka a nad blogiem pracuje :D tylko teraz wiesz jak jest :(Wiesz ,że ja uwielbiam Twoje opowiadania :) jestem wielka fanka twojego bloga :)buziolki :)
MalgorzataSz1 2013.03.03 22:31
Aniu.

Dziękuję za wpis. Ja zostawiłam swoje na Twoich blogach. Nowe opowiadanie już wkrótce. Jak wkleję, to dam Ci znać. Pozdrawiam. :)
Magdusia16 (gość) 2013.03.04 16:00
Małgosiu, to opowiadanie, takie życiowe, prawdziwe zawładnęło moim sercem. Czytając dwie ostatnie części miałam w oczach łzy wzruszenia. Moja wrażliwość na ludzkie krzywdy, jak widać zadziałała. To opowiadanie od pierwszego rozdziału było cudowne i poruszające naprawdę wielki problem naszych czasów. Nietolerancje na jakiekolwiek ludzkie ułomności i niedoskonałości. Na kolor skóry, nadwagę, czy właśnie wady genetyczne. A najgorsze, że Pestka doświadczyła tego odrzucenia od własnego ojca i dziadków, czyli swojej najbliższej rodziny. Na szczęście Marek w porę zrozumiał, że nie może zostawiać swojej córki. Dobrzańskich trochę znienawidziłam przez chwilę. Na szczęście oni również się opamiętali się i zaakceptowali Tosię. Cierpiała przez to nie tylko Pestka, ale i Ula. Została sama w walce o zdrowie swojej córeczki. I do tego niekompetentny lekarz. Dobrze, że to wszystko zakończyło się szczęśliwie. :)
Pozdrawiam i czekam na następne twe dzieła. :*
MalgorzataSz1 2013.03.04 17:31
Magdusiu.

A ja właśnie na to liczyłam. Liczyłam, że poruszę serca moich czytelników, dam do myślenia i być może nieco uwrażliwię ich na problemy tego świata. Cieszę się, że jesteś kolejną osobą, która to potwierdza. To dla mnie wielki sukces, gdy słowa, które piszę wywołują drżenie serca i wyciskają łzy. Już mogę obiecać, że podobne w tonie będzie opowiadanie "Rany", choć ono porusza zupełnie inny problem. Na nie jednak będziecie musieli poczekać, bo w następnej kolejności przygotowuję do publikacji "W pogoni za szczęściem". Może i ono kogoś wzruszy?
Bardzo Ci dziękuję za komentarz, który potraktowałam jak wyróżnienie. Serdecznie Cię pozdrawiam. :)
Magdusia16 (gość) 2013.03.04 19:44
No to ja czekam z niecierpliwością.:)
Dziuba! (gość) 2013.03.13 14:07
Witam! Zostawiam komentarz dopiero teraz , bo wróciłam z zimowego lenistwa. cudowne zakończenie tego wspaniałego zachowania. Wszystko się ułożyło tak jak powinno. Dobrzańscy zrozumieli swój błąd , przeprosili i zaczęli z szacunkiem traktować Ulę a Pestka i Zosia są ich oczkami w głowie. Pozdrawiam
MalgorzataSz1 2013.03.13 18:38
Dziuba.

A ja dziękuję, że mimo Twojego wyjazdu pamiętałaś o opowiadaniu i zostawiłaś wpis. Mam nadzieję, że wyjazd był udany i odpoczęłaś.
Pozdrawiam Cię serdecznie.
biedronka2012 (gość) 2013.04.07 17:37
Wiem ,wiem już tak dawno zakończyłaś opowiadanie, a ja dopiero dziś komentuję.

Historię poprowadziłaś cudownie... przede wszystkim przemiana Marka. Dobrze,ze zrozumiał swój błąd. Krzywdził nie tylko córkę i żonę, ale przede wszystkim siebie. Stracił tak wiele w ciągu tych pięciu lat ….ale jak to mówią lepiej późno niż wcale....
Popłakałam się czytając z jaka determinacja oboje walczą o zdrowie Tosi.... wspaniale opisywałaś ich radość z każdego najmniejszego postępu Pestki.

Zaskoczyłaś mnie decyzją o kolejnym dziecku.... To bardzo scementowało ich związek i rodzinę.
Prośba Marka o kolejne dziecko musiał bardzo dużo znaczyć dla Uli.... Marek pokazał w ten sposób jak bardzo ją kocha, jak bardzo zależy mu na rodzine....

A i kolejna rzecz która mnie zaskoczyła to operacja plastyczna Tosi, ja w życiu bym na to nie wpadła.
Skąd ty bierzesz takie pomysły?

No i jeszcze ta historia z pestką moreli.... cudowna.

Oczywiści wszystko zakończone happy endem
Jakby inaczej ;)

pozdrawiam biedronka
MalgorzataSz1 2013.04.07 20:17
Biedronko.

Ty wiesz doskonale, że to opowiadanie nie narodziłoby się w mojej głowie, gdybyś nie zainspirowała mnie swoją cudną miniaturą. Bardzo mi zależało, by przede wszystkim Tobie spodobał się sposób poprowadzenia kolejnych wydarzeń i jestem szczęśliwa, że tak się stało.
Operacja plastyczna Pestki to nie wymysł. Takie operacje naprawdę się przeprowadza właśnie metodą doktora Serdeva i dokładnie w klinice, której nazwę podałam w opowiadaniu. Pisząc je sprawdziłam mnóstwo rzeczy związanych z zespołem Downa i na jego temat nic w tej historii nie jest wydumane. To rzeczywistość, z którą miałam możliwość się zapoznać dzięki internetowi.
To wielka radość, kiedy ktoś pisze, że opowiadanie wzruszyło go do łez, bo to oznacza, że jednak można napisać je w taki sposób, by dostarczyć czytelnikowi emocji i wzruszeń. Dla mnie to największa nagroda.
A co do nazwania Tosi Pestką przez Ciebie, to musiałam jakoś uzasadnić ten pseudonim i kiedy przeczytałam, że dzieci z Downem rodzą się z dużą niedowagą, są pomarszczone i często mają żółtaczkę już wiedziałam, że to uzasadnienie będzie bardzo prawdopodobne.
Jeszcze raz bardzo Ci dziękuje, że pozwoliłaś mi na rozwinięcie tej historii i zawsze będę Ci za to wdzięczna.

1 komentarz: