Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 5 października 2015

"Symfonia miłości" - rozdział 10

19 marzec 2012  
ROZDZIAŁ  X


Święta zbliżały się wielkimi krokami i zapowiadały się naprawdę pięknie. Mróz trzymał a i śniegu przybywało. W sklepach panowała już od jakiegoś czasu przedświąteczna gorączka. Ula urwała się na kilka godzin z firmy. Przecież musiała kupić swoim bliskim prezenty. Wiele nie mogła wydać, ale zaoszczędziła trochę na ten cel. Prezenty miały być skromne, ale praktyczne. Weszła do galerii handlowej i rozejrzała się ciekawie. Postanowiła, że tacie kupi porządną koszulę. Jasiek miał dostać ciepłe rękawiczki, a Betti nowe zimowe buty. Dziewczynka szybko rosła i praktycznie każde buty miała tylko na jeden sezon, bo w następnym okazywały się za małe. Głowiła się, czym obdarować Marka i kiedy zobaczyła ten komplet z grubej beżowej wełny postanowiła go kupić. Ładny sweter z golfem czapka i długi szalik. - Na pewno mu się spodoba. Nie będzie już trząsł się z zimna. – Maćkowi też kupiła czapkę i szalik. Ta, którą nosił była już mocno wysłużona i nie wyglądała najlepiej.
Obładowana prezentami schowanymi w kolorowych torbach, wróciła akurat na firmową wigilię. Rozebrała się prędko i weszła do gabinetu Marka.
- Już jestem. Załatwiłam wszystko i teraz mogę już popracować. Dziękuję, że pozwoliłeś mi wyjść. – Podszedł do niej z uśmiechem i cmoknął ją słodko w jeszcze czerwony od mrozu policzek.
- Dla mnie też kupiłaś prezent? – Mruknął przymilnie. Dała mu prztyczka w nos.
- Nie bądź taki ciekawy, bo dostaniesz rózgę. Przyjedziesz w święta, to zobaczysz. – Roześmiał się radośnie.
- Jesteś bardzo tajemnicza kotku. – Zerknął na zegarek. – Chyba będziemy się zbierać. Już dochodzi trzynasta i na tę godzinę jesteśmy umówieni z pracownikami. Widziałaś, jaki świetny catering załatwił Maciek? Naprawdę się spisał.
- A co z upominkami? Powkładaliście do toreb karty, które wypisałam?
- Powkładaliśmy. Seba mi pomógł. A teraz chodźmy.
Weszli do sali konferencyjnej, do której wolno zaczęli napływać pracownicy F&D. Kiedy wypełniła się cała, Marek uciszył ich.
- Kochani. Występuję tu dzisiaj jako przedstawiciel całego zarządu firmy. Jak wiecie ojciec nie jest zdrowy i poprosił mnie, bym to ja w jego imieniu złożył wam w tym roku świąteczne i noworoczne życzenia. Mijający rok nie był najgorszy. Były wzloty i upadki jak w każdej firmie, ale dzięki waszej ciężkiej pracy i zaangażowaniu poradziliśmy sobie. Ma to swoje wymierne przełożenie na świąteczne premie, które każdy z was znajdzie na swoim koncie. Mam nadzieję, że ich wysokość was usatysfakcjonuje. Z okazji nadchodzących świąt życzę wam dużo zdrowia, cierpliwości i optymizmu. Niech te święta będą radosne, ciepłe i rodzinne. Niech przyniosą dużo szczęścia i mile spędzonych chwil wśród najbliższych. – Podniósł kieliszek z szampanem i dodał jeszcze. – Wznoszę też toast za pomyślny nowy rok. Oby był lepszy, niż ten, który właśnie mija. Wszystkiego najlepszego moi drodzy. – Wszyscy, jak jeden mąż wznieśli kieliszki i spełnili toast.
- To jeszcze nie wszystko kochani. Pod firmową choinką każdy z was znajdzie skromny upominek od firmy a na stole, jak zdążyliście zauważyć, wyśmienity catering. Serdecznie wszystkich zapraszam. - Wziął ze stołu opłatek, podszedł do Uli i powiedział cicho.
- Kochanie moje najsłodsze, życzę ci zdrowia, nieustającego uśmiechu, który tak uwielbiam, pomyślności, mam nadzieję u mojego boku i długich szczęśliwych lat. Nie zmieniaj się, bo kocham każdą cząstkę ciebie takiej, jaką jesteś. Wszystkiego najlepszego mój aniele. – Przytulił się do jej ust.
- A ja ci życzę, byś nigdy nie zawiódł się na ludziach, których kochasz, a praca zawodowa stała się pasmem samych sukcesów i przynosiła tylko zadowolenie a jak najmniej trosk i kłopotów. Dużo zdrowia kochanie.
Poszli razem do Pshemko, by i jemu osobiście złożyć życzenia, a potem Maćkowi i Sebastianowi. W pewnym momencie podeszła do nich Paulina. Zaskoczyła ich.
- Ja również chciałam wam obojgu złożyć życzenia wszelkiej pomyślności, a tobie Marku dodatkowo podziękować.
- Podziękować? Za co?
- Za nasze rozstanie. Powinniśmy to byli zrobić dużo wcześniej, a nie męczyć się w tym związku bez przyszłości. Chciałabym cię też przeprosić za te wszystkie lata. Zrozumiałam, że raniliśmy się nawzajem. Ja też odnalazłam swoją prawdziwą miłość, podobnie jak ty. Ula, to wspaniała dziewczyna i zrób wszystko, by była szczęśliwa.
- Mam taki zamiar. I ja cię przepraszam. Czas świąt, to dobra okazja do pojednania i wybaczenia. Cieszę się, że wreszcie potrafimy ze sobą normalnie rozmawiać. Złóż proszę w naszym imieniu życzenia Lwu, bo to on jest twoją miłością, prawda? – Pokiwała głową.
- Prawda i na pewno mu przekażę. Jeszcze raz wszystkiego najlepszego. – Uścisnęła im dłonie i oddaliła się.
- Ula uszczyp mnie, bo nie wierzę w to, co przed chwilą miało miejsce. On ją naprawdę odmienił.
- To chyba dobrze? Wreszcie jest normalna i nie tryska jadem. A teraz chodź, spróbujemy tych pyszności, które tak zachwalał Maciek.

W pierwszy dzień świąt, już od rana zaczęła się w domu Cieplaków wesoła krzątanina. Ula nakryła stół białym obrusem i ustawiała na nim talerze. Czekali na Marka, który obiecał się stawić na świąteczne śniadanie. Humory dopisywały. Wigilia upłynęła im bardzo spokojnie. Nie mieli gości, ale w takim dniu jak ten, najlepiej czuli się w rodzinnym gronie. Pięknie przygotowane przez Ulę potrawy, dzielenie się opłatkiem, wspólne kolędy przy choince i prezenty, wprawiły ich wszystkich w radosny nastrój. Najszczęśliwsza była mała Betti, która na widok kozaczków z ciepłym futerkiem aż jęknęła z zachwytu i słodko wycałowała policzki Uli. Jedyną przykrą chwilą okazała się tylko ta, kiedy całą rodziną stali nad mogiłą Magdy Cieplak, wspaniałej żony i matki, która odeszła zbyt wcześnie. Poleciały wtedy łzy po policzkach ich wszystkich.
- Ula! Marek podjechał! – Jasiek wpadł do kuchni oznajmiając im tę nowinę.
- Ma wyczucie czasu. Wszystko gotowe.
Ula z zadowoleniem popatrzyła na zastawiony stół. Po chwili witali Marka wszyscy ucieszeni jego widokiem. A on był tak wzruszony, że zaszkliły mu się oczy. Od samego początku traktowali go, jak kogoś bliskiego. Zawsze ciepli, serdeczni, uczynni. Uwielbiał ich wszystkich, bo doświadczał tu tylu cudownych wzruszeń. Nie pamiętał, by w jego domu kiedykolwiek panowała taka rodzinna atmosfera. Przywitał się z każdym i rozebrany z rękami pełnymi różnych toreb wszedł do kuchni.
- Co tam masz? – Spytała zaintrygowana Beatka.
- Zaraz się dowiesz iskierko. Jadąc tu do was spotkałem spóźnionego Mikołaja. Miał tyle prezentów, że nie zdążył wczoraj wszystkich rozwieźć. Jak się dowiedział, że jadę do Rysiowa, poprosił mnie, bym go wyręczył i oddał prezenty przeznaczone dla was. Oto i one. To jest dla ciebie Betti, to dla Jasia, a ten dla mojej kochanej Uli i wreszcie dla seniora rodu. Proszę panie Józefie.- Podał mu sporej wielkości paczkę.
- Marek. Nie trzeba było. – Józef poczuł się zażenowany. Wiesz, że nie musisz nas obdarowywać prezentami. My zawsze cieszymy się, jak przyjeżdżasz i bez nich. Dziękujemy ci bardzo.
- Wiem panie Józefie, ale to takie przyjemne widzieć radość na waszych twarzach.
Zaczęli rozpakowywać podarunki. Jasiek pierwszy zdarł opakowanie ze swojego i oniemiał.
- Marek? To… to… jest laptop. To zbyt drogi prezent, ja nie mogę go przyjąć.
- Jasiek. Od Mikołaja nie przyjmiesz? Zastanów się, bo w następnym roku przyniesie ci rózgę. – Chłopak miał łzy w oczach.
- Bardzo ci dziękuję. Nigdy nie spodziewałbym się tak wspaniałego prezentu. Od dawna o takim marzyłem. – Marek uśmiechnął się.
- Niech ci dobrze służy bracie. A wy, - zwrócił się do pozostałych – będziecie musieli swoje prezenty przymierzyć.
Nagle Ula z Beatką wydały z siebie okrzyk zdumienia pomieszany z radością. Mała trzymała w rękach śliczny zimowy płaszczyk a Ula kożuszek w grafitowym kolorze z kapturem i mankietami obszytymi futrem.
- Jakie to piękne, Marek! – Krzyknęła zakładając go na siebie. Pasował idealnie. Podobnie Beatka, już zakładała płaszczyk wydając okrzyki zachwytu. Rzuciła się Markowi na szyję wyciskając mu na policzkach niezliczone całusy. Podeszła i Ula całując go czule w usta wyszeptała.
– Teraz na pewno nie zmarznę. To bardzo piękny prezent kochanie. Ja nie kupiłam ci aż tak imponującego. – Spojrzał uszczęśliwiony w jej rozradowane oczy.
– Ty jesteś dla mnie największym prezentem. Nie potrzebuję nic innego.
Do kuchni wszedł Józef dumnie pokazując popielaty garnitur, którym obdarował go Marek.
- Dziękuję ci synu. Jest naprawdę piękny. Nogawki trochę za długie, ale to nic. Najważniejsze, że spodnie w pasie pasują i marynarka leży idealnie.
- Bardzo się cieszę, że jest dobry. Kupowałem na „oko” i trochę się bałem, że nie trafię z rozmiarem.
- Trafiłeś idealnie. Bardzo dziękuję.
- A tu masz prezent od nas. Jest skromny, ale dajemy ci go ze szczerego serca. Też mam nadzieję, że będzie pasował. – Ula wręczyła mu torbę. Wyciągnął z niej wełniany sweter, czapkę i szalik. Zaśmiały mu się oczy a w policzkach pokazały wdzięczne dołeczki.
- Jest śliczny kochanie. Zaraz go przymierzę. Myślę, że i ja nie przemarznę już tej zimy, żebyście ponownie nie musieli mnie ratować. – Jego słowa wywołały ogólną wesołość wśród domowników.
- A teraz siadajcie. Trzeba coś zjeść.
Zasiedli do bogato zastawionego stołu i zajęli się jedzeniem. Marek spojrzał na Józefa i rzekł.
- Panie Józefie, to jeszcze nie koniec niespodzianek. Mam dla pana i dzieciaków jeszcze jedną i mam nadzieję, że ucieszy zarówno pana, jak i ich. Otóż. Wykupiłem trzytygodniowy turnus rehabilitacyjny od dwudziestego czerwca w Nałęczowie dla pana. Musi pan o siebie zadbać i podreperować trochę zdrowie. Ja widziałem, jak wiele cierpienia przyniosła ta choroba mojemu ojcu. Nie chcę by pan przechodził przez to samo. Tam są wspaniałe warunki. Bogata baza rehabilitacyjna i świetni kardiolodzy. Zrobią tam na miejscu kompleksowe badania i zaordynują odpowiednie leki. Przy okazji odpocznie pan od tej wesołej gromadki i nabierze sił. – Józef był wzruszony i nie krył łez.
- Synu, to bardzo szlachetny gest z twojej strony, ale ja nie mogę zostawić ich tu samych. Ula pracuje, a oni nie poradzą sobie beze mnie. – Marek poklepał go uspokajająco po dłoni.
- Panie Józefie, ja to wszystko wiem, dlatego w tym samym czasie postarałem się o obóz nad morzem dla Jasia i kolonie dla Beatki. Wszyscy wrócicie jednego dnia. Macie przecież telefony i możecie dzwonić, kiedy tylko chcecie. Dzieciaki pojadą autokarem, a my zawieziemy pana do samego Nałęczowa. Proszę nie odmawiać. Cały czas i siły poświęca pan dla nich. Najwyższa pora pomyśleć o sobie. To tylko trzy tygodnie a mogą zdziałać cuda. – Ula siedziała wpatrując się w Marka a po jej policzkach toczyły się łzy. Odezwała się cicho.
- Tato pojedzie na ten turnus. Nawet nie wiesz jak bardzo jesteśmy ci wdzięczni. Nas nigdy nie byłoby stać na taką rehabilitację. Wykorzystaj szansę tato, proszę. – Zwróciła się do ojca. – Druga może się już nie powtórzyć. A wy chcecie jechać?
- No pewnie. Ja zawsze jestem chętny i bardzo ci Marek dziękuję.
- Ja też pojadę. Chcę żeby tatuś był zdrowy i pojeździł ze mną jeszcze kiedyś na rowerze.
Marek pogłaskał małą po główce.
- Jesteś bardzo mądrą dziewczynką Betti. Zobaczysz, że będzie fajnie. Morze jest piękne a na plaży tyle piasku, że można zbudować tysiąc zamków. Poznasz też nowe koleżanki i na pewno nie będziesz się nudzić. - Wyciągnął z kieszeni marynarki wszystkie skierowania i wręczył Józefowi. – Jest jeszcze sporo czasu, bo prawie pół roku, ale skierowania daję już teraz. Proszę dobrze je schować, ja mógłbym je zgubić. I jeszcze jedno.
- Ula, na jutro moi rodzice zaprosili nas do siebie. Dasz się namówić na tą wizytę. Bardzo prosili. – Spojrzała na niego zdziwiona.
- Trochę mnie zaskoczyłeś…
- Ula. – Odezwał się Cieplak. – Nie wypada odmówić.
- Wiem tatusiu. Dlatego chętnie pojadę. – Uśmiechnęła się radośnie do Marka.
Józef wstał od stołu i z kuchennej szafki wyciągnął dwie pękate butelki. Jedną z nich postawił przed Markiem.
- To nalewka mojej roboty z kaliny. Dasz ją ojcu. Jest bardzo mocna, dlatego pije się dosłownie naparsteczek. Nie zaszkodzi mu a na pewno pobudzi krążenie. Ta druga jest dla ciebie, a z trzeciej, już napoczętej wypijemy za udane święta.
- Panie Józefie, ale ja jestem samochodem. Nie mogę pić.
- A musisz dzisiaj wracać?
- No… nie muszę, ale też nie planowałem, by zostać u was na noc. To by było nadużycie gościnności. – Józef obruszył się.
- Nonsens. Jesteś przecież jak członek rodziny. Jasiek pożyczy ci piżamę. Sprawa załatwiona. A teraz nie odmawiaj mi i wypij ze mną kieliszeczek. – Marek uśmiechnął się uszczęśliwiony.
- Dziękuję. Wasze zdrowie kochani.

Wieczorem, gdy już wszyscy pokładli się spać, Ula i Marek siedzieli przytuleni w gościnnym pokoju zasłuchani w kolędy. Marek przytulił ją do siebie i czule ucałował jej skroń.
- Dawno nie miałem tak udanych świąt. Pamiętam, że przez ostatnie lata spędzając je u rodziców byłem ciągle rozdrażniony pozerskim zachowaniem Pauliny, która za wszelka cenę chciała pokazać rodzicom, jaka z nas szczęśliwa para. To było okropne. W tym roku było trochę lepiej przynajmniej z jej strony, bo do Alexa nie powiedziałem ani słowa. Zresztą on też nie był skory do rozmowy. Pewnie się obawiał, że wyskoczę z tą sprawą Turka. Na szczęście jutro ich nie będzie, bo są zaproszeni do Lwa. Dla nas lepiej. Dzisiejszy dzień był wspaniały. Uwielbiam twoją rodzinę i kocham spędzać z nimi czas.
- Oni też cię kochają. Zrobiłeś nam dzisiaj tak wielką niespodziankę i przyjemność dając te wszystkie prezenty, a za ojca będę ci wdzięczna do końca życia. Serce nie pracuje mu najlepiej, a przecież chcemy by żył jak najdłużej.
- Wiem kochanie. To samo pomyślałem i stąd ten pomysł. Trzeba go jakoś ratować. Jak się wzmocni od razu poczuje się lepiej. Zobaczysz, jaki wróci odmieniony z tego Nałęczowa.
- Chodźmy spać. Powieki mi się kleją. Idź skorzystać z łazienki. Masz tam już piżamę. Ja pościelę łóżko. Na pewno nie chcesz tu spać? Byłoby ci wygodniej. Mój tapczanik nie jest zbyt szeroki. – Uśmiechnął się czule.
- Nic nie szkodzi. Nie chodzi przecież o wygodę, ale o bliskość, prawda? – Zobaczył, że znowu się rumieni. – No nie wstydź się skarbie. Przecież lubimy zasypiać w swoich ramionach. Idę w takim razie pod prysznic.
Wsunęła się pod kołdrę i przytuliła do niego. Był taki ciepły i miękki. Przywarła do niego i wtuliła głowę w zagłębieniu jego szyi. To faktycznie była jej ulubiona pozycja i tak najchętniej zasypiała. Otoczył ją ramionami i niemal przykleił się do niej.
- Słodkich snów aniele.
- Dobranoc kochany. – Wyszeptała.

Zanim pojechali do Dobrzańskich wpadli jeszcze na Sienną. Marek musiał zmienić koszulę. Nie lubił dwa razy z rzędu chodzić w tej samej. Źle się z tym czuł. Popatrzył roziskrzonym wzrokiem na swoją ukochaną. Wyglądała cudnie w grafitowych spodniach idealnie pasujących kolorystycznie do kożuszka, który jej podarował. Westchnął z zachwytu.
- Jesteś chodzącym cudem. – Roześmiała się perliście, widząc jego rozanieloną minę.
- Ty też. Jesteś moim największym z cudów. Jedźmy już, nie lubię się spóźniać.
Podjechał pod dom rodziców i szarmancko podał jej ramię. Drzwi otworzyła Helena entuzjastycznie ich witając.
- Tak się cieszę, że przyjechaliście. Pewnie zmarzliście. Zaraz się rozgrzejecie. Wchodźcie dalej. Ojciec jest w salonie.
Rozebrali się z okryć i podążyli za Heleną. Krzysztof wstał i podszedł do nich serdecznie witając się z Ulą. Przyjrzał jej się uważnie.
- No moje dziecko, jesteś z każdym dniem piękniejsza. Rozkwitasz. Dopiero niedawno dowiedziałem się, że jesteście razem i cieszy mnie to bardzo. Nie dość, że uratowałaś życie tego gagatka, to jeszcze go pokochałaś. On to ma szczęście.
Ula płonęła od tych komplementów, co nie uszło uwadze Krzysztofa. Przyglądał jej się z prawdziwą przyjemnością. Rumieńce sprawiały, że wyglądała jeszcze piękniej. Spojrzała niepewnie na Marka, a on przytulił ją do siebie.
- Nie wstydź się kochanie. Ojciec powiedział prawdę. Ona nie tylko jest piękna zewnętrznie tato. – Zwrócił się do ojca. – Ma też piękną, na wskroś dobrą duszę i w dodatku jest bardzo mądrą kobietą. To anioł w ludzkiej skórze. Kocham ją nad życie.
- Bardzo nas to cieszy dzieci. Teraz, gdy Paulina również znalazła swoją miłość i wytłumaczyła nam, że między Markiem i nią nie było żadnego uczucia, bijemy się w piersi i żałujemy, że tak naciskaliśmy na zaręczyny i ślub. On nie byłby z nią szczęśliwy. Ale dość o tym. Siadajcie proszę. Zosia zaraz poda obiad.
Nie rozczarowała się tą wizytą. Było naprawdę bardzo miło. Dobrzańscy opowiadali różne zabawne historyjki z czasów, gdy Marek był jeszcze dzieckiem. Z przyjemnością oglądała też jego albumy z tego okresu. Już wtedy był śliczny. Miał te charakterystyczne dołeczki w policzkach i duże oczy okolone długimi rzęsami jak u dziewczyny. – Chciałabym, żeby kiedyś nasze dziecko było do niego podobne. – Pomyślała.
Opuszczali wieczorem dom Dobrzańskich serdecznie żegnani przez ich oboje. Musieli obiecać, że nie będą odkładać na długo kolejnej wizyty. Marek przypomniał sobie jeszcze o nalewce i zostawiwszy na chwilę Ulę z rodzicami pobiegł do samochodu. Za moment wrócił i podał pękatą butelkę ojcu.
- Tu masz tato prezent od ojca Uli. To jego słynna nalewka. Robi je sam. Ta akurat jest z kaliny. Jest bardzo mocna, więc uważaj. Pan Józef mówi, że wystarczy mały kieliszeczek i zaraz pobudza krążenie, więc pij na zdrowie i traktuj jak syropek. – Senior roześmiał się.
- Podziękuj Ula tacie w moim imieniu i powiedz mu, że będę stosował ściśle według jego zaleceń. – Uśmiechnęła się z sympatią do seniora.
- Na pewno przekażę. Dobranoc państwu i dziękuję za miłe przyjęcie.
- Dobranoc dzieci. Jedźcie ostrożnie.

Przez te trzy dni dzielące ich do nowego roku nie przepracowywali się specjalnie. To była taka cisza przed burzą. Choć żadne z nich o tym nie mówiło głośno, to jednak ciągle myśleli, na czyją korzyść przechyli się szala opinii ekspertów.
Ania weszła do sekretariatu i powiedziała cicho do Uli.
- Ulka, Pshemko prosił, żebyś przyszła do niego.
- Dziękuję Aniu. Już idę. – Szybkim krokiem przemierzyła korytarz i cicho otworzyła drzwi pracowni.
- Witaj Pshemko. Potrzebujesz coś ode mnie?
- Dobrze, że jesteś Urszulo. Musisz przymierzyć tą kreację na bal. Wejdź prędziutko za parawan. Izabela pomoże ci się przebrać.
Gdy zobaczyła suknię wydała okrzyk zachwytu. Była piękna. Soczyście błękitna, uszyta z jakiegoś połyskującego i lejącego się materiału. Długa, sięgająca kostek. Kiedy ją założyła, materiał przylgnął do jej ciała, jak druga skóra. Wyszła zza parawanu i weszła na podest.
- I jak Pshemko? – Odwrócił się w jej kierunku i zamarł.
- Boże drogi, wyglądasz zjawiskowo. Jak bogini. Izabelo, podaj dodatki.
Iza zapięła jej na szyi turkusowy naszyjnik a na ręce bransoletę stanowiącą z nim komplet. Przyniosła również niewysokie szpilki w kolorze granatowym i w identycznym kolorze małą torebkę. – Mistrz piał z zachwytu.
- Nie przebieraj się, o boska. Muszę zadzwonić po Marka. Niech i on zobaczy to cudo. – Nie minęło pięć minut i do pracowni wszedł Dobrzański.
- Co tam Pshe… - Nagle stanął jak wryty.
- Dobry Boże, Ula! Jesteś piękna! Ta suknia leży idealnie. Będziesz najpiękniejszą kobietą na tym balu. I bardzo dobrze. Niech mi zazdroszczą. Zakasujemy wszystkich.
- Urszulo, to jeszcze nie wszystko. Izabelo, proszę przynieść futro. Było granatowe, piękne i miłe w dotyku, choć sztuczne. Idealnie komponowało się z suknią.
- To na wszelki wypadek, żebyś nie zmarzła.
- Podeszła do niego i uściskała go.
- Dziękuję ci Pshemko, bardzo. Naprawdę nie spodziewałam się czegoś tak wyjątkowego. Jesteś niekwestionowanym artystą. – Na twarz mistrza wypłynął błogi uśmiech. Kochał pochwały z jej ust.

W sylwestra nie wróciła już do domu. Umówiła się z ojcem, że Marek przywiezie ją w nowy rok wieczorem. Mieli przecież jeszcze iść na koncert. Po pracy ukochany zabrał ją do restauracji na obiad. Nie było czasu na gotowanie.
Zamówili solidny posiłek i z pełnymi brzuchami pojechali na Sienną. Marek postanowił zamówić taksówkę. Chciał się dobrze bawić, a szampan przy takiej zabawie jest przecież nieodzowny, a po nim nie mógłby siąść za kierownicę. Podjechała o ósmej trzydzieści. Bal miał się zacząć o dziewiątej. W dobrych nastrojach przekroczyli próg Grand Hotelu. Wskazano im stolik. Usiedli rozglądając się ciekawie. Sala była ogromna. Spory parkiet, a pod ścianą długie stoły z zimną płytą i miejsce dla orkiestry. Powoli zaczęli się schodzić goście i w niedługim czasie wszystkie stoliki zostały zajęte. Zabrzmiała muzyka. Spokojna i nastrojowa. Pierwsze pary wyszły na parkiet. Marek też pociągnął Ulę za sobą. Objął ją i delikatnie przycisnął. Była spięta. Pierwszy raz uczestniczyła w takiej imprezie.
- Rozluźnij się kotku i pozwól się prowadzić, zobaczysz jakie to przyjemne. Wsłuchaj się w muzykę i płyń razem z nią.
Popłynęła, dzielnie dotrzymując mu kroku. Jego ramiona były takie bezpieczne i prowadziły ją pewnie. Cudownie tańczył. Ich taniec przyciągał wzrok pozostałych gości. Stanowili śliczną parę, aż przyjemnie było popatrzeć. Ona, zjawiskowo piękna w sukni koloru jej oczu, on, niezwykle przystojny i wpatrzony tylko w nią. Niejedno damskie serce zadrżało na jego widok i niejeden mężczyzna pozazdrościł mu tej cudownej kobiety. Oni nie widzieli nikogo poza sobą. Zatopieni w swych oczach przemierzali kolejne metry parkietu zatraciwszy się w tańcu. Czuła się wspaniale. Lekka niczym piórko, niemal unosiła się nad powierzchnią podłogi. Przetańczyli jeszcze wiele tańców. O dwunastej uroczyście przywitali nowy rok składając sobie życzenia i pijąc szampana.
Była już zmęczona. Szpilki, mimo, że nie za bardzo wysokie, obtarły jej stopy. Ściągnęła je dyskretnie pod stołem i spojrzała na Marka.
- Marek, ja już nie dam rady więcej tańczyć. Nawet nie wiem, czy będę mogła iść w tych butach. Mam bąble na stopach. Moglibyśmy już wrócić do domu? Zmęczona jestem. – Popatrzył na nią z troską.
- Dobrze kochanie. Zamówię taksówkę i pójdziemy pomalutku do szatni. Z biedą tam dokuśtykała. Stopy piekły ją niemiłosiernie. Całe szczęście, że wzięła inne buty z rysiowskiego domu, ale tu nie miała ich ze sobą. Pomógł jej włożyć futro i sam się ubrał. Zauważył, że podjechał zamówiony
pojazd. Wziął ją na ręce i ruszył w jego kierunku. Ostrożnie posadził ją na tylnym siedzeniu i dołączył do niej. Dość szybko znaleźli się pod domem. Trzymając ją na rękach wjechał na dwunaste piętro. Tam ją postawił i otworzył drzwi. Z ulgą pozbyła się tych szpilek. To i tak cud, że wytrzymała w nich tyle godzin.
- Pójdziesz pod prysznic. Dobrze ci zrobi i może spowoduje, że pękną te bąble. Powinienem mieć w apteczce jakąś maść, która to złagodzi.
Na bosaka i na krawędziach stóp przeszła do łazienki. Rozebrała się i z ulgą weszła pod ciepły prysznic. Stała odwrócona tyłem do drzwi kabiny i nawet nie zauważyła, kiedy wszedł. Stanął na środku łazienki i przyglądał jej się zafascynowany. Oblizał bezwiednie zaschnięte wargi i przełknął ślinę. Błyskawicznie się rozebrał i cicho wślizgnął do kabiny. Nawet nie zdążyła się zasłonić, bo przylgnął do niej całym ciałem. Chciała protestować. Trochę ją wystraszył, ale gdy spojrzała w jego rozszerzone źrenice, wyczytała w nich wszystko. Z żarem wpił się w jej usta, gładząc dłońmi plecy i pośladki.
- Pragnę cię jak wariat. – Powiedział stłumionym z emocji głosem. – Chcę cię tu i teraz. Nie odmawiaj mi błagam.
I ona poddała się temu żarowi. Całowała jego tors i gładziła plecy drażniąc je od czasu do czasu czubkami palców. On pieścił jej jędrne piersi i brzuch. Klęknął i pociągnął ją za sobą. Oplotła jego biodra swoimi smukłymi nogami. Nie czekał już. Wszedł w nią impulsywnie pozbawiając oboje tchu. Zatracili się. To było szaleństwo. Przykleił się do niej mocno i wchodził coraz głębiej. Jęczała. Woda obmywała ich silnym strumieniem, ale nie zważali na to. Prawie oszalała w jego ramionach. Wyłączyła całkowicie świadomość, by myśleć jedynie o tym, żeby spełnić się do końca. On całował ją gorąco i żarliwie mocno wpijając się w jej wargi i gniotąc je w miłosnym uniesieniu. Krzyczeli oboje a ich ciałami wstrząsał spazm. Przytulił ją do siebie i trwał tak wraz z nią czekając, aż wróci z niebytu. Niemal omdlała w jego ramionach miotana silnym drżeniem. Ta dawka niewyobrażalnej błogości była ogromna. Powoli wracała świadomość. On nadal całował te rozszerzone rozkoszą oczy i otwarte w niemym krzyku usta.
- Dziękuję ci kochanie. – Szepnął. - Byłaś cudowna. – Nie odpowiedziała. Wtuliła się w niego nadal drżąc na całym ciele.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz