Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 5 października 2015

"Symfonia miłości" - rozdział 12

20 marzec 2012
ROZDZIAŁ XII


Zebranie dobiegało końca. Przez dwie godziny jego trwania omówili niemal wszystko i rozdzielili zadania. Każdy wiedział, co ma robić. Pshemko rzeczywiście skończył prace nad kolekcją wiosenną. Teraz miały być szyte prototypy na pokaz. Obiecał, że zajmie się projektowaniem sukienek ciążowych i pozostałych kolekcji, tej dla dzieci i tej dla młodzieży. Na Ulę spadł obowiązek obdzwonienia szwalni. Ona, jako jedyna znała biegle rosyjski. Postanowiła nie zwlekać z tym i spróbować zadzwonić jeszcze dzisiaj. Trzeba było przedstawić ofertę i ewentualnie umówić się na spotkania. Z internetu wybrała najciekawsze jej zdaniem trzy szwalnie. To, co oferowały było zachęcające i w atrakcyjnej cenie. Przez kolejne trzy godziny wisiała na telefonie, ale wynik tych rozmów przyniósł oczekiwane rezultaty. Z dobrymi wieściami poszła do gabinetu Marka.
- Obdzwoniłam trzy szwalnie. Dwie są na Ukrainie w Sambirze lub Samborze, jeśli spolszczyć i Kowlu a jedna na Białorusi w Grodnie. Wszystkie blisko granicy. Są dość tanie, jak dla nas. O jakości przekonamy się tam na miejscu. Wstępnie umówiłam się na połowę lutego, ale i tak trzeba będzie jeszcze zadzwonić, żeby uściślić datę. Musimy też przed wyjazdem zabukować miejsce w hotelach, bo nie damy rady objechać wszystkich szwalni jednego dnia. Na miejscu też dogramy sprawę transportu materiałów i odbioru gotowych ubrań. Do Chińczyków wysłałam fax, że nie przedłużamy z nimi umowy. Ona wygasa w marcu. To chyba wszystko.
- Ula, co ja bym bez ciebie zrobił. Załatwiłaś dzisiaj mnóstwo rzeczy i to tych najpilniejszych. – Zarumieniła się słysząc te pochwały a on patrzył na nią z uwielbieniem. – Na razie wszystko układa się pomyślnie. Oby tak dalej. Mam nadzieję, że nic nie pokrzyżuje nam planów. Widziałaś dzisiaj Alexa?
- Nie, nie widziałam. – Spojrzał na nią zaniepokojony.
- Wolałbym wiedzieć, gdzie on się podziewa. Przejdź może do Doroty i wypytaj ją dyskretnie. Raczej nie dzwoń, bo pomyśli, że kieruje tobą jakaś niezdrowa ciekawość. Po prostu do niej idź i powiedz, że pytam o niego.
Przeszła długim korytarzem do sekretariatu i wywabiła na zewnątrz Dorotę.
- Cześć Dorotko, jest Alex? – Spytała cicho. – Marek o niego pyta. – Wyjaśniła.
Dorota pokręciła głową.
- Nie ma go od rana i nie wiemy, co się z nim dzieje. Nie dzwonił i do tej pory nie dał znaku życia. Wiesz, dla nas lepiej, jak go nie ma. Przynajmniej atmosfera luźniejsza. Przy nim, to zawsze nerwowo.
- Wiem, wiem. Jakby się pojawił to daj mi znać, dobrze?
- Dobrze, zadzwonię do ciebie.
Wróciła do Marka i zdała mu relację z tej rozmowy.
- To do niego niepodobne. Zawsze jest bardzo punktualny i zawsze zostawia wiadomość, kiedy ma go nie być w pracy. Ciekawe, co znowu kombinuje?
- Marek. Mamy ważniejsze sprawy na głowie niż Alex. Jak się pojawi to zaczniemy się martwić.
- Masz rację kochanie.

Wróciła do domu i po wlaniu w siebie paru łyżek zupy zabrała się za pranie i sprzątanie. Planowała do środy uporać się ze wszystkim i już nie trzymać Marka dłużej w niepewności. Chciała się do niego wprowadzić w czwartek i miała nadzieję, że do tego czasu poradzi sobie z domowymi obowiązkami. Wstawiła kapustę na bigos i gołąbki a potem zagniotła ciasto na pierogi. To trzy rzeczy, które oni lubią najbardziej a przede wszystkim można je zamrozić. Wrzuciła warzywa do garnka. Miała ochotę na sałatkę warzywną. Dawno jej nie jedli. Zrobi więcej to i Marek i Sebastian chętnie zjedzą. Uwijała się jak w ukropie czerwona od wysiłku i ciepła panującego w kuchni. Usłyszała tupot małych nóżek na schodach i po chwili zobaczyła Betti.
- Ulcia, jesteś już. – Powiedziała smutnym głosikiem. Ula podeszła do niej i ucałowała jej policzki.
- No jestem, a co ty taka smutna?
- Tato mi powiedział, że się wyprowadzasz. Już nie będziesz z nami tutaj?
- To nie tak Betti. Dzieci, jak dorosną, to zazwyczaj opuszczają rodzinny dom. Ty jak będziesz duża, to też zamieszkasz gdzie indziej. Ja nie wyprowadzam się na koniec świata. Będę mieszkać z Markiem w Warszawie i co tydzień będziemy oboje do was przyjeżdżać i zabierać cię w różne, ciekawe miejsca. Nie odczujesz tak bardzo mojej nieobecności. Tata obiecał, że zastąpi mnie i będzie czytał ci bajki na dobranoc, a w piątki i soboty, ja to będę robić. Zobaczysz, nie będzie tak źle.
- To kiedy się wyprowadzasz?
- Chyba w czwartek, a do tego czasu zrobię ci mnóstwo dobrych rzeczy do zjedzenia.
- Ciasto też upieczesz?
- Upiekę tyle, żeby starczyło wam do mojego przyjazdu.
Uspokojona tymi zapewnieniami Beatka uśmiechnęła się do niej pokazując w całej krasie szczerby po mlecznych zębach.
- To ja pomogę ci się spakować. – Zadeklarowała.
- Dobrze kochanie, ale dopiero w środę.
Wrócił Józef z Jaśkiem i już od progu pociągnął nosem wdychając pełną piersią aromaty dolatujące z kuchni.
- Co Ula? Gotujesz dla nas? Robisz nam zapas, żebyśmy nie umarli z głodu, jak cię nie będzie? – Przywitała się z nimi.
- No coś w tym rodzaju. Nie mogę pozwolić, żebyście tak boleśnie odczuli moją nieobecność. Wszystko powkładam do zamrażalnika. Jutro zrobię jeszcze zupę pomidorową i upiekę ciasto, bo Betti się dopomina. W czwartek chciałabym się już przeprowadzić. – Dodała ciszej.
- Dobrze córcia. Przy takiej pomocy poradzimy sobie na pewno. Przecież będziecie przyjeżdżać, więc nie będzie tak źle.

W czwartkowy poranek Marek obudził się ze szczęśliwym uśmiechem, który wykwitł na jego pięknej twarzy. To dzisiaj jego ukochana miała się do niego wprowadzić. Z radości niemal lewitował nad podłogą. W dobrym nastroju wkroczył do biura i przywitał się ze swoją dziewczyną.
- A gdzie Maciek?
- A gdzie on może być? Krąży wokół Ani jak satelita i nie odstępuje jej na krok. Siedzą w konferencyjnej i projektują stronę internetową.
- A ty? Spakowana już jesteś? – Popatrzyła w jego rozradowane oczy i uśmiechnęła się łagodnie.
- Jestem, dzięki wydatnej pomocy Beatki. Po pracy pojedziemy, zjemy obiad i zabierzemy moje rzeczy. – Przytulił się do niej obdarowując słodkim buziakiem.
- Nawet nie wiesz, jaki jestem szczęśliwy. Bardzo pragnąłem, żeby to marzenie się ziściło. Będzie nam razem cudownie. – Rozmarzył się.
- Mam nadzieję, że się nie zawiedziesz.
- Przy tobie? Nigdy. – Zapewnił gorliwie.

Wjechali windą na górę, wnosząc do mieszkania pokaźny bagaż złożony z dwóch, wielkich turystycznych toreb.
- Będziesz miał miejsce w szafie na te wszystkie rzeczy?
- Nie martw się. Miejsca jest pod dostatkiem i na pewno go nie zabraknie.
Pomógł jej wypakować garderobę i poukładać na pólkach w szafie. Wreszcie mogli odetchnąć. Ten dzień był ciężki, szczególnie dla niej, bo prawie przez połowę dniówki przegadała przez telefon i to w dodatku po rosyjsku.
- Pójdę pod prysznic, jeśli pozwolisz. Muszę spłukać z siebie ten trudny dzień.
- Idź, a ja wejdę po tobie.
Zabrała nocną koszulkę i szlafrok. Prysznic odprężył ją. Pozwolił rozluźnić napięte mięśnie. Zrelaksowała się. Już przebrana weszła do salonu oznajmiając mu, że łazienka jest wolna. Podczas, gdy on brał kąpiel, ona szykowała dla nich kolację. Czekając aż woda się zagotuje stanęła zamyślona wpatrując się w zimny, surowy krajobraz za oknem. – Znowu śnieg. – Pomyślała dostrzegając w świetle ulicznych latarni wirujące płatki. – Czy ta zima kiedyś się skończy? – Nie lubiła marznąć. Organicznie wręcz tęskniła za soczystą zielenią młodych, wiosennych liści, śpiewem ptaków i ciepłymi promieniami słońca. Skojarzyła to w myślach z „Wiosną” Vivaldiego. Pod tym względem byli z Markiem bardzo podobni. On też nie znosił zimy, a po przygodzie, która niemalże skończyłaby się dla niego tragicznie, znienawidził ją jeszcze bardziej. Przymknęła oczy wizualizując w głowie obraz zielonych drzew i pierwszych wiosennych kwiatów. Uśmiechnęła się delikatnie. Kochała ciepło, a wiosna sprawiała, że niemal namacalnie czuła ten ogromny balast ciężkich zimowych miesięcy spadający jej z ramion. Jednak na tą ulgę musiała jeszcze poczekać. Był dopiero koniec stycznia. Poczuła ciepło tulącego się do niej ciała i ręce oplatające ją, jak powój. Otworzyła oczy i odwróciła do niego uśmiechając się najpiękniej.
- Już jesteś…
- Zawsze jestem i zawsze będę. – Wyszeptał. – Moje miejsce jest tu, przy tobie i tak już będzie zawsze. – Przytulił się do jej ust. – Kocham cię nad życie aniele.
Wplotła dłonie w jego włosy i zapatrzyła się w te stalowo-szare tęczówki.
- Moja miłość do ciebie jest wieczna. Nie umiałabym już pokochać tak mocno nikogo innego. Jesteś dla mnie wszystkim. – Przypomniała sobie, że mieli przecież zjeść kolację. Oderwała się od niego mówiąc.
- Usiądź. Zaraz podam herbatę. Trochę zgłodniałam.
Zjedli kanapki w milczeniu patrząc sobie w oczy, z których czytali, jak z otwartej księgi. Ona już wiedziała, że ten wieczór nie zakończy się jedynie kolacją. On marzył tylko, by kochać ją do utraty tchu i doprowadzić oboje do granic obłędu. Tak się też stało. Ta symfonia miłosna ciasno splecionych ze sobą dwóch ciał, tej nocy nie miała końca.

Szykowali się do wyjazdu. Wszystko było umówione. Najpierw odwiedzali Sambir, potem Kowel, a na końcu Grodno, które leżało najbliżej granicy. Ula zabukowała noclegi w każdym z tych miast. Planowali tydzień na załatwienie umów ze szwalniami. Była podekscytowana. Pierwszy raz jechała za granicę. Marek oddał samochód do przeglądu. Miał dość przykrych niespodzianek. Zabierał też części zapasowe, tak na wszelki wypadek i GPS, żeby uniknąć błądzenia podczas podróży. Granicę mieli przekroczyć w Medyce a w drodze powrotnej w Kuźnicy.
Dwa dni przed wyjazdem odwiedzili jeszcze Dobrzańskich. Uprzedzeni wcześniej telefonicznie, wiedzieli o wyjeździe syna. On podczas wizyty poprosił ojca o zastępstwo w firmie. Ostatnio czuł się dobrze i nawet narzekał, że się nudzi, więc chętnie przystał na propozycję Marka.
- Myślę, że nie będziesz miał kłopotu. Każdy wie, co ma robić. Na miejscu zostaje Maciek i Sebastian. Będą dbali o to, żebyś się za bardzo nie przemęczał. My wrócimy najszybciej, jak się da. Aha. Chciałem cię jeszcze zapytać… Nie wiesz, co się dzieje z Alexem? Od zarządu go nie widziałem i nie wiem, co jest grane. Od ponad dwóch tygodni nie pojawia się w pracy. Nie wiem czy jest chory, czy wyjechał. Nie dostarczył ani zwolnienia chorobowego ani wniosku o urlop. Jeśli nadal go nie będzie, zmuszony będę powołać kogoś na jego stanowisko. Dział finansowy nie może zostać bez gospodarza.
Krzysztof popatrzył na niego zdziwiony.
- Alex jest w Mediolanie. Myślałem, że wiesz. My wiemy od Pauliny. On sam nie zadzwonił. Zachowuje się doprawdy dziwnie. Nikomu nic nie powiedział i wyjechał bez słowa.
- Paulina nie mówiła, jak długo ma zamiar tam zostać?
- Nie, bo chyba sama nie wiedziała. Spróbuję się do niego dodzwonić i porozmawiać. Ty jedź i nie zawracaj sobie nim głowy. Masz ważne rzeczy do załatwienia. Z Alexem sam sobie poradzę.
Ula też pożegnała się ze swoją rodziną. Obiecała, że wróci szybko i przywiezie im pamiątki z tej podróży.
Dwa dni później srebrny Lexus mknął drogą kierując się w stronę wschodniej granicy.

- Mam dla ciebie niespodziankę. – Marek spojrzał kątem oka na Ulę, starając się jednocześnie uważać na drogę.
- Jaką? – Spytała zaintrygowana.
- Zaraz zobaczysz, a raczej usłyszysz.
Nacisnął klapkę odtwarzacza i wsunął do niego płytę kompaktową. Rozległy się pierwsze takty „Symfonii fantastycznej” Berlioza. Uśmiechnęła się do niego promiennie.
- Pamiętałeś?
- Mhmm. Pomyślałem, że będzie ci przyjemnie jej słuchać, skoro tak bardzo ci się podoba. – Pogłaskała go po policzku.
- Dziękuję. Jesteś kochany.
Otuliła się ciepłym kocem i podkuliła nogi. Zamknęła oczy i z przyjemnością wsłuchała się w muzykę. Pokochała ten utwór od momentu, kiedy po raz pierwszy usłyszała go w filharmonii. Słuchając płyty nie odbierała już go tak bardzo emocjonalnie jak na koncercie, choć była przekonana, że gdyby ponownie zasiadła na sali, popłynęłyby jej łzy. Łagodne kołysanie samochodu i dźwięki ukochanej symfonii sprawiły, że wolno zapadała w sen. Marek z przyjemnością kontemplował ten obrazek. Jej lekkie posapywanie dowodziło, że całkowicie oddała się w ręce Morfeusza. Dojeżdżali do granicy w Medyce. Zatrzymała go kolejka stojących przed nim samochodów. Ula otworzyła oczy i przetarła je.
- Gdzie jesteśmy? – Pogładził ją po rozgrzanym policzku.
- Stoimy na granicy skarbie. Jesteśmy w Medyce. – Rozciągnęła rozkosznie ramiona.
- Przespałam pół drogi. Zmęczony jesteś pewnie, co?
- Nie tak bardzo. Jak tylko dojedziemy do jakiegoś miasteczka wstąpimy do restauracji. Może dadzą nam zjeść coś dobrego i wypijemy kawę?
- Przecież ja zabrałam kawę! – Przypomniała sobie. - Ależ ze mnie gapa. Mamy cały termos kawy. Zaraz ci naleję. – Spojrzał na nią z wdzięcznością.
- Jesteś aniołem. Właśnie teraz najbardziej jej potrzebuję. Ciekawe, jak długo będziemy stać?
- Może niedługo. Może akurat tyle, byś mógł wypić tę kawę? – Nalała do kubka i podała mu parujący, aromatyczny napój. Wciągnął jego zapach z przyjemnością i upił łyk.
- Pyszna i gorąca. Nalej sobie. Pomoże ci się otrząsnąć po śnie.
Stali już dobrą chwilę popijając małymi łykami gorącą ciecz. W końcu kawalkada przed nimi ruszyła. Gdy przekroczyli granicę przyspieszył nieco. Krajobraz był monotonny. Otaczały ich pola pokryte śniegiem, który wzbijał się do góry od czasu do czasu pod wpływem podmuchów mroźnego wiatru.
- Boże, co za pustynia. Ktoś w ogóle tu mieszka? – Ula obserwowała widok za szybą nieco zdziwiona.
- Chyba tak. Te pola same się nie uprawiają. Widać na nich bruzdy po pługu. Za chwilę pewnie natkniemy się na jakieś wioski. Jeszcze jakieś cztery kilometry i dojedziemy do miejscowości Mostiska. To dość spore miasteczko. Zatrzymamy się tam na posiłek. Rzeczywiście dojeżdżali. Już z daleka zauważyli szare i czerwone dachy domów. Wjechali do centrum i krążyli jakiś czas nie mogąc znaleźć żadnej knajpki. Natknęli się za to na bazar, na którym sprzedawano dosłownie wszystko. Również jedzenie. Marek zaparkował w dyskretnym miejscu. Srebrny Lexus budził niezdrowe zainteresowanie. Przeszli wzdłuż straganów i na jednym z nich dostrzegli smażące się na oleju, wielkie jak dłoń pierogi.
- Zobacz Ula. Takie powinnaś lepić. Zjesz jednego i masz dosyć. Zapytaj, co to jest? – Podeszła do kobiety smażącej te cuda i zapytała po rosyjsku.
- To czeburieki. Takie ich pierogi. – Tłumaczyła Markowi. – Są nadziewane mięsem lub serem. Kupujemy?
- Pewnie. Weźmiemy kilka z mięsem. Nie wiadomo, czy znajdziemy tu jakiś porządny sklep.
Kazali zapakować sześć pierogów. Były tanie. Zapłacili zaledwie kilka hrywien. Postanowili zjeść w samochodzie. Nie chcieli zostawiać auta bez opieki. Mogło skusić potencjalnego złodzieja. Zajadali ze smakiem popijając herbatą, którą Ula przytomnie zabrała w drugim termosie.
- Straszna tu bieda. Zauważyłeś? Drogi też fatalne. My narzekamy na nasze, a tu są o wiele gorsze. Jedźmy już. Po drodze będziemy się rozglądać za jakimś sklepem. Chyba musimy liczyć sami na siebie, jeśli chodzi o wyżywienie.
Zapakowali resztę nie zjedzonych pierogów i ruszyli w dalszą drogę. Prowadził wolno rozglądając się na boki. Ula też uważnie lustrowała ulicę, którą jechali. Koniecznie musieli zrobić jakieś zapasy żywności. Nie wiedziała, jakie mogą ich czekać niespodzianki. W Sambirze nie było hotelu, a jedynie turbaza*, w której zabukowała miejsca na nocleg.

Mieli szczęście. Natknęli się na niewielki sklep, który oferował, jak to mówią „koks, mydło i powidło”. Kupili trochę sera, masło, jakieś konserwy i pieczywo.
Tak zaopatrzeni ruszyli w dalszą drogę. Nie była łatwa. Długie odcinki asfaltu urywały się nagle zamieniając się w drogę wysypaną szutrem, lub zwykłą, gruntową, rozjeżdżoną przez ciężkie samochody. Lexsus Marka ledwie sobie radził pokonując głębokie, zamarznięte koleiny, które bardzo ich spowolniły. Późnym wieczorem podjechali pod budynek turbazy w Sambirze. Zaparkował za jego boczną ścianą, by ukryć auto przed wścibskimi spojrzeniami miejscowych. Wypakowali bagaże i weszli do środka. Wnętrze sprawiało dość przytłaczające wrażenie. Ściany już dawno straciły kolor, na jaki je pomalowano i wyglądały szaro i nieestetycznie. Podeszli do stanowiska portiera. Za szybą spostrzegli tęgą kobietę gotującą coś na maszynce elektrycznej. Ula przedstawiła się i wyjaśniła, że rezerwowała kilka dni temu pokój dla dwojga. Kobieta otworzyła mocno sfatygowany zeszyt i przejechała palcem wzdłuż strony.
- Dobrzański. Jest. – Sięgnęła po klucze i powiedziała. – Pierwsze piętro, pokój numer sześć. – Podziękowali i poszli we wskazanym przez kobietę kierunku. Marek otworzył pokój i przepuścił Ulę przodem. Był więcej niż skromny. Dwa żelazne łóżka, pamiętające chyba jeszcze czasy Stalina, niewielka szafa i dwie mniejsze po bokach z ustawionymi na nich brzydkimi, nocnymi lampkami. Przynajmniej pościel była świeża. Marek rozejrzał się dokoła.
- Boże, Ula. Nie spodziewałem się luksusu, ale coś takiego? To nędza z biedą. – Uśmiechnęła się blado.
- Nie narzekaj, jakoś przetrzymamy. To tylko jedna noc. Ciekawe, czy mają tu łazienkę. Zejdę na dół i zapytam. – Wróciła po dłuższej chwili i triumfalnie obwieściła.
- Już wszystko wiem. Łazienka jest w głębi korytarza i są prysznice. Można skorzystać, bo jest ciepła woda. Załatwiłam też, że jutro dostaniemy wrzątek do termosów. Kawę i herbatę zabrałam, więc będziemy mogli sobie zaparzyć. Niestety nie ma tu żadnej jadłodajni. Dobrze, że zrobiliśmy zakupy.
Zabrali ręczniki i piżamy. Marzyli o ciepłym prysznicu. Łazienka nie przedstawiała się lepiej, niż cała reszta. Była wielka, zimna, z kilkoma stanowiskami prysznicowymi i rzędem żeliwnych umywalek ustawionych pod ścianą. Marek przyjrzał się temu smętnie.
- Czuję się tak, jakbym przeniósł się w inny wymiar.
Rozebrali się i weszli pod jeden prysznic. Woda rzeczywiście była ciepła. Nie tracili czasu. Namydlili się szybko i spłukali z siebie pianę. Chcieli stąd uciec. Jeszcze tylko umyli zęby i szybko wrócili do pokoju. Marek z niejakim obrzydzeniem kładł się do łóżka. Jedyną pociechą był fakt, że mógł się przytulić do Uli. Tak też zrobił. Zamknięci w swoich objęciach błyskawicznie zapadli w sen.

Następnego dnia zjedli pośpiesznie śniadanie i napełnili termosy kawą i herbatą. Ula wyjęła komórkę i ze zdumieniem stwierdziła, że ma zasięg.
- Życie tu mają ciężkie, ale w przekaźniki zainwestowali. Zaraz zadzwonię do dyrektora szwalni i powiem mu, że będziemy za pół godziny.
- Dobrze kochanie, ja spakuję nasze rzeczy.
Po uiszczeniu zapłaty za nocleg, która była równie niska jak jakość usług oferowanych przez turbazę, wsiedli do samochodu i kierowani przez GPS pojechali do szwalni. Położona była na obrzeżach miasteczka i trafili bez trudu. Weszli do środka imponująco długiej hali i przechodzącego obok nich człowieka Ula spytała o dyrektora Wasilko. Wskazał im tę część hali, w której mieściły się biura szwalni. Ula szła przodem odczytując mijane po drodze tabliczki. Wreszcie natknęła się na tę właściwą. Zapukali do drzwi i weszli. Znaleźli się w sekretariacie, w którym urzędowały dwie kobiety. Ula przedstawiła siebie i Marka. Powiedziała, że przyjechali z Polski i są umówieni z dyrektorem. Kobieta poszła ich zaanonsować i już po chwili witali się z pokaźnej tuszy człowiekiem o jowialnej twarzy i dobrotliwym uśmiechu. Wasilko gestem dłoni zaprosił ich do swojego gabinetu.
- Witam, witam państwa. Jak podróż?
- Ciężka. Trudno do was dotrzeć. – Ula uśmiechnęła się z sympatią do niego. – Jechaliśmy dziewięć godzin. W innych warunkach bylibyśmy tu za sześć i pół.
- No ale najważniejsze, że są państwo tutaj.
- To jest Marek Dobrzański. – Przedstawiła Ula. – Prezes firmy Febo & Dobrzański mającej swoją siedzibę w Warszawie. Przyjechaliśmy tu, ponieważ chcemy z wami nawiązać współpracę dotyczącą szycia naszych kolekcji. Chcieliśmy się rozejrzeć i ocenić, czy jesteście w stanie podołać temu zadaniu. Materiały dostarczalibyśmy swoim transportem i odbiór gotowej odzieży odbywałby się w podobny sposób. Koszty weźmiemy na siebie. Wy musielibyście jedynie trzymać się europejskich standardów jakości i wymaganych przez nas terminów. Co do wynagrodzenia liczymy, że pan zaproponuje kwotę, a my się do niej ustosunkujemy.
Wasylko uśmiechnął się szeroko.
- To dla nas bardzo korzystny kontrakt. Po raz pierwszy zgłasza się tutaj firma zagraniczna. To wielkie wyróżnienie. Mamy dobrych, sprawdzonych ludzi, znających się na swojej robocie, więc jakość szycia będzie naprawdę wysoka. A co do ceny, na pewno się dogadamy. To wielka szansa dla tej firmy. Jesteśmy prywatną spółką. Oprócz mnie jest jeszcze dwóch wspólników, ale oni powierzyli mnie decyzję w tej sprawie. Przejdźmy może na halę. Zobaczą państwo z bliska, jak szyją moi ludzie.
Chodzili wzdłuż ustawionych w rzędach maszyn. Może nie były szczytem techniki, ale i w Polsce szyto właśnie na takich. Marek z zadowoleniem oglądał efekt pracy szwaczek.
- Dobra Ula wiemy już wszystko. Nie musimy więcej oglądać. Zapytaj go, czy moglibyśmy sfinalizować już teraz naszą umowę. Jeśli tak, to podpisujemy i zmywamy się stąd. – Ula przetłumaczyła wszystko Wasilce. Uradowany uścisnął dłoń najpierw Uli potem Markowi.
- Tak się cieszę drodzy państwo, tak się cieszę. Zobaczycie, że ta współpraca będzie bardzo owocna. Nie zawiedziecie się. Chodźmy teraz do biura. Moje sekretarki przygotują umowę a my napijemy się kawy.
- Kawę wypijemy bardzo chętnie, a co do umowy, to mamy już gotową. Prezes ma ze sobą laptop. Wystarczy, że wpiszemy kwoty i możemy drukować. – Wasilko zatarł dłonie.
- Wspaniale, naprawdę wspaniale. Chodźmy więc.
Marek uruchomił laptop i podsunął go dyrektorowi.
- Zanim wydrukujemy, proszę spokojnie przeczytać. Cieszę się, że kwota, jaką wynegocjowaliśmy jest korzystna zarówno dla nas, jak i dla was. Oczywiście umowa jest też obłożona pewnymi warunkami w razie nie wywiązania się z niej, ale myślę, że to tylko formalność. Zobaczyliśmy wystarczająco, by mieć pewność, że wywiążecie się z każdego zamówienia.
Wasylko rozpływał się ze szczęścia.
- Może być pan pewien, że nie zawiedziemy was. Nam również bardzo zależy by ta współpraca układała się jak najlepiej. – Zagłębił się w treści umowy, a oni spokojnie dopijali kawę.
- To, co? Podpisujemy?
- Jeśli pan nie wnosi żadnych uwag, to jak najbardziej.
Podpisali i uścisnęli sobie dłonie, obiecując, że będą w stałym kontakcie. Pożegnali się z tym sympatycznym człowiekiem i ruszyli z powrotem.
- To dokąd teraz?
- Teraz kochanie do Kowla. To zaledwie cztery i pół godziny, ale po drodze będziemy przejeżdżać przez Lwów i chciałbym, żebyśmy zwiedzili to miasto. Ma mnóstwo zabytków, a ja nigdy tu nie byłem, a chętnie zobaczyłbym. Może wreszcie uda nam się zjeść jakiś porządny posiłek.
Lwów zrobił na nich duże wrażenie. Szczególnie starówka i ratusz. Z zachwytem oglądali malownicze kamieniczki otaczające lwowski rynek. Pochodziły z przełomu XV i XVI wieku. Zwiedzili też katedrę lwowską. Wygłodniali dotarli wreszcie do niewielkiej restauracji i z ulgą stwierdzili, że przypomina wystrojem te w Warszawie. Usiedli przy wskazanym przez kelnera stoliku i zagłębili się w karcie dań.
- Mam ochotę na barszcz ukraiński. Jadłem go tylko raz w życiu i pamiętam, że mi smakował. Weźmiesz też? – Ula oderwała się od karty i uśmiechnęła się do niego.
- Wezmę i jeszcze pielmienie. To takie małe pierożki podobne do naszych uszek z wołowiną.
- A ja się skuszę na kotlety ziemniaczane i wołowinę w sosie. Może jeszcze jakąś sałatkę. – Zamówili potrawy i nawet nie czekali za długo. Było dość wcześnie i chętnych do posmakowania ukraińskich specjałów jeszcze niewielu.
Ten posiłek pokrzepił ich. Był gorący i smaczny. Objęci wyszli z restauracji i spacerkiem podążyli w kierunku samochodu. Marek co chwilę pochylał głowę i tulił się do jej ust.
- Mam nadzieję, że ten hotel w Kowlu będzie miał lepszy standard niż ta baza turystyczna w Sambirze.
- Nie było tak źle. Przeżyliśmy.
- Owszem przeżyliśmy, ale dla mnie każda noc bez kochania ciebie jest nocą straconą. – Zarumieniła się uroczo patrząc mu w oczy.
- Obiecuję ci, że ta noc taka nie będzie. – Wyszeptała. Pocałował ją żarliwie i otworzył jej drzwi do samochodu.


* turbaza – baza turystyczna, rodzaj noclegowni dla turystów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz