20 marzec 2012
ROZDZIAŁ XIII
Dojeżdżali do celu. Miasto, jak miasto, nie zachwyciło ich specjalnie.
GPS zaprowadził ich pod hotel „Lisova pisnija”. Marek uśmiechnął się
radośnie na widok budynku.
- No… Ten, to co innego. Wygląda na budynek z duszą.
Rzeczywiście budynek prezentował się dość okazale. Pochodził pewnie z
początku dwudziestego wieku i zrobił na nich dobre wrażenie. Po
zameldowaniu się w recepcji i otrzymaniu kluczy udali się na piętro.
Pokój był bardzo ładny. Wielkie dwuosobowe łoże pobudziło Marka zmysły.
Objął Ulę mocno i przytulił się do niej.
- To są odpowiednie warunki dla nas. Tu mogę cię kochać do utraty tchu.
Znowu poczuła znajome ciepło na policzkach. Poczochrała czule jego
czarną czuprynę.
- A ty tylko o jednym. Jesteś niepoprawny. – Cmoknął ją siarczyście i roześmiał się.
- Czy to moja wina, że nie potrafię przy tobie utrzymać rąk? – Spojrzała na niego próbując zachować powagę.
- Nie, no coś ty. To tylko i wyłącznie moja wina. W skrajnych
przypadkach będę ci je związywać. Muszę postarać się o kajdanki. Nie
masz jakiegoś znajomego policjanta? – Widząc jego minę nie mogła już
powstrzymać śmiechu i wybuchnęła na całe gardło.
- Osz, ty diablico jedna. Nie zaśniesz dzisiaj. Obiecuję. Nie dam ci spokoju.
- Obiecanki, cacanki.
Wyrwała mu się z rąk i zaczęła uciekać chichotając głośno. Szybko ją
dopadł i razem runęli na łóżko. Sięgnął jej ust i zaczął całować
namiętnie.
- Kocham cię jak wariat. – Wymruczał.
- Ja też cię bardzo kocham, ty mój wariacie. Teraz jednak puść mnie.
Musimy się rozpakować i zadzwonić do szwalni, żeby umówić się na jutro. –
Cmoknął ją ostatni raz i powiedział.
- Umów się jak najwcześniej. Długa droga przed nami. Do Grodna mamy
ponad dziewięć godzin jazdy i chciałbym dojechać jak najwcześniej. To ty
dzwoń, a ja spróbuję połączyć się z ojcem. Dowiem się, co słychać w
firmie. – Wstał z łóżka i usiadł w fotelu. Wyjął telefon i wybrał numer.
- Halo? Cześć tato. Co słychać? Dajesz radę? Nie męczą cię za bardzo?
- Wszystko w porządku synu. Nie przemęczam się, bo Maciek i Sebastian
bardzo o to dbają. Maciek załatwił fotografa, bo są już prototypy
wiosennej kolekcji i będzie zamawiał foldery. Ruszyła też strona
internetowa. Ania, to naprawdę zdolna osóbka. Świetnie sobie poradziła, a
strona wygląda bardzo ładnie i przyciąga wzrok. Pshemko działa, jak w
amoku. Zabrał się za te suknie ciążowe i nie wypuszcza ołówka z rąk,
tylko cały dzień szkicuje.
- Alex się pojawił?
- Nie. Nie mogłem się do niego dodzwonić. Rozmawiałem z Pauliną i od
niej wiem, że ma kłopoty z włoską policją. Podobno nawet przesiedział
dłuższy czas w areszcie za pobicie jakiegoś mężczyzny. Był ponoć
kompletnie pijany, ale miał dość siły, żeby natłuc temu gościowi.
Świadkowie zdarzenia twierdzą, że wykrzykiwał po polsku „Nie daruję ci
tego sukinsynu, jeszcze zobaczysz, kto będzie górą. Nie dopuszczę, żeby
ci się udało”.
Marek z niepokojem słuchał tych słów. On pojął je w jednej chwili.
Zrozumiał, że pijanemu Febo facet, którego zaatakował, przypominał mu
właśnie jego. Nie podzielił się tymi spostrzeżeniami z ojcem. Nie chciał
go martwić, ale ta sytuacja uzmysłowiła mu fakt, jak bardzo Alex go
nienawidzi. Miał świadomość, że on zrobi wszystko, żeby poniósł porażkę
na stanowisku prezesa.
- A co u was dzieci? Gdzie jesteście? – Dopytywał się Krzysztof.
- Właśnie zameldowaliśmy się w hotelu w Kowlu. Wczoraj podpisaliśmy
korzystną umowę ze szwalnią w Sambirze. Jutro chcemy dojechać do Grodna i
jeśli wszystko pójdzie po naszej myśli, to pojutrze będziemy wracać do
Warszawy.
- Świetnie wam idzie. Gratuluję. Pozdrów od nas Ulę. Niecierpliwie tu na was czekamy.
- Dzięki tato. A ty przekaż nasze pozdrowienia Maćkowi, Sebastianowi i Ani, a mamę gorąco od nas uściskaj.
- Przekażę. Uważajcie na siebie i dojedźcie szczęśliwie. Do zobaczenia.
Powtórzył całą rozmowę Uli, która nie chcąc mu przeszkadzać, wyszła na hotelowy korytarz.
- Tak naprawdę to nie wiem, co teraz zrobić. Chyba będę musiał ogłosić
konkurs na dyrektora finansowego, bo nie wiem, kiedy on ma zamiar wrócić
i czy w ogóle. Trzeba zwołać zarząd. Niech wszyscy zadecydują, co
zrobić z tym fantem. – Popatrzył na nią uważnie. – Chociaż… Właściwie to
ten konkurs nie jest potrzebny. Ula może zgodziłabyś się na zastępstwo
za Alexa? Poradziłabyś sobie świetnie, a ja nie musiałbym nikogo szukać z
zewnątrz. Wolę mieć kogoś zaufanego na tym stanowisku. – Zaskoczył ją.
- Ja…? Na dyrektora finansowego? Naprawdę nie wiem…
- Ula zgódź się. Przecież kochasz cyferki. To twój świat. Nie ma lepszej
kandydatury. Porozmawiam z ojcem, a on na pewno nie będzie miał nic
przeciw temu. Już zna twoje możliwości.
- No dobrze. Zgadzam się, ale tylko na czas absencji Febo. – Pokiwał
radośnie głową i wycisnął na jej ustach soczystego buziaka.
- Uwielbiam cię. A ty co załatwiłaś?
- Umówiłam się na ósmą rano. Oni o tej porze zaczynają pracę. Dzwoniłam
też do domu i rozmawiałam z tatą. Masz pozdrowienia od wszystkich. Jak
na razie dają sobie radę. Mama Maćka bardzo pomaga. Wspaniała kobieta.
- Tak, jak jej syn. – Dodał Marek. – Czy wiesz, że załatwił fotografa i
już zamówił foldery w drukarni? Działa szybciej niż Polska Agencja
Prasowa. Ojciec mówił, że strona internetowa też już jest aktywna.
Martwi mnie tylko Alex. Nie wiem, co on kombinuje, ale jego nienawiść do
mnie jest wielka. – Pogładziła go po policzku.
- Nie martw się. Może nie będzie tak źle? Może wyolbrzymiasz tylko całą sytuację?
- Obyś miała rację. Rozpakujmy się teraz i może pójdziemy na krótki
spacer. Chętnie rozprostuję nogi. Dużo czasu spędziłem za kółkiem.
Przebrali się w wygodne stroje. Oboje założyli jeansy i ciepłe swetry.
Marek włożył ten, który dostał od Uli na gwiazdkę. Do twarzy mu było w
beżu. Założył czapkę i szalik do kompletu. Przyglądała mu się z
przyjemnością. Był taki przystojny.
Wyszli z hotelu i spacerkiem, objęci ruszyli przed siebie. Było dość
mroźno. Klimat jednak był tu nieco ostrzejszy niż w Warszawie, ale nie
przeszkadzało im to. Cieszyli się bliskością i tym, że chociaż na chwilę
mogą zapomnieć o pracy. Po drodze natknęli się na miejski park i
postanowili go zobaczyć. W jego centralnej części odkryli mały staw.
Niestety tu nie było kaczek. Staw był zamarznięty a po jego powierzchni
śmigało kilkunastu łyżwiarzy. Przystanęli na chwilę podziwiając popisy
niektórych z nich.
- Musimy kiedyś wybrać się na lodowisko. Dawno nie jeździłem, a patrząc na nich nabrałem ochoty.
- Pojeździsz jeszcze sobie, a ja chętnie popatrzę.
- Jak to, popatrzysz? – Nie rozumiał.
- Nigdy nie jeździłam na łyżwach. – Wyjaśniła. - Nie potrafię. – Szczęśliwy uśmiech wypłynął mu na twarz.
- To ja cię nauczę. Przekonasz się, jaka to frajda. – Musnął jej zmarznięty nosek.
- Zimno ci?
- Trochę. – Przyznała. – Wracajmy, dobrze? Już mi się nie chce chodzić.
- W takim razie wracamy. Może wejdziemy od razu na kolację? Widziałem
restaurację na dole w hotelu. Przynajmniej nie będziemy szukać jedzenia,
jak poprzednio. Weszli do środka, rozebrali się w hotelowym holu i
udali wprost do restauracji. Usiedli przy stoliku i przeglądali menu.
Oprócz tradycyjnych dań ukraińskich serwowano również dania z zachodniej
kuchni europejskiej.
- Na co masz ochotę? Ja zjadłbym coś na ciepło. Może lazanię, albo spaghetti?
- Może być. Chętnie zjem lazanię. Do tego gorącą herbatę z cytryną. Ona na pewno nas rozgrzeje.
Złożyli zamówienie. Lazania okazała się dość dobra. Najedli się. Z
czułością popatrzył na zaróżowione policzki Uli. Wyglądała pięknie. Gdy
dopiła swoją herbatę, powiedział.
- Chodźmy kochanie. Czas odpocząć.
W pokoju pociągnął ją za sobą pod prysznic. Przyzwyczaiła się do tych
wspólnych kąpieli i nie czuła się już tak zażenowana, jak na początku.
Namydlał ją dokładnie, pieszcząc gąbką jej ponętne ciało. Poddawała się
tym zabiegom z prawdziwą przyjemnością. Był taki subtelny. Nie pozostała
bierna. Z podobną delikatnością wcierała pachnący żel w jego plecy i
tors. Był podniecony. Pragnął jej każdym nerwem. Spłukał szybko pianę z
siebie i z niej. Wytarł ją w ręcznik, siebie również i porwawszy na ręce
pomaszerował z nią do łóżka. Westchnęła uroczo, gdy poczuła pierwsze
pocałunki na swoim ciele. On ich nie żałował. Wycałował każdy jej
zakamarek i gdy uznał, że oboje są pobudzeni dostatecznie, wszedł w nią
delikatnie i zaczął się poruszać. Ona podjęła rytm. Odpływali jęcząc i
wzdychając w miłosnym uniesieniu. Rozkoszowali się sobą. Po jednym
spełnieniu przyszło następne i jeszcze kolejne. Każde było prawdziwym
wstrząsem dla ich ciał i po każdym drżeli trzymając się mocno w
objęciach. Rzeczywiście długo nie pozwolił jej zasnąć tej nocy. W końcu
jednak zmęczenie wzięło górę i zasnęli ciasno w siebie wtuleni.
Budzik zadzwonił o szóstej trzydzieści. Wstali pośpiesznie i spakowali
rzeczy. Zeszli jeszcze na wczesne śniadanie. Jajecznica na bekonie,
świeże bułki i kawa, postawiły ich na nogi. Nasyceni pojechali prosto do
szwalni. Byli punktualni i już po chwili witali się z jej dyrektorem.
Okazało się, że nazywa się Lisiecki i ma polskie korzenie. Świetnie też
mówił po polsku. Bardzo szybko doszli do konsensusu w sprawie warunków
umowy. Po jej podpisaniu i wzajemnej wymianie uprzejmości pożegnali się z
nim i ruszyli do Grodna. To był najdłuższy etap ich podróży. Jechali
prawie dziesięć godzin często robiąc przerwy. Marek był zmęczony, a ona
żałowała, że nie posiada prawa jazdy. Gdyby tak było, z chęcią
zmieniłaby go przy kierownicy. Zapadał już wieczór, kiedy dotarli do
hotelu „Turist”, w którym mieli zarezerwowany pokój.
Hotel był ogromny i pamiętał jeszcze czasy głębokiego komunizmu. Wtedy
wszystko budowano gigantyczne. Jego standard był jednak nieco niższy od
poprzedniego, ale i tak znacznie lepszy od sambirskiej turbazy. Zjedli
tylko coś szybko i położyli się spać. Marek był wykończony a Ula znużona
długą podróżą. Rano pojechali do szwalni. Tu też nie było
niespodzianki. Dogadali wszystko z szefostwem i z podpisaną umową
wrócili do hotelu. Nie mieli ochoty nigdzie wychodzić. Pogoda była
niezbyt dobra. Wiał silny wiatr niosąc ze sobą przenikliwe zimno, które
wdzierało im się pod ubranie. Spokojnie popakowali rzeczy i wczesnym
popołudniem po zjedzonym objedzie ruszyli do domu. Planowali, że jak
dobrze pójdzie i nie będą długo czekać na granicy, dotrą do Warszawy za
mniej więcej pięć godzin. Granicę mieli przekroczyć w Kuźnicy, ale w
ostatniej chwili zupełnie przypadkowo dowiedzieli się od miłej
recepcjonistki, że to przejście kolejowe, ale w niedalekich Bruzgach
jest przejście drogowe i tam mogą przejechać granicę. Byli jej wdzięczni
za tą informację, bo dzięki niej nie musieli nadkładać drogi. Bardzo
szybko dotarli do granicy. Przejście było małe i zupełnie puste. Marek
ucieszył się, że nie będą tracić czasu na stanie w kolejce. W dobrym
nastroju zdążał już w kierunku stolicy. Postanowili, że zanim pojadą do
domu wstąpią jeszcze do Rysiowa. Ula zdecydowała, że wejdą tylko na pół
godzinki, żeby wypić herbatę, bo są zmęczeni. Istotnie sprawili dużą
niespodziankę Cieplakom pojawiając się na progu rysiowskiego domu. Józef
wyciskał ich serdecznie podobnie jak sprowadzony przez Jaśka Maciek.
- No opowiadajcie, jak tam jest? – Maciek niecierpliwie wyczekiwał relacji.
- No jak jest? W większych miastach podobnie, jak u nas, ale w
mniejszych miejscowościach już nie tak różowo. Pierwszy nocleg mieliśmy w
koszmarnych warunkach w Sambirze. Całe szczęście, że po drodze
zaopatrzyliśmy się w prowiant, bo nawet nie mielibyśmy gdzie i co zjeść.
Szwalnia jednak okazała się w porządku. Zresztą wszystkie są w
porządku. Podpisaliśmy korzystne umowy. Naprawdę spisałeś się Maciek
wpadając na ten pomysł, a Ula tak dobrze prześwietlając te szwalnie. Bez
was nic by z tego nie wyszło.
- Wiesz, że Alexa nadal nie ma?
- Wiem. Rozmawiałem z ojcem. Na czas jego nieobecności Ula będzie dyrektorem finansowym.
- Naprawdę? – Wzruszył się Józef. – Tak się cieszę córcia. Pniesz się dziewczyno.
- Marek uśmiechnął się do Cieplaka.
- Nie ma się co dziwić. Przecież jest najlepsza. Nikt inny nie wchodzi w
rachubę. Wracając jednak do naszej podróży, to zwiedziliśmy trochę
Lwów. Ładne, zabytkowe miasto. Kowel też zrobił na nas dobre wrażenie.
Tam był najlepszy hotel. Wysoki standard. W Grodnie zupełnie
przeciętnie. Zresztą nie zwiedzaliśmy miasta. Chcieliśmy jak najprędzej
wrócić, bo zmęczyła nas ta podróż. Cieszę się, że jesteśmy już w domu.
- Ulcia, a przywiozłaś nam coś? – Spytała Beatka. Ula pogłaskała ją po główce.
- Nie kochanie. Nawet nie natknęliśmy się na żaden sklep z pamiątkami,
ale obiecuję ci to wynagrodzić w inny sposób. Przyjedziemy za dwa dni to
pomyślimy, dobrze? – Dziewczynka pokiwała ugodowo głową.
- Zrobisz mi w sobotę naleśniki? – Ula uśmiechnęła się szeroko.
- Czy wy też macie na nie ochotę? – Spytała.
- Ja bardzo chętnie. Chyba jeszcze nie jadłem w twoim wykonaniu i chętnie spróbuję. – Marek wyszczerzył się.
- Ja też się piszę. – Zdeklarował się Maciek. – Byle było dużo.
- No to załatwione Betti. Będą naleśniki. Jaśka i taty nie muszę pytać, bo wiem, że lubią.
Nie posiedzieli już zbyt długo. Byli zmęczeni i marzyli tylko o ciepłym
prysznicu i łóżku. Pożegnali się z rodziną i Maćkiem i pojechali
wreszcie do domu.
Obładowany bagażami Marek przekręcił klucz w drzwiach i wszedł do środka. Za nim dreptała Ula.
- Home sweet home. – Powiedział z ulgą. – Nareszcie. – Ula uśmiechnęła się pod nosem.
- Aż tak ci brakowało tego domu? Myślałam, że dobrze ci było w tej
podróży ze mną? Teraz się okazuje, że najbardziej tęskniłeś za domem. –
Spojrzał na nią z wyrzutem i pogroził żartobliwie palcem.
- Ula, nie prowokuj mnie. Dobrze wiesz, o co mi chodzi.
- Wiem, wiem… - uśmiechała się do niego przekornie. - O to wygodne łóżko
i nieźle wypasiony prysznic. Aha. I jeszcze o plazmowy telewizor. –
Rozchichotała się widząc jego minę i drażniła go dalej. – No przyznaj,
że miłość do przedmiotów martwych przedkładasz nad miłość do mnie.
- Ula! Nagrabisz sobie.
- A czym? Może nie mówię prawdy? – Śmiała się już na całe gardło. Rzucił
torby i podszedł do niej wpijając się w jej roześmiane usta.
- Jesteś wariatką. Wiesz, że tak nie jest. Nie przywiązuję wagi do
rzeczy, ale lubię odrobinę komfortu. – Tłumaczył się, jak sztubak.
- Wiem paniczu Dobrzański. – Chichotała dalej.
- Przegięłaś! Zdecydowanie przegięłaś. Już panicz Dobrzański ci pokaże, co lubi najbardziej.
Porwał ją na ręce i choć się broniła i wierzgała nogami zaniósł ją i
rzucił na łóżko. Za chwilę już do niej przywarł całując zachłannie.
Rozpiął jej suwak od spodni wsuwając rękę pod majteczki. Zaczął drażnić
jej płeć. Jęknęła.
- To lubię skarbie najbardziej. – Powiedział gardłowo. – Najbardziej
lubię sprawiać ci przyjemność. Rozpalił ją do tego stopnia, że nie
zanotowała nawet, kiedy pozbawił ją spodni, swetra i bielizny. Sam
pozbył się odzieży równie prędko. Przytulił się do niej mocno, czerpiąc
przyjemność z dotyku jej nagiej skóry. Posiadł ją gwałtownie, aż
krzyknęła. To był szybki, wręcz zwierzęcy seks, bogaty w zupełnie inne
doznania niż ten delikatny i spokojny. Nigdy tak jej jeszcze nie kochał.
Nie był brutalny, lecz zdecydowany i władczy. Taki też jej się podobał.
Wszystko działo się bardzo spontanicznie i kiedy wreszcie osiągnęli
spełnienie, on nie wychodząc z niej szeptał jej do ucha najpiękniejsze
słowa o miłości całując namiętnie jej usta.
Nagą zaniósł do łazienki, gdzie zmył z siebie i z niej zapach seksu.
Następnego dnia szczęśliwi i uśmiechnięci wysiedli z windy i po
przywitaniu się z nowym recepcjonistą Danielem skierowali swe kroki do
gabinetu. Zastali w nim urzędującego już Krzysztofa.
- Witajcie moi kochani. – Podszedł do nich z szerokim uśmiechem
ściskając najpierw Ulę potem Marka. – Siadajcie i opowiadajcie, jak
poszło. Poproszę może Anię, żeby zrobiła nam kawy. Temu nowemu nie
bardzo to wychodzi. - Podniósł słuchawkę i poprosił Anię o trzy kawy.
Uwinęła się błyskawicznie i już po chwili siedzieli przy parujących
filiżankach.
- Poszło świetnie tato. Podpisaliśmy trzy korzystne umowy. Jak
policzyliśmy koszty transportu to okazało się, że koszt dowozu
materiałów do tych trzech szwalni jest nawet niższy niż koszt ich dowozu
do Pekinu. Dobrze, że rezygnujemy z Chińczyków. Tu jest znacznie bliżej
i o wiele taniej.
- Bardzo mnie to cieszy dzieci. Spisaliście się na medal. Musicie
koniecznie zobaczyć tą stronę internetową. Jest naprawdę świetna. Maciek
już wystawił dziesięć kreacji na sprzedaż. Sam jestem ciekaw, czy to
się powiedzie. Mam nadzieję, że tak, bo obniżyliśmy znacznie cenę.
Przynajmniej o czterdzieści procent. Lepsze to jednak, niż miałyby nadal
zalegać w tych magazynach.
- Tak. Na pewno ją obejrzymy. Ja mam jeszcze propozycję tato. Ponieważ
nie wiadomo, kiedy raczy tu zawitać Alex i czy w ogóle, trzeba kogoś
zatrudnić na jego miejsce. Pomyślałem, że na czas jego nieobecności
zastąpi go Ula. Na pewno świetnie sobie poradzi. Ten dział nie może
zostać bez szefa. Zgodzisz się?
- Oczywiście synu. To bardzo dobry pomysł.
- Też tak uważam. Ula przeniosłaby się do jego gabinetu a na jej miejscu
usiadłaby Ania, która tak naprawdę nie ma swojego kąta i siedzi w
konferencyjnej.
- Dobrze. Zrób, jak uważasz. Ja już nie będę się w to mieszał. Jesteś prezesem i to ty decydujesz.
Już od dwóch tygodni pracowała w dziale finansowym zastępując Alexa.
Najbardziej doceniła tą zmianę Dorota. Znała trochę Ulę i wiedziała, że
jest osobą bardzo łagodną i miłą. Nigdy nie podnosiła głosu, lecz
spokojnie starała się tłumaczyć. W porównaniu z gwałtownym temperamentem
Febo wydawała się aniołem. Zaraz na początku zorganizowała zebranie
swojego działu i logicznie rozdzieliła obowiązki. Zaproponowała
Matyldzie objęcie funkcji głównej księgowej, bo po zwolnieniu Turka i na
tym stanowisku był wakat. Ta zgodziła się bez zastanowienia. Robota
szła sprawnie. Ula pracowała dużo, ale też nauczyła się rozdzielać
obowiązki na swoich pracowników. Sama brała najtrudniejsze sprawy. Po
jakimś czasie okazało się, że sprzedaż internetowa była strzałem w
dziesiątkę. Zaczęli wreszcie zarabiać i na tym. Pshemko tworzył, jak
natchniony. Wszystko zdawało się zmierzać we właściwym kierunku.
W połowie marca odbył się pokaz kolekcji wiosennej. Nie spodziewali się,
że przyciągnie takie tłumy. Kreacje były zjawiskowe, a Pshemko poczuł
się bardzo doceniony. Umowy posypały się, jak z rękawa. Gazety
rozpisywały się w superlatywach na temat tego świetnego pokazu.
Wychwalano Marka za determinację, z jaką dążył do sukcesu, a Marek
wychwalał swoich asystentów, a raczej jednego asystenta i jedną dyrektor
finansową. Ojciec nie szczędził mu pochwał, a w nim samym rosło ze
szczęścia serce. Sprzedaż internetowa rozhulała się na dobre po pokazie.
Dla niektórych była to wielka szansa móc nabyć coś taniej z kolekcji
wielkiego projektanta. On sam skończył projektować suknie ciążowe i
zabrał się za kreacje dla małych klientów. Można było też zakupić
materiały do tej pierwszej i wysłać transportem do szwalni na Ukrainie i
Białorusi. Interes kręcił się nadspodziewanie dobrze. Żadne z nich nie
mogło uwierzyć w tą ilość napływającej codziennie na konto firmy, żywej
gotówki. Postanowili podnieść pensje, co spotkało się z wielką radością
wśród pracowników. Wychwalali pod niebiosa swojego prezesa i swoją
dyrektor finansową, a oni myśleli już nawet o tym by spróbować wejść na
giełdę. To był poważny krok i należało się dobrze nad nim zastanowić.
Pod koniec marca przeżyli prawdziwy wstrząs. Dostali zaproszenie na ślub
od Pauliny i Lwa. Szok był tym większy, że oboje znali się dość krótko a
tu nagle taka nowina. Nowina okazała się tym większa, gdy dotarły do
nich pogłoski, że Paulina jest w ciąży.
- Nie mogę w to uwierzyć. – Marek ze zdumieniem kręcił głową. - To
ostatnia rzecz, jakiej mógłbym się po niej spodziewać. Zawsze, kiedy
wspominałem o dzieciach, krzywiła się i mówiła o tym z niechęcią. Nie
wyglądała na kogoś, kto lubi dzieci. Ciągle martwiła się tym, że gdyby
zaszła w ciążę popsułaby sobie figurę. To naprawdę bombowa wiadomość.
Ślub miał odbyć się w wielkanocne święta, o dziwo, nie w Mediolanie, a
tu na miejscu w Warszawie, w Kościele Świętego Krzyża na Krakowskim
Przedmieściu. To była kolejna niespodzianka, bo Paulina zawsze
powtarzała, że jak ślub, to tylko w mediolańskiej katedrze.
- Lew naprawdę ją odmienił.
- Miłość ją odmieniła. – Ula była pewna tego, co mówi. – Jest zupełnie inna niż ta, jaką zapamiętałam z twoich opowiadań.
- Ciekawe, czy Alex się zjawi. Zapadł się pod ziemię. Nawet jego własna
siostra nie wie, co się z nim dzieje. Sam jestem ciekaw, co on
kombinuje. Bo, że kombinuje, to pewne. Przyczaił się i uruchomił swoje
szare komórki. Tak naprawdę to zniknął bez słowa. Gdyby był szeregowym
pracownikiem tej firmy, już dawno wyleciałby dyscyplinarnie.
- Nie myśl o nim. Nie warto. Wyjechał i przynajmniej mogliśmy w spokoju
pracować. Nawet, jak wróci, poradzimy sobie z nim. Po co martwić się na
zapas.
- Masz rację skarbie. Mamy przyjemniejsze tematy do rozmowy.
Święta były tuż, tuż i ślub Pauliny i Lwa zbliżał się wielkimi krokami.
Pshemko stanął na wysokości zadania przygotowując dla Uli specjalną
kreację na tą uroczystość.
- Przyćmisz pannę młodą. – Mówił Marek patrząc na nią w przymierzalni
roziskrzonym wzrokiem. – Piękna jest ta suknia, a ty w niej wyglądasz
olśniewająco.
Wreszcie nastał ten dzień. Goście zgromadzili się w kościelnych ławach.
Lew czekał przy ołtarzu na Paulinę, którą miał poprowadzić Krzysztof
Dobrzański. Wreszcie pojawili się w drzwiach kościoła. Panna młoda
wyglądała pięknie. Jej kruczoczarne włosy kontrastowały ze śnieżną bielą
welonu. Szła majestatycznie, z podniesioną głową uczepiona ramienia
Krzysztofa. Rozpoczęła się ceremonia. Marek dyskretnie rozejrzał się
wśród zgromadzonych osób i uważnie przeczesywał wzrokiem kościelne ławy.
Wreszcie dostrzegł swojego największego wroga. Siedział z ponurą miną
na końcu jednej z przednich ław oparty o stojącą obok marmurową kolumnę.
Ubrany był całkowicie w czerń, jakby przyszedł na pogrzeb, nie na ślub.
Marek ścisnął Uli dłoń i cicho powiedział.
- Spójrz Ula tam. – Skinął głową. - Widzisz go?
- Mhmm. Nie wygląda na zachwyconego, raczej na przygnębionego.
- Wygląda na przepitego i skacowanego. Co on ze sobą zrobił? Wygląda jak lump. Nawet się nie ogolił.
Nie odpowiedziała mu. Skoncentrowała się na słowach przysięgi składanej
właśnie przez parę młodą. Widział, jakie to robi na niej wrażenie i
pomyślał wtedy po raz pierwszy, że powinni również zalegalizować swój
związek. Kochał ją przecież nad życie i wiedział, że ona darzy go równie
mocnym uczuciem. Obiecał sobie, że nie pozwoli jej dłużej czekać i przy
najbliższej nadarzającej się okazji poprosi ją o rękę.
Młodzi wypowiedzieli sakramentalne „tak”. Ceremonia dobiegała końca.
Szczęśliwi i uśmiechnięci państwo młodzi wyszli na kościelny
dziedziniec, a za nimi podążyli zgromadzeni w kościele goście. Zaczęto
składać życzenia. Ula podeszła najpierw do Lwa potem do Pauliny.
- Życzę ci Paulino dużo szczęścia, nieustającej miłości i dużo radości z tego maleństwa, które przyjdzie na świat.
- Dziękuję Ula. Mam nadzieję, że wszystko, co powiedziałaś się spełni.
Muszę ci jeszcze powiedzieć, że wyglądasz pięknie. Marek ma dobry gust.
Teraz z niecierpliwością będziemy czekać na wasz ślub. – Ula zarumieniła
się.
- To chyba nieprędko. Ja nawet nie jestem narzeczoną, a co dopiero żoną.
- Doczekasz się. Widzę jak wielkim uczuciem Marek cię darzy. – Usłyszały głos właśnie jego.
- Ula pozwól mi się dopchać do panny młodej.
Odeszła na bok czekając, aż złoży jej życzenia. Za chwilę dołączył do
niej i wraz z innymi gośćmi udali się do ekskluzywnego lokalu na
przyjęcie.
Trwało już jakiś czas. Ula zmęczona tańcami wyszła odetchnąć na
wewnętrzne patio. Sprawiało wrażenie małej oranżerii. Posadzono tu
egzotyczne rośliny i ustawiono ławki. Na jednej z nich zauważyła
siedzącą ze spuszczoną, ukrytą w dłoniach głową, postać. Bił od niej
jakiś smutek i przygnębienie. – Przecież to Alex. Wygląda tak żałośnie. – Nie wiedzieć, czemu odniosła wrażenie, że siedzi pogrążony w rozpaczy. Postanowiła, że do niego podejdzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz