20 marzec 2012
ROZDZIAŁ XV
Wolnym krokiem opuszczała park mając w pamięci te wszystkie słowa, które
padły zarówno z jej, jak i z jego strony. Współczuła mu całym sercem.
To, dlatego zaproponowała tę przyjaźń. Wierzyła mocno, że on głęboko w
sercu ukrył swoją delikatność i wrażliwość. Teraz trzeba tylko wydobyć
je na zewnątrz, nawet wbrew jemu samemu. Była ciekawa, jak zareaguje
Marek na wieść o tym, że dzisiaj będą mieć takiego wyjątkowego gościa.
Przyspieszyła kroku. Chciała mu jak najszybciej o tym powiedzieć.
Rozbierając się po drodze, zmierzała do jego gabinetu. Weszła do
sekretariatu i uśmiechnęła się na widok przytulonych do siebie Ani i
Maćka wspólnie śledzących postępy sprzedaży internetowej
- Marek u siebie? – Nie podnosząc nawet głów zgodnie przytaknęli.
Zaśmiała się w duchu na ten widok i już wchodziła do gabinetu prezesa.
Podniósł na nią zmęczony od ciągłego wpatrywania się w ekran, wzrok.
- Jesteś już… - stwierdził z ulgą. - Jak poszło? – Westchnęła i usiadła na kanapie.
- On jest bardzo nieszczęśliwy i bardzo zagubiony. Nie radzi sobie z tą
sytuacją. Wiele do niego dotarło, a to spory postęp. Dojrzał do tego by
porozmawiać z tobą. Wszystko wyjaśnić i przebaczyć. Postanowiłam iść za
ciosem i zaprosiłam go na dziś wieczór do nas. Czas zamknąć ten rozdział
Marek. Taka oczyszczająca rozmowa przyniesie ulgę i jemu i tobie.
Marek wyglądał na przestraszonego. Jego duże stalowo-szare oczy
wpatrywały się w nią z niepewnością. Ona odgadła jego obawy. Podeszła do
niego i objęła ramionami jego szyję.
- Kochanie, wiesz dobrze, że ta rozmowa musi się odbyć i lepiej, żeby to
stało się dzisiaj, a nie za dziesięć lat. Nie obawiaj się. On tak samo
się jej boi i jest pełen niepokoju. Powiedział mi to. Najbardziej obawia
się twojej reakcji na jego widok, ale ja zapewniłam go, że ty również
pragniesz wyjaśnić wszystkie nieporozumienia, jakie narosły przez te
lata. Wątpię, czy wróci znowu ta przyjaźń, jaką darzyliście się w
przeszłości, ale jestem pewna, że zdecydowanie pozwoli na oczyszczenie
atmosfery, a to spory krok we właściwym kierunku, nie uważasz? –
Przyciągnął ją do siebie gładząc czule po plecach.
- Wiem Ula, że trzeba to załatwić i na pewno nie będzie lepszego
momentu. Gdybym zostawił to tak, jak jest teraz, do końca życia gryzłyby
mnie wyrzuty sumienia. Cieszę się, że załatwiłaś to tak spokojnie. Mam
nadzieję, że i ja podczas rozmowy z nim zachowam podobny spokój.
- Jestem tego pewna. – Spojrzała mu z miłością w oczy. – Najważniejsze,
to nie dać się ponieść emocjom. Pamiętasz, co mówiłam ci, kiedy chciałeś
zakończyć związek z Pauliną? Tylko spokój i wyciszenie dają gwarancję
na pozytywne załatwienie takich spraw. Będzie dobrze, zobaczysz. Wy
sobie porozmawiacie, a ja naszykuję coś dobrego. A’propos. Nie
urwalibyśmy się trochę wcześniej? Chciałam zrobić jakieś zakupy na
dzisiejszą kolację. Pomyślałam o lazanii. Jest Włochem, powinna mu
smakować. Jak uważasz?
-Myślę, że to znakomity pomysł. Sam chętnie zjem. Na pewno będzie o
niebo lepsza niż ta w Kowlu. Dobrze. Zbierajmy się w takim razie.
W całym domu roznosił się zapach smażonego, mielonego mięsa, ziół i
pomidorów. Marek z lubością chłonął te zapachy. Spojrzał na zegarek.
Dochodziła dziewiętnasta. Za chwilę miał się zjawić jego największy
wróg. Bał się tej rozmowy jak diabli, ale obiecał sobie, że przeprowadzi
ją spokojnie i nie da się ponieść nerwom. Ula ma rację. Trzeba i należy
zakończyć ten niemiły epizod z ich życia. Poderwał się na dźwięk
dzwonka. Z kuchni wyszła Ula.
- Siedź, ja otworzę. – Podeszła do drzwi i uchyliła je na całą szerokość. Uśmiechnęła się na widok gościa.
- Witaj Alex. Trafiłeś bez problemu? Wchodź, bardzo proszę. Rozbierz płaszcz. – Wszedł niepewnie do środka i rozebrał się.
- Dobry wieczór Alex. – Odwrócił się gwałtownie słysząc to powitanie.
Zobaczył Marka, który wyciągnął do niego dłoń. Uścisnął ją z obawą.
- Cześć Marek. Dawno się nie widzieliśmy. – Przyglądali się sobie badawczo.
- To prawda. Wejdź. Ula zaraz zrobi nam kawy i uraczy pysznym ciastem.
Jest świetną kucharką. Proponuję, żebyśmy najpierw porozmawiali
spokojnie, a potem Ula poda nam kolację, dobrze? – Febo kiwnął głową.
- Nie mam nic przeciwko temu.
Marek poprowadził go do salonu i wskazał fotel. Ula już niosła parujące filiżanki z kawą i talerz z pokrojonym ciastem.
- Proszę Alex. Częstuj się. Mam nadzieję, że będzie ci smakowało. Ja was
zostawiam. Marek przyjdź po mnie, jak skończycie rozmawiać.
- Dobrze kochanie.
Opuściła salon i poszła do sypialni. Tam włączyła po cichutku swoją
ukochaną symfonię. Wierzyła, że obaj będą rozsądni i nie skoczą sobie do
oczu.
W salonie najpierw panowała niezręczna cisza. Marek przyglądał się
dyskretnie swojemu największemu przeciwnikowi. Nie przypominał dawnego,
butnego i pewnego siebie Alexa. Siedział z opuszczoną głową i wydawał mu
się kompletnie zagubiony i bezradny. Zdziwiła go ta przemiana. – Co się takiego wydarzyło w Mediolanie? To musiało być coś traumatycznego i wstrząsnąć nim do głębi, że jest taki inny. – W końcu postanowił przerwać tą martwą ciszę.
- Alex, ja… po raz kolejny chciałem cię przeprosić za to, że zachowałem
się wtedy, jak kompletny idiota. Byłem pijany, podobnie, jak Julia.
Gdybym nie wlał tego wieczoru w siebie tak dużej ilości alkoholu
zapewniam cię, że do niczego by nie doszło. Nie pozwoliłbym na to. Mam
świadomość, że zniszczyłem ci życie. Możesz wierzyć lub nie, ale minęło
od tego zdarzenia tyle lat, a ja wciąż nie zaznałem spokoju i dręczy
mnie to, jak najgorszy koszmar. Czy ty… Czy ty … jesteś w stanie mi
wybaczyć? Niczego bardziej nie pragnę. – Wyszeptał, nerwowo zaciskając
dłonie. Podniósł głowę i wtedy Alex dostrzegł łzy płynące mu po
policzkach. Zrozumiał, że nie tylko on cierpiał przez te wszystkie lata.
- Marek. Ja przez cały czas obwiniałem za to, co się stało tylko ciebie.
Dopiero Ula uświadomiła mi, że Julia też była winna w takim samym
stopniu. Do tego czasu żyłem tylko dla zemsty i karmiłem się nią.
Robiłem ci różne świństwa. O wielu wiesz, ale o niektórych nie masz
pojęcia. Jak was przyłapałem… Obiecałem sobie, że nie spocznę, dopóki
nie zobaczę cię poniżonego i na klęczkach. Żyłem, jak w amoku mając
tylko jeden cel, zniszczyć cię. Nienawidziłem cię z całego serca i z
całej duszy. Nie uwierzysz, ale nadszedł dzień, w którym opamiętałem
się. Byłem wtedy w Mediolanie. Upiłem się, jak świnia. Wyszedłem przed
knajpę i zobaczyłem jakiegoś faceta, który był łudząco do ciebie
podobny. Zawrzała we mnie krew. Pomyślałem, że ty nigdy nie dasz mi
spokoju i że przyjechałeś nawet tutaj za mną. Zacząłem go tłuc, a będąc
przekonany, że jest tobą, również bluzgać po polsku. Pobiłem go
strasznie. Złamałem mu nos, wybiłem kilka zębów, rozbiłem łuk brwiowy i
niemal nie uszkodziłem mu oka. Zamknęli mnie w ciupie. Przesiedziałem
tam miesiąc, do rozprawy i gdyby nie sowite zadośćuczynienie finansowe,
które obiecałem temu gościowi, pewnie do dziś gniłbym we włoskim
więzieniu. Ten miesiąc był dla mnie nauczką i opamiętaniem. Teraz
dziękuję opatrzności, że mnie zamknęli, chociaż doświadczenia, jakich
tam nabyłem, nie były miłe Myślę, że gdyby nie ten pobyt w więzieniu,
oszalałbym i skończył w jakimś psychiatryku. Miałem dużo czasu na
przemyślenia. Poza tym traktowano mnie tam podle. Mogłem się przekonać
na własne oczy i doświadczyć na własnym ciele, jak traktują cię
współwięźniowie. Próbowałem się stawiać, ale któregoś dnia skatowali
mnie niemal na śmierć. Całe ciało miałem granatowe od siniaków i odbite
nerki. Dla nich to była świetna zabawa a ja, choć bardzo cierpiałem,
pomyślałem sobie wtedy, że należało mi się to lanie, za wszystkie
krzywdy, jakich doznali przeze mnie ludzie. Wiele razy byłem workiem
treningowym, na którym ćwiczyli współwięźniowie. Skutecznie wytłukli ze
mnie dawną pewność siebie i poczucie wyższości. Tam poczułem się, jak
śmieć. Tam też zrozumiałem, że nie ma dla mnie ratunku. Już do końca
życia będę samotny, nieszczęśliwy i zamknięty w swoim świecie. Nie mogę
sobie poradzić z tą świadomością. Gdyby nie Ula i rozmowa z nią,
naprawdę nie jestem pewien, czy nie skończyłbym ze sobą. Nie
przyjeżdżałem długo do Polski. Wstydziłem się tego, co zrobiłem i byłem
przekonany, że tu wszyscy będą mnie wytykać palcami wiedząc o tym
incydencie. Wieści szybko się rozchodzą. – Westchnął ciężko i opuścił
głowę. Marek był zszokowany tym, co usłyszał od Febo. Nigdy nie
spodziewałby się, że ta rozmowa zamieni salon w konfesjonał. Jemu samemu
zrobiło się żal Alexa.
- Alex. – Odezwał się cicho. – O tym, że siedziałeś, nikt tu nie wie. Ja
sam dowiaduję się o tym od ciebie po raz pierwszy. Wprawdzie Paulina
coś wspominała, że masz kłopoty z włoską policją, ale nic więcej. Nie
myślałem, że to tak poważna sprawa. Ode mnie na pewno nikt się tego nie
dowie.
- Dziękuję. Liczę na to.
- Wrócisz do pracy? Ja bardzo chciałbym, ale nadal się boję, że będziesz
chciał mi rzucać kłody pod nogi. – Alex spojrzał na niego i uśmiechnął
się gorzko.
- Nie obawiaj się. Nie zostało już nic z dawnego Alexa. Ja wybaczam ci i
mam nadzieję, że i ty wybaczysz mi te wszystkie złe rzeczy, które na
ciebie ściągnąłem. - Wyciągnął rękę do Marka. – To co, uściśniesz mi
dłoń na zgodę?
Marek rozciągnął usta w szerokim uśmiechu.
- Uścisnę i to mocno. Bardzo się cieszę, że mamy to za sobą. Nawet nie wiesz, jak wielki kamień spadł mi z serca.
- Mnie również. Chyba posłucham Uli i zacznę od nowa swoje życie z czystym kontem.
- Posłuchaj jej. Ona jest bardzo mądra i ma przenikliwy umysł. Ja jej
słucham i słucham też jej intuicji. Uwierz mi, zawsze wychodzi na to, że
to ona ma rację. Czy mówiła ci, jak się poznaliśmy? – Febo pokręcił
głową.
- Nie. W ogóle nie mówiła o sobie poza tym, że jesteście ze sobą od kilku miesięcy i że bardzo cię kocha.
- Ja również ją kocham, nad życie. Mnie też uratowała. Pamiętasz mój
wyjazd do szwalni? Kiedy wracałem z Poznania rozpętało się prawdziwe
piekło. Śnieg sypał tak gęsty, że wycieraczki ledwie nadążały go
zbierać, a ja prawie nie widziałem drogi. Dwadzieścia kilometrów od
Warszawy zepsuł mi się samochód. Poszła skrzynia biegów. Śnieg był po
kolana, a ja w półbutach brnąłem kilka kilometrów do jakiś zabudowań.
Trafiłem na jej rodzinny dom. Kiedy zapukałem, to ją pierwszą ujrzałem w
progu. Byłem tak przemarznięty, że straciłem przytomność. Ona przez
kilka dni opiekowała się mną, leczyła. Zawdzięczam jej życie. Jej
rodzinie także. Gdyby nie oni, zamarzłbym z pewnością na śmierć. Była
bez pracy, której bezskutecznie szukała. Zaproponowałem jej i jej
przyjacielowi stanowiska moich asystentów. Oboje są niezwykle uzdolnieni
w dziedzinie ekonomii. To była najlepsza decyzja w moim życiu. – Febo
uśmiechnął się.
- Wiem. Są naprawdę dobrzy. To oni pomagali pisać twoją prezentację,
prawda? Była świetna. Zazdrościłem ci takich asystentów. Nawet
pomyślałem, że szkoda, że nie pracują u mnie. Ja byłem skazany na
durnego Turka.
- Nadal nie odpowiedziałeś na moje pytanie, czy wrócisz do pracy?
- Wrócę chętnie. Brakowało mi F&D i zapewniam cię raz jeszcze, z
zemstą skończyłem, nie będziesz miał więcej ze mną kłopotów. Od teraz
będę solidnie przykładał się do pracy i tak jak mówi Ula, razem będziemy
dążyć do rozkwitu firmy.
- Bardzo się cieszę. Teraz, jeśli pozwolisz pójdę po nią.
- Dobrze. – Zastygł nagle. - Słyszysz tą muzykę? Ja słyszę to od
jakiegoś czasu i mam wrażenie, że to znam. – Marek uśmiechnął się.
- To „Symfonia fantastyczna” Berlioza, ukochany utwór Uli. Puszcza go na okrągło. – Febo pokiwał głową.
– No tak, teraz kojarzę, przecież słyszałem to wielokrotnie na koncertach. Ula ma dobry gust.
- Zaraz wracam. Dopij kawę, bo ona za chwilę poda kolację.
Wsunął głowę do sypialni i zawołał ją cicho. Siedziała po turecku na łóżku z zamkniętymi oczami, zasłuchana w muzykę.
- Kochanie, skończyliśmy. Teraz zjedlibyśmy coś dobrego. – Otworzyła oczy i uśmiechnęła się do niego.
- Żyjecie obaj?
- Żyjemy. Wybaczyliśmy sobie. Alex wraca do pracy. Wspaniale, prawda?
- Prawda. Bardzo się cieszę. Idę podgrzać lazanię i za chwilę będziemy jeść.
- Ta lazania jest pyszna. – Febo był pełen uznania dla umiejętności kulinarnych Uli. – Dawno nie jadłem równie dobrej.
- Dziękuję Alex. Pomyślałam, że wprowadzę trochę włoskiego klimatu.
- I udało ci się. Marek, to prawdziwy szczęściarz. Ma przy sobie cenny skarb. – Zarumieniła się słysząc te słowa.
- Przesadzasz, a ja myślę, że to ja jestem tą szczęściarą, bo mam jego.
- Oboje macie szczęście, bo odnaleźliście siebie. Mam nadzieję, że i ja
któregoś dnia będę mógł przestać wam zazdrościć i też poznam kogoś tak
samo wartościowego jak ty.
- Na pewno tak będzie. Musisz tylko mocno w to wierzyć. Otworzyć się na
ludzi i nie traktować ich z dystansem. Nawet nie będziesz wiedział,
kiedy twój los diametralnie się odmieni. Ja wierzę, że będziesz
szczęśliwy. Pierwszy krok już zrobiłeś. Przemogłeś się i wybaczyłeś
Markowi. To było ważne dla was obu. Teraz będzie już tylko lepiej.
Było późno, gdy żegnał się z nimi. Umówił się z Markiem, że zacznie od
najbliższego poniedziałku, a Ula wprowadzi go w bieżące sprawy i odda mu
gabinet. Zjechał na dół i wyszedł na zewnątrz. Wziął głęboki oddech.
Poczuł jak ten ogromny ciężar, który nosił w sobie tyle długich lat,
opuścił go. Nagle zrobiło mu się lekko i przyjemnie na sercu. Uświadomił
też sobie, że nie jest już sam. Poznał bliżej Ulę, która zadeklarowała
mu szczerą przyjaźń i pogodził się z Markiem. Nie byli już wrogami,
przyjaciółmi jeszcze też nie, ale kto wie, może z czasem uda im się
odbudować ich dawne relacje. Pokrzepiony tymi myślami poszedł na postój i
wsiadł do najbliżej stojącej taksówki.
Ula wsadziła brudne naczynia do zmywarki i przetarła kuchenny blat. Była
zmęczona, ale i szczęśliwa. Dużo się dzisiaj wydarzyło i to w dodatku
pozytywnych rzeczy. Cieszyła się, że Marek wreszcie poczuł ulgę. Miała
nadzieję, że już nigdy z nikim nie wpląta się w taki konflikt. Póki co,
wszystko idzie w dobrym kierunku. Wyszła z kuchni gasząc światło.
Usłyszała szum wody w łazience i weszła do niej na palcach. Uwolniła się
z ubrania i cicho rozsunęła drzwi kabiny przytulając się do nagich i
mokrych pleców Marka. Odwrócił się do niej i zamknął w swoich ramionach.
- Mam nieodparte wrażenie, że Alex się naprawdę zmienił i to na lepsze.
Ten pobyt w Mediolanie okazał się dla niego wstrząsem w pozytywnym tego
słowa znaczeniu. Dziękuję ci skarbie. Gdyby nie ty i twoja wielka
mądrość, naprawdę nie wiem, czy ta rozmowa skończyłaby się tak dobrze. –
Popatrzyła na niego figlarnie.
- Zawsze do usług panie Dobrzański. Gdybyś jeszcze kiedyś nawywijał w
życiu, chętnie wyprostuję pokręcone sytuacje. – Roześmiała się widząc
jego minę. – No nie obrażaj się mój kochany, przecież wiesz, że zawsze
jestem po twojej stronie i jeśli tylko mogę pomóc, to robię to z chęcią.
- Wiem, wiem. Jesteś moim aniołkiem, dobrą wróżką, moim skarbem i największym szczęściem. Bez ciebie byłbym nikim. Kocham cię.
Wypuścił ją z objęć i wytarł ich oboje. Nagą zaniósł do łóżka. Wykochał i
wypieścił każdy centymetr jej boskiego ciała, a ona oddawała mu
pieszczoty z nawiązką. Pragnęli siebie bezustannie i udowadniali to
sobie na każdym kroku. Zmęczona wtuliła się w jego bezpieczne ramiona.
Oboje zasypiali z poczuciem, że ten dzień był wyjątkowy nie tylko dla
nich, ale też dla Alexa i z pewnością zarówno w jego życiu jak i w
Marka, spowodował przełom.
W poniedziałkowy poranek Alexander Febo wysiadł z windy z niepewną miną.
Obawiał się tego pierwszego dnia po tak długiej nieobecności w firmie.
Stojący przy recepcji pracownicy obrzucili go zdziwionymi spojrzeniami.
On rzucił tylko zdawkowe „Dzień dobry” i pomaszerował w stronę swojego
gabinetu. Po drodze natknął się na nie mniej zdumioną jego widokiem
Anię.
- Witaj Aniu. Nie wiesz, czy Ula jest już w pracy?
- Jest, jest, bo i Marek już jest. Na pewno znajdziesz ją u siebie w gabinecie.
Uśmiechnął się do niej nieśmiało i podziękował. Wszedł do sekretariatu i
przywitał się z Dorotą, która na jego widok niemal udławiła się własną
śliną.
- Cześć Dorota, Ula jest sama? – Pokiwała potakująco głową nie mogąc wykrztusić z siebie słowa. Zapukał cicho i wszedł.
- Dzień dobry Ula. – Ucieszyła ją jego obecność. Był, jak zwykle bardzo punktualny.
- Tak się cieszę, że już jesteś. Usiądź. Poproszę Dorotę, niech
przyniesie nam kawę i zapoznam cię ze wszystkimi bieżącymi sprawami.
Biurko już opróżniłam, więc spokojnie będziesz się mógł rozpakować. Jak
cię nie było, twoje rzeczy ułożyłam w tych kartonach za fotelem. Niczego
nie zniszczyłam, więc chyba nie masz mi za złe.
- Oczywiście, że nie. Nawet jestem zdumiony, że ich nie wyrzuciliście.
- Alex! – Spojrzała na niego z wyrzutem. Ja nigdy nie zrobiłabym czegoś
równie głupiego. – Roześmiał się, a ona z przyjemnością stwierdziła, że
ma ładny śmiech.
- To był tylko żart Ula. Kiepski wprawdzie, ale żart.
Ula poprosiła o dwie kawy. Dorota uwinęła się błyskawicznie. Zdobyła się też na odwagę i spytała z niepokojem.
- Ula, czy szykują się jakieś zmiany?
- No cóż Dorotko. Ja wracam na stare śmieci. Alex wrócił i oddaję mu
jego stanowisko, na którym jedynie zastępowałam go. Nie obawiaj się
jednak. Zobaczysz, że teraz będzie zupełnie inaczej, niż dawniej.
Zapewniam cię, że lepiej.
Uspokojona tymi wyjaśnieniami Dorota wycofała się do sekretariatu. Ula spojrzała na Alexa.
- Powiedziałam jej prawdę? Będzie lepiej, tak?
- Będzie. Możesz być spokojna. Powoli wracam dawny ja i nie mam zamiaru
już na nikogo krzyczeć ani nikogo poniżać. – Uśmiechnęła się do niego
promiennie.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę. – Spojrzał na nią poważnie.
- To ja mam powód do radości, bo dzięki tobie wracam do żywych. To co, napijmy się tej kawy i zacznij mnie wprowadzać w temat.
Po godzinie zawitał do nich Marek. Przywitał się z Febo uściskiem dłoni.
Już nie pamiętał, kiedy ostatnio witali się w taki właśnie sposób, bez
napinania się.
- Jak tam? Wprowadziła cię we wszystko?
- Tak. Już wiem na czym stoję, a swoją drogą ona jest naprawdę
niesamowita. Jestem pełen podziwu, jak doskonale dawała sobie tu radę i
potrafiła to wszystko ogarnąć.
- To cała Ula. Niezwykle zdolna i pracowita, jak mrówka. – Zauważył, że
znowu się rumieni. Podszedł do niej i pocałował jej czerwony policzek.
- No nie wstydź się skarbie. Mówię prawdę przecież. Gdyby nie ona i
Maciek, sam nie mam pojęcia, jakbym sobie poradził. Jak widzisz, twojej
działki też nie zaniedbała. Wszystko jest prowadzone wzorowo, a w
papierach masz porządek, który też sam lubisz. Skończyliście już? Bo
jeśli tak, to zabieram pudło z jej rzeczami i ją samą, a ciebie
zostawiamy na gospodarstwie.
- Tak, właśnie skończyliśmy. Ja też muszę się rozpakować.
- To w takim razie nie przeszkadzamy ci już. Na razie.
Znowu zajęła swoje dawne miejsce. W sekretariacie zrobiło się nieco
ciaśniej. Dostawili trzecie biurko dla Ani. Poprzestawiali regały i
układ innych mebli. Teraz były optymalnie ustawione i nie było tak źle.
Zajęła się budżetem kilku kolekcji, tej dla ciężarnych kobiet i dzieci a
przede wszystkim kolekcji letniej. Pokaz zbliżał się wielkimi krokami.
Chcieli upiec właściwie trzy pieczenie przy jednym ogniu i przy okazji
pokazu letniej kolekcji wystawić dwie pozostałe. Przynajmniej
zaoszczędzą na wydatkach, choć pracy będzie o wiele więcej.
Szwalnie spisywały się, jak do tej pory bez zarzutu. Trzymały się norm
europejskich i dawały z siebie wszystko. Najlepiej radziła sobie
szwalnia Wasilki. Jego zapewnienia o jakości szycia podczas ich bytności
w Sambirze nie były słowami bez pokrycia. Transport materiałów też był
płynny. Nie było żadnych przestojów i związanych z nimi opóźnień.
Największą radość czerpali jednak ze sprzedaży internetowej. To był
złoty strzał. Sprzedaż zaczęła przynosić krociowe zyski. Chętnych było
wielu, bo i kreacje były wyjątkowe i w dodatku niemal o połowę tańsze
niż w sztandarowych butikach. Sytuacja w firmie ustabilizowała się na
dobre, a Krzysztof mógł spokojnie odetchnąć i nie martwić się, że jego
syn nie poradzi sobie. Był z niego bardzo dumny i teraz powtarzał mu to
bezustannie. Kiedy dowiedział się, że pogodził się z Alexem, gratulował
Markowi bez końca, bo i jego ta sytuacja mocno uwierała.
Marek się wyciszył. Rzadko był spięty i niepewny swego. Myślał nie tylko
o pokazie nowych kolekcji. Myślał też intensywnie o Uli i te myśli
zaprowadziły go któregoś dnia do salonu jubilerskiego. Z wydatną pomocą
ekspedientki wybrał pierścionek z brylantem. Bardzo skromny, delikatnie
zdobiony z małym brylancikiem po środku. Miał nadzieję, że jej się
spodoba. Była bardzo skromną osobą i wielki pierścień z równie wielkim
oczkiem po prostu do niej nie pasował. Od tego czasu nosił pudełeczko w
wewnętrznej kieszeni marynarki czekając na stosowną okazję.
Maj zaanektował świat na dobre. Wybuchł soczystą zielenią liści i traw,
kolorem wiosennych, w pełni rozkwitłych kwiatów. Na trawnikach pojawiły
się żółte podbiały i mniszki, gdzieniegdzie poprzetykane dzikimi
bratkami i tasznikami. Czasem można się było natknąć na całe dywany
stokrotek. Na parkowych klombach oprócz żonkili i narcyzów, feerią barw
pyszniły się pełne kielichy tulipanów. Pogoda zachęcała do spacerów, a
Warszawiacy chętnie z nich korzystali. Pewnego dnia Ula i Marek gościli u
seniorów Dobrzańskich. Większość dnia spędzili w ogrodzie podziwiając
zdolności ich ogrodnika. Siedzieli na wiklinowych fotelach sącząc zimne
napoje. Ula zmrużyła oczy pod wpływem wścibskich promieni słońca i
westchnęła.
- Pięknie tu. Ten ogród jest cudowny. Nasz jest bardzo mały i o wiele
skromniejszy. W zasadzie rosną w nim w przewadze jabłonie i śliwy, dla
kwiatów pozostaje niewiele miejsca, a szkoda, bo tata bardzo lubi je
sadzić i dbać o nie.
Helena spojrzała na nią intensywnie o czymś myśląc.
- Wiesz Uleńko, pomyślałam sobie, że skoro twój tato tak lubi kwiaty to
może zaprosilibyśmy twoją rodzinę w następną sobotę. Nie poznaliśmy się
jeszcze i myślę, że okazja do tego sama wpada nam w ręce. Pogoda
zapowiada się piękna. Ma być ciepło, więc można posiedzieć w ogrodzie.
Krzysztof też lubi popracować przy kwiatach, na pewno znaleźliby z twoim
tatą wiele wspólnych tematów do rozmowy. Mogliby przyjechać nawet na
cały dzień, a my bylibyśmy bardzo radzi. Co ty na to? – Ula wydawała się
zaskoczona tym pomysłem, ale nie wypadało odmówić.
- Pani Heleno, ja bardzo dziękuję za to zaproszenie, ale obawiam się, że
może być to zbyt kłopotliwe dla państwa. To w końcu trójka ludzi i
jeszcze my z Markiem. To na pewno zmęczy pana Krzysztofa.
- Nic podobnego, moje dziecko. – Odezwał się Krzysztof. – Ja bardzo
chętnie poznam twoją rodzinę, zresztą chyba już najwyższy czas.
Zaproście więc ich w naszym imieniu na najbliższą sobotę.
- Dziękuję panie Krzysztofie. Oni na pewno się ucieszą.
W końcu nadeszła ta majowa sobota. Marek wraz z Ulą podjechali pod
rysiowski dom, w bramie którego czekała na nich uśmiechnięta od ucha do
ucha Beatka.
- Ulcia! – Rzuciła się z radosnym okrzykiem w ramiona starszej siostry. –
Ja już czekam na was od samego rana i nie mogę się doczekać. – Ula
ucałowała jej dziecięcą buzię.
- Ale się w końcu doczekałaś. Jesteśmy. A gdzie tata i Jasiek?
- Szykują się.
Marek podszedł do nich i zapytał.
- Ze mną się nie przywitasz iskierko? – Wpadła w jego otwarte ramiona.
Podniósł ją i cmoknął w oba policzki. Trzymając ją na rękach wszedł do
domu a za nim dreptała Ula.
- Halo, jest tu ktoś? – Z kuchni wychylił się Józef.
- Witajcie. Już jesteśmy gotowi i możemy jechać. Nie wypada się spóźnić
na pierwszą wizytę. – Skończył wiązać krawat i rozejrzał się za synem.
- Jasiek, schodź już, jedziemy! – Po chwili młody zbiegł ze schodów i dołączył do reszty rodziny.
Usadowili się na tylnym siedzeniu Lexusa.
– Możemy jechać? – Marek odwrócił się do nich z uśmiechem.
- Możemy. – Odpowiedzieli chórem.
Podróż trwała czterdzieści pięć minut. I tak mieli szczęście, że nie
było korków. Było stosunkowo wcześnie i ruch na drogach nie był zbyt
duży. Podjechali pod bramę okazałego domu i po chwili wjechali przez
nią. Cieplakowie rozglądali się ciekawie. Pierwszy raz mieli okazję
gościć u bogatych ludzi. Zanim doszli do drzwi, Józef zdążył zachwycić
się ogrodem. Marek nacisnął dzwonek. W drzwiach stanęła Helena a za nią
Krzysztof. Marek przedstawił ich sobie nawzajem. Józef wyciągnął zza
pleców pękatą butelkę dobrze znaną Dobrzańskiemu.
- To dla pana, panie Krzysztofie. Tym razem z akacji. Mam nadzieję, że
tamtą zdążył już pan opróżnić? – Krzysztof roześmiał się serdecznie.
- Zdążyłem i muszę panu powiedzieć, że za każdym razem kieliszeczek tego
kordiału pobudzał we mnie krew. Stosowałem się ściśle do zaleceń.
Bardzo panu dziękuję.
- W takim razie to będzie kolejny syropek. Starczy na jakiś czas, a jak
braknie dostarczymy następny. A to dla pani, pani Heleno, wręczył jej
bukiet kolorowych tulipanów. Helena z wdzięcznością przyjęła wiązankę.
- Proszę wchodzić, zapraszamy. Posiedzimy w ogrodzie. Jest ciepło i
bardzo przyjemnie. Słyszałam od Uli, że kocha pan prace w ogrodzie.
- To prawda, ale mój jest bardzo skromny i w porównaniu do ogrodu państwa, maleńki.
Dobrzańscy poprowadzili ich przez otwarte, szklane drzwi wprost do tego,
pełnego kwiatów miejsca. Rozsiedli się w fotelach. Stół zastawiono
różnego rodzaju smakołykami. Były ciasta, różnej maści słodycze i
niezliczona ilość napojów.
- Macie państwo ochotę na kawę lub herbatę? Jeśli tak, to Zosia, nasza gospodyni przyniesie. Ja sama z chęcią napiję się kawy.
- Dla mnie i dla Uli też. Dzieciaki pewnie wolą napoje, prawda? – Marek
zwrócił się do Jaśka i Betti, którzy zgodnie pokiwali głowami. Józef
pozostał przy herbacie. Krzysztof wniósł karafkę z rżniętego szkła.
- My z panem Józefem wypijemy po kieliszeczku kirch’u. To wiśniówka, naprawdę znakomita. – Wyjaśnił.
Marek usadowił się tuż przy Uli i z uśmiechem obserwował wszystkich. – Trzeba działać. Lepszej okazji nie będzie. – Wstał i poprosił o chwilę uwagi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz