Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 5 października 2015

"Symfonia miłości" - rozdział 20

21 marzec 2012  
ROZDZIAŁ XX


W sobotę obudziła się bardzo wcześnie. Była zdenerwowana. W końcu nie wychodzi się za mąż co tydzień. Spojrzała na budzik i odczytała godzinę piątą. O dziewiątej miał przyjechać Pshemko i przywieźć suknię. Alex też obiecał przywieźć Jadzię o tej porze i zabrać do Dobrzańskich Marka, bo właśnie tam miał się przyszykować do tego ważnego wydarzenia.
Spojrzała czule na ukochanego. Spał spokojnie posapując lekko. Uśmiechnęła się. Tak bardzo przypominał jej tego małego chłopczyka ze zdjęcia oglądanego w jego rodzinnym albumie. Była szczęśliwa. Ktoś tam, na górze nie pozwolił, by ta miłość została nieodwzajemniona. W myślach podziękowała mamie. Wierzyła, że to ona jest tym dobrym duchem z wielką mocą sprawczą. Nie wyobrażała sobie życia z innym mężczyzną u swojego boku. Gdyby tak się stało, byłaby na pewno nieszczęśliwa, choć najbardziej prawdopodobny scenariusz byłby taki, że do końca życia byłaby sama, ponieważ już nigdy nikogo nie mogłaby tak mocno pokochać. Teraz pod sercem nosi w dodatku jego dziecko. Bezwiednie pogłaskała się po brzuchu. – Jakie będziesz? – Zapytała w myślach.
Marek poruszył się i jakby wyczuwając, że ona już nie śpi, również podniósł senne powieki. Uśmiechnął się błogo ujrzawszy wpatrzone w niego dwa lazurowe jeziorka. Przyciągnął ją mocno do siebie układając głowę na jej piersiach.
- Dlaczego nie śpisz kotku? Jest jeszcze bardzo wcześnie. – Wymamrotał. Zanurzyła swe palce w jego czarnej czuprynie i pogłaskała go.
- To chyba z nerwów. Nie potrafię już zasnąć. Chyba wstanę i pójdę zrobić sobie kawy, a ty pośpij jeszcze trochę.
- Nie chcę spać bez ciebie. Zrób i dla mnie. Zaraz wstanę.
Zastał ją siedzącą przy kuchennym stole nad kubkiem aromatycznej kawy kompletnie zamyśloną i nieobecną. Podszedł do niej i wtulił się w jej plecy.
- O czym tak intensywnie rozmyślasz? Nie sprawiasz wrażenia zbyt szczęśliwej. Mam nadzieję, że nie chcesz się wycofać?
- Marek, jak możesz w ogóle dopuszczać do siebie takie myśli. Mam sobie odpuścić najbardziej atrakcyjną partię w stolicy? Nic z tego mój drogi. Niech żeńska część miasta gryzie palce z zazdrości. – Roześmiał się całując ją w nosek.
- To mnie będą zazdrościć. Żenię się z aniołem. Rzadko, kto ma takie szczęście. Ja je mam i nie wypuszczę z rąk. – Wstała od stołu.
- Zrobię może jakieś śniadanie. Wprawdzie jest wcześnie, ale nie wiadomo czy będzie okazja coś zjeść do momentu, w którym ogłoszą nas mężem i żoną.
Zakrzątnęła się w kuchni i już po chwili Marek wdychał błogi zapach jajecznicy na bekonie i piekących się tostów. Przy śniadaniu wyciszyli emocje. Wiedzieli, że w kościele znowu ich dopadną, ale przynajmniej teraz poczuli względny komfort psychiczny.
Punktualnie o dziewiątej rozległ się dzwonek do drzwi. Marek poszedł otworzyć i ujrzał najpierw ogromny pokrowiec trzymany przez mistrza a za nim Jadzię, Alexa i wyłaniającą się z windy Violettę.
- Cześć! – Przywitali się z nim chóralnie. Mistrz spojrzał na niego zezem.
- A co ty tu jeszcze robisz? Nie powinieneś być u rodziców?
- Pshemko, spokojnie. Zaraz jadę z Alexem, a dziewczyny zostają do pomocy. Viola, gdzie mój świadek?
- Czeka na dole i ma przy sobie obrączki, jeśli o to chciałeś zapytać.
- Dzięki Viola, to my uciekamy. Pożegnam jeszcze tylko Ulę. – Pobiegł do kuchni i żarliwie ucałował swoją ukochaną.
- Lecę kotku. Do zobaczenia za cztery godziny. – Wychodząc z klatki schodowej minęli Bazylego.
- Pshemko już jest? – Zapytał Marka.
- Jest. Czekają wszyscy na ciebie. Dziękuję Bazyli za Ulę. – Uścisnął mu dłoń.
Przywitał się z Sebastianem i w trójkę samochodem prowadzonym przez Alexa kierowali się do domu seniorów Dobrzańskich.

Na Siennej trwały gorączkowe przygotowania. Bazyli uwijał się jak w ukropie. Zafarbował dziewczynom włosy a potem podciął je nieco nadając im objętości. Po zrobieniu im makijażu spojrzał na swoje dzieło z zadowoleniem.
- I co Pshemko obie są zjawiskowe, prawda?
- Zgadzam się z tobą, to prawdziwe piękności. Teraz moje panny przebierać się. Violetta pomoże Jadzi a ja Urszuli. – Klasnął w dłonie i podał Jadzi pokrowiec z suknią dla niej.
- Weź to i idźcie do któregoś pokoju. Ty Urszulo weź bieliznę i ten gorset. Jak sobie nie poradzisz ze sznurowaniem, zawołaj. I pospieszcie się. Nie zostało już dużo czasu. O dwunastej trzydzieści ma być limuzyna.
Weszła do ich sypialni i rozłożyła wszystko na łóżku. Założyła najpierw piękną, białą, koronkową bieliznę a następnie gorset, który spełniał też funkcję pasa do pończoch. Przyszła i na nie kolej, a potem na buty. Nauczona doświadczeniem, że nie należy wkładać niewygodnych butów, bo potem są kłopoty, dziękowała w duchu Pshemko, że sprowadził je dużo wcześniej z Włoch i mogła je rozchodzić. Teraz były bardzo wygodne i nie odczuwała żadnego dyskomfortu. Ubrała cienki szlafroczek i wychyliła głowę zza drzwi.
- Pshemko, przynieś suknię!
Pojawił się po chwili taszcząc ze sobą wielki pokrowiec. Ostrożnie wyjął z niego to cudo i pomógł jej je ubrać. Zapiął na plecach zamek i obrzucił ją roziskrzonym spojrzeniem.
- Jesteś piękna! Chodź jeszcze do Bazylego. Poprawi fryzurę i upnie ci stroik.
Jadzia też wyglądała pięknie, ubrana była w blado-błękitną sukienkę na cienkich ramiączkach odsłaniającą sporą część pleców, przewiązaną w pasie jedwabną wstążką. Suknia Violetty wyglądała bardzo podobnie, lecz była seledynowa. Bazyli popatrzył na te trzy boginie z zachwytem i tylko dramatycznie jęknął.
- Co za nimfy. Cudowności.

Marek wyglądał, jak młody bóg. Garnitur uszyty przez Pshemko leżał idealnie. Do niego biała koszula i aksamitna muszka. Kobiety nie mogły oderwać wzroku od jego urodziwej twarzy i pięknej sylwetki. Czekał na swoje szczęście przy ołtarzu wraz z Sebastianem i Alexem. Uśmiechnął się szeroko zauważając siedzących w jednej z pierwszych ławek Maćka, Anię i Szumielewiczów. Skinął głową Jaśkowi i swoim rodzicom. Józef wraz z Beatką dzierżącą w swoich małych rączkach koszyk wypełniony płatkami róż, czekał przed kościołem na limuzynę, która miała przywieźć jego najstarszą latorośl. Ale oto i są. Podszedł do limuzyny otwierając drzwi i pomagając wysiąść Uli i pozostałym dziewczynom. Zlustrował ich pełnym podziwu wzrokiem.
- Ależ jesteście piękne, a ty córcia w szczególności. – Otarł dłonią łzy wzruszenia. – Bardzo cię kocham.
Przytuliła się do niego ledwo hamując łzy. Nie mogła pozwolić, by ten misternie zrobiony makijaż miał się rozpłynąć pod wpływem wilgoci. Józef chwycił ją pod ramię. Zobaczyli wybiegających z kościoła Sebastiana i Alexa, którzy podeszli do swoich dam. Na nich też te piękności zrobiły piorunujące wrażenie. Józef prowadził wolno Ulę przez kościół. Nagle zamiast zwyczajowego marsza Mendelssohna usłyszała dźwięki swojej ukochanej symfonii. Uśmiech rozjaśnił jej twarz. Słusznie odgadła, że to dzięki Markowi ją słyszy, bo tylko on wiedział, jak bardzo ukochała tą piękną muzykę. Przed nimi szła Betti rozsypując płatki róż. Za nimi Sebastian prowadził Jadzię. Jako główni świadkowie szli w pierwszej parze. Dalej Alex z Violettą i Maciek z Anią na końcu.
Marek patrzył na ten obrazek i sądził, że śni. Ula, jego kochana Ula nie szła. Ona płynęła. Piękna biała suknia spływała delikatną falą po jej ciele nadając jej ruchom charakterystyczną płynność, zwiewność i lekkość. Bez wątpienia wyglądała, jak anioł. Przez moment miał nawet wrażenie, że rozwinie skrzydła i na nich dotrze do ołtarza. Zalśniły mu oczy a serce zalała tkliwość i ogromna, niewyobrażalna miłość dla tej pięknej, mądrej i bardzo skromnej dziewczyny. Czy mógł wymarzyć sobie większe szczęście? Wzruszył się tak bardzo, że popłynęły mu łzy. Nie wstydził się ich. Spokojnie spływały po jego policzkach. I jej twarz była mokra od łez Nie powstrzymała ich, choć obiecała sobie, że dzisiaj nie będzie płakać. Jednak emocje wzięły górę.
Józef dotarł z nią do Marka.
- Oddaję ci ją synu. Kochajcie się i szanujcie nawzajem, a miłość niech towarzyszy wam do końca waszych dni.
Podeszli do ołtarza gdzie czekał już na nich duchowny. Ceremonia rozpoczęła się. W skupieniu powtarzali za księdzem słowa przysięgi małżeńskiej. Wymienili obrączki. Przy słowach, – a teraz ogłaszam was mężem i żoną – Ula nie wytrzymała i rozpłakała się z buzującego w niej wzruszenia i szczęścia. Przytulił ją mocno i ucałował jej usta szepcząc.
- Kocham cię kochanie moje najsłodsze całym sercem i duszą. Jestem twój i tylko twój na wieki.
- I ja jestem twoja aż do śmierci.
Wybiegli przed kościół a za nimi wysypała się reszta weselnych gości. Życzenia, życzenia i jeszcze raz życzenia. Najpierw od Józefa, Jaśka i Beatki, potem od Dobrzańskich. Podeszła też Paulina w mocno zaawansowanej ciąży wraz z Lwem.
- Wszystkiego najlepszego moi kochani, dużo szczęścia i wiecznej radości. Wiem już Ula, że i ty jesteś przy nadziei. Szczerze wam gratuluję.
- Dziękujemy Paulina. Dziękujemy też za to, że zdecydowałaś się przyjechać. Na pewno ci trudno, bo rozwiązanie niebawem.
- Tak to już siódmy miesiąc, ale porozmawiamy na weselu, bo reszta gości też chce wam złożyć życzenia. – Podeszli Szumielewiczowie. Krystyna miała łzy w oczach.
- Uleńko. Życzę wam wielu szczęśliwych dni w zgodzie, poszanowaniu i miłości. Jesteście tacy piękni aż serce rośnie, a ty tak bardzo podobna do Magdy. Ona patrzy na was z góry i na pewno się pięknie uśmiecha. – Przytuliła Ulę, która zaniosła się od płaczu.
- Tak bardzo bym chciała, żeby tutaj była.
- Wiem dziecko, wiem. Ona jest tu kochanie, w twoim sercu i cieszy się waszym szczęściem.
Wreszcie obstąpili ich niezawodni przyjaciele: Maciek z Anią, Sebastian z Violettą i Alex z Jadzią. Ściskali i gratulowali im ze szczerego serca. Na końcu podszedł mistrz Pshemko. On też przeżył dzisiaj chwile wzruszenia. Świadczyły o tym jego szklące się oczy.
- Ach, moi kochani, jakaż to była cudowna uroczystość. Wy tacy piękni, zakochani. – Mówił z widoczną egzaltacją. – Życzę wam dozgonnej miłości i cudownych dzieciaczków, które się z niej narodzą.
Podziękowali mu ściskając go serdecznie i zapewniając, że gdyby nie jego serce włożone w każdy szew ich ślubnych strojów, ta uroczystość byłaby czymś zupełnie zwyczajnym. Znowu sprawili, że poczuł się doceniony i spełniony. Uwielbiał tę parę.
Goście pojechali wprost do hotelu, w którym Helena urządzała im wesele. Piękny wystrój i wspaniale zastawione stoły zrobiły na wszystkich wrażenie. Czekano na młodych, którzy oddali się w ręce firmowego fotografa. Była też sesja w ukochanych Łazienkach. Ich powrót uhonorowano oklaskami. Helena z Józefem witała ich chlebem i solą. Porwał ją na ręce i przeniósł przez próg sali.
Pierwszy toast za zdrowie i pomyślność młodych, pierwsze „gorzko, gorzko”, pierwszy wspólny taniec. Rozpierała ich radość i szczęście. Helena Dobrzańska dużo wysiłku włożyła w przygotowanie tego wesela. Umówienie sali i menu, to było wyzwanie. Podziękowali jej za to i byli bardzo wdzięczni. Marek porwał matkę do tańca, a Ulą zajął się Krzysztof. Patrzył na nią z przyjemnością. Udała mu się synowa. Piękna, mądra, zaradna i kocha jego syna całym sercem. Widział to w jej oczach.
- Jak się czujesz Ula, jako pani Dobrzańska? – Uśmiechnęła się do teścia promiennie.
- Cudownie. Jestem nieprzyzwoicie szczęśliwa.
- To widać kochanie. Marek też emanuje szczęściem. Dawno nie widziałem go w takim stanie. Ba! W ogóle go nie widziałem takiego nigdy. My też dziękujemy Bogu, że postawił cię na jego drodze. Nie marzyliśmy, że kiedyś będziemy mieć tak wspaniałą synową. – Zarumieniła się i uśmiechnęła do seniora.
- Tato, zawstydzasz mnie. Twarz mi płonie. – Wyszeptała. Roześmiał się głośno.
- Pięknie ci z tymi rumieńcami, a ja zachwycam się nimi od momentu, w którym cię poznałem. No odprowadzę cię do Marka. Muszę usiąść na chwilę. Zmęczyłem się. - Oddał ją Markowi i usiadł przy stole obserwując zabawy młodych.
Tańczyła już chyba ze wszystkimi gośćmi płci męskiej. O trzeciej nad ranem miała dość.
- Muszę się położyć, bo za chwilę usnę tu na stojąco. Zmordowałam się. – Ze zrozumieniem popatrzył na nią. – I tak długo wytrzymała. Jest przecież w ciąży. – Pomyślał. Nie zastanawiając się złapał ją za rękę. Obeszli wszystkich dziękując za przybycie i przepraszając za niedyspozycję Uli. Wziął z recepcji klucz i zaprowadził ją do wynajętego dla nowożeńców apartamentu. Już w progu ściągnęła buty i rzuciła się na łóżko.
- Kochanie, ja wiem, że obowiązuje noc poślubna, ale jestem tak zmęczona i senna, że nie mam siły ruszyć ani ręką ani nogą, nawet nie mam siły ściągnąć z siebie sukienki. Czy możemy zrobić sobie dzień poślubny? Proszę. – Spojrzała błagalnie w jego stalowo-szare oczy. – Położył się obok całując namiętnie jej usta.
- Właściwie mieliśmy już wiele przedślubnych nocy, więc mogę ci odpuścić, ale poranek należy do mnie.
- Jutro pozwalam ci na wszystko, na co tylko masz ochotę. – Wyszeptała odwzajemniając pocałunek.
Pomógł pozbyć się jej sukni i bielizny. Uwolnił też siebie ze ślubnego garnituru. Nagi wziął ją, także nagą na ręce i zaniósł pod prysznic. Umył szybko ją i siebie i wrócił z powrotem do łóżka. Wtuliła się, jak zwykle w niego i po chwili już spała kamiennym snem. On przyglądał się jeszcze chwilę swojemu szczęściu i z błogim uśmiechem na ustach oddał się w ręce Morfeusza.

Obudziło go słońce, które od dłuższego czasu wdzierało się w intymność pokoju przez nie zaciągnięte rolety. Wolną ręką przetarł zaspane oczy i spojrzał na wtuloną w niego żonę. – Żonę. – Uśmiechnął się. – Jak to miło brzmi. Moja śliczna, cudowna żona. – Pochylił się i sięgnął do jej ust całując je słodko. Poruszyła się i nie otwierając oczu uśmiechnęła się rozkosznie.
- Dzień dobry moje szczęście. – Wyszeptał jej w usta.
- Dzień dobry mój kochany.
- Obiecałaś mi coś wczoraj, pamiętasz?
- Pamiętam. Czyń więc swoją powinność. – Zachichotała.
- Nie omieszkam. – Wymruczał seksownie wtulając się ustami w to wrażliwe miejsce za uchem. Zadrżała, a na jej ciele pojawiła się gęsia skórka. Objęła jego głowę, która właśnie teraz znajdowała się na wysokości jej piersi. Uwielbiał je pieścić. Od kiedy zaszła w ciążę, zrobiły się bardziej pełne, soczyście jędrne z podniecająco sterczącymi sutkami, które obdarzył pieszczotą. Schodził niżej Wycałował z czułością każdy centymetr jej cudownego brzuszka szepcząc.
- Rośnij szybko maleństwo. Nie możemy się ciebie doczekać.
Wreszcie dotarł do jej kobiecości. Jęknęła poczuwszy jego usta w jej wnętrzu.
- Marek… Błagam cię… Ja już dłużej…
Powrócił do jej ust i nie przestając całować wszedł w nią jednym ruchem. Podjęła rytm. Powoli traciła jasność myślenia. Przetoczył się wraz z nią na plecy. Teraz ona dominowała i nadawała płynność ruchom. Pochyliła się i przylgnęła do jego ust.
- Kocham cię, kocham, kocham… - Wyszeptała półprzytomnie między pocałunkami. Podniósł się i przylgnął do niej oplatając ramionami. Po chwili przez ich splecione ciała przebiegł rozkoszny spazm, a potem jeszcze jeden i kolejny. Zastygli w tej pozycji powoli dochodząc do siebie. Wtuliła się jeszcze mocniej w niego chcąc jak najdłużej nacieszyć się tą chwilą. Podniósł jej podbródek zmuszając, by spojrzała mu w oczy.
- To było piękne, a ty wspaniała. Dziękuję ci skarbie, że dajesz mi tyle szczęścia.

Ich miesiąc miodowy niestety nie miał trzydziestu dni. Marek wykupił wczasy w Jastarni, bo Ula nie chciała wyjeżdżać za granicę. Chcąc, by te dwa tygodnie spędziła w miarę najlepszym luksusie, wykupił pobyt w Domu Zdrojowym, który szczycił się wysokim standardem i świetną kuchnią. Żałował, że jest uczulona na ryby, bo będzie musiał sam delektować się morskimi specjałami. Mieli wyjeżdżać w środę. Natomiast we wtorek Alex zaprosił ich jeszcze do siebie. Gościł przecież swoich teściów i pomyślał, że byłoby miło Uli spotkać się jeszcze z wujostwem, zanim Szumielewicze wyjadą. Siedzieli właśnie przy stole delektując się wyborną włoską kuchnią.
- Wyrobiłeś się mój drogi. – Ula spojrzała na Alexa z uśmiechem. – Wszystko jest pyszne.
- To przede wszystkim zasługa Jadzi, ale i ja miałem w przygotowaniu potraw swój skromny udział.
- Udał nam się zięć Krysiu. – Szumielewicz przełknął ostatni kęs spaghetti. – Nie dość, że przystojny, to jeszcze gotować potrafi. Zupa była wspaniała, jak ona się nazywa? A… minestrone. Powoli zapamiętam. – Roześmiał się. – Spaghetti, niebo w gębie. Chyba będziesz musiała wziąć u niego kilka lekcji, bo i w domu chciałbym zjeść coś równie smacznego. – Krysia obruszyła się.
- Mówisz tak, jakbyś w domu jadał tylko niedobre rzeczy. – Szumielewicz ucałował dłoń żony.
- To tylko żarty Krysiu. Nie bierz sobie ich do serca.
- To co, jutro wyjeżdżacie? – Alex zwrócił się z pytaniem do Marka. – Nawet nie pochwaliliście się, dokąd.
- Do Jastarni. Mam nadzieję, że zapanujecie z Jadzią nad wszystkim w firmie. Ciebie Jadziu proszę o zwrócenie szczególnej uwagi na Pshemko. Wiesz, że potrafi zaleźć za skórę. Dopilnuj, by przynoszono mu regularnie czekoladę i jak to mówią „przychyl mu nieba”. Jego kunszt wzrasta proporcjonalnie do dawki pochlebstw i rozpieszczania.
- Nie martw się zadbam o niego. Mam nadzieję, że zbyt boleśnie nie odczuje nieobecności Uli, którą przecież uwielbia.
- Pamiętaj też o dostawach ze szwalni Alex. W ciągu najbliższych dni powinny się pojawić. Wasilko jest bardzo gorliwy i jestem pewien, że od niego będzie pierwsza.
- Nie obawiaj się Marek. Jedźcie i wypoczywajcie. My sobie poradzimy. Jest Maciek i Sebastian a i twój ojciec służy radą. Nie będzie tak źle. A właśnie. Mówicie, że jedziecie do Jastarni. Nie będziecie przejeżdżać przez Elbląg? To chyba po drodze?
- Tak, to najkrótsza droga. – Marek był zdziwiony tym pytaniem i nie skojarzył od razu.
- Wobec tego mam prośbę. Może mogliby się z wami zabrać państwo Szumielewiczowie? Byłbym spokojniejszy wiedząc, że nie muszą się tłuc pociągiem.
- No pewnie, ciociu! – Zareagowała Ula. – Że też wcześniej nie pomyśleliśmy o tym! Oczywiście, że was zawieziemy. Nie ma problemu, prawda Marek. – Uśmiechnęła się do męża.
- Najmniejszego. Odstawię państwa pod sam dom.
- Bardzo ci Marek dziękujemy. – Krystyna spojrzała na Dobrzańskiego z wdzięcznością. – Nie ukrywam, że to dla nas bardzo wygodne.
- Nie ma za co, naprawdę. Nam będzie bardzo miło, a i podróż upłynie szybko i w wesołej atmosferze. Przyjedziemy po was jutro koło dziesiątej do Rysiowa. Będziecie gotowi?
- Na pewno.
Nie siedzieli długo w gościnnym domu Alexa. Musieli się przecież jeszcze spakować. O dwudziestej pożegnali się z nimi i wrócili na Sienną.

Dawno nie czuli się tak zrelaksowani i spokojni. Ten wyjazd nad morze sprawił, że wyciszyli emocje, jakie dopadły ich w gorączce przedślubnej. Byli szczęśliwi i cieszyli się swoją bliskością każdego dnia i każdej nocy. Apartament, który wynajął, był rzeczywiście luksusowy, z widokiem na morze. Hotel posiadał własną bazę SPA, więc korzystali jak najwięcej. Nie lubili leżeć plackiem całymi godzinami na plaży. Zresztą dla Uli opalanie nie było zbyt wskazane. Dużo spacerowali. Najchętniej brzegiem morza, objęci i zatopieni we własnym świecie. Dbał o swój skarb do przesady. Zamawiał najlepsze dania, by mogła spróbować wszystkiego. Kupował tony owoców, bo uważał, że witaminy najlepsze są w takiej właśnie postaci niż w tabletkach. A ona czuła się, jak królewna z żarem i dumą w oczach patrząc na swojego królewicza. Do pogody też mieli szczęście. Przez dwa tygodnie nie spadła kropla deszczu, a słońce wprawiało ich zawsze w dobry nastrój.
Z żalem żegnali to miejsce obiecując sobie, że jeszcze kiedyś tu wrócą. Znowu wpadli w kierat codziennych zajęć. Teraz najważniejsza była kolekcja jesienna i młodzieżowa. Alex wraz z Maćkiem pilnował dostaw zza wschodniej granicy. Na razie umieszczali wszystko w magazynach, by po pokazie rzucić pierwsze partie do butików. Ula siedziała u Pshemko konferując z nim po cichu.
- Martwię się o ciebie. Wyglądasz na bardzo zmęczonego. Powinieneś wyjechać i oderwać się choć na chwilę od firmy. Od pół roku pracujesz bardzo intensywnie. Należy ci się chwila oddechu. Mam wyrzuty sumienia, że tak cię wykorzystywaliśmy. – Mistrz poklepał ją po dłoni.
- Masz rację. Jestem zmęczony. Trochę tego natworzyłem. Jak tylko zakończy się pokaz wyjadę do jednej ze swoich samotni. Tam na pewno złapię oddech i wrócę z nowymi siłami. Trzeba się przecież zająć kolekcją zimową.
- Do kolekcji zimowej jeszcze dużo czasu, a ty musisz odpocząć. Porozmawiam z Markiem on na pewno przyzna mi rację. Nie chcę, żebyś się rozchorował z przemęczenia.
- Nie będzie tak źle. – Odparł smętnie. – Obiecuję ci, że przez najbliższe dwa tygodnie po pokazie wezmę urlop. Izabela sobie świetnie poradzi i wszystkiego dopilnuje.
Pokaz zrobił furorę, podobnie jak i poprzednie. Mistrz błyszczał i pękał z dumy pod naporem pochlebstw. To był jego wielki dzień. Ula wraz z Markiem podeszła do niego gratulując mu sukcesu.
- Pamiętasz, o czym rozmawialiśmy ostatnio? Idziesz na urlop. Jutro nie ma cię w firmie. Masz solidnie wypocząć, żebyśmy mogli jeszcze przez długie lata przeżywać takie chwile, jak ta.
- Dziękuję wam moi kochani. W takim razie do zobaczenia za dwa tygodnie.
- Udanego urlopu Pshemko.

Zbliżał się termin kolejnej wizyty u ginekologa. Miała też zrobić drugie USG. Marek nawet nie chciał słyszeć, że miałaby pojechać bez niego.
- Ja też chcę zobaczyć nasze maleństwo. Jestem przecież jego tatą, prawda? – Zaśmiały się jej oczy.
- Prawda kochanie. Jedźmy więc, bo nie chcę się spóźnić.
Przywitali się z doktorem Malickim, który zaprosił ich do pracowni ultrasonograficznej. Położyła się na kozetce lekarskiej a obok przycupnął Marek chcąc jak najwięcej zobaczyć. Wzdrygnęła się, gdy lekarz nałożył jej chłodny żel.
- No i co my tu mamy. – Wlepił oczy w monitor. – Po chwili jego twarz rozjaśniła się w szerokim uśmiechu. – No proszę, mamy podwójną ciążę. – Ula spojrzała na Marka nie bardzo rozumiejąc. Jego mina też wyglądała nieszczególnie.
- Ale, jak to podwójną? – Spytał Marek.
- Widzi pan te dwie ciemne plamki? To dwa serca. Będą bliźnięta. – Marek nadal nie dowierzał.
- Jest pan pewien?
- Jak najbardziej. Czy w państwa rodzinie zdarzały się ciąże bliźniacze?
- Moja mama była z bliźniąt. – Odezwała się nie mniej zszokowana od męża Ula.
- W mojej też były, ale nie wiem, czy to ma znaczenie. Mój dziadek, ojciec mojego ojca miał brata bliźniaka.
- No widzicie państwo. Zawsze się coś dziedziczy w genach, a ta ciąża jest tego najlepszym dowodem. Przebiega prawidłowo i nie ma absolutnie żadnych odchyleń od normy. Mamusia jest w świetnej kondycji, co z zadowoleniem stwierdzam. Jak dobrze pójdzie to w marcu powitacie swoje pociechy.
Wyszli ze szpitala nadal zaskoczeni i w milczeniu. W końcu odezwała się Ula.
- Co teraz będzie Marek? To dwójka dzieci. Jak my sobie poradzimy? – Przytulił ją mocno do siebie.
- Poradzimy sobie Ula. Przecież chcieliśmy mieć dzieci a nie dziecko. Po prostu pojawią się szybciej niż myśleliśmy i to za jednym zamachem. Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Wiesz jak rodzice się ucieszą? Zanim te maluchy przyjdą na świat, jestem pewien, że mama będzie miała dla nich tonę ubrań i zabawek i nie będzie myśleć o niczym innym, jak o rozpieszczaniu ich. – Roześmiali się.
- Będzie dobrze skarbie. Nie martw się. Ja jestem bardzo szczęśliwy z powodu tej nowiny. To będą najszczęśliwsze dzieci na świecie. Mogę ci to obiecać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz