17 marzec 2012
ROZDZIAŁ III
Dwa dni później o godzinie jedenastej pod dom Cieplaków zajechał z
fasonem Sebastian Olszański. Zaparkował przy bramie i raźnie wyskoczył z
samochodu. Drzwi otworzył mu Józef i przywitał serdecznie.
- Witam pana, witam. Proszę do środka, bo ziąb na dworze. – Sebastian
nie dał się prosić i błyskawicznie wsunął się do rozgrzanego wnętrza.
- Jak Marek? Dobrze się czuje? – Józef uśmiechnął się ciepło.
- Tak. Już całkiem z nim dobrze. Ula nafaszerowała go taką ilością leków, że byłoby dziwne, gdyby nie zadziałały pozytywnie.
- Taka osoba, to prawdziwy skarb. W dodatku gotuje fantastycznie. –
Olszański niemal się oblizał wypowiadając te słowa. Józef roześmiał się
na dobre.
- Faktycznie. Kuchnia u nas niezbyt wystawna i bardzo skromna, ale moja
córcia potrafi wyczarować istne cuda z zupełnie prostych i tanich
produktów. Jeśli będzie miał pan ochotę na pierogi lub gołąbki proszę
dać znać. Ona zawsze chętnie je robi i równie chętnie się nimi dzieli.
- Dziękuję panie Józefie. Na pewno zapamiętam i nie omieszkam
skorzystać. – Odwrócili jednocześnie wzrok w kierunku drzwi wejściowych,
w których ukazał się Maciek. Przywitał się z Józefem zerkając
jednocześnie na gościa.
- Pan jest przyjacielem Marka, prawda? – Sebastian wyciągnął dłoń w jego kierunku.
- Witam. Jestem Sebastian.
- A ja Maciek. – Uścisnęli sobie dłonie.
- To ty przyholowałeś samochód Marka razem z panem Józefem? – Maciek pokiwał głową.
- Tak. Nie mogliśmy go tam zostawić. To by było ryzykowne i mogło podkusić niejednego złodzieja.
- To prawda. Dzisiaj ja odholuję go do serwisu. - Z pokoju wyszedł Marek z Ulą.
- Dobrze, że już jesteś. – Przywitał się. Dzwoniłeś do warsztatu? Powiedzieli, kiedy wymienią skrzynię?
- Dzwoniłem. Powiedziałem, że dostaną podwójną zapłatę za robociznę,
jeśli uwiną się z tym w jeden dzień. Zgodzili się. Umówiłem się na
trzynastą. Mamy więc trochę czasu. U ojca też byłem i załatwiłem
wszystko.
- Dzięki Sebastian. Bardzo mi pomogłeś.
- To może zanim pojedziecie, zrobię dla wszystkich kawę. Mam też świeże
ciasto. Skusicie się? – Odezwała się milcząca dotąd Ula. Sebastian
podszedł do niej i ucałował jej dłoń.
- Nigdy nie odmawiam takim zaproszeniom. Jestem wielkim łasuchem i
chętnie spróbuję twojego ciasta. – Uśmiechnęła się promiennie i
zaprosiła ich do kuchni.
Szybko uwinęła się z kawą i po chwili każdy z nich rozkoszował się jej
aromatem. Postawiła na środku wielki talerz z równo pokrojonymi
kawałkami drożdżowego ciasta.
- Proszę, częstujcie się.- Nie trzeba było ich namawiać. Ciasto
pachniało cudnie i smakowało podobnie. Ukroiła z blachy dwa solidne
kawałki i zapakowała je w papier, wkładając każdy do woreczka foliowego.
Jeden wręczyła Markowi a drugi Sebastianowi.
- Macie tu po kawałku do popołudniowej kawy. – Niemal rozpływali się ze szczęścia.
- Sebastian, posiedź jeszcze chwilę, ja pójdę spakować rzeczy. Ula
możesz pójść ze mną? – Kiedy zamknęły się za nimi drzwi, wyciągnął swoją
komórkę.
- Podaj mi proszę swój numer telefonu. Nie chcę tracić z tobą kontaktu.
Ja też podam ci swój. Gdybyś czegoś potrzebowała, zawsze możesz do mnie
zadzwonić o każdej porze dnia i nocy. Tu masz jeszcze moją wizytówkę.
Jest tam adres firmy. Gdybyś była w Warszawie serdecznie cię zapraszam
do mnie na kawę lub na jakiś lunch. I pamiętaj. Zawsze możesz na mnie
liczyć. Nie zawiodę cię. – Powiedział poważnie.
Spojrzała mu w oczy i zatraciła się w jego magnetyzującym spojrzeniu.
- Dziękuję ci Marek. Kiedyś na pewno skorzystam. – Wyszeptała. Ujął jej dłonie i przycisnął do ust.
- To ja ci dziękuję. Za wszystko. Szczególnie za te szczere rozmowy,
które były dla mnie pociechą. Będę z tobą w kontakcie, bo nie chcę
tracić takiej wspaniałej i cennej dla mnie znajomości. – Pogładził ją po
policzku, wywołując tym intymnym gestem rumieńce. – Dbaj o siebie Ula i
wspomnij czasem o mnie.
- Wspomnę. Trudno by mi było zapomnieć. – Pochylił się nad nią i ucałował ją w oba policzki.
- Do widzenia. Pożegnaj ode mnie proszę Jasia i Beatkę.
- Dobrze. Do zobaczenia. – Odpowiedziała cicho.
Wyszli przed dom, gdzie Maciek przy pomocy Józefa zdążył już przyczepić
hol do samochodu Sebastiana. Po pożegnaniu obu mężczyzn, zasiedli do
samochodów i wolno wyjechali za bramę.
Nagle zrobiło się cicho i pusto w domu Cieplaków. Jednak wszyscy mieli
jakieś niejasne przeczucie, że ta znajomość z Dobrzańskim nie skończy
się tak zwyczajnie. Polubili tego szczerego, wesołego chłopaka a i
Olszański przypadł im do gustu. Wrócili do swoich zajęć. Ula robiła
porządki u siebie w pokoju. Przebrała pościel i usiadła na łóżku z
piżamą Marka w dłoniach. Przytuliła ją do twarzy. Nadal pachniała nim.
Nagle za nim zatęskniła, choć dopiero przed chwilą pożegnała go. Musiała
przyznać sama przed sobą, że wywarł na niej ogromne wrażenie. Była pod
niezaprzeczalnym jego urokiem. Pocałował ją. Wprawdzie w policzki, ale
jednak. Na samą myśl o nim serce gwałtownie jej przyspieszyło. Nigdy nie
żywiła takich uczuć w stosunku do żadnego mężczyzny. – Jezu słodki!
Zakochałam się w nim! To niedobrze. Bardzo niedobrze. Będę cierpieć, bo
on nigdy nie odwzajemni tej miłości. Lubi mnie, to pewne. Traktuje, jak
przyjaciółkę, ale miłość? On nie zakochałby się nigdy w kimś takim jak
ja. Nawet nie jestem ładna, a mężczyźni to przede wszystkim wzrokowcy.
Muszę wybić sobie z głowy tę bezsensowną miłość, bo ona nigdy się nie
spełni. – Łzy popłynęły jej po policzkach. Było w niej tyle żalu do
samej siebie. Nie rozumiała, jak w ogóle mogła dopuścić do głosu to
beznadziejne uczucie, które z góry było skazane na to, że będzie
nieodwzajemnione. – Dość tego. Nie możesz się tym zadręczać. Musisz zająć się rodziną a nie tym, co niemożliwe.
Podjechali wolno pod bramę warsztatu i przywitali się z właścicielem.
Marek umówił się z nim, że jutro rano odbierze sprawny samochód. Wpłacił
zaliczkę i uspokojony zapewnieniami mechanika, że do jutra uporają się
ze wszystkim, pozwolił Sebastianowi zawieźć się do firmy. Musiał
porozmawiać z ojcem. Czuł się jeszcze słabo. Męczył go kaszel i nadal
miał zmieniony przez chrypę głos. Wjechali windą na piąte piętro i po
wyjściu z niej rozstali się. Marek udał się wprost do gabinetu ojca.
Przywitał się z nim i usiadł w głębokim skórzanym fotelu. Ojciec
popatrzył na niego uważnie.
- Wydajesz się jakiś wymizerowany. Jesteś chory?
- Jestem. Przecież słyszysz, jak mówię. Przeziębiłem się. Przeleżałem
dwa dni w łóżku, ale nadal nie czuję się dobrze. Chciałbym wziąć parę
dni wolnego, jeśli się zgodzisz i wyleczyć się do końca.
- Oczywiście, zgadzam się. Dzisiaj mamy środę. Do końca tygodnia wystarczy?
- Na pewno. Przejrzałeś te dokumenty, które dał ci Sebastian?
- Przejrzałem. Są w porządku. Słyszałem, że nie mogłeś tutaj dotrzeć przez tą śnieżycę?
- Przez tą śnieżycę tato, prawie umarłem z zimna. Zepsuł mi się samochód
i szedłem kilka kilometrów chcąc dotrzeć do jakichś ludzi. Kiedy
wreszcie dotarłem byłem tak wyziębiony, że zemdlałem im w drzwiach. Oni
uratowali mnie. Otoczyli troską i opieką. Zadbali o mój samochód. Mam im
naprawdę wiele do zawdzięczenia. Dwa dni przeleżałem u nich w łóżku
majacząc w gorączce. Dzięki nim żyję i nigdy im tego nie zapomnę.
- To wspaniale, że trafiłeś na takich porządnych ludzi. Jeśli będę miał
okazję sam też im podziękuję. W końcu uratowali mojego jedynego syna.
Wracaj w takim razie do domu i zapakuj się do łóżka. Widzimy się w
poniedziałek.
- Dzięki tato. Do widzenia. – Wyszedł z gabinetu i przy recepcji natknął
się na Paulinę. Zaciągnęła go w najciemniejszy kąt korytarza i
wysyczała.
- Nareszcie raczyłeś się zjawić. Miałeś być już dwa dni temu. Możesz mi
powiedzieć, u której z twoich kochanek spędzałeś czas? – Spojrzał jej w
oczy. Płonęły żywym ogniem ze złości. Wyrwał z jej rąk swoje ramię i
zachrypniętym głosem powiedział.
- Ty oszalałaś zupełnie. Chyba Sebastian przekazał ci, co się stało?
Poza tym nie szarp mną. Jeszcze nie jestem zdrowy i nie mam siły. Nie
będę się z tobą wykłócał ani też tłumaczył ci się z rzeczy, które są
wytworem twojej własnej wyobraźni. I tak musimy poważnie pogadać, ale
zrobimy to w domu, do którego właśnie zmierzam. Jak wrócisz z pracy,
wtedy porozmawiamy spokojnie, rozumiesz? Spokojnie. Bez kłótni i bez
podnoszenia głosu. – Zakończył cicho. Poprawił rozpiętą kurtkę i
ominąwszy zdumioną jego tyradą Paulinę, poszedł w kierunku wind.
Zamówił taksówkę i podjechał pod dom. Nienawidził go. Kupując go razem z
Pauliną parę lat temu, sądził, że uwiją tu sobie bardzo przytulne
gniazdko. Bardzo się mylił. To ona urządzała go sama, krytykując
bezustannie jego plebejski gust. Nie miał nic do powiedzenia ani w
kwestii wyboru mebli, ani w kwestii ich ustawienia. Zamiast ciepłego,
przytulnego domu, do którego zawsze chętnie się wraca, stworzyła mu tu
prawdziwe lodowe piekło. Wnętrze każdego z pokoi wyglądało jak muzeum.
Surowe, obwieszone obrazami i cennymi antykami ustawionymi pod ścianami.
Nie tego oczekiwał, ale nie protestował, nie chcąc wywoływać kolejnej
awantury. Musiał spojrzeć prawdzie w oczy. Żył pod pantoflem panny Febo.
Robiła z nim, co tylko chciała. Przejęła kontrolę nad jego życiem.
Ubezwłasnowolniła go. Nie tego oczekiwał. Sądził, że będą razem dążyć do
wytyczonych celów. Tymczasem ona zdominowała jego wolę zupełnie. Musi
to zakończyć jeszcze dzisiaj. - Ula miała rację. Ta rozmowa powinna się odbyć. Nie będzie lepszego momentu. Czas przerwać tę farsę.
Wszedł do łazienki i odkręcił prysznic. Ciepła woda pobudziła krążenie i
zaraz poczuł się lepiej. Energicznie wytarł ciało do sucha i ubrał
flanelową piżamę. Położył się do łóżka próbując zebrać myśli. Czuł, jak
jego powieki stają się coraz cięższe. Nie bronił się i wkrótce zapadł w
sen. Obudziło go gwałtowne szarpanie za ramię. Otworzył oczy i ujrzał
pochylającą się nad nim Paulinę.
- Podobno chciałeś pogadać, więc słucham. – Powiedziała wyniośle.
- Może najpierw usiądź. To trochę potrwa. - Nie sprzeciwiała się i
zajęła miejsce naprzeciw niego w fotelu. Zebrał się w sobie. Musiał
stanąć na wysokości zadania i rozsądnie poprowadzić tę rozmowę.
Spokojnie i bez emocji.
- Zanim zacznę, chcę cię prosić, abyś wysłuchała mnie do końca i nie
przerywała mi. Nie chcę się z tobą kłócić. Mam dość kłótni i krzyków.
Mam nadzieję, że wytrzymasz i nie dasz się ponieść swojemu
temperamentowi. – Zadarła dumnie do góry głowę.
- Nie obawiaj się. Będzie jak sobie życzysz. Ja też potrafię słuchać. – Splótł dłonie na białej pościeli i powiedział cicho.
- Jak wiesz, od dawna nie układa się nam. Ciągle się kłócimy i nie
możemy dojść do porozumienia na żadnej płaszczyźnie. Nie zachowujemy
się, jak zakochani w sobie ludzie, ale jak wrogowie. Już nie pamiętam
nawet, kiedy rozmawialiśmy normalnie, bez podnoszenia głosu. Ty ciągle
masz do mnie pretensje o moje kochanki. Przyznaję, część z nich jest
uzasadniona, ale większość, to wyssane z palca plotki. Nawet wiem, kto
ci ich dostarcza. Nie mam żalu i nie dziwi mnie to. W końcu on jest
twoim bratem i wierzysz bardziej jemu niż mnie. To nie ma już teraz
znaczenia. Nie kocham cię Paulina i nie chcę się wiązać z tobą na resztę
życia, choć rodziców być może by to uszczęśliwiło. Wiem, że i ty nie
darzysz mnie uczuciem. Jesteś ze mną raczej z przywiązania i troski o
firmę, a nie z miłości. Męczymy się ze sobą i ja dłużej nie mógłbym tego
znieść. Myślę, że zgodzisz się ze mną. Oboje zasługujemy na prawdziwą
miłość, ale wzajemnie nie potrafimy jej sobie dać. Dlatego powinniśmy
się rozstać. Dla dobra nas obojga, bo w przeciwnym razie znienawidzimy
się zupełnie. Teraz na pewno zadałabyś mi pytanie, czy mam kogoś?
Odpowiem. Nie, nie mam. Kochanki też nie mam, ale zrobię wszystko, by
zakochać się w kimś. Ty też powinnaś znaleźć kogoś, kto pokocha cię
bezwarunkową miłością. Miłością spełnioną. Ja nie potrafię. Chciałbym
też, abyś zgodziła się na sprzedaż tego domu. Pieniędzmi podzielimy się
po połowie. Jeśli jednak zależy ci na nim, to możesz go spłacić w
wysokości kwoty, jaką w niego zainwestowałem. To pozostawiam twojej
decyzji. Ja nie chcę już tu mieszkać. Nienawidzę tego domu. – Podniósł
głowę i spojrzał jej w oczy. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji.
Była, jak wyryta z kamienia.
- Nic mi nie powiesz? – Spytał. Uśmiechnęła się blado.
- Powiem, oczywiście, że powiem. Powiem ci, że mi ulżyło i kamień spadł
mi z serca. Gdybyś ty nie przeprowadził tej rozmowy, ja doprowadziłabym
do niej wcześniej, czy później. Masz rację. Nie kocham cię. Po prostu
przywykłam do twojej obecności w moim życiu. Nie jesteś dobrym
materiałem na męża. Za bardzo pociąga cię nocne życie i łatwe panienki.
Na dłuższą metę, dla mnie taka sytuacja jest nie do zniesienia. Gdybym
rzeczywiście była zaangażowana uczuciowo, nie darowałabym takiego
zachowania. Na szczęście nie jestem. Awantury były tylko sposobem, by
zachować pozory, że ten związek jest jak najbardziej udany. Może uznasz
mnie za zbyt powierzchowną, ale rzeczywiście zależy mi na opinii innych
ludzi. Dlatego niech to rozstanie będzie ciche, bez udziału mediów. Nie
chciałabym się z niczego tłumaczyć. Co do domu, to nie jestem jakoś
szczególnie do niego przywiązana. Możemy go sprzedać. Nie zależy mi. I
tak był dla nas za duży. Przeniosę się do Alexa i to nawet już dziś, a
tobie zostawiam sprawę jego sprzedaży. Mam nadzieję, że nie obciąży cię
to za bardzo. Część mebli zabiorę, a z resztą zrób, co chcesz.
- Ja nie chcę nic stąd zabierać. Chcę zamknąć ten rozdział i zacząć od
początku. Możesz zabrać, co tylko chcesz. I mam jeszcze jedną prośbę.
Nie chcę już Violetty. Wbrew temu, o czym mnie zapewniałaś, okazała się
bardzo marną sekretarką. Nie wykonuje swoich obowiązków, więc albo ty
zrobisz z niej swoją asystentkę, albo ja ją zwolnię. Rozstajemy się,
więc nie musi ci już donosić o moich poczynaniach, bo właśnie w tym celu
kazałaś mi ją zatrudnić. Od poniedziałku nie chcę jej już widzieć w
sekretariacie.
- Dobrze. Jak sobie życzysz. Zabieram ją w takim razie do siebie. Teraz
spakuję trochę osobistych rzeczy i pojadę do Alexa. Meble będę zabierać
sukcesywnie. Mam nadzieję, że szybko znajdziesz kupca. Pieniądze mi się
przydadzą. Życzę ci powodzenia.
- Nawzajem i… dziękuję ci, że wysłuchałaś mnie do końca.
- Nie ma za co. Część. – Wyszła z sypialni do garderoby i zajęła się
pakowaniem swoich rzeczy. Odetchnął. Poczuł wyraźną ulgę. Miał to
wreszcie za sobą. Jak to dobrze, że posłuchał Uli i zdobył się na ten
krok. Znowu jej coś zawdzięczał.
Kiedy stwierdził, że Paulina już sobie poszła, postanowił do niej
zadzwonić. Jej kojący, spokojny głos działał na niego jak balsam. Ubrał
szlafrok i usadowił się w fotelu wybierając jednocześnie jej numer.
- Halo. – Usłyszał.
- Witaj moja wybawicielko. Poznajesz niedoszłego denata? – Roześmiała się.
- Marek. Nawet nie żartuj z takich rzeczy. Wiesz, że mogło się skończyć znacznie gorzej. Co z samochodem?
- Będzie gotowy na jutro rano. Między innymi, dlatego też dzwonię. Ale
może po kolei. Chciałem ci bardzo podziękować, bo za sprawą naszej
szczerej rozmowy i rady, jakiej mi udzieliłaś, dzisiaj rozstałem się z
Pauliną. Uwolniłem się nareszcie z tego toksycznego związku. Nawet nie
wiem, jak ci dziękować. Jesteś bardzo mądrą osóbką. Porozmawialiśmy po
raz pierwszy od lat, spokojnie. Wszystko wyjaśniliśmy. Sprzedajemy też
nasz wspólny dom, bo ja nie chcę już w nim mieszkać. Znajdę jakieś
mieszkanie.
- Gratuluję ci Marek, ale ja nic takiego nie zrobiłam. Powiedziałam ci
tylko, jak ja zachowałabym się na twoim miejscu. Najważniejsze, że się
odważyłeś i przyniosło do dobry skutek.
- Ula, ja mam jeszcze jedną sprawę, ale to nie nadaje się na telefon.
Mógłbym jutro przyjechać do południa? Chciałbym porozmawiać i z tobą i z
Maćkiem. Uprzedzisz go?
- Oczywiście, że możesz przyjechać. Tata się ucieszy, bo bardzo cię
polubił, a Maćka uprzedzę. Zapraszam cię też na pierogi. Na całą furę
pierogów. Będziesz mógł zjeść tyle, ile tylko zdołasz, a i do domu
dostaniesz i dla siebie i dla Sebastiana. – Roześmiał się.
- Dziękuję ci Ula, również w imieniu Sebastiana. On kocha jeść i na
pewno będzie ci wdzięczny, że o nim pamiętasz. W takim razie do
zobaczenia jutro. Koło jedenastej powinienem być. Dobranoc.
- Dobranoc. – Odpowiedziała cicho.
Następnego dnia, zgodnie z umową podjechał pod jego dom Sebastian.
- Cześć. – Marek wyciągnął dłoń.
- Cześć przyjacielu. Nadal chrypisz, jak stare zawiasy. Powinieneś kupić coś na to gardło.
- Powinienem. Zapomniałem od Uli wziąć syrop. A’propos. Dzwoniłem do
niej wczoraj i umówiłem się z nią i Maćkiem na dzisiaj. Jak tylko
odbiorę samochód, jadę prosto do Rysiowa. Mam do nich sprawę. Na razie
nic ci nie powiem, bo najpierw sam muszę z nimi pogadać. Mam też
wiadomość od Uli. Zrobiła podobno mnóstwo pierogów i obiecała, że
dostaniemy je obaj do domu. Przywiozę Ci, jak będę od nich wracał.
- Naprawdę? – Sebastian był zaskoczony. – Pamiętała o mnie? Wspaniała
dziewczyna. Daj mi jej numer, to później jej podziękuję. – Szybko
wprowadził numer do swojej komórki. – To, co? Ruszamy?
- Ruszamy.
Podjechali pod warsztat. Mechanicy spisali się zachęceni podwójną
zapłatą. Samochód był gotowy i sprawny. Uiścił zapłatę i pożegnał się z
Olszańskim.
Wsiadł do Lexusa i ruszył w stronę Rysiowa. Cieszył się na myśl, że
znowu ich zobaczy. Pozostawili trwały ślad w jego sercu, szczególnie
Ula. Pod wierzchnią powłoką niemodnych ubrań i ciężkich okularów krył
się prawdziwy anioł. Na myśl o jej dobroci zrobiło mu się cieplej na
duszy. Nie olśniła go urodą, ale gdy poznał ją bliżej docenił przymioty
jej wspaniałego charakteru. Była unikatem. Istotą jedyną w swoim
rodzaju. Nigdy nie narzekała i potrafiła cieszyć się drobiazgami. Przede
wszystkim jednak umiała słuchać, nie przerywając. Pokochał rozmowy z
nią, choć tak naprawdę nie było ich zbyt wiele. Za krótko się znali.
Jednak czuł podświadomie, że ta znajomość zacieśni się, pójdzie w dobrym
kierunku i na pewno w jakiś sposób go zmieni.
Dojeżdżał. Zahamował ostrożnie pod bramą. Zauważył przez szybę
najstarszego Cieplaka odśnieżającego chodnik przed domem. Podszedł do
niego i przywitał się.
- Dzień dobry panie Józefie. – Mężczyzna odwrócił się na dźwięk znajomego głosu.
- Marek! Jak miło cię widzieć! Dobrze się czujesz? Przeszło przeziębienie?
- No, nie do końca. Mam jeszcze chrypę, ale i to minie. Ula mówiła, że przyjadę?
- Mówiła. Czeka tam z Maćkiem na ciebie. Uciekaj, bo zimno, ja mam tu
jeszcze trochę roboty. – Wszedł do ciepłego wnętrza domu i od razu dał
się uwieść tej rodzinnej atmosferze.
- Halo! Jest tu ktoś? – Krzyknął z przedpokoju.
Niemal natychmiast pojawiła się Ula z Maćkiem. Przywitał się z nimi
serdecznie i odziany w domowe kapcie poszedł za nimi do kuchni. Nie
minęło kilka minut a już Ula postawiła przed nim pachnącą kawę i
talerzyk z ciastem. Usiadła przy stole i uśmiechnęła się do niego.
- Zmarzłeś pewnie. Kawa cię rozgrzeje. Co to za sprawa, z którą
przyjechałeś? Zaintrygowałeś nas. Opowiadaj. – Niecierpliwiła się.
Rozciągnął usta w szerokim uśmiechu.
- Już mówię. Rozstałem się dzisiaj ze swoją sekretarką. Nie sprawdziła
się. Zawalała robotę i nie mogłem na niej polegać. Chciałem zaproponować
wam pracę. Pracę na stanowiskach moich asystentów. Co wy na to?
Wpatrywali się w niego oszołomieni. Nie spodziewali się, że może paść
taka propozycja z jego strony. Pierwszy odzyskał głos Maciek.
- Mówisz poważnie?
- Śmiertelnie poważnie. Potrzebuje oddanych i kompetentnych ludzi. Do
was mam zaufanie. Macie odpowiednie wykształcenie i na pewno się na was
nie zawiodę. Jestem pewien, że świetnie sobie poradzicie. Na początek
miesiąc okresu próbnego i trzy i pół tysiąca brutto. Potem umowa stała i
tysiąc złotych więcej. Myślę, że to niezłe warunki?
- Niezłe? Marek! To są wspaniałe warunki. Ula. – Zwrócił się do
przyjaciółki. – Uszczypnij mnie, bo nie wierzę w to, co słyszę. –
Siedziała, jak skamieniała i przetrawiała te informacje.
- Marek. – Odezwała się po chwili. – To wspaniały gest z twojej strony.
Wiesz, jak bardzo jest dla nas ważna ta praca, bo rozmawialiśmy o tym.
Nie zawiedziemy cię i damy z siebie wszystko. Nie pożałujesz tej
decyzji, bo my na pewno nie damy ci do tego powodu. – Ujął jej dłonie.
- Ula. Przecież ja o tym dobrze wiem. Jestem przekonany, że będę miał
najlepszych asystentów na świecie. Od kiedy moglibyście zacząć?
- Choćby zaraz. – Rzucił Maciek.
- Ja mam jeszcze wolne do końca tygodnia na wykurowanie się. Proponuję
więc, żebyście zaczęli od poniedziałku. Jeśli możecie, to spiszcie mi
swoje dane, żeby Sebastian mógł przygotować dla was umowy. W
poniedziałek przyjedźcie na ósmą trzydzieści, bo o tej godzinie
zaczynamy. Miejcie ze sobą wszystkie dokumenty niezbędne do przyjęcia do
pracy. Ula ma moją wizytówkę, więc nie pobłądzicie. Biuro mieści się
przy Lwowskiej. Wjedziecie na piąte piętro i powiecie recepcjonistce, że
jesteście ze mną umówieni. Ona pokaże wam drogę do gabinetu. Potem ja
was oprowadzę po firmie. – Spojrzał na nich ciepło. – Nawet nie wiecie,
jak bardzo się cieszę. To na pewno będzie owocna współpraca.
- Bardzo ci Marek dziękujemy. – Ula miała oczy pełne łez. – Zrobiłeś dla
nas coś wyjątkowego i jesteśmy ci bardzo, bardzo wdzięczni.
- Ula. Czy wy dla mnie nie zrobiliście znacznie więcej? Uratowaliście mi
życie. Leczyliście mnie. Zadbaliście o mnie. To znacznie więcej niż
propozycja pracy, choć wam może się to wydawać nieporównywalne. Zanim
wyjadę pamiętajcie o kartkach z waszymi danymi. Najlepiej zróbcie to od
razu, bo potem możemy zapomnieć. Wiecie… imię, nazwisko, data urodzenia,
pesel, NIP, adres i takie tam.
Wrócił Józef i podzielili się z nim dobrą nowiną. Bardzo się wzruszył i długo ściskał dłoń Marka.
- Ja wiedziałem synu, że dobry z ciebie człowiek i nie zawiodłem się.
Bardzo ci jestem wdzięczny za tę pracę dla nich obojga. Dzięki tobie
zostaną w kraju i nie wyjadą na obczyznę.
Zrobiło mu się przyjemnie na sercu. Polubił tę rodzinę od samego
początku i dobrze czuł się u nich w domu. Zapewnił pana Cieplaka, że
korzyść z tej współpracy będzie obopólna. Oni zyskają pracę, a on
kompetentnych asystentów.
Nakarmiony pysznymi pierogami Uli i zaopatrzony w dwie wielkie michy
wypełnione nimi po brzegi, żegnał się z Cieplakami i Maćkiem wylewnie
dziękując w imieniu swoim i Sebastiana za te wspaniałości.
- Trzymajcie się kochani. Widzimy się w poniedziałek. Do zobaczenia. –
Zapakował wszystko do samochodu, pokiwał im jeszcze raz na pożegnanie i
odjechał w kierunku Warszawy. Zaparkował pod firmą. Zabrał z samochodu
jedną z misek i wjechał na piąte piętro. Wparował do gabinetu Sebastiana
i triumfalnie obwieścił.
- Zobacz, co dla ciebie mam. – Wyciągnął zza pleców miskę.
- Pierogi. – Uśmiechnął się błogo kadrowy. – Cała micha. Będę jadł dotąd aż pęknę. – Marek roześmiał się na całe gardło.
- To nie wszystko. Rozmawiałem z Ulą i Maćkiem. Zaproponowałem im
stanowiska moich asystentów. Tu masz ich dane. – Wyciągnął z kieszeni
kurtki dwie kartki. – Przygotuj dla nich na poniedziałek umowy na trzy i
pół tysiąca złotych. Po miesiącu sporządzisz nowe, na cztery i pół. –
Olszański siedział z miną wyrażającą bezbrzeżne zdumienie.
- A co z Violettą? – Marek poskrobał się w tył głowy.
- Aaa…, bo ty jeszcze nic nie wiesz. Zapomniałem ci powiedzieć. Wczoraj
ostatecznie rozstałem się z Pauliną. Powiedziałem jej też, żeby zrobiła
coś z Violą. Ja jej nie chcę. Była zupełnie nieprzydatna. Wiesz dobrze,
że nie posiadała odpowiednich kwalifikacji i zatrudniłem ją na wyraźne
polecenie Pauliny. Miała mnie szpiegować i jej donosić. Teraz, kiedy się
rozstaliśmy, jej rola również się skończyła. Powiedziałem więc
Paulinie, że albo zrobi z niej osobistą asystentkę, albo ja ją zwalniam.
Zabrała ją do siebie, a ja potrzebuję ludzi do sekretariatu. Tym dwojgu
ufam i cieszę się, że zgodzili się przyjąć moją propozycję.
- To takie buty… Szczerze powiedziawszy nie sądziłem, że kiedykolwiek
zdecydujesz się przerwać ten chory układ z Pauliną. Cieszę się, że
wreszcie się od niej uwolniłeś. Nie miałbyś życia z nią.
- Już nie miałem i to od paru lat. Musiałem zadziałać, bo rodzice coraz
bardziej naciskali na zaręczyny, a do tego nie mogłem dopuścić. No,
dobra. Będę się zbierał. Ula życzy ci smacznego, a ja jadę się kurować.
Muszę jeszcze wpaść do apteki po kilka leków. Trzymaj się i nie zapomnij
przygotować te umowy dla nich.
- Nie zapomnę. Zaraz też zadzwonię do Uli podziękować za te rarytasy. Kuruj się i do poniedziałku
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz