18 marzec 2012
ROZDZIAŁ V
Wszedł do gabinetu Sebastiana pogwizdując wesoło. Ten popatrzył zdumiony
na przyjaciela. Dawno nie widział go w tak dobrym nastroju.
- Cześć stary, a co ty taki wesolutki?
- Kupiłem mieszkanie Seba. Wreszcie wyprowadzam się. Znalazłem też
chętnego, który chce kupić dom. Same dobre wiadomości, więc mam się czym
cieszyć. W tej właśnie sprawie przychodzę. Chciałbym cię prosić o pomoc
w przeprowadzce. Mam do przewiezienia kilka drobiazgów, a jutro mają
przywieźć meble. Chciałem was też zaprosić na sobotę. Pomoglibyście mi
się urządzić. Co ty na to?
- Nas?
- No ciebie, Ulę i Maćka.
- Aaa… rozumiem. Jasne. Ja bardzo chętnie. A te drobiazgi, kiedy chcesz przewieźć?
- Najchętniej dzisiaj. Chciałbym opróżnić dom. Kupiec chce się
wprowadzić jak najszybciej, a ja też nie chciałbym być tam dłużej niż to
konieczne. Wiesz, jak nie znoszę tego domu. – Otrząsnął się z
obrzydzeniem.
- Skoro tak, to możemy pojechać od razu po pracy.
- Dzięki Seba, za to, że mogę zawsze na ciebie liczyć.
- Zawsze do usług. – Wyszczerzył się kadrowy.
Szybko przemierzył korytarz i przywitał się ze swoimi asystentami.
- Witajcie kochani. Możecie przyjść na chwilę do mnie? Muszę wam coś powiedzieć.
Wstali od biurek, weszli za nim do gabinetu i zajęli miejsca na kanapie. Marek roztarł zziębnięte dłonie.
- Mam do was prośbę. Właśnie kupiłem mieszkanie i chciałbym zaprosić was
w sobotę, żebyście pomogli mi je urządzić. Ciebie Maćku chciałbym
zapytać, czy masz coś, co nazywa się wiertarką. Mam kilka rzeczy do
powieszenia na ścianie i trzeba wywiercić dziury pod kołki. Ja sam nie
bardzo radzę sobie z takim sprzętem. Rozumiecie… Wychuchany jedynak. –
Roześmiali się.
- Ja za to świetnie z nią sobie radzę i bardzo chętnie wywiercę ci parę
dziur. Oczywiście, że ci pomożemy. Kobieca ręka też się przyda. Mam
nadzieje Ula, że też się zgadzasz? – Uśmiechnęła się lekko.
- No jasne. Przecież nie zostawimy go bez pomocy, skoro tak ładnie
prosi. – Zwróciła się do Marka. – Musisz nam tylko podać adres, żebyśmy
wiedzieli, gdzie te dziury wiercić.
- Dziękuję wam bardzo. Sebastian obiecał, że też pomoże. Mieszkanie jest
na Mokotowie na ulicy Siennej położone dość wysoko, bo na dwunastym
piętrze. Mam piękny widok na Warszawę. Czy godzina jedenasta nie będzie
za wczesna? Dacie radę przyjechać? – Maciek prychnął.
- Pewnie. Ty jeszcze tego nie wiesz, ale w każdą sobotę do godziny
jedenastej panna Cieplak zdąży przewrócić chałupę do góry nogami.
Zaciekle sprząta i ustawia wszystkich po kątach. Przynajmniej jedną
sobie odpuści a pan Józef i dzieciaki odetchną z ulgą. – Roześmiał się
na całe gardło widząc złą minę Uli. Objął ją ramieniem.
- No nie złość się. Przecież to tylko żarty. U Marka też będzie pewnie sprzątania pod dostatkiem. Nie będziemy się nudzić.
Marek uśmiechnął się do nich z sympatią. Uwielbiał tę dwójkę.
- Tu macie dokładny adres. – Podał Maćkowi kartkę. – Jestem wam naprawdę bardzo wdzięczny.
W sobotnie przedpołudnie Maciek wpadł do domu Cieplaków i już od progu huknął.
- Ula! Gdzie jesteś?
- W kuchni. Chodź. Pomożesz mi.
Wszedł i zobaczył, jak usiłuje podnieść wielki garnek. Podszedł szybko do niej i złapał za jedno ucho.
- Jezu! Ula, co ty tam tak dźwigasz?
- Gołąbki. Narobiłam ich całe mnóstwo. Nie wiem, o której wyjedziemy od
Marka, a trzeba też coś zjeść, prawda? Podgrzejemy je i będziemy mieć
gotowy obiad. Pomożesz mi? Ja wezmę jeszcze garnek z sosem do nich.
Tylko nie przewróć się z nimi. Ślisko jest. – Do kuchni wszedł Józef.
- I co córcia, spakowałaś wszystko?
- Spakowałam. Nie wiem tato, o której skończymy. Na piecu są dla was
gołąbki i sos. Muszę już wychodzić, bo Maciek zamarznie w tym aucie.
Trzymajcie się. – Ucałowała go w policzek i już jej nie było.
Podjechali na Sienną. Wysiedli z samochodu rozglądając się ciekawie.
Osiedle było ładnie położone i dość zadbane. Odśnieżone chodniki i droga
dojazdowa. Wszystko wysypane piaskiem. Widać było rękę dobrego
gospodarza. Zadzwonili na domofon, w którym po chwili usłyszeli głos
Marka.
- Marek, to my. – Powiedzieli zgodnym chórem.
- Już otwieram. Wchodźcie. – Wjechali na dwunaste piętro, gdzie w
otwartych na oścież drzwiach czekał już na nich Marek z Sebastianem.
- Co to za gary? – Zainteresował się ten ostatni. Maciek uśmiechnął się pod nosem.
- To coś dla ciebie Sebastian. Wiemy wszyscy, jak smakuje ci kuchnia
Uli. Specjalnie dla ciebie męczyła się wczoraj z tą górą gołąbków.
- Naprawdę? Gołąbki? – Jego twarz rozanielił błogi uśmiech. – Uwielbiam gołąbki. Dziękuję Ula.
- Nie ma za co, a gołąbki są dla wszystkich, nie tylko dla ciebie. Chyba
by cię rozerwało, jakbyś zjadł taką ilość. – Rozchichotany Marek
wpuścił ich do środka.
- Wejdźcie proszę. Kuchnia jest na lewo i tam możesz postawić Maciek ten
gar. Ja włączę expres i zrobię kawę. Na pewno zmarzliście, więc zanim
zaczniemy rozgrzejecie się trochę.
Rozglądali się ciekawie po mieszkaniu.
- Ale wielkie. – Skonstatowała Ula. – Bardziej przypomina apartament niż zwykłe mieszkanie.
- Wydaje ci się. Jak rozłożymy meble, to już nie będzie takie wielkie. – Powiedział Marek podając jej filiżankę z kawą.
- Pokażesz mi potem, w których miejscach chcesz mieć te dziury? Nie
chciałbym tego zepsuć i wywiercić tam, gdzie nie trzeba. – Marek
uśmiechnął się do Maćka.
- Spokojnie. Już pozaznaczałem ołówkiem. Potem ci pokażę.
Dopili kawę i zabrali się do roboty. Maciek wiercił, a Marek z
Sebastianem uwalniali meble z pudeł. Puste kartony Ula darła na mniejsze
kawałki i pakowała do worków na śmieci. O czternastej zostawiła ich i
poszła do kuchni podgrzać obiad. W szafkach znalazła talerze i sztućce.
Zaparzyła też herbatę i pokroiła chleb. Miał zastąpić ziemniaki. Gdy
uporała się ze wszystkim, weszła do salonu i powiedziała.
- Przerwijcie sobie na chwilę. Obiad na stole. Umyjcie ręce i chodźcie.
Jak na komendę oderwali się od pracy. Od zapachu jej specjałów zakręciło
ich w żołądkach. Zawołali Maćka i już po chwili usiedli przy stole
wdychając te boskie aromaty. Jedli w ciszy od czasu do czasu mrucząc
tylko z zadowolenia. Ula z przyjemnością przyglądała się, jak w
błyskawicznym tempie dania znikają im z talerzy.
- Ktoś chce dokładkę? – Wszyscy jednocześnie podnieśli głowy i spojrzeli
na nią wymownie. Nie musieli odpowiadać, ich wzrok mówił wszystko.
Parsknęła śmiechem na widok wbitych w siebie trzech par oczu.
- Rozumiem, że wszyscy. – Kiwnęli głowami. Rozchichotana nakładała im solidne porcje repety.
Najedzeni siedzieli jeszcze chwilę przy stole.
- Matko, ale się najadłem. – Sebastian poluzował pasek spodni. – To było
pyszne. Ula, jesteś mistrzynią gotowania. Cokolwiek nie zrobisz zawsze
fantastycznie smakuje. Taka kobieta to skarb.
Odwróciła głowę chcąc ukryć rumieńce. Rozczuliło to Marka. Była taka
nieśmiała i zawsze jednakowo reagowała na komplementy. Podniósł się z
krzesła i podszedł do niej. Chwycił jej dłoń i przycisnął do ust.
Zadrżała. Poczuła jak jej serce gwałtownie przyspiesza. Ostatnio tak
właśnie reagowała, kiedy był tak blisko.
- Dziękuję Ula, że pomyślałaś o jedzeniu. Gołąbki były fantastyczne. Ja
pewnie zamówiłbym jakąś pizzę. Uraczyłaś nas cudownym obiadem. –
Spuściła skromnie wzrok.
- Cieszę się, że wam smakowało. A teraz dokończcie to, co zaczęliście.
Trzeba jeszcze zmyć podłogę zanim położymy dywany. Ja pozawieszam firany
i zasłony.
- Masz rację. – Uśmiechnął się wdzięcznie. – Zaraz skończymy i pomożemy ci przy oknach.
Teraz poszło już sprawnie. Pozbawione kartonowych zabezpieczeń meble
znalazły swoje miejsce. Podobnie dywany. Firanki też wisiały fantazyjnie
upięte przez Ulę. Napracowali się, ale efekt był imponujący. Usiedli
jeszcze na chwilę przy kawie. Ula spojrzała na swojego szefa.
- My będziemy się powoli zbierać Marek. Mieszkanie wygląda tak jak
powinno. Na pewno będzie ci się tu dobrze mieszkać. Tyle tu miejsca i
przestrzeni. – Rozejrzała się dokoła. – Widok z okna też piękny. Tylko
pozazdrościć. – Uśmiechnął się smutno.
- Nie masz mi czego zazdrościć Ula. To ja zazdroszczę wam. U was zawsze
jest tak przytulnie, rodzinnie i swojsko. W pojedynkę trudno stworzyć
taką atmosferę. Muszę jednak przyznać, że to mieszkanie jest bardziej
przytulne niż dom, którego się pozbyłem.
Przeszli do przedpokoju i ubrali kurtki. Marek ponownie ujął Ulę za rękę i podniósł jej dłoń do ust.
- Bardzo ci dziękuję Ula za wszystko. Proszę pozdrów ode mnie tatę i dzieciaki.
- Pozdrowię. Dziękuję. – Powiedziała cicho. Podał dłoń Maćkowi.
- I tobie Maciek wielkie dzięki. Jesteście prawdziwymi przyjaciółmi. Naprawdę to doceniam.
- Nie ma o czym mówić. Trzymajcie się. Dobranoc. – Zamknął za nimi drzwi i wrócił do Sebastiana.
- Zostaniesz do jutra? Jest gdzie spać. Mam ochotę na piwo. Dołączysz do mnie?
- Pewnie, czemu nie.
Przyniósł otwarte butelki Heinekena i podał przyjacielowi. Sączyli wolno rozkoszując się jego smakiem.
- Wiesz Marek. Dawno nie byliśmy w klubie. Może skoczylibyśmy jutro na
dobry alkohol i panienki. – Sebastian spojrzał na Marka szukając u niego
akceptacji do tego pomysłu, ale on odniósł się do niego sceptycznie.
- Nie uwierzysz, ale wcale nie mam na to ochoty. Jakoś od czasu tego
incydentu pod Rysiowem straciłem ochotę na balangi. Przestały mnie bawić
puste panny. Głupio się zachowywaliśmy, musisz przyznać. Jak
szczeniaki. Nie jesteśmy już młodzieniaszkami Seba. Odpuśćmy sobie.
Byliśmy tacy żałośni. Szaleliśmy, zalewaliśmy się w trupa i
odchorowywaliśmy to za każdym razem. Bez sensu. – Pokręcił głową.
Olszański słuchał tych wynurzeń z otwartymi ze zdziwienia ustami.
- Nie poznaję cię. Zawsze chętnie mi towarzyszyłeś. Często to właśnie ty
byłeś inicjatorem tych szaleństw, jak to określiłeś. Co spowodowało, że
tak nagle zmieniłeś zdanie o tych imprezach?
- To wszystko prawda, ale chyba ostatnio coś zrozumiałem i doszedłem do
wniosku, że nie chcę tak dalej żyć. Rozstanie z Pauliną było pierwszym
krokiem do normalności. Próbuję normalnieć, jeśli wiesz, co mam na
myśli.
- Chcesz powiedzieć, że pragniesz stabilizacji? – Marek zastanowił się.
- No… chyba można to tak nazwać. Chcę się zakochać tak prawdziwie. Z
motylami w brzuchu i umieraniem z tęsknoty. Chcę założyć rodzinę i mieć
normalny, ciepły dom.
– Zakochać? – Zdziwił się Sebastian. - Przecież ty już jesteś zakochany. – Marek spojrzał na niego dziwnie.
- Seba, czy tobie rozum odjęło, czy za dużo piwa wypiłeś? W kim niby? – Sebastian poklepał go po ramieniu.
- Ty chyba naprawdę nie zdajesz sobie z tego sprawy. Jesteś zakochany w
Uli. – Wytłumaczył, jak dziecku. Marek wyglądał na oszołomionego.
- Nie… Tobie już całkiem odbiło. Nie jestem zakochany w Uli, tylko
zafascynowany jej osobowością i szlachetnością jej charakteru, bo nigdy
nie spotkałem nikogo podobnego do niej. – Olszański uśmiechnął się z
politowaniem.
- No właśnie. To się nazywa miłość przyjacielu. I powiem ci coś jeszcze.
Ona też cię kocha. Widzę jak na ciebie patrzy. Tego nie da się pomylić z
czymś innym. Widzę też, jak ty na nią patrzysz. Nigdy nie patrzyłeś na
Paulinę w taki sposób.
- To kompletna bzdura Sebastian. Coś ci się musiało pomylić i źle to
wszystko odczytałeś. Ula, to prawdziwy przyjaciel. Uratowała mi życie i
wiele jej zawdzięczam, ale nie kocham jej. – Sebastian pokręcił głową i
westchnął.
- Zobaczysz. Przekonasz się któregoś dnia, że to ja miałem rację. To
wspaniała dziewczyna. Nie olśniewa urodą, to prawda, a jednak ma coś w
sobie, co przyciąga. To coś, to właśnie przymioty jej charakteru. Wiesz
jak to mówią „Z ładnej miski się nie najesz”, a ona zawsze może się
zmienić. Możesz się jeszcze zdziwić.
Mówiąc to wszystko Sebastian nawet nie zdawał sobie sprawy, jak prorocze staną się jego słowa.
W poniedziałek przed południem została w biurze sama. Marek miał
spotkanie biznesowe na mieście, a Maciek załatwiał sprawę folderów w
drukarni. Właśnie pochylała się nad dokumentami, które miały posłużyć do
analizy porównawczej kampanii reklamowych z ostatnich trzech lat.
Zatraciła się w tej pracy zupełnie i nie zauważyła, że do sekretariatu
wszedł sam mistrz Pshemko.
- Urszulo. – Powiedział cicho, jakby bojąc się ją spłoszyć. Podniosła
znad papierów głowę i uśmiechnęła się promiennie na jego widok.
- Pshemko! Jak miło cię widzieć. Potrzebujesz czegoś? Jeśli tak, to powiedz, postaram się załatwić.
- Nie serdeńko, nic nie potrzebuję. Mam coś dla ciebie. Musisz tylko przejść ze mną do pracowni.
- Naprawdę? – Powiedziała zdziwiona. – A co takiego?
- Niespodzianka. – Uśmiechnął się tajemniczo.
- W takim razie chodźmy. – Zanim poszła z mistrzem, zamknęła biuro na klucz i oddała Ani.
- Zostawiam ci klucz, bo idę do Pshemko. Jakby wrócił Maciek albo Marek, to daj mu go i przekaż proszę, gdzie jestem.
- Nie ma sprawy Ula. Przekażę.
Już bez przeszkód dołączyła do mistrza i powędrowała z nim do pracowni. Trochę się zdziwiła, kiedy zamknął ją na klucz.
- Pshemko, co ty kombinujesz? – Spytała z niepewną miną.
- Nie obawiaj się. Nic ci nie grozi. Usiądź proszę i wysłuchaj mnie
spokojnie. – Zrobiła, jak kazał zaintrygowana jego zachowaniem.
- Moja droga Urszulo. – Zaczął oficjalnie. – Za to wszystko, co dla mnie zrobiłaś, chcę ci się jakoś odwdzięczyć.
Już otwierała usta, żeby zaprotestować, ale powstrzymał ją.
– Błagam, tylko nic nie mów. Wysłuchaj mnie do końca. Otóż, postanowiłem
zmienić twój wizerunek. Pozwól mi na to. – Złożył ręce, jak do
modlitwy. - Od tak dawna pragnę to zrobić. Jestem pewien, że nie
pożałujesz i będziesz zadowolona z efektu końcowego. Gości tu dzisiaj u
mnie znany stylista i mój serdeczny przyjaciel. Zgodził się zrobić to
dla mnie i odmieni cię.
Spojrzała na niego bezradnie. Bała się, że jak odmówi on po prostu dostanie furii, a do tego dopuścić nie mogła. Westchnęła.
- Dobrze Pshemko, zgadzam się. Rób, co chcesz. – Uradowany klasnął w dłonie.
- Bazyli! Pozwól tu do nas! – Zza parawanu wyszedł człowiek w średnim
wieku z charakterystyczną kozią bródką i uśmiechnął się do Uli.
- Zrobię z pani prawdziwą piękność, proszę mi tylko na to pozwolić. – Nie mogła powstrzymać uśmiechu. – Wszyscy artyści są chyba nieźle zakręceni.
– Pozwalam, proszę robić to, co uważa pan za stosowne.
- W takim razie zaczynamy.
Nałożył jej na włosy farbę koloru ciemnej czekolady, a potem już tylko
patrzyła, jak spadają na ziemię kolejne pasma jej długich włosów.
Płakała cicho, ale nie odważyła się zaprotestować. Pshemko zauważył tę
wilgoć toczącą się po policzkach i pogładził jej dłoń.
- Urszulo, nie płacz. Zobaczysz, jaka będziesz piękna po tych zabiegach,
a włosy i tak odrosną. – Uśmiechnęła się do niego przez łzy.
- Masz rację. – Wyszeptała. – Niepotrzebnie histeryzuję.
Kiedy Bazyli wymodelował jej fryzurę, oniemiała. Czy to naprawdę była
ona? Ten kolor nadał głębi i połysku jej włosom, a fryzura była o niebo
lepsza niż ten kucyk, który nosiła do tej pory. Stylista zrobił jej
delikatny makijaż a Pshemko już szykował dla niej kreację w postaci
wełnianej sukienki do kolan w kolorze dojrzałej śliwki. Kiedy ją ubrała i
stanęła przed nimi, byli zaskoczeni. Wyglądała naprawdę pięknie.
Chciała założyć swoje okulary, ale powstrzymali ją.
- Nie Urszulo. One już nie pasują. Bazyli przyniósł ze sobą komplet
soczewek i okularów, bo nie wiedziałem ile masz dioptrii. Zaraz
dobierzemy coś twarzowego. Spróbuj najpierw założyć soczewki.
Po paru nieudanych próbach wreszcie jej się udało. Widziała doskonale.
Kiedy zobaczyła się w lustrze, nie mogła uwierzyć. Patrzyła na nią
piękna kobieta o dużych chabrowych oczach, ładnej fryzurze, pięknej
sukience dopasowanej do jej figury i zgrabnych nogach ubranych w długie
do kolan botki na niewielkim obcasiku.
- Pshemko, Bazyli, dokonaliście cudu. – Wyszeptała. – Bardzo wam
dziękuję i jestem niezmiernie wdzięczna. – Ucałowała ich obu. – Nigdy
nie myślałam, że mogę być taka…
- Piękna? – Dokończył mistrz z uśmiechem. – Teraz jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką znam.
Wyszła z pracowni ciągle oszołomiona tą zmianą. Nigdy nie przypuszczała,
że może wyglądać, jak te modelki, które kręcą się po firmie każdego
dnia. Podeszła do recepcji, ale nie zastała Ani. Sama zabrała więc klucz
od sekretariatu i wróciła do przerwanej pracy. Po jakimś czasie
usłyszała na korytarzu kroki. Rozpoznała je. To Marek wracał. Wszedł do
sekretariatu i ze zdumieniem zobaczył jakąś obcą kobietę siedzącą za
biurkiem Uli. Zdenerwował się trochę i podniesionym nieco głosem
zapytał.
- Przepraszam bardzo, chciałbym wiedzieć, co pani tu robi i kto panią tu wpuścił?
Podniosła głowę i uśmiechnęła się szeroko.
- Nie panikuj Marek, to ja, Ula. – Odpowiedziała cichym, łagodnym
głosem. Otworzył usta ze zdumienia. Można nawet powiedzieć, że był w
głębokim szoku. Zanim odzyskał głos, poluzował krawat pod szyją, jakby
nagle zabrakło mu powietrza.
- Chryste Panie, to naprawdę ty? Jesteś piękna! Kto ci to zrobił? Muszę
mu gorąco podziękować za tę przemianę, choć tamtą ciebie też lubiłem.
Ale, teraz… ? Matko! Teraz wyglądasz, jak milion dolarów. Jesteś
olśniewająca. – Złapał nerwowo za słuchawkę telefonu nie przestając na
nią patrzeć. - Muszę tu ściągnąć Sebę. Niech popatrzy na ten cud. –
Próbowała zaprotestować.
- Marek, zawstydzasz mnie. Czy ja wyglądam, jak małpa w ZOO, żeby mnie
inni oglądali? – Ucałował jej dłoń i błagalnie spojrzał w jej dwa
błękity.
- Tylko Sebastian i nikt więcej. On musi cię zobaczyć a ja muszę
zobaczyć jego minę. – Wykręcił wewnętrzny. – Seba przyjdź szybko do
mnie.
Kiedy wszedł do sekretariatu zaraz zauważył kobietę. Podszedł do niej i przywitał się patrząc na nią roziskrzonym wzrokiem.
- Dzień dobry. Co sprowadza taką piękność w nasze skromne progi? – Dobrzański nie wytrzymał i ryknął na całe gardło.
- Nie poznał cię, nie poznał… - Sebastian stał zdezorientowany nie mogąc zrozumieć, co ubawiło tak jego przyjaciela.
- Marek, możesz mi wytłumaczyć, z czego się… - Nie pozwolił mu dokończyć.
- Seba, to jest Ula!
- Ula? – Spojrzał na nią. Też nie wytrzymała i roześmiała się perliście ukazując w pełni swój aparat ortodontyczny.
- Tak Sebastian, to ja we własnej osobie. – Lustrował ją z podziwem z góry na dół.
- Ależ jesteś piękna. W życiu bym cię nie poznał.
- Czego byś nie poznał? – Do sekretariatu wszedł Maciek. Zauważył, że nie są sami i ukłonił się kobiecie.
- Dzień dobry. - Teraz cała trójka śmiała się do rozpuku.
- On… też jej nie poznał. – Marek wykrztusił z siebie trzymając się za brzuch.
- Maciuś poznaj twoją najlepszą przyjaciółkę, Ulę. – Maciek spojrzał na nią i dostrzegł aparat na zębach. Nagle zrozumiał.
- Ula, na litość boską, coś ty ze sobą zrobiła? Własny ojciec cię nie pozna. Ale wyglądasz pięknie, to trzeba przyznać.
- Dobra. Dosyć już. Chodź Ula do mnie, bo muszę coś z tobą omówić. Maciek, załatwiłeś wszystko?
- Załatwiłem wszystko, jak trzeba. Foldery się drukują.
Przepuścił Ulę w drzwiach i sam wszedł zamykając je za sobą. Usiadła skromnie na kanapie.
- No Ula. Większej niespodzianki nie mogłaś mi zrobić. Dobrze, że
pozbyłaś się tych okularów, bo zasłaniały ci niemal całą twarz, która,
jak się okazuje, jest niezwykle piękna.
Znowu jej policzki przybrały barwę buraczka i znowu rozczuliła go swoją
nieśmiałością. Spojrzał w te dwa szafirowe jeziorka i utonął w nich.
Poruszyła się niespokojnie. Poczuła się bardzo zażenowana.
- Marek… - Z trudem oderwał wzrok od jej oczu. – Chciałeś coś omówić…,więc…
- A… tak… tak…, ale zanim ci powiem, to chciałbym cię o coś spytać.
Lubisz muzykę poważną? Ale nie tę nowoczesną. Klasyczną. - Zauważył, że
się zdziwiła. – Dostałem zaproszenie na koncert do filharmonii. –
Wyjaśnił. – Z osobą towarzyszącą. Byłbym szczęśliwy, gdybyś zechciała
pójść. – Ta propozycja wbiła ją w oparcie kanapy.
- Ja…? Z tobą…? – Wyjąkała.
- No, a co w tym takiego dziwnego? Nie samą pracą człowiek żyje. Koncert
jest w sobotę. Przyjechałbym po ciebie o osiemnastej, bo zaczyna się
godzinę później.
- Marek, ja nigdy nie byłam na takim koncercie i naprawdę nie wiem, czy lubię taką muzykę.
- To w takim razie dobra okazja, żeby się o tym przekonać. Zgódź się,
proszę. – Popatrzył na nią wzrokiem biednego psiaka, a ona już
wiedziała, że nie będzie mu w stanie odmówić.
- No dobrze. Niech ci będzie. Pójdę z tobą na ten koncert. – Porwał ją z
kanapy wprost na ręce i okręcił się z nią kilka razy po gabinecie.
- Marek! Co ty wyprawiasz! Postaw mnie! Jestem ciężka. - Uśmiechnął się
do niej radośnie ukazując te dwa słodkie dołeczki w policzkach.
- Wcale nie jesteś. Jesteś lekka jak piórko. Dziękuję ci, że się
zgodziłaś. – Cmoknął ją w policzek, który podobnie, jak i ten drugi
zapłonął żywym ogniem.
Rodzina faktycznie jej nie poznała, ale nie musiała ich długo
przekonywać. Wystarczyło, że się odezwała i pokazała aparat na zębach.
- Pięknie wyglądasz córcia. – Józef był wzruszony. – Jesteś taka podobna do mamy. – Teraz już oboje mieli łzy w oczach.
- Wyglądasz, jak księżniczka Ulcia. Jesteś najpiękniejsza. – Mała Beatka
przytuliła się do niej. – Teraz tylko musisz odnaleźć swojego księcia.
- Księcia to już znalazłam, tylko niestety nigdy nie będzie mój. – Pomyślała z żalem.
W sobotę szykowała się niemal od rana. W tygodniu zrobiła porządne
zakupy. Wydała mnóstwo pieniędzy, ale nie żałowała. Trochę nowych,
modnych ciuszków zawsze się przyda. Kupiła też elegancki płaszcz. Ten, w
którym chodziła do tej pory był już stary i w dodatku przerobiony z
płaszcza mamy. O osiemnastej podjechał Marek. Wszedł do domu i przywitał
się ze wszystkimi. Kiedy wynurzyła ze swojego pokoju serce załomotało
mu w piersi. Wyglądała zjawiskowo. – Jest cudna. Pshemko naprawdę
się spisał. Wykonał dobrą robotę. Ma piękne oczy i takie długie rzęsy.
Przez te wielkie okulary nie było tego w ogóle widać. I usta. Ładnie
wyrzeźbione, pełne i jędrne. Aż proszą się o pocałunek. – Otrząsnął się z tych myśli zauważając, że patrzy na niego. Uśmiechnął się.
- Gotowa?
- Mhmm…
- W takim razie jedziemy. Koncert zapowiada się rewelacyjnie. Będzie „IX
Symfonia” Beethovena i „Symfonia fantastyczna” Berlioza, nazywana też
często „Symfonią miłości”. To piękna muzyka Ula, bardzo poruszająca i z
pewnością ci się spodoba. Koncert potrwa z półtorej godziny, później
moglibyśmy pójść coś zjeść. Jutro niedziela, więc nie musisz się zrywać,
skoro świt. Zgadzasz się?
Czy mogła się nie zgodzić? Czy mogła mu odmówić, kiedy jej serce
wyrywało się do niego i trzepotało w jej piersi, jak uwięziony w klatce
ptak?
- Dobrze. Zgadzam się. – Wyszeptała. Zbliżył się do niej i pocałował policzek.
- Dziękuję Ula.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz