Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 5 października 2015

"Symfonia miłości" - rozdział 5

18 marzec 2012  
ROZDZIAŁ V


Wszedł do gabinetu Sebastiana pogwizdując wesoło. Ten popatrzył zdumiony na przyjaciela. Dawno nie widział go w tak dobrym nastroju.
- Cześć stary, a co ty taki wesolutki?
- Kupiłem mieszkanie Seba. Wreszcie wyprowadzam się. Znalazłem też chętnego, który chce kupić dom. Same dobre wiadomości, więc mam się czym cieszyć. W tej właśnie sprawie przychodzę. Chciałbym cię prosić o pomoc w przeprowadzce. Mam do przewiezienia kilka drobiazgów, a jutro mają przywieźć meble. Chciałem was też zaprosić na sobotę. Pomoglibyście mi się urządzić. Co ty na to?
- Nas?
- No ciebie, Ulę i Maćka.
- Aaa… rozumiem. Jasne. Ja bardzo chętnie. A te drobiazgi, kiedy chcesz przewieźć?
- Najchętniej dzisiaj. Chciałbym opróżnić dom. Kupiec chce się wprowadzić jak najszybciej, a ja też nie chciałbym być tam dłużej niż to konieczne. Wiesz, jak nie znoszę tego domu. – Otrząsnął się z obrzydzeniem.
- Skoro tak, to możemy pojechać od razu po pracy.
- Dzięki Seba, za to, że mogę zawsze na ciebie liczyć.
- Zawsze do usług. – Wyszczerzył się kadrowy.
Szybko przemierzył korytarz i przywitał się ze swoimi asystentami.
- Witajcie kochani. Możecie przyjść na chwilę do mnie? Muszę wam coś powiedzieć.
Wstali od biurek, weszli za nim do gabinetu i zajęli miejsca na kanapie. Marek roztarł zziębnięte dłonie.
- Mam do was prośbę. Właśnie kupiłem mieszkanie i chciałbym zaprosić was w sobotę, żebyście pomogli mi je urządzić. Ciebie Maćku chciałbym zapytać, czy masz coś, co nazywa się wiertarką. Mam kilka rzeczy do powieszenia na ścianie i trzeba wywiercić dziury pod kołki. Ja sam nie bardzo radzę sobie z takim sprzętem. Rozumiecie… Wychuchany jedynak. – Roześmiali się.
- Ja za to świetnie z nią sobie radzę i bardzo chętnie wywiercę ci parę dziur. Oczywiście, że ci pomożemy. Kobieca ręka też się przyda. Mam nadzieje Ula, że też się zgadzasz? – Uśmiechnęła się lekko.
- No jasne. Przecież nie zostawimy go bez pomocy, skoro tak ładnie prosi. – Zwróciła się do Marka. – Musisz nam tylko podać adres, żebyśmy wiedzieli, gdzie te dziury wiercić.
- Dziękuję wam bardzo. Sebastian obiecał, że też pomoże. Mieszkanie jest na Mokotowie na ulicy Siennej położone dość wysoko, bo na dwunastym piętrze. Mam piękny widok na Warszawę. Czy godzina jedenasta nie będzie za wczesna? Dacie radę przyjechać? – Maciek prychnął.
- Pewnie. Ty jeszcze tego nie wiesz, ale w każdą sobotę do godziny jedenastej panna Cieplak zdąży przewrócić chałupę do góry nogami. Zaciekle sprząta i ustawia wszystkich po kątach. Przynajmniej jedną sobie odpuści a pan Józef i dzieciaki odetchną z ulgą. – Roześmiał się na całe gardło widząc złą minę Uli. Objął ją ramieniem.
- No nie złość się. Przecież to tylko żarty. U Marka też będzie pewnie sprzątania pod dostatkiem. Nie będziemy się nudzić.
Marek uśmiechnął się do nich z sympatią. Uwielbiał tę dwójkę.
- Tu macie dokładny adres. – Podał Maćkowi kartkę. – Jestem wam naprawdę bardzo wdzięczny.

W sobotnie przedpołudnie Maciek wpadł do domu Cieplaków i już od progu huknął.
- Ula! Gdzie jesteś?
- W kuchni. Chodź. Pomożesz mi.
Wszedł i zobaczył, jak usiłuje podnieść wielki garnek. Podszedł szybko do niej i złapał za jedno ucho.
- Jezu! Ula, co ty tam tak dźwigasz?
- Gołąbki. Narobiłam ich całe mnóstwo. Nie wiem, o której wyjedziemy od Marka, a trzeba też coś zjeść, prawda? Podgrzejemy je i będziemy mieć gotowy obiad. Pomożesz mi? Ja wezmę jeszcze garnek z sosem do nich. Tylko nie przewróć się z nimi. Ślisko jest. – Do kuchni wszedł Józef.
- I co córcia, spakowałaś wszystko?
- Spakowałam. Nie wiem tato, o której skończymy. Na piecu są dla was gołąbki i sos. Muszę już wychodzić, bo Maciek zamarznie w tym aucie. Trzymajcie się. – Ucałowała go w policzek i już jej nie było.
Podjechali na Sienną. Wysiedli z samochodu rozglądając się ciekawie. Osiedle było ładnie położone i dość zadbane. Odśnieżone chodniki i droga dojazdowa. Wszystko wysypane piaskiem. Widać było rękę dobrego gospodarza. Zadzwonili na domofon, w którym po chwili usłyszeli głos Marka.
- Marek, to my. – Powiedzieli zgodnym chórem.
- Już otwieram. Wchodźcie. – Wjechali na dwunaste piętro, gdzie w otwartych na oścież drzwiach czekał już na nich Marek z Sebastianem.
- Co to za gary? – Zainteresował się ten ostatni. Maciek uśmiechnął się pod nosem.
- To coś dla ciebie Sebastian. Wiemy wszyscy, jak smakuje ci kuchnia Uli. Specjalnie dla ciebie męczyła się wczoraj z tą górą gołąbków.
- Naprawdę? Gołąbki? – Jego twarz rozanielił błogi uśmiech. – Uwielbiam gołąbki. Dziękuję Ula.
- Nie ma za co, a gołąbki są dla wszystkich, nie tylko dla ciebie. Chyba by cię rozerwało, jakbyś zjadł taką ilość. – Rozchichotany Marek wpuścił ich do środka.
- Wejdźcie proszę. Kuchnia jest na lewo i tam możesz postawić Maciek ten gar. Ja włączę expres i zrobię kawę. Na pewno zmarzliście, więc zanim zaczniemy rozgrzejecie się trochę.
Rozglądali się ciekawie po mieszkaniu.
- Ale wielkie. – Skonstatowała Ula. – Bardziej przypomina apartament niż zwykłe mieszkanie.
- Wydaje ci się. Jak rozłożymy meble, to już nie będzie takie wielkie. – Powiedział Marek podając jej filiżankę z kawą.
- Pokażesz mi potem, w których miejscach chcesz mieć te dziury? Nie chciałbym tego zepsuć i wywiercić tam, gdzie nie trzeba. – Marek uśmiechnął się do Maćka.
- Spokojnie. Już pozaznaczałem ołówkiem. Potem ci pokażę.
Dopili kawę i zabrali się do roboty. Maciek wiercił, a Marek z Sebastianem uwalniali meble z pudeł. Puste kartony Ula darła na mniejsze kawałki i pakowała do worków na śmieci. O czternastej zostawiła ich i poszła do kuchni podgrzać obiad. W szafkach znalazła talerze i sztućce. Zaparzyła też herbatę i pokroiła chleb. Miał zastąpić ziemniaki. Gdy uporała się ze wszystkim, weszła do salonu i powiedziała.
- Przerwijcie sobie na chwilę. Obiad na stole. Umyjcie ręce i chodźcie.
Jak na komendę oderwali się od pracy. Od zapachu jej specjałów zakręciło ich w żołądkach. Zawołali Maćka i już po chwili usiedli przy stole wdychając te boskie aromaty. Jedli w ciszy od czasu do czasu mrucząc tylko z zadowolenia. Ula z przyjemnością przyglądała się, jak w błyskawicznym tempie dania znikają im z talerzy.
- Ktoś chce dokładkę? – Wszyscy jednocześnie podnieśli głowy i spojrzeli na nią wymownie. Nie musieli odpowiadać, ich wzrok mówił wszystko. Parsknęła śmiechem na widok wbitych w siebie trzech par oczu.
- Rozumiem, że wszyscy. – Kiwnęli głowami. Rozchichotana nakładała im solidne porcje repety.
Najedzeni siedzieli jeszcze chwilę przy stole.
- Matko, ale się najadłem. – Sebastian poluzował pasek spodni. – To było pyszne. Ula, jesteś mistrzynią gotowania. Cokolwiek nie zrobisz zawsze fantastycznie smakuje. Taka kobieta to skarb.
Odwróciła głowę chcąc ukryć rumieńce. Rozczuliło to Marka. Była taka nieśmiała i zawsze jednakowo reagowała na komplementy. Podniósł się z krzesła i podszedł do niej. Chwycił jej dłoń i przycisnął do ust. Zadrżała. Poczuła jak jej serce gwałtownie przyspiesza. Ostatnio tak właśnie reagowała, kiedy był tak blisko.
- Dziękuję Ula, że pomyślałaś o jedzeniu. Gołąbki były fantastyczne. Ja pewnie zamówiłbym jakąś pizzę. Uraczyłaś nas cudownym obiadem. – Spuściła skromnie wzrok.
- Cieszę się, że wam smakowało. A teraz dokończcie to, co zaczęliście. Trzeba jeszcze zmyć podłogę zanim położymy dywany. Ja pozawieszam firany i zasłony.
- Masz rację. – Uśmiechnął się wdzięcznie. – Zaraz skończymy i pomożemy ci przy oknach.
Teraz poszło już sprawnie. Pozbawione kartonowych zabezpieczeń meble znalazły swoje miejsce. Podobnie dywany. Firanki też wisiały fantazyjnie upięte przez Ulę. Napracowali się, ale efekt był imponujący. Usiedli jeszcze na chwilę przy kawie. Ula spojrzała na swojego szefa.
- My będziemy się powoli zbierać Marek. Mieszkanie wygląda tak jak powinno. Na pewno będzie ci się tu dobrze mieszkać. Tyle tu miejsca i przestrzeni. – Rozejrzała się dokoła. – Widok z okna też piękny. Tylko pozazdrościć. – Uśmiechnął się smutno.
- Nie masz mi czego zazdrościć Ula. To ja zazdroszczę wam. U was zawsze jest tak przytulnie, rodzinnie i swojsko. W pojedynkę trudno stworzyć taką atmosferę. Muszę jednak przyznać, że to mieszkanie jest bardziej przytulne niż dom, którego się pozbyłem.
Przeszli do przedpokoju i ubrali kurtki. Marek ponownie ujął Ulę za rękę i podniósł jej dłoń do ust.
- Bardzo ci dziękuję Ula za wszystko. Proszę pozdrów ode mnie tatę i dzieciaki.
- Pozdrowię. Dziękuję. – Powiedziała cicho. Podał dłoń Maćkowi.
- I tobie Maciek wielkie dzięki. Jesteście prawdziwymi przyjaciółmi. Naprawdę to doceniam.
- Nie ma o czym mówić. Trzymajcie się. Dobranoc. – Zamknął za nimi drzwi i wrócił do Sebastiana.
- Zostaniesz do jutra? Jest gdzie spać. Mam ochotę na piwo. Dołączysz do mnie?
- Pewnie, czemu nie.
Przyniósł otwarte butelki Heinekena i podał przyjacielowi. Sączyli wolno rozkoszując się jego smakiem.
- Wiesz Marek. Dawno nie byliśmy w klubie. Może skoczylibyśmy jutro na dobry alkohol i panienki. – Sebastian spojrzał na Marka szukając u niego akceptacji do tego pomysłu, ale on odniósł się do niego sceptycznie.
- Nie uwierzysz, ale wcale nie mam na to ochoty. Jakoś od czasu tego incydentu pod Rysiowem straciłem ochotę na balangi. Przestały mnie bawić puste panny. Głupio się zachowywaliśmy, musisz przyznać. Jak szczeniaki. Nie jesteśmy już młodzieniaszkami Seba. Odpuśćmy sobie. Byliśmy tacy żałośni. Szaleliśmy, zalewaliśmy się w trupa i odchorowywaliśmy to za każdym razem. Bez sensu. – Pokręcił głową. Olszański słuchał tych wynurzeń z otwartymi ze zdziwienia ustami.
- Nie poznaję cię. Zawsze chętnie mi towarzyszyłeś. Często to właśnie ty byłeś inicjatorem tych szaleństw, jak to określiłeś. Co spowodowało, że tak nagle zmieniłeś zdanie o tych imprezach?
- To wszystko prawda, ale chyba ostatnio coś zrozumiałem i doszedłem do wniosku, że nie chcę tak dalej żyć. Rozstanie z Pauliną było pierwszym krokiem do normalności. Próbuję normalnieć, jeśli wiesz, co mam na myśli.
- Chcesz powiedzieć, że pragniesz stabilizacji? – Marek zastanowił się.
- No… chyba można to tak nazwać. Chcę się zakochać tak prawdziwie. Z motylami w brzuchu i umieraniem z tęsknoty. Chcę założyć rodzinę i mieć normalny, ciepły dom.
– Zakochać? – Zdziwił się Sebastian. - Przecież ty już jesteś zakochany. – Marek spojrzał na niego dziwnie.
- Seba, czy tobie rozum odjęło, czy za dużo piwa wypiłeś? W kim niby? – Sebastian poklepał go po ramieniu.
- Ty chyba naprawdę nie zdajesz sobie z tego sprawy. Jesteś zakochany w Uli. – Wytłumaczył, jak dziecku. Marek wyglądał na oszołomionego.
- Nie… Tobie już całkiem odbiło. Nie jestem zakochany w Uli, tylko zafascynowany jej osobowością i szlachetnością jej charakteru, bo nigdy nie spotkałem nikogo podobnego do niej. – Olszański uśmiechnął się z politowaniem.
- No właśnie. To się nazywa miłość przyjacielu. I powiem ci coś jeszcze. Ona też cię kocha. Widzę jak na ciebie patrzy. Tego nie da się pomylić z czymś innym. Widzę też, jak ty na nią patrzysz. Nigdy nie patrzyłeś na Paulinę w taki sposób.
- To kompletna bzdura Sebastian. Coś ci się musiało pomylić i źle to wszystko odczytałeś. Ula, to prawdziwy przyjaciel. Uratowała mi życie i wiele jej zawdzięczam, ale nie kocham jej. – Sebastian pokręcił głową i westchnął.
- Zobaczysz. Przekonasz się któregoś dnia, że to ja miałem rację. To wspaniała dziewczyna. Nie olśniewa urodą, to prawda, a jednak ma coś w sobie, co przyciąga. To coś, to właśnie przymioty jej charakteru. Wiesz jak to mówią „Z ładnej miski się nie najesz”, a ona zawsze może się zmienić. Możesz się jeszcze zdziwić.
Mówiąc to wszystko Sebastian nawet nie zdawał sobie sprawy, jak prorocze staną się jego słowa.

W poniedziałek przed południem została w biurze sama. Marek miał spotkanie biznesowe na mieście, a Maciek załatwiał sprawę folderów w drukarni. Właśnie pochylała się nad dokumentami, które miały posłużyć do analizy porównawczej kampanii reklamowych z ostatnich trzech lat. Zatraciła się w tej pracy zupełnie i nie zauważyła, że do sekretariatu wszedł sam mistrz Pshemko.
- Urszulo. – Powiedział cicho, jakby bojąc się ją spłoszyć. Podniosła znad papierów głowę i uśmiechnęła się promiennie na jego widok.
- Pshemko! Jak miło cię widzieć. Potrzebujesz czegoś? Jeśli tak, to powiedz, postaram się załatwić.
- Nie serdeńko, nic nie potrzebuję. Mam coś dla ciebie. Musisz tylko przejść ze mną do pracowni.
- Naprawdę? – Powiedziała zdziwiona. – A co takiego?
- Niespodzianka. – Uśmiechnął się tajemniczo.
- W takim razie chodźmy. – Zanim poszła z mistrzem, zamknęła biuro na klucz i oddała Ani.
- Zostawiam ci klucz, bo idę do Pshemko. Jakby wrócił Maciek albo Marek, to daj mu go i przekaż proszę, gdzie jestem.
- Nie ma sprawy Ula. Przekażę.
Już bez przeszkód dołączyła do mistrza i powędrowała z nim do pracowni. Trochę się zdziwiła, kiedy zamknął ją na klucz.
- Pshemko, co ty kombinujesz? – Spytała z niepewną miną.
- Nie obawiaj się. Nic ci nie grozi. Usiądź proszę i wysłuchaj mnie spokojnie. – Zrobiła, jak kazał zaintrygowana jego zachowaniem.
- Moja droga Urszulo. – Zaczął oficjalnie. – Za to wszystko, co dla mnie zrobiłaś, chcę ci się jakoś odwdzięczyć.
Już otwierała usta, żeby zaprotestować, ale powstrzymał ją.
– Błagam, tylko nic nie mów. Wysłuchaj mnie do końca. Otóż, postanowiłem zmienić twój wizerunek. Pozwól mi na to. – Złożył ręce, jak do modlitwy. - Od tak dawna pragnę to zrobić. Jestem pewien, że nie pożałujesz i będziesz zadowolona z efektu końcowego. Gości tu dzisiaj u mnie znany stylista i mój serdeczny przyjaciel. Zgodził się zrobić to dla mnie i odmieni cię.
Spojrzała na niego bezradnie. Bała się, że jak odmówi on po prostu dostanie furii, a do tego dopuścić nie mogła. Westchnęła.
- Dobrze Pshemko, zgadzam się. Rób, co chcesz. – Uradowany klasnął w dłonie.
- Bazyli! Pozwól tu do nas! – Zza parawanu wyszedł człowiek w średnim wieku z charakterystyczną kozią bródką i uśmiechnął się do Uli.
- Zrobię z pani prawdziwą piękność, proszę mi tylko na to pozwolić. – Nie mogła powstrzymać uśmiechu. – Wszyscy artyści są chyba nieźle zakręceni.
– Pozwalam, proszę robić to, co uważa pan za stosowne.
- W takim razie zaczynamy.
Nałożył jej na włosy farbę koloru ciemnej czekolady, a potem już tylko patrzyła, jak spadają na ziemię kolejne pasma jej długich włosów. Płakała cicho, ale nie odważyła się zaprotestować. Pshemko zauważył tę wilgoć toczącą się po policzkach i pogładził jej dłoń.
- Urszulo, nie płacz. Zobaczysz, jaka będziesz piękna po tych zabiegach, a włosy i tak odrosną. – Uśmiechnęła się do niego przez łzy.
- Masz rację. – Wyszeptała. – Niepotrzebnie histeryzuję.
Kiedy Bazyli wymodelował jej fryzurę, oniemiała. Czy to naprawdę była ona? Ten kolor nadał głębi i połysku jej włosom, a fryzura była o niebo lepsza niż ten kucyk, który nosiła do tej pory. Stylista zrobił jej delikatny makijaż a Pshemko już szykował dla niej kreację w postaci wełnianej sukienki do kolan w kolorze dojrzałej śliwki. Kiedy ją ubrała i stanęła przed nimi, byli zaskoczeni. Wyglądała naprawdę pięknie. Chciała założyć swoje okulary, ale powstrzymali ją.
- Nie Urszulo. One już nie pasują. Bazyli przyniósł ze sobą komplet soczewek i okularów, bo nie wiedziałem ile masz dioptrii. Zaraz dobierzemy coś twarzowego. Spróbuj najpierw założyć soczewki.
Po paru nieudanych próbach wreszcie jej się udało. Widziała doskonale. Kiedy zobaczyła się w lustrze, nie mogła uwierzyć. Patrzyła na nią piękna kobieta o dużych chabrowych oczach, ładnej fryzurze, pięknej sukience dopasowanej do jej figury i zgrabnych nogach ubranych w długie do kolan botki na niewielkim obcasiku.
- Pshemko, Bazyli, dokonaliście cudu. – Wyszeptała. – Bardzo wam dziękuję i jestem niezmiernie wdzięczna. – Ucałowała ich obu. – Nigdy nie myślałam, że mogę być taka…
- Piękna? – Dokończył mistrz z uśmiechem. – Teraz jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką znam.
Wyszła z pracowni ciągle oszołomiona tą zmianą. Nigdy nie przypuszczała, że może wyglądać, jak te modelki, które kręcą się po firmie każdego dnia. Podeszła do recepcji, ale nie zastała Ani. Sama zabrała więc klucz od sekretariatu i wróciła do przerwanej pracy. Po jakimś czasie usłyszała na korytarzu kroki. Rozpoznała je. To Marek wracał. Wszedł do sekretariatu i ze zdumieniem zobaczył jakąś obcą kobietę siedzącą za biurkiem Uli. Zdenerwował się trochę i podniesionym nieco głosem zapytał.
- Przepraszam bardzo, chciałbym wiedzieć, co pani tu robi i kto panią tu wpuścił?
Podniosła głowę i uśmiechnęła się szeroko.
- Nie panikuj Marek, to ja, Ula. – Odpowiedziała cichym, łagodnym głosem. Otworzył usta ze zdumienia. Można nawet powiedzieć, że był w głębokim szoku. Zanim odzyskał głos, poluzował krawat pod szyją, jakby nagle zabrakło mu powietrza.
- Chryste Panie, to naprawdę ty? Jesteś piękna! Kto ci to zrobił? Muszę mu gorąco podziękować za tę przemianę, choć tamtą ciebie też lubiłem. Ale, teraz… ? Matko! Teraz wyglądasz, jak milion dolarów. Jesteś olśniewająca. – Złapał nerwowo za słuchawkę telefonu nie przestając na nią patrzeć. - Muszę tu ściągnąć Sebę. Niech popatrzy na ten cud. – Próbowała zaprotestować.
- Marek, zawstydzasz mnie. Czy ja wyglądam, jak małpa w ZOO, żeby mnie inni oglądali? – Ucałował jej dłoń i błagalnie spojrzał w jej dwa błękity.
- Tylko Sebastian i nikt więcej. On musi cię zobaczyć a ja muszę zobaczyć jego minę. – Wykręcił wewnętrzny. – Seba przyjdź szybko do mnie.
Kiedy wszedł do sekretariatu zaraz zauważył kobietę. Podszedł do niej i przywitał się patrząc na nią roziskrzonym wzrokiem.
- Dzień dobry. Co sprowadza taką piękność w nasze skromne progi? – Dobrzański nie wytrzymał i ryknął na całe gardło.
- Nie poznał cię, nie poznał… - Sebastian stał zdezorientowany nie mogąc zrozumieć, co ubawiło tak jego przyjaciela.
- Marek, możesz mi wytłumaczyć, z czego się… - Nie pozwolił mu dokończyć.
- Seba, to jest Ula!
- Ula? – Spojrzał na nią. Też nie wytrzymała i roześmiała się perliście ukazując w pełni swój aparat ortodontyczny.
- Tak Sebastian, to ja we własnej osobie. – Lustrował ją z podziwem z góry na dół.
- Ależ jesteś piękna. W życiu bym cię nie poznał.
- Czego byś nie poznał? – Do sekretariatu wszedł Maciek. Zauważył, że nie są sami i ukłonił się kobiecie.
- Dzień dobry. - Teraz cała trójka śmiała się do rozpuku.
- On… też jej nie poznał. – Marek wykrztusił z siebie trzymając się za brzuch.
- Maciuś poznaj twoją najlepszą przyjaciółkę, Ulę. – Maciek spojrzał na nią i dostrzegł aparat na zębach. Nagle zrozumiał.
- Ula, na litość boską, coś ty ze sobą zrobiła? Własny ojciec cię nie pozna. Ale wyglądasz pięknie, to trzeba przyznać.
- Dobra. Dosyć już. Chodź Ula do mnie, bo muszę coś z tobą omówić. Maciek, załatwiłeś wszystko?
- Załatwiłem wszystko, jak trzeba. Foldery się drukują.
Przepuścił Ulę w drzwiach i sam wszedł zamykając je za sobą. Usiadła skromnie na kanapie.
- No Ula. Większej niespodzianki nie mogłaś mi zrobić. Dobrze, że pozbyłaś się tych okularów, bo zasłaniały ci niemal całą twarz, która, jak się okazuje, jest niezwykle piękna.
Znowu jej policzki przybrały barwę buraczka i znowu rozczuliła go swoją nieśmiałością. Spojrzał w te dwa szafirowe jeziorka i utonął w nich. Poruszyła się niespokojnie. Poczuła się bardzo zażenowana.
- Marek… - Z trudem oderwał wzrok od jej oczu. – Chciałeś coś omówić…,więc…
- A… tak… tak…, ale zanim ci powiem, to chciałbym cię o coś spytać. Lubisz muzykę poważną? Ale nie tę nowoczesną. Klasyczną. - Zauważył, że się zdziwiła. – Dostałem zaproszenie na koncert do filharmonii. – Wyjaśnił. – Z osobą towarzyszącą. Byłbym szczęśliwy, gdybyś zechciała pójść. – Ta propozycja wbiła ją w oparcie kanapy.
- Ja…? Z tobą…? – Wyjąkała.
- No, a co w tym takiego dziwnego? Nie samą pracą człowiek żyje. Koncert jest w sobotę. Przyjechałbym po ciebie o osiemnastej, bo zaczyna się godzinę później.
- Marek, ja nigdy nie byłam na takim koncercie i naprawdę nie wiem, czy lubię taką muzykę.
- To w takim razie dobra okazja, żeby się o tym przekonać. Zgódź się, proszę. – Popatrzył na nią wzrokiem biednego psiaka, a ona już wiedziała, że nie będzie mu w stanie odmówić.
- No dobrze. Niech ci będzie. Pójdę z tobą na ten koncert. – Porwał ją z kanapy wprost na ręce i okręcił się z nią kilka razy po gabinecie.
- Marek! Co ty wyprawiasz! Postaw mnie! Jestem ciężka. - Uśmiechnął się do niej radośnie ukazując te dwa słodkie dołeczki w policzkach.
- Wcale nie jesteś. Jesteś lekka jak piórko. Dziękuję ci, że się zgodziłaś. – Cmoknął ją w policzek, który podobnie, jak i ten drugi zapłonął żywym ogniem.

Rodzina faktycznie jej nie poznała, ale nie musiała ich długo przekonywać. Wystarczyło, że się odezwała i pokazała aparat na zębach.
- Pięknie wyglądasz córcia. – Józef był wzruszony. – Jesteś taka podobna do mamy. – Teraz już oboje mieli łzy w oczach.
- Wyglądasz, jak księżniczka Ulcia. Jesteś najpiękniejsza. – Mała Beatka przytuliła się do niej. – Teraz tylko musisz odnaleźć swojego księcia.
- Księcia to już znalazłam, tylko niestety nigdy nie będzie mój. – Pomyślała z żalem.

W sobotę szykowała się niemal od rana. W tygodniu zrobiła porządne zakupy. Wydała mnóstwo pieniędzy, ale nie żałowała. Trochę nowych, modnych ciuszków zawsze się przyda. Kupiła też elegancki płaszcz. Ten, w którym chodziła do tej pory był już stary i w dodatku przerobiony z płaszcza mamy. O osiemnastej podjechał Marek. Wszedł do domu i przywitał się ze wszystkimi. Kiedy wynurzyła ze swojego pokoju serce załomotało mu w piersi. Wyglądała zjawiskowo. – Jest cudna. Pshemko naprawdę się spisał. Wykonał dobrą robotę. Ma piękne oczy i takie długie rzęsy. Przez te wielkie okulary nie było tego w ogóle widać. I usta. Ładnie wyrzeźbione, pełne i jędrne. Aż proszą się o pocałunek. – Otrząsnął się z tych myśli zauważając, że patrzy na niego. Uśmiechnął się.
- Gotowa?
- Mhmm…
- W takim razie jedziemy. Koncert zapowiada się rewelacyjnie. Będzie „IX Symfonia” Beethovena i „Symfonia fantastyczna” Berlioza, nazywana też często „Symfonią miłości”. To piękna muzyka Ula, bardzo poruszająca i z pewnością ci się spodoba. Koncert potrwa z półtorej godziny, później moglibyśmy pójść coś zjeść. Jutro niedziela, więc nie musisz się zrywać, skoro świt. Zgadzasz się?
Czy mogła się nie zgodzić? Czy mogła mu odmówić, kiedy jej serce wyrywało się do niego i trzepotało w jej piersi, jak uwięziony w klatce ptak?
- Dobrze. Zgadzam się. – Wyszeptała. Zbliżył się do niej i pocałował policzek.
- Dziękuję Ula.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz