ROZDZIAŁ VI
„…muzyka wznieca płomień w sercu mężczyzny,
napełnia łzami oczy kobiety,
muzyka ciszy między tym dwojgiem,
tworzy symfonię miłości…”
napełnia łzami oczy kobiety,
muzyka ciszy między tym dwojgiem,
tworzy symfonię miłości…”
Podjechali na parking usytuowany przy budynku filharmonii. Pomógł jej wysiąść i ująwszy ją za ramię poprowadził do głównego wejścia. Oddali w szatni swoje okrycia i podeszli do biletera pytając o lożę, w której mieli zarezerwowane miejsca. Po uzyskaniu informacji udali się na piętro. Zajęli miejsca tuż przy froncie balkonu. Mieli stąd doskonały widok na scenę. Ula czuła lekkie podekscytowanie. Nigdy nie była w takim miejscu. Elegancko ubrani mężczyźni i kobiety w pięknych toaletach. Sama śmietanka Warszawy. Marek też prezentował się doskonale. Ubrany w markowy, czarny garnitur i śnieżnobiałą koszulę wyglądał jak marzenie. Przyglądała mu się ukradkiem zerkając na niego co jakiś czas. Był bardzo przystojny. Jego piękna twarz przyciągała spojrzenia wielu kobiet. Westchnęła cicho. Nie była dla nich konkurencją i dobrze o tym wiedziała. Mimo przemiany nie czuła się ani piękna ani wyjątkowa. Nadal gdzieś w środku była tą samą, zwyczajną Ulą. Dziewczyną z małego Rysiowa. Szarą myszką, na którą nikt nie zwraca uwagi, bo niknie w tłumie.
Przygasły światła. Zaczynał się koncert. Oderwała wzrok od Marka i skupiła się na orkiestrze. Pierwsze dźwięki przyprawiły ją o dreszcz. Nie sądziła, że tak zareaguje. Jednak na żywo brzmienie instrumentów jest całkiem inne niż to, które można usłyszeć w radio. Zasłuchała się. Nie przypuszczała, że może tak emocjonalnie odbierać muzykę. Nawet nie zauważyła, że jej policzki są mokre od łez. Nie zauważyła też, że od pewnego czasu Marek nie patrzy na scenę, tylko na nią. Wyjął chusteczkę i delikatnie dotknął jej dłoni. Odwróciła do niego twarz, a on starł jej z policzków łzy. Uśmiechnęła się delikatnie do niego. Wzięła z jego dłoni chusteczkę i szeptem powiedziała.
- Dziękuję, że mnie tu zabrałeś. To coś wspaniałego.
Pochylił się i nie mówiąc słowa ucałował jej dłoń. Nie sądził, że zareaguje tak emocjonalnie, a z drugiej strony nie był tym zaskoczony. Miała w sobie takie ogromne pokłady wrażliwości. Czy ktoś o tak dobrym sercu i tak pięknej duszy mógłby zareagować inaczej? To cała Ula. Jego Ula. Jego? Wstrząsnęło nim. Nagle zrozumiał to, o czym mówił Sebastian. Siedział i obserwował z zachwytem jej piękny profil i nadal widział płynące po policzkach łzy. Seba miał rację. To, co czuł do tej anielskiej istoty, to była miłość. Rozlała się w jego sercu, jak lawa. Burzyła spokój i podrażniała każdy nerw. Zapragnął jej, bardzo, bardzo mocno, aż do bólu. Tak…Teraz już wiedział i odczuwał całym sobą. Kochał tę dziewczynę, kochał nad życie. Rozczulała go swoją nieśmiałością i niewinnością dziecka. Rozczulało go zażenowanie, z jakim przyjmowała komplementy i pochwały. – Znalazłem je, znalazłem swoje szczęście, swoją wielką miłość. Miłość na całe życie i nie wypuszczę jej z rąk. – Pomyślał uszczęśliwiony.
Przebrzmiały ostatnie takty. Rozbłysło światło. Zeszli do szatni i odebrali swoje okrycia. Pomógł jej założyć płaszcz. Kiedy wyszli na zewnątrz zatrzymała się na chwilę i spojrzała mu w oczy.
- Dziękuję ci. Nigdy nie zapomnę tego koncertu. On nadal jest tu we mnie w środku. Tak cudnej muzyki nie można zapomnieć. Teraz mogę odpowiedzieć na twoje pytanie. Tak. Kocham muzykę klasyczną. – Ogarnął ją ramieniem i delikatnie przytulił.
- Bardzo się cieszę, że ci się podobało. Będę częściej zabierał cię na takie koncerty. W domu mam na płytach obie symfonie. Jeśli byś chciała kiedyś posłuchać jeszcze raz, chętnie pożyczę ci nagrania. Teraz chodźmy. Tu niedaleko jest przytulna knajpka. Samochód zostawimy, bo to zaledwie parę kroków.
Mówił prawdę. Już po chwili weszli do przytulnego wnętrza kawiarenki. Usiedli przy stojącym w najciemniejszym kącie sali stoliku, na wyściełanej suknem ławie i zamówili dania. Spożywali w milczeniu. On myśląc o tym wspaniałym uczuciu, jakie do niej żywił, ona nadal przeżywała ten koncert.
- Masz jeszcze na coś ochotę? – Pokręciła przecząco głową.
- Nie, dziękuję. Najadłam się. Późno już. Wracajmy. Przed tobą jeszcze powrotna droga z Rysiowa.
Wyszli na zewnątrz. Objął ją ramieniem i wolno prowadził w stronę parkingu. Nie protestowała, było jej tak dobrze. Mogła się do niego przytulić i poczuć, choć przez chwilę szczęśliwa.
- Kocham cię Ula… - Zatrzymała się raptownie i spojrzała mu w oczy. Wyglądała, jak ktoś, kto jest pod wpływem ciężkiego szoku.
- Słucham? – Powiedziała drżącym głosem bezgranicznie zdumiona. – Przytulił ją do siebie i z miłością spojrzał w te ogromne dwa błękitne jeziorka.
- Kocham cię Ula. – Powtórzył. – Kocham bardzo mocno. Tak mocno, że ta miłość nie mieści mi się w sercu i chciałbym wykrzyczeć to całemu światu. Pokochałem cię już tam w Rysiowie, ale całkiem niedawno to sobie uświadomiłem. Nie mogę bez ciebie żyć. Jesteś treścią i sensem mojego istnienia. Powietrzem, bez którego nie potrafię oddychać. Jesteś dla mnie wszystkim. Istotą najważniejszą na ziemi.
Płakała. Szlochała głośno i nie mogła powstrzymać napływających do jej oczu łez. – Czy to jakiś sen? On mnie kocha? Czy to może być prawda? Marzenie się spełniło? – Tulił ją w swych ramionach głaszcząc uspokajająco po plecach. Nie poganiał jej. Musiał dać jej czas, by oswoiła się z tą myślą. Oderwała się w końcu od niego i zatopiła swoje dwa diamenty w jego stalowo-szarych oczach.
- Ja też cię kocham. Bardzo kocham. Pokochałam cię nocą, jak czuwałam przy tobie, a ty rzucałeś się w gorączce. Nigdy nie wierzyłam, że ta miłość się spełni. Wydawałeś mi się taki daleki, nieosiągalny dla mnie. Byłeś… Nadal jesteś tak nieprzyzwoicie piękny, bardzo przystojny i niesamowicie atrakcyjny, a ja byłam tylko zwykłą brzydulą z Rysiowa. – Pokręcił głową.
- Nie byłaś Ula. To nie uroda, czy jej brak, ujęły mnie w tobie. Ja zakochałem się w twojej duszy, dobrej, szczerej i współczującej.
Starł kciukami łzy z jej policzków i przylgnął do jej ust. Od dawna pragnął to zrobić. Posmakować tych słodkich, jędrnych malin. Oddała pocałunek zatracając się w nim bez końca. Doprowadził ją niemal do utraty zmysłów. Oderwał się od niej i mocno przytulił.
- Jesteś moim największym skarbem i nie oddam cię nikomu. – Drżała. Nie wiedziała, czy z zimna, czy od tego pocałunku, którego ślad nadal czuła na swoich ustach. Zauważył to.
- Chodźmy kochanie. Zmarzłaś. Włączę ogrzewanie, to szybko się rozgrzejesz.
Poczuła się tak dobrze, tak wspaniale, gdy usłyszała to słowo „kochanie”. Usadowił ją w samochodzie i włączył nawiew ciepłego powietrza. Wolno ruszył z parkingu w kierunku Rysiowa. Kiedy rozstawał się z nią pod bramą jej domu, nie potrafił się od niej oderwać. Zasypał ją kaskadą pocałunków naprzemian, lekkich jak wiatr i tych żarliwych, gorących.
- Nie wiem, jak wytrzymam bez ciebie. Umów się ze mną na jutro, bo nie przeżyję do poniedziałku. – Uśmiechnęła się figlarnie.
- Na pewno dasz radę. – Pokręcił głową.
- Na pewno nie. Uschnę z tęsknoty i będziesz mnie miała na sumieniu.
- Nie chcę mieć cię na sumieniu.
- To umów się ze mną na jutro. – Przewróciła oczami.
- Ależ ty jesteś uparty. Dobrze umawiamy się. – Cmoknął ją radośnie. – Jutro przyjedziesz do nas na obiad. To mój warunek. Po obiedzie możesz mnie zabrać, gdzie chcesz.
- Zgadzam się na wszystko. Jesteś aniołem. Na którą mam być?
- Najlepiej na trzynastą. W niedzielę jadamy zwykle wcześniej niż w powszednie dni.
- W takim razie będę na trzynastą. – Ostatni raz przytulił się do jej ust i pocałował namiętnie. – Do jutra kochanie.
- Do jutra. – Szepnęła. – I jedź ostrożnie.
Stała jeszcze chwilę, aż straciła z oczu światła oddalającego się Lexusa.
Po cichu weszła do uśpionego domu i skierowała się prosto do swojego pokoju. Leżąc już w łóżku ciągle rozpamiętywała ten niezwykły dzień. Dotknęła dłonią nabrzmiałe od pocałunków usta. – Jak on całuje! Jego pocałunki są takie…ach! Kocha mnie równie mocno, jak ja jego. Czy można być bardziej szczęśliwym?
Nazajutrz, tuż przed godziną trzynastą, srebrny Lexus zatrzymał się przed bramą budynku z numerem ósmym. Wysiadł z niego przystojny brunet i sięgnął po ogromny bukiet czerwonych róż.
- Marek? – Odwrócił się gwałtownie i ujrzał za sobą Maćka.
- Cześć Maciek. – Szymczyk spojrzał zdziwiony na kwiaty.
- A gdzie ty idziesz z tym bukietem?
- Do Uli.
- No, domyślam się. A z jakiej okazji te kwiaty? Ona nie ma dzisiaj urodzin, dopiero w marcu.
- Wiem Maciek. To tylko po to, żeby zrobić jej przyjemność. – Mina Maćka nadal wyrażała lekkie osłupienie.
- No dobra… Powiem ci. Kocham ją Maciek. Kocham, jak nikogo na świecie. Wczoraj wyznałem jej tę miłość i ku mojej radości ona ją odwzajemniła. Jest kobietą mojego życia i myślę o niej bardzo poważnie. Chcę związać z nią swoje życie.
- No przyjacielu, gratuluję. – Uśmiechnięty Szymczyk uścisnął mu dłoń. – Nie mogłeś lepiej wybrać. Ula to najlepsza osoba, jaką znam i jeśli odwzajemniła twoje uczucie, to bądź pewny, że będzie cię kochać aż do śmierci.
- Wiem Maciej. Ja czuję podobnie. Teraz muszę lecieć. Trzymaj się bracie.
Zapukał do drzwi. Otworzyła mu Beatka.
- Cześć Betti. Wszyscy w domu?
- Wszyscy. Czekamy na ciebie.
Wszedł do środka i zobaczył swoje kochanie, które uśmiechało się do niego cudnie.
- Witaj skarbie. – Szepnął. – Stęskniłaś się za mną?
– Nic a nic. – Roześmiała się radośnie widząc jego zawiedzioną minę. – Oczywiście, że się stęskniłam. Całą noc myślałam o tobie.
- To tak, jak ja. Proszę, to dla ciebie. – Wręczył jej róże.
- Marek, jakie piękne! Dziękuję! – Musnęła jego usta. – Proszę, wchodź dalej. Zaraz podam obiad. – Wszedł do kuchni i przywitał się z Jaśkiem i Józefem.
- Panie Józefie, możemy porozmawiać na osobności.
Zdziwiony nieco Cieplak zaprowadził go do pokoju gościnnego zamykając za sobą drzwi.
- O co chodzi Marek? Coś się stało?
- Nie, nie, nic się nie stało. Chciałem tylko panu coś powiedzieć. Od początku byliście dla mnie jak rodzina i zawsze traktowaliście uczciwie. Ja również chciałbym być wobec was uczciwy. Panie Józefie, kocham Ulę. Kocham całym sercem i mam wobec niej poważne zamiary. Chciałbym tylko wiedzieć, czy ma pan coś przeciw temu, żebyśmy się mogli spotykać.
Józef był bardzo zaskoczony.
- Ja nie jestem temu przeciwny, żebyście się spotykali. Ona jest przecież dorosła i sama decyduje o tym. Ja nie mam zamiaru niczego jej zabraniać. Jeśli ona odwzajemnia twoją miłość, to nie pozostaje mi nic innego, jak tylko wam pogratulować i życzyć szczęścia. Wiem, że jesteś dobrym człowiekiem i nie skrzywdzisz jej.
- Nigdy bym tego nie zrobił, zapewniam pana i bardzo panu dziękuję.
- No dobrze synu, a teraz chodźmy coś zjeść.
Po zjedzonym obiedzie zaproponował jej spacer. Nie w Rysiowie. W Łazienkach.
- Teraz jest tam pięknie. Zima też ma swój urok. Pospacerujemy trochę, a potem pójdziemy na jakąś kawę i ciastko.
Nie opierała się. Nie pamiętała, kiedy była ostatni raz w tym parku, więc przystała na jego propozycję z ochotą.
Park rzeczywiście wyglądał cudnie. Cicho, bajkowo. Tylko czasem mijali ich inni, nieliczni spacerowicze. Pogoda była dobra. Mróz wprawdzie szczypał trochę w policzki, ale świeciło słońce, którego promienie odbijając się od intensywnej bieli śniegu, raziły ich oczy. Objął ją ramieniem i przytulił. Wolno szli alejką podziwiając po drodze drzewa ubrane w śnieżne, puchate czapy.
- Miałeś rację. Pięknie tu i cicho. – Wyszeptała. – Aż żal mącić ten spokój. Spójrz tam, ile kaczek i łabędzi. Myślałam, że kaczki odlatują na zimę do ciepłych krajów. – Uśmiechnął się.
- Te chyba nie. Ludzie dokarmiają je. Są tłuste i leniwe. Nie chce im się latać. Mają tu nawet swoje budki, w których mogą spędzać noce. Jezioro zamarzło i pozostaje im tylko dreptać po lodzie.
- Śmiesznie to wygląda. – Zachichotała. – Łapki im się ślizgają. Rozjeżdżają się do szpagatu. Komiczne. – Śmiała się perliście. Zawtórował jej. Miała taki zaraźliwy śmiech. Wyciągnął z kieszeni niewielkie zawiniątko i podał jej.
- Co to?
- Kawałek bułki. Pokarmimy je, chcesz?
- Pewnie, chodź. – Podeszli bliżej brzegu. Rwała małe kawałki i rzucała zgłodniałemu ptactwu śmiejąc się przy tym radośnie. Nie mógł się na nią napatrzeć. Miała w sobie tyle entuzjazmu i spontaniczności. Potrafiła się cieszyć takimi drobiazgami. Otrzepała dłonie i założyła rękawiczki.
- Ręce mi zmarzły. – Poskarżyła się. Zaczął pocierać je energicznie pobudzając w nich krążenie.
- Lepiej już? – Spytał po chwili. Spojrzała mu w oczy.
- Znacznie lepiej. Nawet całkiem dobrze. – Wyszeptała. Popatrzył na jej zaczerwienione od mrozu policzki i czerwony nosek.
- Chyba trochę zmarzłaś, co? – Pokiwała twierdząco głową.
- Chodźmy. Znacznie lepiej iść i ruszać się, niż stać w miejscu.
Objęci poszli dalej kontemplując tę zimową ciszę.
- Marek? – Dobiegł ich głos. Odwrócili się, jak na komendę. Zobaczył, jak w ich kierunku w towarzystwie jakiegoś mężczyzny zmierza Paulina.
- Witaj Paulina. Nie sądziłem, że mogę cię spotkać w takim miejscu.
- No cóż, - spojrzała na swojego towarzysza – ostatnio polubiłam takie miejsca.
- Pieniądze za dom dotarły?
- Tak. Dziękuję ci. Bardzo mi się przydadzą. Pozwól, że ci przedstawię. To Lew Korzyński, właściciel „Startexportu”. – Uścisnęli sobie dłonie.
- A to Urszula Cieplak, moja asystentka i dziewczyna. – Ula z uśmiechem podała dłoń najpierw Paulinie, potem Korzyńskiemu.
- Miło mi państwa poznać. Pracuję już jakiś czas w Febo & Dobrzański, a jeszcze nie miałam okazji pani poznać. Jest przecież pani współwłaścicielką firmy.
- Tak, to prawda. Ostatnio nie było mnie w kraju. Zima działa na mnie przygnębiająco. – Powiedziała pretensjonalnym tonem. - Ponad miesiąc spędziłam w moim ukochanym Milano i tam właśnie poznałam Lwa. A państwo na spacerze?
- Tak. Pogoda piękna, więc żal byłoby nie skorzystać, choć trochę już zmarzliśmy i chyba pójdziemy się gdzieś zagrzać. Pożegnamy się więc. Miłej niedzieli. – Marek ukłonił się szarmancko i objąwszy Ulę skierował się do wyjścia z parku.
- Matko! Ula! Paulina, to ostatnia osoba, którą spodziewałbym się tutaj spotkać. – Był w lekkim szoku. – Zaskoczyła mnie. Przez te wszystkie lata, kiedy byliśmy razem, nigdy nie odzywała się do mnie tak łagodnie i miło. Może ten Lew ma na nią dobry wpływ? Może to on jest tym właściwym, którego pokocha jej lodowate serce?
- Zależy ci jeszcze na niej? Ona jest bardzo piękna. – Zapytała niepewnie. Przystanął i mocno ją objął.
- Bardzo piękna i bardzo podła. Jedyną osobą, na której mi zależy i którą kocham bardziej niż własne życie, jesteś ty. Nie sądzę, bym mógł jeszcze kogoś pokochać równie mocno. – Powiedział poważnie.
- I ja cię kocham bardzo, bardzo. – Przylgnęła do jego ust, a on oddał ten pocałunek gorąco i żarliwie.
- A teraz chodź moje szczęście. Musimy się rozgrzać.
Weszli do małej kafejki niedaleko parku. Zamówili espresso i po kawałku ciasta. Usiedli przy stoliku czekając na zamówienie. Powoli rozgrzewali się. Na policzkach Uli ukazały się dwa czerwone rumieńce. Wyglądała ślicznie. Do twarzy jej było w tych pąsach. Uśmiechnął się łagodnie i pogładził ją po buzi.
- Ślicznie wyglądasz. Jesteś uosobieniem piękna. – Rumieńce przybrały jeszcze bardziej intensywny kolor. – Kocham cię. – Szepnął zmysłowo.
Przyniesiono im kawę i ciasto. Zjedli ze smakiem, a kawa okazała się wyborna. Kiedy opuszczali przytulną knajpkę rozdzwonił się telefon Marka. Spojrzał na wyświetlacz.
- Przepraszam cię Ula. Muszę odebrać, to mama.
- Witaj mamo. Co tam?
- Witaj synku. – Usłyszał, że drży jej głos. – Tatę zabrało przed chwilą pogotowie. Źle się poczuł, a potem stracił przytomność. Ja czekam właśnie na taksówkę i jadę do szpitala. Zabrali go na Orzycką, tam gdzie już kiedyś leżał.
- Ja też tam jadę w takim razie. Spotkamy się na miejscu. – Spojrzał przerażony na Ulę.
- Marek, co się stało? Masz dziwną minę.
- Tatę zabrało przed chwilą pogotowie. Wiozą go na Orzycką. Pojedziesz tam ze mną? Proszę, nie chcę być sam. – Przytuliła się do niego.
- Nie będziesz sam. Nie zostawię cię.
Szybko dotarli do samochodu i już po chwili jechali w stronę szpitala. Marek pewnie poruszał się po szpitalnych korytarzach. Bywał w tym szpitalu wielokrotnie. Ojciec był tu częstym gościem. Dość szybko dotarli na oddział kardiologii. Na korytarzu dostrzegł siedzącą w fotelu matkę. Podeszli do niej i przywitali się. Marek przedstawił jej Ulę.
- To moja asystentka mamo i moja dziewczyna, Ula Cieplak. To ona uratowała mi życie wtedy, gdy prawie zamarzłem na śmierć. – Kobiety uścisnęły sobie dłonie. Helena Dobrzańska rozpłakała się.
- Nie wiem synku, czy on z tego wyjdzie. Był tak strasznie słaby.
Ula pogładziła ją po ramieniu.
- Proszę być dobrej myśli. Musi być pani teraz silna za siebie i za męża. Współczuję pani i doskonale rozumiem. Mój ojciec też jest poważnie chory na serce. Każdego dnia drżymy z niepokoju. – Helena uśmiechnęła się do niej przez łzy.
- Masz rację dziecko. Muszę być silna. Nie mogę się rozkleić.
- Wiadomo już coś? Pytałaś?
- Pytałam, ale nic jeszcze nie wiedzą. Ciągle jest na sali. Są zaniepokojeni, bo długo nie odzyskuje przytomności. Obawiają się, że to może być drugi zawał. Kazali mi tu czekać. Zaczekacie ze mną?
- Oczywiście. Nigdzie się stąd nie ruszymy.
Minuty wlokły się w nieskończoność. Marek nerwowo przemierzał korytarz wydeptując na nim ścieżkę. Wreszcie drzwi od sali, w której reanimowano Krzysztofa otworzyły się i wyszedł z nich lekarz. Podszedł do nich i zapytał.
- Państwo są rodziną pana Dobrzańskiego?
- Tak. – Odpowiedziała Helena. – Ja jestem żoną, a to mój syn i… - spojrzała na Ulę – i… synowa. – Marek i Ula popatrzyli na nią zaskoczeni, ale nie prostowali jej słów.
Lekarz przysiadł w fotelu.
- Zrobiliśmy wszystko, co tylko możliwe w tej sytuacji. Na szczęście udało nam się ustabilizować stan chorego, ale on sam jest nadal bardzo słaby. Odzyskał przytomność. To był zawał, dość rozległy. Teraz musi leżeć i nie wstawać, co najmniej przez miesiąc i tyle czasu tu zostanie. Musimy monitorować pracę jego serca. To bardzo poważna sprawa. Jeśli dojdzie do zdrowia, będzie miał całkowity zakaz pracy. Nie może się przemęczać ani denerwować. Jak najmniej stresów a najlepiej w ogóle. Generalnie najgorsze minęło. Teraz będzie już tylko lepiej, ale jego serce jest słabe i już nigdy nie wróci do dawnej sprawności. Już ma jedną rozległą bliznę po pierwszym zawale, a teraz będzie kolejna. Musicie państwo dopilnować, by po wyjściu ze szpitala oszczędzał je.
- Czy możemy go zobaczyć?
- Wolałbym nie, a jeśli już, to tylko jedna osoba.
- Ja chciałabym zostać przy mężu. Pozwoli mi pan?
- Dobrze. Zaraz przewiozą go na oddział intensywnej terapii i będzie pani mogła wejść. Państwa zapraszam, jak będzie silniejszy. Lepiej dla niego by mu teraz nie przeszkadzać i by unikał silnych wzruszeń. – Marek pokiwał ze zrozumieniem głową.
- Będzie tak, jak pan mówi. – Uścisnął lekarzowi dłoń. – Bardzo dziękujemy za wszystko doktorze.
Kiedy medyk oddalił się Helena powiedziała do Uli.
- Przepraszam cię dziecko za tą „synową”, ale gdybym powiedziała, że nie jesteś z rodziny, nie udzieliłby nam tak szybko informacji. Może jednak wcale się tak bardzo nie pomyliłam? – Spojrzała na syna.
- Mamo, to jednak trochę za wcześnie. - Zaprotestował słabo. – My jeszcze nie rozmawialiśmy o tym.
- Dobrze dzieci. Wracajcie do domu. Ja zostaję. Jak tylko będzie z ojcem lepiej, to zaraz zadzwonię.
- Będziemy czekać na telefon. Do widzenia mamo.
Wyszli na zewnątrz. Marek przetarł dłonią zmartwioną twarz i spojrzał na Ulę.
- Mam do ciebie prośbę. – Popatrzyła mu w oczy usiłując coś z nich wyczytać.
- Jaką?
- Mogłabyś dzisiaj ze mną zostać? – Zmieszała się. Zauważył to. – Nie Ula, bez żadnych podtekstów. Nie chcę być po prostu dzisiaj sam. Wystarczy, że będziesz obok.
- Musiałabym zadzwonić do domu, inaczej będą się martwić. – Wyjęła telefon i wybrała numer.
- Halo, Tato? Dzwonię, bo chciałam cię uprzedzić, że nie wrócę do domu na noc. Marka ojciec jest w szpitalu, miał drugi zawał i nie chcę zostawiać go samego z tym wszystkim. On bardzo się martwi i potrzebuje mnie. Wrócę jutro po pracy. Poradzicie sobie? To dobrze. Dziękuję ci tatusiu, do widzenia. – Rozłączyła rozmowę.
- No to załatwione. Zostaję. To gdzie teraz?
- Chyba na Sienną skarbie i dziękuję, że mnie tak wspierasz.
Przez całą drogę do domu Marek był milczący i nieobecny. Ona też siedziała cicho nie chcąc rozpraszać jego myśli. W milczeniu weszli do mieszkania i zdjęli płaszcze.
- Nastawię expres i zrobię nam kawy, dobrze? – Pokiwał głową i usiadł na kanapie w salonie. Po chwili wniosła dwie filiżanki stawiając je na stoliku.
- Nad czym tak rozmyślasz? – Ocknął się z zadumy.
- Nad dalszą sytuacją w firmie i nad tym, co powiedział lekarz. Jeśli ojciec będzie miał całkowity zakaz pracy, to musi wybrać swojego następcę. W grę wchodzę tylko ja i Alex. Szczerze powiedziawszy nie chciałbym dożyć chwili, kiedy miałbym pracować pod rządami Alexa. To nie byłoby dobre nie tylko dla mnie, ale i dla wszystkich pracowników.
- Dlaczego tak uważasz?
- Ula. Alex, to despota. Nie dogaduje się z nikim. Każdy pracownik dla niego, to śmieć. Wszystkich traktuje z jednakową pogardą i lekceważeniem. To byłoby nieszczęście, gdyby on został prezesem. Najgorsze jest to, że wcale nie może dogadać się z Pshemko i jestem pewny, że czy wcześniej, czy później, ten ostatni odszedłby, a dla firmy to byłoby katastrofalne. Sam jestem ciekaw, jak ojciec to rozstrzygnie.
- Nie martw się. Twój ojciec nie jest głupcem i postanowi tak, żeby było dobrze.
Pożyczysz mi jakąś koszulkę? Chciałabym się przebrać. Jutro niestety będę musiała ubrać tę samą sukienkę.
- Nie pomyślałem o tym. Zaraz coś ci przyniosę. – Poszedł do sypialni i po chwili wręczył jej swój T-shirt.
- Proszę. Jest dość długa i może posłużyć za nocną koszulę.
- Jeśli pozwolisz, skorzystam z łazienki a potem zrobię nam kolację.
- Oczywiście, idź. Na półce znajdziesz czyste ręczniki i kilka nowych szczoteczek do zębów. Wybierz sobie jakąś.
Z przyjemnością weszła pod ciepły prysznic. Dzisiejszy dzień był pełen wrażeń. Najpierw nieoczekiwane spotkanie z Pauliną, a potem jeszcze szpital. Było jej żal Marka. Podświadomie przeczuwała, że będzie miał kłopoty. Wytarła ciało do sucha i ubrała koszulkę. Była dość długa, ale i tak sięgała jej tylko do połowy ud.
- No, trudno. – Pomyślała. – Będzie musiał przyjrzeć się moim nogom, nie zasłonię ich, bo nie mam czym. – Wyszła z łazienki i skierowała się do kuchni. Zauważyła, że Marka nie ma w salonie. – Pewnie też poszedł się przebrać. – Wyjęła chleb, masło, wędlinę i zajęła się robieniem kanapek. Nastawiła wodę na herbatę.
Podszedł do niej cicho i otoczył ją ramionami. Uśmiechnęła się. Uwielbiała wtulać się w niego. Odgarnął jej włosy i złożył delikatny pocałunek na jej długiej szyi.
- Dziękuję, że jesteś. – Szepnął.
- Marek… Rozpraszasz mnie… Chcę to skończyć. Zaraz będziemy jeść.
Pomógł jej przy kanapkach i zaniósł gotową herbatę na stół. Usiedli naprzeciw siebie.
- To gdzie będę spała? Pokażesz mi? – Zaskoczyła go. Myślał, że to oczywiste.
- Szczerze powiedziawszy, to myślałem, że ze mną. – Znowu te rumieńce.
- Ale… jak to? Z tobą? – Uśmiechnął się słodko.
- Ula. Ja nie chcę cię do niczego zmuszać, ani wykorzystywać sytuacji. Chciałem tylko, żebyś była obok. Chciałbym się tylko do ciebie przytulić i móc zasnąć przy tobie. Nie obawiaj się. Ja nie zrobię nic wbrew twojej woli. Nie skrzywdzę cię. Za bardzo cię kocham. – Uspokoiła się słysząc te słowa.
- W takim razie chodźmy spać. Późno już.
Wsunęła się pod kołdrę podobnie jak on. Objął ją w talii i przytulił się do niej. Pocałował ją w policzek szepcząc.
- Dobranoc moje szczęście.
- Dobranoc. – Odpowiedziała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz