Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 5 października 2015

"Trochę inna bajka - Ula i Marek" - rozdział 11 ostatni

13 marzec 2012
ROZDZIAŁ XI
ostatni

Część 1



Po świętach znów nastały dla Uli intensywne dni ćwiczeń i znów zamęczała bieżnię, dzielnie maszerując w kierunku rozpostartych ramion Marka. Miała dodatkowy doping w osobach seniorów Dobrzańskich. Helena ocierała jej pot z czoła i podawała do picia wodę, a Krzysztof, stojąc obok Marka, również entuzjastycznie wyciągał do niej swe ramiona. Ten trud procentował każdego dnia, bo każdego dnia jej mięśnie były coraz mocniejsze i pozwalały nogom bardziej kontrolować chód. Nie chciała już chodzić nawet o jednej kuli. Wolała od niej silne ramię Marka, na którym mogła się pewnie wesprzeć. Coraz częściej pozwalał jej na samodzielność. Stąpała bez jego pomocy jeszcze trochę niepewnie i chwiała się, ale wiedziała, że on zawsze jest obok i zawsze powstrzyma ją przed upadkiem.
Doktor Grabowski skrzętnie dokumentował jej postępy i w skrytości ducha podziwiał tę nieprzeciętną pacjentkę i jej siłę walki z własnym kalectwem. Poza tym był jej wdzięczny, że zaczęła przyjmować do swojego ośrodka jego pacjentów. Był pewien, że znakomita większość z nich dojdzie, jeśli nie do pełnej, to przynajmniej do częściowej sprawności.

Zaczęli planować przyszłość. Zadowolony z jej postępów Marek, coraz częściej wspominał o ślubie. Wspólnie ustalili, że odbędzie się w czerwcu. - Do tego czasu Ula na pewno wydobrzeje. – Myślał.
W jeden ze styczniowych weekendów Ula zaprosiła całą rodzinę do siebie. Przybył Józef z dzieciakami, przywieziony przez Maćka, przyszedł Raul i goszczący niemal co tydzień w ośrodku, rodzice Marka. Rozsiedli się wygodnie w saloniku Uli z filiżankami gorącej kawy i w skupieniu czekali na to, co młodzi mają im do powiedzenia.
- Kochani. Dziękujemy, że przyjęliście nasze zaproszenie, bo chcemy wam coś ogłosić. Otóż. Postanowiliśmy z Ulą, że pobieramy się. Chcemy, aby ślub odbył się w połowie czerwca tu, w Rysiowie. Kościół jest bardzo blisko, a poza tym Ula pragnie wziąć ślub w miejscu, gdzie pobierali się jej rodzice. Wesele zorganizujemy w ośrodku. Co wy na to? - Józef podszedł do Marka i wzruszony uścisnął mu dłoń.
- Synu. Nawet nie wiesz, jak się cieszę. To wspaniała wiadomość, a ja jestem najszczęśliwszym człowiekiem na ziemi.
- Nie panie Józefie, to ja jestem tym człowiekiem. – Powiedział Marek wywołując tym ogólny śmiech. Józef już trzymał w ramionach Ulę ściskając ją i gratulując. Podchodzili po kolei ucieszeni tak dobrą nowiną. Wzruszony Raul ocierał z policzków łzy mówiąc jej po hiszpańsku.
- Tak się cieszę córeńko, tak się cieszę. Marek, to wspaniały i odpowiedzialny mężczyzna i udowodnił to wielokrotnie. Nie mogłaś lepiej wybrać.
- Wiem Raul. Kocham go nad życie i wiem, że jest mi przeznaczony. Bardzo bym chciała, żebyś wraz z moim ojcem poprowadził mnie do ołtarza. - Powiedziała już po polsku. – Zgodzisz się? – Widziała, jak poruszyła go ta prośba. Zdławionym z emocji głosem powiedział.
- Kochanie, to dla mnie największa przyjemność i zaszczyt, że traktujesz mnie, jak swojego drugiego ojca.
- Raul. Tata nie zawsze mógł tu być, dobrze o tym wiesz, a ty byłeś przy mnie w najgorszych i najlepszych momentach mojego życia. Nie wyobrażam sobie, że miałoby cię nie być przy mnie w tym najważniejszym. – Powiedziała, całując jego mokre już policzki.
Państwo Dobrzańscy byli nie mniej poruszeni, jak cała reszta. Krzysztof długo ściskał rękę syna i klepał go po ramieniu.
- Marek, gratuluję. To najmądrzejsza decyzja w twoim życiu. Masz u swego boku prawdziwego anioła.
- Tato, nie musisz mi mówić, bo ja o tym bardzo dobrze wiem. – Przygarnął Ulę i pocałował ją.
- Chcemy też prosić ciebie Maćku, żebyś zgodził się zostać naszym świadkiem. Nie wyobrażamy sobie nikogo innego. Drugim będzie Sebastian. Dwóch świadków płci męskiej, ale cóż, trzeba przełamywać stereotypy, prawda?
- Z wielką chęcią spełnię waszą prośbę. – Powiedział Maciek. - Wiecie przecież, że nie odmówiłbym wam niczego. - Marek klasnął w dłonie.
- To mamy ustalone. Myślę, że połowa czerwca, to dobra data. Zapytam jeszcze w kościele, czy mają wolne terminy w tym czasie.
Dyskusja trwała jeszcze długo, aż w końcu późna pora zmobilizowała gości do rozejścia się. Zostali sami. Marek przyjrzał się Uli. Na jej twarzy wyraźne widać było oznaki zmęczenia.
- Wymęczyli nas trochę, nie?
- No trochę, ale było warto. – Zastanowiła się nad czymś.
- Marek? Jak to będzie po ślubie? Wiesz dobrze, że kocham to miejsce i nie chciałabym go opuszczać. – Powiedziała z obawą. Przysiadł obok niej i przytulił, całując jej policzek.
- Kochanie, ja nigdy nie wyrwałbym cię z tego miejsca. Wiem dobrze, jak jesteś do niego przywiązana. Postanowiłem, że zostaniemy tutaj. Ja będę dojeżdżał do Warszawy. To w końcu czterdzieści minut. Nie tak wiele. Ludzie dojeżdżają do pracy z odleglejszych miejsc. Jednak mieszkanie na Mokotowie chciałbym zatrzymać. Tak na wszelki wypadek, gdybyśmy się zasiedzieli u znajomych, lub zbyt późno wyszli z kina. W takich momentach mieszkanie się przyda. Po co niepokoić rodziców. – Przytuliła jego dłoń do swojej twarzy.
- Dziękuję ci za wyrozumiałość. Bardzo cię kocham. Nie mogłam sobie wymarzyć lepszego męża.
Pocałowała go z pasją. Odwzajemnił ten zachłanny, pełen miłości pocałunek, żarliwie wpijając się w jej usta.
Jej, ta miłość dodawała skrzydeł. Mobilizowała do dalszego wysiłku w walce o sprawność. Wiedziała, że gdyby nie jego niezachwiana wiara w jej wyzdrowienie, ona nie podniosła by się tak szybko z wózka. Być może, że nigdy. Był zawsze obok, dobry, opiekuńczy, troskliwy i kochany, gotowy wspierać, podać pomocną dłoń, ochronić przed upadkiem i krzywdą. Kochała go bardzo, każdym nerwem, każdą myślą, każdą cząstką swojej duszy. Każdego dnia dziękowała Bogu, że postawił go na jej drodze.
A on? On ubóstwiał, hołubił i kochał nieprzytomnie swoją małą, cudowną dziewczynkę. Za jej dobro, za szczere serce, za to, że potrafiła pochylić się nad każdym nieszczęściem, że oprócz fizycznego piękna, posiadała też piękną i wrażliwą duszę. Za jej stosunek do ludzi starszych, których zawsze traktowała z szacunkiem i należną estymą. Mógłby jeszcze długo wymieniać. Nigdy nie sądził, że może być tak bezgranicznie szczęśliwy. Wystarczała sama jej obecność, lub to, że mógł ją po prostu przytulić. Sprawiła, że dokonał rewolucji w całym swoim życiu. Przewartościował je do głębi i dobrze już wiedział, co jest najważniejsze. Zmienił się dzięki niej i był wdzięczny opatrzności za ten cud, którym była.
Siedzieli jeszcze długo wtuleni w siebie, w ciszy przerywanej tylko od czasu do czasu trzaskiem palących się głowni w kominku. To nie była krępująca cisza. Pozwalała na skupienie, zebranie myśli i przetrawienie paru spraw. On ocknął się pierwszy.
- Ula? Późno już. Chodźmy spać, bo jutro przed nami intensywny dzień, a ty musisz być wypoczęta.
- Dobrze. Wezmę tylko szybki prysznic. Pomożesz mi?
- Oczywiście, że ci pomogę.
Rozebrał ją i zaniósł do brodzika. Tam postawił przy uchwycie, który zamontował niedawno, gdy zaczęła samodzielnie stawać, żeby miała się, czego złapać i nie stracić równowagi. Sam zrzucił prędko ubranie i stanął obok niej. Nasączoną żelem gąbką mył delikatnie ją, a potem siebie. Spłukał z nich pianę i energicznie wytarł. Nagą położył do łóżka. Chciała włożyć koszulkę, ale widząc jego pożądliwe spojrzenie, zrezygnowała i tylko nakryła się kołdrą. Nie zwlekał. Wsunął się do łóżka i wtulił się w nią.
- Pozwolisz się kochać? Bardzo cię pragnę. – Wyszeptał.
Nie powiedziała nic, tylko lekkim, jak wiatr pocałunkiem smakowała jego zmysłowych ust.

Basen był jedną z jej ulubionych form rehabilitacji. Radziła już sobie świetnie. Spastyczność mięśni znikła zupełnie, a to pozwalało na swobodniejsze ruchy nóg. Rafał i Marek, nie musieli się już trząść, że może nieopatrznie pójść na dno, lub zachłysnąć się wodą. Na obecnym etapie wyglądało to bardziej na rodzaj wesołej zabawy niż ćwiczenia. Tradycyjnie, po basenie szli na bieżnię. Dzisiejszego dnia rozpierała ją energia. Marek bezustannie żartował i tym samym wprowadzał ją w dobry nastrój. Pomógł rehabilitantce zapiąć pasy i za chwilę szła już po ruchomym chodniku. Oparła dłonie na poręczach urządzenia. Tak było jej wygodnie. Zauważył, że przyspieszyła. To był naprawdę szybki marsz, jak na jej możliwości. Jak zwykle stanął na końcu bieżni i wyciągnął do niej ramiona, a ona wpatrzona w jego wesołe, śmiejące się oczy, nagle zaczęła biec. Nie był to jeszcze bieg, w pełnym tego słowa znaczeniu, ale nieudolny trucht. Oznaczało to jednak kolejny znaczący postęp w jej leczeniu. Marek stał oniemiały nie wierząc w to, co widzi. Łzy płynęły mu po twarzy i przez ściśnięte wzruszeniem gardło, najpierw szeptem, a potem coraz głośniej wołał.
- Biegnij kotku, biegnij.
Widział, że była już zmęczona i zlana potem. Zatrzymał bieżnię i przytulił ją mocno. Tak jak i on, ona płakała również.
- To cud skarbie. Prawdziwy cud. – Mówił poruszony. – Nie spodziewałem się, że nastąpi tak szybko, mimo, że bardzo pragnąłem, aby tak się stało. Dokonałaś tego Ula. Sama. Jesteś najsilniejszą osobą, jaką znam. Nikt inny nie zrobiłby takich postępów. Zobaczysz, już niedługo razem będziemy biegać po rysiowskich łąkach.
Była nie mniej wzruszona od niego. Na jej twarzy wykwitł promienny uśmiech, a z oczu nadal płynęły łzy.
- Udało mi się Marek. Dzięki tobie się udało. Jestem taka szczęśliwa. Znowu będę mogła się pochwalić doktorowi Grabowskiemu. Poczułam się dzisiaj taka silna i pełna energii, że postanowiłam spróbować. Tak się cieszę i mocno wierzę, że niedługo dojdę do pełnej sprawności.
- Dojdziesz kochanie. Do czerwca jeszcze dużo czasu, a potem oboje przetańczymy niejeden taniec na naszym weselu.

Kolejna wizyta w klinice, była tym razem dla nich niespodzianką. Doktor Grabowski zaprowadził ich na oddział rehabilitacyjny. Zatrzymał się koło bieżni i powiedział.
- A teraz, kochani, chciałbym się przekonać na własne oczy, czy mówicie prawdę. Pani Urszulo, zaraz przyniosą pani dres i pokaże mi pani, co potrafi. – Z wesołymi iskierkami w oczach, zacierał z zadowolenia ręce.
- Ula była zaskoczona, ale spokojna.
- Nie wierzy mi pan? – Spojrzała na lekarza podejrzliwie.
- Nic, a nic. – Roześmiał się, a oni poszli w jego ślady.
Przebrana w sportowy strój stanęła na bieżni. Marek pomógł zapiąć pasy i nacisnął przycisk. Zaczęła iść. Najpierw spokojnie swoim tempem, potem przyspieszyła. Marek, jak zwykle czujny, stanął na końcu ruchomego chodnika i obserwował ją uważnie wraz z zaskoczonym neurochirurgiem. Wyczuł, że to już i krzyknął.
- Biegnij słońce, biegnij.
Rozgrzana i czerwona z emocji energicznie przebierała nogami, chcąc nadążyć za ruchomą bieżnią. Zasapała się i zmęczyła. Marek wyłączył maszynę. Spojrzał na lekarza i uśmiechnął się widząc jego wyraz twarzy.
- Teraz pan wierzy, doktorze?
- Wiecie, gdybym nie zobaczył tego na własne oczy, pewnie nie uwierzyłbym. To jedyny taki przypadek, jaki znam. Zadziwiające jest to, ile można osiągnąć będąc odpowiednio zmotywowanym. Kiedy wybudziłem panią ze śpiączki i powiedziała mi pani, że nie czuje nóg, byłem przerażony, bo liczyłem, że po tak długim czasie organizm sam zniweluje szkody powstałe po wypadku. Niestety tak się nie stało. Nie sądziłem wtedy, powiem szczerze, że w ogóle będzie pani chodzić, a jeżeli nawet, to w dużym stopniu będzie pani i tak niepełnosprawna. Jestem pełen podziwu dla pani dokonań i dla pani niezłomnego charakteru. Gratuluję wam obojgu. Wierzę, że za niedługi czas będzie pani równie sprawna, jak my wszyscy.
Uścisnęli dłoń lekarzowi pożegnali się z nim. Postanowili, że najpierw pójdą na obiad, a potem wpadną jeszcze do firmy.
Właśnie dojechali na piąte piętro i mieli wysiadać, kiedy zza odsuwających się drzwi dojrzeli stojącą przy recepcji, Paulinę. Spojrzeli na siebie bezgranicznie zdumieni i niemal jednocześnie powiedzieli.
- A co ona tu robi?
Zauważyła ich i obrzuciła lodowatym spojrzeniem. Była jednak kobietą z klasą, więc podeszła do nich. Nie zaszczyciwszy Uli spojrzeniem wbiła swój wzrok w Marka.
- Witam prezesa. Jak niemiło cię widzieć.
- Możesz mnie oświecić i powiedzieć, co tutaj robisz? Chyba wyraźnie dałem ci do zrozumienia, że nie chcę cię tu więcej widzieć.
- Przyjechałam w interesach i przyszłam odwiedzić stare kąty. Słyszałam, że podobno się żenisz z jakąś kaleką? – Wyrzuciła z siebie pogardliwie. - Pogratulować gustu. Pierwszy playboy Warszawy wiąże się z jakąś ułomną. – Zaśmiała się ironicznie.
Chciał jej coś powiedzieć, ale Ula była szybsza. Głosem spokojnym i zupełnie wypranym z emocji powiedziała.
- To ja jestem tą kaleką. A pani widzę, w szczytowej formie, jeśli chodzi o obrzucanie złośliwymi uwagami bliźnich. Pluje pani dookoła taką ilością jadu, że można by było obdzielić nią kłębowisko żmij. Trochę klasy proszę pani i godności. Ja niedługo przestanę być kaleką, a pani zostanie nią przez całe swoje życie, jeśli nie zmieni pani swojego lekceważącego stosunku do ludzi. Radzę to przemyśleć. Może nie jest jeszcze za późno na wyciągnięcie odpowiednich wniosków. Teraz jednak wybaczy nam pani, śpieszymy się.
Ścisnęła mocniej ramię Marka i pociągnęła za sobą, zostawiając oniemiałą Febo na środku korytarza. Kiedy znikła im z oczu, Marek zatrzymał się i roześmiał na całe gardło.
- Nie wiedziałem, że tak potrafisz dopiec. Widziałaś jej minę? Prawie udławiła się własnym językiem. – Przyciągnął ją do siebie i namiętnie pocałował.
- Jesteś moją wojowniczką. W sytuacji zagrożenia warczysz i pokazujesz pazurki. Byłaś wspaniała. Utarłaś jej nosa.
Weszli do gabinetu i przywitali się z ojcem. Ucieszył się na ich widok. Zaraz zamówił kawę, a oni czekając na nią streścili mu przebieg rozmowy z Pauliną. I on uśmiał się z tego incydentu. Ocierając wierzchem dłoni łzy wywołane spontanicznym śmiechem, mówił.
- Ja nie wiedziałem, że moja synowa potrafi się tak odgryźć. Bardzo dobrze jej odpowiedziałaś córeczko. Sam bym ją zrugał, gdyby w mojej obecności nazwała cię kaleką.
- Tato? Właściwie, to, po co ona tu przyjechała? Rozmawiałeś z nią?
- Rozmawiałem i powiem ci, że byłem nie mniej zaskoczony od ciebie, że ją tu widzę. Przyjechała z propozycją współpracy. Otworzyli w Mediolanie podobną firmę.
- I co, zgodziłeś się? – Zapytał zaniepokojony Marek.
- Żartujesz? Zdecydowanie odmówiłem. Żadnej współpracy z nimi. Ja nadal świeżo mam w pamięci te wszystkie świństwa, które ci zrobili i to, że narazili na szwank dobre imię firmy. Naprawdę nie wiem, na co oni liczyli. Albo są tak naiwni, albo wyrachowani i być może roi im się w głowach jakiś plan przejęcia F&D. A’propos. Trzeba zmienić nazwę. Febo już nie ma, nie widzę, więc powodu, dla którego ich nazwisko miałoby figurować w logo firmy. Co powiesz na nazwę „Dobrzański fashion”?
- Dla mnie bomba, co myślisz Ula?
- Mnie też się podoba. Brzmi jakoś tak… światowo.
- No, to załatwione. Jutro się tym zajmę. Jak wizyta w klinice? Wszystko w porządku?
- W porządku. Nawet lepiej. Musiałam udowodnić doktorowi Grabowskiemu, że potrafię już biegać. Był bardzo zaskoczony i pogratulował nam wytrwałości. – Krzysztof uśmiechnął się do niej.
- Widzisz córeczko. Wszystko zaczyna się układać. To, dlatego, że jesteś taka dzielna i uparta. Mam nadzieję, że wasze dzieci odziedziczą po tobie charakter. – Spuściła oczy zawstydzona, a Krzysztof popatrzył na nią z sympatią.
- Nie wstydź się kochanie. Przecież to normalne, że jak dwoje ludzi się kocha, to dzieci są owocem tej miłości. A ja i Helena bardzo pragniemy mieć wnuki, więc nie zwlekajcie z tym za długo. Chcielibyśmy jeszcze dożyć tej chwili i zobaczyć, jak dorastają.
- Nie martw się tato. – Powiedział śmiejąc się Marek. – Już ja dopilnuję, żeby tak się stało. Nie wstydź się kochanie, choć tak naprawdę pięknie ci z tymi wypiekami na policzkach. – Przytulił ją mocno i pocałował. - Będziemy się zbierać tato. Uściskaj mamę. Przyjedziecie na weekend?
- Przyjedziemy. Wiecie dobrze, że najlepiej wypoczywamy w Rysiowie.
- W takim razie do soboty.
Wyszli z gabinetu natykając się na Violettę. Przywitali się z nią.
- Idziecie już? – Spytała zawiedziona.
- Musimy. Jak macie ochotę to przyjedźcie z Sebastianem w sobotę. Na pewno chętnie skorzystasz ze SPA, a i Sebie przyda się trochę ruchu. – Zapraszała Ula.
- Dziękuję ci Uleńko. Na pewno skorzystamy.
- Czekamy na was i pozdrów Sebulka? – Dorzuciła, śmiejąc się Ula.
Nie zatrzymywani już przez nikogo wyszli z firmy. Znów padał śnieg. Trochę mieli dość tej zimy. Ula, jako stworzenie ciepłolubne, tęskniła za wiosną.

Część 2

Doczekała się tej wiosny. Za każdym razem, gdy ją witała oddychała z ulgą, jakby pozbywała się wielkiego ciężaru, uciskającego jej piersi. Odżyła. Z przyjemnością siadywała na ławce przed hotelem i wdychała ten cudny, leśny zapach i obserwowała pierwsze, nieśmiałe pąki na drzewach. Chodziła jeszcze wolno, ale już bez pomocy. Marek z powrotem przejął obowiązki od ojca. Już się nie obawiał, że upadnie, bo radziła sobie bardzo dobrze. Do firmy dojeżdżał codziennie. Nie przeszkadzało mu, że Rysiów jest jednak trochę dalej, niż jego mieszkanie na Mokotowie. Niezmiennie pragnął być blisko niej. Zasypiać i budzić się przy niej.
Któregoś kwietniowego poranka czar jednak prysł. Poczuła się źle. Nie, żeby coś z nogami. Kręciło jej się w głowie i nie potrafiła złapać równowagi. Wymiotowała i była coraz słabsza od nawracających torsji. Wyglądała zdecydowanie źle. Cera nabrała ziemistego koloru. Po rumieńcach nie było śladu. Nie mogła nic przełknąć, bo ciągle zwracała wszystko, co wzięła do ust. Mocno zaniepokojony Marek zamówił jej prywatną wizytę w przychodni i chociaż protestowała, zawiózł ją tam niemal siłą. Zrobiono podstawowe badania. Pobrano jej krew, a potem wysłano na ultrasonografię, podczas której błyskawicznie wykryto powód złego samopoczucia. Była w ciąży. W szóstym tygodniu ciąży. Nie mogła w to uwierzyć i trochę się obawiała, czy ciąża nie będzie zagrożona, gdy dopiero podźwignęła się ze skutków wypadku. Lekarz uspokoił ją jednak, że nie ma powodów do obaw. Na razie wszystko jest w porządku. Wychodząc z gabinetu, miała mieszane uczucia. Nie wiedziała, czy cieszyć się, czy martwić. Czekający na nią przed gabinetem Marek, z niepokojem obserwował płynące po jej policzkach łzy. Przeraził się.
- Kochanie, dlaczego płaczesz? Wiedzą już, co ci jest? – Twierdząco pokiwała głową.
- Wiedzą… - Westchnęła.
- No to powiedz mi. Nie trzymaj mnie dłużej w niepewności.
Przytuliła się do niego i rozpłakała na dobre. Gładził ją uspokajająco po plecach, a ona nie mogła z siebie wykrztusić tej wiadomości. W końcu wyciszyła się. Oderwała się od niego i spojrzała mu w oczy.
- Jestem w ciąży. – Wyszeptała. – W szóstym tygodniu. – Na jego twarz wypłynął radosny uśmiech. Objął ją czule.
- Głuptasku, i dlatego płaczesz? Przecież to wspaniała nowina. Będziemy mieć małe Dobrzaniątko! Czy to nie cudowne?
- Tak… cudowne. Tylko ja chyba nie nadążam. To wszystko dzieje się za szybko. Dopiero pozbierałam się po wypadku, a teraz ta ciąża… - Popatrzył uważnie w jej zapłakane oczy.
- Ula? Ufasz mi?
- Przecież wiesz, że tak. Po co w ogóle pytasz? – Nie rozumiała, do czego zmierza.
- Skoro mi wierzysz i ufasz, to ja ci przysięgam, że wszystko będzie dobrze. Urodzisz zdrowego, ślicznego bobasa, o chabrowych oczach, jak jego mamusia. – Uśmiechnęła się przez łzy słysząc te słowa.
- Albo, o stalowo – szarych, jak u tatusia. Koniecznie musi mieć też takie, jak ty, niemożliwie długie rzęsy i dołeczki w policzkach. – Otarła ostatnie krople łez i roześmiała się radośnie. Przysunął się do niej i objął mocno.
- Zobaczysz, to będzie najszczęśliwsze dziecko pod słońcem, bo będzie miało bardzo szczęśliwych rodziców.

Okres wymiotów i porannych mdłości, skończył się. Nareszcie odetchnęła i mogła zacząć cieszyć się swoim błogosławionym stanem. Marek bardzo dbał o nią i nie pozwalał się przemęczać. Nadal chodziła na rehabilitację, ale zrezygnowała z intensywnych ćwiczeń. Hipoterapię też musiała odpuścić. Marek nawet nie chciał słyszeć, że miałaby wsiąść na konia i to w dodatku na Diablo. Tylko Raula dopuścili do tajemnicy, bo nie mógł zrozumieć, dlaczego nagle odpuściła ćwiczenia na koniu. Cała reszta miała się dowiedzieć na przyjęciu weselnym. W kościele uzgodnił z księdzem, że ślub odbędzie się, nie piętnastego czerwca, ale tydzień wcześniej. Właściwie wszystko było już gotowe. Pshemko dopieszczał jej suknię i garnitur Marka, a szef kuchni obiecał im istne cuda na weselny stół. Wieczorami, siedząc przy kuchennym blacie, wypisywała starannym pismem zaproszenia dla gości. Nie chcieli hucznego wesela. Mieli być tylko przyjaciele i najbliższa rodzina.

Ósmego czerwca, hotel „Cichy zakątek”, wbrew swojej nazwie, tętnił życiem, od bladego świtu. Trwały gorączkowe przygotowania. Helena i Violetta zgodnie pracowały nad fryzurą Uli. Upięły jej wysoko włosy, tworząc z nich zgrabny koczek wypuszczając z niego luźno, jeden kręcony kosmyk. Potem Viola zajęła się makijażem i zrobiła go bardzo profesjonalnie. Był skromny i wyglądał naturalnie. Wreszcie przyszła kolej na suknię i kiedy stanęła przed nimi w pełni ubrana, obie wydały z siebie jęk zachwytu.
- Uleńko, wyglądasz tak pięknie. – Helena nie mogła ukryć wzruszenia i ocierała łzy.
- O jeżu malusieńki, jesteś prawdziwą pięknością. Jak cię Marek zobaczy, to padnie z wrażenia.
Uściskała je obie.
- Dziękuję pani Heleno i tobie Viola. Gdyby nie wy, wyglądałabym, jak Kopciuszek.
W tym samym czasie Marek przy pomocy ojca i Sebastiana szykował się na swój ślub w mieszkaniu na Mokotowie. Tak ustalili wcześniej. Miał zobaczyć swoją ukochaną dopiero w kościele. Był podekscytowany i nieco spięty. Krzysztof poklepał go po ramieniu.’
- Spokojnie synu. Wszystko pójdzie, jak z płatka. Sebastian, obrączki masz? – Zwrócił się do Olszańskiego.
- Seba poklepał wewnętrzną kieszeń marynarki.
- Są na swoim miejscu. Sprawdzałem, chyba z dziesięć razy.
- Jedźmy już, bo w końcu spóźnię się na własny ślub.

O godzinie jedenastej rozdzwoniły się dzwony w rysiowskim kościele, obwieszczając wszem i wobec radosną nowinę. Goście zasiedli w ławkach, czekając niecierpliwie na pojawienie się panny młodej. Obserwowano też uważnie piękną, lecz spiętą twarz pana młodego, oczekującego na swoją oblubienicę w towarzystwie Sebastiana i Maćka. Ale, oto i ona. Pojawia się na kościelnym progu prowadzona przez obu swoich ojców. Tego rodzonego i tego, który pokochał ją miłością ojcowską, jak własne dziecko. Przepiękna suknia, w którą Pshemko włożył tyle serca i swojego geniuszu, sprawia wrażenie, jakby płynęła wraz z nią. Nie ma welonu, jedynie skromny biały stroik wpleciony we włosy, a w ręku bukiecik delikatnych białych róż. Patrzy na nią oniemiały, z zaciśniętą ze wzruszenia krtanią. Jego oczy lśnią od łez. Jest taki dumny ze swojej małej, ślicznej, upartej dziewczynki, która na jego oczach dokonała cudu, walcząc o siebie. Udało się. Idzie przez kościół sama, o własnych siłach, bez wózka i bez kul, wpatrzona w niego jak w obraz, z delikatnym uśmiechem na karminowych ustach. W jej oczach widzi miłość. Wielką, niezmierzoną, bezwarunkową miłość, podobną do tej, jaką obdarza ją on sam. Miłość, która rozlewa się w ich ciałach rozkosznie, buzuje w głowach i rozsadza serca.
Józef ociera łzy. Widzi, jak jest nieprzyzwoicie szczęśliwa i wie, że człowiek, który mu ją zabiera, jest troskliwy, odpowiedzialny i kocha ją nad życie. Nie skrzywdzi jej, a to dla ojca najważniejsze.
Raul pozwala słonym kroplom spadać na poły marynarki. Nie wstydzi się ich. Prowadzi za rękę cudowną kobietę, która na jego oczach z niepozornego podlotka, w za dużych okularach i aparacie na zębach rozkwitła i stała się pięknością. To dzięki niej ma rodzinę i przyjaciół i dzięki niej odnalazł tu swój dom. Jest jej taki wdzięczny i pragnie tylko być blisko i w razie potrzeby służyć pomocą i chronić swoją córeńkę, tak, jak robił to do tej pory.
Dobrzańscy też nie potrafią ukryć wzruszenia. Nigdy nie sądzili, że za sprawą tej nieprzeciętnej kobiety ich syn stanie się taki odpowiedzialny i przedsiębiorczy. Wyrzucił z siebie wizerunek wiecznego chłopca i stał się poważnym człowiekiem, wkrótce mężem i za niedługo być może, ojcem. Są z niego dumni. Są dumni z nich obojga, bo przeszli przez piekło i wyszli z niego obronną ręką.
Ksiądz łączy ich dłonie stułą. Zaczyna się ceremonia. Patrzą żarliwie w swoje oczy, powtarzając za księdzem znane formuły. Wreszcie koniec.
- Ogłaszam was mężem i żoną. Może pan pocałować pannę młodą.
Ula płacze, ale to są łzy szczęśliwe. On przytula się do jej ust i delikatnie całuje.
- Kocham cię skarbie i będę kochał do końca moich dni. – Ona drżącym od płaczu głosem mówi.
- Kocham cię i zawsze będę cię kochać, bo jesteś miłością, na całe moje życie.
Wychodzą z kościoła na słoneczny dziedziniec. Gratulacjom nie ma końca. Jeszcze ryż i monety, których nie sposób zebrać wszystkich. Pomaga Beatka. Ula tonie w bukietach kwiatów. Z odsieczą przychodzi Violetta, odbierając je od niej. Młodzi wsiadają do białej limuzyny, a za nimi ciągnie sznur samochodów pełnych weselnych gości, podekscytowanych perspektywą całonocnych pląsów i dobrej zabawy.

Stuk sztućca w kieliszek sprawił, że ucichły rozmowy przy stole. Ze swego miejsca podniósł się senior Dobrzański.
- Kochani. Chciałem zabrać głos i opowiedzieć trochę o bohaterach dzisiejszej uroczystości. Pragnę zaznaczyć, że gdyby nie przyjazd Sebastiana Olszańskiego do tego miejsca, a potem Pshemko, który szczególnie upodobał sobie ten zakątek i postanowił zorganizować w nim sesję zdjęciową, to mój syn nigdy nie poznałby tej cudownej kobiety. Oprócz widocznych dla wszystkich zalet jej urody, pokochał całym sercem zalety jej duszy. Bo duszę Ula ma wspaniałą. Szczerą, dobrą, otwartą na cierpienia innych. Jak ujął to Marek, „jest aniołem”. Ja i moja żona Helena podpisujemy się pod tym stwierdzeniem obiema rękami, bo doświadczyliśmy od niej samych dobrych rzeczy, podobnie, jak nasz mistrz, Sebastian i wielu, wielu innych Nie mógłbym wymarzyć sobie lepszej synowej. Wszyscy wiecie, jakiemu strasznemu wypadkowi uległa, ale nie wszyscy wiecie, z jaką siłą, uporem i determinacją ćwiczyła, aby pokonać własne kalectwo. Jeszcze pół roku temu poruszała się na wózku, a dzisiaj, dzięki niezłomnej woli i silnej wierze zatańczy na swoim weselu. Jesteśmy jej bardzo wdzięczni, bo dzięki niej nasz syn się zmienił, dojrzał i spoważniał. Ula, Marek, wznoszę toast za wasze zdrowie, by wasza miłość trwała wiecznie i wiem, że tak będzie, bo chrzest bojowy przeszliście celująco. Wasze zdrowie dzieci. – Krzysztof podniósł kieliszek i wypił go do dna.
Po Krzysztofie przemawiał Józef wychwalając przymioty Marka i dziękując mu, że tylko jego niezłomna wiara w to, że Ula będzie chodzić sprawiła, że tak właśnie się stało. Po przemowach Maćka i Sebastiana wstał Marek.
- Dziękuję wam kochani za te pochlebne słowa. Jesteśmy bardzo szczęśliwi, że mamy wsparcie naszych kochanych bliskich i przyjaciół. Ja dzisiaj jestem podwójnie szczęśliwy. – Skierował wzrok na Ulę i podał jej dłoń pomagając jej wstać.
- Kochani, ja i Ula pragniemy wam coś ogłosić. – Zawiesił na chwilę głos i rozejrzał się po sali. – Otóż moi drodzy, jesteśmy w ciąży! W listopadzie przyjdzie na świat mały Dobrzański lub Dobrzańska. – Rozległy się gromkie brawa. Podeszli do nich Krzysztof z Heleną, Józef i Raul, gratulując im serdecznie.
- Nie mogłaś nas bardziej uszczęśliwić moje dziecko. – Helena przytuliła się do niej. – Dziękujemy ci Uleńko.
Krzysztof ściskał rękę Marka i klepał go po ramieniu.
- Dotrzymujesz słowa synu. Wtedy, u mnie w gabinecie nie rzucałeś ich na wiatr. Gratuluję.
- A ja się dołączam. – Powiedział Józef, który przed chwilą wypuścił z ramion swoją najstarszą latorośl. Będziemy mieć piękne wnuki Krzysztofie.
Do Uli przysunął się Raul. Jako jedyny wiedział już wcześniej o jej błogosławionym stanie, ale pragnął jeszcze raz złożyć im gratulacje. Ze wzruszenia zapomniał polskich słów, więc odezwał się do niej po hiszpańsku.
- Córeńko. Tak bardzo się cieszę twoim szczęściem. Waszym szczęściem. Po tych ciężkich przejściach zasłużyliście na nie. Dziecko to cud i mam nadzieję być dla niego dziadkiem. Pozwolisz go czasem rozpieszczać, prawda?
- Raul, - powiedziała łamiącym się głosem – będziesz jego najprawdziwszym dziadkiem pod słońcem. – Uściskała go mocno.
Nadszedł czas na pierwszy taniec. Marek podał Uli dłoń i wyprowadził na parkiet. Popłynął walc, a oni wraz z nim. Dotrzymała mu kroku, a on trzymał ją mocno w swych ramionach i prowadził pewnie. Przytulił twarz do jej policzka.
- Kochanie pamiętasz, co obiecałem ci w szpitalu, kiedy wybudzili cię ze śpiączki? Obiecałem, że do ołtarza pójdziesz na własnych nogach i zatańczysz na swoim weselu. Wszystko się spełniło, co do joty.
Spojrzał w jej błękitno-chabrowe tęczówki, jaśniejące szczęściem.
- Obiecałeś, a ja wtedy uwierzyłam w te słowa. Gdyby nie ty… - zadrżał jej głos a w oczach zalśniły łzy. Wtulił ją w swoje ramiona.
- Cichutko kochanie. – Nic nie mów. – Już wszystko dobrze. Nareszcie wszystko jest tak, jak być powinno. Całe życie przed nami, wierzę, że w miłości i szczęściu. Moje miejsce jest przy tobie i to już nigdy się nie zmieni, bo ja nie potrafiłbym bez ciebie żyć.
Wirowali w miłosnym tańcu. Już nie potrzebowali więcej słów i zapewnień o swoim wielkim uczuciu. Wiedzieli oboje, że spełnili się w tej miłości całkowicie, obdarzając nią nie tylko siebie nawzajem, ale i tą malutką istotkę, którą teraz nosiła pod sercem.


KONIEC

1 komentarz:

  1. Ten Marek... Ideał ❤️❤️❤️
    Lecę dalej😁 Wszytskiego dobrego w nowym roku!

    OdpowiedzUsuń