Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 5 października 2015

"Trochę inna bajka - Ula i Marek" - rozdział 6

 13 marzec 2012  
ROZDZIAŁ VI


Część 1



Zmiany w zachowaniu Dobrzańskiego zaczęły być dostrzegalne gołym okiem. Nie był to już duży chłopiec, któremu tylko błazeństwa w głowie. Z egoistycznego gówniarza zmieniał się w odpowiedzialnego mężczyznę. Wreszcie ustalił sobie priorytety. Stawał się odpowiedzialny za firmę i ludzi w niej pracujących. Postawa, jaką zaprezentował ojciec podczas rozrachunku z Febo, naprawdę zrobiła na nim wrażenie. Nie znał go takiego. Zawsze był porywczy i często unosił się gniewem, ale to, co pokazał wtedy w sali konferencyjnej, zaimponowało Markowi i wzbudziło jego podziw. Zapragnął, żeby i jemu ojciec powiedział któregoś dnia, że jest z niego dumny. Zaczął więc się starać. Przestał zwalać robotę na innych i teraz częściej niż do tej pory można było go zastać zatopionego w papierach przy laptopie. Ula taż miała w tej przemianie niemały udział. Wielokrotnie obserwował ją podczas wykonywania obowiązków i podziwiał, z jaką łatwością dogaduje się z pracownikami. Nigdy nie słyszał, żeby podnosiła głos. Wyjaśniała niejasności łagodnie, ale stanowczo. Marek wiedział, że daleko mu do niej. Nie, nie był to rodzaj rywalizacji, raczej edukacji. On uczył się od niej, a potem to, czego się nauczył przekładał na grunt własnej firmy, z zadowoleniem stwierdzając, że jednak taktyka Uli i jej podejście do ludzi sprawdza się również w jego przypadku. Pracownicy coraz częściej patrzyli na niego z szacunkiem, a on był szczęśliwy, bo wiedział, że obrał słuszną drogę. Całym sercem zaangażował się w prace przy pokazie. Jeździł do drukarni, załatwiał foldery, negocjował ceny. Bardzo chciał, żeby wszystko poszło pomyślnie.
Sebastian z niepokojem śledził te zmiany w zachowaniu przyjaciela. Ewidentnie tracił dobrego kompana do kieliszka i szalonej zabawy. Marek miał coraz mniej czasu dla niego. Gdy wracał wieczorem do domu po całym dniu ciężkiej pracy, miał tylko tyle siły, żeby jeszcze zadzwonić do Uli i posłuchać jej ciepłego, łagodnego głosu, który pocieszał go i motywował do dalszego działania. Nie mógł nadziwić się sam sobie, że jakoś daje radę, bo przecież nigdy w życiu tak ciężko nie pracował.

Pokaz zbliżał się wielkimi krokami. Wszystko wydawało się być zapięte na ostatni guzik. Nawet załatwił z właścicielem restauracji „Książęca”, żeby dostarczano Pshemko regularnie gorącą czekoladę. Teraz to było ważne. Nie mógł dopuścić, by mistrz popadł w melancholię lub zły nastrój, który najczęściej zmieniał się w furię. Wtedy artysta był nieobliczalny i niszczył wszystko, co wpadło mu w ręce, łącznie ze swoimi kreacjami.
W przeddzień pokazu, wieczorem, zadzwonił do Uli.
- Witaj skarbie. Tęsknisz trochę za mną?
- Bardzo, bardzo tęsknię, nie tylko trochę. Jutro twój wielki dzień. Jesteś gotowy?
- No, mam nadzieję, że nie zaniedbałem niczego. Dzwonię, żeby zapytać, czy nie zmieniłaś zdania i przyjedziesz do mnie na te dwa dni. Ja bardzo chciałbym. Nie mogę się doczekać, kiedy znów będę cię mógł tulić w swoich ramionach. Strasznie mi tego brakuje i twoich boskich ust. – Jej twarz przybrała kolor purpury.
Dobrze, że nie może mnie teraz zobaczyć. – Pomyślała, a na głos powiedziała.
- To już jutro, na pewno wytrzymasz. Bardzo cię kocham. – Wyartykułowała niemal szeptem.
- Jesteś miłością na całe moje życie. Kotku zapisz sobie adres hotelu, w którym będzie pokaz. Jeśli możesz, to postaraj się być wcześniej, zanim zaczną schodzić się goście. Chciałbym, żebyśmy mieli jeszcze chwilkę dla siebie.
- Dobrze. Postanowiłam nie brać samochodu. Raul mnie przywiezie, a w niedzielę przyjedzie po mnie. Na bankiecie będzie pewnie szampan, a ja mam na niego wyjątkową ochotę, a po alkoholu nie siadam za kierownicę.
- Doskonały pomysł. W takim razie czekam na was jutro. Daj mi sygnał, że jesteś to wyjdę przed hotel, żebyś nie musiała błądzić.
- Dam. Późno już. Wiem, że jesteś podekscytowany, ale spróbuj się dobrze wyspać. Jak będziesz wypoczęty to jutro ogarniesz wszystko bez stresu.
- Postaram się. Ty też śpij dobrze. Dobranoc moje szczęście.

Ula krygowała się przed lustrem od dobrej godziny. Nie mogła się zdecydować, którą sukienkę ubrać. Miała poważny dylemat, bo ostatnie zakupy były bardzo owocne. Do domu wszedł Raul i ze zdumieniem zauważył stos ubrań leżących na kanapie.
- Raul, – jęknęła – pomóż mi wybrać. Niedługo trzeba jechać, a ja jestem w rozsypce. – Żeby mu ułatwić, porozwieszała kreacje we wszystkich możliwych miejscach. Przyjrzał im się uważnie.
- Ta czerwona jest piękna i chyba odpowiednia na taka imprezę. Do niej czarne szpilki i czarna torebka, a na szyję ta obróżka z czarnych koralików. Będzie pięknie. – Skwitował. Uśmiechnęła się szeroko akceptując jego wybór.
- Masz świetny gust Raul. Zaraz się przebiorę, to będziesz mógł ocenić. – Po kilkunastu minutach wyszła z sypialni i okręciwszy się kilkakrotnie stanęła przed nim.
- Mówiłem, że będzie pięknie. Ślicznie wyglądasz córeńko. To co, zbieramy się?
- Tak. Weź jeszcze tą torbę, bo biorę kilka rzeczy do przebrania i buty na zmianę. Nie wytrzymałabym długo w tych szpilkach. Jutro zadzwonię i dam ci znać, o której będziesz mógł przyjechać po mnie, dobrze?
- Dobrze. Przyjadę, o której zechcesz.

Wprowadził adres do GPS-a i ruszyli. Droga zajęła im około czterdziestu minut i po upływie tego czasu Raul już parkował pod hotelem, w którym miał odbyć się pokaz. Powiadomiony parę minut wcześniej Marek, niecierpliwie ich wypatrywał wydeptując ścieżkę przed wejściem do hotelu. Właśnie zauważył zielonego citroena. – No, są wreszcie. – Skonstatował z ulgą. Szybko podbiegł do samochodu otwierając Uli drzwi i podając jej rękę. Wyłuskał ją z auta i zmierzył od stóp do głów roziskrzonym z zachwytu wzrokiem.
- Wyglądasz cudownie. – Zapłoniła się pod wpływem komplementu i spojrzała na niego. W czarnym, markowym i eleganckim garniturze, na tle, którego kontrastowała śnieżno biała koszula, wyglądał jak marzenie. Znowu pomyślała, że jest najpiękniejszym mężczyzną na ziemi.
- Ty też. – Powiedziała z podziwem.
Raul wyjął jej torbę z bagażnika i przywitał się z Markiem.
- Tu jest jej torba z rzeczami na zmianę. Jesteś samochodem, to wsadzę ją do niego?
- Nie, nie jestem, ale zabierzemy ją do przymierzalni i tam przechowamy.
- Marek, uważaj na nią. Nie darowałbym sobie, gdyby coś jej się stało.
- Raul. Bądź spokojny. Tu nic jej nie grozi, a ja nie spuszczę z niej oka, obiecuję.
- Uspokoiłeś mnie. W takim razie będę jechał.
Uściskał jeszcze na koniec Ulę i rękę Marka i powoli wyjechał z parkingu. Młodzi objęci wmaszerowali do wnętrza hotelu. Zostawiwszy bagaż w przymierzalni znaleźli jakieś ustronne miejsce, w którym Marek mógł wreszcie należycie się z nią przywitać. Przylgnął do jej stęsknionych ust i pocałował z pasją i namiętnością.
- Dobijają mnie te puste dni bez ciebie. – Powiedział cicho oderwawszy się od jej warg.
- Ja też nie znoszę tego dobrze, ale na razie nie możemy z tym nic zrobić i musi zostać tak, jak jest.
- Przynajmniej na dwa dni będę cię miał tylko dla siebie. A teraz chodź oprowadzę cię. Pociągnął ją za rękę wprowadzając do głównej sali, w której miał odbyć się pokaz. Była ogromna. Na samym jej środku dominował długi wybieg, obok przygotowano miejsca dla zespołu muzyków, a po przeciwnej stronie ustawiono miękkie, wyściełane krzesła dla gości.
Ula była pod wrażeniem.
- Ależ jest wielka. Z pięć razy większa od naszej. Robi wrażenie.
- Podoba ci się? Tu obok jest nie mniejsza sala bankietowa. Zerknijmy i na nią.
Na sali równie wielkiej, jak ta pierwsza ustawiono rzędy stołów nakrytych białymi obrusami, na których ustawiono dziesiątki wymyślnych przystawek. Na jednym z nich królowały butelki z francuskim szampanem i przytulone do nich dziesiątki wysokich kieliszków. Na środku sali zostawiono miejsce na tańce.
- Jak ci się udało to wszystko tak dobrze zorganizować? – Roześmiał się serdecznie.
- Miałem dobrą nauczycielkę i oto efekty. – Przygarnął ją do siebie. – Gdyby nie ty, nie osiągnąłbym nic.
- Nieprawda. Od początku dostrzegłam w tobie potencjał. Wystarczyło cię trochę zmotywować i proszę…- wskazała dłonią na salę. – Wtulił wargi w jedwabną skórę jej policzka.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo ci jestem wdzięczny, ale teraz chodźmy już, chyba zaczynają schodzić się goście.
Podeszli bliżej drzwi wejściowych. Ula stanęła trochę z boku, za Markiem, nie chcąc mu przeszkadzać. Witał pierwszych celebrytów znanych z kolorowych okładek czasopism i zapraszał do zajmowania miejsc. Właśnie przybyli jego rodzice. Uściskał ich i powiedział.
- Chciałbym wam kogoś przedstawić. Osobę naprawdę wyjątkową pod każdym względem. Odwrócił się.
- Ula, pozwól tu do nas. Mamo, tato, to jest Urszula Cieplak, właścicielka tego ośrodka za Rysiowem, w którym mieliśmy naszą sesję. Ula, to są moi rodzice Helena i Krzysztof Dobrzańscy.
- Bardzo miło mi państwa poznać. Marek wiele mi opowiadał, – podała rękę najpierw Helenie, a potem Krzysztofowi – a szczególnie o panu. Bardzo mu pan imponuje i stara się panu dorównać. – Senior z kurtuazją ucałował jej dłoń.
- I my o pani wiele słyszeliśmy, o pani przedsiębiorczości, pracowitości i mądremu podejściu do interesów, nie mieliśmy tylko pojęcia, że jest pani osobą tak bardzo młodą i tak zjawiskowo piękną.
Słysząc te komplementy nie mogła zareagować inaczej, jak pokaźnymi rumieńcami, które przyozdobiły jej twarz. Zauważyli to wszyscy, a ona poczuła się jeszcze bardziej skrępowana.
- Przepraszam – powiedziała cicho. Państwo wybaczą, ale nie jestem przyzwyczajona do takich komplementów i reaguję na nie w taki właśnie sposób.
- Ależ to urocze, moje dziecko. – Zareagowała Helena. – To świadczy tylko o tym, że jesteś osobą bardzo skromną i wrażliwą, a to zaleta, nie wada.
- Dziękuję pani Heleno. – Wyjąkała spuszczając z zawstydzeniem wzrok.
- Słuchaj Ula, a może pójdziesz z rodzicami i zajmiecie miejsca? Cały pierwszy i drugi rząd jest zarezerwowany dla pracowników firmy. Usiądźcie gdzieś na środku i zatrzymajcie dla mnie miejsce. Ja tylko przywitam gości i zaraz do was dołączę.
- Będzie nam bardzo miło spędzić ten wieczór w pani towarzystwie pani Urszulo. – Zwrócił się do niej Krzysztof.
- Po prostu Ula. Proszę mi mówić po imieniu. – Dobrzańscy uśmiechnęli się do niej z sympatią.
- Będzie nam bardzo miło dziecko, a teraz chodźmy. – Krzysztof ujął swoje damy pod ręce i poszedł z nimi w kierunku widowni.
Sala dość szybko wypełniła się gośćmi. Przygaszono lekko światła, a gdzieś w tle rozległa się cicha muzyka. Oświetleniowiec skierował reflektor na wybieg. Zza kurtyny wyłonił się sam prezes z mikrofonem w ręku.
- Dobry wieczór. Państwu. Nazywam się Marek Dobrzański i reprezentuję firmę odzieżową Febo&Dobrzański. Chciałbym zaprosić państwa na pokaz letniej kolekcji, ekskluzywnej odzieży dla pań i panów w różnym wieku. Mam nadzieję, że kolekcja przypadnie państwu do gustu i nie wyjdą stąd państwo rozczarowani. Po pokazie zapraszam serdecznie na bankiet, który odbędzie się w sali obok. Życzę miłych wrażeń, mając nadzieję, że czas spędzony razem z nami nie uznają państwo za zmarnowany. Zapraszam. W burzy oklasków zszedł z wybiegu i usiadł obok Uli chwytając ją za rękę. Nachylił się do niej i spytał szeptem,
- Jak wypadłem?
- Rewelacyjnie. – Ścisnął jej dłoń i ucałował, co nie uszło uwago seniorów, którzy popatrzyli na siebie znacząco. Pokaz się zaczął. To był prawdziwy sukces i triumf geniuszu Pshemko. Na sam koniec zgotowano mu owację na stojąco. Był w swoim żywiole. Ze wzruszeniem wymalowanym na twarzy, z naręczem pięknych róż, kłaniał się nisko publiczności. Marek o mało nie popłakał się ze szczęścia. Nie sądził, że kolekcja zostanie tak entuzjastycznie przyjęta. Zbierał gratulacje, ściskał dłonie zupełnie nieznanym mu ludziom i udzielał wywiadów. Kiedy dano mu wreszcie spokój, zmęczony ale szczęśliwy odnalazł swoich rodziców i towarzyszącą im Ulę.
- Synu, niech i ja ci pogratuluję. – Ojciec uściskał mu dłoń. – Włożyłeś mnóstwo pracy w przygotowanie tego pokazu. Jesteśmy z ciebie bardzo dumni i mama i ja.
Łzy zakręciły mu się w oczach. Tak bardzo pragnął to usłyszeć i wreszcie się doczekał. Wiedział, że zasłużył. Tym razem napracował się solidnie. – Krzysztof i Helena uściskali go mocno. Po nich podeszła Ula i niemal do ucha wyszeptała mu.
- Gratuluję kochanie, byłeś wspaniały. Sam z siebie możesz być dumny, bo uczciwie na to zapracowałeś. Ja pękam z dumy. Przyciągnął ja do siebie i wcałował w jej usta.
- Dziękuję ci kochanie, to wszystko dzięki tobie i twojej niezachwianej wierze we mnie.
Kątem oka zarejestrował zdziwione spojrzenia swoich rodziców obserwujących tę scenę. Oderwał się od niej i z zażenowaniem drapiąc się charakterystycznie dla niego, w tył głowy. Powiedział.
- Chyba zapomniałem wam powiedzieć… Ula jest moją dziewczyną i bardzo ją kocham. Jesteśmy razem. – Na chwilę zapadła cisza, a potem rozległ się tubalny głos Krzysztofa.
- Gratulujemy wybranki. Nie dość, że piękna, to jeszcze mądra. – Roześmiali się wszyscy rozładowując tym samym napiętą atmosferę.

Bankiet trwał. Ula rozluźniona po wypiciu paru kieliszkach szampana bawiła się znakomicie. Zatańczyła z Krzysztofem i Sebastianem, który, jak tylko zauważył jej obecność, przyszedł się przywitać i poprosić ją do tańca. Potem była już tylko Marka. Obserwował zawistne spojrzenia mężczyzn, ale też i te pełne uznania dla jej niebanalnej i nietuzinkowej urody. Serce mu rosło. Ta cudowna istota była jego i tylko jego, a co najważniejsze, że i on należał tylko do niej. Wirowali więc na parkiecie wśród szmeru podziwu dla piękna ich obojga, bo i on był przedmiotem westchnień wielu pań przybyłych na pokaz.
Była zmęczona. Buty dały jej w kość. Była też głodna. Poprosiła Marka, żeby usiedli, choć na chwilę. Poprowadził ją do stolika i przyniósł misternie przyrządzone tartinki i inne przystawki. Zabrali się za jedzenie.
- Marek, ja już chyba nie dam rady wyjść na ten parkiet. Okropnie mnie bolą nogi od szpilek. Długo musimy tu jeszcze być? – Spojrzał na zegarek. Było parę minut po północy.
- Jeśli chcesz, to zamówię taksówkę i pojedziemy do domu. Nie musimy tu zostawać do rana.
- Byłoby wspaniale. Gorący prysznic dobrze by mi zrobił. – Rozmarzyła się.
- W takim razie zbieramy się. Zaczekaj tu jeszcze chwilę, ja tylko skoczę po twoją torbę i zaraz jestem z powrotem. – Kiwnęła głową upijając łyk zimnej już kawy. Nie czekała długo. Za chwilę wrócił.
- Masz jakieś buty na zmianę? Może chciałabyś przebrać?
- Zrobię to z wielką chęcią. Tych nie dam rady założyć z powrotem na stopy. – Dyskretnie przebrała obuwie i po chwili jechali wynajętą taksówką w kierunku Anina.

Otworzył drzwi przepuszczając ją przed sobą i zapalił światło. Z ciekawością rozejrzała się po przestronnym wnętrzu.
- Ładnie się urządziłeś. To naprawdę piękny dom.
- To prawda. Piękny. Jednak trochę za duży, jak dla mnie. Nie korzystam nawet ze wszystkich pomieszczeń. Pokoje na górze stoją puste. Ja urzęduję tylko na parterze. Myślę o sprzedaniu go i kupnie czegoś mniejszego, przytulniejszego. Jutro w świetle dnia obejrzysz go dokładniej, a teraz przygotuję ci kąpiel. Zrelaksujesz się i odprężysz. Ból nóg na pewno minie. Przebierz się w coś wygodnego a ja idę do łazienki..
Zrzuciła z ulgą sukienkę i ubrała gruby, frotowy szlafrok. Przysiadła na kanapie czekając na Marka. Wyszedł z łazienki i uśmiechnął się radośnie.
- Możesz wskakiwać do wanny, a ja przygotuję coś do picia. Na co masz ochotę.
- Na herbatę. Z cytryną, jeśli masz. Kiwnął głową.
Zamknęła się w łazience i z przyjemnością zanurzyła swoje zmęczone ciało w pachnącej, pełnej piany, wannie. Przymknęła oczy. Było jej cudownie. Zaniepokojony zapukał do drzwi łazienki.
- Ula? Zasnęłaś? Odezwij się. Bardzo długo już tam siedzisz. Wszystko w porządku? – Ocknęła się. Rzeczywiście, prawie już zasypiała.
- Już wychodzę! – Krzyknęła pociągając jednocześnie korek i uwalniając wannę od wody. Spłukała ją jeszcze pospiesznie i wyszła.
- No… jest moja rusałka. - Podszedł do niej i z zachwytem spojrzał w jej oczy. – Na stoliku masz herbatę. Ja tylko wezmę szybki prysznic i wychodzę. – Cmoknął ją w nosek i zniknął za drzwiami łazienki.
Usiadła na kanapie biorąc gorący jeszcze kubek w dłoń. Była jakoś dziwnie podekscytowana i lekko spięta. Jej ukochany działał na nią jak narkotyk. Czasami nie potrafiła nad tym zapanować. Pragnęła go, a jednocześnie bała się własnej nieporadności i braku doświadczenia w sprawach damsko - męskich. – Przecież w końcu muszę to zrobić. Nie chcę do końca życia być dziewicą, a jego kocham i wiem, że tylko z nim to jest możliwe.
Wyszedł z łazienki w samych bokserkach i stanął na środku patrząc na jej zamyśloną minę. Podszedł do niej i musnął jej policzek.
- Nad czym tak myślisz kotku?
- Nad niczym ważnym. Chciałabym się położyć, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
- Oczywiście, że nie mam.
Porwał ją na ręce i uniósł tak lekko, jakby nic nie ważyła. Chciała zaprotestować, ale pocałunkiem zamknął jej usta. Wszedł do sypialni i ułożył ją na miękkim łóżku. Sam położył się obok i przytulił ją. Oparła głowę na jego klatce piersiowej słuchając, jak szybko bije mu serce. Pokonała swoją nieśmiałość i wyszeptała.
- Chciałabym to zrobić. – Nie zrozumiał najpierw, o co jej chodzi.
- Ale co?
- No wiesz… to… Bardzo cię pragnę, ale jest też we mnie tyle lęku i niepewności… – Spojrzał jej prosto w oczy, zrozumiawszy, co miała na myśli.
- Jesteś tego pewna? – Kiwnęła głową. – Obiecuję ci, że będę bardzo delikatny. Schylił się sięgając do jej warg. Oddawała pierwsze nieśmiałe pocałunki, które z biegiem czasu stawały się zachłanne i natarczywe. On pożądał jej od dawna, ale czekał cierpliwie, bo jej to obiecał. Pieścił z niezwykłą delikatnością jej szyję schodząc coraz niżej. Dłonie błądziły po całym jej ciele rozbudzając w niej uśpione do tej pory emocje. Jego dotyk palił, jak ogień i powodował drżenie całego ciała. Gdy z pieszczotą dotarł do jej piersi, jęknęła. On też błądził już na granicy świadomości. Nie mógł i nie chciał się zatrzymać. Gdy poczuła jego wargi w swojej kobiecości, krzyknęła. Była gotowa. Połączył ich delikatnie i z wielką ostrożnością. Zaciskała zęby z bólu i wielkiej rozkoszy. Dała się ponieść. Nie sądziła, że można tak intensywnie przeżywać miłość. Poddała się tej nadciągającej fali. Byli jednym, wielkim gejzerem namiętności. Krzyczała, a on całował te otwarte usta i patrzył z miłością w te niemożliwe błękitne tęczówki szepcząc jej, jak bardzo ją kocha i dziękuje jej za ten zaszczyt, że oddala mu to, co miała najcenniejszego. Powoli wracała z niebytu. Wplótł dłonie w jej włosy i pocałował nabrzmiałe pocałunkami usta.
- Byłaś wspaniała.
- Dziękuję ci, że byłeś taki delikatny. Było mi cudownie. – Objęła go dłońmi i przykleiła się do niego. – Kocham cię najbardziej na świecie. – Powiedziała cicho zamykając oczy.
- I ja też cię bardzo kocham aniele. Śpij, bo jesteś zmęczona. Pogłaskał ją po głowie i ucałował jej skroń. Rzeczywiście szybko zasnęła, a on jeszcze przeżywał ten pierwszy raz z nią i doszedł do wniosku, że to również był jego pierwszy raz. Pierwszy raz, kiedy kochał się z kobieta z miłości.

Część 2

Słońce było już wysoko na niebie, kiedy przekroczył granicę snu i jawy otwierając oczy. Z głową ułożoną na jego piersi spała snem sprawiedliwego jego ukochana, przyklejona ściśle do jego ciała. Jej ciemne włosy rozsypały się na poduszce a krótsze niesforne kosmyki opadły na czoło. Ledwo się pohamował, żeby ich nie odgarnąć. Spała tak słodko, że nie miał sumienia zakłócać jej snu. Uśmiechnął się na widok jej zaróżowionych policzków i tych cudownych, karminowych ust. Była taka urocza, dziecięco niewinna i anielsko dobra. Fala czułości rozlała mu się w sercu. Kochał ją nad życie. Gdyby teraz z jakiegoś powodu chciała odejść, nie przeżyłby. Była jego powietrzem, którym oddychał, jego dobrym duchem, spełnieniem jego marzeń o wielkiej, bezwarunkowej miłości. Poruszyła się i powoli otwierała powieki usiłując uzmysłowić sobie, gdzie jest. Uniosła lekko głowę i spojrzała wprost w stalowo- szare oczy, które śmiały się do niej radośnie.
- Dzień dobry kotku – wyszeptał – dobrze spałaś?
- Cudownie. Już dawno tak dobrze nie spałam. – Zerknęła na zegarek. – I tak długo! Matko! Już jedenasta! – Zaśmiał się całując jej usiany piegami nosek.
- Nie stresuj się kochanie. Dzisiaj niedziela i możemy leniuchować do wieczora.
- No tak, rzeczywiście, zapomniałam. – Uspokoiła się. Wtuliła się w jego ramiona i cichym głosem wymruczała.
- Jestem okropnie głodna, a ty?
- Zaraz coś przygotuję, a ty sobie odpocznij. – Z żalem oderwał się od niej. Najpierw wziął szybki prysznic, a potem wmaszerował do kuchni. W lodówce oprócz światła, był kawałek zeschniętego sera i jedno jajko.
- Cholera! – Zaklął. - Zupełnie zapomniałem o zakupach! Co za kretyn ze mnie! – Z miną zbitego psa wszedł z powrotem do sypialni.
- Ula…- jęknął. - W lodówce mam tylko przeciąg. Ubierzmy się i pojedźmy na jakieś śniadanie. Tak mi wstyd. Załatwiałem tyle rzeczy i myślałem, że nie zapomniałem o niczym. – Rozłożył bezradnie ręce. – Zachichotała widząc jego nieszczęśliwą minę.
- Nie przejmuj się. Ogarnę się trochę i pojedziemy.
Po upływie pół godziny już pędzili w kierunku centrum. Marek najwyraźniej wiedział, dokąd zmierza. Od wielu lat stołował się na mieście. „Damy nie gotują” – to była dewiza Pauliny. Nie pamiętał, aby kiedykolwiek skalała swe wypielęgnowane dłonie obieraniem, na przykład ziemniaków. Otrząsnął się z rozmyślań. Dojeżdżali. Z galanterią podał jej dłoń i pomógł wysiąść z samochodu.
Napełniwszy żołądki pysznym jedzeniem, przekomarzając się, wyszli z restauracji.
- Teraz porwę panią, pani Urszulo, w moje sekretne miejsce, bardzo urokliwe i idealne do rozmyślań. – Uśmiechnęła się łagodnie gładząc go po dłoni.
- Dokąd chcesz mnie zabrać?
- Zobaczysz, niespodzianka – szepnął jej tajemniczo wprost do ucha. – Podróż nie trwała długo, kiedy nagle zwolnił wjeżdżając na prowizoryczny parking. Spojrzała przez okno. Byli nad Wisłą. Poprowadził ją polną dróżką wśród wysokich traw aż do drewnianego pomostu.
- Lubię tu przychodzić. To miejsce daje ukojenie. Taki tu spokój. Oprócz skrzeczących mew nikt go nie zakłóca. Czasami przyjeżdżam tu wieczorem, żeby pomyśleć. – Stanął za nią, oplatając ją ramionami i z brodą opartą na jej ramieniu. Przymknął oczy.
- Jestem z tobą bardzo szczęśliwy, Ula. Czy i ty czujesz tak samo? Pod względem mentalnym jesteśmy bardzo do siebie podobni. Rozumiemy się bez słów, a ty w dodatku potrafisz mi czytać w myślach.
- Nie potrafię ci czytać w myślach, czasem tylko po prostu przeczuwam, co powiesz lub, co zrobisz. – Odwróciła się do niego patrząc mu prosto w oczy.
- To podobno nazywa się porozumienie dusz. – Ujął jej twarz w dłonie.
- To bardzo trafne sformułowanie, skarbie. – Wszeptał w jej malinowe usta.

Spotykali się tak często, jak tylko mogli i na ile pozwalały im liczne obowiązki. Jeździli na zmianę. Raz on do Rysiowa, raz ona do Warszawy. Maciek z Raulem cieszyli się, że wreszcie kogoś ma. Do tej pory żyła jak mniszka, w cieniu, nie udzielając się towarzysko, dzieląc cały swój czas na hotel, ich obu, swoją rodzinę i Diablo. Czasami pokpiwali z niej, ale wiedziała, że nie robią tego złośliwie. Któregoś piątkowego wieczoru przyjechała do rodzinnego domu i opowiedziała ojcu o zmianach, jakie zaszły w jej życiu. Przyznała mu się, że pokochała i obdarzyła Marka wielką, odwzajemnioną miłością. Był taki wzruszony.
- Tak się cieszę córcia. Ja wiedziałem, że ty w końcu znajdziesz tę swoją wielką miłość. Może niedługo wyjdziesz za mąż? Kto wie? – No tak…tato i jego sny o zięciu… Może kiedyś…
Cieszył ją też fakt, że zarówno Maciek, jak i Raul polubili Marka. Podobał im się ten „miastowy”, żywiołowy chłopak, który spoglądał na ich stokrotkę z takim ogniem w oczach, a dla nich był najlepszym kompanem i do rozmowy i do zabawy. Wreszcie nauczył się jeździć konno. Raul dał mu kilka wskazówek. Początki były komiczne, ale cierpliwy Hiszpan wszystko dokładnie tłumaczył tak, żeby Dobrzański jak najlepiej poznał arkana konnej jazdy. Był uparty i zawzięty, co przyniosło dobre efekty, bo już po kilku lekcjach, całkiem nieźle trzymał się w siodle. Raul siodłał mu zawsze najłagodniejszego konia i wraz z Ulą mogli urządzać sobie przejażdżki po okolicy. Którejś wrześniowej soboty wraz z Markiem zostali zaproszeni do jego rodziców na obiad. Bardzo była zestresowana tą wizytą. Wprawdzie poznała ich na bankiecie, ale przecież to nie to samo, co wizyta domowa. Na trzęsących się nogach wysiadła z samochodu Marka przed domem Dobrzańskich. Nawet nie potrafiła powstrzymać drżenia rąk. Zauważył to i mocno przytulił ją do siebie.
- Nie denerwuj się tak, nie zjedzą cię przecież. Polubili cię bardzo i nic w tym dziwnego, że chcą cię poznać lepiej. No chodź. Zobaczysz, nie będzie tak źle.
Rozejrzała się dookoła. Dom był ogromny. Bardziej kojarzył jej się z zamkiem, niż z willą pod miastem. Piękny, zadbany ogród. Tu i ówdzie posadzone dość gęsto tuje, srebrne sosny i modrzew. Dostrzegła też w oddali romantyczną altanę okrytą płaszczem pnącego powoju. Podeszli do szerokich marmurowych schodów prowadzących do drzwi, gdy one same otworzyły się na oścież i ukazał się w nich Krzysztof. Z radosnym uśmiechem na ustach i wesołymi chochlikami w oczach, szerokim gestem zaprosił ich do środka.
Ależ Marek podobny jest do ojca - stwierdziła zdumiona. – Ten sam figlarny błysk w oczach i podobne gesty.
- No… doczekaliśmy się was. Zapraszamy. – Po chwili Ula wylądowała w ramionach seniora, który z niekłamanym podziwem lustrował ją od stóp do głów.
- Ula – rozkwitasz. Jesteś coraz piękniejsza.
Z rozbawieniem przyglądał się jej twarzy, na której ukazał się wstydliwy rumieniec. Podziękowała za komplement i już po chwili serdecznie witała się z Heleną. – Chyba mnie lubią, więc nie będzie tak źle – pomyślała.
Obiad przebiegał w rodzinnej atmosferze. Dobrzańscy poprosili ją, żeby opowiedziała im trochę o sobie. Na początku czuła się skrępowana, ale zachęcona przez Marka dyskretnym uściskiem dłoni zaczęła snuć opowieść o swoim, nielekkim przecież życiu. Opowiedziała im, jak od dziecka zmagała się z biedą, bo rodzicom było niezwykle ciężko, jak bardzo chciała się uczyć i jak mało brakowało, że nie osiągnęłaby nic, kiedy musiała zająć się domem i rodzeństwem po śmierci mamy, jak chcąc dorobić i finansowo wspomóc rodzinę, wyjeżdżała, co roku za granicę, ciężko pracując przy zbiorach i jak opłacalny był to trud, bo dzięki niemu miała na własny start. Wspominała, z jak wielką determinacją skończyła niemal w jednym czasie trzy kierunki studiów, o bezowocnymi, desperackim poszukiwaniu pracy po ich ukończeniu i o tym, jak wraz z przyjacielem z dziecięcych lat wpadła na pomysł zakupu ziemi i postawieniu hotelu, a także o tym, że w końcu jej życie osiągnęło taki etap, na którym może nareszcie odetchnąć, bo choć pracy nadal jest dużo, ona spokojnie może patrzeć w przyszłość, bo zapewniła godny byt sobie i swojej rodzinie.
Słuchali jej opowieści, jak bajki, nie mogąc wyjść z podziwu. Ileż siły, ambicji i determinacji było w tej drobnej, skromnej dziewczynie. Zaimponowała im. Szczególnie Krzysztofowi, chociaż Helena też była pod niemałym wrażeniem.
- Podziwiam cię Ula. Oboje z Heleną cię podziwiamy. Ciężkie miałaś życie dziecko i tylko dzięki własnej pracy potrafiłaś osiągnąć tak wiele. To takie rzadkie wśród młodych ludzi. Oni najchętniej woleliby przyjść na gotowe, bo ich nastawienie jest wybitnie konsumpcyjne. Ciężkie życie uszlachetnia charakter i bardziej doceniamy to, co mamy. Hartujemy się na przeciwności losu i nie poddajemy bez walki. Dziękuję ci Ula, że pozwoliłaś nam się poznać. Jesteś wspaniałą i bardzo mądrą kobietą. – Z atencją ucałował jej dłoń. – To dla nas zaszczyt kochanie i cieszymy się, że i Marek dzięki tobie stał bardziej odpowiedzialny. Dojrzał i zmienił się zdecydowanie na lepsze. - Skierowała wzrok na Marka.
- A ja myślę, że on zawsze taki był. – Odpowiedziała cicho. – Obracał się tylko w niezbyt dobranym towarzystwie.
- Masz rację skarbie, ale to już przeszłość i mam nadzieję, że nigdy nie wróci, Teraz proponuję szampana. - Wzniósł do góry kieliszek. – Za to miłe spotkanie i za kolejne, równie miłe. – Wychylili do dna.
Od tego czasu rzeczywiście było wiele takich spotkań. Państwo Dobrzańscy wielokrotnie gościli u Uli i nieodmiennie wyjeżdżali stamtąd zachwyceni okolicą, przytulnością hotelu, przemiłą obsługą i cudowną kuchnią. Oboje korzystali też z bogatej oferty zabiegów leczniczych, po których czuli się odmłodzeni, jak twierdzili, o co najmniej piętnaście lat. Krzysztofowi dobrze robiła taka rehabilitacja. Odpowiadał mu klimat okolicy i coraz rzadziej skarżył się na serce, co bardzo cieszyło Helenę. Markowi serce puchło z dumy i był szczęśliwy, że rodzice tak pokochali jego małą dziewczynkę. Poznał ich też z rodziną Uli. On sam został przedstawiony dużo wcześniej i bardzo przypadł do gustu panu Cieplakowi, a najmłodsza latorośl, Beatka ubóstwiała go nieprzytomnie. Z Jaśkiem też się polubili, znajdując wspólne zainteresowania. Sympatia rodzin była obopólna, co bardzo uszczęśliwiało zakochanych.

Coraz częściej myślał o sprzedaniu tego wielkiego domu. Nie było mu w nim wygodnie. Uświadomił też sobie fakt, że to przecież Paulina go urządzała, a z nią nie chciał mieć nic wspólnego, nawet wspólnych wspomnień. Przestała dla niego istnieć. Ich rozstanie stało się tajemnicą Poliszynela. Nie chciał, aby to się rozniosło, ale raz rzucona nieopatrznie plotka zaczynała żyć własnym życiem. Zresztą po pokazie, na którym zrobiono mnóstwo zdjęć jemu i Uli, a następnie pokazano na pierwszych stronach gazet, nikt już nie miał wątpliwości, że w życiu Dobrzańskiego rozdział pod tytułem „Paulina Febo”, został definitywnie zamknięty. Najbardziej z tego faktu były zadowolone jego byłe kochanki. Myślały, że ponownie mogą liczyć na przychylność prezesa. Miał z nimi prawdziwy kłopot. Nie mówił nic Uli, bo nie chciał jej denerwować, ale niektóre z nich były naprawdę bezczelne i nachalne.
Wszedł rano do firmy z mocnym postanowieniem, że zacznie szukać nowego domu, może mieszkania, jeśli będzie wystarczająco duże. Dopiero po południu miał dwa spotkania z przedstawicielami sklepów zainteresowanych sprzedażą ich ostatniej kolekcji. Miał więc czas. Sekretariat był pusty. Violetta, jak zwykle miała ważniejsze sprawy, niż praca. Był zirytowany. – Muszę z nią porozmawiać. Jeśli nie weźmie się do uczciwej roboty, to wywalę ją na zbitą twarz. – Wszedł do gabinetu i zdębiał. Na jego kanapie, w wyzywającej pozie spoczywała jego była kochanka i modelka zarazem, niejaka Klaudia Nowicka. – Co ona tu robi? Przecież wysłałem ją do Mediolanu. - Przemknęło mu przez głowę. Uśmiechnęła się do niego promiennie i kocim ruchem zsunęła się z kanapy.
- Miło cię widzieć prezesie. – Odezwała się seksownym głosem.
- Co ty tutaj robisz? – Spytał lodowatym tonem. Podeszła bliżej ocierając się o jego klatkę piersiową. Odsunął się na bezpieczną odległość.
- Nie powinnaś być teraz we Włoszech? Termin kontraktu chyba jeszcze nie upłynął?
- Wzięłam trochę wolnego. Zresztą i tak na razie nie mają w planach nowych pokazów, więc leniuchuję. Spotkałam Paulinę i dowiedziałam się, że nie jesteście już razem. – Uśmiechnął się ironicznie.
- No tak… A ty nie mogłaś sobie odpuścić takiej okazji, prawda? Dlatego tu jesteś? Rozczaruję cię. Nie jestem już tobą zainteresowany. Nie jestem zainteresowany żadną z was. – Podeszła i pogładziła go po policzku.
- Ależ jesteś, nawet nie wiesz jak bardzo. – Wyszeptała, a następnie wpiła się w jego usta, jak pijawka. Złapał ją za nadgarstki ściskając mocno i odrywając od siebie, aż syknęła z bólu.
- Mylisz się – wysyczał przez zaciśnięte zęby. – Nie przeceniaj się. Nie jesteś nikim wyjątkowym, a ja nie jestem już tym durniem sprzed paru miesięcy, a teraz wyjdź. Jestem zajęty.
- To jeszcze nie koniec prezesie. Jestem pewna, że zatęsknisz za mną. Wiesz, gdzie mnie znaleźć. Pa. Na razie. – Dodała kokieteryjnie i kołysząc ostentacyjnie biodrami wyszła z gabinetu.
Ciężko usiadł na krześle i wtulił w dłonie twarz. – Czy to się nigdy nie skończy? Najpierw Domi, a teraz ona. Wszystkie modelki to puste, próżne, pozbawione zasad lale. Co one mają w głowach? Chyba zbyt dużo wolnej przestrzeni, bo mózgu ani na lekarstwo. – Otrząsnął się z tych myśli widząc, jak do gabinetu wchodzi Violetta.
- Następna do kompletu – pomyślał. - Jej iloraz inteligencji jest równy ilorazowi owcy.
- Nareszcie raczyłaś się zjawić. Nie wiesz, od której się tu pracuje? – Spojrzał na nią ze złością. – Mamy do pogadania. Siadaj. – Powiedział głosem nieznoszącym sprzeciwu. Obrzuciła go pełnym strachu spojrzeniem i posłusznie usiadła.
- Przepraszam cię Marek. Byłam tylko w warzywniaku po pomidory.
- Czyżbyśmy mieli porę lunchu? – Ironizując, teatralnie spojrzał na zegarek. – O ile dobrze pamiętam, zaczyna się o trzynastej, a mamy dziewiątą trzydzieści. Możesz mi powiedzieć, dlaczego wychodzisz załatwiać prywatne sprawy w czasie godzin pracy? Przychodzę do biura a telefony dzwonią, jak oszalałe i nie ma ich, kto odebrać! – Otworzyła usta chcąc coś powiedzieć, ale był szybszy. Podniesionym z irytacji głosem wycedził.
- Nie odzywaj się. Nie chcę słuchać żadnych usprawiedliwień. Ostrzegam cię po raz ostatni. Jeśli nie przyłożysz się do pracy i dalej będziesz tak postępować, to pożegnamy się. Nie będę trzymał w firmie pracownika, który osiem godzin spędza albo na gadaniu przez telefon, albo na oglądaniu wyprzedaży w Internecie. Do tej pory dostawałaś pensję za nic i już wystarczy. Od dzisiaj masz na nią solidnie zapracować, w przeciwnym razie wylatujesz stąd z hukiem. Zrozumiałaś? – Kiwnęła tylko głową nie mogąc wykrztusić słowa. Była w ciężkim szoku. – Co mu się dzisiaj stało? Chyba krowa nadepnęła mu na język.
- Idź już i zajmij się czymś pożytecznym.
Kiedy opuściła gabinet odetchnął. Włączył laptop i zaczął przeglądać ofert sprzedaży domów. Zadzwonił do kilku agencji zajmujących się sprzedażą i kupnem nieruchomości. Zanotował adresy i telefony. - Najwyższy czas coś zrobić z tym domem, najwyższy czas. – Pomyślał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz