13 marzec 2012
ROZDZIAŁ VI
Część 1
Zmiany w zachowaniu Dobrzańskiego zaczęły być dostrzegalne gołym okiem.
Nie był to już duży chłopiec, któremu tylko błazeństwa w głowie. Z
egoistycznego gówniarza zmieniał się w odpowiedzialnego mężczyznę.
Wreszcie ustalił sobie priorytety. Stawał się odpowiedzialny za firmę i
ludzi w niej pracujących. Postawa, jaką zaprezentował ojciec podczas
rozrachunku z Febo, naprawdę zrobiła na nim wrażenie. Nie znał go
takiego. Zawsze był porywczy i często unosił się gniewem, ale to, co
pokazał wtedy w sali konferencyjnej, zaimponowało Markowi i wzbudziło
jego podziw. Zapragnął, żeby i jemu ojciec powiedział któregoś dnia, że
jest z niego dumny. Zaczął więc się starać. Przestał zwalać robotę na
innych i teraz częściej niż do tej pory można było go zastać zatopionego
w papierach przy laptopie. Ula taż miała w tej przemianie niemały
udział. Wielokrotnie obserwował ją podczas wykonywania obowiązków i
podziwiał, z jaką łatwością dogaduje się z pracownikami. Nigdy nie
słyszał, żeby podnosiła głos. Wyjaśniała niejasności łagodnie, ale
stanowczo. Marek wiedział, że daleko mu do niej. Nie, nie był to rodzaj
rywalizacji, raczej edukacji. On uczył się od niej, a potem to, czego
się nauczył przekładał na grunt własnej firmy, z zadowoleniem
stwierdzając, że jednak taktyka Uli i jej podejście do ludzi sprawdza
się również w jego przypadku. Pracownicy coraz częściej patrzyli na
niego z szacunkiem, a on był szczęśliwy, bo wiedział, że obrał słuszną
drogę. Całym sercem zaangażował się w prace przy pokazie. Jeździł do
drukarni, załatwiał foldery, negocjował ceny. Bardzo chciał, żeby
wszystko poszło pomyślnie.
Sebastian z niepokojem śledził te zmiany w zachowaniu przyjaciela.
Ewidentnie tracił dobrego kompana do kieliszka i szalonej zabawy. Marek
miał coraz mniej czasu dla niego. Gdy wracał wieczorem do domu po całym
dniu ciężkiej pracy, miał tylko tyle siły, żeby jeszcze zadzwonić do Uli
i posłuchać jej ciepłego, łagodnego głosu, który pocieszał go i
motywował do dalszego działania. Nie mógł nadziwić się sam sobie, że
jakoś daje radę, bo przecież nigdy w życiu tak ciężko nie pracował.
Pokaz zbliżał się wielkimi krokami. Wszystko wydawało się być zapięte na
ostatni guzik. Nawet załatwił z właścicielem restauracji „Książęca”,
żeby dostarczano Pshemko regularnie gorącą czekoladę. Teraz to było
ważne. Nie mógł dopuścić, by mistrz popadł w melancholię lub zły
nastrój, który najczęściej zmieniał się w furię. Wtedy artysta był
nieobliczalny i niszczył wszystko, co wpadło mu w ręce, łącznie ze
swoimi kreacjami.
W przeddzień pokazu, wieczorem, zadzwonił do Uli.
- Witaj skarbie. Tęsknisz trochę za mną?
- Bardzo, bardzo tęsknię, nie tylko trochę. Jutro twój wielki dzień. Jesteś gotowy?
- No, mam nadzieję, że nie zaniedbałem niczego. Dzwonię, żeby zapytać,
czy nie zmieniłaś zdania i przyjedziesz do mnie na te dwa dni. Ja bardzo
chciałbym. Nie mogę się doczekać, kiedy znów będę cię mógł tulić w
swoich ramionach. Strasznie mi tego brakuje i twoich boskich ust. – Jej
twarz przybrała kolor purpury.
– Dobrze, że nie może mnie teraz zobaczyć. – Pomyślała, a na głos powiedziała.
- To już jutro, na pewno wytrzymasz. Bardzo cię kocham. – Wyartykułowała niemal szeptem.
- Jesteś miłością na całe moje życie. Kotku zapisz sobie adres hotelu, w
którym będzie pokaz. Jeśli możesz, to postaraj się być wcześniej, zanim
zaczną schodzić się goście. Chciałbym, żebyśmy mieli jeszcze chwilkę
dla siebie.
- Dobrze. Postanowiłam nie brać samochodu. Raul mnie przywiezie, a w
niedzielę przyjedzie po mnie. Na bankiecie będzie pewnie szampan, a ja
mam na niego wyjątkową ochotę, a po alkoholu nie siadam za kierownicę.
- Doskonały pomysł. W takim razie czekam na was jutro. Daj mi sygnał, że
jesteś to wyjdę przed hotel, żebyś nie musiała błądzić.
- Dam. Późno już. Wiem, że jesteś podekscytowany, ale spróbuj się dobrze
wyspać. Jak będziesz wypoczęty to jutro ogarniesz wszystko bez stresu.
- Postaram się. Ty też śpij dobrze. Dobranoc moje szczęście.
Ula krygowała się przed lustrem od dobrej godziny. Nie mogła się
zdecydować, którą sukienkę ubrać. Miała poważny dylemat, bo ostatnie
zakupy były bardzo owocne. Do domu wszedł Raul i ze zdumieniem zauważył
stos ubrań leżących na kanapie.
- Raul, – jęknęła – pomóż mi wybrać. Niedługo trzeba jechać, a ja jestem
w rozsypce. – Żeby mu ułatwić, porozwieszała kreacje we wszystkich
możliwych miejscach. Przyjrzał im się uważnie.
- Ta czerwona jest piękna i chyba odpowiednia na taka imprezę. Do niej
czarne szpilki i czarna torebka, a na szyję ta obróżka z czarnych
koralików. Będzie pięknie. – Skwitował. Uśmiechnęła się szeroko
akceptując jego wybór.
- Masz świetny gust Raul. Zaraz się przebiorę, to będziesz mógł ocenić. –
Po kilkunastu minutach wyszła z sypialni i okręciwszy się kilkakrotnie
stanęła przed nim.
- Mówiłem, że będzie pięknie. Ślicznie wyglądasz córeńko. To co, zbieramy się?
- Tak. Weź jeszcze tą torbę, bo biorę kilka rzeczy do przebrania i buty
na zmianę. Nie wytrzymałabym długo w tych szpilkach. Jutro zadzwonię i
dam ci znać, o której będziesz mógł przyjechać po mnie, dobrze?
- Dobrze. Przyjadę, o której zechcesz.
Wprowadził adres do GPS-a i ruszyli. Droga zajęła im około czterdziestu
minut i po upływie tego czasu Raul już parkował pod hotelem, w którym
miał odbyć się pokaz. Powiadomiony parę minut wcześniej Marek,
niecierpliwie ich wypatrywał wydeptując ścieżkę przed wejściem do
hotelu. Właśnie zauważył zielonego citroena. – No, są wreszcie.
– Skonstatował z ulgą. Szybko podbiegł do samochodu otwierając Uli
drzwi i podając jej rękę. Wyłuskał ją z auta i zmierzył od stóp do głów
roziskrzonym z zachwytu wzrokiem.
- Wyglądasz cudownie. – Zapłoniła się pod wpływem komplementu i
spojrzała na niego. W czarnym, markowym i eleganckim garniturze, na tle,
którego kontrastowała śnieżno biała koszula, wyglądał jak marzenie.
Znowu pomyślała, że jest najpiękniejszym mężczyzną na ziemi.
- Ty też. – Powiedziała z podziwem.
Raul wyjął jej torbę z bagażnika i przywitał się z Markiem.
- Tu jest jej torba z rzeczami na zmianę. Jesteś samochodem, to wsadzę ją do niego?
- Nie, nie jestem, ale zabierzemy ją do przymierzalni i tam przechowamy.
- Marek, uważaj na nią. Nie darowałbym sobie, gdyby coś jej się stało.
- Raul. Bądź spokojny. Tu nic jej nie grozi, a ja nie spuszczę z niej oka, obiecuję.
- Uspokoiłeś mnie. W takim razie będę jechał.
Uściskał jeszcze na koniec Ulę i rękę Marka i powoli wyjechał z
parkingu. Młodzi objęci wmaszerowali do wnętrza hotelu. Zostawiwszy
bagaż w przymierzalni znaleźli jakieś ustronne miejsce, w którym Marek
mógł wreszcie należycie się z nią przywitać. Przylgnął do jej
stęsknionych ust i pocałował z pasją i namiętnością.
- Dobijają mnie te puste dni bez ciebie. – Powiedział cicho oderwawszy się od jej warg.
- Ja też nie znoszę tego dobrze, ale na razie nie możemy z tym nic zrobić i musi zostać tak, jak jest.
- Przynajmniej na dwa dni będę cię miał tylko dla siebie. A teraz chodź
oprowadzę cię. Pociągnął ją za rękę wprowadzając do głównej sali, w
której miał odbyć się pokaz. Była ogromna. Na samym jej środku dominował
długi wybieg, obok przygotowano miejsca dla zespołu muzyków, a po
przeciwnej stronie ustawiono miękkie, wyściełane krzesła dla gości.
Ula była pod wrażeniem.
- Ależ jest wielka. Z pięć razy większa od naszej. Robi wrażenie.
- Podoba ci się? Tu obok jest nie mniejsza sala bankietowa. Zerknijmy i na nią.
Na sali równie wielkiej, jak ta pierwsza ustawiono rzędy stołów
nakrytych białymi obrusami, na których ustawiono dziesiątki wymyślnych
przystawek. Na jednym z nich królowały butelki z francuskim szampanem i
przytulone do nich dziesiątki wysokich kieliszków. Na środku sali
zostawiono miejsce na tańce.
- Jak ci się udało to wszystko tak dobrze zorganizować? – Roześmiał się serdecznie.
- Miałem dobrą nauczycielkę i oto efekty. – Przygarnął ją do siebie. – Gdyby nie ty, nie osiągnąłbym nic.
- Nieprawda. Od początku dostrzegłam w tobie potencjał. Wystarczyło cię
trochę zmotywować i proszę…- wskazała dłonią na salę. – Wtulił wargi w
jedwabną skórę jej policzka.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo ci jestem wdzięczny, ale teraz chodźmy już, chyba zaczynają schodzić się goście.
Podeszli bliżej drzwi wejściowych. Ula stanęła trochę z boku, za
Markiem, nie chcąc mu przeszkadzać. Witał pierwszych celebrytów znanych z
kolorowych okładek czasopism i zapraszał do zajmowania miejsc. Właśnie
przybyli jego rodzice. Uściskał ich i powiedział.
- Chciałbym wam kogoś przedstawić. Osobę naprawdę wyjątkową pod każdym względem. Odwrócił się.
- Ula, pozwól tu do nas. Mamo, tato, to jest Urszula Cieplak,
właścicielka tego ośrodka za Rysiowem, w którym mieliśmy naszą sesję.
Ula, to są moi rodzice Helena i Krzysztof Dobrzańscy.
- Bardzo miło mi państwa poznać. Marek wiele mi opowiadał, – podała rękę
najpierw Helenie, a potem Krzysztofowi – a szczególnie o panu. Bardzo
mu pan imponuje i stara się panu dorównać. – Senior z kurtuazją ucałował
jej dłoń.
- I my o pani wiele słyszeliśmy, o pani przedsiębiorczości, pracowitości
i mądremu podejściu do interesów, nie mieliśmy tylko pojęcia, że jest
pani osobą tak bardzo młodą i tak zjawiskowo piękną.
Słysząc te komplementy nie mogła zareagować inaczej, jak pokaźnymi
rumieńcami, które przyozdobiły jej twarz. Zauważyli to wszyscy, a ona
poczuła się jeszcze bardziej skrępowana.
- Przepraszam – powiedziała cicho. Państwo wybaczą, ale nie jestem
przyzwyczajona do takich komplementów i reaguję na nie w taki właśnie
sposób.
- Ależ to urocze, moje dziecko. – Zareagowała Helena. – To świadczy
tylko o tym, że jesteś osobą bardzo skromną i wrażliwą, a to zaleta, nie
wada.
- Dziękuję pani Heleno. – Wyjąkała spuszczając z zawstydzeniem wzrok.
- Słuchaj Ula, a może pójdziesz z rodzicami i zajmiecie miejsca? Cały
pierwszy i drugi rząd jest zarezerwowany dla pracowników firmy.
Usiądźcie gdzieś na środku i zatrzymajcie dla mnie miejsce. Ja tylko
przywitam gości i zaraz do was dołączę.
- Będzie nam bardzo miło spędzić ten wieczór w pani towarzystwie pani Urszulo. – Zwrócił się do niej Krzysztof.
- Po prostu Ula. Proszę mi mówić po imieniu. – Dobrzańscy uśmiechnęli się do niej z sympatią.
- Będzie nam bardzo miło dziecko, a teraz chodźmy. – Krzysztof ujął swoje damy pod ręce i poszedł z nimi w kierunku widowni.
Sala dość szybko wypełniła się gośćmi. Przygaszono lekko światła, a
gdzieś w tle rozległa się cicha muzyka. Oświetleniowiec skierował
reflektor na wybieg. Zza kurtyny wyłonił się sam prezes z mikrofonem w
ręku.
- Dobry wieczór. Państwu. Nazywam się Marek Dobrzański i reprezentuję
firmę odzieżową Febo&Dobrzański. Chciałbym zaprosić państwa na pokaz
letniej kolekcji, ekskluzywnej odzieży dla pań i panów w różnym wieku.
Mam nadzieję, że kolekcja przypadnie państwu do gustu i nie wyjdą stąd
państwo rozczarowani. Po pokazie zapraszam serdecznie na bankiet, który
odbędzie się w sali obok. Życzę miłych wrażeń, mając nadzieję, że czas
spędzony razem z nami nie uznają państwo za zmarnowany. Zapraszam. W
burzy oklasków zszedł z wybiegu i usiadł obok Uli chwytając ją za rękę.
Nachylił się do niej i spytał szeptem,
- Jak wypadłem?
- Rewelacyjnie. – Ścisnął jej dłoń i ucałował, co nie uszło uwago
seniorów, którzy popatrzyli na siebie znacząco. Pokaz się zaczął. To był
prawdziwy sukces i triumf geniuszu Pshemko. Na sam koniec zgotowano mu
owację na stojąco. Był w swoim żywiole. Ze wzruszeniem wymalowanym na
twarzy, z naręczem pięknych róż, kłaniał się nisko publiczności. Marek o
mało nie popłakał się ze szczęścia. Nie sądził, że kolekcja zostanie
tak entuzjastycznie przyjęta. Zbierał gratulacje, ściskał dłonie
zupełnie nieznanym mu ludziom i udzielał wywiadów. Kiedy dano mu
wreszcie spokój, zmęczony ale szczęśliwy odnalazł swoich rodziców i
towarzyszącą im Ulę.
- Synu, niech i ja ci pogratuluję. – Ojciec uściskał mu dłoń. – Włożyłeś
mnóstwo pracy w przygotowanie tego pokazu. Jesteśmy z ciebie bardzo
dumni i mama i ja.
Łzy zakręciły mu się w oczach. Tak bardzo pragnął to usłyszeć i wreszcie
się doczekał. Wiedział, że zasłużył. Tym razem napracował się solidnie.
– Krzysztof i Helena uściskali go mocno. Po nich podeszła Ula i niemal
do ucha wyszeptała mu.
- Gratuluję kochanie, byłeś wspaniały. Sam z siebie możesz być dumny, bo
uczciwie na to zapracowałeś. Ja pękam z dumy. Przyciągnął ja do siebie i
wcałował w jej usta.
- Dziękuję ci kochanie, to wszystko dzięki tobie i twojej niezachwianej wierze we mnie.
Kątem oka zarejestrował zdziwione spojrzenia swoich rodziców
obserwujących tę scenę. Oderwał się od niej i z zażenowaniem drapiąc się
charakterystycznie dla niego, w tył głowy. Powiedział.
- Chyba zapomniałem wam powiedzieć… Ula jest moją dziewczyną i bardzo ją
kocham. Jesteśmy razem. – Na chwilę zapadła cisza, a potem rozległ się
tubalny głos Krzysztofa.
- Gratulujemy wybranki. Nie dość, że piękna, to jeszcze mądra. –
Roześmiali się wszyscy rozładowując tym samym napiętą atmosferę.
Bankiet trwał. Ula rozluźniona po wypiciu paru kieliszkach szampana
bawiła się znakomicie. Zatańczyła z Krzysztofem i Sebastianem, który,
jak tylko zauważył jej obecność, przyszedł się przywitać i poprosić ją
do tańca. Potem była już tylko Marka. Obserwował zawistne spojrzenia
mężczyzn, ale też i te pełne uznania dla jej niebanalnej i nietuzinkowej
urody. Serce mu rosło. Ta cudowna istota była jego i tylko jego, a co
najważniejsze, że i on należał tylko do niej. Wirowali więc na parkiecie
wśród szmeru podziwu dla piękna ich obojga, bo i on był przedmiotem
westchnień wielu pań przybyłych na pokaz.
Była zmęczona. Buty dały jej w kość. Była też głodna. Poprosiła Marka,
żeby usiedli, choć na chwilę. Poprowadził ją do stolika i przyniósł
misternie przyrządzone tartinki i inne przystawki. Zabrali się za
jedzenie.
- Marek, ja już chyba nie dam rady wyjść na ten parkiet. Okropnie mnie
bolą nogi od szpilek. Długo musimy tu jeszcze być? – Spojrzał na
zegarek. Było parę minut po północy.
- Jeśli chcesz, to zamówię taksówkę i pojedziemy do domu. Nie musimy tu zostawać do rana.
- Byłoby wspaniale. Gorący prysznic dobrze by mi zrobił. – Rozmarzyła się.
- W takim razie zbieramy się. Zaczekaj tu jeszcze chwilę, ja tylko
skoczę po twoją torbę i zaraz jestem z powrotem. – Kiwnęła głową
upijając łyk zimnej już kawy. Nie czekała długo. Za chwilę wrócił.
- Masz jakieś buty na zmianę? Może chciałabyś przebrać?
- Zrobię to z wielką chęcią. Tych nie dam rady założyć z powrotem na
stopy. – Dyskretnie przebrała obuwie i po chwili jechali wynajętą
taksówką w kierunku Anina.
Otworzył drzwi przepuszczając ją przed sobą i zapalił światło. Z ciekawością rozejrzała się po przestronnym wnętrzu.
- Ładnie się urządziłeś. To naprawdę piękny dom.
- To prawda. Piękny. Jednak trochę za duży, jak dla mnie. Nie korzystam
nawet ze wszystkich pomieszczeń. Pokoje na górze stoją puste. Ja
urzęduję tylko na parterze. Myślę o sprzedaniu go i kupnie czegoś
mniejszego, przytulniejszego. Jutro w świetle dnia obejrzysz go
dokładniej, a teraz przygotuję ci kąpiel. Zrelaksujesz się i odprężysz.
Ból nóg na pewno minie. Przebierz się w coś wygodnego a ja idę do
łazienki..
Zrzuciła z ulgą sukienkę i ubrała gruby, frotowy szlafrok. Przysiadła na
kanapie czekając na Marka. Wyszedł z łazienki i uśmiechnął się
radośnie.
- Możesz wskakiwać do wanny, a ja przygotuję coś do picia. Na co masz ochotę.
- Na herbatę. Z cytryną, jeśli masz. Kiwnął głową.
Zamknęła się w łazience i z przyjemnością zanurzyła swoje zmęczone ciało
w pachnącej, pełnej piany, wannie. Przymknęła oczy. Było jej cudownie.
Zaniepokojony zapukał do drzwi łazienki.
- Ula? Zasnęłaś? Odezwij się. Bardzo długo już tam siedzisz. Wszystko w
porządku? – Ocknęła się. Rzeczywiście, prawie już zasypiała.
- Już wychodzę! – Krzyknęła pociągając jednocześnie korek i uwalniając wannę od wody. Spłukała ją jeszcze pospiesznie i wyszła.
- No… jest moja rusałka. - Podszedł do niej i z zachwytem spojrzał w jej
oczy. – Na stoliku masz herbatę. Ja tylko wezmę szybki prysznic i
wychodzę. – Cmoknął ją w nosek i zniknął za drzwiami łazienki.
Usiadła na kanapie biorąc gorący jeszcze kubek w dłoń. Była jakoś
dziwnie podekscytowana i lekko spięta. Jej ukochany działał na nią jak
narkotyk. Czasami nie potrafiła nad tym zapanować. Pragnęła go, a
jednocześnie bała się własnej nieporadności i braku doświadczenia w
sprawach damsko - męskich. – Przecież w końcu muszę to zrobić. Nie chcę do końca życia być dziewicą, a jego kocham i wiem, że tylko z nim to jest możliwe.
Wyszedł z łazienki w samych bokserkach i stanął na środku patrząc na jej zamyśloną minę. Podszedł do niej i musnął jej policzek.
- Nad czym tak myślisz kotku?
- Nad niczym ważnym. Chciałabym się położyć, jeśli nie masz nic przeciwko temu.
- Oczywiście, że nie mam.
Porwał ją na ręce i uniósł tak lekko, jakby nic nie ważyła. Chciała
zaprotestować, ale pocałunkiem zamknął jej usta. Wszedł do sypialni i
ułożył ją na miękkim łóżku. Sam położył się obok i przytulił ją. Oparła
głowę na jego klatce piersiowej słuchając, jak szybko bije mu serce.
Pokonała swoją nieśmiałość i wyszeptała.
- Chciałabym to zrobić. – Nie zrozumiał najpierw, o co jej chodzi.
- Ale co?
- No wiesz… to… Bardzo cię pragnę, ale jest też we mnie tyle lęku i
niepewności… – Spojrzał jej prosto w oczy, zrozumiawszy, co miała na
myśli.
- Jesteś tego pewna? – Kiwnęła głową. – Obiecuję ci, że będę bardzo
delikatny. Schylił się sięgając do jej warg. Oddawała pierwsze nieśmiałe
pocałunki, które z biegiem czasu stawały się zachłanne i natarczywe. On
pożądał jej od dawna, ale czekał cierpliwie, bo jej to obiecał. Pieścił
z niezwykłą delikatnością jej szyję schodząc coraz niżej. Dłonie
błądziły po całym jej ciele rozbudzając w niej uśpione do tej pory
emocje. Jego dotyk palił, jak ogień i powodował drżenie całego ciała.
Gdy z pieszczotą dotarł do jej piersi, jęknęła. On też błądził już na
granicy świadomości. Nie mógł i nie chciał się zatrzymać. Gdy poczuła
jego wargi w swojej kobiecości, krzyknęła. Była gotowa. Połączył ich
delikatnie i z wielką ostrożnością. Zaciskała zęby z bólu i wielkiej
rozkoszy. Dała się ponieść. Nie sądziła, że można tak intensywnie
przeżywać miłość. Poddała się tej nadciągającej fali. Byli jednym,
wielkim gejzerem namiętności. Krzyczała, a on całował te otwarte usta i
patrzył z miłością w te niemożliwe błękitne tęczówki szepcząc jej, jak
bardzo ją kocha i dziękuje jej za ten zaszczyt, że oddala mu to, co
miała najcenniejszego. Powoli wracała z niebytu. Wplótł dłonie w jej
włosy i pocałował nabrzmiałe pocałunkami usta.
- Byłaś wspaniała.
- Dziękuję ci, że byłeś taki delikatny. Było mi cudownie. – Objęła go
dłońmi i przykleiła się do niego. – Kocham cię najbardziej na świecie. –
Powiedziała cicho zamykając oczy.
- I ja też cię bardzo kocham aniele. Śpij, bo jesteś zmęczona. Pogłaskał
ją po głowie i ucałował jej skroń. Rzeczywiście szybko zasnęła, a on
jeszcze przeżywał ten pierwszy raz z nią i doszedł do wniosku, że to
również był jego pierwszy raz. Pierwszy raz, kiedy kochał się z kobieta z
miłości.
Część 2
Słońce było już wysoko na niebie, kiedy przekroczył granicę snu i jawy
otwierając oczy. Z głową ułożoną na jego piersi spała snem
sprawiedliwego jego ukochana, przyklejona ściśle do jego ciała. Jej
ciemne włosy rozsypały się na poduszce a krótsze niesforne kosmyki
opadły na czoło. Ledwo się pohamował, żeby ich nie odgarnąć. Spała tak
słodko, że nie miał sumienia zakłócać jej snu. Uśmiechnął się na widok
jej zaróżowionych policzków i tych cudownych, karminowych ust. Była taka
urocza, dziecięco niewinna i anielsko dobra. Fala czułości rozlała mu
się w sercu. Kochał ją nad życie. Gdyby teraz z jakiegoś powodu chciała
odejść, nie przeżyłby. Była jego powietrzem, którym oddychał, jego
dobrym duchem, spełnieniem jego marzeń o wielkiej, bezwarunkowej
miłości. Poruszyła się i powoli otwierała powieki usiłując uzmysłowić
sobie, gdzie jest. Uniosła lekko głowę i spojrzała wprost w stalowo-
szare oczy, które śmiały się do niej radośnie.
- Dzień dobry kotku – wyszeptał – dobrze spałaś?
- Cudownie. Już dawno tak dobrze nie spałam. – Zerknęła na zegarek. – I
tak długo! Matko! Już jedenasta! – Zaśmiał się całując jej usiany
piegami nosek.
- Nie stresuj się kochanie. Dzisiaj niedziela i możemy leniuchować do wieczora.
- No tak, rzeczywiście, zapomniałam. – Uspokoiła się. Wtuliła się w jego ramiona i cichym głosem wymruczała.
- Jestem okropnie głodna, a ty?
- Zaraz coś przygotuję, a ty sobie odpocznij. – Z żalem oderwał się od
niej. Najpierw wziął szybki prysznic, a potem wmaszerował do kuchni. W
lodówce oprócz światła, był kawałek zeschniętego sera i jedno jajko.
- Cholera! – Zaklął. - Zupełnie zapomniałem o zakupach! Co za kretyn ze mnie! – Z miną zbitego psa wszedł z powrotem do sypialni.
- Ula…- jęknął. - W lodówce mam tylko przeciąg. Ubierzmy się i pojedźmy
na jakieś śniadanie. Tak mi wstyd. Załatwiałem tyle rzeczy i myślałem,
że nie zapomniałem o niczym. – Rozłożył bezradnie ręce. – Zachichotała
widząc jego nieszczęśliwą minę.
- Nie przejmuj się. Ogarnę się trochę i pojedziemy.
Po upływie pół godziny już pędzili w kierunku centrum. Marek
najwyraźniej wiedział, dokąd zmierza. Od wielu lat stołował się na
mieście. „Damy nie gotują” – to była dewiza Pauliny. Nie pamiętał, aby
kiedykolwiek skalała swe wypielęgnowane dłonie obieraniem, na przykład
ziemniaków. Otrząsnął się z rozmyślań. Dojeżdżali. Z galanterią podał
jej dłoń i pomógł wysiąść z samochodu.
Napełniwszy żołądki pysznym jedzeniem, przekomarzając się, wyszli z restauracji.
- Teraz porwę panią, pani Urszulo, w moje sekretne miejsce, bardzo
urokliwe i idealne do rozmyślań. – Uśmiechnęła się łagodnie gładząc go
po dłoni.
- Dokąd chcesz mnie zabrać?
- Zobaczysz, niespodzianka – szepnął jej tajemniczo wprost do ucha. –
Podróż nie trwała długo, kiedy nagle zwolnił wjeżdżając na prowizoryczny
parking. Spojrzała przez okno. Byli nad Wisłą. Poprowadził ją polną
dróżką wśród wysokich traw aż do drewnianego pomostu.
- Lubię tu przychodzić. To miejsce daje ukojenie. Taki tu spokój. Oprócz
skrzeczących mew nikt go nie zakłóca. Czasami przyjeżdżam tu wieczorem,
żeby pomyśleć. – Stanął za nią, oplatając ją ramionami i z brodą opartą
na jej ramieniu. Przymknął oczy.
- Jestem z tobą bardzo szczęśliwy, Ula. Czy i ty czujesz tak samo? Pod
względem mentalnym jesteśmy bardzo do siebie podobni. Rozumiemy się bez
słów, a ty w dodatku potrafisz mi czytać w myślach.
- Nie potrafię ci czytać w myślach, czasem tylko po prostu przeczuwam,
co powiesz lub, co zrobisz. – Odwróciła się do niego patrząc mu prosto w
oczy.
- To podobno nazywa się porozumienie dusz. – Ujął jej twarz w dłonie.
- To bardzo trafne sformułowanie, skarbie. – Wszeptał w jej malinowe usta.
Spotykali się tak często, jak tylko mogli i na ile pozwalały im liczne
obowiązki. Jeździli na zmianę. Raz on do Rysiowa, raz ona do Warszawy.
Maciek z Raulem cieszyli się, że wreszcie kogoś ma. Do tej pory żyła jak
mniszka, w cieniu, nie udzielając się towarzysko, dzieląc cały swój
czas na hotel, ich obu, swoją rodzinę i Diablo. Czasami pokpiwali z
niej, ale wiedziała, że nie robią tego złośliwie. Któregoś piątkowego
wieczoru przyjechała do rodzinnego domu i opowiedziała ojcu o zmianach,
jakie zaszły w jej życiu. Przyznała mu się, że pokochała i obdarzyła
Marka wielką, odwzajemnioną miłością. Był taki wzruszony.
- Tak się cieszę córcia. Ja wiedziałem, że ty w końcu znajdziesz tę
swoją wielką miłość. Może niedługo wyjdziesz za mąż? Kto wie? – No tak…tato i jego sny o zięciu… Może kiedyś…
Cieszył ją też fakt, że zarówno Maciek, jak i Raul polubili Marka.
Podobał im się ten „miastowy”, żywiołowy chłopak, który spoglądał na ich
stokrotkę z takim ogniem w oczach, a dla nich był najlepszym kompanem i
do rozmowy i do zabawy. Wreszcie nauczył się jeździć konno. Raul dał mu
kilka wskazówek. Początki były komiczne, ale cierpliwy Hiszpan wszystko
dokładnie tłumaczył tak, żeby Dobrzański jak najlepiej poznał arkana
konnej jazdy. Był uparty i zawzięty, co przyniosło dobre efekty, bo już
po kilku lekcjach, całkiem nieźle trzymał się w siodle. Raul siodłał mu
zawsze najłagodniejszego konia i wraz z Ulą mogli urządzać sobie
przejażdżki po okolicy. Którejś wrześniowej soboty wraz z Markiem
zostali zaproszeni do jego rodziców na obiad. Bardzo była zestresowana
tą wizytą. Wprawdzie poznała ich na bankiecie, ale przecież to nie to
samo, co wizyta domowa. Na trzęsących się nogach wysiadła z samochodu
Marka przed domem Dobrzańskich. Nawet nie potrafiła powstrzymać drżenia
rąk. Zauważył to i mocno przytulił ją do siebie.
- Nie denerwuj się tak, nie zjedzą cię przecież. Polubili cię bardzo i
nic w tym dziwnego, że chcą cię poznać lepiej. No chodź. Zobaczysz, nie
będzie tak źle.
Rozejrzała się dookoła. Dom był ogromny. Bardziej kojarzył jej się z
zamkiem, niż z willą pod miastem. Piękny, zadbany ogród. Tu i ówdzie
posadzone dość gęsto tuje, srebrne sosny i modrzew. Dostrzegła też w
oddali romantyczną altanę okrytą płaszczem pnącego powoju. Podeszli do
szerokich marmurowych schodów prowadzących do drzwi, gdy one same
otworzyły się na oścież i ukazał się w nich Krzysztof. Z radosnym
uśmiechem na ustach i wesołymi chochlikami w oczach, szerokim gestem
zaprosił ich do środka.
– Ależ Marek podobny jest do ojca - stwierdziła zdumiona. – Ten sam figlarny błysk w oczach i podobne gesty.
- No… doczekaliśmy się was. Zapraszamy. – Po chwili Ula wylądowała w
ramionach seniora, który z niekłamanym podziwem lustrował ją od stóp do
głów.
- Ula – rozkwitasz. Jesteś coraz piękniejsza.
Z rozbawieniem przyglądał się jej twarzy, na której ukazał się wstydliwy
rumieniec. Podziękowała za komplement i już po chwili serdecznie witała
się z Heleną. – Chyba mnie lubią, więc nie będzie tak źle – pomyślała.
Obiad przebiegał w rodzinnej atmosferze. Dobrzańscy poprosili ją, żeby
opowiedziała im trochę o sobie. Na początku czuła się skrępowana, ale
zachęcona przez Marka dyskretnym uściskiem dłoni zaczęła snuć opowieść o
swoim, nielekkim przecież życiu. Opowiedziała im, jak od dziecka
zmagała się z biedą, bo rodzicom było niezwykle ciężko, jak bardzo
chciała się uczyć i jak mało brakowało, że nie osiągnęłaby nic, kiedy
musiała zająć się domem i rodzeństwem po śmierci mamy, jak chcąc dorobić
i finansowo wspomóc rodzinę, wyjeżdżała, co roku za granicę, ciężko
pracując przy zbiorach i jak opłacalny był to trud, bo dzięki niemu
miała na własny start. Wspominała, z jak wielką determinacją skończyła
niemal w jednym czasie trzy kierunki studiów, o bezowocnymi, desperackim
poszukiwaniu pracy po ich ukończeniu i o tym, jak wraz z przyjacielem z
dziecięcych lat wpadła na pomysł zakupu ziemi i postawieniu hotelu, a
także o tym, że w końcu jej życie osiągnęło taki etap, na którym może
nareszcie odetchnąć, bo choć pracy nadal jest dużo, ona spokojnie może
patrzeć w przyszłość, bo zapewniła godny byt sobie i swojej rodzinie.
Słuchali jej opowieści, jak bajki, nie mogąc wyjść z podziwu. Ileż siły,
ambicji i determinacji było w tej drobnej, skromnej dziewczynie.
Zaimponowała im. Szczególnie Krzysztofowi, chociaż Helena też była pod
niemałym wrażeniem.
- Podziwiam cię Ula. Oboje z Heleną cię podziwiamy. Ciężkie miałaś życie
dziecko i tylko dzięki własnej pracy potrafiłaś osiągnąć tak wiele. To
takie rzadkie wśród młodych ludzi. Oni najchętniej woleliby przyjść na
gotowe, bo ich nastawienie jest wybitnie konsumpcyjne. Ciężkie życie
uszlachetnia charakter i bardziej doceniamy to, co mamy. Hartujemy się
na przeciwności losu i nie poddajemy bez walki. Dziękuję ci Ula, że
pozwoliłaś nam się poznać. Jesteś wspaniałą i bardzo mądrą kobietą. – Z
atencją ucałował jej dłoń. – To dla nas zaszczyt kochanie i cieszymy
się, że i Marek dzięki tobie stał bardziej odpowiedzialny. Dojrzał i
zmienił się zdecydowanie na lepsze. - Skierowała wzrok na Marka.
- A ja myślę, że on zawsze taki był. – Odpowiedziała cicho. – Obracał się tylko w niezbyt dobranym towarzystwie.
- Masz rację skarbie, ale to już przeszłość i mam nadzieję, że nigdy nie
wróci, Teraz proponuję szampana. - Wzniósł do góry kieliszek. – Za to
miłe spotkanie i za kolejne, równie miłe. – Wychylili do dna.
Od tego czasu rzeczywiście było wiele takich spotkań. Państwo Dobrzańscy
wielokrotnie gościli u Uli i nieodmiennie wyjeżdżali stamtąd zachwyceni
okolicą, przytulnością hotelu, przemiłą obsługą i cudowną kuchnią.
Oboje korzystali też z bogatej oferty zabiegów leczniczych, po których
czuli się odmłodzeni, jak twierdzili, o co najmniej piętnaście lat.
Krzysztofowi dobrze robiła taka rehabilitacja. Odpowiadał mu klimat
okolicy i coraz rzadziej skarżył się na serce, co bardzo cieszyło
Helenę. Markowi serce puchło z dumy i był szczęśliwy, że rodzice tak
pokochali jego małą dziewczynkę. Poznał ich też z rodziną Uli. On sam
został przedstawiony dużo wcześniej i bardzo przypadł do gustu panu
Cieplakowi, a najmłodsza latorośl, Beatka ubóstwiała go nieprzytomnie. Z
Jaśkiem też się polubili, znajdując wspólne zainteresowania. Sympatia
rodzin była obopólna, co bardzo uszczęśliwiało zakochanych.
Coraz częściej myślał o sprzedaniu tego wielkiego domu. Nie było mu w
nim wygodnie. Uświadomił też sobie fakt, że to przecież Paulina go
urządzała, a z nią nie chciał mieć nic wspólnego, nawet wspólnych
wspomnień. Przestała dla niego istnieć. Ich rozstanie stało się
tajemnicą Poliszynela. Nie chciał, aby to się rozniosło, ale raz rzucona
nieopatrznie plotka zaczynała żyć własnym życiem. Zresztą po pokazie,
na którym zrobiono mnóstwo zdjęć jemu i Uli, a następnie pokazano na
pierwszych stronach gazet, nikt już nie miał wątpliwości, że w życiu
Dobrzańskiego rozdział pod tytułem „Paulina Febo”, został definitywnie
zamknięty. Najbardziej z tego faktu były zadowolone jego byłe kochanki.
Myślały, że ponownie mogą liczyć na przychylność prezesa. Miał z nimi
prawdziwy kłopot. Nie mówił nic Uli, bo nie chciał jej denerwować, ale
niektóre z nich były naprawdę bezczelne i nachalne.
Wszedł rano do firmy z mocnym postanowieniem, że zacznie szukać nowego
domu, może mieszkania, jeśli będzie wystarczająco duże. Dopiero po
południu miał dwa spotkania z przedstawicielami sklepów zainteresowanych
sprzedażą ich ostatniej kolekcji. Miał więc czas. Sekretariat był
pusty. Violetta, jak zwykle miała ważniejsze sprawy, niż praca. Był
zirytowany. – Muszę z nią porozmawiać. Jeśli nie weźmie się do uczciwej roboty, to wywalę ją na zbitą twarz.
– Wszedł do gabinetu i zdębiał. Na jego kanapie, w wyzywającej pozie
spoczywała jego była kochanka i modelka zarazem, niejaka Klaudia
Nowicka. – Co ona tu robi? Przecież wysłałem ją do Mediolanu. - Przemknęło mu przez głowę. Uśmiechnęła się do niego promiennie i kocim ruchem zsunęła się z kanapy.
- Miło cię widzieć prezesie. – Odezwała się seksownym głosem.
- Co ty tutaj robisz? – Spytał lodowatym tonem. Podeszła bliżej
ocierając się o jego klatkę piersiową. Odsunął się na bezpieczną
odległość.
- Nie powinnaś być teraz we Włoszech? Termin kontraktu chyba jeszcze nie upłynął?
- Wzięłam trochę wolnego. Zresztą i tak na razie nie mają w planach
nowych pokazów, więc leniuchuję. Spotkałam Paulinę i dowiedziałam się,
że nie jesteście już razem. – Uśmiechnął się ironicznie.
- No tak… A ty nie mogłaś sobie odpuścić takiej okazji, prawda? Dlatego
tu jesteś? Rozczaruję cię. Nie jestem już tobą zainteresowany. Nie
jestem zainteresowany żadną z was. – Podeszła i pogładziła go po
policzku.
- Ależ jesteś, nawet nie wiesz jak bardzo. – Wyszeptała, a następnie
wpiła się w jego usta, jak pijawka. Złapał ją za nadgarstki ściskając
mocno i odrywając od siebie, aż syknęła z bólu.
- Mylisz się – wysyczał przez zaciśnięte zęby. – Nie przeceniaj się. Nie
jesteś nikim wyjątkowym, a ja nie jestem już tym durniem sprzed paru
miesięcy, a teraz wyjdź. Jestem zajęty.
- To jeszcze nie koniec prezesie. Jestem pewna, że zatęsknisz za mną.
Wiesz, gdzie mnie znaleźć. Pa. Na razie. – Dodała kokieteryjnie i
kołysząc ostentacyjnie biodrami wyszła z gabinetu.
Ciężko usiadł na krześle i wtulił w dłonie twarz. – Czy to się nigdy
nie skończy? Najpierw Domi, a teraz ona. Wszystkie modelki to puste,
próżne, pozbawione zasad lale. Co one mają w głowach? Chyba zbyt dużo
wolnej przestrzeni, bo mózgu ani na lekarstwo. – Otrząsnął się z tych myśli widząc, jak do gabinetu wchodzi Violetta.
- Następna do kompletu – pomyślał. - Jej iloraz inteligencji jest równy ilorazowi owcy.
- Nareszcie raczyłaś się zjawić. Nie wiesz, od której się tu pracuje? –
Spojrzał na nią ze złością. – Mamy do pogadania. Siadaj. – Powiedział
głosem nieznoszącym sprzeciwu. Obrzuciła go pełnym strachu spojrzeniem i
posłusznie usiadła.
- Przepraszam cię Marek. Byłam tylko w warzywniaku po pomidory.
- Czyżbyśmy mieli porę lunchu? – Ironizując, teatralnie spojrzał na
zegarek. – O ile dobrze pamiętam, zaczyna się o trzynastej, a mamy
dziewiątą trzydzieści. Możesz mi powiedzieć, dlaczego wychodzisz
załatwiać prywatne sprawy w czasie godzin pracy? Przychodzę do biura a
telefony dzwonią, jak oszalałe i nie ma ich, kto odebrać! – Otworzyła
usta chcąc coś powiedzieć, ale był szybszy. Podniesionym z irytacji
głosem wycedził.
- Nie odzywaj się. Nie chcę słuchać żadnych usprawiedliwień. Ostrzegam
cię po raz ostatni. Jeśli nie przyłożysz się do pracy i dalej będziesz
tak postępować, to pożegnamy się. Nie będę trzymał w firmie pracownika,
który osiem godzin spędza albo na gadaniu przez telefon, albo na
oglądaniu wyprzedaży w Internecie. Do tej pory dostawałaś pensję za nic i
już wystarczy. Od dzisiaj masz na nią solidnie zapracować, w przeciwnym
razie wylatujesz stąd z hukiem. Zrozumiałaś? – Kiwnęła tylko głową nie
mogąc wykrztusić słowa. Była w ciężkim szoku. – Co mu się dzisiaj stało? Chyba krowa nadepnęła mu na język.
- Idź już i zajmij się czymś pożytecznym.
Kiedy opuściła gabinet odetchnął. Włączył laptop i zaczął przeglądać
ofert sprzedaży domów. Zadzwonił do kilku agencji zajmujących się
sprzedażą i kupnem nieruchomości. Zanotował adresy i telefony. - Najwyższy czas coś zrobić z tym domem, najwyższy czas. – Pomyślał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz