13 marzec 2012
ROZDZIAŁ VII
Część 1
Miał wielkie szczęście. W niespełna tydzień po tym, jak rzeczoznawca
wycenił jego dom, a on sam powierzył załatwienie sprzedaży pośrednikowi,
znalazł się kupiec. Mężczyzna w średnim wieku ze sporym dorobkiem
rodzinnym w postaci żony i pięciorga dzieci, a także biznesmen, podobnie
jak Marek. Był bardzo ugodowy i nie wybrzydzał. Dom mu się spodobał, a
przede wszystkim fakt, że nie musiał go remontować, bo Marek zrobił to
dwa lata wcześniej. Dobito targu i podpisano akt notarialny. Dobrzański
dostał miesiąc na wyprowadzkę. Codziennie wydzwaniał do pośredników
prosząc ich o intensywniejsze poszukiwania lokum dla niego, bo czas
naglił. Wreszcie któregoś dnia zadzwonili, że mają ofertę, która mogłaby
go zainteresować. Umówił się na spotkanie w agencji. Już na miejscu
pośrednik pokazał mu zdjęcia, dwupoziomowego mieszkania na strzeżonym
osiedlu na Mokotowie. Urzekły go. Świetny rozkład kuchni i salonu. Pięć
jasnych i dużych pokoi. Dwa na dole i trzy na górze i dodatkowy atut,
dwie łazienki. Mieszkanie było ogromne, ale i tak metrażem znacznie
mniejsze od domu, w którym mieszkał do tej pory. Chciał je obejrzeć.
Natychmiast. Pojechał z pośrednikiem i już na miejscu mógł bardziej
docenić i miejsce, w którym położone było osiedle i naprawdę ładne,
słoneczne mieszkanie. Spytał o cenę, a kiedy ją usłyszał, stwierdził, że
jest w zasięgu jego możliwości. Zdecydował się. Po pożegnaniu
pośrednika zadzwonił do Uli dzieląc się z nią radosną nowiną.
- Bardzo chciałbym, żebyś przyjechała i zobaczyła to wszystko. Nawet
malować nie trzeba, bo mieszkanie wygląda, jakby dopiero wyszło spod
pędzla.
- Kochanie, tak się cieszę, że ci się udało. Jestem taka ciekawa. Może
jutro przyjadę. Jest sobota, a poza tym hotel nie ma już tak dużego
obłożenia gości, jak w sezonie, więc Maciek i Raul poradzą sobie.
- Naprawdę przyjechałabyś? Ula, to cudownie. Doradziłabyś mi jak je
urządzić. Masz taki dobry gust. – Powiedział entuzjastycznie.
- Dobrze, jutro będę, koło dziesiątej. Może być? Nie za wcześnie?
- Nie. Dziesiąta będzie w sam raz. Będę czekał. Kocham cię. – Uszczęśliwiony zakończył rozmowę.
Ula chodziła po mieszkaniu zaglądając w każdy kąt. Rzeczywiście robiło wrażenie.
- Jest naprawdę piękne. Miałeś szczęście, chociaż z drugiej strony to
myślę, że miałoby niewielu chętnych. Na przeciętną kieszeń jest zbyt
drogie. – Objął ją i cmoknął w policzek uśmiechając się radośnie.
- No proszę. Odezwała się w tobie dusza ekonomisty.
- Przecież nim jestem, nie? – Rozchichotała się. – To, kiedy masz zamiar się przeprowadzić?
- Czasu zostało mi niewiele. Do końca miesiąca muszę opuścić dom razem z
meblami. Będę się musiał sprężać. Rozmawiałem już z firmą
specjalizującą się w przeprowadzkach. Teraz zadzwonię tylko i podam
konkretny termin. Chyba wezmę kilka dni wolnego, żeby dopilnować
wszystkiego. Nie dam rady pracować i przeprowadzać się jednocześnie.
Poproszę ojca, żeby zastąpił mnie w firmie. Po zabiegach w twoim hotelu
czuje się jak młody bóg i na pewno chętnie to zrobi.
- To dobry pomysł. – Przytaknęła. – Wracajmy. Jeść mi się chce. Wstąpimy na jakiś obiad? Słyszę, jak mi w brzuchu burczy.
- Wstąpimy. Dla ciebie wszystko kochanie. – Pocałował jej słodkie usta.
Była naprawdę bardzo głodna. Rano tylko coś skubnęła. Coś, co okazało
się resztkami wczorajszej kolacji. Nawet nie zdążyła napić się kawy.
Teraz nadrabiała z nawiązką. Kolejny raz nie mógł wyjść ze zdumienia,
gdy pomyślał, gdzie ona to mieści. Za to ona, z błogim uśmiechem na
ustach pochłaniała drugą porcję naleśników z truskawkami i bitą
śmietaną. Nie był w stanie oderwać od niej wzroku. Rozbawiony obserwował
jej umazaną śmietaną twarz i ledwo powstrzymywał się, żeby nie scałować
jej tej białej słodkości z ust. Na talerzu został jeden naleśnik.
Odsunęła go z ciężkim sercem i spojrzała na Marka z wyraźnym żalem.
- Są boskie, ale nie dam rady więcej. – Roześmiał się ubawiony jej rozczarowaną miną.
- Ula! Zjadłaś już pięć. Ja po trzech wymiękłem. Są przecież ogromne. – Popatrzyła na niego z wyrzutem.
- Uważasz, że jestem za gruba, że nie powinnam tyle jeść? – Nie wiedział, czy to było pytanie, czy stwierdzenie.
- Ula, uważam, że jesteś idealna pod każdym względem i możesz jeść tyle,
ile tylko zdołasz zmieścić. Ja kocham każdy kawałek twojego ciałka.
Czuła, jak zdradliwe rumieńce wypełzają na jej twarz. – Co jest kurde blaszka? Już do późnej starości będę się tak rumienić?
Rozczulała go. Najbardziej kochał w niej tą niewinność i bezbronność
małej dziewczynki. Gotów był chronić ją przed złem tego świata. Była dla
niego wszystkim.
- Chodźmy Ula. Kawę wypijemy u mnie. Trochę odpoczniesz, żebyś miała
siłę na powrót. Chyba, że nie musisz wracać. W końcu mamy weekend.
- Nie myślałam o tym, żeby zostać. Nie wzięłam nawet nic do przebrania. – Ucieszył się, że nie nalega na powrót do domu.
- Z tym jest najmniejszy problem. Wstąpimy po drodze do Złotych Tarasów i kupimy coś wygodnego.
Pomyślała o jeansach i jakiejś bluzeczce, ale Marek szalał. Jak tylko
widział coś odpowiedniego, zaraz prosił ją, żeby przymierzała i takim
sposobem wyszli z sześcioma torbami wypakowanymi po brzegi.
- Jesteś niemożliwy. Wydałeś na mnie majątek, a miała być tylko jedna
zmiana ubrania. – Wyszczerzył się do niej i całując ją czule powiedział.
- Nie broń mi tej przyjemności. To cudowne móc cię ubierać w coraz to
inne ciuszki. Kocham to robić i kocham ciebie. – Przytuliła dłoń do jego
policzka i wyszeptała.
- Jesteś wariat. Mój słodki wariat, którego kocham najbardziej na świecie. – Objęła go i tak złączeni opuścili galerię.
Przebrana w Marka koszulę siedziała skulona na kanapie popijając
aromatyczną kawę. Usiadł obok z filiżanka w dłoni i uśmiechnął się.
- Wyglądasz lepiej w tej koszuli niż ja sam. Choć osobiście – mówił
bardzo wolno odkładając filiżankę na stół – zdecydowanie bardziej wolę
cię bez niczego.
Wyjął jej z dłoni naczynie i również odstawił. Zbliżył się do niej i
mocno ukrył ją w swych ramionach. Pocałował z czułością i namiętnością.
- Bardzo cię pragnę Ula. – Powiedział stłumionym od nadmiaru emocji głosem. Wplotła palce w jego włosy.
- I ja cię pragnę bardzo…
Objęła jego szyję rękami i przytuliła twarz do policzka chłonąc
intensywny zapach męskich perfum. Nie czekał dłużej. Porwał ją na ręce i
zaniósł do sypialni, gdzie niemal do świtu udowadniali swoją
bezgraniczną miłość, oddając sobie ciała i dusze.
Było już prawie południe, gdy obudził się i rozejrzał po nocnym
rozgardiaszu. Uśmiechnął się na widok gołej Uli śpiącej w pozycji
embrionalnej. Kołdra zsunęła się z niej zupełnie odsłaniając to boskie
ciało, którego pragnął zawsze, aż do bólu. Przekręciła się na plecy
rozrzucając ramiona nad głową. Jej nagie piersi prosiły o pieszczotę a
płeć nęciła tak bardzo. Przełknął ślinę. - Jeśli zaraz nie wstanę, nie pohamuję się.
– Pomyślał. A jednak nie dał rady. Wyłączył myślenie i z pasją
przylgnął do jej sutków. Obudziła się i objęła jego głowę. Jego włosy
łaskotały ją po pępku, kiedy schodził pocałunkami coraz niżej.
Zachichotała.
- Dobrzański! Jesteś niewyżytym samcem. Nie masz jeszcze dość?
- Ciebie nigdy nie mam dość. – Wymamrotał niewyraźnie, atakując ustami
jej płaski brzuszek. Był pobudzony i sprawił, że i ona poczuła
pożądanie. Nie broniła się więcej i poddała namiętności.
Firma zajmująca się przeprowadzkami pracowała szybko i sprawnie.
Wszystkie meble zabezpieczono przed otarciem, osłaniając je folią
bąbelkową i przewieziono do nowego mieszkania, podobnie, jak inne
wielkogabarytowe przedmioty. Drobiazgi i bibeloty Marek przewiózł sam.
Ogromne torby wypełnione rzeczami osobistymi czekały na rozpakowanie.
- Dobrze, że poustawiali meble, tak, jak chciałem i pozbyli się tej folii. – Pomyślał. – Teraz tylko porozciągam dywany i wreszcie ten skład rzeczy zacznie przypominać dom.
– Spojrzał na zegarek. Jedenasta. Czekał na Ulę i Raula, którzy
zadeklarowali się z pomocą. Ula do rozpakowywania rzeczy, a Raul do
wbijania w ściany kołków pod obrazy, których Marek miał niemało. Poszedł
do kuchni. Rozpakował expres do kawy i kilka filiżanek. Podłączył
lodówkę i wypakował z siatki zakupy, które zdążył zrobić po drodze.
Usłyszał dzwonek. – No… są. – Pomyślał z ulgą. Szybkim krokiem
poszedł do drzwi i otworzył. Uściskał swoją ukochaną i serdecznie
przywitał się z Raulem ciekawie rozglądającym się po mieszkaniu.
- Niezłe mieszkanko Marek. Musiało też nieźle kosztować. Gratuluję.
Przywiozłem sprzęt i zaraz wszystko powiesimy, tylko musisz powiedzieć, w
jakich miejscach chcesz rozwiesić obrazy.
- Dziękuję Raul, ale może zanim zaczniemy, to napijemy się kawy. Ja jeszcze dziś nie piłem, a wy? Właśnie nastawiłem expres.
- My też z chęcią się napijemy – Zadecydowała Ula za siebie i Raula. –
Przywieźliśmy to ciasto, które ci tak smakowało i dużą ilość pierogów z
mięsem. Mam nadzieję, że lubisz?
- Uwielbiam!
- Ula lepiła je całe wczorajsze popołudnie. – Wtrącił Raul. – Kiedy ma
jakieś problemy, zawsze lepi pierogi. Mówi, że lepiej jej się wtedy
myśli nad ich rozwiązaniem.
- Jestem pewien, że są pyszne. – Ucałował wnętrze jej dłoni. – Teraz jednak spróbujmy tego boskiego ciasta.
Robota szła im sprawnie. Raul był niewiarygodnie zręczny. Marek
podziwiał jego umiejętności, obserwując go przy pracy, która paliła mu
się w rękach. W krótkim czasie zawiesił wszystkie obrazy, pomógł Markowi
przesunąć kilka sprzętów i rozłożyć dywany. Wnętrze zaczęło nabierać
charakteru. I robiło się coraz bardziej przytulne. Ula rozstawiała
bibeloty a Marek zapełniał szafy odzieżą.
- Zmienię jeszcze pościel. - Rzuciła w przelocie do Marka – Będziesz
miał świeżą. – Kiwnął głową na znak zgody i posłał jej powietrznego
buziaka.
Wszystko już było na swoim miejscu łącznie z ręcznikami w łazienkach.
Ula stała przy kuchni i pilnowała gotujących się pierogów. Wyjęła z
szafki talerze i sztućce i nałożyła im solidne porcje, suto posypując je
kawałkami podsmażonego boczku. Żeby nie wyjść na łasucha, sobie
nałożyła znacznie mniej.
- Obiad na stole! Chodźcie! – Zjawili się błyskawicznie, zanęceni
smakowitym aromatem potrawy. Raul, który wielokrotnie jadł ten specjał
Uli, konsumował swoją porcję ze stoickim spokojem, natomiast Marek nie
mógł się ich nachwalić.
- Były wspaniałe. Musisz częściej je przywozić. Od dziś jestem wielkim amatorem twoich pierogów. – Cmoknął ją w policzek.
Posiedzieli do wieczora. Marek z żalem żegnał się z nimi obiecując, że
tym razem to on przyjedzie. W ostatniej chwili wcisnął jej do ręki
zapasowy klucz do mieszkania.
- To na wypadek, gdybyś niespodziewanie pojawiła się w Warszawie i nie
miała się gdzie podziać. – Mrugnął do niej łobuzersko. Odpowiedziała tym
samym, chowając klucz do torebki. Musnęła jeszcze przelotnie jego usta i
już jej nie było.
Westchnął zamykając na zamek drzwi. Jutro czekała go jeszcze wizyta rodziców. Oni też byli ciekawi jego nowego lokum.
Od samego rana nie miał w pracy chwili spokoju. Najpierw Pshemko
przybiegł do niego z pretensjami, żeby zrobił coś z Violettą, bo ta
wchodzi do jego pracowni i nęka go o jakieś kreacje, a to są przecież
dzieła sztuki i byle, kto nie będzie ich nosił. Potem ona sama przyszła i
gadała jak nakręcona, że mistrz jej nie rozumie. Zirytowany do granic
zapanował jednak nad sobą i spokojnym, ale dobitnym głosem poprosił ją o
opuszczenie gabinetu. Na koniec przypałętał się Sebastian, nagabując go
o urządzenie parapetówki. Był tak namolny, że Marek wreszcie
skapitulował.
- Dobrze. Skoro tak bardzo brakuje ci imprez, to zrobię tą parapetówkę.
Jest tylko jeden warunek. Ty troszczysz się o catering, ja udostępniam
mieszkanie i kupuję alkohol. Zaproś, kogo chcesz. Może kilku kumpli ze
studiów z dziewczynami…
Sebastian z radości unosił się pod sufitem. Wyciskał Dobrzańskiego i pobiegł dzwonić.
Zastanawiał się, czy zaprosić Ulę, ale pomyślał, że mogłaby się czuć
niezręcznie, znając z całego towarzystwa tylko Sebastiana. Zadzwonił do
niej i przeprosił, że nie będzie mógł się wyrwać w sobotę. Wyczuł, że
była zawiedziona, ale obiecał jej, że odbiją to sobie następnym razem.
W sobotnie popołudnie schodzili się już pierwsi goście. W końcu zaczął
się cieszyć tą imprezą. Przyszło paru dawno niewidzianych kumpli z roku
wraz z dziewczynami. Na końcu, jak zwykle zjawił się Sebastian w
towarzystwie na widok, którego Marka zamurowało. Uwieszona na jego lewym
ramieniu weszła Domi, a na prawym Klaudia. Był zły na przyjaciela.
Wciągnął go do łazienki.
- Seba, czyś ty do reszty zgłupiał? Po co je tu przyprowadziłeś? Obie? Odbiło ci?
- Nie stresuj się tak. One są ze mną. Nie musisz się przejmować, że coś
nawywijają. Zresztą obiecały mi, że będą grzeczne. – Zachichotał.
- Tego się właśnie obawiam, że nie dotrzymają słowa.
Wyszli z łazienki i dołączyli do gości. Zabawa się rozkręcała. Catering
był wyśmienity, a alkohol lał się strumieniem. Obaj z Sebastianem mieli
już mocno w czubie. Niemal wszyscy goście już sobie poszli. Został tylko
Seba i dwie modelki, z którymi przyszedł.
- Jak chcecie, to bawcie się dalej, ja mam dość, idę spać.
Dobrzański zatoczył się i chwiejnym krokiem poszedł w kierunku sypialni,
gubiąc po drodze marynarkę, koszulę i spodnie, zdjęcie których sprawiło
mu trochę problemu. Rzucił się na łóżko i prawie natychmiast zasnął.
Przebudził się z ciężkim kacem odnotowując, że w łóżku nie jest sam.
Obrócił się za siebie i ujrzał Klaudię, która przytuliwszy się do niego
spytała.
- Dobrze ci się spało prezesie? Mówiłam, że zatęsknisz.
W tym momencie usłyszał huk rozbijającego się o podłogę szkła.
Przekręcił się gwałtownie na bok i spojrzał w kierunku drzwi sypialni,
od strony których doszedł go ten głośny dźwięk. To, co zobaczył
sprawiło, że zamarło mu serce.
Całe sobotnie popołudnie Ula lepiła pierogi. Nie, żeby miała jakiś
konkretny powód, ale po rozmowie z Markiem miała jakieś dziwne
przeczucie. Nie potrafiła go sprecyzować. Czuła dziwny niepokój i lęk.
Musiała się uspokoić i zająć czymś myśli. Lepienie pierogów nadawało się
do tego idealnie. Wpadła na pomysł, że zrobi mu niespodziankę i
zawiezie mu jutro rano te pierogi. Przynajmniej będzie miał porządny
obiad. Rano powkładała je do dużej szklanej misy, wsiadła w samochód i
pojechała.
Pogoda nie była dobra. Padał rzęsisty deszcz i wiał dość ostry wiatr.
Jechała wolno. Jezdnia była śliska. W takich warunkach nie trudno było o
wypadek. Dojechała szczęśliwie i zaparkowała przed blokiem Marka.
Wszedłszy na górę, zadzwoniła do drzwi. Nikt jednak jej nie otworzył.
Przypomniała sobie, że przecież ma klucze. Bez wahania otworzyła zamek i
weszła do środka. Salon przypominał pole bitwy. W kuchni walały się
brudne talerze, resztki jedzenia i kieliszki z niedopitym alkoholem.
Złapała się za głowę.
- Co tu się działo? Mieszkanie przypomina chlew. –
Omijając ostrożnie poprzewracane krzesła dotarła do sypialni Marka.
Otworzyła drzwi. To, co zobaczyła sprawiło, że misa wypełniona pierogami
wysunęła jej się z rąk i z hukiem spadła na ziemię. Wpatrywała się
szeroko otwartymi oczami na Marka i na przyklejoną do jego pleców
kobietę. Nie mogła w to uwierzyć. Przecież tyle razy zapewniał ją o
swojej miłości do niej. Tyle dowodów jej dawał na potwierdzenie tych
słów, a teraz ona zastaje go z inną kobietą. To przekraczało granice jej
percepcji. Jej twarz przybrała kolor białej kredy.
- Ula, to nie jest to, o czym myślisz. To zupełny przypadek. Myśmy spali tylko w jednym łóżku. Nic nas ze sobą nie łączy.
Nieskładnie i chaotycznie próbował jej wyjaśnić sytuację, którą zastała.
Nie mogła go słuchać. Pokazały się w jej oczach pierwsze łzy.
Wyszeptała tylko.
- Byłam głupia, że ci uwierzyłam. Natury nie da się oszukać, a ja nie
będę walczyć z twoją ciemną stroną. Nie jesteś monogamistą. Przecież
wiedziałam o tym od dawna. Sam się przyznałeś do wielu romansów. –
Chciał wyjść z łóżka, ale zatrzymała go.
- Nie wstawaj. Zostawiam ci to, mnie nie będzie już potrzebne. – Wyjęła z kieszeni klucze od mieszkania i położyła na komodzie
. – Nie dzwoń i nie przyjeżdżaj. To koniec.
Odwróciła się na pięcie i jak tylko mogła najszybciej wybiegła z domu.
Lało niemiłosiernie. Raz po raz niebo przeszywały błyskawice. Wskoczyła
do samochodu i ruszyła z piskiem opon. Miała mętlik w głowie. Prowadziła
niemal na oślep. Wycieraczki nie nadążały zbierać wody z zalanej
deszczem szyby. Widoczność utrudniały jeszcze bardziej łzy, które
nieprzerwanym strumieniem moczyły jej policzki. Nieświadomie naciskała
pedał gazu. - Byle dalej… Byle dalej od niego.
Nie zauważyła, że mija skrzyżowanie na czerwonym świetle. Nie zauważyła
też, że z jej lewej strony zbliża się rozpędzona ciężarówka, która z
całym impetem wbiła się w Citroëna pchając go jeszcze kilkanaście metrów
do przodu. Siedziała zakleszczona wygiętymi drzwiami, z dłońmi
bezradnie opuszczonymi na kolana i nie czuła już nic.
Część 2
Zerwał się na równe nogi i pobiegł za nią.
- Ula! Ula! Zaczekaj! – Usłyszał tylko głośne trzaśnięcie drzwiami.
Wrócił do pokoju. Klaudia z triumfalnym uśmiechem nadal leżała w jego
łóżku. Był wściekły.
- Możesz mi powiedzieć, co robisz w mojej sypialni?
- Jak to? Nic nie pamiętasz? Ta noc była bardzo romantyczna. – Uśmiechnęła się przymilnie. Był u kresu wytrzymałości.
- Nie pochlebiaj sobie.- Warknął. - Gdyby taka była, na pewno bym
zapamiętał. Nie byłem, aż tak pijany, żeby urwał mi się film. Poza tym
nigdy bym już nie kochał się tobą, bo prócz wstrętu i pogardy nie czuję
do ciebie nic. A teraz wynoś się stąd. Nie chcę cię już więcej widzieć.
Widziała, jaki jest wściekły. Powoli wstawała z łóżka i szła do salonu zbierając po drodze swoje rzeczy.
- Może byś się pośpieszyła, nie mam całego dnia. – Przelotnie spojrzała w okno.
- Zobacz, jak tam leje i jest burza. Nawet psa byś nie wygonił w taką pogodę.
- Psa na pewno nie, ale ciebie tak. Za to, co zrobiłaś poniesiesz karę i
zapewniam cię, że nie będzie to tylko przemoczone ubranie. Pozbyłem się
już jednej wrednej kobiety ze swojego życia, mam więc w tym wprawę.
Jutro rano masz się stawić u mnie w gabinecie. Zrozumiałaś? – Spojrzała
na niego butnie.
- Nic mi nie zrobisz. Mam kontrakt do końca roku.
- Mylisz się – Wysyczał przez zaciśnięte zęby. – Do końca roku jeszcze
cztery miesiące. Stać mnie, żeby zapłacić ci odszkodowanie, jeśli
wniesiesz sprawę do sądu. Lekko ją popchnął w kierunku drzwi.
– Wyjdź już stąd wreszcie.
Bez pardonu wystawił ją na zewnątrz. Nie mógł się uspokoić. Choć był
pewien, że nie było żadnej upojnej nocy z Klaudią, to rozumiał, co Ula
mogła czuć, kiedy zastała ich razem w łóżku. Popatrzył na zalane
deszczem szyby i błyskawice przecinające raz za razem ołowiane niebo.
– Boże, gdzie ona pobiegła w taką pogodę? A jak jej się coś stało? Nigdy sobie nie wybaczę, jak spotka ją coś złego. - Szybko się ubrał i zadzwonił do Raula.
- Raul? Marek z tej strony. Ula wróciła?
- Nie, nie wróciła - odpowiedział zaskoczony Hiszpan. Miała wrócić wieczorem. Coś się stało?
- Stało się Raul. Coś bardzo niedobrego. Wczoraj, za namową Sebastiana
zrobiłem parapetówkę. Przyszło trochę kumpli ze studiów ze swoimi
dziewczynami, a ten kretyn Sebastian przyprowadził dwie modelki. Jedna z
nich już od dawna ostrzy sobie na mnie zęby. Zrugałem go, ale
powiedział, że one na pewno nie zrobią nic głupiego. Było nawet fajnie,
ale upiliśmy się. Ja zostawiłem ich w salonie i poszedłem spać do
sypialni. Rano jak się przebudziłem zobaczyłem obok mnie tę modelkę. Tak
zastała nas Ula. Nie chciała słuchać wyjaśnień i wybiegła z domu
zdenerwowana. Raul, ja jej nie zdradziłem, chociaż rzeczywiście mogło to
tak wyglądać. Przecież kocham ją nad życie. Nie wiem, co robić. Chyba
wsiądę w samochód i zacznę jej szukać.
- Zdenerwowałem się Marek. To niedobrze, że pozwoliłeś jej wybiec w taką
pogodę. Ona jest samochodem. Na pewno do niego wsiadła i pognała z dużą
prędkością. Znam ją. Módl się, żeby nic jej się nie stało. Ja wsiadam w
samochód i jadę do Warszawy. Wezmę po drodze Maćka. Będziemy w stałym
kontakcie. Ty jedź drogą na Rysiów. Może zdołasz ją jeszcze dogonić.
- Już jadę. Rozłączył się. W biegu porwał kluczyki do samochodu i
wybiegł z domu. Zanim dobiegł na parking, był cały przemoczony. Nie
zważał na to. Najważniejsza była ona. Modlił się o cud. O to, żeby była
bezpieczna. Dojeżdżał do skrzyżowania, gdy zauważył karetkę, samochód
policji i straży pożarnej. Serce przyśpieszyło i zaczęło tłuc się w jego
piersi, jak uwięziony w klatce ptak. Zobaczył zielonego Citroëna i już
wiedział. Zatrzymał się na poboczu i podbiegł do miejsca wypadku.
- Ula! Ula! – Krzyczał rozpaczliwie jej imię.
- Proszę nie podchodzić! Proszę nie przeszkadzać! – Podszedł do niego policjant, usiłując go odsunąć.
- Pan nic nie rozumie. Tam jest moja… narzeczona, czy ona…?
- Jak się nazywa?
- Urszula Cieplak.
Policjant popatrzył na niego ze współczuciem podnosząc jednocześnie taśmę, którą zabezpieczono miejsce zdarzenia.
- Niech pan przejdzie. – Rozdygotany posłusznie poszedł za funkcjonariuszem do radiowozu.
- Proszę mi powiedzieć, czy ona… nie żyje? – Z trudem przeszły mu przez gardło te słowa.
- Żyje, ale bardzo źle z nią. Jest zakleszczona. Strażacy tną teraz
blachę drzwi, żeby ją uwolnić. Trzeba jak najszybciej przewieźć ją do
szpitala. Straciła bardzo dużo krwi. – Popatrzył na niego oczami pełnymi
rozpaczy i łez.
- Czy… będę mógł jechać za wami do szpitala? Mam tu niedaleko swój samochód.
- Lepiej niech pan go tu zostawi. Jest pan roztrzęsiony. W takim stanie i pan może spowodować wypadek.
- Dobrze. Dziękuję panu. Wiadomo, kto jest sprawcą? – Policjant popatrzył na niego uważnie.
- Ona jest sprawcą. Świadkowie twierdzą, że wjechała na skrzyżowanie na
czerwonym świetle. Nie zauważyła rozpędzonej ciężarówki. Na szczęście
przynajmniej kierowcy tamtego samochodu nic się nie stało. Pańska
narzeczona miałaby jeszcze życie człowieka na sumieniu. – Spojrzał na
uwijających się strażaków.
- Chodźmy. Wyciągają ją.
Podszedł wraz z policjantem do wraku. Przez wyciętą w nim dziurę
ostrożnie wyciągali nieprzytomną Ulę. Profilaktycznie miała założony
kołnierz ortopedyczny. Nie mógł znieść tego widoku. Drżał na całym
ciele, a z jego piersi wydobywał się rozpaczliwy szloch. Upadł na asfalt
i powtarzał tylko w kółko.
- Nie umieraj kochanie, błagam, nie umieraj…
Resztką sił wystukał jeszcze numer do Raula. Powiedział, gdzie jest i co
się stało. Słowa więzły mu w gardle. Nie mógł już wykrztusić ani
jednego, bo łzy zaciskały mu krtań. Usłyszał tylko. „Zaraz tam będziemy.
Właśnie dojeżdżamy.”
Ulę przeniesiono na noszach do wnętrza karetki. Policjant w jego imieniu
poprosił lekarza, żeby zabrali jej narzeczonego do szpitala. Lekarz
spojrzawszy na zdruzgotaną twarz mężczyzny, zgodził się.
- Proszę usiąść gdzieś w kącie. Będą reanimować, nie może pan
przeszkadzać. – Kiwnął głową na znak zgody i przycupnął tuż przy
drzwiach.
Oddychała z trudem przez maskę tlenową i miała nieregularny rytm serca. Monitorująca jego pracę aparatura, nagle zamilkła.
- Defibrylujemy! – Usłyszał krzyk lekarza. – Szybko! Dajcie też więcej tlenu, chyba ma zapadnięte płuco!
Przyłożył dwie elektrody do jej klatki piersiowej. Wstrząsnęło nią bardzo mocno, ale rytm wrócił. Odetchnęli.
Marek był w szoku. Nie wierzył w to, co działo się na jego oczach.
Niczego bardziej nie pragnął, jak zamienić się z nią miejscami, żeby nie
musiała tak cierpieć. Dojeżdżali pod klinikę. Akcja, od teraz,
przebiegała bardzo sprawnie. Nawet nie wiedział, jak wydostał się z
karetki i biegł za sanitariuszami szpitalnym korytarzem. Nagle ktoś go
zatrzymał. Spojrzał nieprzytomnie. – To ten lekarz z karetki. –
Pomyślał. Usiłował się skupić na słowach przez niego wypowiadanych.
Zrozumiał tylko- Tam nie można, proszę usiąść i czekać. Ona musi być
operowana. Proszę być dobrej myśli.
Usiadł na szpitalnym fotelu i ukrył w dłoniach twarz. Nadal nie mógł
uwierzyć, że to dzieje się naprawdę. Miał ogromne poczucie winy, że
pozwolił jej opuścić dom. Tak zastał go Raul i Maciek. Był w tak
ogromnym szoku i rozpaczy, że nie mogli wyciągnąć od niego żadnych
informacji. Jego rozbiegany wzrok nie świadczył dobrze o jego stanie
psychicznym.
- Pójdę po jakiegoś lekarza, – powiedział Maciek do Raula – on jest
zupełnie nie kontaktowy. Zostań z nim i pilnuj go. – Raul tylko kiwnął
głową.
Maciek wrócił po paru minutach prowadząc lekarza dyżurnego. Oceniwszy wstępnie stan Marka powiedział.
- To duży szok. Przeprowadźmy go do pokoju zabiegowego, tam dam mu
zastrzyk na uspokojenie. Szedł, podtrzymywany przez nich z obu stron
mamrotając w kółko „to moja wina, moja wina”. Popatrzyli po sobie. Raul
podczas drogi do Warszawy streścił Maćkowi rozmowę z Markiem. Wierzyli
mu, choć takie zbiegi okoliczności nie zdarzają się często. Widzieli
przecież wcześniej, jak traktuje Ulę i trudno było nie zauważyć, jak
wielką miłością ją darzy. Za bardzo ją kochał, żeby posunąć się do
zdrady. Wiedzieli to obaj.
Nawet nie zareagował, gdy lekarz wbił mu długą igłę w przedramię.
Zobojętniał na wszystko. W głowie tłukła mu się tylko jedna myśl. „Ona
musi przeżyć”. Znowu zajęli miejsca na korytarzu. Godziny wlokły się w
nieskończoność. Maciek uzgodnił z Raulem, że zadzwoni do Sebastiana.
Widział, że Marek nie był w stanie. To w końcu Sebastian był współwinny
tych dramatycznych wydarzeń po imprezie. To on przyprowadził te dwie
głupie modelki. Wziął od Dobrzańskiego telefon i znalazł w nim numer
Olszańskiego.
- No cześć stary. Jak tam po imprezie? – Rozległ się rozradowany głos kadrowego.
- Koniec imprezy tragiczny. Cześć Sebastian. Maciek Szymczyk z tej strony.
- Dlaczego dzwonisz z telefonu Marka? Stało się coś?
- Stało się Sebastian i to głównie z twojego powodu. – Opowiedział mu wszystko dokładnie, tak jak przekazał mu Raul.
– Ula zastała go w łóżku z Klaudią. Marek zaklina się, że nic między
nimi nie było. Ale podobno przyszła z tobą i to ty miałeś dopilnować,
żeby z tobą wyszła. Dlaczego tego nie zrobiłeś? – Sebastian czuł się
podle. Rzeczywiście, obiecał Markowi, że nie będą robić problemów.
- Uchlałem się. Nawet nie wiem, jak trafiłem do domu. –Usprawiedliwiał się.
- To jeszcze nie wszystko Sebastian. Ula wybiegła z jego domu
zrozpaczona. Wsiadła do samochodu. Na skrzyżowaniu przejechała na
czerwonym świetle wpadając wprost pod jadącą ciężarówkę. Jest w ciężkim
stanie. Nie wiadomo, czy z tego wyjdzie. Właśnie teraz ją operują. Jeśli
nie przeżyje, będziesz miał ją na sumieniu Seba i nie tylko ją. Marek
jest bliski obłędu. Jeśli ona nie przeżyje, on też nie będzie chciał bez
niej żyć. Teraz przemyśl to sobie i zastanów się, co mógłbyś zrobić w
tej sprawie, bo na wspaniałomyślność Marka chyba bym nie liczył na twoim
miejscu.
Olszański był wstrząśnięty. Stał przez dłuższą chwilę wbity w podłogę,
jak słup soli i przetrawiał usłyszane informacje. Był żałosnym idiotą.
Jak mógł uwierzyć w zapewnienia tych głupich bab, gdy mówiły mu, że nie
wywiną żadnego numeru? Już on się z nimi policzy, a szczególnie z
Klaudią. - Podła dziwka. Chciała wykorzystać sytuację i posłużyła się mną. - Postanowił jechać do szpitala. Musiał porozmawiać z przyjacielem i przeprosić go za swoją głupotę i niedojrzałość.
Siedzieli obaj na szpitalnym korytarzu już kilka godzin w milczeniu.
Każdy z nich na swój sposób przeżywał ten dramat. Marek natomiast w
przeciwieństwie do nich, ciągle prowadził na głos swój monolog.
- Kocham Cię Ula. Nigdy bym cię nie skrzywdził. Nie poddawaj się
kochanie. Walcz. Błagam. Zrobię wszystko, tylko żyj… - Szlochał
rozpaczliwie i nawet nie próbował wycierać napływających wciąż do oczu
łez.
Nie mogli tego słuchać i na to patrzeć Był wrakiem człowieka pogrążonym w
głębokiej rozpaczy. Próbowali go pocieszać. Mówili, że na pewno z tego
wyjdzie, że jest silna i tak łatwo się nie poddaje, a on tylko kręcił
głową i mówił.
- Nie widzieliście jej, jak wyciągali ją z auta. Była taka krucha,
bezbronna i cała we krwi. Moja biedna, słodka dziewczynka. Jak ja będę
bez niej żył? – Rozkładał bezradnie ręce.
Drzwi od sali operacyjnej otworzyły się na oścież i wyszedł z nich chirurg. Podszedł do nich i spytał.
- Któryś z panów jest krewnym pani Cieplak?
- Wszyscy jesteśmy jej krewnymi. – Celowo powiedział Maciek. Wiedział,
że jak powie prawdę, to lekarz nie udzieli im żadnych informacji.
- Ja jestem bratem, to jej stryj – wskazał na Raula – a to narzeczony. – Lekarz przysiadł na fotelu.
- Dobrze, w takim razie nie będę owijał w bawełnę. Stan jest bardzo
poważny. Zrobiliśmy, co było w naszej mocy, ale obrażenia są dość
rozległe. Miała zapadnięte płuco przez zbyt duży nacisk blachy na jej
klatkę piersiową, ale rozprężyliśmy je i w tej chwili może już lepiej
oddychać, choć nadal przez maskę. Ma mocno stłuczone narządy wewnętrzne.
Pewnie od kierownicy, w którą musiała boleśnie uderzyć. Miała pękniętą
śledzionę i z tego powodu taki masywny krwotok, ale na szczęście, udało
się go powstrzymać. To jednak nie jest największy problem. – Popatrzyli
na niego w skupieniu.
- Najgorsze jest to, że ma uszkodzony rdzeń kręgowy. Nie możemy jeszcze
powiedzieć na sto procent, czy będzie chodzić. Istnieje bardzo duże
prawdopodobieństwo, że jednak nie, ale czas pokaże. Chciałbym się mylić w
tej kwestii. Najbliższa doba będzie decydująca. Straciła bardzo dużo
krwi i potrzebna będzie transfuzja. – Marek otrząsnął się nagle z
natłoku myśli i wyartykułował.
- Ja oddam swoją. Bierzcie, ile będzie trzeba. Nawet wszystko. Mamy tę samą grupę. Byle tylko ona żyła, byle żyła…
- My też oddamy swoją. Wprawdzie nie mamy takiej grupy, jak Ula, ale może i nasza krew uratuje komuś życie.
- Moją też proszę wziąć – usłyszeli za plecami. Jak na komendę odwrócili się. Za nimi ze spuszczoną głową stał Sebastian.
Byli zaskoczeni jego obecnością tutaj, ale nie było czasu na
wyjaśnienia, bo lekarz zaprosił ich do gabinetu, gdzie pobrano im
wystarczającą ilość krwi. Lekarz powiedział do Dobrzańskiego.
- To duże szczęście, że ma pan taką samą grupę krwi, jak narzeczona. Po
zbadaniu będziemy mogli jej ją zaraz podać. – Marek uśmiechnął się
blado.
- Dziękuję doktorze. Czy będę mógł ją zobaczyć…? - Wyszeptał. Lekarz
spojrzał w jego smutne, załzawione oczy i nie miał serca mu odmówić.
- Pozwolę panu, chociaż muszę uprzedzić, że wprowadziliśmy ją w stan
śpiączki farmakologicznej. Jest tak obolała, że nie wytrzymałaby bólu,
dlatego musieliśmy zastosować taki rodzaj znieczulenia. – Marek pokiwał
głową ze zrozumieniem.
– Ja tylko chcę przy niej być.
- Dobrze. Za chwilę wywiozą ją z bloku operacyjnego na oddział
intensywnej terapii. Siostra da panu zaraz fartuch ochronny i kapcie.
Założy je pan na buty. Potrzebne są takie zabezpieczenia. Ona nie może
nabawić się teraz żadnej infekcji.
Wyszli wszyscy na korytarz. Marek spokojniejszy, powoli dochodził do siebie. Spojrzał na Sebastiana.
- Możesz mi powiedzieć, co ty tutaj robisz? Mało jeszcze namieszałeś? –
Spojrzał na niego ze złością. – Mówiłem ci, że przyprowadzenie tych
dwóch idiotek sprowadzi na nas kłopoty?
- Teraz to wiem Marek. Przyjechałem cię przeprosić i błagać o
wybaczenie. Nie wiem, jakich słów mam jeszcze użyć, żebyś wybaczył mi tę
głupotę. Jeśli Ula z tego wyjdzie, na kolanach będę ją przepraszał.
Jest mi tak okropnie przykro, że to z mojego powodu ona teraz…
- Dobrze, że przynajmniej to sobie uświadomiłeś. Nie będzie mnie w pracy
przez kilka następnych dni. Jutro rano przyjdzie Klaudia. Wręczysz jej
wypowiedzenie. Jako uzasadnienie możesz podać, że działała na niekorzyść
firmy. Zresztą jest mi wszystko jedno, jaki powód wymyślisz. Nie chcę
jej już więcej widzieć. Powiesz jej też, żeby nie próbowała iść z tym do
sądu i walczyć o odszkodowanie. Na wszystkie jej zarzuty mam argumenty
poparte mocnymi dowodami i może się zdarzyć, że to ona mnie będzie
musiała zapłacić. Zwolnisz też Domi. Nie jest lepsza od Klaudii i też
kombinuje. Powiesz jej, że mamy nową twarz kolekcji, bo jej opatrzyła
się już klientom. Obie mają zniknąć z firmy, Zrozumiałeś.
- Będzie jak każesz. Wszystkiego dopilnuję, o nic się nie martw, a te
dwie z wielką radością wyrzucę na zbitą twarz. – Pożegnał się ze
wszystkimi i wyszedł z oddziału.
Właśnie podeszła do nich pielęgniarka wręczając Markowi ubranie ochronne.
- Słuchajcie. Ja idę na OIOM, bo tam mają przewieźć Ulę. Lekarz pozwolił
mi przy niej posiedzieć. Jest nieprzytomna, bo wprowadzili ją w stan
śpiączki, żeby nie czuła bólu. Maciek, zawiadomisz pana Cieplaka? –
Maciek kiwnął głową.
- Prosto stąd pojedziemy z Raulem do Rysiowa.
- Tylko wiesz… jakoś delikatnie mu przekaż i proszę cię nie mów mu na
razie, że rokowania są złe. Właściwie dopóki jej nie wybudzą, to nie ma
sensu, żeby tu przyjeżdżał. I jeszcze jedno – wyciągnął do nich dłoń.
Dziękuję wam, że mi uwierzyliście. Ja nie mógłbym jej skrzywdzić. Za
bardzo ją kocham. – Znowu w oczach zakręciły mu się łzy. Raul poklepał
go po ramieniu.
- My to wiemy Marek, nie musisz nas o tym przekonywać.
Pożegnał się z nimi i poszedł na drugie piętro, gdzie mieścił się oddział intensywnej terapii.
Nacisnął klamkę i cicho wszedł do pokoju. Ścisnęło mu się serce na jej
widok. Była cała w bandażach i plątaninie kabli podłączonych do
aparatury podtrzymującej w niej życie. Spojrzał na jej twarz, tę piękną
twarz, która teraz przybrała białą, niemal przeźroczystą barwę.
Przysunął krzesło do jej łóżka uważając na przewody, ujął jej dłoń i
przycisnął do ust.
- Błagam cię kochanie moje najsłodsze, nie poddawaj się. Jesteś przecież
taka silna. Broń się przed tą słabością. Musisz żyć, bo ja nie poradzę
sobie bez ciebie. Jesteś całym moim światem. – Łzy, jedna po drugiej
kapały na jej dłoń. – Tak bardzo cię przepraszam, że naraziłem cię na
takie cierpienie. Gdybym tylko mógł, bez wahania zamieniłbym się z tobą
miejscami.
Mówił do niej i mówił. Zapewniał ją o swej gorącej miłości i obiecywał,
że już nigdy nie będzie przez niego płakać. Poczuł, że ktoś potrząsa go
za ramię. Podniósł głowę i zobaczył pielęgniarkę. Uśmiechnął się blado.
- Chyba przysnąłem. – Pokiwała głową.
- Już ranek. Niech pan jedzie do domu, odświeży się i coś zje. My się tu
narzeczoną troskliwie zajmiemy. Jej też dobrze zrobi toaleta poranna.
- Dziękuję pani. Jak wrócę, wpuścicie mnie? Chciałbym zostać z nią.
- Dostał pan pozwolenie od doktora Grabowskiego. My nie będziemy
kwestionować jego decyzji. Skoro on się zgodził, nam nic do tego. –
Jeszcze raz jej podziękował.
- W takim razie będę za godzinę.
Wszedł pod prysznic zlewając swoje umęczone ciało gorącą wodą. Spojrzał w
lustro. Nie poznawał sam siebie. Zapadnięte oczy i policzki, a na nich
duży zarost. Ogolił się i stwierdził, że teraz bardziej przypomina
człowieka. Przebrał się w czyste ubranie i wyszedł z domu. Zadzwonił po
taksówkę i podjechał do miejsca, w którym zostawił samochód. Zadzwonił
też do rodziców i opowiedział im w wielkim skrócie, co się stało.
Spytał, czy może przyjechać na śniadanie. Jego własny dom nadal
przypominał chlew, a on nie miał teraz głowy, żeby sprzątać.
Podjechał pod dom rodziców i wszedł do środka. Uściskali go mocno i
serdecznie. Byli wstrząśnięci informacjami przekazanymi im przez
telefon. Domagali się szczegółów. Nie zataił niczego. Opowiedział im,
jak było naprawdę. Znowu nie udało mu się powstrzymać łez. Nie potrafił
opowiadać o tych wydarzeniach bez emocji. Były zbyt świeże i bardzo
bolały.
Dobrzańscy chcieli ją odwiedzić, ale wybił im to z głowy.
- To nie ma sensu, żebyście tam jechali. Ona jest w śpiączce, nie
wiadomo jak długo będą utrzymywać ją w takim stanie. Mam nadzieję, że
jak najkrócej. Jak się tylko wybudzi, zawiadomię was. – Zapewnił.
Poprosił ojca, żeby zastąpił go w firmie.
- Tato, jeśli czujesz się na siłach, to zastąp mnie. Ja naprawdę nie mam
teraz głowy do niczego, bo bez przerwy myślę o niej i chcę z nią być.
– O nic się nie martw, zrobię to z wielką chęcią. Wiem, jak Ula jest dla ciebie ważna.
- Dziękuję wam. Będę już leciał. – Pożegnał się i pośpiesznie ruszył w stronę szpitala
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz