16 marzec 2012
ROZDZIAŁ XIII
Sprawy nabierały tempa, a biuro charakteru. Ustawili po dwa biurka w
każdym pokoju. Ula miała siedzieć z Sebastianem, a Marek z Violettą.
Zainstalowali zakupione wcześniej komputery i oprogramowanie do nich.
Puste na razie segregatory znalazły sobie miejsce na regałach podobnie
jak stoliczek, na którym pyszniło się nowe xero. W długim i szerokim
przedpokoju wydzielili miejsce, w którym ustawili kilka wieszaków z
odzieżą przeznaczoną do sprzedaży. Zaopatrzyli się też w materiały
biurowe, niezbędne im do pracy. Dwa dni wcześniej podpisali też umowę z
F&D. Na szczęście to Pshemko podjął się roli pośrednika i oszczędził
Markowi spotkania zarówno z ojcem, jak i z Alexem. Ula postanowiła
zaprojektować stronę internetową. Zrobili kilka zdjęć sukien, które
miały iść na pierwszy ogień do sprzedaży. Teraz pozostało tylko czekać
na reakcję klientów. Zajęli się też bardziej agresywnym marketingiem. W
całym mieście ukazały się ulotki promujące firmę. Weszli też we
współpracę z dużą pralnią, której właściciel zanęcony perspektywą sporej
ilości zleceń, nawet się nie zastanawiał i zacierając ręce podpisał
korzystną dla niego umowę.
Pracy było mnóstwo. Wracali zwykle późno, zmordowani po całodziennym
dniu gonitwy. Tylko w weekend mogli pobyć wszyscy razem. Coraz częściej
też Jasiek wyręczał Ulę w opiece nad Beatką. Ufała mu, bo wiedziała,
jaki jest odpowiedzialny. Czasami podczas rozmów z nimi płakała żałując,
że nie może im poświęcić tyle czasu, ile by chciała, szczególnie małej
Betti. On pocieszał ją. Doskonale rozumiał, że przecież haruje tak
ciężko dla nich, żeby im zapewnić lepsze życie. Beatka widząc jej łzy
przytulała się wtedy do niej mocno i mówiła.
- Ulcia nie płacz. Ja już jestem duża i też chcę pomóc. Jestem grzeczna i
zawsze słucham Jasia, a on jest najlepszym bratem na świecie. – Te
słowa sprawiały, że szlochała jeszcze bardziej tuląc ich do siebie.
- To się zmieni. Proszę was tylko o trochę cierpliwości. Jak firma
zacznie prosperować, będziemy mogli zatrudnić więcej osób i będzie nam
lżej.
Zaczęły napływać pierwsze zamówienia. Klienci, a raczej klientki
zachęcone znaną marką i dostępną ceną z chęcią zaczęły zaopatrywać się u
nich w unikalne kreacje, robiąc im przy okazji niezły PR i polecając
ich usługi swoim znajomym.
W międzyczasie okazało się, że Sebastian jest po uszy zakochany w
Violetcie, a ona odwzajemnia to uczucie. Byli razem, a Ula i Marek
przyklasnęli temu związkowi. Z dużą przyjemnością odnotowali, że Viola
uległa kompletnej metamorfozie. Stała się poważna, przestała przekręcać
przysłowia i profesjonalnie podchodziła do swoich obowiązków. Z dawnej
trzpiotowatej Violetty nie pozostał nawet ślad.
Zbliżały się święta, a wraz z nimi pytanie, czy spędzą je razem. Marek
zwykle do tej pory spędzał je wraz z rodzicami i rodzeństwem Febo i Ula
nie była pewna, jak postąpi w tej sytuacji. Z ojcem nie rozmawiał niemal
od dwóch miesięcy. Czuł się bardzo zraniony tym, że ojciec obdarzył
zaufaniem jego wroga a nie własnego syna. Z matką miał kontakt tylko
telefoniczny, ale niewiele opowiadał o sobie. Martwiła się o niego, czy
nie choruje i czy daje sobie radę. Za każdym razem, kiedy o to pytała
zapewniał ją solennie, że radzi sobie znakomicie i że jest wszystko w
najlepszym porządku. Nigdy nie zapytał, co słychać w firmie, tak jakby w
ogóle już przestała go obchodzić. Niepokoiło ją to, bo nawet, jeśli
podejmowała temat i chciała mu coś opowiedzieć, on ucinał rozmowę i
pytał o zupełnie inne rzeczy. Nigdy też nie spytał o ojca. Nadal miał w
sobie tyle żalu o ten zupełny brak wiary i zaufania do niego ze strony
seniora. Helena postanowiła nie poruszać w rozmowach z synem tego
tematu. Instynktownie czuła, że jest on dla niego zbyt drażliwy.
W jeden z grudniowych wieczorów siedzieli przytuleni na kanapie w
salonie odpoczywając po intensywnym dniu. Dzieciaki już spały, więc
mogli spokojnie porozmawiać.
- Marek? – Przerwała ciszę Ula. – Co będzie ze świętami? – Spojrzał na nią nie rozumiejąc.
- A co ma być?
- No wiesz, chciałabym wiedzieć, gdzie je spędzisz. Pojedziesz do rodziców? – Zaskoczyła go tym pytaniem.
- Do rodziców? Dlaczego do rodziców? Skąd taki pomysł? Nie mam zamiaru
spędzać z nimi świąt. Dla mnie nie byłoby to miłe. O czym miałbym z nimi
rozmawiać, a szczególnie z ojcem? On wybrał. Ma wreszcie syna, o jakim
zawsze marzył. Na pewno będzie zadowolony, że to właśnie z nim spędzi te
święta. Nic tam po mnie. Czułbym się, jak piąte koło u wozu, a drwin
Alexa nie zniósłbym. Przecież mam swoją rodzinę i będę najszczęśliwszym
człowiekiem na ziemi będąc w te święta z wami.
- Może jednak powinieneś pojechać? – Niepewnie spytała.
- Ula, daj spokój. Nawet mi do głowy nie przyszło, żeby być tam z nimi.
Tu jest mój dom a moje miejsce jest przy was. Zobaczysz, to będą piękne
święta. Może w drugi dzień zaprosilibyśmy Violettę z Sebastianem i
Pshemko? Chociaż tego ostatniego, to najchętniej zaprosiłbym też na
wigilię. On nie ma rodziny i jest sam. Może tym razem odpuściłby sobie
wyjazd do tej swojej samotni w górach i spędził te święta z nami? Co ty
na to?
- Pewnie. Byłoby miło. Jutro zadzwonię do niego i go zaproszę. Mam nadzieję, że nie odmówi.
- Na pewno nie. Tobie nie odmówi niczego. – Przytulił usta do jej skroni.
- Chodźmy spać, późno już. W sobotę pomyślimy o zakupach świątecznych, choince i prezentach. To zaledwie jeszcze tydzień.
W piątkowy wieczór, po zjedzonej kolacji zapowiedział im wszystkim, że
jutro rano pojadą na świąteczne zakupy Przyjęli to z entuzjazmem.
Szczególnie mała Betti. Klaskała w dłonie i podskakiwała w miejscu.
- A ja już od paru dni szykuję dla was prezenty. – Pochwaliła się.
- Tak? A co to będzie? – Rozbawiony Marek pogłaskał ją po główce. Spojrzała na niego z wyrzutem.
- Nie mogę ci powiedzieć, bo to tajemnica.
Rzeczywiście już od paru dni zamykała się w pokoju i z pietyzmem,
przygryzając język z przejęcia, rysowała dla nich kolorowe laurki i
opatrywała każdą życzeniami napisanymi dziecięcym, niezgrabnym pismem.
- No dobrze, w takim razie nie będę pytał. Za to jutro pomożesz mi
wybrać najładniejszą choinkę i kolorowe bombki. Kupimy też światełka,
żeby było wesoło. Dobrze? – Pokiwała radośnie głową.
- Już chcę, żeby było jutro. – Roześmiali się wszyscy widząc, że aż ją skręca z emocji.
W sobotni poranek wyruszyli w stronę centrów handlowych. Ula
przygotowała się solidnie do tych zakupów wypisując na kartce produkty,
jakich będzie potrzebować. Najpierw postanowili kupić spożywcze rzeczy, a
dopiero potem rozejrzeć się za prezentami. Na końcu planowali kupno
świątecznego drzewka. Po kilku godzinach, w radosnych nastrojach
wracali. Samochód był obciążony do granic, a na jego dachu spoczywała
spora choinka. Marek kupił nawet kilka płyt z kolędami. Zapowiadały się
naprawdę wspaniałe święta, tym bardziej, że i Pshemko przyjął z wielkim
wzruszeniem ich propozycję i obiecał, że pojawi się przy wigilijnym
stole.
Poprosiła Marka o dzień wolnego, tuż przed wigilią. Musiała mieć czas,
by móc wszystko przygotować do świąt. Dwa dni wcześniej zajrzeli do
Rysiowa, bo i tam należało zrobić porządki. Jasiek okazał się bardzo
przydatny, a i Beatka zadeklarowała się, że pościera kurz z mebli. Teraz
to samo trzeba było zrobić na Siennej. Dzieci miały już ferie, więc
mogły być bardziej pomocne w pracach domowych.
Uwijała się, jak w ukropie. W piecu piekł się świąteczny piernik i
sernik, na stolnicy pyszniły się świeżo zrobione pierogi, a obok górka
pokrojonych łazanek. Dom pachniał bakaliami, zupą grzybową, czerwonym
barszczem i kompotem z suszonych śliwek. W lodówce czekał na swoją kolej
wyfiletowany karp i śledzie w oleju, które zrobiła dzień wcześniej.
Wprawdzie sama nie jadała ryb, bo była na nie uczulona, ale miała
nadzieję, że reszta zje je z przyjemnością. Zamoczyła suszone grzyby.
Wstawiła kapustę i groch. Tego dania nie mogło zabraknąć. Przystanęła na
chwilę na środku kuchni.
- Chyba nie zapomniałam o niczym? Jutro zrobię makówki. Rano trzeba pojechać na cmentarz. – Westchnęła. – Pierwsze święta bez taty. Będą wspominki i łzy. Od jego śmierci tyle wydarzyło się w naszym życiu. I tego złego i tego dobrego.
– W oczach zalśniły jej łzy. Brakowało go jej bardzo. Zawsze mogła na
niego liczyć, zawsze ją wspierał i tak bardzo się cieszył, gdy skończyła
studia. Nie było dnia, żeby nie powiedział jej, jaki jest z niej dumny.
– Potrząsnęła głową. – Weź się w garść. Jego już nie ma, a ty
musisz zrobić wszystko, żeby Jasiek i Beatka mieli lepsze życie, bez
ciągłego martwienia się o byt.
Te rozmyślania przerwał radosny śmiech jej rodzeństwa. Wytarła szybko
łzy i wyszła do przedpokoju. Oboje śmiali się i mieli zaróżowione od
mrozu policzki.
- Jak tam Betti, podobało ci się na sankach? – Spytała, pomagając małej się rozebrać.
- Było super. Poszliśmy na górkę i zjeżdżaliśmy z niej razem z Jasiem i
on się wywrócił parę razy i wyglądał jak bałwanek. To było bardzo
śmieszne.
- Chodźcie. Dam wam gorącej herbaty, to się rozgrzejecie.
- Ciasta też dostaniemy?
- Nie Betti, ciasto dopiero się piecze, a potem musi dobrze ostygnąć.
Jutro dostaniecie po wigilijnej kolacji, a teraz jak chcesz, to weź
sobie trochę ciastek do herbaty.
O siedemnastej trzydzieści wrócił Marek i już od drzwi wziął głęboki
wdech wciągając w nozdrza te błogie zapachy. Przywitał się z dziećmi i z
Ulą.
- Cudnie pachnie. To będą same pyszności. Jutro, jak wrócimy z cmentarza
ubierzemy choinkę. Pomożecie mi, tak? – Spojrzał na Jaśka i Betti.
- Pomożemy, pewnie. To najlepsza robota w przygotowaniach świątecznych.
- Przyniosłem kolorowy papier na prezenty. Zabierz go Jasiu do salonu i
rozłóż, niech wyprostuje się trochę. – Gdy dzieci zniknęły z pola
widzenia przytulił się do Uli.
- Napracowałaś się dzisiaj, co? – Przejechała dłonią po jego nastroszonej czuprynie i uśmiechnęła się.
- Troszeczkę, ale wszystko już prawie gotowe. Na jutro niewiele zostało.
Wstaniemy wcześniej i pojedziemy do Rysiowa, a po powrocie będzie dość
czasu, żeby dokończyć. Jak w firmie? Daliście sobie radę beze mnie? –
Uśmiechnął się figlarnie i całkiem poważnie powiedział.
- Było ciężko, bo panią dyrektor trudno jest zastąpić i z wielkim
trudem, ale poradziliśmy sobie. – Rozchichotał się widząc jej minę.
Zrozumiała, że sobie z niej żartuje. Naburmuszyła się.
- Kpij sobie, kpij, jeśli sprawia ci to przyjemność.
- No, już. Nie dąsaj się kotku. Przecież żartowałem. Rozchmurz tę swoją
śliczną buzię i uśmiechnij się do mnie tak, jak lubię najbardziej. O,
właśnie tak. – Przywarł do jej ust całując namiętnie. W końcu oderwała
się od niego.
- Marek… dzieci… Siadaj, zaraz podam obiad.
Rysiowski cmentarz był niewielki, położony w cichym, ustronnym miejscu
na obrzeżach miasteczka. Gęsto rosnące stare brzozy, przypominające
średniowieczne płaczki, otuliły go zwartym kręgiem, szumiąc żałośnie
bezlistnymi gałęziami i czuwając nad wiecznym spokojem tych, którzy
odeszli. Weszli skupieni przez drewnianą, wysłużoną i skrzypiącą bramę.
Labiryntem wąskich, ale zadbanych alejek doszli do mogiły. Grobowiec
państwa Cieplaków był bardzo skromny, okolony granitowy cokołem, w
środku którego rosły przemarznięte o tej porze roku, bratki i wrzośce.
- Powyrywaj je. – Powiedziała Ula do Jaśka. – Trzeba zrobić miejsce dla
tych, które posadzimy na wiosnę. Ja wezmę się za umycie pomnika.
Nalała z baniaka, który wzięli ze sobą, do małego wiaderka, trochę
ciepłej wody i dodała płyn. Pieczołowicie myła zimny kamień, a kiedy
doszła do owalnych fotografii przedstawiających jej rodziców, po jej
policzkach pociekły łzy. Odłożyła ścierkę i ukryła w dłoniach twarz. Nie
panowała już nad wzruszeniem i rozszlochała się rozpaczliwie. Marek
podszedł do niej i przytulił ją mocno.
- Wiem kochanie, jakie to dla ciebie trudne. Jeśli chcesz, to dokończę myć.
Poczuła, jak Beatka obejmuje ją w pasie i usłyszała jej płacz. Z oczu
Jaśka też wyrwały się łzy. Marek gestem przywołał go do siebie i objął
ramionami całą trójkę.
- Wypłaczcie się. Może to przyniesie wam ulgę. – Spojrzał na nich
smutno. Pewnie nawet nie wyobrażał sobie do końca, jaki musieli odczuwać
ból z powodu tej straty. Trwali tak przez chwilę i w końcu zaczęli się
uspokajać. Ula dokończyła myć, a Jasiek uporał się z wyrywaniem
zmarzniętych roślin. Marek przypatrywał się temu, tuląc w ramionach
Beatkę. Postawili na grobie dwie donice z chryzantemami i zapalili
znicze. Cicha modlitwa za dusze rodziców zakończyła ich smutny pobyt w
tym miejscu.
Wrócili na Sienną. Marek, żeby rozładować nieco smutną atmosferę, wniósł
choinkę z balkonu do środka mieszkania. Wraz z Jaśkiem oprawili
drzewko, stawiając je w salonie. Za chwilę cała trójka była pochłonięta
strojeniem go bombkami. Ula zajęła się kuchnią. Przed siedemnastą
wszystko było gotowe. Stół przystrojony i jemioła nad drzwiami. Pod
choinką leżały ładnie zapakowane prezenty. Punktualnie o piątej rozległ
się dzwonek do drzwi. Otworzyła Ula wpadając wprost w ramiona
szczęśliwego Pshemko.
- Witaj Bella! Wyglądasz, jak zwykle pięknie! A gdzie reszta? – Rozglądał się wyciągając szyję.
- Są wszyscy. Rozbierz się, tu masz ciepłe kapcie. Ubierz je i wchodź. Czuj się, jak u siebie w domu.
Wszedł do salonu z kilkoma torbami w ręku. Przywitał się z Markiem i
dziećmi, a potem ułożył prezenty pod choinką. Ula zaczęła przenosić
potrawy na stół, a oni usiedli jeszcze na chwilę na kanapie.
- Co słychać Pshemko? – Mistrz nachylił się i przykładając dłoń do ust, konspiracyjnym szeptem rzekł.
- Nie jest dobrze. Coś zaczyna zgrzytać w idealnym królestwie Febo. Nie
wiem za bardzo, o co chodzi, ale słyszałem pogłoski, że podobno, jacyś
stali kontrahenci wycofali się z umowy i to chyba niejednej. Nawet krążą
plotki, że dwie szwalnie odmówiły szycia. – Marek słuchał tego w
milczeniu.
- Czy to możliwe? – Powiedział w końcu. – Przecież wszystko miało iść
jak po maśle. Febo był taki pewny siebie, że poradzi sobie lepiej ode
mnie. Przecież to ja zawsze byłem ten gorszy. Ten nieudacznik, który
ciągnął firmę w dół. Może to tylko jakieś niesprawdzone plotki?
- Może. Ale wiesz, jak mówią, że w każdej plotce jest ziarno prawdy.
Febo zaczął zwalniać ludzi. Krzysztof chyba nic o tym nie wie. Wprawdzie
ci zwolnieni byli na najniższych stanowiskach, wiesz… kierowcy,
sprzątaczki i zaopatrzeniowcy, ale nie ma wątpliwości, że coś złego
zaczyna się dziać i firma nie pracuje już tak, jak dawniej.
- Trochę mnie zaniepokoiłeś Pshemko. Wprawdzie powiedziałem na
Zarządzie, że nigdy nie wrócę do firmy, ale też nie chciałbym, żeby
podupadła. Ojciec nie przeżyłby takiej katastrofy. – Podeszła do nich
Ula.
- Chodźcie kochani, zapraszam. Kolacja gotowa. – Podeszli do stołu i
zanim usiedli, ona sięgnęła po opłatki leżące na śnieżno-białym obrusie.
Podeszła najpierw do dzieci składając im życzenia, a potem do Pshemko.
- Mistrzu, życzę ci zdrowia i wspaniałych, niekończących się pomysłów,
wielu udanych pokazów i tego, by twój geniusz każdego dnia wzbijał się
na wyżyny sukcesu. Wszystkiego najlepszego Pshemko i udanych świąt w
naszym gronie. – Projektant miał łzy w oczach.
- A ja ci życzę duszko, żebyś się nie zmieniała i zawsze radowała moje
oczy swoim pięknem, a serce dobrocią. I ja życzę ci wszystkiego, co
najlepsze w ten radosny czas świąt. – Uściskali się serdecznie. Podszedł
Marek.
- Kochanie. Nie wiem, od czego zacząć, bo tyle dobrego wydarzyło się w
moim życiu odkąd się w nim pojawiłaś. Życzę ci abyś zawsze tryskała
dobrym zdrowiem, szczęściem i miłością. – Patrzyła w jego bijące ciepłem
i uczuciem oczy. – Żebyś zawsze była obok. Może się powtórzę, ale muszę
powiedzieć to jeszcze raz. – Uśmiechnęła się. Domyślała się, co chce
jej powiedzieć. Zaczęła mówić równocześnie z nim.
- Tylko mnie kochaj… – Roześmiali się oboje. Pogładził ją po miękkim
policzku. – Tak skarbie. Tylko mnie kochaj, a będę najszczęśliwszym
człowiekiem na ziemi.
- Tylko mnie kochaj, – powtórzyła za nim jak echo – a ja odwdzięczę się
podobną miłością w dwójnasób i bądź nadal taki dobry, współczujący i
troskliwy. Bądź nadal moim aniołem. – Przylgnęła do jego ust, a on
żarliwie oddał ten pocałunek.
Po życzeniach zasiedli wreszcie do wieczerzy. Pshemko był pod wrażeniem
jej umiejętności kulinarnych i nie mógł uwierzyć, że sama wszystko
przygotowała. Karp rozpływał się w ustach, a postna kapusta była
wyśmienita. Długo raczyli się jeszcze świątecznymi potrawami. Marek
puścił płytę z kolędami, które cicho zaczęli nucić. Wreszcie przyszedł
czas na prezenty. Beatka pierwsza podeszła do choinki.
- Najpierw ja, dobrze? - Poprosiła. – Marek uśmiechnął się czule kiwając głową.
- Zaczynaj maleńka. – Rozdała wszystkim kolorowe laurki. Mówiąc.
- Jeszcze jestem za mała i nie mam własnych pieniążków na prezenty, ale mam nadzieję, że i te was ucieszą.
- Oczywiście kochanie, że nas cieszą. Są przecież takie piękne a tym
bardziej cenne, że sama je zrobiłaś. – Ula była bardzo dumna z
siostrzyczki. Mistrz również się wzruszył, bo nie zapomniała o nim.
- Dziękuję ci dziecinko. Masz prawdziwy talent. Laurka jest śliczna.
Usatysfakcjonowana Betti z przyjemnością wręczała każdemu prezent
przeznaczony dla niego. Trójka Cieplaków obdarzona została przez mistrza
ubraniami jego projektu. Ula dostała przepiękną koktajlową sukienkę w
kolorze śliwkowym, Beatka sukienkę z falbankami, którą była tak
zachwycona, że natychmiast po rozpakowaniu prezentu zawisła Pshemko na
szyi obdarowując go słodkimi buziakami, a Jasiek komplet skórzanych
spodni wraz z marynarką. Marek zadowolił się kompletem szykownych
koszul. Pshemko rozpakowując prezent od nich nie ukrywał swojego
wzruszenia. Oprócz eleganckiego, skórzanego portfela znalazł kosztowny,
markowy zegarek i komplet pokrowców do jego garbusa. Ula i Marek nie
zrobili sobie kosztownych prezentów. Marek podarował Uli cienką srebrną
bransoletkę przyozdobioną od wewnątrz wygrawerowanym napisem „Tylko mnie
kochaj… Marek”. Przeczytała go z uśmiechem i patrząc mu w oczy
szepnęła. – Kocham cię. - On otrzymał piękną, również srebrną spinkę do
krawata. Dwójka rodzeństwa od starszej siostry i Marka dostała jeszcze
laptopy i uważała, że są to najlepsze prezenty na świecie.
Długo siedzieli przy stole, smakując wypieki Uli i nucąc kolędy. Przed
północą Pshemko pożegnał się obiecując, że zjawi się jutro na późnym
świątecznym śniadaniu i zostanie na obiedzie.
Marek odciągnął zmęczoną Ule od zlewozmywaka.
- Daj spokój. Zostaw to, przecież ledwo trzymasz się na nogach. Jutro rano wsadzę to do zmywarki.
Miał rację. Była zmęczona. Pozwoliła zaprowadzić się do łazienki, gdzie
wzięli szybki prysznic. Leżąc już w łóżku rozmawiali jeszcze chwilę.
- Dzwoniłeś do rodziców?
- Dzwoniłem do mamy z życzeniami dla niej i dla ojca. Nadal nie mogę
pogodzić się z jego decyzją i nie chciałem z nim rozmawiać. Chyba to
zrozumiała, bo nie nalegała za bardzo. Powiedziała tylko, że żałuje, że
mnie nie będzie z nimi, ale Paulina i Alex mieli być. Oni wynagrodzą
staruszkom moją nieobecność. – W jego głosie brzmiał smutek. Domyślała
się, jak musi być mu przykro, ale czasu nie da się cofnąć. A on nadal
był mocno zraniony słowami ojca. Pogładziła go po głowie.
- Nie myśl już o tym. Niepotrzebnie pytałam. – Przytulił się do niej i ukrył ją w swych ramionach.
- Kocham cię. Dziękuję, że jesteś przy mnie.
Magiczny, świąteczny czas minął i trzeba było wrócić do szarej
rzeczywistości. Znowu zatracili się w pracy. Ula pilnie śledziła ruchy
na giełdzie. Kupowała akcje i sprzedawała. Musiała trzymać rękę na
pulsie, żeby nie stracić zainwestowanych pieniędzy. Interes kręcił się
nadzwyczaj dobrze. Nawiązali współpracę z siecią butików, do których
wstawiali odświeżone kreacje. Magazyny powoli opróżniały się z
zalegającej w nich odzieży.
Tymczasem sytuacja w firmie Febo & Dobrzański rzeczywiście nie
wyglądała zbyt różowo. Alex z ponurą miną siedział przy biurku, tępo
wpatrując się w ekran komputera. Nie szło mu najlepiej. Piętrzące się
problemy powoli, acz konsekwentnie zaczęły go przerastać. Musiał
przyznać sam przed sobą, że nie radził już sobie z niczym. Nie mógł
liczyć na wsparcie wśród pracowników, bo ci starali się mu schodzić z
drogi i unikali kontaktów z nim, jak ognia. Zawsze traktował ich
wyniośle i z pogardą, jakby byli od niego czymś gorszym. Podobnie
zachowywała się Paulina. Ten dumny, włoski charakter z pewnością nie
pomagał im w relacjach międzyludzkich. Ludzie też narzekali i robili to
coraz głośniej. Drastycznie obniżone pensje, brak nagród i premii, które
były zawsze porządną motywacją do dalszej pracy, świadczyły o tym, w
jak złej kondycji finansowej jest firma. Od kiedy został prezesem nie
zawarł żadnego korzystnego kontraktu. Korzystnego? Dobre sobie. Nie
zawarł w ogóle żadnego kontraktu. Tak się cieszył, jak ten dureń
Dobrzański zrezygnował ze stanowiska. Pamiętał, jak z triumfalnym
uśmiechem na twarzy wkraczał, aby objąć w posiadanie jego gabinet.
Pamiętał, jak przywracał do pracy zwolnionego Turka, który niemal
całował jego stopy i korzył się przed nim, a jemu ta niezwykła
służalczość księgowego mile łechtała ego. Szczerze go nienawidził za to,
że jest od niego lepszy. Wykorzystywał przewagę swojego stanowiska i
faktycznie przypisywał sobie wszystkie zasługi Adama. Ten nie
protestował. Za bardzo się go bał.
Kiedy został prezesem odetchnął z ulgą. Tyle lat o tym marzył i robił
wszystko, żeby jego najgorszy wróg poległ. Kontrolował go, śledził,
podmieniał dokumenty. Czego on nie robił, żeby wreszcie
Dobrzański-senior zrozumiał, że jego synalek działa na niekorzyść firmy.
Donosił na niego, wymyślał niestworzone historie, a wszystko po to,
żeby zdyskredytować Marka w oczach własnego ojca. Takiej volty na pewno
się nie spodziewał. Nigdy nie sądził, że Marek zechce odejść sam, z
własnej woli. Widział miny wspólników wtedy, na Zarządzie. Widział, że
jest im przykro. Nawet Paulina wydawała się rozczarowana jego odejściem.
Tylko jemu jednemu serce wykonało fikołka z radości. Dopiero teraz
zrozumiał, jak wielki ciężar i odpowiedzialność wziął na własne barki i
nie mógł pojąć, jak Marek radził sobie z tym wszystkim. Tak… nie
doceniał go. Teraz musiał przyznać, że nie dorasta mu do pięt.
Dobrzański potrafił zjednywać sobie ludzi. Nigdy nie podnosił głosu i
dla każdego był miły i uprzejmy. Totalne jego przeciwieństwo. Zdarł
apaszkę z szyi. – Co robić, co robić… Kontrahenci pozrywali umowy,
sprzedaż kolekcji kuleje, jak nigdy dotąd, Pshemko się buntuje i nie
chce projektować i na dodatek jeszcze te zwolnienia.
Nie miał odwagi powiedzieć o tym Krzysztofowi. Zwyczajnie tchórzył. Bał
się usłyszeć to, co wielokrotnie słyszał od ojca Marek. „Zawiodłeś mnie
synu”. Chyba by tego nie zniósł. Prędzej wolałby palnąć sobie w łeb, niż
usłyszeć coś takiego. Z tych nieprzyjemnych rozmyślań wyrwał go głos
Turka, który bez pukania wtargnął do gabinetu.
- Alex! Znowu awantura! Pshemko szaleje. Rzuca wszystkim i wydziera się jak opętany.
Jakby na potwierdzenie tych rewelacji, do gabinetu wparował mistrz we
własnej osobie. Jego rozbiegany wzrok nie świadczył o stabilności jego
stanu emocjonalnego.
- Mam dość! – Wrzasnął. – Odchodzę! A z tego gówna, które sprowadziłeś,
szyj sobie sam. Nie będę sygnował własnym nazwiskiem tego badziewia. Co
ty sobie wyobrażasz, że zakupiłeś jakąś taniochę, a ja mam stworzyć z
tego teraz ekskluzywne kreacje? Po moim martwym trupie! – Tupnął nogą. -
To taki prezes z ciebie, że nie potrafisz nawet sprowadzić porządnych
materiałów? Marek przynajmniej się starał i nigdy nie pozwoliłby, aby w
tej firmie szyto ubrania z byle czego. Jeszcze dzisiaj przyniosę moje
wypowiedzenie. – Zakręcił się na pięcie i wybiegł trzaskając drzwiami i
zostawiając ich w stanie totalnego osłupienia. Adam pierwszy odzyskał
głos.
- Alex i co teraz? – Powiedział trwożliwie. Febo spojrzał na niego zezem i wycedził przez zęby.
- Wyjdź stąd.
- Ale Alex, ja chciałbym…
- Wyjdź stąd! – Ryknął. – Zejdź mi z oczu i nie przychodź dopóki cię nie
zawołam, zrozumiałeś! – Zanim wywrzeszczał tę kwestie po Turku nie było
już śladu.
Opadł ciężko na fotel. – To koniec. Jeśli Pshemko odejdzie, to nic
tu po mnie. Krzysztof mi tego nie daruje. Tylko, co wtedy z firmą?
Przywróci Mareczka? Chyba jednak nie. Z tego, co wiem on sam założył
jakąś firmę i sprzedaje nasze stare kolekcje, poza tym, jak odchodził,
zarzekał się, że już nigdy tu nie wróci.
Otrząsnął się z tych rozmyślań. – Jednak muszę porozmawiać z
Krzysztofem. Odejścia Pshemko nie da się ukryć, więc lepiej, żeby
dowiedział się tego ode mnie. Czarne chmury nade mną. – Pomyślał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz