15 marzec 2012
ROZDZIAŁ VI
Tuż przed jedenastą podjechał swoim Lexusem na szpitalny parking. Z
bagażnika wyjął pokaźnych rozmiarów torbę i pobiegł na oddział. Zastał
ją siedzącą na łóżku w otoczeniu kilku reklamówek wypełnionych jej
drobiazgami.
- Cześć Ula. – Wysapał. – Długo czekasz? – Uśmiechnęła się promiennie na jego widok.
- Nie, niedługo. Parę minut temu przynieśli mi wypis.
Podał jej torbę, którą miał ze sobą.
- Tu masz rzeczy, o które prosiłaś. Przebierz się. Ja zaczekam na zewnątrz. Przypilnuję, żeby nikt nie wszedł.
- Dobrze.
Kiedy zamknęły się za nim drzwi, zaczęła opróżniać torbę. – To nie są moje rzeczy? – Stwierdziła zdumiona. Wyszła na korytarz i podeszła do siedzącego w fotelu Marka.
- Marek, co ty mi przywiozłeś? To nie są moje ubrania. – Powiedziała
zażenowana. – Nie byliście w Rysiowie? Jasiek miał przecież zabrać
stamtąd moje ciuchy. – Uśmiechnął się na widok jej rumianych policzków.
- Nie gniewaj się Ula. Wtedy, jak kupowałem rzeczy dla dzieciaków,
kupiłem też kilka dla ciebie. Pamiętałem, że masz żałobę, ale nie
wszystkie, które kupiłem są w czarnym kolorze. Mam nadzieję, że będą
pasować. – Podniósł jej podbródek i zmusił, by na niego spojrzała.
- No… nie buntuj się już. Kupowanie tych ciuszków sprawiło mi dużą przyjemność, więc nie psuj tego, dobrze? – Westchnęła.
- Jesteś niemożliwy, ale nie mogłabym się na ciebie gniewać. Dziękuję.
Weszła z powrotem do pokoju. Kiedy wyciągnęła ładne pudełko, w którym
odkryła komplet czarnej, eleganckiej bielizny, jej twarz przybrała kolor
szkarłatu. – Nawet o tym pomyślał? – Założyła ją. Pasowała
idealnie. Sukienka była śliczna. Zupełnie prosta i bardzo skromna.
Czarna z delikatnymi, białymi lamówkami wokół dekoltu i rękawów. Leżała
na niej wspaniale. Narzuciła na nią krótki, również czarny żakiecik i
nowe półbuty na niewysokim obcasie. Spojrzała w lustro. – Czy to jestem ja? Nigdy nie wyglądałam tak ładnie. Nigdy też nie miałam takich ubrań.
– Rozpuściła spięte w kucyk włosy i rozczesała je. Spłynęły łagodną
falą na jej ramiona. Wsunęła na nos okulary i spojrzała ponownie na
swoje odbicie. Podobała się sobie. – Nie jestem taka najgorsza. Mam niezłe nogi i figurę niczego sobie. – Skarciła się w duchu za tę próżność. – Opanuj się Cieplak! Więcej skromności dziewczyno!
Spakowała szlafrok i piżamę do torby. Była gotowa. Wyszła na korytarz i cicho zawołała Marka.
- Marek? Możemy już jechać.
Zerwał się z fotela na jej widok. Musiał przyznać, że wyglądała pięknie.
Wystarczyło parę ładnych ciuszków i jest zupełnie inną osobą. Zabrali
torby i zeszli na parking. Otworzył jej drzwi i wpakował rzeczy do
bagażnika. Usiadł obok niej i powiedział.
- Posłuchaj Ula. Chciałbym z tobą porozmawiać. Proponuję jakiś lunch, przy którym obgadamy parę spraw. Zgadzasz się?
- Dobrze. Nie mam nic przeciwko temu. – Odpalił silnik i ruszył w stronę
ulubionej restauracji. Kiedy przyniesiono im zamówione dania, zagaił.
- Mam dla ciebie pewną propozycję. Mam nadzieję, że dobrze odczytasz
moje intencje i nie obrazisz się. Sama wiesz, że masz na sobie ślady po
tym incydencie. Ja bardzo chciałbym, żebyś jak najprędzej podjęła pracę,
ale sama rozumiesz, że zaczną się pytania, jak pojawisz się z siniakami
na twarzy. Dlatego chciałem ci zaproponować, żebyś do czasu całkowitego
zniknięcia ich z twojej buzi zatrzymała się u mnie. Miejsca jest dość.
Mogłabyś dzielić pokój razem z Betti. Łóżko jest duże, więc pomieścicie
się bez problemu. Co ty na to? – W napięciu oczekiwał jej decyzji.
- Marek. To bardzo piękny gest, ale przecież my mamy swój dom. Już tyle
czasu siedzimy ci na głowie. Masz przez nas tylko kłopot. Ja mam
naprawdę wyrzuty sumienia, że tak ci się narzucamy. Jesteśmy ci tacy
wdzięczni za wszystko, co zrobiłeś i nie chcemy nadużywać twojej
dobroci.
Uśmiechnął się słysząc te słowa. Ujął jej dłonie i spojrzał głęboko w oczy. – Ależ
ona ma niesamowite oczy. Duże i piękne, a ten kolor? Taki głęboko
błękitny, niemal szafirowy. Dlaczego wcześniej tego nie zauważyłem? No
tak. Miała przecież opuchnięte powieki. – Otrząsnął się z pierwszego wrażenia.
- Ula. Zapewniam cię, że nie jesteście dla mnie żadnym kłopotem. Przez
te trzy tygodnie tak bardzo do was przywykłem, że traktuję was, jak moją
drugą rodzinę. Proszę nie odmawiaj mi. Ja do tej pory mieszkałem
zupełnie sam i obecność twoja i twojego rodzeństwa jest dla mnie miłą
odmianą. Zgódź się błagam. – Wpił w nią przenikliwe spojrzenie.
Utonęła w nim na dobre. Jak można odmówić tym błagalnie i magnetyzująco patrzącym oczom? Uśmiechnęła się łagodnie.
- Dobrze. Zgadzam się. Wykorzystujesz sytuację, bo wiesz, że nie jestem w
stanie niczego ci odmówić. - Pogroziła mu palcem. Roześmiał się
serdecznie. Nawet, gdy próbowała udawać groźną, zupełnie jej to nie
wychodziło. Ucałował jej dłonie.
- Dziękuję Ula. Dzięki temu poznamy się lepiej. Przede wszystkim muszę
ci opowiedzieć trochę o sobie i o firmie, żebyś miała pojęcie, na co się
decydujesz. Ale to może wieczorem, jak dzieciaki pójdą już spać. Teraz
zjedzmy i zawiozę cię do domu. - Skonsumowali lunch w milczeniu, a potem
pojechali na Sienną.
Przekroczyła próg mieszkania i stanęła oniemiała.
- Marek, jak tu pięknie! Nie sądziłam, że jest takie ogromne!
- Cieszę się, że ci się podoba. Chodź pokażę ci pokój Betti. Rozpakujesz
się a potem oprowadzę cię, żebyś zorientowała się w rozkładzie
pomieszczeń.
Była zachwycona przytulnością pokoju. Był duży. Marek otworzył nowoczesną szafę.
– Tu po prawej stronie są puste półki i wolne wieszaki. Lewą stronę
zajmują rzeczy Beatki. Poukładaj wszystko spokojnie, a ja zaparzę w tym
czasie dla nas kawę.
Gdy została sama, przysiadła na łóżku i rozejrzała się dokoła siebie. – Ile tu rzeczy i wszystkie musiały kosztować majątek.
- Wstała i otworzyła na oścież szafę. Była zdumiona ilością nowych
ubrań, które Marek kupił małej. Zobaczyła też kupione rzeczy dla niej. Z
nabożną czcią dotykała delikatnych materii, z której były uszyte.
Zauważyła płaszczyk i kurtkę. To było zbyt wiele. I jeszcze te buty.
Osunęła się na podłogę i rozpłakała się. Tak zastał ją Marek. Przerażony
przykucnął przy niej.
- Ula, co się stało? Boli cię coś? Dlaczego płaczesz? – Wyciągnął
chusteczkę ze spodni i wytarł jej z twarzy łzy. Uśmiechnęła się przez
nie.
- Nie, nic mnie nie boli. To ze szczęścia. Do tej pory mieliśmy naprawdę
ciężkie życie i nie liczyłam już, że spotka mnie w nim jeszcze coś tak
dobrego. - Łzy nadal toczyły się po jej policzkach. – To wszystko jest,
jak cudowny, piękny sen. Uszczypnij mnie, bo nie wierzę, że to wszystko
dzieje się naprawdę. – Spojrzała mu w oczy. – Każdego dnia jestem
wdzięczna Bogu, że postawił cię na naszej drodze. Uratowałeś nas Marek i
żadne z nas nigdy ci tego nie zapomni. – Zastanowił się nad jej
słowami.
- Mylisz się Ula. To nie ja was uratowałem, ale wy mnie. Nawet nie
zdajesz sobie z tego sprawy, ale wieczorem ci wszystko wyjaśnię. Wtedy
zrozumiesz… A teraz chodź, kawa stygnie. – Pomógł jej się podnieść.
Oprowadził ją jeszcze pokazując pokój Jaśka i swój własny. Zaprowadził do łazienki, a potem do kuchni.
- Lodówka jest pełna, ale gdybyś chciała ją uzupełnić jeszcze czymś, to
tylko powiedz. Talerze i szklanki w górnych szafkach. Garnki i inny
sprzęt kuchenny, w dolnych. Zresztą sama dojdziesz do wszystkiego,
gdzie, co jest. Przejdźmy do salonu. Kawa czeka.
Usiedli na kanapie. Kawa pachniała bardzo aromatycznie i Ula z przyjemnością upiła łyk.
- Marek? Mogę cię o coś zapytać? Pytanie będzie dość osobiste i jeśli
nie będziesz chciał, nie musisz na nie odpowiadać. – Spojrzał na nią
spod parującej filiżanki.
- Pytaj, o co chcesz. Nie mam nic do ukrycia. – Zebrała się na odwagę.
- Mieszkasz tu zupełnie sam. Nie rozumiem tego. Taki atrakcyjny
mężczyzna, a żyje jak mnich. Gdzie jest pani Dobrzańska? – Roześmiał
się.
- Nie ma pani Dobrzańskiej i nigdy nie było. A co do pierwszej części
twojego pytania, to zapewniam cię, że nie zawsze żyłem, jak mnich.
Całkiem niedawno moje życie nie przypominało w najmniejszym stopniu tego
tutaj. Było dokładnie odwrotnie, niż teraz. Opowiem ci o tym jeszcze
dzisiaj. Teraz jednak będę musiał na chwilę wyskoczyć do firmy, a potem
pojechać po dzieci. Zostawię cię więc na gospodarstwie samą.
- Nie zabieraj ich na obiad do restauracji. Przygotuję coś w domu.
Dopóki tu będę, nie pozwolę na takie szastanie pieniędzmi. W domu też
można zjeść smaczny, a w dodatku tani posiłek. – W oczach zamigotały mu
wesołe iskierki.
- Wedle rozkazu pani Cieplak. – Zasalutował i wyszedł z mieszkania. Wsiadając do windy pomyślał. – Cholera, nabieram nawyków od Violetty. Chyba za często z nią przebywam.
Ula rozejrzała się po kuchni. – No Cieplak, do roboty. Zobaczmy, co mamy w lodówce. – Otworzyła ją i uśmiechnęła się. – No proszę. Mamy mielone mięsko, cebulę, olej też jest. O! I boczek. Idealnie. – Przekopywała się teraz przez kuchenne szafki. Znalazła mąkę. – Dobra nasza. Będą pierogi z mięsem. – Zadecydowała. W jednej z szuflad znalazła wałek do ciasta, a z boku, za lodówką stolnicę.
- Jak na kogoś, kto nie jada w domu jest całkiem nieźle zaopatrzony. – Pomyślała. – Ale to dobrze.
– Ochoczo zabrała się do pracy. Z prędkością światła zagniotła ciasto i
rozwałkowała je, wycinając w nim krążki przy pomocy szklanki. Układała
na nich zgrabne kupki podsmażonego z cebulą mięsa, sklejając z dużą
wprawą brzegi. Stolnica błyskawicznie zapełniała się pierożkami.
Usłyszała dźwięk swojej komórki. Wytarła dłonie z mąki i odebrała nie
patrząc na wyświetlacz.
- Halo?
- Ula, to ja. – Usłyszała Marka. – Właśnie odebrałem dzieciaki i już
wracamy do Warszawy. Za jakieś pół godzinki będziemy. Ugotowałaś coś
dobrego? – Uśmiechnęła się do słuchawki.
- Ugotowałam, ale nic ci nie powiem. To będzie niespodzianka.
- W takim razie nie pytam. Zaraz jesteśmy. Na razie.
- Pa.
- To dziwne. – Pomyślała. – Mam wrażenie, jakbyśmy
funkcjonowali, jak rodzina. „Odebrałem dzieciaki”, „Zaraz będziemy”? Czy
o to mu właśnie chodzi, żeby posmakować rodzinnego życia? Zobaczyć, jak
to jest? Nie, nie, nie sądzę. Powód jest na pewno inny, choć muszę
przyznać, że to bardzo miłe. Cieplak, zejdź na ziemię. Facet ma dobre
serce, pomógł nam, ale marzyć, że możesz być dla niego kimś więcej, to
chyba zbyt daleko posunięte przypuszczenia. Z drugiej jednak strony,
naprawdę mi się podoba. Jest taki przystojny, bardzo męski. Ma ładny,
kojący tembr głosu i oczy. Oczy ma piękne, takie duże, szare,
stalowo-szare i te długie rzęsy. Jak mężczyzna może mieć takie długie
rzęsy? Niespotykane. Za uśmiech dałabym się posiekać. Nawet, jak tylko
lekko się uśmiechnie, zaraz widać te wdzięczne dołeczki. Tak… Marek, to
piękny mężczyzna. Prawdziwe ciacho. Szkoda, że nie dla mnie. Czym ja
mogłabym go oczarować? Chyba tylko tymi siniakami na twarzy. Jesteś
zupełnie przeciętna Cieplak i nigdy nie wyrośniesz ponad tę
przeciętność, więc przestań się łudzić i zacznij twardo stąpać po ziemi.
Zgrzyt klucza w drzwiach skutecznie oderwał ją od tych dywagacji. Wyszła
z kuchni i po chwili przytulała stęsknioną Beatkę. Uśmiechnięty Jasiek
ucałował ją i wyszeptał.
- Jak dobrze, że już jesteś. Miałem dość jeżdżenia do tego szpitala. – Poczochrała mu włosy.
- Rozbierajcie się szybko i myjcie ręce. Zaraz podam obiad. Mam
nadzieję, że jesteście głodni. My z Markiem jedliśmy w restauracji, ale
to było już kilka godzin temu, więc mam nadzieję, że i ty zgłodniałeś. –
Zwróciła się do mężczyzny.
- A co będzie? – Zapytał.
- Pierogi z mięsem.
- Hura! – Podskakiwała szczęśliwa Beatka. – Wiesz Marek, że Ulcia robi najlepsze pierogi na świecie?
- Tak? Zaraz się o tym przekonamy. - Mrugnął do Uli i pociągnął dzieciaki do łazienki.
Zasiedli do stołu. Ula nałożyła solidne porcje pachnących pierogów,
sowicie okraszone przysmażonymi kawałkami boczku. Na środku postawiła
dzbanek z herbatą i szklanki.
- Smacznego. Gdyby ktoś chciał dokładkę, to pierogi jeszcze są.
Pałaszowali początkowo w ciszy. Marek odezwał się pierwszy.
- Ula, to jest boskie. Nigdy w życiu nie jadłem nic równie dobrego.
Nawet w najlepszej restauracji. Wspaniale gotujesz. – Ucałował z
szacunkiem jej dłoń. – Mam nadzieję, że przez kolejne dni uraczysz nas
czymś równie smacznym.
Uśmiechnęła się nieśmiało. Komplementy zawsze ją krępowały i wywoływały na twarzy wstydliwy rumieniec.
- Coś wymyślę. – Powiedziała cicho.
- Rozpakowałaś się już?
- Tak. – Zwróciła się do Betti. – Od dzisiaj śpimy razem. Marek
zaproponował, żebyśmy zostali u niego jeszcze kilka dni. – Na buzię
dziewczynki wypłynął błogi uśmiech.
- Opowiesz mi bajkę? Już nie pamiętam, kiedy ostatnio mi opowiadałaś. – Ula przyciągnęła ją do siebie.
- Wiem, malutka, wiem. Ale tyle się wydarzyło ostatnio… Obiecuję, że w
ciągu najbliższych dni wszystko nadrobimy, zgoda? – Beatka radośnie
pokiwała głową.
- Jasiek, masz coś zadane? Jeśli tak, to idź się uczyć. Ty Betti, pobaw
się trochę sama. Ja tu pozmywam i zrobię porządek. Zaraz do ciebie
dołączę.
- Dla mnie też masz jakieś zadania? – Wtrącił się Marek.
- Nie. Ty możesz odpocząć. Od teraz ja się nimi zajmuję. Może zdrzemnij się trochę. Na pewno brakuje ci snu. – Uśmiechnął się.
- Spanie, to ostatnia rzecz, jaką chciałbym teraz robić. Muszę przejrzeć trochę dokumentów. Pójdę do siebie.
Ula posprzątała po posiłku. Kuchnia lśniła czystością. Pobawiła się
trochę z Betti, ale widząc, że zaczynają jej się kleić oczy, wzięła jej
piżamkę i zaprowadziła ją do łazienki. Po kąpieli, czystą i przebraną
ułożyła w łóżku. Przeczytała jej bajkę, po której dziewczynka zapadła w
spokojny sen. Ula przyglądała się długo jej drobnej twarzyczce. – Dawno nie spała tak spokojnie. - Po śmierci ojca, często w nocy płakała, lub schodziła do niej do pokoju i spała z nią, bojąc się zostać sama.
Ucałowała siostrzyczkę w policzek i pogłaskała po płowych włoskach.
- Marek dokonał cudu. Śpij dobrze maleńka, jesteś bezpieczna.
W salonie zastała Marka. Ślęczał nad jakimś kosztorysem. Usiadła obok i
zapatrzyła się w rząd cyferek. Po chwili podniosła na niego wzrok i
powiedziała cicho.
- Pomylili się.
- Co? – Oderwany od swoich myśli nie bardzo zrozumiał.
- Pomylili się. Suma jest zbyt wysoka. – Spojrzał na nią zdumiony.
- Skąd wiesz?
- Policzyłam. – Odpowiedziała z prostotą. – Spójrz. – Pokazała jedną z pozycji.
- Tu zamiast tysiąc czterysta dwadzieścia, wpisali czternaście tysięcy
dwieście. Jak pomnożysz to razy to, wychodzi tysiąc czterysta a nie
czternaście tysięcy. – Popatrzył na nią z podziwem.
- Jesteś niesamowita, wiesz?
- Jestem zwyczajna. Może tylko liczę trochę szybciej. Posłałeś już przelew?
- Nie… Jutro chciałem to zrobić. Gdyby nie ty, przelałbym za dużo i
nawet bym się nie zorientował. Jak to dobrze, że zgodziłaś się zostać
moją asystentką.
- Musisz tam jutro rano pojechać, żeby skorygowali ten kosztorys. Wcześniej nic nie płać.
- To oczywiste. Pojadę tam, jak tylko odstawię dzieciaki. Dziękuję Ula. Dzieci już śpią?
- Beatka na pewno. Jasiek nawet, jeśli coś czyta, to pewnie też zaraz zaśnie.
- Napijesz się ze mną wina?
- Marek, ja w ogóle nie piję, a wino piłam może ze dwa razy w życiu.
- Naprawdę? – Pokiwała głową. – Daj się skusić. Wino jest naprawdę
dobre, a mnie łatwiej będzie mówić. Obiecałem ci coś, pamiętasz?
- W takim razie dobrze, ale tylko jeden kieliszek.
Nalał do kieliszków i usadowił się na kanapie podając jeden z nich Uli.
- Opowiem ci najpierw o firmie, a potem o sobie, dobrze?
- Dobrze. – Milczał chwilę, jakby zbierał myśli. Upił łyk z kieliszka i zaczął.
Dawno temu moi rodzice poznali we Włoszech rodzinę Febo. Mieli dwójkę
dzieci Paulinę i Alexa. Paulina była w moim wieku, a Alex dwa lata
starszy. Zaprzyjaźnili się i po jakimś czasie postanowili założyć
wspólną firmę. Interes rozkręcał się i przeniósł na teren Polski. W
krótkim czasie poznali młodego, ale bardzo obiecującego projektanta
mody, Pshemko. Okazał się być geniuszem. Jego projekty tryskały
świeżością, były niepowtarzalne i wyjątkowe. To głównie dzięki niemu
firma wypłynęła i zaczęła być znana w całej Europie. Marka stała się
rozpoznawalna i wszystkie bogate kobiety pragnęły nosić kreacje mistrza.
Przez kilka ładnych lat obie rodziny harowały na pomyślność firmy.
Kiedy wszystko wydawało się zmierzać ku lepszemu, stało się
nieszczęście. Zdarzył się wypadek. Oboje Febo zginęli zostawiając dwójkę
dzieci. Moi rodzice czuli się w obowiązku zaopiekować nimi. Cieszyłem
się, że zamieszkają z nami. Byliśmy dobrymi przyjaciółmi. Lata mijały.
Dojrzeliśmy. Zarówno Paulina jak i Alex postanowili rozpocząć studia w
Mediolanie. Ja dostałem się na Zarządzanie i Marketing tutaj. W ciągu
roku nie widywaliśmy się, ale wakacje należały już do nas. Nadal łączyły
nas przyjacielskie stosunki, choć muszę przyznać, że z Pauliną to było
coś więcej. Myślałem, że zakochałem się w niej. Była piękna. Wysoka,
smukła, zawsze ubrana z wyszukaną elegancją. Rodzice przyklasnęli temu
związkowi. Kochali Paulinę, jak własną córkę. Skończyliśmy studia i
zaczęliśmy pracę w firmie. Ja objąłem stanowisko dyrektora do spraw
promocji, Alex został dyrektorem finansowym, bo skończył ekonomię, a
Paulina została ambasadorką firmy i jej rzecznikiem prasowym. Dyrektorem
HR został mój serdeczny przyjaciel ze studiów Sebastian Olszański. Już
wtedy mieszkałem z Pauliną. Kupiłem dom i mogliśmy zacząć wspólne życie.
Niestety rozczarowałem się. Nie tak wyobrażałem sobie życie z nią.
Zmieniła się, a raczej powinienem powiedzieć, że to ja ją zmieniłem.
Byłem głupi i nieodpowiedzialny. Nie byłem jej wierny. Wraz z
Sebastianem zaliczaliśmy niemal codziennie kolejne warszawskie kluby, w
których alkohol lał się strumieniami, a panienki były nad wyraz chętne
do nocnych szaleństw. Nie obchodził mnie ich dalszy los, bo nigdy nie
planowałem powtórnego spotkania z tą samą kobietą. Były tylko na jedną
noc, żeby nas uszczęśliwić. Paulina jakoś to znosiła, przynajmniej na
początku. Sądziła, że powinna dać mi czas, żebym się wyszumiał, by potem
zostać statecznym mężem i ojcem. Nie przypuszczała tylko, że ja nie mam
zamiaru przestać. W międzyczasie Alex poznał dziewczynę i zakochał się w
niej. Była ładna. Drobna blondynka o eterycznej urodzie. Wpadł po uszy.
Tylko ona nie była taka idealna, jakby on chciał. Któregoś wieczoru
natknąłem się na nią w klubie. Upiliśmy się i wylądowaliśmy w łóżku.
Alex nas przyłapał in flagranti. Nie powiedział wtedy ani słowa. Na
drugi dzień wyrzucił dziewczynę z domu, a na mnie mści się do tej pory.
Robi wszystko, żeby utrudnić mi życie. Knuje, intryguje za moimi
plecami, nawet śledzi. Ale wracając do firmy… Ojciec zaczął chorować na
serce i to bardzo poważnie. Musiał zrezygnować z prezesury, ale zanim to
zrobił, musiał wybrać nowego prezesa. Miał tylko dwóch kandydatów. Mnie
i Alexa. Zaproponował konkurs. Mieliśmy zrobić prezentację, w której
należało zawrzeć wizję dalszego rozwoju firmy i przewidywalne zyski. W
tym przypadku też nie postąpiłem uczciwie. Prezentację napisaliśmy w
jedną noc. Ja, Sebastian i dwóch zaprzyjaźnionych ekonomistów. Wyszła
rewelacyjnie. Ojciec był zachwycony. Szczególnie symulacją zysków.
Cztery i pół miliona robi wrażenie na każdym. Wygrałem. Alex był
wściekły. Nie mógł darować takiego afrontu. Uważał mnie za nieudacznika i
wierzył, że tylko on nadaje się na to stanowisko. Dostał na tym punkcie
jakiejś paranoi. Wszystkie jego działania zmierzają wyłącznie do
pozbawienia mnie prezesury.
Wiedział, że zdradzam Paulinę i wielokrotnie jej o tym mówił. Ja
wypierałem się, ale ona i tak po każdej przehulanej przeze mnie nocy
robiła mi awantury. Wysłuchiwałem wszystkiego bardzo spokojnie.
Następnego dnia kupowałem kwiaty, a ona wybaczała i tak w kółko. To była
jazda bez trzymanki w dół. Staczałem się po równi pochyłej. Opamiętanie
przyszło zupełnie niedawno. Kilka razy spotkałem swoich znajomych ze
studiów. Ożenili się, urodziły im się dzieci, osiągnęli w życiu
stabilizację. A ja, co? Ja nadal byłem wiecznym chłopcem, którego jedyną
rozrywką jest barowe szaleństwo i upicie się do nieprzytomności.
Zaczęło do mnie docierać, że nie tędy droga. Mam dwadzieścia osiem lat i
nie osiągnąłem w życiu nic. Okazało się nagle, że kobieta, z którą
miałem zacząć wspólne życie, jest zupełnie inna, niż myślałem. Dumna,
zimna wyrachowana i mściwa. Kiedyś nie była taka. Zmieniłem ją.
Zrozumiałem, że czegokolwiek się nie dotknę niszczę wszystko, na czym mi
zależy. Musiałem coś z tym zrobić. Postanowiłem zacząć od mojej
narzeczonej. Nie mogłem dłużej z nią być. Nie kochałem jej. To, co
brałem za miłość, okazało się tylko chwilowym zauroczeniem, bo gdybym
kochał ją naprawdę, nie zdradzałbym jej. Rozstaliśmy się w zgodzie. Ona
była ze mną tylko ze względu na wspólną firmę. Nie kochała mnie.
Wyjaśniliśmy sobie wszystko. Zostawiłem jej dom, bo go lubi i dobrze się
w nim czuje. Dla mnie był emocjonalną lodówką. Znalazłem to mieszkanie i
przeprowadziłem się. Moje szaleńcze życie trochę przyhamowało. Nadal
uważasz, że jestem aniołem? – Spojrzał jej prosto w oczy, w których
lśniły łzy.
- To bardzo smutne, co powiedziałeś. Dla mnie jednak zawsze nim
będziesz. Być może kobiety i pieniądze zepsuły cię, ale chyba nie do
końca. Opamiętałeś się, więc jeszcze nie wszystko stracone. Masz
świadomość popełnionych błędów, a to pierwszy krok do naprawienia
swojego życia. Ja nie doznałam od ciebie żadnych krzywd. Wręcz
przeciwnie. Spotkało mnie z twojej strony wszystko, co najlepsze. –
Pokiwała głową. – Tak Marku Dobrzański, dla mnie jesteś aniołem. –
Pogładził ją po policzku. Ten intymny gest wywołał rumieniec na jej
twarzy.
- Wiesz, kiedy zobaczyłem cię po raz pierwszy w tym parku,
zaintrygowałaś mnie. Byłaś wtedy z Betti. Siedziałyście nad stawem
karmiąc kaczki. Ja siedziałem trochę dalej, na ławce i przyglądałem się
wam. Wtedy też poznałem twoje imię. Z przyjemnością was obserwowałem. Po
waszej odzieży zorientowałem się, że nie przelewa się wam, ale
miałyście tyle radości w sobie, szczególnie mała. Była taka wesoła.
Cieszył ją nawet obrazek walczących o bułkę kaczek. Pomyślałem wtedy, że
można nie mieć nic, a jednak potrafić cieszyć się życiem.
Pozazdrościłem wam. Miałyście siebie. Początkowo myślałem, że jesteś jej
matką, ale jak przyjrzałem ci się dokładniej uznałem, że jesteś zbyt
młoda na takie dziecko i że jesteście siostrami. Drugi raz ujrzałem was
bardzo smutnych, w głębokiej żałobie. Od razu domyśliłem się, że
musieliście stracić kogoś bliskiego. Po raz pierwszy zobaczyłem wtedy
Jaśka. Kiedy usiedliście na trawie odniosłem wrażenie, że spowija was
przeraźliwy smutek. Nawet Betti straciła swój promienny uśmiech. Zrobiło
mi się przykro i było mi was tak strasznie żal. Po raz pierwszy w życiu
poczułem coś takiego, bo nigdy nikogo z bliskich nie straciłem. Kiedy
znalazłem cię w tych krzakach, taką bezbronną, posiniaczoną i całą we
krwi, nie mogłem pozostać obojętny. Musiałem ci pomóc, to było
silniejsze ode mnie. Resztę już znasz. Ja nigdy nie znałem nikogo
takiego jak ty. Nigdy nie poznałem takiej rodziny. Pokochałem was
wszystkich. Staliście się dla mnie ważni. Uratowaliście mnie przed
popełnianiem dalszych głupstw. To ja mam wobec was dług wdzięczności i
to ty jesteś aniołem Ula, nie ja. Dopilnuję, żeby nie zabrakło wam już w
życiu niczego. Koniec z biedą i niedolą. Zaczniesz zarabiać i bez
problemu utrzymasz tę dwójkę. Ty potrzebujesz pracy, a ja twojej pomocy.
Wiem, że wspólnie poradzimy sobie. – Uśmiechnął się do niej smutno.
- Nadal chcesz u mnie pracować? Nie zmieniłaś zdania po tym, co usłyszałaś?
- Po tym, co usłyszałam, jeszcze bardziej chcę u ciebie pracować i dać z
siebie wszystko. – Powiedziała cicho. Ucałował jej dłoń.
- Dziękuję ci Ula. Wierzę, że to początek pięknej przyjaźni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz