15 marzec 2012
ROZDZIAŁ VIII
W poniedziałkowy poranek tuż przed godziną ósmą, W Rysiowie pod numerem
ósmym zaparkował srebrny Lexus. Marek wysiadł z samochodu i szybkim
krokiem przemierzył odległość dzielącą go do drzwi wejściowych.
Zadzwonił. Otworzyła mu ubrana do wyjścia Betti.
- Mareczek! – Krzyknęła uszczęśliwiona i rzuciła mu się na szyję. Wziął dziecko na ręce i ucałował w policzek.
- Witaj myszko. Jesteście gotowi? Gdzie Ula?
- Jestem, jestem.
Wyszła z pokoju, a on oniemiał. Wyglądała cudnie. Włosy upięła wysoko i
tylko kilka niesfornych kosmyków wyrwało się na wolność pięknie
przyozdabiając jej twarz. Poznał jedną ze spódnic i bluzeczek, które jej
kupił i nowe półbuty. Delikatny, skromny makijaż dopełniał reszty. Była
piękna. Teraz nie miał już wątpliwości. Gapił się na nią z bijącym
szybko sercem i nie mógł oderwać od niej wzroku. Poczuła się
niezręcznie.
- Marek, dlaczego mi się tak przyglądasz? Coś nie tak? Źle się ubrałam? Powiedz mi? – Przełknął nerwowo ślinę.
- Ubrałaś się pięknie i pięknie wyglądasz. Zrobisz furorę w F&D. – Znowu te zdradliwe rumieńce.
- Dziękuję. Możemy jechać. Jasiek schodź już. Wychodzimy. – Za chwilę
usłyszeli tupot nóg i już młody Cieplak witał się z Markiem.
- Chodźcie. Dzisiaj naprawdę musimy się śpieszyć. Podwiozę was pod szkołę i musimy gnać do firmy. Mamy dużo pracy.
Zaparkował pod firmą. Obiegł samochód i pomógł Uli wysiąść. Weszli do
środka przez rozsuwane, szklane drzwi. Marek przywitał się z
ochroniarzem.
- Dzień dobry panie Władku. Przedstawiam panu nasz nowy nabytek. To Ula
Cieplak, nowy pracownik. Proszę ją dobrze zapamiętać i nie robić
trudności, gdyby chciała wejść bez przepustki. – Roześmiał się.
Ochroniarz z sympatią spojrzał na Ulę.
- Panie prezesie takiej pięknej twarzy nie można nie zapamiętać. Witamy panią na pokładzie pani Urszulo.
- Dziękuję. – Powiedziała skromnie.
- Miłego dnia. – Rzucił jeszcze Marek ciągnąc Ulę do windy. Kiedy się za nimi zamknęła, wyjaśnił.
- Ula, pracujemy na piątym piętrze. Na trzecim jest bufet. Jakbyś była
głodna lub chciała się napić kawy, to tam jest odpowiednie miejsce.
Oprócz tego mamy na piętrze małe pomieszczenie socjalne, w którym też
można zaparzyć kawę lub herbatę. Jak wyjdziemy z windy na wprost jest
recepcja. Tam urzęduje Ania, bardzo miła osoba. Zresztą zaraz sama się
przekonasz.
Rzeczywiście, jak tylko opuścili windę ujrzała drobną brunetkę królującą za okrągłą ladą.
- Dzień dobry Aniu. Pozwól, że ci przedstawię moją nową asystentkę. Ula
Cieplak. Od dziś to ona będzie odbierać pocztę, chyba, że Violetta
będzie pierwsza w pracy, w co mocno wątpię. – Roześmiali się.
- Tak… Violka nigdy nie zdąża na czas. – Powiedziała rozbawiona Ania.
- Chodźmy Ula, musisz podpisać umowę.
Marek pewnym ruchem otworzył drzwi.
- Cześć Seba, możemy?
- Jasne, wchodźcie, wchodźcie.
- Seba to Ula Cieplak, o której ci mówiłem. Ma ze sobą wszystkie
dokumenty. Jak skończycie, przyprowadź ją do mnie. Nie chcę, żeby
błądziła.
- Nie ma sprawy, to nie potrwa długo.
- Super. Zostawiam was i uciekam.
Sebastian przyjrzał się Uli. – Rzeczywiście piękna. Na pewno nie
przeszedłbym obok niej obojętnie. Zwraca uwagę. Szczególnie oczy. Figurę
też ma niezłą. Tylko ten aparat… – Uśmiechnął się do niej z sympatią.
- Proszę, niech pani usiądzie. – Wskazał jej fotel. – Zgodzi się pani,
żebyśmy mówili sobie po imieniu? W tej firmie wszyscy tak do siebie
mówią. – Wyjaśnił.
- Oczywiście, będzie mi bardzo miło. – Wyciągnęła do niego rękę. – Ula. –
Sebastian uścisnął ją. – A ja jestem Sebastian. To może pokaż, co tam
masz. – Podała mu teczkę z dokumentami.
- Daj mi chwilkę, muszę przeczytać.
- W porządku. Zaczekam.
Zatopił się w lekturze. Im bardziej zagłębiał się w tekst, tym bardziej był zdumiony.
- Naprawdę skończyłaś to wszystko? – Kiwnęła głową.
- Tam masz kopie dyplomów i certyfikatów.
- Naprawdę imponujące. W porządku. Dam ci teraz umowę do przeczytania. Jeśli nie będziesz miała uwag, to ją podpisz, dobrze?
- Dobrze. – Teraz ona zagłębiła się w treść umowy. Kiedy doszła do wysokości stawki, zamarła.
- Sebastian, tu jest chyba pomyłka. Pięć tysięcy brutto? To chyba niemożliwe.
- Nie ma mowy o pomyłce Ula. Tyle właśnie będziesz zarabiać. Takie są
stawki asystentek. Podpiszesz? – Pokiwała twierdząco głową i drżącą ręką
złożyła na umowie swój podpis.
- W takim razie to wszystko. W ciągu dnia przyniosą ci przepustkę, żebyś
nie miała kłopotu z wejściem do firmy. Chodźmy teraz do Marka. – Wyszli
z gabinetu, minęli recepcję i weszli do sekretariatu. Za jednym z
biurek siedziała elegancka, ładna blondynka.
- Cześć Viola, Marek u siebie?
- Cześć. Jest, jest.
- Viola, to jest Ula Cieplak, nowa asystentka Marka. Od dzisiaj będziesz tu miała towarzystwo.
- No i bardzo dobrze. Wreszcie nie będę tu sama, jak walec.
– Chyba jak palec - mruknął Sebastian. - Podeszła do Uli i przedstawiła się.
- Violetta Kubasińska przez „V” i dwa „T”
- Ula Cieplak, bardzo mi miło. – Uścisnęły sobie dłonie.
- Chodź Ula, Marek czeka. – Ponaglił Olszański. Weszli do gabinetu. Marek wstał zza biurka.
- Dzięki Seba. Zostaw nas samych, musimy omówić parę spraw.
- OK, już mnie nie ma.
- Usiądź Ula. Podpisałaś umowę?
- Podpisałam, ale Marek, stawka jest oszałamiająca. Ja nigdy nie
widziałam takich pieniędzy. To naprawdę bardzo dużo. – Uśmiechnął się.
- Ula, pracy też jest bardzo dużo. Jeszcze będziesz na mnie pomstować,
że obarczam cię jej nadmiarem. Wynagrodzenie jest adekwatne do pracy,
jaką ci przydzielę, więc nie ma o czym mówić. Zajmiesz drugie biurko, to
naprzeciwko Violetty. Poznałyście się już?
- Tak. Ona jest jakaś dziwna i przekręca słowa. – Roześmiał się na całe gardło.
- Masz rację. Jest kompletnie zakręcona i niewiele z niej pożytku, ale
lubię ją, dlatego jeszcze nie wyleciała. Przyzwyczaisz się. – Usiadł
obok niej na kanapie.
- Za tydzień mamy pokaz jesiennej kolekcji i w związku z tym mnóstwo
roboty. Trzeba dopilnować terminów. Wszystko musi chodzić, jak w
szwajcarskim zegarku. Jak omówimy wszystko, pójdziemy jeszcze do
Pshemko. Przedstawię cię. Od razu uprzedzam. On jest łasy na
pochlebstwa, więc trochę wazeliny nie zaszkodzi, a na pewno poprawi mu
samopoczucie.
Wprowadzał ją we wszystko przez kolejną godzinę. Starała się zapamiętać, to co mówi.
- Na razie to chyba tyle z tych najważniejszych rzeczy. Chodźmy teraz do
pracowni. – Przeszli długim korytarzem na sam jego koniec. Marek cicho
otworzył drzwi i wsunął głowę.
- Cześć Pshemko. Mogę na chwilę?
- Możesz. Pewnie, że możesz.
- Chciałbym ci kogoś przedstawić. To Ula Cieplak, moja nowa asystentka, a to nasz mistrz. – Ula wyciągnęła do niego rękę.
- To dla mnie wielki zaszczyt poznać pana osobiście. Nie często ma się
okazję spotkać tak sławną osobę, której kreacje są ponadczasowe.
Mistrz uśmiechnął się szeroko słysząc te słowa.
- Chyba się polubimy Bella. Jak to miło wiedzieć, że jest się docenianym.
- Zapewniam pana, że tak jest. Kobiety biją się o pana niepowtarzalne kreacje.
- No dobrze. – Ukontentowany mistrz wskazał im fotele. – Siadajcie moi drodzy.
- My tylko na chwilę Pshemko. Chciałem przedstawić ci Ulę i powiedzieć,
że od dziś to moja prawa ręka. Gdybyś czegoś potrzebował, a ja nie
byłbym dostępny, ona pomoże ci we wszystkim. Zapewniam cię, że jest
bardzo kompetentna.
- I w dodatku piękna. Nie rumień się Bella. Piękno należy wychwalać. I mów mi po imieniu. Tu wszyscy tak mówią.
- Dziękuję Pshemko, czuję się zaszczycona.
- Pójdziemy już. Nie będziemy ci przeszkadzać. Wszystko w porządku? Nie masz żadnych trudności?
- Marco, wszystko pod kontrolą. Trzymamy rękę na pulsie.
- Dobrze. W takim razie do zobaczenia. – Opuścili gabinet i wypuścili powietrze z płuc, doznając natychmiastowej ulgi.
- Ale miałam tremę. To prawdziwy artysta. Kaprysy, z tego, co wiem, też ma artystyczne.
- Polubił cię, a swoją drogą nie wiedziałem, że potrafisz tak gadać.
Ociekałaś wazeliną. – Roześmiał się na całe gardło. Zrobiła naburmuszoną
minę.
- Przecież sam powiedziałeś, że trochę wazeliny nie zaszkodzi. – Nie mógł przestać się śmiać.
- No mówiłem, mówiłem… Chodź, trzeba się zająć prawdziwą robotą.
Zaciągnął ją z powrotem do gabinetu.
- Zrobisz mi zestawienie wszystkich kosztów do budżetu dotyczącego
pokazu. Muszę wiedzieć, na czym stoję. Do tej pory robił to Alex i nie
jestem pewien, czy nie zawyżał wyników. Teraz pewnie też zrobi podobne
zestawienie, więc będę miał porównanie. Tu masz segregatory. Znajdziesz w
nich wszystkie dokumenty łącznie z fakturami. To chyba wszystko. Gdybyś
czegoś nie wiedziała, to przyjdź zapytać. – Spojrzał na nią i
serdecznie się uśmiechnął. – To do pracy maleńka. Pokaż, co potrafisz.
Wyszła z gabinetu. Odpaliła komputer. Szybko zorientowała się, gdzie co
jest i zabrała się do pracy. Bardzo chciała mu udowodnić, że dobrze
zrobił przyjmując ją na to stanowisko. Najbardziej bała się, że może go
zawieść. Dlatego bardzo przykładała się do pracy. Sporządziła jasną,
czytelną tabelę, do której wpisała wszystkie dane. Podliczyła wszystko
razem. Sprawdzała jeszcze kilkakrotnie, czy nie popełniła gdzieś błędu,
ale wszystko się zgadzało. Wydrukowała ten raport i cicho zapukała do
gabinetu.
- Proszę. – Nieśmiało wsunęła głowę przez drzwi.
- Marek? Mogę?
- Pewnie, chodź. Co tam? Czegoś nie wiesz?
- Nie, nie, chciałam ci tylko to dać i zapytać, co mam dalej robić. – Podała mu gotowe zestawienie.
- Już zrobiłaś? Tak szybko? Myślałem, że zajmie ci to więcej czasu.
Jesteś niesamowita. Jeśli nabrałaś takiej ochoty do pracy, to mam dla
ciebie coś znacznie poważniejszego. Muszę mieć analizę porównawczą
kosztów kampanii reklamowych z ostatnich trzech lat. Część materiałów
jest u was w sekretariacie, ale reszta w archiwum. Tam zabierz Violettę,
pomoże ci z segregatorami. Niech też się na coś przyda.
Wyszła z gabinetu i zapytała Violę, gdzie może znaleźć potrzebne dokumenty. Viola wskazała jej właściwą szafę.
- Marek prosił też, żebyś zeszła ze mną do archiwum, bo tam jest reszta. Muszę to mieć. Pójdziesz?
- Pójdę, pewnie, że pójdę. Rozkaz, to rozkaz. Chodźmy w takim razie. –
Zjechały windą na dół i weszły do niewielkiego pomieszczenia, w którym
na metalowych półkach królowały potężne tomy akt. Ula rozejrzała się. Z
radością stwierdziła, że wszystkie ułożono tematycznie i
chronologicznie. Nie miały kłopotu z odnalezieniem tych właściwych.
Obładowane wjechały na górę.
- Tak właściwie, to do czego one są ci potrzebne?
- Marek kazał mi zrobić analizę kosztów kampanii reklamowych z ostatnich trzech lat.
- No, nie zazdroszczę ci. Mnie by to przerosło. Cieszę się, że tu
przyszłaś. Ja z niektórymi rzeczami w ogóle sobie nie radzę. Dobrze, że
Marek jest taki zarozumiały, inaczej źle by było ze mną.
- Wyrozumiały.
- Co?
- Wyrozumiały Viola, nie zarozumiały.
- No przecież mówię. – Ula przewróciła oczami.
- Niech ci będzie.
Ułożyła segregatory na podłodze, bo na biurku miała niewiele miejsca i
ostro zabrała się do pracy. Już po chwili utonęła w swoich ukochanych
cyferkach. Violetta zerkała na nią od czasu do czasu.
- Ale pracuś z niej. – Pomyślała. – Będę dobrą koleżanką i zaproponuję jej kawę. Może i Marek się napije?
- Ula. – Nie zareagowała. – Ula! – Podniosła na Violę nieprzytomny
wzrok. – Chcesz kawy? – Uśmiechnęła się do Kubasińskiej z wdzięcznością.
- A mogłabyś zrobić? Będę ci bardzo wdzięczna.
- Zrobię. Zapytam też Marka. – Wsunęła się do gabinetu.
- Marek? Idę zrobić kawę sobie i Uli, chcesz też?
- Bardzo. Dzięki Viola, że pomyślałaś o mnie. Za Ulę też ci dziękuję. Jesteś nieoceniona. Ula pewnie utonęła w papierach, co?
- A żebyś wiedział. Nie podnosi nawet głowy, tylko liczy i liczy. – Uśmiechnął się. Znał już jej miłość do cyferek.
- To idź po tą kawę.
- No idę przecież, idę…
Pracowała w wielkim skupieniu. W pewnym momencie kątem oka dostrzegła,
że ktoś stoi przy biurku. Podniosła głowę i zobaczyła wpatrującego się w
nią Marka. Uśmiechnęła się niepewnie.
- Chciałeś coś?
- Nie. Stoję tu już od dziesięciu minut i obserwuję cię. Nawet nie zauważyłaś.
- Przepraszam. – Wyszeptała. – Całkiem pochłonęła mnie ta praca.
- Zauważyłem. Jest szesnasta trzydzieści. Za pięć piąta nie chcę widzieć
już żadnych segregatorów, komputer ma być wyłączony, a ty gotowa do
wyjścia. I tak nie skończysz tego dzisiaj, a jutro też jest dzień. –
Pokiwała głową.
- Dobrze, jak sobie życzysz. – Uśmiechnęła się blado.
Wyszedł z gabinetu tuż przed piątą i zastał ją już ubraną, siedzącą przy
biurku i myślącą o czymś intensywnie. Pochylił się nad nią i
powiedział.
- Królestwo za twoje myśli księżniczko. – Otrząsnęła się z zamyślenia.
- Już? Jedziemy?
- Mhmm. Viola już poszła?
- Chyba tak, nie zauważyłam. – Rozchichotał się.
- Czy w ogóle coś dzisiaj zauważyłaś? Jesteś kompletnie nieobecna. Chodźmy już.
Większość drogi siedziała cicho gapiąc się na widoki za szybą. W końcu odezwała się.
- Marek? Musimy sobie coś ustalić. Nie może tak być, że będziesz po mnie
przyjeżdżał i po pracy mnie odwoził. To duża odległość, a ja mam stąd
autobus. Będę nim dojeżdżać. Od jutra. – Spojrzał na nią zaskoczony.
- Dlaczego? Nie odpowiada ci to?
- Nie o to chodzi. Po całym dniu tej gonitwy jesteś już zmęczony a
jeszcze musisz zrobić czterdzieści kilometrów. To bez sensu. Ja tak nie
chcę. Zrobiłeś dla nas nazbyt wiele. Jesteśmy przyjaciółmi. Przyjaciół
się nie wykorzystuje. Źle bym się z tym czuła. – Zwilgotniały jej oczy.
Zabolało, gdy użyła tego określenia „przyjaciel” w stosunku do niego.
Tak bardzo pragnęła być dla niego kimś więcej. Odwróciła twarz do szyby,
żeby nie dostrzegł napływających do jej oczu łez. A jednak zauważył.
Wiedział, dlaczego płacze. Miał już pewność, że obdarza go uczuciem.
Dzisiaj miał okazję przyjrzeć się jej i widział, jak na niego patrzy.
Nie było mowy o pomyłce. Na pewno kochała go. To, dlatego tak broni się
przed jego obecnością przy niej. Nie chciała sobie robić nadziei. Czuł,
że ona buduje mur mający odgrodzić ją od niego. To, że nie chciała, by
po nią przyjeżdżał, było pierwszą cegłą w tym murze. Zrobiło mu się
przykro. Za żadne skarby świata nie chciał jej zranić. Nie wybaczyłby
sobie tego nigdy, gdyby w jakiś sposób skrzywdził tę wrażliwą i na
wskroś dobrą istotę.
- Na pewno tego właśnie chcesz? – Powiedział cicho.
- Tak. Tak będzie lepiej. – Wyszeptała nieswoim głosem.
No i stało się. Zaczęła dojeżdżać autobusem. Dotkliwie odczuła tę
zmianę. Rano jeszcze było do wytrzymania, natomiast po południu czas
drogi wydłużał się niemal dwukrotnie. Gigantyczne korki, roboty drogowe,
wszystko jakby sprzysięgło się przeciwko niej. Zaciskała zęby ze
złości, ale nie odważyła się poprosić już Marka o podwiezienie do domu.
Czuła się zbyt skrępowana. Pracy miała mnóstwo. Nie oszczędzała się i
harowała jak przysłowiowy wół. Nawet Pshemko docenił jej starania i
patrzył na nią łaskawym okiem, bo pomogła mu w paru sprawach. Niedziela
zbliżała się wielkimi krokami. Właśnie w tym dniu miał się odbyć pokaz.
Latała, jak opętana z Łazienek na Lwowską i odwrotnie. Musiała
dopilnować wszystkiego i koordynować wszystkie działania. Nie mogła nic
zawalić. Przecież obiecała sobie i Markowi, że nie zawiedzie go. Nigdy. W
ostatniej chwili przypomniała sobie o folderach, które wydrukowane
trzeba było odebrać. Pojechała więc. Wysiadając z windy, obładowana
paczkami natknęła się na Pshemko.
- Urszula! Jak dobrze, że cię widzę. Musisz koniecznie przyjść do mojej pracowni. Natychmiast.
- Pshemko. Przyjdę. Pozwól mi się tylko rozebrać i odłożyć te paczki. Zaraz będę.
- Dobrze. Czekam.
Zdyszana weszła do sekretariatu. Rzuciła torbę i paczki z folderami i pognała do pracowni.
- Już jestem. Czegoś ci trzeba? Powiedz. Zaraz załatwię.
- Nie duszko. To tobie czegoś trzeba.
- Mnie? A czego? – Zdumiona patrzyła na tajemniczo uśmiechającego się projektanta.
- Kreacji ci trzeba. Na pokaz. Nie możesz się pojawić w byle czym. Mam coś dla ciebie.
- Ale Pshemko, ja nie wybieram się na pokaz.
- Jak to się nie wybierasz? Ja sobie nie poradzę bez ciebie. Ty musisz tam być. Marek ci nic nie mówił?
- Nie…, dlatego nigdzie nie idę. Nie czułabym się tam dobrze. Moim
zadaniem było dopilnowanie wszystkich przygotowań. Myślę, że je
wypełniłam, ale na tym moja rola się kończy.
- Co ty za bzdury opowiadasz? – Prychnął. – Ja się nie zgadzam. Ja żądam
twojej obecności na pokazie. – Tupnął nogą. – Zaraz pogadam sobie z tym
prezesikiem. Idziemy. – Złapał ją za ramię i niemal biegiem wyciągnął z
pracowni. Rozsierdzony wparował do gabinetu prezesa nie zważając na
protestującą Violettę.
- Marco! Wytłumacz mi, co to ma znaczyć. – Dobrzański zaskoczony tym
nagłym wtargnięciem mistrza, a jeszcze bardziej widokiem ciągniętej
przez niego za rękę Uli, zapomniał języka w gębie. Opamiętał się jednak
szybko.
- Ale co?
- No jak to, co? Dowiedziałem się przed chwilą, że Urszuli nie będzie na
pokazie. Ja protestuję. Ona musi być, bo ja sobie bez niej nie poradzę.
Ona jest moim dobrym duchem, moim natchnieniem. Czy ty chcesz mnie
pozbawić natchnienia? – Egzaltacja mistrza sięgnęła zenitu. Padł, jak
rażony prądem, na kanapę i zaczął jęczeć. Ula porwała jakąś teczkę z
biurka i zaczęła go wachlować. Marek już nalewał wody do szklanki.
- Pshemko uspokój się. Ula będzie na pokazie. Właśnie dzisiaj chciałem
jej wręczyć oficjalne zaproszenie. – Te słowa przywróciły mistrza do
pionu.
- To właśnie chciałem usłyszeć. Jestem już spokojny. Chodź Urszulo. Mamy
do pogadania.- Mrugnął do niej porozumiewawczo i zdumioną wyciągnął z
gabinetu.
Wparował do pracowni z prędkością światła i krzyknął.
- Izabelo! – Zza parawanu wysunęła się głowa głównej krawcowej. – Proszę
natychmiast przynieść kreację dla Urszuli i dodatki. – Zwrócił się do
Uli.
- Wejdziesz zaraz za parawan i przymierzysz suknię. Izabela ci pomoże.
Chcę zobaczyć, jak leży. Może trzeba będzie coś poprawić. – Zobaczył Izę
niosącą suknię.
- No idź. Zobaczymy to cudo.
Posłusznie weszła za zasłonę. Nie chciała go drażnić. Widziała go już w
stanie wielkiej furii i za żadne skarby nie chciała powtórki z rozrywki.
Iza pomogła jej się przebrać. Wreszcie wyszła. Mistrz oniemiał.
- Urszulo, – rzekł wzruszony – to cudo leży na tobie idealnie. Jesteś
olśniewająca. Na miejscu stylista zrobi ci fryzurę i makijaż. Musisz
być, co najmniej dwie godziny przed czasem. Dasz radę dojechać?
- Postaram się Pshemko. Na pewno nie zwiodę. – Klasnął w dłonie uradowany.
- No to załatwione. Suknię zabierzemy wraz z innymi kreacjami. Wszystko
będziesz miała przygotowane. Będzie cudnie Bella. – Uściskała go
serdecznie.
- Dziękuję Pshemko. Po raz pierwszy będę miała na sobie kreację twojego
autorstwa. To wielki zaszczyt. Jestem ci bardzo wdzięczna. Bardzo.
Uradowana wybiegła z pracowni. Weszła do gabinetu prezesa.
- Marek, mam do ciebie prośbę. W zasadzie dopilnowałam już wszystkiego i
wszystko jest dopięte na ostatni guzik. Mogłabym dzisiaj wyjść trochę
wcześniej? Mam wizytę u lekarza, której nie mogę odwołać. – Zaniepokoił
się.
- Coś ci jest? Jesteś chora?
- Nie, nie. To rutynowa wizyta, ale muszę pójść. Dla mnie to ważne.
- Nie powiesz mi, co to za lekarz?
- Niedługo sam się przekonasz. To, co puścisz mnie?
- Oczywiście, ale przedtem dam ci to. – Podszedł do niej i wręczył nieduży kartonik.
- To zaproszenie na pokaz. Napracowałaś się przy nim i nie wyobrażam
sobie, że mogłoby cię tam nie być. W niedzielę przyjadę po ciebie i
zabiorę do Warszawy.
- Nie, nie przyjeżdżaj. Ja obiecałam Pshemko, że będę dwie godziny
wcześniej. Przyjadę autobusem. – Zauważyła, że jest rozczarowany. – Nie
gniewaj się, proszę, on wymusił na mnie tę obietnicę, a ja nie chcąc go
drażnić, zgodziłam się.
- Nie gniewam się Ula i rozumiem, że chciałaś dobrze. W takim razie do zobaczenia na pokazie.
- Dziękuję ci i do widzenia.
W krótkim czasie dotarła do przychodni, w której przyjmował ortodonta.
Kiedy z niej wychodziła, uśmiechała się szeroko ukazując rząd
śnieżnobiałych, równych zębów. Wreszcie pozbyła się tego żelastwa i
naprawdę poczuła wolna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz