Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 5 października 2015

"Tylko mnie kochaj..." - rozdział 9

15 marzec 2012 
ROZDZIAŁ IX


Była sobota i chociaż dzisiaj mogła dłużej pospać, to obowiązkowość ściągnęła ją z łóżka. Szybki prysznic pozwolił jej się otrząsnąć z resztek snu. Ubrana w luźny domowy strój postanowiła zabrać się za gruntowne porządki. Nastawiła najpierw pralkę, a potem zabrała się za gościnny pokój. Właśnie kończyła go sprzątać, gdy w drzwiach ukazała się zaspana Beatka.
- Ulcia, zrób mi śniadanie. – Powiedziała marudnie. Otrzepała ściereczkę z kurzu i przykucnęła przy małej.
- A co byś chciała zjeść? – Cmoknęła ją w rozgrzany policzek.
- Są jeszcze parówki? Zjadłabym parówkę na gorąco. – Ula pogłaskała ją po głowie.
- Dobrze kochanie. Ugotuję ci parówkę, a teraz idź umyć buzię i ząbki. Jasiek też już wstał?
- Już schodzę! – Usłyszała głos brata, a po chwili zobaczyła go zbiegającego ze schodów.
- Pomóż Betti i sam się trochę ogarnij. Ja zaraz zrobię śniadanie.
Wrzuciła parówki do wody i podpaliła gaz. Zajęła się smarowaniem pokrojonego już pieczywa. Tą czynność przerwał dźwięk dzwonka jej komórki. Wytarła ręce i sięgnęła po nią. „Marek”.
- Cześć Marek. Nie możesz spać? – W słuchawce rozległ się jego śmiech.
- Witaj Ula. Oczywiście, że mogę. Właśnie dopiero wygrzebałem się z łóżka. Mam pewien pomysł, ale nie wiem, czy wam się spodoba.
- No to zdradź go.
- Chciałbym przyjechać i jeśli się zgodzisz zabrać was do wesołego miasteczka. Sprawdziłem w Internecie i wiem, że będzie otwarte jeszcze tylko przez tydzień, bo potem zamykają na okres zimy. Dzieciaki miałyby frajdę.
- Wiesz co, ja to chyba nie pojadę. Właśnie zabrałam się za porządki, ale zaraz spytam, czy mają ochotę pojechać. Zaczekaj. – Z telefonem przy uchu weszła do łazienki.
- Słuchajcie, dzwoni Marek i pyta, czy chcecie pojechać do wesołego miasteczka.
- Ja chcę! – Podekscytowana Betti wyrwała jej telefon z ręki.
- Mareczku kochany, ja bardzo, bardzo chcę pojechać. Proszę. – Roześmiał się radośnie, słysząc tę prośbę.
- Cześć myszko, jeśli bardzo, bardzo chcesz, to pojedziemy. Zapytaj jeszcze Jasia, może też ma ochotę. – Betti oddała bratu telefon.
- Powiedz mu, że też chcesz. – Roześmiał się.
- Cześć Marek. Słyszałeś? Mam ci powiedzieć, że też chcę.
- Słyszałem. I co, chcesz?
- Pewnie, jeśli to nie kłopot…
- Nawet najmniejszy. Dasz mi jeszcze Ulę? Może uda mi się ją namówić na tą eskapadę. – Jasiek oddał siostrze telefon.
- Ula? Ja przyjadę do godziny. Myślę, że będą gotowi do tego czasu?
- Na pewno. Zaraz zjedzą śniadanie i ubiorą się w coś wygodnego. A ty jesteś już po śniadaniu?
- Jestem w trakcie i też za chwilę się ubieram. Do zobaczenia w takim razie.
- Pa. – Spojrzała na rodzeństwo.
- Gotowi? – Pokiwali głowami. – To siadajcie do stołu. Muszę jeszcze z wami coś uzgodnić. – Nalała do kubków gorącą herbatę i postawiła przed każdym.
- Słuchajcie. Mówiłam wam już wcześniej, że jutro w Łazienkach jest ten pokaz. Miałam na niego nie iść, ale niestety zostałam zmuszona. Jutro o piętnastej muszę już tam być. Przygotuję wam obiad. Nie wiem, o której wrócę. Będę starała się jak najwcześniej, choć czuję, że nie będzie to proste, bo po pokazie jest jeszcze bankiet. Będę się starała zdążyć na ostatni autobus. Gdyby mi się jednak nie udało, to nie martwcie się. Przenocuję u którejś z koleżanek. Gdyby tak się stało, to zadzwonię Jasiu i dam ci znać. Poradzisz sobie z nią?
- Ula, przecież nie raz sobie radziłem. Dać jej jeść potrafię, ubrać i uczesać też. Nie przejmuj się. Znajdę jej jakieś zajęcie. Wiem, jak ważna jest ta praca dla nas wszystkich i zawsze pomogę, jak będzie trzeba. Przecież to ty nas utrzymujesz. – Spojrzała z wdzięcznością na brata.
- Dziękuję Jasiu, że jesteś taki odpowiedzialny. A ty Betti pamiętaj. Masz być grzeczna i nie sprawiać Jaśkowi kłopotu, tak? – Mała potrząsnęła głową.
- Ulcia, przecież ja zawsze jestem grzeczna i też ci pomogę, żebyś nie straciła tej pracy. – Powiedziała poważnie. Roześmiali się widząc jej minę.
- Wiem Betti, wiem. A teraz idźcie na górę i ubierzcie coś na siebie. Marek będzie tu za chwilę i nie chcę, żeby zastał was w piżamach. Beatka, ja idę z tobą. Pomogę ci.
Za niespełna dwadzieścia minut usłyszeli dzwonek. Beatka najszybciej zbiegła ze schodów i dopadła drzwi. Już po chwili wisiała na szyi Marka.
- Tak się za mną stęskniłaś?
- Bardzo, bardzo, bardzo… - Cmokała go w policzki, co doprowadziło go do śmiechu.
- Ja też się za wami bardzo stęskniłem. Jesteście gotowi?
- My tak, ale Ulcia nie jedzie. – Zeszła właśnie ze schodów i usłyszała, co mówi siostra.
- Cześć Marek. Niestety, ja nie jadę. Mam trochę domowej roboty. Dziękuję ci, że się nimi zajmiesz. Będę miała trochę spokoju, żeby dokończyć to, co zaczęłam. Zapraszam cię też na obiad. Dajcie tylko znać z pół godziny wcześniej, że wracacie, wtedy wstawię ziemniaki, żebyście mieli gorące. – Uśmiechnęła się do niego patrząc mu w oczy, a on nie mógł oderwać swoich od jej szerokiego uśmiechu.
- Byłaś u ortodonty! To tej wizyty nie mogłaś wczoraj odwołać! Pięknie wyglądasz Ula i piękny masz uśmiech.
Znowu te wypieki na policzkach. Przyglądał jej się z prawdziwą przyjemnością. Była naprawdę urocza i tak bardzo skrępowana słysząc od niego komplementy. – Nawet w tych domowych ciuchach wygląda cudnie. – Przemknęło mu przez myśl. Zmusił się, żeby oderwać od niej wzrok.
- A Jasiek, gdzie?
- Zaraz schodzę! Jeszcze minuta.
- Spokojnie, zaczekamy. – Kiedy zszedł, Ula otaksowała swoje rodzeństwo spojrzeniem i powiedziała.
- Chyba nie muszę powtarzać, że macie we wszystkim słuchać Marka, tak? Macie nie naciągać go też na jakieś duże wydatki, szczególnie ty Betti. Marek już dość wydał na nas.
- Ula, proszę cię… - Marek spojrzał na nią błagalnie. – Przecież to ja ich zapraszam. Niech posmakują trochę dzieciństwa. Nie broń im.
- No dobrze. Jedźcie już. – Zamknęła za nimi drzwi. Była mu wdzięczna, że pomyślał o rozrywce dla nich. Dopóki go nie poznali, w ich życiu niewiele było rozrywek. Ona sama nigdy nie była w wesołym miasteczku, oni zresztą, też nie. Znają to tylko z telewizji. Niech się cieszą. Pokrzepiona tą myślą zabrała się za dalsze sprzątanie domu. Nie minęły trzy godziny, a pokoje lśniły czystością. Umyła okna i pozmieniała firanki. Podobnie zrobiła z pościelą. Uwielbiała spać w dobrze wykrochmalonej, świeżej pościeli. Kolejny raz przepuściła pralkę, a wyprane rzeczy rozwiesiła na strychu. Zabrała się za obiad. Wstawiła rosół i mięso na pieczeń. Zagniotła ciasto na makaron. Dzisiaj wyjątkowo robota paliła jej się w rękach i szła bardzo sprawnie. W krótkim czasie dom wypełnił się aromatem pieczonego mięsa i wywaru przesyconego warzywną nutą. Nakryła kuchenny stół lnianym obrusem i ustawiła na nim talerze. Spojrzała na zegarek. – Nie jest jeszcze tak późno, może zdążę ugotować kompot z jabłek.

Koło piętnastej rozdzwoniła się jej komórka.
- Halo, Ula? Właśnie ruszyliśmy z parkingu przy wesołym miasteczku. Dzwonię, bo prosiłaś…
- Tak, tak. Dzięki, że pamiętałeś. Zaraz wstawiam ziemniaki. Obiad gotowy, więc czekam na was.
- Za pół godzinki będziemy. Pa.
Weszli do domu głośno rozprawiając o tym, co przeżyli w lunaparku. Ula z przyjemnością patrzyła na zaróżowione z emocji policzki rodzeństwa. Byli tacy szczęśliwi. Podobnie Marek, mimo, że od nich dużo starszy, miał minę dzieciaka, któremu podarowano gwiazdkę z nieba. Pomogła rozpiąć kurtkę Betti, której buzia nie zamykała się odkąd weszła.
- Ulcia, a ja jechałam na takiej dużej karuzeli, ale z Mareczkiem, bo sama się bałam. Byliśmy też w gabinecie krzywych luster. Wiesz, jak one wykrzywiają obraz? Raz byliśmy chudzi, jak patyki, a raz grubi jak beczki. To było bardzo śmieszne i Mareczek kupił mi cukrową watę i …
- A rozumiem, to dlatego masz taką lepiącą się buzię. Idź się umyć. Zaraz podam obiad. – Kiedy dzieci zniknęły w łazience, podeszła do Marka i powiedziała cicho.
- Dziękuję ci Marek. Nawet nie wiesz ile radości im sprawiłeś. One nigdy nie były w takim miejscu. Znają je tylko z telewizji. – Spojrzał na nią zdumiony.
- Mówisz poważnie?
- Jak najbardziej poważnie.
- Ula, ja nie miałem pojęcia. Mnie wydawało się to takie naturalne. Przecież dzieci często odwiedzają takie miejsca.
- Te, niestety nie. – Spuściła głowę. Zapadła niezręczna cisza, którą przerwał Marek.
- Dasz mi jakieś kapcie Jaśka? Nie chciałbym nabrudzić.
- Już ci daję. Załóż i chodź do kuchni.
Po chwili siedzieli już wszyscy przy kuchennym stole, a Ula nalewała do talerzy parujący rosół. Jedli niemal w milczeniu rzucając tylko czasem jakieś zdawkowe uwagi lub chwaląc potrawy.
- Ula, ten obiad był pyszny. Dawno już nie jadłem nic równie dobrego, nie licząc okresu, kiedy byłaś, byliście u mnie. Mięso rozpływa się w ustach.
- Cieszę się, że ci smakuje. Upiekłam więcej, to zabierzesz do domu. Dam ci też trochę kopytek i sosu, to będziesz miał obiad na poniedziałek. – Spojrzał na nią z wdzięcznością.
- Dziękuję ci Ula, jesteś aniołem. – Jak zwykle w takich razach, jej policzki przyoblekły się w uroczą czerwień.
Po obiedzie dzieci poszły do swoich zajęć, a oni usiedli na kanapie w pokoju gościnnym z filiżankami pełnymi pachnącej kawy.
- Stresujesz się przed tym pokazem? - Spytała nie patrząc mu w oczy.
- Trochę pewnie tak, ale przecież to nie jest pierwszy mój pokaz. Prowadziłem ich już wiele. - Pokiwała głową.
- No tak. Zapomniałam. A ja się denerwuję, bo pierwszy raz będę uczestniczyć w takiej imprezie. Najbardziej się boję, że nie zadowolę Pshemko, że on będzie coś chciał, a ja nie będę w stanie tego zrobić. – Uśmiechnął się czule gładząc jej policzek.
- To niemożliwe Ula. On cię uwielbia. Słyszałaś przecież. Jesteś jego natchnieniem.
- Pshemko przesadza i dobrze o tym wiesz, ale jeśli cię to bawi, to pozwalam ci nabijać się ze mnie. – Roześmiał się widząc jej naburmuszoną minę.
- Wcale się z ciebie nie nabijam. Mówię całkiem serio. On naprawdę cię bardzo lubi. Nie da powiedzieć złego słowa o tobie.
- Tak uważasz? Ja też go bardzo polubiłam mimo jego napadów złego humoru.
Nawet polubiłam tę postrzeloną Violettę. Do pracy to ona chyba nie bardzo się garnie, ale jak ją poproszę, żeby coś przepisała, to robi to chętnie. Jak ty do tej pory sobie radziłeś? Na nią chyba nie za bardzo mogłeś liczyć?
- Nadal nie mogę, ale też nie wyobrażam sobie firmy bez niej. Wprowadza duże dawki humoru, a to czasem jest niezbędne, żeby rozładować napiętą atmosferę. – Przybliżył do niej twarz bawiąc się kosmykiem jej włosów. – Na szczęście mam ciebie, zawsze chętną i gotową do pracy, odpowiedzialną i bardzo, bardzo mądrą – był coraz bliżej i mówił coraz ciszej – Ulę. - Zbliżył swe usta do jej ust, chcąc ją pocałować. Oprzytomniała w momencie kładąc mu dłoń na wargach.
- Nie Marek, nie…, - wyszeptała – nie rób nic, czego mógłbyś potem żałować. Zobaczył w jej oczach strach. Odsunął się od niej na bezpieczną odległość.
- Masz rację Ula, przepraszam. Wybacz, chyba sam nie wiem, co robię. – Zerknął na zegarek.
- Pójdę już. Jest dość późno. Ty też musisz odpocząć. Napracowałaś się dzisiaj.
- Ubierz się, a ja spakuję ci mięso i kluski. – Poszła do kuchni, z której po chwili wyniosła reklamówkę wypełnioną produktami.
- W słoiku masz sos. Umieść go tak, żeby nie wylał się podczas jazdy. Zawołam dzieciaki, żeby się pożegnały.
Kiedy odjeżdżał kierując się w stronę domu, czuł się dziwnie niezręcznie. – Co mnie napadło? Chciałem ją pocałować. Boże, co ona sobie o mnie pomyśli, że wykorzystuję sytuację? Ależ ze mnie dureń. Z drugiej strony jej usta są takie kuszące, namiętne, stworzone wprost do tego, żeby je całować. Nie sądziłem, że może być taka pociągająca. Jest piękna i tak uroczo nieśmiała. Czyżbym rzeczywiście do niej coś czuł? Nie… Jest dla mnie jak siostra. Jak siostra? I dlatego chciałeś ją pocałować? Coś z tobą nie halo Dobrzański. Lepiej przyznaj uczciwie, że dziewczyna ci się podoba. Pociąga cię. Jak kobieta, nie jak siostra. Do tej pory nie patrzyłem na nią, jak na kobietę. No dobra, ale teraz patrzę. Nie kocham jej, ale podoba mi się i to nawet bardzo. Ciekawe, jakby z nią… Nie, nie Dobrzański, przestań. Ona przecież tyle przeszła. Bądź człowiekiem nie świnią. Kocha mnie, to już wiem. Chyba dlatego tak broniła się przed tym pocałunkiem. Nie chce cierpieć. Ja też nie chcę, żeby cierpiała. Co mogę zrobić? Przecież nie mogę jej oszukiwać. Nie zniosłaby tego, jest zbyt wrażliwa i delikatna. Na razie nie zrobię nic. Poczekam, może sytuacja sama się rozwiąże.

Długo nie mogła zasnąć, rozpamiętując wciąż od nowa wydarzenia tego wieczoru.
- Był tak blisko, bardzo blisko. Mało brakowało a wpiłabym się w te jego słodkie, zmysłowe usta. Jak to dobrze, że powstrzymałam się w ostatniej chwili. Jak to dobrze, że powstrzymałam jego. Jutro czulibyśmy się podle i na pewno tego żałowali. Czy to możliwe, żeby do mnie coś czuł? Pobożne życzenie. Z jego strony to był na pewno zwykły impuls. Nic więcej. Przestań marzyć, on zawsze będzie traktował cię jak młodszą siostrę, jak przyjaciółkę. – Łzy pociekły jej po policzkach. Kiedy obeschły ona już spała.

W niedzielę szykowała się już od rana. Najpierw przygotowała obiad dla dzieci, a potem spakowała kilka osobistych drobiazgów do torby. Profilaktycznie spakowała nocną koszulę na wypadek, gdyby pokaż miał potrwać dłużej, a ona nie mogła się wyrwać. O czternastej ucałowała dzieciaki dając im jeszcze ostatnie wskazówki i powędrowała na przystanek. Do Łazienek dotarła na czas i wchodząc na teren przeszklonej sali natknęła się na Pshemko, który energicznie rozstawiał wszystkich po kątach. Na jej widok twarz mistrza rozjaśniła się błogim uśmiechem.
- Urszulo, moja droga, jak dobrze, że już jesteś. Stylista czeka już na ciebie. Chodź, pokażę ci, gdzie będziesz mogła się przebrać. Pociągnął ją w głąb sali. Weszli za kulisy odgradzające zaplecze od wybiegu. Zobaczyła rząd stanowisk z lustrami i uwijających się wokół modelek fryzjerów. Pshemko podszedł do jednego z nich.
- Sławku przedstawiam ci Urszulę Cieplak. Masz z niej zrobić bóstwo. Ona ma dzisiaj lśnić jak diament. Rozumiesz? – Stylista spojrzał na Ulę.
- Mistrzu, ona jest piękna, to nie będzie takie trudne.
- Zostawiam ją więc w twoich rękach. Postaraj się.
- Urszulo, ja muszę iść na główną salę. Muszę dopilnować, żeby nie pomieszali kreacji.
- Oczywiście Pshemko i bardzo ci dziękuję.
- To na razie duszko.
Stylista rozpuścił jej włosy i przyjrzał się im.
- Pani Urszulo, ma pani długie włosy i zniszczone na końcach. Proponuję je dość mocno ściąć i wycieniować, żeby nadać fryzurze lekkości. Chciałbym też dodać trochę blasku i koloru. Zgodzi się pani?
- Oddaję się w pana ręce i mam nadzieję, że pan wie, co robi. Pshemko panu ufa, więc i ja spróbuję. Proszę zaczynać.
Z żalem patrzyła na spadające coraz gęściej dziesięciocentymetrowe pasma włosów. Pocieszała ją myśl, że kiedyś odrosną. Zanim zaczął strzyc, nałożył jej farbę. Teraz jej włosy miały barwę ciemnej czekolady, poprzetykanej miodowymi refleksami. Musiała przyznać, że dobrze było jej w tym kolorze. Kiedy ułożył jej fryzurę nie poznawała sama siebie. – Czy to nadal jestem ja? Przyszedł w końcu czas na makijaż, bardzo lekki i subtelny podkreślający kolor jej niezwykłych oczu. Sławek delikatnie wytuszował jej rzęsy. Nie potrzebowała wiele, bo były długie i gęste. Usta podkreślił naturalną szminką i pociągnął błyszczykiem. Odwrócił fotel w stronę lustra.
- Voilà. Gotowe. Jak się pani podoba? – Spojrzała na twarz odbitą w lustrze i nie mogła uwierzyć, że to jej własna. Patrzyła na nią piękna kobieta o dużych chabrowych oczach, kształtnych ustach i zgrabnym nosku. Fryzura była piękna podobnie jak nowy kolor jej włosów.
- Dziękuję panu. – Szepnęła. – Nigdy nie spodziewałam się, że mogę tak wyglądać. Dokonał pan cudu.
- Wcale nie.- Zaprzeczył. – Jest pani naturalnie piękna i naprawdę niewiele trzeba środków, by to piękno wyeksponować. Teraz proszę przejść tam na lewo. Znajdzie tam pani przymierzalnię i swoją kreację na dzisiaj. – Podziękowała raz jeszcze i poszła we wskazanym przez niego kierunku. Po drodze natknęła się na Izę, główną krawcową i prawą rękę Pshemko.
- Iza. Cześć. Jak dobrze, że cię widzę. Właśnie idę do ciebie. Podobno macie moją sukienkę.
- Mamy. Dodatki też. Choć pomogę ci się przebrać. Mamy zaledwie czterdzieści minut do rozpoczęcia. Trzeba się sprężać.

Pshemko stał przed nią i patrzył jak na zjawisko.
- Och! Urszulo. Jesteś taka piękna. Nikt cię dzisiaj nie przebije. Ta błękitna kreacja pasuje idealnie. Wiedziałem, że będziesz w niej wyglądać olśniewająco. Sukces towarzyski murowany. – Czuła się bardzo skrępowana.
- Pshemko, proszę cię już dosyć. Zobacz, jak policzki mi płoną od tych komplementów. Zawstydzasz mnie.
- Bella. Piękno trzeba i należy podziwiać, więc nie skąp mi tego. Jestem zachwycony.
- Uporałeś się ze wszystkim? Pomóc ci w czymś.?
- Nie Urszulo. Wszystko doskonale przygotowałaś i pomyślałaś o najdrobniejszych szczegółach. Teraz tylko wystroimy modelki i show może się zacząć. Usiądź sobie gdzieś i poczekaj na wszystkich. Już wkrótce zaczną się schodzić.
Wyszła z zaplecza do sali głównej. Ustawione wzdłuż wybiegu krzesła były jeszcze puste. Odwróciła się słysząc dźwięk otwieranych drzwi. Zobaczyła Marka i uśmiechnęła się do niego nieśmiało. On również ją dostrzegł i zamarł.
- Czy ta zjawiskowa kobieta, która tam stoi to Ula? Moja Ula? – Był w szoku. Wiedział, że jest piękna, lecz nie sądził, że jej uroda będzie tak powalająca. Podszedł do niej niepewnym i wolnym krokiem.
- Ula? To Ty? – Roześmiała się perliście ukazując rząd niewiarygodnie równych i białych zębów.
- Marek, proszę cię, przecież nie zmieniłam się tak bardzo. To ja, ta sama Ula. – Pokręcił głową.
- Nie ta sama. Jestem pewien, że dzisiejszego wieczoru przyćmisz urodą wszystkie obecne tu dziś kobiety. – Zarumieniła się. Znowu.
- Wcale nie mam takiego zamiaru. To wina Pshemko. Oddał mnie w ręce stylisty. Zachowywał się tak, jakby przeprowadzał na mnie jakiś eksperyment. – Markowi zabłyszczały oczy.
- Bardzo udany eksperyment Ula, jesteś cudem natury. – Jego roziskrzony, pełen zachwytu wzrok omiatał ją z góry na dół. - A teraz chodź, przedstawię cię moim rodzicom. Nie znają cię jeszcze a powinni. - Pociągnął ją w stronę wyjścia.
- Kochani, chciałbym wam przedstawić moją nową asystentkę Urszulę Cieplak, Ula, to Helena i Krzysztof Dobrzańscy moi rodzice. Wyciągnęła dłoń w stronę elegancko ubranej kobiety.
- Miło mi panią poznać. Pana również, panie prezesie. – Podała dłoń Krzysztofowi.
- I nam jest miło pani Urszulo. Marek opowiadał nam już, co nieco o pani, ale nie mówił, że jest pani taka piękna. – Dobrzański z przyjemnością patrzył na wypływające na jej twarz rumieńce.
- Dziękuję panie Krzysztofie i proszę mi mówić po imieniu. Po prostu Ula.
- Dobrze Ula. Słyszałem, że bardzo napracowałaś się przy tym pokazie?
- Nie tak bardzo, nie było tak źle. Mam tylko nadzieję, że nie zaniedbałam niczego i wszystko pójdzie zgodnie z planem. Mam dużą tremę. - Senior uśmiechnął się dobrodusznie.
- Na pewno wszystko będzie dobrze moje dziecko. To, co Marek. Może my pójdziemy zająć miejsca. Ty czynisz honory gospodarza.
- Tak, usiądźcie. Ja muszę przywitać gości. Ula zostań ze mną.
Zaczęli gromadzić się ludzie. Nadciągały prawdziwe tłumy. Marek witał się z każdym, uściskiem dłoni. Przyszło i rodzeństwo Febo. Marek przywitał się z Pauliną, której przedstawił Ulę. Zmierzyła ją od stóp do głów takim wzrokiem, że Ula chciała zapaść się pod ziemię, a po plecach przeszedł jej dreszcz. – Co za zimna kobieta. Zimna, wyniosła i dumna. Marek miał rację. Nie wzbudza sympatii.
Alexa już poznała w firmie i nie wspominała mile tego spotkania. Był nieuprzejmy i wręcz chamski. Chciała tylko dowiedzieć się, gdzie jest dział księgowości, a on w obcesowy sposób powiedział jej, żeby zapoznała się z tablicą informacyjną na dole przy portierni. Postanowiła wtedy nie wchodzić mu w drogę, o ile to tylko możliwe.
Sala zapełniała się gośćmi. Kiedy już ostatni przekroczyli próg sali Marek zaprowadził ją na miejsce, a sam wziąwszy mikrofon wyszedł na wybieg. Szmery na sali ucichły. Przywitał gości. Powiedział kilka słów o kolekcji i zaprosił wszystkich po pokazie na bankiet. Zszedł ze sceny i usiadł obok Uli. Pokaz się zaczął. Ula chłonęła wszystkimi zmysłami to, co działo się na wybiegu. Z wypiekami na twarzy cicho szepnęła do Marka.
- Pshemko jest geniuszem, nie mam, co do tego najmniejszych wątpliwości. – Ścisnął ją za rękę.
- Wiem Ula. Ja to dobrze wiem. Znam go od lat.
Rozległy się gromkie brawa. Pokaz się skończył. Modele wyszli na wybieg, żegnając gości. Marek ponownie wkroczył na scenę. Wywołał Pshemko. Mistrz wszedł kłaniając się w pas. Ktoś wręczył mu bukiet róż. Był wzruszony. Dostał owacje na stojąco. Czyż może być większa nagroda za trud i wysiłek, jaki włożył w każdą z prezentowanych kreacji?
Goście przechodzili do sali obok, w której przygotowano bankiet. Ula usiadła skromnie przy małym stoliku wciśniętym w kąt sali. Nie chciała rzucać się w oczy. A jednak dostrzeżono ją. Kiedy tylko zabrzmiała muzyka i pierwsze pary pojawiły się na parkiecie podszedł do niej Sebastian.
- Ula zatańczysz? Podarujesz mi, choć jeden taniec? – Uśmiechnęła się nieśmiało.
- Sebastian, jesteś bardzo miły, ale ja nie umiem tańczyć.
- Nie przejmuj się, to łatwe. Ja cię poprowadzę. Wystarczy się kołysać w takt muzyki. – Pociągnął ją za rękę.
Zaczęli tańczyć. Rzeczywiście nie było to trudne. Sebastian przyglądał jej się z podziwem. – Co za piękność. Ładniejszej nie spotkałem. - Wirowali dłuższą chwilę, gdy usłyszeli. – Odbijany –
Przechodziła od jednych męskich ramion do drugich nie mając świadomości, że obserwuje ją Marek ukryty gdzieś za filarem. Był wściekły. Nie wiedział, czy na siebie, czy na nią. Jak mogła tak obtańcowywać wszystkich facetów? Myślał, że to traumatyczne doświadczenie w parku nauczyło ją rezerwy wobec nich. Miał dość. Podszedł do niej i niemal wyrwał ją z rąk partnera.
- Teraz moja kolej – warknął.
Objął ją mocno i przycisnął do siebie. Spojrzała w górę i zobaczyła jak mocno zaciska szczęki a jego oczy rzucają gromy. Przestraszyła się.
- Marek, nie ściskaj mnie tak mocno, nie mogę oddychać. – Próbowała się wyrwać, ale trzymał ją w żelaznym uścisku.
- Jeszcze się nie przyzwyczaiłaś? - Rzucił ironicznie - Przecież tańczyłaś, co najmniej z dziesięcioma facetami. Powinnaś przywyknąć. – Wysyczał.
Spojrzała na niego zdumiona. Nie rozumiała, dlaczego i o co jest taki wściekły. Nie pozwoliła mu się dłużej prowadzić i stanęła.
- Jesteś niesprawiedliwy. Miałam cały czas podpierać ściany? Przecież to bankiet. Wszyscy się bawią. Naprawdę nie rozumiem, o co ci chodzi. Zachowujesz się jak zazdrosny mąż, a tak naprawdę to nie ma, o co. Jesteśmy przecież przyjaciółmi, nikim więcej. Nie rozumiem twojego zachowania. Lepiej ochłoń i przemyśl to, co powiedziałeś. Ja straciłam ochotę do dalszej zabawy. Wracam do domu.
Odwróciła się na pięcie i połykając łzy pobiegła do przebieralni. Szybko uwolniła się z sukni i eleganckich szpilek wkładając na siebie rzeczy, w których przyszła i wybiegła na zewnątrz. Zimne powietrze spowodowało, że ochłonęła trochę. Spojrzała na zegarek. – Kurde blaszka, uciekł mi ostatni autobus. Co ja teraz zrobię?
Znowu popłynęły jej łzy, tym razem z bezsilności. Była zła na siebie, że nie zwróciła uwagi na upływający czas. Gdyby częściej spoglądała na zegarek, może nie doszłoby do tego przykrego dla niej incydentu z Markiem. Przysiadła na ławce. Postanowiła zadzwonić do Jaśka.
- Halo? Jasiu? Mam problem. Uciekł mi ostatni autobus i nie wiem, czym wrócę do domu. Nie mam przecież żadnych pieniędzy. Chyba pójdę pieszo.
- Ulka zwariowałaś? Przecież to dwadzieścia kilometrów. Będziesz szła do rana. Nie wiem, jak ci pomóc. Nawet nie mam kogo poprosić, żeby ze mną pojechał po ciebie, zresztą jest już bardzo późno i nie wypada budzić ludzi po nocy. Jest jeszcze Betti, której nie mogę przecież zostawić. Ulka, proszę cię nie płacz. Mówiłaś, że możesz zatrzymać się u jakiejś koleżanki.
- Tak myślałam, ale to nie wyszło. Nie mam wyjścia, idę pieszo. Nie będę przecież nocować na ławce w parku. Na razie Jasiu.
- Nigdzie nie pójdziesz. – Usłyszała za sobą. Odwróciła zapłakaną twarz w kierunku głosu, który dobrze znała. Stał całkiem blisko, z rękami w kieszeniach spodni i przyglądał się jej.
- Marek odejdź i daj mi spokój. Nie mam ochoty wysłuchiwać twoich oskarżeń. To, co już powiedziałeś, było wystarczająco przykre. Upokorzyłeś mnie, traktując jak dziwkę, która przechodzi od jednego mężczyzny do drugiego. Nie miałeś prawa, rozumiesz? Nie miałeś prawa mnie tak traktować. – Szlochała. – Jak mogłeś? To tak bardzo boli. Zawdzięczamy ci wiele, ale czy to daje ci prawo traktować mnie jak swoją własność? To był twój cel? Uzależnić nas od siebie? Jeśli tak, to gratuluję, udało ci się. Jesteśmy zależni od ciebie finansowo, ale nigdy nie pozwolimy traktować się, jak twoja własność. Biedacy też mają swoją godność.
Zanosiła się od płaczu. Było w niej tyle żalu i rozczarowania nim, że nie potrafiła sobie z tym poradzić. Spojrzała mu w oczy.
- Odchodzę. – Rzekła twardym głosem starając się ze wszystkich sił opanować jego drżenie. - W końcu znajdę jakąś pracę, podliczę wszystkie wydatki, jakie poniosłeś, jestem w tym dobra i spłacę ci wszystko, co do grosza i to w dodatku z nawiązką. Już nie chcę ci nic zawdzięczać. Już nie… - Dokończyła szeptem. Odwróciła się i zaczęła biec. Byle dalej, byle dalej od niego…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz