Łączna liczba wyświetleń

15383835

środa, 7 października 2015

"UPADKI I WZLOTY" - rozdział 8

 

06 październik 2013
ROZDZIAŁ 8



Był koniec kwietnia. Właśnie pożegnała swoje rodzeństwo, które Marek kolejny już raz odwoził do Rysiowa. To, co przekazał jej dzisiaj Jasiek spowodowało, że skóra ścierpła jej na całym ciele. W ich rodzinnym domu nie działo się dobrze. Okazało się, że przez ten czas, kiedy widziała ich po raz ostatni jej ojciec coraz częściej znikał z domu. Początkowo Jasiek nie miał pojęcia o co chodzi i często wykłócał się z nim o to, że zostawia ich samych na kilka dni i nie obchodzi go, czy mają co jeść. Cieplak zaperzał się mówiąc, że Jaś na tyle jest dorosły, że powinien już sam zadbać o to, żeby nie umrzeć z głodu.
- Jesteś kompletnie nieodpowiedzialny! – Krzyczał młody. – Ja nie mam nawet siedemnastu lat a Betti jest mała. Jakby na to nie patrzeć jesteśmy dziećmi i to ty masz obowiązek o nas dbać, a nie ja, bo jestem niepełnoletni!
W takich razach Józef machał ręką i zatrzaskiwał drzwi od swojego pokoju. Nie będzie dyskutował z gówniarzem a on nie będzie mu mówił, co ma robić.
- Pojechałem kiedyś za nim Ula. – mówił do siostry – Wsiadłem na rower i śledziłem go. Teraz już wiem, gdzie tak znika. Babę sobie znalazł i to całkiem niedaleko, w Szeligach. Siedzi tam u niej po parę dni a na mnie zrzucił całą opiekę nad Betti. On ewidentnie oszalał.
Nie mogła w to uwierzyć. Przecież zawsze powtarzał, że kochał mamę nad życie a tu nagle taka zmiana frontu?
Kiedy wrócił Marek usiadła wraz z nim przy kawie.
- Wiesz, chyba nie mogę tak tego zostawić. Oni cierpią a ja nie umiem im w żaden sposób pomóc. Muszę coś wymyślić.
- Sam się zastanawiałem, co możemy zrobić w tej sytuacji. Oni najwyraźniej są zaniedbywani. Nawet nie wiadomo, co jeszcze twój ojciec wymyśli i do czego jest gotowy się posunąć. Powinienem chyba pogadać z prawnikiem. Może on podsunie jakieś rozwiązanie?
Rozwiązanie tej sytuacji przyszło po tygodniu. Była sobota i Marek siedział u Uli od rana. Pakowała torbę, bo szykowała się już do szpitala. Za kilka dni miała urodzić swoje szczęście.
- Nie bierz za dużo skarbie. Jeśli będziesz czegoś potrzebować, to przecież ci przywiozę.
- Nie biorę zbyt wiele. Tylko te najpotrzebniejsze rzeczy.
Dzwonek do drzwi przerwał ich rozmowę. Popatrzyli na siebie zaskoczeni. Czyżby Sebastian? Marek poszedł otworzyć. Przed drzwiami stał zapłakany Jasiek trzymając kurczowo za rękę równie zapłakaną Betti.
- Rany boskie! Co się stało!?
Jasiek przetarł twarz i przywitał się z nimi.
- Stało się to, co najgorsze. – Rzucił torbę w przedpokoju i usiadł wraz z Betti na kanapie. Przerażona Ula przysiadła na fotelu. – Ta baba sprowadziła się do nas i od razu zaczęła rządzić. Krzyczała na nas. Szarpała i popychała małą a ojciec w ogóle nie reagował. Wręcz przeciwnie, jeszcze popierał ją w tym wszystkim. Spakowałem trochę naszych rzeczy, bo nie mogłem już na to patrzeć. Beatka jest roztrzęsiona i boi się jej. Dzisiaj też była awantura, bo nie chciała jeść zupy, którą tamta ugotowała. Nawet nie wiecie jak się wściekła. Wylała na nią tę gorącą zupę i poparzyła ją. Zobacz jaką ma rękę. – Podwinął małej rękaw i odsłonił poparzone przedramię. – Dobrze, że miałem w domu hemostin i zaraz jej psiknąłem, bo pewnie miała by pęcherze jak diabli. Ojciec jeszcze nawrzeszczał na nią i dał jej klapsa. Powiedział, że jak nam nie smakuje kuchnia jego przyszłej żony, to możemy w ogóle nic nie jeść. Byłem taki wściekły, że porwałem torbę i pakowałem nasze ciuchy na chybił trafił. Ubrałem Betti i powiedziałem im tylko, że wychodzimy i nie wrócimy nigdy więcej. Pewnie nie posiadali się ze szczęścia – dokończył z goryczą. Popatrzył w szklące się od łez oczy siostry. – Nie wrócimy tam Ula, choćbyśmy mieli spać u ciebie na podłodze.
- Nie wrócicie. Nigdy na to nie pozwolę. – Powiedziała połykając łzy. – Jakoś się pomieścimy.
- Nie pomieścicie się Ula – wtrącił się Marek. - Jak dziecko się urodzi nie będzie tu kompletnie miejsca nawet na łóżeczko. Posłuchajcie. Proponuję, żeby Jasiek został w tym mieszkaniu. W poniedziałek kupisz sobie miesięczny bilet i do końca roku szkolnego będziesz jeździł do Rysiowa. Poradzisz sobie, prawda? – Chłopak kiwnął głową. – Chodzi o to, że mamy już koniec kwietnia, a do zakończenia roku niecałe dwa miesiące. Było by bez sensu przepisywać cię na tak krótki okres do nowej szkoły. Od przyszłego roku zapiszemy cię tutaj w Warszawie. Betti nie wróci już do przedszkola. Zadzwonię tam pojutrze i powiem, że nie opłacimy go i żeby skreślili ją z listy przedszkolaków. Ja zabiorę ją i Ulę na Sienną. Jednak dzisiaj pojedziemy tam wszyscy. Proponuję taki układ dlatego, bo nie chciałbym, żeby to mieszkanie znowu niszczało i stało puste. Dla jednej osoby jest w sam raz. Chyba, że chcesz Jasiu mieszkać razem z nami.
- Nie Marek. To rozwiązanie jest idealne. Przecież będę was odwiedzał lub dzwonił. Dziękuję.

Wyszła z pokoju, w którym umieścili Betti i przysiadła na kanapie w salonie.
- Usnęła? – Spytał Marek siadając obok niej.
- Usnęła, ale długo nie mogłam jej uspokoić. Boli ją ta ręka. Dobrze, że miałeś bandaż. Pewnie rana będzie broczyć. Jak ojciec mógł im to zrobić? Czy on naprawdę nie ma już żadnych uczuć? – Objął ją ramieniem i przytulił.
- Na to wygląda. Nie martw się i nie płacz. Jutro pogadam z prawnikiem, on na pewno podpowie, co zrobić. Myślę jednak, że chyba powinnaś wystąpić na drogę sądową o prawną opiekę nad nimi. Nie można pozwolić, by ojciec nadal ją sprawował. Zaniedbał was wszystkich. Ty byłaś już dorosła, ale oni są jeszcze dziećmi i nie powinno to tak wyglądać. – Uśmiechnęła się do niego przez łzy.
- Znowu jestem twoim dłużnikiem. Naprawdę nie wiem, kiedy i jak odwdzięczę ci się za wszystko co dla nas zrobiłeś.
- Wiesz, że tego nie oczekuję. Ty tylko ze mną bądź i kochaj mnie. Chciałem ci jeszcze coś zaproponować. To delikatna bardzo sprawa i nieco obawiam się jak przyjmiesz moją propozycję. – Z zaciekawieniem spojrzała mu w oczy.
- Mów, skoro już zacząłeś, to chcę wiedzieć.
- Pomyślałem sobie, że kiedy urodzi się Basia chciałbym, żeby nosiła moje nazwisko. Ja wiem, że nie jesteśmy małżeństwem, ale bardzo pragnę żebyś została moją żoną. To takie trochę oświadczyny, choć bez odpowiedniego rekwizytu. Przysięgam, że i o niego zadbam. Nikt nie musi wiedzieć, że to dziecko nie jest moje. Przecież oprócz Sebastiana i Jaśka nikt o tym nie wie. Nawet moi rodzice. Ich też nie mam zamiaru wtajemniczać. Po prostu powiem, że to ich wnuczka i tyle.
- To nie w porządku Marek. Oni powinni wiedzieć.
- Ula. Ja wiem, że jesteś uczciwa do szpiku kości. Jednak są czasem sprawy, które wymagają przemilczenia prawdy, bo tak jest lepiej. To jest właśnie jedna z nich. Przecież jeśli się zgodzisz, Basia będzie Dobrzańska i nikt nie będzie dociekał, że jest inaczej, a oni będą szczęśliwi, że mają wnuczkę. Chyba nie masz zamiaru powiedzieć jej kiedy już będzie większa, że nie jestem jej ojcem?
- Nie… Chyba nie… Takie wyznanie mogłoby zniszczyć jej życie i twoje.
- No sama widzisz… Czyli, co? Zgadzasz się? – Z miłością popatrzyła w jego stalowo-szare tęczówki.
- Zgadzam i bardzo, bardzo cię kocham.
Przylgnął do jej ust i wyszeptał.
- To będzie najwspanialsze dziecko na świecie. Jestem tego pewien.

Trzy dni później obudziła się w środku nocy. Bolał ją brzuch od nawracających skurczy. Powlekła się wolno do łazienki. Dopiero tam chlusnęły z niej wody. – Zaczęło się – pomyślała trochę spanikowana. Wzięła mopa i zaczęła wycierać to, co z niej wypłynęło. Znowu chwycił ją skurcz. Złapała się za dół brzucha i dotarła do salonu. Podniosła telefon ze stołu i wybrała numer Jaśka. Długo nie odbierał jednak w końcu usłyszała jego zaspany głos.
- Ulka? Co się dzieje?
- Zaczęło się Jasiu – powiedziała półgłosem. – Ubierz się i zamów taksówkę tak jak się umawialiśmy. Zabierz klucze od mieszkania. Musisz zostać z Betti. Ja z Markiem jadę do szpitala. Nie będę budzić małej. Postaramy się wyjść po cichu a ty się pośpiesz.
- Już… Już się zbieram. Trzymaj się siostra.
Rozłączyła się i poszła do sypialni. Potrząsnęła delikatnie ramieniem Marka.
- Marek…, Marek…, obudź się… - Otworzył oczy i skupił na niej wzrok. – Obudź się kochanie. Mam skurcze. Odeszły mi wody. Musimy jechać.
Oprzytomniał w sekundę.
- To już? Zaraz będę gotowy. Budziłaś Betti?
- Nie. Dzwoniłam do Jaśka. Zaraz tu będzie i zostanie z nią. Pomóż mi się ubrać.
Zjechali na dół. Pamiętał, żeby wziąć jeszcze torbę z jej rzeczami. Szli wolno do zaparkowanego Lexusa, gdy zatrzymała się taksówka i wysiadł z niej Jasiek. Podbiegł do nich i pomógł Ulę zapakować do samochodu.
- Klucze masz? – Spytał Marek. Był zdenerwowany.
- Spokojnie. Mam wszystko. Jedźcie, bo urodzi ci jeszcze w samochodzie. Zadzwoń jak będzie po wszystkim.
Nie zwlekał. Zapiął Uli pas i ruszył. Mógł przyspieszyć bo ulice o tej porze były niemal puste. Wiózł ją do Szpitala Ginekologiczno-Położniczego imienia Świętej Rodziny przy Madalińskiego. Tam pracował ginekolog, który prowadził jej ciążę niemal od początku. Zaraz zajęto się nią. Posadzono na wózku i odwieziono na oddział. Spytał, czy może być przy porodzie.
- A kim pan jest dla pacjentki?
- Jestem jej narzeczonym i ojcem dziecka. – To połowiczne kłamstwo jakoś gładko przeszło mu przez gardło.
- W takim razie zapraszam. Proszę, tu jest maska na usta i kitel.
Przebrany wszedł na salę i stanął u wezgłowia łóżka. Zdziwiła się widząc go obok.
- Co ty tu robisz Marek – szepnęła. – To nie będzie ładny widok. Możesz nie wytrzymać i zemdlejesz mi tutaj. Nie powinieneś w tym uczestniczyć. Lepiej będzie jak poczekasz na korytarzu.
Pogładził ją po głowie i uśmiechnął się.
- Nie zostawię cię tu samej skarbie. Pamiętasz? Na libor i vibor. Chcę być świadkiem narodzin naszej Basi.
Jego słowa sprawiły, że poleciały jej łzy. Jej dziecko nazwał „naszym”. To był dowód, że od dawna uważał je za swoje własne.
Skurcz, który nadszedł niemal pozbawił ją tchu. Zacisnęła powieki próbując odetchnąć.
- Proszę próbować przeć jak nadejdzie następny – usłyszała słowa lekarza.
Ta akcja porodowa trwała dość długo. Marek wiernie trwał przy niej ściskając jej dłoń i wycierając pot gromadzący się na czole. Była bardzo zmęczona i czuła jak ulatują z niej wszystkie siły.
- Już nie mogę – skarżyła się. – Nie dam rady…
- Jeszcze trochę skarbie. Już widać główkę. Ona za chwilę się urodzi. Jeszcze trochę wysiłku.
Znowu poczuła, że łapie ją skurcz. Był mocny. Zebrała resztki sił i mocno parła.
- Mamy ją. Nareszcie – usłyszała i odetchnęła głęboko. Po chwili dobiegł do jej uszu płacz małej. Szczęśliwa uśmiechnęła się szeroko. Ścisnęła Markowi dłoń.
- Tak się cieszę, że już po wszystkim – wyszeptała. Przyniesiono jej maleństwo i ułożono na piersi. Przytuliła usta do jej czółka. – Witaj moje kochanie. Jestem twoją mamusią a to… a to… jest twój…
- Tatuś – Marek pochylił się nad małą. – Wiedziałem, że to będzie piękne dziecko. Ma nawet kilka piegów na nosku tak jak ty. Chyba będzie podobna do ciebie.
- Oby. Modliłam się, żeby tak było.
Podszedł do nich położnik i wyciągnął do Marka dłoń.
- Gratuluję. Dziecko jest zdrowe. Pięćdziesiąt sześć centymetrów i trzy kilogramy dwieście gram wagi. Typowy noworodek bez żadnych obciążeń. Teraz zabierzemy ją, ale proszę się nie niepokoić. Przywieziemy, kiedy pani będzie już na sali poporodowej. Pan wyjdzie teraz i poczeka na zewnątrz. My doprowadzimy żonę do porządku i zaraz będzie mógł pan być przy niej.
Wyszedł z sali i odetchnął głęboko. Dobrze, że już po wszystkim. Spojrzał na szpitalny, duży zegar, który wskazywał godzinę piątą trzydzieści. – Wydawało mi się, że trwało to wieki a tu tylko cztery i pół godziny – mruknął do siebie. Wyciągnął z kieszeni telefon i wybrał numer Jaśka. Ten odebrał natychmiast. - A co ty nie śpisz?
- Nie mogłem zasnąć. I co? Urodziło się?
- Urodziło. Dosłownie przed chwilą. Jest śliczna i chyba podobna do Uli. Nie wiem kiedy będę mógł się stąd ruszyć. Czyszczą ją teraz i zaraz przewiozą na salę. Tam mają też przywieźć dziecko. Chcę z nimi zostać jeszcze trochę. Ciebie chcę prosić o opiekę nad Betti dopóki się nie zjawię. W lodówce jest wszystko, to zrób dla was śniadanie. Nie pójdziesz dzisiaj do szkoły. Napiszę ci usprawiedliwienie.
- Nawet nie miałem zamiaru. Dzisiaj mam tylko cztery lekcje w tym dwie wychowania fizycznego. Nie stracę zbyt wiele.
- Dobrze Jasiu. Kończę, bo właśnie ją wywożą. Na razie.
Podszedł do łóżka pchanego przez położną i ujął Uli dłoń.
- Jak się czujesz kochanie?
- Dobrze, ale jestem taka zmęczona i śpiąca.
- Zaraz będziesz spać. Obejrzymy jeszcze tylko naszą kruszynkę. Powinni ją przywieźć za chwilę.
Pielęgniarka ustawiła łóżko pod ścianą i zablokowała koła. Uśmiechnęła się do nich.
- Jeszcze raz gratuluję udanej córeczki. Teraz proszę odpoczywać.
Przysiadł obok niej na łóżku. Pochylił się i czule pocałował jej usta.
- Byłaś bardzo dzielna kochanie. Jestem taki z ciebie dumny. Dzwoniłem do Jaśka. U nich wszystko w porządku. Betti jeszcze śpi i nie ma pojęcia, że została ciocią. Jasiek nie zmrużył oka. Też się denerwował. Pozwoliłem mu nie iść dzisiaj do szkoły. To zbyt ważny dzień dla nas wszystkich.
Otworzyły się drzwi i wjechał przez nie niewielki wózek, w którym leżała Basia. Pielęgniarka ustawiła go w pobliżu Uli. Wyciągnęła opaskę i długopis.
- Musi pani podać imię i nazwisko małej. Na sali porodowej zapomnieliśmy zapisać jej dane. Mam nadzieję, że wybaczą nam państwo to niedopatrzenie. – Marek podszedł z uśmiechem do kobiety.
- Pod warunkiem, że nie zamieniliście nam dziecka.
- Nie zamieniliśmy. Dzisiaj było bardzo spokojnie, bo mieliśmy tylko jeden poród. Właśnie ten. To jak dziecko się nazywa?
- Barbara Dobrzańska – odpowiedział z dumą. Położna szybko zapisała dane na opasce i założyła ją na rączkę dziecka.
- Teraz państwa zostawiam. Gdyby mała płakała, proszę spróbować ją nakarmić.
Po jej wyjściu Marek wziął dziecko na ręce i położył obok Uli.
- Spójrz kochanie, czyż nie jest śliczna? Ma sporo włosków i ich kolor jest taki jak twój. Nawet rzęsy ma długie i jak na takie maleństwo, gęste. Coś czuję, że ona będzie twoją wierną kopią. Położę ją do łóżeczka a ty musisz odpocząć. Wrócę do domu i prześpię się trochę. Przyjadę po południu. Przywiozę dzieciaki. Niech i one poznają swoją siostrzenicę. Na razie skarbie. Pocałował ją czule. Kiedy podniósł głowę ze zdumieniem stwierdził, że ona już śpi. Wyszedł z sali na palcach zamykając cicho za sobą drzwi. Wsiadł do samochodu i wybrał numer Sebastiana. Najwidoczniej go obudził, bo przyjaciel odezwał się marudnym głosem.
- Marek, czy ty spać nie możesz, że budzisz ludzi o tak morderczej porze?
- Otrząśnij się Seba. Właśnie zostałeś wujkiem. – W słuchawce zaległa cisza. Po chwili znowu usłyszał jego głos tym razem pełen entuzjazmu.
- Serio!? Ula urodziła!? Kiedy!?
- Dosłownie przed godziną. Dziecko jest piękne i podobne do niej. Byłem przy porodzie. Niesamowite wrażenie. Teraz jadę do domu, bo dzieciaki są same. Chciałem cię prosić, żebyś zastąpił mnie dzisiaj. Nie dam rady przyjechać. Mam sporo do załatwienia. Muszę kupić łóżeczko i jakiś wózek. Trochę ubranek dla małej i inne akcesoria. Ula nie chciała nic kupować przed porodem. Mówiła, że to przynosi pecha.
- Jak chcesz, to po robocie mogę z tobą jechać. Jednak zastrzegam sobie kupno wózka.
- Dobrze Seba. Wózek kupujesz ty. Wyłączam się i jadę się przespać. Na razie.
Marcysia (gość) 2013.10.06 09:20
Małgosiu,
teraz wszystko rozumiem. Naprawdę wszystko. W poprzednich komentarzach rzuciłam już wystarczająco dużo inwektyw pod adresem Cieplaka, że chyba nie ma sensu się powtarzać. To okropne, co można zrobić własnym dzieciom. Chociaż czy jemu nie było na rękę odejście najpierw Uli, a potem pozostałej dwójki? Nie wątpię, że było.
Ula zwarta i gotowa do rozwiązania, podobnie jak Marek, który jest w stu, a nawet dwustu procentach pewien, że Basia ma być Dobrzańska. To chyba najlepsze rozwiązanie. Dobrzański kocha Ulę, Ula kocha Dobrzańskiego, więc nie może być inaczej. W pierwszych częściach tego opowiadania Ula przekonywała siebie i noszone pod sercem dziecko, że zasługuje ono na dobrego tatusia. Czyż Marek nie jest taką osobą? Wspierał Ulę przez całą ciążę, chociaż wcale nie musiał; był przy niej w czasie akcji porodowej, chociaż biologicznie nic go z Basią nie łączy. Jednak biologia nie ma tu nic do gadania. Ważniejsze jest uczucie i przywiązanie, to, co czuje się do drugiego człowieka; wsparcie, zrozumienie - to, czego Cieplakówna nie otrzymała od Bartka. Może to i lepiej - w końcu znalazła swoje szczęście, swoją miłość.
Brawo dla wujka Sebastiana. On również jest bardzo odpowiedzialny, a przede wszystkim życzliwy. Człowiek tak bardzo różny od tego Olszanskiego z serialu. Ale bardzo mi się ta odmiana podoba. Dobrzy ludzie są najfajniejsi :)
Pozdrawiam Cię serdecznie!

P.S. Małgosiu, nie wiem, kiedy nowa notka u mnie. Mijający tydzień i najbliższe dni mam na tyle zawalone, że nie dam rady nic skrobnąć. Cieszę się jednak, że mam czas zajrzeć do Ciebie i czytać Twoje cuda :)
MalgorzataSz1 2013.10.06 10:03
Marcysiu

Ty jak zawsze niezawodna i pierwsza. Naprawdę to doceniam, bo jest niedzielny poranek, a Ty już przetarłaś oczęta, przeczytałaś rozdział i go skomentowałaś. Ja wstaję bardzo wcześnie i to nie dlatego, że nie chcę się wyspać, ale mam kłopoty ze snem. To z tego powodu tak wcześnie wklejam niedzielne rozdziały.

Cieplak poznał kobietę, chociaż wydawało się, że jego miłość do Magdy jest nie do ruszenia. Nie chodzi tu o to, że on zakochał się w kimś innym. To dla niego jest po prostu wygodne. Jaśka uważa za dorosłego, choć wcale tak nie jest i to na niego zwala wszystkie obowiązki. Urywa się z domu na kilka dni i nic przez ten czas nie musi robić. Nie musi gotować, sprzątać i zajmować się dziećmi. To co łączy go z nowo poznaną kobietą nie jest poparte żadnym uczuciem a jedynie wygodnictwem. Cierpią na tym dzieci. Oliwy do ognia dolewa pomysł sprowadzenia kochanki do domu i cicha zgoda, by zaczęła się w nim panoszyć. Jasiek jest u kresu wytrzymałości i kiedy wylewa na Betti gorącą zupę pakuje ich oboje i ucieka do Uli. To wielka krzywda i ani Ula ani Marek nie zostawią tak tego. Cieplak musi zostać ukarany i tak się stanie.
Ula rodzi córeczkę, którą Marek traktuje jak własne dziecko. To niezwykle rzadkie zachowanie i prawie nierealne w dzisiejszym świecie. Takie zachowanie mężczyzny musi wynikać z wielkiej miłości jaką obdarza kobietę. Wtedy jest zdolny do największych poświęceń.

Wiem, że szkoła bardzo Cię pochłania, dlatego nie będę naciskać, ale cierpliwie poczekam, aż będziesz miała trochę wolnego czasu. Ja już zapraszam Cię na czwartek do przeczytania kolejnej części.
Bardzo dziękuję za komentarz i cieplutko Cię pozdrawiam życząc jednocześnie mało pracowitego tygodnia. :)
biedronka2012 (gość) 2013.10.06 10:32
Gosiu,

Kolejne rozdziały uświadomiły mi,że to opowiadanie ma sens.
Pkazuje tak naprawdę daw rodzaje męzczyzn.Bartek jako typ mezczyzny ,który jest nieodpowiedzialny, łajdak i tchórz. Marek męzczyzna odpowiedzialny , zachował sie wspaniale wspierał Ulę przez cały czas trwania ciaży to bardzo wazne dla kobiety w tym okresie , akceptacja.

Poród przebiegł bardzo szybko . Czter godziny to krótko, zycze wszystkim kobietom aby porody przebiegały tak szybko, z tego co słyszałąm to poród moze trwac nawet 20 godzin. ;)

Jedynej żeczy której moge się czepić to to ,ze dziecko którego rodzice nie sa małżeństwem , w szpitalu zaraz po urodzeniu w papierach ma nazwisko matki nie ojca. Nazwisko ojca w takich wypadkach za zgoda matki zapisuje sie w urzędzie. Szpital nei ma do tego prawa.

pozdrawiam biedronka
MalgorzataSz1 2013.10.06 11:56
Biedronko

A jednak czytasz.... To naprawdę miłe. Opowiadanie jest bardzo przesłodzone, ale nie podjęłabym się napisania czegoś pozbawionego sensu.
Oprócz ukazania tak dwóch skrajnie różnych charakterów a mam tu na myśli Marka i Bartka w tym opowiadaniu chodzi głównie o postawę rodziców wobec dzieci szczególnie zaś córek będących w przypadkowej ciąży. Ja ukazuję tu postawę drastyczną jaką prezentuje Józef Cieplak.

Poród trwał dość krótko. Ulę przedstawiam tu jako osobę szczupłą a takim kobietom łatwiej jest rodzić niż tym przy kości. U tych drugich jest też więcej komplikacji.
Jeśli chodzi o nazwisko dziecka nie wgłębiałam się w przepisy jakie obowiązują w takiej sytuacji. To nie jest historia prawdziwa. W realu być może jest tak jak piszesz, u mnie tak to właśnie wygląda. Ja nigdy nie byłam w takiej sytuacji. Na pewno wiem, że szpital zgłasza narodziny dziecka do urzędu i podaje za zgodą matki nazwisko ojca. W tym przypadku nawet jeśli początkowo dziewczynka zapisana by była nazwiskiem Cieplak to i tak w urzędzie figurowałaby pod nazwiskiem Dobrzańska. Sprawy urzędowe są tu generalnie bez znaczenia. Głównie chodziło o to, żeby już na starcie nie było kłopotów a Basia została oficjalnie uznana jako córka Marka.

Cieszę się, że zaglądasz i bardzo dziękuję Ci za komentarz.
Serdecznie pozdrawiam. :)
lectrice (gość) 2013.10.06 12:13
Cale szczescie, ze te dzieci maja Ule i maja sie do kogo zwrocic o pomoc.
Do tego Ula jest w prawie stalym zwiazku i partner nie ma nic parzeciwko temu by zajac sie dziecmi (sam nawet organizuje pomoc).
To wszystko jest takie naturalne, zwyczajne , a jednak w zwyklym zyciu raczej nie za czeste. Zazwyczaj ludzie zadaja sobie wiele pytan zanim sie zaangazuja w tak rozlegla pomoc i to na cale zycie (w przypadku Betti to jest dla Marka jak drugie ojcostwo, a pierwsze "ojcostwo" to tez nie jego naturalne dziecko).
Miejmy nadzieje,ze jest on pewien tego co robi i te pytania , ktorych teraz sobie nie zadaje nie najda go potem , kiedy bedzie za pozna by sie wycofac.

Tak bylo z Cieplakiem, zakochal sie , ozenil , splodzil dzieci ale podpora byla jego zona, on sam chyba wszystkiego do konca nie przemyslal , bo jak sie zawalil jego maly swiat to nie byl w stanie sprostac zyciu.
MalgorzataSz1 2013.10.06 13:05
Lectrice

Czasami tak bywa, że to mężczyźni są o wiele mniej odporni na stresy niż kobiety. Tak to właśnie wygląda w przypadku Cieplaka. Pogubił się chłop i tyle. Nie przyszło mu do głowy, że po śmierci żony jego dzieci cierpią o wiele bardziej niż on. Podszedł do tej rozpaczy bardzo egoistycznie a potem coraz bardziej brnął, bo zamiast otoczyć dzieci opieką i miłością zgotował im małe piekiełko. Jak pisałam wyżej ta druga kobieta to czyste wygodnictwo z jego strony, bo ugotuje, upierze i weźmie na głowę życiowe problemy.

Jeśli chodzi o Marka, to z całą pewnością przemyślał wszystko dogłębnie i nie będzie zadawał sobie tego typu pytań. Jego działania są spontaniczne, ale wynikają przede wszystkim z miłości, którą czuje do Uli. Poza tym w tym opowiadaniu przedstawiam go bardzo pozytywnie jako dobrego, potrafiącego współczuć człowieka i nie tak trudno mu się zdobyć na takie gesty zarówno wobec Uli jak i jej rodzeństwa.
Masz rację. Takie postawy powinny być jak najbardziej naturalne, ale świat jest zepsuty a ludzie nastawieni snobistycznie i zwykle kalkulujący, co będą mieli w zamian, jakie korzyści, jeśli zachowają się w podobny sposób wobec bliźniego. To smutne, ale niestety prawdziwe.

Bardzo dziękuję, że skomentowałaś i serdecznie Cię pozdrawiam. :)
Amicus (gość) 2013.10.06 18:06
Wreszcie udało mi się napisać kilka słów po długiej przerwie. Mam nadzieję, że mi wybaczysz to przeciągające się milczenie, ale wiele się ostatnio działo... Dziś lub jutro postaram się wreszcie(!) odpisać na maila, to wszystko wyjaśnię. Zresztą to, że nie komentowałam, nie oznacza, że nie czytałam. Udawało mi się na komórce zalogować i być w miarę na bieżąco. Ale ad rem. Marek cierpliwie czekał. Był obok, pomagał i starał się nie narzucać. To przyniosło efekty. Ula odwzajemniła jego uczucie i pozwoliła na stałe zagościć mu z życiu swoim i swojej córki. On nie tylko opiekuje się ciężarną, ale bierze również na siebie pomoc jej rodzeństwu, którego ojciec zwariował. Człowiek, który pozwala krzywidzić własne dzieci jest nic nie wart, a taki, który dodatkowo sam się nad nimi znęca to już tragedia. Dobrze, że Jasiek z Beatką znaleźli spokojną przystań dzięki Uli i Markowi.
Mała Basia wreszcie pojawiła się na świecie. Ula nie chce narzucać na Marka żadnych obowiązków, nie chce go obarczać swoim dzieckiem, jednak on chętnie bierze na siebie tą odpowiedzielność i w świetle prawa staje się ojcem. A w zasadzie nie staje się nim. On nim już jest, już się nim czuje...od dawna. Chyba od momentu USG.
Cudowana ta Twoja sielankowa historia. Z przejmnością przeczytam kolejne części.
Pozdrawiam Cię serdecznie :)
MalgorzataSz1 2013.10.06 18:28
Amicus

Czekałam na Twój komentarz i nawet pomyślałam sobie, że tak od razu z kopyta wraz z rozpoczęciem roku akademickiego wzięli was w karby. Mam nadzieję, że jednak się mylę a przyczyna Twojej nieobecności zgoła inna.

Mój słodziak dobiega końca. Jeszcze tylko dwa rozdziały i będzie wszystko wiadomo. Cudów nie ma i doskonale wiemy, że w naszej szarej rzeczywistości tacy mężczyźni jak Marek po prostu się nie zdarzają a jeśli nawet, to bez wątpienia to wymierające gatunki jak mamuty.
On sprawdził się w stu procentach we wszystkim. Sielanka trwa i tak już będzie do końca. Nie będzie jej natomiast w przypadku Cieplaka, chociaż myślę sobie, że chyba nie skrzywdzę go aż tak bardzo. Facet nie lubi mieć problemów i chętnie zrzuca je na barki innych i ja w jakiś sposób zdejmuję mu z ramion kłopot, ale o tym w ostatnim rozdziale.
Dzięki, że dotarłaś, przeczytałaś i skomentowałaś. Pozdrowionka. :)
Abstrakt (gość) 2013.10.08 12:19
Witaj Małgosiu :-)
rwane są te moje komentarze ostatnio...
Fajnie czytać o takich ludziach, nawet jak są tylko bajkowi, kompletnie odrealnieni :-) Wyobrażać sobie, że są tacy. Łudzić się, a może nóż widelec, prawda?
Zwykle wiele jawi się nam w barwach głebokiego grafitu, postrzegamy ludzi w kontekście zła, prowokując je często. Niedowierzamy, że może są ludzie, którzy dobro mają we krwi, nie boją się wychodzić na przeciw przemocy, pomagają, opiekują się. A jednak. Przecież to nie tylko kwestia wyobraźni, pisowni. Przecież to mogą być przykłady, z zycia gdzieś wzięte. Wolę podążać tą drogą :-)
Małgosiu, napisałaś o tym opowiadaniu słodziak. Fajnie. I nazwałaś rzecz po imieniu.
Może się powtarzam, ale taka fikcja literacka, o takim zabarwieniu potrafi skutecznie poprawić humor a nawet sprowokować pewne działania. Jeśli okaże się, że właśnie jakiś młody człowiek zrobił coś dobrego, nawet malutkiego, na bazie tych treści, to odniosłaś sukces. Bo proste rzeczy są najprostsze i najfajniejsze, prawda? Najbardziej cieszą.
Lubię taki oddech, naprawdę. Oddala od codziennych zwiariowanych trosk, kłopotów i daje fajną perspektywę :-)

A co do bohaterów to seniora Cieplaka wymalowałaś niemiłosiernie, jest biedakiem emoconalnym, totalnie niepozbieranym dorosłym człowiekiem. Może nawet zadufanym w sobie, z kategorii mnie się wszystko należy, opieram się na plecach innych. Nie przepadam za takimi typami, a jednak daje tutaj dobrą przeciwwagę. Za to Marek to chodzący ideał. Przynajmniej w zakresie tych wszystkich działań, które miał okazję zrobić. Odpowiedzialny, taktyczny. Operatywny. Fajny taki. Budzący sympatię no i chwytający za serce. Ula, dzielna i mimo wszystko charakterna. Lubię te Twoje postaci :-)
Zdaje się, że to jest niewyczerpalny temat. I tak trzymać ;-)
Pozdrawiam Cię serdecznie Małgosiu
MalgorzataSz1 2013.10.08 14:26
Abstrakt

Już zaczęłam podejrzewać, że odpuściłaś sobie mój blog, bo przesłodził Cię dokumentnie. Cieszę się, że tak nie jest.
Sama lubię myśleć, że jednak są na świecie ludzie pokroju Marka totalnie bezinteresowni i gotowi ściągnąć z grzbietu ostatnią koszulę. Sama staram się również postępować podobnie choć pewnie do ideału to mi jeszcze daleko. Mimo to usiłuję pomagać, chociaż moje możliwości są bardziej niż skromne. Kiedy ma się środki wtedy najłatwiej jest wesprzeć, choć jak pisałam już kiedyś czasem wystarczą słowa pociechy i wsparcia.

W tym opowiadaniu Cieplak nie wypada najlepiej. Jego działania cechuje pewna chaotyczność i brak logiki. To tak jakby popadał z jednej skrajności w drugą. Ulę wyrzucił z domu tylko dlatego, że obawiał się opinii sąsiadów i dlatego, że skromne środki materialne nie pozwalały na utrzymanie niemowlęcia. Przynajmniej tak twierdził. Teraz znalazł sobie kobietę, sprowadził ją do domu i nagle nie ma obiekcji, co na to powiedzą jego sąsiedzi? Brak jakiegokolwiek sensu w tych poczynaniach.

To by było wspaniale, gdyby tym opowiadaniem udało się kogoś zmotywować do działań pozytywnych i pomocy komuś, kto jest naprawdę na życiowym zakręcie. Uważałabym to za swój mały sukces.
Bardzo się cieszę, że w Tobie te moje historyjki wywołują takie pozytywne reakcje. To prawdziwa pochwała dla moich starań. Bardzo Ci dziękuję za komentarz i zapraszam na czwartek.
Serdecznie pozdrawiam. :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz