"Wariacje na temat Uli i Marka"
09 marzec 2012
ROZDZIAŁ XII
Część 1
Nadszedł grudzień, a wraz z nim śnieżyce i zawieje. Mróz skuł jezioro
lodem tak grubym, że spokojnie można by było przejść na jego drugą
stronę. Obsługa ośrodka dzielnie walczyła każdego dnia, odgarniając
łopatami świeżo spadły śnieg. Witek przynajmniej dwa razy dziennie
uruchamiał mały spychacz i odśnieżał drogę, aż do zjazdu z autostrady.
Gości nie było wielu, a ci, którzy przyjechali nie byli zbyt
absorbujący.
Ula czuła się już znacznie lepiej. Lubiła siadywać w oknie z nosem
przyklejonym do szyby i kontemplować ten bajkowy krajobraz. Opieka i
troska pani Marii sprawiła, że znikła bladość z jej policzków i coraz
częściej ukazywały się na niej rumieńce. Troszkę przytyła. Nie wydawała
się już taka koścista jak wcześniej. Można było nawet zaryzykować
stwierdzenie, że wreszcie nabrała kobiecych kształtów. Zniknął też z
oczu smutek ustępując miejsca radosnym iskierkom w jej chabrowych
oczach. Już nie patrzyła w przyszłość tak pesymistycznie. Z czułością
gładziła niewidoczny jeszcze brzuszek zaczynając się wreszcie cieszyć
nadchodzącym macierzyństwem.
Dzień przed wigilią pojawił się Maciek. Tak bardzo się za nim stęskniła,
że jak nienormalna rzuciła mu się na szyję niemal go dusząc. Gdy go
wreszcie uwolniła od siebie przyjrzał jej się dokładnie od stóp do głów.
- Nooo! Pani prezes, wreszcie zaczyna pani przypominać tę dziewczynę,
którą pamiętam. A tak poważnie, to wyglądasz o niebo lepiej, niż w dniu,
w którym cię tu przywiozłem. I gratuluję ciąży. Jak mi twój tata
powiedział, to prawie zjechałem z krzesła. Dzieciaki też dobrze przyjęły
tą wiadomość, choć twój tata obawiał się ich reakcji. Betti bardzo się
ucieszyła, że zostanie ciocią, a Jasiek skomentował po swojemu „Wow!
Siostra. Ale pojechałaś…” – roześmiali się serdecznie.
- To, co ? Jesteście już spakowane? Gdzie pani Maria? – Rozejrzał się.
- Jesteśmy. Pójdziemy po nią, a ty weźmiesz nasze bagaże, dobrze? – Poszli w stronę zajmowanych przez Ulę i Marię pokoi.
Obie panie usadowiły się na tylnych siedzeniach samochodu. Maciek
upewniwszy się, że jest im wygodnie i ciepło, ostrożnie ruszył w drogę
do Rysiowa. Wyczekiwano tam na nie z niecierpliwością. Beatka, co chwilę
dolatywała do okna obserwując drogę. Wreszcie usłyszeli jej pisk.
- Jadą! Jadą! Tata, już są! – Podskakiwała radośnie.
Przeszli do przedpokoju i już za chwilę witali Ulę, która przechodziła z
rąk do rąk stęsknionej rodzinki. Serdecznie przywitano też Marię,
szczególnie Józef otoczył ją wielką atencją prowadząc do gościnnego
pokoju.
- Dziękuję pani Mario – mówił półszeptem – za opiekę nad moją Ulą. Od
razu widać jej skutki. Wygląda o wiele lepiej i chyba przybrała na
wadze.
- Tak panie Józefie. Jest znacznie lepiej. Przestała płakać i zaczęła
myśleć o dziecku, dzieciach. To dobrze, bo teraz tylko na tym powinna
się skupić.
Po południu przyjechała Ala. Radości nie było końca, jak zobaczyła je
obie. Wspólnie zabrały się za przygotowania jutrzejszej, wigilijnej
kolacji. Ula, jak zwykle lepiła swoje popisowe pierogi, Ala zajęła się
rybami. Dzieci pod okiem pani Marii ubierały w pokoju choinkę, a Józef
obładowany prezentami czmychnął do garażu, żeby je tam ukryć, w końcu
Beatka nadal wierzyła w świętego Mikołaja. Jutrzejszy dzień zapowiadał
się bardzo emocjonująco.
Tak też było rzeczywiście. Wszystko się pięknie udało. Potrawy były pyszne,
a życzenia wspaniałe, przy których potoczyła się niejedna łza. Przebrany
za Mikołaja Józef rozdawał wszystkim prezenty. Dom tętnił radością i
kolędami śpiewanymi wspólnie przy choince. Siedzieli do późna, ale w
końcu zmęczenie wzięło górę i rozeszli się do przygotowanych wcześniej
łóżek. Było trochę ciasno, ale nikt się tym nie przejmował. Zmęczona Ula
wolno wchodziła na górę. Miała spać z Beatką. Usłyszała nagle dźwięk
przychodzącego sms-a. Wróciła na dół i wyjęła z torebki telefon. Na
wyświetlaczu ukazało się imię „Marek”. Zawahała się. Miała wątpliwości,
czy go odebrać, ale jednak ciekawość zwyciężyła.
Promyczku mój. Z okazji świąt,
życzę ci zdrowia i pomyślności, nieustającego uśmiechu na twojej
ślicznej buzi i radości, którą zawsze widziałem w twych lazurowych
oczach. Pociechy i wsparcia, którego nie potrafiłem ci dać, a także
tego, żebyś już nigdy nie trafiła na takiego drania jak ja, który
potrafi tylko krzywdzić i ranić. Kocham cię Ula. Zawsze będę cię kochał.
Szczęśliwych i udanych świąt.
Wpatrywała się jak zahipnotyzowana w mały ekranik komórki, na który z
coraz większą intensywnością kapały jej łzy. Rozum walczył z sercem, a w
głowie kołatały słowa.
- Nie wierzę, nie wierzę, nie wierzę w to, co czytam.
Zaraz po świętach Maciek odwiózł je z powrotem do ośrodka. Następnego
dnia Ula miała przecież umówioną wizytę u doktor Kobieli. W czasie
podróży wspominały jeszcze pobyt w Rysiowie. Szczególnie Maria była pod
wielkim wrażeniem atmosfery panującej w domu Cieplaków. Miała już swoje
lata i przeżyła w życiu niejedno, ale nigdzie nie doświadczyła takiego
ciepła, miłości, wzajemnego wsparcia i opiekuńczości względem siebie,
jak w tym skromnym domu. Po przyjeździe szybko rozpakowały rzeczy i
zasiadły jeszcze przed kominkiem, grzejąc nogi i popijając gorące kakao.
Część 2
Wigilia w domu Dobrzańskich zaczęła się dość późno ze względu na Marka.
Musiał być tego dnia w firmie, żeby pracownikom, zgodnie z tradycją
urządzić firmowy opłatek, złożyć życzenia i wręczyć symboliczne prezenty
w przygotowaniu, których wydatnie pomogła mu Paulina.
Od czasu rozstania z Ulą działał jak w amoku. Harował jak przysłowiowy
wół. Musiał wyjść z impasu i koniecznie poprawić sprzedaż F&D
Sportiwo. Miał zaledwie miesiąc, o czym wielokrotnie przypominał mu
Terlecki. Przyszło mu do głowy, że mógłby część kolekcji sprzedawać za
granicą, a przynajmniej tę część, która nie nosiła charakteru stricte
narodowego. Przecież oprócz strojów dla drużyny, była cała masa innych.
Zaczął więc działać. Uruchomił swoje stare kontakty, a dzięki starym
nawiązał nowe i w krótkim czasie podpisał dwie korzystne umowy na
sprzedaż we Francji i w Niemczech. Kolekcja spodobała się. Stroje
schodziły jak przysłowiowe bułeczki, szwalnie urabiały się po łokcie, a
na konto firmy zaczęły spływać pierwsze profity. Prezes był zadowolony i
zacierał ręce.
W wigilię rano poprosił Violettę, żeby zwołała wszystkich do sali
konferencyjnej. Sam wcześniej sprawdził, czy wszystko jest przygotowane
tak, jak sobie życzył. Rzeczywiście, na szklanym stole piętrzyły się
kanapki i ciasta. Stał szampan i kieliszki, a w kącie ustawione były
papierowe torby z prezentami.
Zaczęli się schodzić pracownicy. Kiedy upewnił się, że już wszyscy są, zaczął.
- Kochani. Ten rok nie był łatwy. Wielokrotnie piętrzyły się przed nami
problemy, ale dzięki wam udało się je przezwyciężyć. Dziękuję wam za ten
rok. Wiem, że trochę narzekacie na wysokość pensji. Niestety z uwagi na
trwający kryzys byliśmy zmuszeni wstrzymać podwyżki i mam nadzieję, że
nie na długo. Z uwagi na to, iż kolekcja F&D Sportiwo została bardzo
dobrze przyjęta i świetnie się sprzedaje zarówno we Francji jak i w
Niemczech, co przekłada się rzecz jasna na dochodowość firmy
postanowiłem zrekompensować wam tę niedogodność związaną z zamrożeniem
płac. W związku z tym każdy z was znajdzie na swoim koncie
satysfakcjonującą, mam nadzieję, premię. – Rozległy się oklaski.
- Moi drodzy z okazji nadchodzących świąt życzę wszystkim zdrowia,
pomyślności i radości i obyśmy się spotkali za rok w takim samym gronie.
Wesołych świąt.
Uniósł kieliszek wypełniony szampanem, a w ślad za nim poszli
pracownicy. Potem było wręczanie prezentów i indywidualne życzenia, po
których Marek pojechał do domu na Sienną. Obiecał rodzicom stawić się na
wigilii, choć wcale nie miał na to najmniejszej ochoty. Przed
osiemnastą zjawił się w domu rodziców.
Helena Dobrzańska z troską i obawą przyglądała się swojemu synowi. – Gdzie podział się ten zawadiacki, tryskający energią, chłopak.
- Musiała przyznać, że bardzo się zmienił. Znała już historię jego
miłości do Uli. Opowiedział jej i ojcu któregoś dnia. Nie mogli
uwierzyć, że był zdolny zrobić jej takie świństwo. Przecież nie tak go
wychowali. Jednocześnie współczuli mu i podziwiali twardość charakteru
Uli. Dostał dobrą lekcję pokory i na pewno wyciągnął z niej właściwe
wnioski. Patrzyła jak bez apetytu grzebie widelcem w talerzu. Wyraźnie
zmarniał a na wychudzonej twarzy rzadko gościł uśmiech. Gdzie niegdzie
na skroniach zauważyła kilka siwych włosów.
- Synku zjedz coś. Jak na razie to tylko bawisz się tym, co masz na talerzu – powiedziała z troską.
- Nie mam ochoty mamo. Nie jestem głodny. – Odpowiedział jej cicho.
Senior podniósł na niego wzrok.
– Ula nie odzywała się?
- Nie, chyba dalej mnie nienawidzi. Nawet nie wiem, gdzie ona jest.
Próbowałem wypytać Maćka, tego jej przyjaciela, ale on milczy jak grób.
Ma mi za złe, że ją tak podle potraktowałem i ma rację. Powinien mi
jeszcze przyłożyć. Zasłużyłem. – Biczował słowami sam siebie.
- Marek, nie możesz się tak katować. Ona prędzej, czy później wróci i
może popatrzy na ciebie inaczej, może wybaczy. To dobra dziewczyna i na
pewno nie będzie długo chować urazy.
- Nie wiem tato. Nie wiem. Chyba za bardzo ją skrzywdziłem – powiedział z żalem. – Nie mówmy już o tym. To za bardzo boli.
- Febo się nie zjawią? – Zapytał, zmieniając temat.
- Nie. Alex siedzi we Włoszech, a Paulina poleciała z Korzyńskim do Rosji, do jego rodziców – wyjaśniła Helena.
- No, brzmi poważnie. Wiedziałem, że on jest tym właściwym dla niej mężczyzną i miałem, jak widać rację.
- Miałeś. Teraz i my to dostrzegliśmy, że nie bylibyście ze sobą
szczęśliwi. Dobrze jednak się stało, że odwołaliście ten ślub. - Marek
zerknął na zegar na kominku.
– Zrobiło się późno, będę się zbierał – rzekł podnosząc się od stołu.
- Zostań. Przecież możesz nocować w swoim pokoju – prosiła Helena.
- Nie mamo, wolę być sam. Przepraszam i dziękuję za kolację.
Opuścił dom rodziców. Wsiadł do samochodu i wyjechał z posesji. Jechał
wolno. Padał gęsty śnieg uniemożliwiający szybką jazdę. W domu zaległ na
kanapie z pilotem w ręku przerzucając bezmyślnie kanały. Nagle poderwał
się i złapał za komórkę. Prędko wstukiwał kolejne słowa tworzące treść
sms-a. Po przeczytaniu całości wybrał numer Uli i nacisnął „Wyślij”.
Część 3
- Może pani wytrzeć brzuch – powiedziała doktor Kobiela podając Uli kłąb
ligniny. – Wszystko jest już jasne i z całą pewnością mogę stwierdzić,
że to będą bliźnięta pani Urszulo. Oczywiście na rozpoznanie płci jest
stanowczo za wcześnie, ale ciąża z tego, co widzę rozwija się
prawidłowo. Pani też wygląda znacznie lepiej – uśmiechnęła się z
sympatią do Uli.
- Była pani już w laboratorium na pobraniu krwi? – Spytała.
- Tak. Jak tylko stąd wyjdę muszę iść jeszcze do doktora Kosteckiego.
- W takim razie nie zatrzymuję już pani. Widzimy się za dwa miesiące.
Gdyby się coś działo, to proszę dzwonić – wręczyła jej wizytówkę. –
Mieszkam tu w miasteczku i jestem mobilna, więc zawsze mogę podjechać do
ośrodka, gdyby pani nie mogła.
Ula popatrzyła z wdzięcznością na lekarkę.
- Bardzo dziękuję pani doktor. Do zobaczenia w takim razie.
Zeszła na parter i skierowała się wprost do gabinetu Kosteckiego.
- Dobrze, że pani jest – powiedział po przywitaniu – mamy już wyniki i
muszę panią pochwalić. Są o niebo lepsze od poprzednich. Żelazo się
prawie unormowało, a i cukier jest dość dobry. Wychodzimy z anemii pani
Urszulo. – Jego okrągła, jowialna twarz przybrała radosny wygląd. Ula
uśmiechnęła się promiennie.
- To znaczy, ze jestem już zdrowa? – Chciała to usłyszeć.
- No, prawie. Nadal proszę brać witaminy, dobrze się odżywiać i nie
przemęczać się. Proszę też do mnie zajrzeć, jak będzie pani z kolejną
wizytą u ginekologa.
- Na pewno to zrobię – zapewniła lekarza i uścisnąwszy mu na pożegnanie dłoń wyszła z gabinetu.
Po nowym roku Maria zaczęła wprowadzać Ulę w arkana księgowości ośrodka.
Ula poczuła się wreszcie w swoim żywiole. Cieszyło ją, że nie spędza
już czasu na zbijaniu bąków, ale jest wreszcie komuś potrzebna. Praca
pochłonęła ją bez reszty, choć musiała przyznać, że w porównaniu z jej
obowiązkami w F&D, gdzie wiecznie była zagoniona i nie miała na nic
czasu, to był pikuś. Nie narzekała też na brak gości. Często odwiedzał
ją ojciec z Alą i rodzeństwem. Czasem wpadał Maciek. Uspokoiła się ta
jej życiowa huśtawka i chociaż nadal w jej głowie obecny był ciągle
Dobrzański, to były również momenty, że w natłoku zajęć zapominała o
nim. Pod koniec marca poznała płeć dzieci. Tak dzieci, bo była i
dziewczynka i chłopczyk. Ucieszyła się i zaraz zadzwoniła do taty, żeby
mu o tym powiedzieć. Ciąża przebiegała bez komplikacji. Jej brzuszek z
każdym miesiącem stawał się większy i im bardziej się powiększał tym
bardziej ona niecierpliwie czekała tych narodzin. Pod koniec maja
zwolniła tempo. Maria widząc, jak jest jej już ciężko zabroniła jej tak
intensywnie pracować.
- Musisz się oszczędzać teraz moje dziecko. Trzeba nabrać sił przed
porodem – mówiła. Ula nie sprzeciwiała się. Była zdyscyplinowana i nie
darowałaby sobie gdyby z jej winy miało ucierpieć któreś z dzieci.
Pewnej lipcowej nocy wyrwał Marię ze snu przeraźliwy krzyk. Usiadła
półprzytomnie na łóżku i uświadomiła sobie, że to Ula krzyczy. Zerwała
się na równe nogi i pośpieszyła do jej pokoju. Otwarłszy na całą
szerokość drzwi ujrzała leżącą na mokrym prześcieradle, wijącą się w
bólach Ulę.
– Cholera, zaczęło się – pomyślała. Trzęsącymi się ze
zdenerwowania rękami złapała telefon Uli i wyszukała w nim numer do
doktor Kobieli. Po kilku sygnałach usłyszała zaspany głos kobiety.
- Pani doktor? Mówi Maria Warska. Ula zaczęła rodzić. Odeszły jej wody.
Ma częste skurcze. Chyba nie damy rady jej dowieźć do szpitala, to za
daleko Nie wiem, co robić, ona bardzo cierpi.
- Zaraz tam przyjadę. Proszę przygotować ręczniki i gorącą wodę. Rozłączyła się.
Maria poszła do łazienki. Zmoczyła ręcznik i wytarła Uli czoło.
- Już dobrze Ula, doktor Kobiela zaraz tu będzie i pomoże ci. Obudzę
Gosię i Witka. Mogą być potrzebni. – Ula z grymasem pokiwała głową.
Po dwudziestu minutach zjawiła się lekarka. Zbadała Ulę i powiedziała do Marii.
- To nie potrwa długo. Dzieci już pchają się na świat. Proszę nas
zostawić teraz i mieć w pogotowiu ręczniki. Jak będą potrzebne to
zawołam, dobrze?
Maria wyszła i usiadła na korytarzu. Popatrzyła na stojących Gosię i Witka.
- Przepraszam, że was obudziłam, ale zupełnie straciłam głowę.
- Nic się nie stało. Zaczekamy razem z panią – odezwała się Gosia. Może
pójdę do kuchni i zrobię kawę. Nie wiadomo, jak długo to potrwa.
- Lekarka powiedziała, że niedługo, ale chętnie napiję się kawy. I tak
już dzisiaj nie zasnę. – Maria zacisnęła powieki. – Denerwuję się. Mam
nadzieję, że urodzi szczęśliwie.
- Na pewno – odpowiedział Witek.
Czas wlókł się niemiłosiernie. Coraz częściej dochodził do ich uszu
rozpaczliwy krzyk Uli, rozdzierający ciszę uśpionego hotelu. Wreszcie po
niespełna godzinie z pokoju wychyliła się głowa lekarki. Usłyszeli
także kwilenie dzieci.
- Dajcie ręczniki i przynieście jeszcze wodę. Najlepiej w jakiejś dużej
misce. Muszę umyć noworodki. – Bez mrugnięcia okiem Witek z Gosią
pognali do kuchni.
- Już po wszystkim. - Doktor Kobiela położyła rękę na ramieniu Marii. –
Ula jest cała i zdrowa. Czuje się dobrze. Dzieci też. Mają zdrowe płuca i
głośno krzyczą. Słyszy pani? Jak tylko je wykąpię, będzie pani mogła do
nich wejść. – Odebrała z rąk Witka miskę i ręczniki i wycofała się do
pokoju. Po pół godzinie wyszła stamtąd.
- Będę jechać, już świta, może złapię jeszcze trochę snu. – Zwróciła się
do Marii. – Jutro, a właściwie to już dzisiaj tu zajrzę i przywiozę
pediatrę, niech obejrzy dzieci. Ula niech odpoczywa. Przebierzcie ją
ostrożnie w czystą koszulę i zmieńcie pościel. Do zobaczenia.
Maria z Gosią weszły do środka. Maria podeszła do Uli i pocałowała ją w spocone z wysiłku czoło.
- Już dobrze maleńka, już dobrze. Byłaś bardzo dzielna. – Mówiła
uspokajająco. Podniosła zawinięte w ręcznik jedno z dzieci i podała je
Gosi. Drugie przygarnęła do siebie. Podeszły do Uli.
- Zobacz Uleńko, jakie one śliczne. Mają takie ciemne włoski. To pewnie po ojcu. Ciekawe, do kogo będą bardziej podobne?
- Wiesz Ula, – odezwała się milcząca dotąd Gosia – mam w domu łóżeczko
po moich chłopakach. Poproszę Romka, żeby je przyniósł. To wprawdzie
prowizorka, ale na razie będzie przydatna. Zmienimy trochę rozkład mebli
i wstawimy je tutaj.
- Dziękuję Gosiu – słabym głosem powiedziała Ula.
Położyły dzieci na fotel i zaczęły zmieniać pościel. Przebrały potem Ulę. Gosia już poszła, a Maria powiedziała.
- Spróbuj zasnąć moje dziecko. Musisz odpocząć. Ja zostanę i będę czuwać
nad dziećmi. Jutro, jak poczujesz się silniejsza, zadzwonimy do twojego
taty i przekażemy radosną nowinę.
Ula zamknęła oczy. Była szczęśliwa. Mimo ogromnego bólu szarpiącego jej
brzuch, była naprawdę szczęśliwa. Wreszcie je ma, jej dwa skarby.
Bezgraniczna miłość do nich nie mieściła się w jej sercu.
Część 4
Dzieci chowały się zdrowo i rosły jak na drożdżach Rzadko chorowały, bo
zdrowy klimat okolicy sprzyjał ich rozwojowi. Z każdym dniem zauważała,
jak bardzo są podobne do Marka. Szczególnie Jaś. Był miniaturką swojego
ojca. Te same kruczo-czarne włosy niesfornie sterczące na głowie. Te
same stalowo-szare oczy oprawione w długie rzęsy i te dołeczki, kiedy
się uśmiechał. Marysia też je miała i tak, jak brat czarne włosy.
Jedynie oczy odziedziczyła po Uli. Były duże, szafirowe. Charakter też
chyba odziedziczyły po niej. Były raczej spokojne. Nie rozrabiały i
dzięki temu Ula mając je ciągle na oku lub zostawiając pod opieka Marii,
mogła spokojnie wrócić do pracy.
Rodzina Cieplaków była teraz częstymi gośćmi ośrodka. Przyjeżdżali
niemal, co tydzień. Józef był bardzo dumny ze swoich wnuków, a Beatka
wniebowzięta, że Ula pozwalała jej się nimi zajmować. W grudniowe święta
odbył się ślub Ali i Józefa. Uszczęśliwiona tym faktem Maria nawet nie
chciała słyszeć, żeby mieli go zorganizować gdzieś indziej, niż u niej w
hotelu. Ula była zachwycona. Widziała szczęście w oczach ojca i radość
Ali. Bliźniaki za chwilę kończyły pół roku. Odetchnęła. Nareszcie
wszystko wychodziło na prostą.
Firma Febo&Dobrzański też wychodziła na prostą. Marek pracował jak
szalony. Ciągle w ruchu, ciągle w biegu. Byle nie myśleć, byle nie
myśleć… Pozyskiwał nowych kontrahentów, zawierał umowy, podliczał zyski.
Wreszcie stać go było, żeby podnieść ludziom pensje. Wrócił do starego
pomysłu Uli i rozwinął sieć sklepów, bezustannie motywował Pshemko, a on
w zamian odwdzięczał mu się genialnymi kolekcjami. Coraz częściej
słyszał od ojca, jaki jest z niego dumny. Jednak wszystko to nie
cieszyło prezesa. Spalał się z tęsknoty za tą jedną, jedyną. Nadal nie
miał pojęcia, gdzie ona jest. Szukał jej wszędzie i pytał wszystkich
dookoła chcąc uzyskać jakiekolwiek informacje na jej temat. Ale jak na
złość odnosił wrażenie, że wszyscy zmówili się przeciwko niemu i nabrali
wody w usta. Nie miał odwagi po raz kolejny jechać do Rysiowa i prosić
ojca Uli o pomoc. Wiedział, że ten związany tajemnicą, jaką jej złożył,
nic mu nie powie. Próbował podpytać Alę. Lecz jednak i ona odmówiła mu
wyjawienia miejsca jej pobytu. Nie wiedział już, co robić. Coraz
bardziej zamykał się w sobie i robił nieprzystępny. Nadal dobrze
traktował pracowników, ale nie potrafił już cieszyć się życiem tak, jak
kiedyś. Oni szanowali go, za determinację w walce, którą podjął, żeby
ratować firmę i żeby ich ochronić przed utratą pracy, ale podchodzili do
niego z dystansem. On nie obdarzał ich jak niegdyś beztroskim
uśmiechem, bo ten przestał już istnieć na jego twarzy dawno temu.
Sebastian nie mógł tego zrozumieć. Współczuł mu bardzo i żałował, że
Marek się aż tak zmienił. Żył teraz jak mnich. Ciężko pracował do późna,
jechał potem do domu i rano praktycznie otwierał biura. Wszystkie
starania Sebastiana, żeby rozruszać go chociaż trochę, paliły na
panewce. Nie pozwalał się nigdzie wyciągnąć ani na imprezy, ani na
popijawy w klubie. Pod względem towarzyskim prezes się ewidentnie
staczał.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz