Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 5 października 2015

"Wariacje na temat Uli i Marka" - rozdział 13

"Wariacje na temat Uli i Marka" 

  09 marzec 2012  
ROZDZIAŁ XIII


Rok i trzy miesiące później.


Część 1


Siedział za biurkiem i bezmyślnie wpatrywał się w ekran monitora. Był sam. Godzinę temu wszyscy poszli już do domu. Znowu wróciły wspomnienia i ten znajomy ból w okolicy serca. Czy on jeszcze kiedyś będzie szczęśliwy? Coraz bardziej w to wątpił. Nigdy nie przypuszczał, że poniesie tak surową karę za swoje czyny.
- Lepiej już skończyć ze sobą niż tak cierpieć do końca życia. Nie odzyskam jej i nie odnajdę. Uciekła przede mną i starannie się ukryła, żeby nie musieć mnie już więcej oglądać. Boże! Jakiż byłem głupi. Czego ja się spodziewałem, że wybaczy mi? Tak po prostu? Gdybym tylko mógł cofnąć czas… W tym hotelu była taka cudowna i taka moja…
Zesztywniał nagle na krześle. Jego szare komórki zaczęły swój szaleńczy taniec w głowie.
Może by tam pojechać? Ula tak bardzo pokochała to miejsce. Było nam tam cudownie i byliśmy naprawdę szczęśliwi. Pojadę. – Zdecydował. - Poszukam naszych śladów. Może tam odnajdę ukojenie i spokój.
Nerwowo wklepał w wyszukiwarkę nazwę i adres hotelu. Ukazała mu się właściwa strona. Złapał za telefon i wybrał numer.
- Dzień dobry pani. Czy macie wolne pokoje?
- Tak, mamy. O tej porze roku nie ma zbyt wielu gości. – Odezwał się głos po drugiej stronie słuchawki.
- To świetnie. Chciałbym zarezerwować pokój na tydzień. Jednoosobowy.
- A od kiedy?
- Od jutra.
- Dobrze. Proszę mi podać jeszcze swoje personalia.
- Nazywam się Marek Dobrzański i już kiedyś byłem gościem waszego hotelu.
- Rezerwacja przyjęta. Przyjedzie pan rano, czy po południu?
- Rano. Dość wcześnie rano.
- Przyjęłam i zapisałam.
Bardzo pani dziękuję. Do widzenia – rozłączył się.
Zadzwonił do Sebastiana. Nie chciał firmy zostawiać bez gospodarza.
- Słuchaj Seba. Chcę jutro wyjechać. Na tydzień. Prosiłbym cię, żebyś popilnował mi firmy. Na razie nie ma nic ważnego do załatwienia i każdy wie, co ma robić. Muszę odpocząć. Jestem wykończony.
- Jasne stary. Nie ma sprawy. Będę trzymał rękę na pulsie. O nic się nie martw i jedź. – Dzięki Seba. Zadzwonię jeszcze do ojca i uprzedzę go. Gdyby były jakieś problemy, to kontaktujesz się z nim, tak?
- W porządku. Bądź spokojny. Na jak długo jedziesz?
- Co najmniej na tydzień. Gdyby się coś zmieniło, to dam ci znać.
- Trzymaj się stary i przynajmniej przez tydzień nie myśl o robocie. Relaksuj się i wypoczywaj.
Podniecony perspektywą wyjazdu spakował teczkę i pośpiesznie wyszedł z biura. Miał jakieś niejasne przeczucie, ale nie potrafił go sprecyzować. Dotarł do domu. Po przekroczeniu progu mieszkania niemal natychmiast skierował swoje kroki w kierunku szafy. Wyciągnął z pawlacza torbę podróżną i zaczął układać w niej rzeczy. Postanowił, że jutro skoro świt wyruszy.

Ula wyszła przed hotel i przysiadła na ławce obok wejścia. Nieśmiałe promienie marcowego słońca muskały jej twarz. Przymknęła oczy. Uwielbiała tą ciszę i spokój. Lód na jeziorze stopniał niemal cały i wreszcie woda mogła spokojnie rozbijać się o piaszczystą plażę. Niezaprzeczalnie nadchodziła wiosna. Lubiła tę porę roku w przeciwieństwie do zimy. Mogła godzinami przyglądać się rozkwitającym pąkom w kolorze soczystej zieleni. Nagle usłyszała za sobą śmiech swoich dzieci. Znowu zamęczały pewnie Marię tysiącami pytań. Były takie ciekawe świata. Obróciła twarz w kierunku wejścia i zobaczyła Warską, trzymającą jej pociechy za ręce. Uśmiechnęła się do swoich myśli. Rosły tak szybko. Przeoczyła ten moment, kiedy wyrosły z pieluch. Marysia już całkiem dobrze mówiła natomiast Jaś od czasu do czasu miewał z tym jeszcze kłopoty. U chłopców to podobno przebiega trudniej. Miały już rok i osiem miesięcy i pewnie stąpały po ziemi na swoich małych nóżkach. Właśnie ją zauważyły.
- Mamusiu, mamusiu, chodź z nami na huśtawki.
Podbiegły do niej i obłapiły ją za kolana. Pogłaskała je po główkach i dała po buziaku. Były jej całym światem. Już nie wyobrażała sobie sytuacji, że miałaby ich nie mieć. No i były Marka. Przypomniała sobie zdanie, które napisała w pamiętniku w dniu, kiedy go poznała „Jak dzieci to tylko z Dobrzańskim”. Potrząsnęła głową. - Tak, marzenie się spełniło, tylko jego tu nie ma – pomyślała z żalem. Ilekroć spoglądała na ich twarzyczki, to wtedy nasuwał jej się obraz Marka. Rozpaczliwie za nim tęskniła. Nawet nie zdawała sobie sprawy, jak bardzo. Kochała go tak samo jak wcześniej, a po przyjściu na świat bliźniąt, jeszcze bardziej. Ciągle nie znalazła w sobie odwagi, żeby do niego zadzwonić i powiedzieć, że ma dwójkę cudownych dzieci, a im były starsze, tym trudniej było jej się na to zdobyć. Westchnęła. Może kiedyś się odważy… Wybaczyła mu. Czas jednak zrobił swoje i zatarł w jej pamięci te chwile cierpienia i beznadziei. Teraz postrzegała to z zupełnie innej perspektywy. Gdyby nie była taka zapiekła w bólu, to może dzisiaj jej życie wyglądałoby inaczej, lepiej? Może byłaby szczęśliwa? Z nim…
- Pójdę z nimi pani Mario. Dam pani odpocząć od tych rozrabiaków. Pewnie jest już pani nimi zmęczona.
- Nic podobnego moje dziecko. Wiesz, ze chętnie się nimi zajmuję. To kochane i spokojne dzieciaki. Przy nich odnoszę wrażenie, że szybciej krew mi krąży w żyłach. Odmłodziły mnie.
Ula schwyciła dzieci za rączki i skierowała się w stronę placu zabaw. Odeszła zaledwie kilka metrów, gdy na parking zajechał srebrny Lexus. – Taki sam, jaki miał Marek – przeleciało jej przez głowę. Mężczyzna, który z niego wysiadł obrócił się w jej kierunku i zamarł. Po chwili otrząsnął się i ruszył wolno w jej stronę zdumiony i z niedowierzaniem w oczach, które szybko wypełniały się łzami. Ona stanęła oniemiała nadal trzymając dłonie swoich dzieci. Podszedł do niej i runął przed nią na kolana. Objął ją rękami i przywarł do niej.
- Ula – spłynęło z jego warg, wymówione z miłością i czułością jej imię - znalazłem cię, znalazłem…- rozszlochał się na dobre.
Stała jak słup soli zszokowana jego obecnością tutaj. Bezwiednie uwolniła się z dziecięcych rąk i wplotła mu nieśmiało dłonie we włosy. Poczuł jak na jego głowę spadają jej łzy. Podniósł się z kolan i przytulił ją.
- Tak bardzo cię przepraszam Ula, za wszystkie krzywdy, jakie ci wyrządziłem, za to, jaki byłem podły i cyniczny, za wszystko, za wszystko, co złe. Wybacz mi proszę – wyszeptał i błagalnie spojrzał w jej oczy pełne łez.
- Już dawno ci wybaczyłam, bo obdarzyłeś mnie czymś najpiękniejszym i najcenniejszym na świecie. – Powiedziała cicho uśmiechając się delikatnie przez łzy.
- Ja? Ja nic takiego ci nie dałem prócz cierpienia. – Powiedział z goryczą zwieszając głowę. – Musiałaś uciec ode mnie, żeby odnaleźć spokój.
- Mylisz się. Spójrz na nie – wskazała ręką dzieci. Teraz dopiero zwrócił uwagę na stojące obok niej dzieci, przyglądając się im bacznie. Zauważył, jakie są do niego podobne.
- One są moje? Są moje! Moje! – Krzyknął uszczęśliwiony. Porwał Ulę w objęcia i zamknął w swoich ramionach.
- Tak bardzo cię kocham Ula, że aż boli. Nie spodziewałem się przyjeżdżając tutaj, że spotka mnie potrójne szczęście. Nigdy nie przypuszczałem, że znajdę cię w tym miejscu. Byłaś tak blisko, a ja nie miałem o tym pojęcia. – Przykucnął przy bliźniakach.
- Matko, jakie one są do siebie podobne i podobne do mnie! – Wykrzyknął zdumiony.
- To jest Marysia, a to Jaś. – Ula przedstawiła dzieci i też przykucnęła.
- Marysiu, Jasiu, to jest wasz tatuś – powiedziała wzruszona. Spojrzały na nią niepewnie i z niedowierzaniem. Zauważyła, jakie są onieśmielone i zawstydzone.
- Mówię wam prawdę. Opowiadałam wam kiedyś, że tata bardzo was kocha, ale nie może z nami być, pamiętacie? – Skinęły główkami. – Mówiłam wam też, że kiedyś przyjdzie taki dzień, że poznacie go, prawda? – Znowu przytaknęły. – Dzisiaj jest właśnie ten dzień, więc przywitajcie się z nim ładnie. Odważyły się i nie zwlekając dłużej rzuciły mu się na szyję, ściskając go mocno i krzycząc.
- Tatuś, tatuś, ty jesteś naszym tatusiem? – A on wzruszony przygarnął je do siebie i drżącym z emocji głosem powiedział.
- Tak. To ja nim jestem. Bardzo, bardzo was kocham i waszą mamusię też. – Ucałował je i mocno przytulił. Wyprostował się i zachwyconym wzrokiem popatrzył na tą gromadkę. Poczuł, jak wielki głaz przytłaczający do tej pory jego serce uwalnia go z tego ucisku pozwalając mu głęboko odetchnąć. Zrobiło mu się niewyobrażalnie lekko i radośnie.
- Ula uszczypnij mnie, bo myślę, że śnię i to nie dzieje się naprawdę.
- Nie śnisz, a te dwa żywiołki są tego dowodem. A teraz chodź, przedstawię ci dobrego ducha tego hotelu. Kobietę o wielkim sercu i szlachetnej duszy, przyjaciółkę naszej Ali, panią Marię, której nasza córka zawdzięcza swoje imię.
Marek wziął za rękę Marysię, Ula Jasia i objęci powędrowali w stronę wejścia.

Część 2

- Pani Mario przedstawiam pani Marka Dobrzańskiego, mojego Marka, ojca moich dzieci.
Maria uważnie spojrzała w jaśniejące ze szczęścia oczy Uli, po czym przeniosła wzrok na Marka.
- Miło mi pana poznać. Nareszcie. Teraz dopiero mam okazję zobaczyć jak bardzo podobne są do pana dzieci. Nie wyparłby się pan ich – roześmiała się.
- Mnie również jest bardzo miło panią poznać – schylił się i z atencją ucałował jej dłoń. - I nie mam zamiaru się ich wypierać. Gdybym tylko wiedział…, gdybym tylko o nich wiedział, nie zważałbym na nic i już dawno bym tutaj był. – Znowu zaszkliły mu się oczy. Ula pogłaskała go po ramieniu.
- Już dobrze, już wszystko dobrze – powiedziała łagodnie.
- Pani Mario – zwróciła się do kobiety – popilnuje pani tych bąków? My musimy porozmawiać z Markiem i wyjaśnić niektóre sprawy.
- Oczywiście, zajmę się nimi, a wy porozmawiajcie. – Zwróciła się do bliźniaków.
- To, co urwisy? Pójdziecie z babcią na te huśtawki? – W odpowiedzi zaczęły radośnie piszczeć i podskakiwać. Ula i Marek przyglądali się przez chwilę tej scence. Ula z rozczuleniem, a w Marku na ten widok rosło ze szczęścia serce.
Gdy Warska z dziećmi znikła im z oczu, Marek zwrócił się do Uli.
- Wiesz, zarezerwowałem tu pokój. Muszę tylko skoczyć po torbę do samochodu i wracam. Zamelduję się i może tam moglibyśmy porozmawiać.
- Dobrze, jeśli tak wolisz. Idź, ja zaczekam. – Zamieniła z Anią zaledwie kilka słów i ani się obejrzała, a był już z powrotem. Ania wręczyła mu kartę mówiąc.
- Pokój jest na pierwszym piętrze.- Ula uśmiechnęła się do recepcjonistki.
- Ja go zaprowadzę Aniu, nie będzie błądził.
Wszedł za Ulą i zamknął drzwi. Pokój spodobał mu się, jak cały ten hotel, chociaż był znacznie mniejszy od tego, który wynajął, kiedy przyjechał tu z nią na ten pamiętny weekend. Nagle poczuł strach i niepewność. Bardzo obawiał się tej rozmowy, a właściwie jej wyniku końcowego. Tak wiele chciał jej powiedzieć, a uświadomił sobie, że ma zupełną pustkę w głowie. Usiedli na fotelach naprzeciw siebie przy małym stoliku. Spojrzał jej w oczy, ale prócz spokoju i miłości nie dostrzegł w nich żalu i nienawiści. Milczał przez chwilę zbierając się w sobie. Zaczerpnął głęboko powietrza i zaczął.
- Ula, przez ponad dwa i pół roku marzyłem o tej chwili. Szczerze powiedziawszy straciłem już nadzieję, że kiedykolwiek cię odnajdę. Gdzie ja nie byłem i kogo ja nie pytałem… Maciek, gdy go zagadnąłem o ciebie, prawie rzucił się na mnie, a Ala też nie chciała rozmawiać ze mną na twój temat Pojechałem nawet do twojego ojca, ale nie powiedział mi gdzie jesteś, bo związałaś mu usta tajemnicą. Ja ciągle wtedy łudziłem się, że mi wybaczysz i wrócisz do mnie, a potem z czasem zrozumiałem, że zraniłem cię tak bardzo boleśnie, że nie wybaczysz mi nigdy i już nigdy nie będziesz moja. Nie potrafiłem pogodzić się z taką świadomością. Żeby zapomnieć, choć na chwilę, całkowicie poświęciłem się pracy. Kiedy odeszłaś, sytuacja w firmie była tragiczna, ale byłem zdesperowany. Obiecałem sobie, że wywinduję ją na szczyt i nie zrobię tego dla siebie, ale dla ciebie i twoich przyjaciół, którzy byli bliscy utraty posady. Udało mi się Ula. Przez te dwa i pół roku firma podźwignęła się i nawet weszła na giełdę. Ludzie teraz świetnie zarabiają i są pewni swoich miejsc pracy. Wszyscy też mają niewielkie pakiety udziałów F&D. Mogę nawet powiedzieć, że jesteśmy jedną, wielką rodziną, bo to, że firma stanęła na nogi, zawdzięczam przede wszystkim im, ich poświęceniu i ciężkiej pracy.
Przełknął łyk wody ze stojącej na stoliku szklanki. Zsunął się z fotela, uklęknął przed nią i zamknął w uścisku swoich dłoni jej dłonie.
- Wydawać by się mogło, że mam wszystko. Jestem prezesem dobrze prosperującej firmy, posiadam majątek i mógłbym mieć, co tylko zechcę i o czym tylko zamarzę… Nie miałem tylko tego najważniejszego – twojej miłości Ula. – Przerwała mu.
- Zawsze ją miałeś. Ja nigdy nie przestałam cię kochać.
Położył głowę na jej kolanach. Zauważyła, że trzęsą mu się ramiona. Zrozumiała, że płacze. Pogładziła go po głowie. Ten czuły gest spowodował, że uspokoił się nieco. Spojrzał jej w oczy.
- Ja żyłem w przekonaniu, że mnie nienawidzisz i nie chcesz mnie znać. Nie mogłem się z tym pogodzić, choć coraz częściej nawiedzała mnie myśl, że już nigdy mogę cię nie spotkać.
- Nigdy cię nie nienawidziłam. Nie umiałabym. Owszem, na początku byłam na ciebie wściekła i miałam do ciebie ogromny żal. Nie mogłam pojąć, dlaczego mnie tak potraktowałeś. Przecież znałeś mnie bardzo dobrze. Wiedziałeś, jaka jestem. Wiedziałeś, że nigdy, przenigdy nie zrobiłabym nic przeciwko tobie. Twój brak zaufania był dla mnie, jak cios prosto w serce i tego nie potrafiłam zrozumieć. Byłam zraniona i rzeczywiście na początku chciałam o tobie zapomnieć, ale nie udało mi się. Dowiedziałam się, że jestem w ciąży i noszę pod sercem twoje dzieci. Skoro je tak bardzo kocham, czy mogłabym nienawidzić ich ojca? Sama zadawałam sobie często to pytanie i powoli weryfikowałam swoje uczucia do ciebie. Może mogłabym cię nienawidzić, ale ilekroć spoglądałam na buzie moich… naszych dzieci, widziałam w nich ciebie i nie potrafiłam zapomnieć. – Teraz i z jej oczu pociekły łzy. Otarł je z jej twarzy drżącą ręką.
- Przepraszam cię Ula, po stokroć przepraszam, że nie było mnie przy tobie, kiedy byłaś w ciąży i przy porodzie. Przepraszam, że nie widziałem, jak stawiają pierwsze kroki i jak wymawiają pierwsze słowa. Nie śmiem cię o nic prosić, ale tak bardzo chciałbym być obecny w ich życiu. – Wziął głęboki oddech przed zadaniem najważniejszego pytania.
- Ula…,- zaczął niepewnie - czy myślisz, że moglibyśmy spróbować jeszcze raz? Odciąć przeszłość grubą kreską i pójść dalej przez życie, razem? Kocham cię tak bardzo, bardzo mocno. Bez ciebie nic nie ma sensu i nie jest nic warte. - Z nadzieją spojrzał jej w oczy. Widział jak łzy zalewają jej twarz. Nie mogła wykrztusić z siebie słowa.
- Kochanie odpowiedz mi, proszę – wyszeptał cicho, całując jej dłonie. Tak bardzo bał się jej odmowy. Wiedział, że gdyby ponownie ją stracił, nie przeżyłby, bo serce pękłoby mu z rozpaczy. W końcu usłyszał jej drżący głos.
- Nawet nie wiesz od jak dawna marzyłam, żeby usłyszeć te słowa. Przepraszam, że nie uwierzyłam w to, co napisałeś w liście. Wtedy myślałam, że nadal się mną bawisz i tylko udajesz, że kochasz mnie naprawdę.
- Kochałem cię wtedy bardzo, a teraz kocham jeszcze bardziej. Przez te wszystkie, straszliwie puste i samotne dni bez ciebie, ciągle przywoływałem w pamięci twój obraz, kiedy tylko zamykałem oczy. Nie było chwili, w której nie myślałbym o tobie. Ula, ja nie potrafię bez ciebie żyć i bez naszych dzieci. Jesteście dla mnie całym światem. Na cóż mi firma, majątek, zaszczyty, gdy nie ma obok mnie was. Kochanie wybacz, że robię to bez odpowiedniego rekwizytu, ale muszę cię zapytać. – Spojrzał w jej lśniące jeszcze od łez, niemożliwie błękitne tęczówki. - Czy wybaczysz temu durniowi, który wprawdzie na początku się pogubił, ale w końcu wrócił na właściwa drogę i teraz błaga cię, żebyś została jego żoną?
Usłyszawszy te słowa rozszlochała się na dobre. Wziął ją w ramiona i przytulił. Usłyszał jej drżący szept.
– Już myślałam, że nigdy mnie o to nie zapytasz. Tak, Marku Dobrzański, zostanę twoją żoną. Przywarł do niej tak mocno, że na moment straciła oddech.
- Już nigdy, przysięgam Ula, nigdy cię nie oszukam, nie skłamię i nie dam powodu, żebyś musiała przeze mnie płakać. – Ponownie otarł słoną wilgoć z jej policzków i złożył na jej drżących ustach czuły pocałunek.
- Jestem szczęśliwy Ula, tak bardzo szczęśliwy. – Wyszeptał jej do ucha.

Część 3

Trwali tak przez dłuższą chwilę wtuleni jedno w drugie. W końcu oderwał się od niej i zapytał.
– Ula, czy ja mogę zadzwonić do swoich rodziców i powiedzieć im o tobie, a przede wszystkim o dzieciach? Oni tak bardzo się o mnie martwią. Przez ten cały czas widzieli jak się gryzę i nie mogę sobie znaleźć miejsca. – Odpowiedziała mu bez zastanowienia.
- Myślę, że nawet powinieneś. W końcu zostali dziadkami i chyba najwyższa pora, żeby poznali wnuki. – Jeszcze raz, szczelnie zamknął ją w swoich ramionach.
- Dziękuję ci kochanie. Mogę to zrobić teraz? Jestem taki podekscytowany.
- Oczywiście, ja w tym czasie zobaczę jak sobie Maria z nimi radzi.
- Nie, nie odchodź. Zostań proszę. Chciałbym, żebyś była świadkiem tej rozmowy. – Wróciła z powrotem na fotel, a on już wybierał numer domowy Dobrzańskich.
- Halo. Część mamo. Jest tam gdzieś tata w pobliżu?
- Tak, siedzi obok. Coś się stało? – Zaniepokoiła się Helena.
- Tak, stało się, ale coś bardzo, bardzo dobrego. Wciśnij guzik na „głośnomówiący”, bo chcę, żeby tata też słyszał.
- Witaj synu. Co się dzieje?
- Dzieje się bardzo dużo tato. Jeśli siedzicie, to dobrze i mocno trzymajcie się kanapy, bo to, co zaraz powiem, może zwalić was z nóg.
- Trochę nas zaniepokoiłeś. Mów wreszcie. – Nabrał do płuc powietrza i uroczystym, o emocjonalnym zabarwieniu głosem zaczął mówić.
- Kochani, po tylu beznadziejnych i ciężkich dla mnie miesiącach, a nawet mogę powiedzieć, że latach, wreszcie udało mi się. Odnalazłem Ulę. Moją Ulę. Rozmawialiśmy i wszystko sobie wyjaśniliśmy. Ona jest cudowna i wspaniałomyślna, bo wybaczyła mi te świństwa, które jej zrobiłem. Oświadczyłem się jej, a ona zgodziła się zostać moją żoną. A teraz najważniejsze. Mamy dwójkę cudownych i pięknych dzieci. To bliźnięta. Chłopczyk i dziewczynka. Za niespełna cztery miesiące skończą dwa lata. Są wspaniałe i takie do mnie podobne. Zostaliście podwójnymi dziadkami!- Wspólnie z Ulą usłyszeli radosny krzyk po drugiej stronie słuchawki.
- Synku, tak bardzo się cieszymy. Pozdrów od nas Ulę i serdecznie ucałuj. Jesteście daleko od Warszawy? Może moglibyśmy przyjechać? Tak bardzo chcielibyśmy zobaczyć nasze wnuki. – Z ruchu warg Uli odczytał.
– Niech przyjadą.
- To niedaleko kochani, kilkanaście kilometrów od Warszawy. Za jakąś godzinę spokojnie dojedziecie. Tato, czujesz się na siłach prowadzić samochód?
- Synu, jeszcze dwadzieścia minut temu powiedziałbym ci, że nie, ale po takich dobrych nowinach, mógłbym jechać ze dwadzieścia godzin. – Marek zaśmiał się. Wytłumaczył jeszcze ojcu jak ma jechać i podał adres hotelu.
- To czekamy na was. Do zobaczenia – rozłączył rozmowę i radośnie spojrzał na Ulę.
- Słyszałaś te krzyki? Jeszcze ich nie widzieli, a już są wniebowzięci. – Rozchichotali się oboje.
- Chodźmy na dół. Muszę zobaczyć, czy nasze aniołki nie wykończyły opiekunki.

Bawili się z dziećmi na placu zabaw oddalonym kilkanaście metrów od parkingu. Hasały i dokazywały piszcząc wesoło z radości, kiedy Marek brał raz jedno raz drugie i podrzucał do góry. Wiedziały już o przyjeździe swoich dziadków. Ula uznała, że trzeba je uprzedzić, żeby nie były zbyt onieśmielone. Właśnie zauważyła samochód podjeżdżający na parking. Rzekła do rozbawionego Marka.
- Już są. Przyjechali.
Rzeczywiście z samochodu wysiadła Helena i Krzysztof. Zauważyli wesołą gromadkę i ruszyli w ich kierunku. Krzysztof podszedł do Uli i ucałował ją serdecznie.
- Dziękuję ci dziecko, że wybaczyłaś temu nieszczęśnikowi. Od ponad dwóch lat snuł się jak cień. – Przyjrzał jej się uważnie. – Macierzyństwo ci służy. Wyglądasz pięknie. - Zarumieniła się a za chwilę wylądowała w ramionach Heleny.
- Uleńko. Dziękuję ci za te wspaniałe dzieci. Nawet nie wiesz, jak bardzo ucieszyła nas ta wiadomość.
- Ależ wiem, – odparła poważnie – słyszałam przez telefon – nie wytrzymała i parsknęła śmiechem. Helena jej zawtórowała.
- No Marek, spisałeś się synu. – Krzysztof podszedł do Marka i poklepał go po ramieniu. – I od razu dwójka. Ale jak szaleć to szaleć. – Puścił do niego oczko. – To może nam je przedstaw.
- To jest Marysia, a to Jaś. – Małżeństwo pochyliło się nad dziećmi.
- Witajcie smyki. Jesteśmy waszymi dziadkami, rodzicami waszego taty.
- My wiemy, mamusia nam mówiła – odezwała się odważniejsza Marysia, patrząc na dziadków swoimi dużymi, chabrowymi oczkami.
- No właśnie – potwierdził skwapliwie Jaś, ukazując w szerokim uśmiechu słodkie dołeczki w policzkach.
- Są cudowne i naprawdę bardzo do Marka podobne. Marysia ma twoje oczy Ula, ale Jaś, to wykapany Marek. Pokażę ci kiedyś jego zdjęcia jak był mniej więcej w ich wieku. Wypisz wymaluj, nieodrodne dzieci swojego taty.
Ula zerknęła na zegarek. Była godzina czternasta. Zwróciła się do seniorów Dobrzańskich.
- Serdecznie zapraszam państwa na obiad. Tutejszy kucharz gotuje wspaniale, nie będą państwo narzekać.
- Potwierdzam. – Poparł Ulę Marek. - Szczególnie świetnie mu wychodzą pierogi i gołąbki, mrugnął porozumiewawczo do Uli, której natychmiast wypełzły na policzki zdradliwe rumieńce.

Dziadkowie jeszcze długo nie mogli nacieszyć się wnukami. Z rozczuleniem przyglądali się też metamorfozie Marka, który sprawiał wrażenie, że unosi się w chmurach i na krok nie odstępował Uli. To już nie był ten smutny, ciągle zamyślony i pochmurny człowiek, któremu tak bardzo współczuli i tak długo martwili się o niego.
W końcu zrobiło się późno i Dobrzańscy zaczęli się żegnać. Uzyskawszy od Uli obietnicę, że na pewno w najbliższym czasie ich odwiedzi i przywiezie im wnuki, odjechali.
Ula po wykąpaniu i uśpieniu bliźniąt, w których to czynnościach gorliwie pomagał jej Marek, usiadła wraz z nim na kanapie w hotelowej świetlicy. Oparła głowę na jego ramieniu myśląc nad czymś intensywnie. W końcu odważyła się zapytać.
- Marek, a co z Pauliną? Dalej pracuje w firmie? – Uśmiechnął się do niej czule.
- Nie, nie znasz najnowszych wieści. Wyszła za mąż, dasz wiarę? – Zacytował Violettę.
- Naprawdę? A któż jest szczęśliwym wybrankiem? – Dała upust ironii.
- Nie uwierzysz. Lew Korzyński. Teraz wreszcie jest odpowiednio traktowana, jak to ona mawia, jak na to zasługuje, tylko nie bardzo wiem, czym. Jednak muszę przyznać, że rozstaliśmy się z wielką klasą. Nawet o tobie diametralnie zmieniła zdanie, a w łapy Lwa wepchnąłem ją sam.
- Jak to, sam?
- Widziałem, jak ją adoruje i pożera wzrokiem. Zakochał się w niej i stracił dla niej głowę. Ja tylko powiedziałem Paulinie, żeby z nim spróbowała, bo może to jest ten właściwy i okazało się, że miałem rację.
- Wierzyć się nie chce.
- A wiesz, że Violetta i Sebastian zaręczyli się?
- Naprawdę? – Spytała zdumiona.
- Mhmm. Na jesień planują ślub. – Zadumał się. – Trochę się pozmieniało, odkąd ciebie nie ma. Nawet Władek przebąkuje coś o ślubie. - Ziewnął, co nie umknęło uwagi Uli.
- Zmęczony jesteś. - Pogłaskała go czule po policzku. – Połóż się i wypocznij. Jutro też jest dzień. – Przytulił ją mocno do siebie.
- Tak. Trochę jestem zmęczony. To był bardzo bogaty w wydarzenia dzień, prawda? Jeszcze rano nie uwierzyłbym, że będę miał aż tak wiele szczęścia i odnajdę cię. Pocałował ją z czułością w skroń. Dziękuję ci mój promyczku, za wszystko ci dziękuję. Za wybaczenie, twoją miłość i za to, że zaufałaś mi ponownie. Przede wszystkim jednak dziękuję ci za nasze dwa skarby. Jesteśmy rodziną Ula, prawdziwą rodziną, Czy mógłbym marzyć o czymś więcej?
– Ciii… Już dobrze. Nareszcie wszystko dobrze. - Ujął jej dłoń i ucałował jej wnętrze.
– Kocham cię mój aniele.
- Ja ciebie też. Bardzo – wyszeptała.

Część 4

Następnego ranka po nakarmieniu dzieci zadzwoniła do swojego ojca i dokładnie streściła przebieg wczorajszego dnia.
- Tak się cieszę córcia. – Był wzruszony. - Ja widziałem, jaki on był zdeterminowany i jak bardzo zależało mu na tym, żeby cię odnaleźć. Bardzo się cieszę waszym szczęściem i tym, że moje wnuki wreszcie będą miały ojca.

Marek nie spał już od dawna. Leżał w łóżku z oczami wbitymi w śnieżną biel sufitu. Ciągle jeszcze nie mógł uwierzyć w to, co wydarzyło się wczorajszego dnia. To było, jak najpiękniejszy sen. Ula, jego Ula, taka dobra, wspaniałomyślna i kochana, wybaczyła mu. Tak bardzo i tak długo o tym marzył, aż w końcu przestał wierzyć, że kiedykolwiek to będzie możliwe. Samo odnalezienie jej tutaj, było jak cud. Ona była cudem, jego cudem. I jeszcze w dodatku okazało się, że jest ojcem tej wspaniałej dwójki. Spojrzał na zegarek. Siódma trzydzieści.
- Wstanę i zejdę na dół. Może trzeba Uli pomóc przy dzieciach. – Uśmiechnął się do swoich myśli. – Moich dzieciach.
Wyskoczył energicznie z łóżka i pognał do łazienki. Po kąpieli ubrał się szybko i zszedł na dół. Witając się z recepcjonistką kątem oka dostrzegł zbliżającą się panią Marię. Obdarzył ją szerokim, szczerym uśmiechem.
- Dzień dobry pani Mario. Nie wie pani czy Ula i dzieci już wstały? – Odwzajemniła uśmiech.
- Dzień dobry panie Marku. Dzieci i Ula już są na nogach. Dzieci wstają dość wcześnie, a i Ula ma tu swoje obowiązki, które nie pozwalają jej dłużej pospać. No, ale dziś niedziela, więc nie będzie nimi tak bardzo obciążona. Na pewno będziecie mieli czas dla siebie. Ja z wielką ochotą zajmę się waszymi słoneczkami. – Z wdzięcznością przyjął jej słowa.
- Pani Mario, mam jeszcze prośbę. Proszę zwracać się do mnie po imieniu, bez „pan”, dobrze? Będę się z tym czuł o wiele lepiej.
- Dobrze. Jeśli tylko tego chcesz… W końcu mógłbyś być moim wnukiem. – Roześmiali się oboje.
- To ja pójdę do Uli. Życzę pani miłego dnia.
- Ja tobie również. – Powiedziawszy to podreptała do swoich zajęć.
Marek zapukał cicho do pokoju Uli i po usłyszeniu „proszę” wszedł do środka. Pierwsze, co ujrzał to ubrane jeszcze w piżamki dzieci, które na jego widok rzuciły się z piskiem krzycząc – tato, tato - i przylgnęły do jego nóg. Rozczuliła go ich reakcja. Podniósł je na ręce i obdarował każde słodkim całusem.
- Witajcie moje skarby. Wyspałyście się?
- Taaak! Teraz chcemy na dwór, do koników.
- Ale chyba nie w piżamkach? Trzeba się najpierw ubrać. Chodźcie pomogę wam. – Postawił je ostrożnie na podłodze i podszedł do Uli całując ją delikatnie w usta.
- Dzień dobry kochanie. Mam nadzieję, że i ty dobrze spałaś?
- Bardzo dobry dzień i cudownie mi się spało. – Oddała pocałunek. – Zajmiesz się nimi? Mam trochę zajęć, ale szybko powinnam się z nimi uporać i dołączę do was. Dzieci chcą iść do stajni. Pewnie nie wiesz, gdzie to jest, ale one cię zaprowadzą. Bardzo dobrze znają drogę.
- Dobrze kochanie. Chętnie je zabiorę. Musimy przecież poznać się lepiej. Teraz powiedz, w co je ubrać.
Ula wyjęła z szafy ubranka dzieci.
– Ja przebiorę Marysię, bo muszę ją potem jeszcze uczesać, a ty przebierz Jasia. Z nim jest mniej roboty.
Nawet nie przypuszczał ile radości sprawi mu takie prozaiczne zajęcie, jak przebieranie tego malucha, któremu buzia nie zamykała się ani na chwilę. Cierpliwie odpowiadał na jego pytania. Także Marysia, której Ula właśnie zaplatała długie kruczo-czarne włosy wtrącała od czasu do czasu swoje trzy grosze. Gotowych do wyjścia Ula odprowadziła do drzwi. Przykucnęła jeszcze na chwilę obok dzieci i powiedziała.
- Macie być grzeczne i słuchać taty. Pójdziecie z nim do stajni, ale tata nie zna drogi, więc pokażecie mu, tak? – Skinęły zgodnie główkami.
- Dobrze. W takim razie idźcie, ja za jakąś godzinkę do was dołączę.

Szedł spacerkiem leśną drogą trzymając za ręce dwójkę swoich pociech. Nigdy nie sądził, że to takie przyjemne. Dopiero uczył się być ojcem, ale zadziwiająco szybko zaczynał przywykać do tej myśli. Był bardzo szczęśliwy. Ta dwójka pozwoliła mu zapomnieć o wszystkich zmartwieniach. Pokochał je całym sercem. Byli krwią z jego krwi i kością z jego kości. Cudownie… Odetchnął pełną piersią. Las przerzedził się i ujrzał przed sobą wybieg dla koni i zabudowania stajni, której wierzeje właśnie ktoś otwierał na oścież. Podeszli bliżej. Marek zobaczył wychodzącego, szczupłego mężczyznę w średnim wieku, lekko przygarbionego. Mężczyzna również dostrzegł jakiś ruch. Podniósł spracowaną dłoń do czoła zasłaniając się przed rażącymi jego wzrok promieniami słońca i uśmiechnął się.
- Jasiek! Marysia! Chodźcie do wujka! – Krzyknął.
Jak na komendę wyrwały się z rąk Marka i podbiegły radośnie przekrzykując się nawzajem.
- Dzień dobry wujku. Przewieziesz nas konikiem? – Podskakiwały przed nim radośnie.
- Przewiozę. A kto to jest? Ten pan, co was przyprowadził? – Nieufnie spojrzał na Marka. Ten wyciągnął dłoń chcąc się przywitać.
- Dzień dobry panu. Nazywam się Marek Dobrzański i jestem ojcem tej dwójki.
- Witam pana. Witold Solecki. – Uścisnął podaną dłoń. - Jestem pracownikiem ośrodka i przyjacielem Uli. Byłem przy narodzinach tych bąbli. – Dostrzegł zdumione spojrzenie Marka. – To znaczy nie dosłownie. Stałem pod drzwiami. – Uspokoił go Witek. Roześmiali się. Witek przyglądał mu się z zaciekawieniem.
- Znam waszą historię. Ula opowiedziała mi kiedyś. Często woziłem ją do lekarza i wtedy trochę mi się zwierzała. – Marek pokiwał ze zrozumieniem głową.
- Bardzo są do pana podobne. – Wskazał na stojące nieopodal bliźniaki.
- Tak. Też tak uważam.
- Tato? Pojeździsz z nami na koniku? – Marysia niecierpliwie szarpała go za nogawkę spodni. – Wujek Witek nas przewiezie.
- Wiesz kochanie, ja nie umiem jeździć, ale za to chętnie popatrzę jak wy to robicie, dobrze? – Pokiwała główką.
- To ja pójdę osiodłać klacz – powiedział Witek.
- Czy to bezpieczne? – Zaniepokoił się Marek.
- Proszę mi zaufać. To nie jest ich pierwszy raz. Jeżdżą, odkąd samodzielnie utrzymują się na nogach, a ja cały czas przy nich jestem. Poza tym, to bardzo łagodny i spokojny koń. No, to za chwilę przyprowadzę ją.
Uspokojony tymi słowami Marek czekał cierpliwie wraz z dziećmi na zewnątrz. Parę minut później Witek wyprowadził ze stajni dorodną kasztankę. Pomógł bliźniakom usadowić się na jej grzbiecie i wolno poprowadził zwierzę na padok. Marek oparł się o drewniane ogrodzenie i obserwował jak mężczyzna trzymając w dłoni długą lonżę ostrożnie prowadził konia dookoła wybiegu. Zauważył też szczęśliwe i radosne buzie swoich dzieci. Uśmiechnął się do nich i pomachał. Odpowiedziały tym samym. Nagle poczuł dłonie opasujące jego klatkę piersiową i słodki ciężar przytulający się do jego pleców. Odwrócił się i pierwsze, co zobaczył, to wielkie, jasne, szczęśliwe, lazurowe, jak pogodne niebo oczy swojej ukochanej i szeroki, promienny uśmiech, którym go obdarzyła. Zamknął ją w swych ramionach i namiętnie pocałował.
- Kocham was Ula – wyszeptał – najmocniej na świecie. Sprawiłaś, że jestem spełnionym człowiekiem.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz