07 marzec 2012
ROZDZIAŁ III
Część 1
- Nie, nie i jeszcze raz nie. Nie zgadzam się. - Marek miotał się po gabinecie jak zraniony tygrys.
– Ula, czy ty zdajesz sobie sprawę, jakie mogą być konsekwencje takiego kroku? A jak coś nie wypali? Jak nie będę w stanie spłacać tego kredytu? Jak przestanę być prezesem? Co wtedy? Przecież ja nawet nie wiem, w jaki sposób mógłbym cię zabezpieczyć. Wystarczy, że zgodziłem się na pierwszy kredyt. Nie mogę pozwolić, żebyś tak ryzykowała, nie aż tak.
Ula siedziała na kanapie i śledziła chodzącego w te i z powrotem Marka. Właściwie to dopuszczała taką reakcję z jego strony. Postanowiła jednak, że załatwi to siłą spokoju i perswazji.
- Marek, możesz przestać chodzić, bo zaczyna mi się kręcić w głowie? - Zatrzymał się i wbił w nią swój rozbiegany wzrok.
– Usiądź i uspokój się, teraz ja coś powiem. - Zmitygował się i pokornie usiadł obok niej. Wzięła głęboki oddech i spojrzała mu w oczy.
- Posłuchaj. Nie udało mi się wymyślić nic innego. Nie mamy skąd wziąć tych pieniędzy a na znalezienie sponsora też nie można liczyć. To musiałby być jakiś desperat z nadmierną ilością gotówki, z którą nie wiedziałby, co zrobić. Alex, jest idiotą, jeśli wierzy, że taka opcja jest w ogóle możliwa. Bardziej przychylam się do wersji, że powiedział o tym twojemu ojcu tylko dlatego, bo dobrze wyczuł, że ojciec właśnie takie słowa chciał usłyszeć. Tak naprawdę to kolejna intryga, żeby pogrążyć ciebie. On zapewne sądzi, że nie znalazłszy sponsora pobiegniesz do niego po te pieniądze i tylko na to czeka, bo wie, że w takim przypadku nie wywiążesz się
z zobowiązań wobec firmy. Wiesz dobrze i nie muszę ci tego powtarzać, że nie możesz wziąć tych pieniędzy od Alexa, prawda? Ten kredyt, to jedyne wyjście.
Nie mam lepszego pomysłu. Dzięki niemu podejmiemy rękawicę. Podpiszemy ten cholerny kontrakt, wyjdziemy z impasu, ty zachowasz prezesurę a przy okazji utrzemy nosa Alexowi. Kolejną, pozytywną stroną takiego rozwiązania będzie z pewnością fakt, że i ojciec spojrzy na ciebie inaczej i może wreszcie doceni twoje heroiczne starania. – Wyciągnęła koronny argument.
Marek słuchał jej w skupieniu nie przerywając. Widać było jednak, jak szaleją w nim emocje i jak duże wrażenie wywarła na nim przemowa Uli. Z chaosu myśli wyartykułował.
– No wszystko pięknie Ula, tylko ja nadal nie wiem, jak mam cię zabezpieczyć… Chociaż … chyba wiem! Wiem Ula! Oczy zaświeciły mu się tak, jakby doznał nagle objawienia.
- Przecież ja mam pięćdziesiąt procent udziałów w tej firmie! Jakiś czas temu rodzice przepisali je na mnie! Mogę przecież dać ci je w zastaw, jako zabezpieczenie kredytu! Ula, że też ja wcześniej na to nie wpadłem!
Tym razem to Ula siedziała jak wmurowana, wykrztusiła tylko z siebie.
– Ale… jak to udziały? Ja nie mogę ich przyjąć. Przecież ty nie możesz się ich pozbyć. Stanowią cały twój majątek, a ja ci ufam i nie potrzebuję żadnego zabezpieczenia. Spojrzał na nią z niedowierzaniem. Ujął jej dłonie w swoje i powiedział.
– Ula, nie upieraj się. Dobrze, może nie dostaniesz udziałów, ale wystawię weksel na nie, wtedy będę mógł z czystym sumieniem wziąć ten kredyt, zgoda?
– Zgoda – odetchnęła z ulgą. Marek uśmiechnął się do niej szeroko ukazując w całej krasie wdzięczne dołeczki w policzkach. To zawsze działało na nią. Za ten uśmiech dałaby się pokroić.
- Jesteś moim promyczkiem, aniołem stróżem, światełkiem w tunelu, nadzieją, określ to jak chcesz. Życia mi braknie, żeby odwdzięczyć ci się za wszystko, co dla mnie robisz.
Twarz Uli pokrył gorący rumieniec. Zdołała tylko wyjąkać.
– Marek, na tym polega przyjaźń, żeby wspierać się w trudnych sytuacjach.
Ucałował jej dłoń i szepnął patrząc jej prosto w oczy.
– Dziękuję ci mój przyjacielu.
Trwali tak dłuższą chwilę zatopieni w swoich spojrzeniach. Pierwszy otrząsnął się Marek.
– To co, jutro finalizujemy sprawę w banku, a potem idziemy to uczcić, zgadzasz się?
- Zgadzam. – Na wszystko się zgadzam, byle z tobą.
Część 2
Następnego dnia w firmie wrzało, jak w ulu. Rozentuzjazmowany Pshemko rozgłaszał wszystkim, że dostał od prezesa zielone światło na projektowanie kolekcji. Euforia udzieliła się niemal wszystkim. Zaskoczony Alex chciał potwierdzenia z ust samego prezesa i otrzymał je. Był wściekły i nie mógł uwierzyć, że ten nieudacznik znów wyszedł na swoje. Jego wściekłość jeszcze bardziej wzrosła, kiedy Marek nie ujawnił mu nazwiska owego tajemniczego inwestora mówiąc, iż ten zastrzegł sobie anonimowość.
Kiedy przyjmował gratulacje od rodziców, do gabinetu wparował podekscytowany Sebastian. Marek szybko skończył rozmowę z rodzicami wymawiając się ogromem pracy i zwrócił się do przyjaciela.
– A co ty dzisiaj taki nakręcony od rana?
- No stary nie udawaj, podobno jednak robimy tą kolekcję dla reprezentacji. Jakim cudem to ci się udało? Przecież nie dalej jak przedwczoraj mówiłeś, że nic z tego nie będzie? – Marek uśmiechnął się tajemniczo i powiedział.
– To wszystko dzięki Uli.
- Dzięki Brzyduli? A co ona może mieć z tym wspólnego?
- Seba, tyle razy prosiłem cię, żebyś tak jej nie nazywał Ona ma imię. Poza tym wyszperała w banku jakiś kredyt z funduszy unijnych i dzięki temu możemy ruszyć
z kolekcją.
- Nie żartuj, Brzyd… to znaczy Ula wzięła kolejny kredyt? No, no, ale asystentka ci się trafiła, niewyczerpane źródło forsy!
- Nie mów tak. Przecież w ten sposób uratowała też moją prezesurę.
- No tak, ale swoją drogą, to trochę dziwne, bo kto normalny bierze dzisiaj taki kredyt i to w dodatku nie dla siebie. Przecież to ogromne ryzyko.
- Wiem, że to duże ryzyko i też nie chciałem, żeby brała. Jednak znalazłem sposób, żeby ją zabezpieczyć.
- Jaki?
- Dałem jej w zastaw weksel na udziały w firmie. - Olszański słysząc te słowa zakrztusił się własną śliną.
– Czyś ty zwariował! Czy ty masz świadomość, że jak tylko spóźnisz się z płatnością to ona przejmie połowę firmy?
Marek spojrzał na niego z wyrzutem.
– Seba, nie znasz Uli. To najbardziej uczciwa dziewczyna, jaką znam, ufam jej bezgranicznie podobnie jak ona mnie. Jestem przekonany w stu procentach, że nigdy nie zrobiłaby nic przeciwko mnie.
- Wiesz co, Marek? Ja również chciałbym mieć taką pewność. Nikt bezinteresownie nie robi takich rzeczy, więc albo ona zwietrzyła w tym niezły interes, albo… zawiesił głos, zastanawiając się nad czymś intensywnie.
– Albo? - powtórzył Marek.
– Albo… ciągnął dalej Olszański - zakochała się w tobie i zrobiła to z miłości – zakończył poważnie, patrząc Markowi w oczy.
Dobrzański żachnął się.
– Co ty Seba, rozum ci odjęło? Przecież ona nigdy nie dała po sobie poznać, że coś do mnie czuje. Łączy nas przyjaźń i dlatego to zrobiła, żeby mi pomóc. Jest moim przyjacielem i świetnie się dogadujemy.
- Marek, zejdź na ziemię. Przyjaźń między kobietą a mężczyzną nie istnieje. Może na początku, ale wcześniej, czy później i tak jedno się zaangażuje.
- Bzdury pleciesz. Ula przyjaźni się od dziecka z Maćkiem Szymczykiem, tym wiesz, jej wspólnikiem z Pro-S i żadne z nich nie jest zaangażowane w inny sposób.
- To co innego. Znają się od pieluch i traktują się jak rodzeństwo. Ja ci mówię, że ona zakochała się w tobie i jeśli któregoś dnia zranisz ją, to nie omieszka się zemścić, a w jaki sposób, to ty już dobrze wiesz. Położy łapę na twoich udziałach. Jedyne wyjście to mieć ją cały czas na oku i trzymać blisko siebie. Mieć nad nią kontrolę, aż do momentu, dopóki ten zafajdany kredyt nie zostanie spłacony.
Marek miał dość. Był już rozdrażniony głupimi uwagami Sebastiana.
- Seba, co ty usiłujesz mi powiedzieć, co? – Spytał podniesionym głosem.
- Usiłuję ci powiedzieć, że kto ma Brzydulę, ten ma udziały. Powinieneś się koło niej zakręcić, pobajerować, czarować, uwodzić, jednym słowem uzależnić ją od siebie. Dopiero wtedy będziesz miał pewność, że twoje udziały będą bezpieczne.
Marek już otwierał usta, żeby odpowiedzieć na ten idiotyczny pomysł, ale wywód Sebastiana dał mu jednak do myślenia. Po jego wyjściu z gabinetu popadł w zadumę.
– A jeżeli to prawda, co mówił Seba, jeżeli rzeczywiście ona mnie kocha? Czy naprawdę jestem taki ślepy, że tego nie zauważyłem?
Zaczął analizować zachowanie Uli na podstawie różnych sytuacji, w których znajdowali się oboje i z każdą chwilą, jego zdumienie i przerażenie rosło. Przetrawił wszystko i po godzinie doszedł do wniosku, że to, co powiedział Sebastian wcale nie jest pozbawione sensu.
Część 3
Dochodziła godzina siedemnasta i biura zaczęły się powoli wyludniać. Kończył się kolejny pracowity dzień. Rozkojarzony i nieco zbity z tropu Marek zamknął laptopa i uzmysłowił sobie, że przecież jest umówiony z Ulą na świętowanie sukcesu. Ciągle nie mógł się pogodzić z myślą, że ona jednak obdarza go uczuciem. – Trudno. Jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B. Nie będę tego odwoływał. Zobaczymy jak potoczy się sytuacja. Nie będę jej bajerował, jak doradzał Seba, przecież mogę to sprawdzić w inny sposób. Coś wymyślę. - Z takim postanowieniem wymaszerował z gabinetu.
- Ula jesteś gotowa? – Spytał patrząc jednocześnie na puste już biurko Violetty.
- Tak. Gotowa. – Odpowiedziała wyłączając komputer i zabierając torebkę.
Podeszli do windy, a gdy bezszelestnie otworzyły się drzwi, weszli do niej w milczeniu. Stanęli po przeciwnych stronach. Marek lustrował ją od stóp do głów, jakby pierwszy raz widział ją na oczy. Poczuła się niezręcznie i żeby przerwać tę krępującą ciszę zapytała.
– To dokąd jedziemy?
- A to niespodzianka. Musisz uzbroić się w cierpliwość, bo i tak ci nic nie powiem. Nie obawiaj się. Pamiętam, że jesteś uczulona na ryby, więc nie będzie to żaden bar sushi.
Spojrzała na niego z wdzięcznością – A jednak pamiętał. - Poczuła przyjemne ciepło rozlewające się wokół jej serca.
Podjechali pod elegancką restaurację. Marek zaparkował samochód i szarmancko otworzył Uli drzwi pomagając jej wysiąść. Weszli do środka. Wnętrze zrobiło na Uli piorunujące wrażenie. Nigdy nie bywała w takich miejscach i poczuła się trochę zagubiona. Marek widząc jej niepewność malującą się na twarzy objął ją ramieniem i poprowadził do zarezerwowanego wcześniej stolika. Natychmiast, bezszelestnie, przy ich stoliku wyrósł jak spod ziemi kelner wręczając im karty z menu. Zamówili jakieś lekkie dania a Marek dodatkowo butelkę dobrego szampana. Jedli w milczeniu a kiedy kelner uprzątnął puste już talerze, Marek podniósł kieliszek wypełniony szampanem i zwróciwszy się do Uli rzekł.
- Wypijmy Ula za nasz, a raczej za twój sukces. Po raz kolejny uratowałaś firmę i mnie. Wypijmy też za naszą przyjaźń. Oby nigdy się nie skończyła i trwała do końca naszych dni.
Stuknął w jej kieliszek i wychylili trunek. W stonowanym świetle restauracyjnych lamp dostrzegł jej twarz pokrywającą się rumieńcem a gdy przeniósł swój wzrok na oczy, stwierdził z niepokojem, że wypełnione są łzami.
- Ula, co się stało? Powiedziałem coś nie tak? Dlaczego płaczesz?
- Nie, nie, wszystko powiedziałeś na tak. To tylko wzruszenie, nie przejmuj się.
Zaśmiała się niemal histerycznie i wyjęła z torebki chusteczkę, ściągnęła okulary i zaczęła wycierać zapłakane oczy. Marek obserwował w milczeniu te zabiegi. Zanim założyła z powrotem okulary, spojrzała na niego a on w tym momencie zamarł. Wpatrywał się w nią z taką intensywnością, że poczuła się zażenowana. Z trudem oderwała od niego swój wzrok podnosząc rękę uzbrojoną w okulary w kierunku swej twarzy. Nie pozwolił, aby jej dłoń dotarła na miejsce. Złapał ją za nadgarstek i nadal natarczywie wpatrywał się w te dwa chabrowe diamenty, które z każdą chwilą robiły się coraz większe.
– Marek? Co ty robisz? Mam coś na twarzy? – Wyjąkała zdziwiona jego reakcją. Otrząsnął się, gdy dotarły do niego jej słowa.
– Ula… Czy mówił ci już ktoś, że masz niesamowite oczy? Są piękne, duże i tak nienaturalnie niebieskie… - mógłbym utonąć w ich głębi. - Nigdy nie myślałaś o soczewkach kontaktowych? Te okulary, nie obraź się, są naprawę paskudne i w dodatku zasłaniają ci połowę twarzy. – Zakłopotana spuściła głowę.
– Przyzwyczaiłam się do nich, a soczewki w moim przypadku to chyba nie najlepszy pomysł. Kiedyś je założyłam, ale podrażniały mi oczy i więcej nie próbowałam. Nie mówmy już o tym. Wyglądam, jak wyglądam. Przywykłam. Nie ma o czym mówić.
Zamilkli. Marek był wstrząśnięty tym odkryciem. Kilka razy dyskretnie przyglądał się jej i coraz bardziej dochodził do przekonania, że mimo, iż przylgnęła do niej etykietka firmowej Brzyduli, ona wcale nie jest brzydka. Te nieprzyzwoicie piękne oczy okolone gęstymi, długimi rzęsami, ładnie uformowane, pełne usta, zgrabny nosek, długa szyja… Mógłby tak jeszcze długo wymieniać. Z zadumy wyrwał go głos konferansjera. Zaczynał się dancing, jednak Ula chciała już wracać. W jego głowie zaświtała pewna myśl.
– Ula, a może zostaniemy na trochę. Potańczymy a potem odwiozę cię do Rysiowa, co ty na to? Proszę, zgódź się – popatrzył na nią błagalnie.
Nie mogła mu odmówić. W ogóle cały ten wieczór wydawał jej się bajką. Nawet kilkakrotnie szczypała się pod stołem upewniając się, że to nie sen, a i Marek był jakiś inny, ciepły i taki opiekuńczy. Potwierdzająco kiwnęła głową.
– Dobrze, ale tylko pół godziny. Jest już naprawdę dość późno.
Ucieszony wstał i pociągając ją za rękę wyprowadził na parkiet. Przyciągnął ją lekko do siebie i zarzucił jej dłoń na swoje ramię. Przylgnęła do niego nieco speszona tą bliskością a on nie wiedzieć czemu, poczuł się szczęśliwy. Zadziwiająco przyjemnie było trzymać ją w ramionach. Pochylił głowę i przytulił się do niej. Chłonął zapach jej włosów. Muzyka była nastrojowa i spokojna, więc i oni poruszali się leniwie po parkiecie. Przejechał dłonią wzdłuż jej pleców. Zadrżała. Dotarł do niej zapach jego perfum. Zapach, który zniewalał i mącił jej w głowie. Cicho westchnęła. Było jej tak dobrze. Pragnęła, aby ten wieczór trwał i trwał i nigdy się nie skończył.
Marek też odpłynął. Nie pamiętał, że w domu czeka na niego wściekła narzeczona, zapomniał o wszelkich problemach. Najważniejsze było to, co tu i teraz. Uświadomił sobie, że od dawna nie czuł się tak dobrze i komfortowo. – Co ta dziewczyna ma w sobie, że tak bardzo lubię z nią przebywać, rozmawiać, że przy niej zapominam o kłopotach, których przecież niemało. Jest mi po prostu cudownie, tak spokojnie i jestem szczęśliwy. Czegóż chcieć więcej?
Przetańczyli jeszcze kilka kawałków i postanowili wracać. Jechali w ciszy, każde zatopione w swoich myślach. Marek od czasu do czasu zerkał na swoją pasażerkę, ale ona była tak zamyślona, że nie zwracała na to uwagi. Dojechali. Wyskoczył z auta i otworzył jej drzwi. Podał dłoń, którą skwapliwie przyjęła. Podprowadził ją do bramy i tam zatrzymał.
– Dziękuję ci Ula za ten wyjątkowy wieczór. Dawno nie czułem się tak wspaniale. Chyba oboje potrzebowaliśmy takiej odskoczni, prawda? – Nachylił się do niej.
- Tak, to prawda. Było bardzo miło. Ja też ci dziękuję – wyszeptała.
Stał przed nią i w przypływie nagłego impulsu objął ją ramionami składając na jej ustach delikatny i czuły pocałunek. Nie broniła się. Poddała się całkowicie czarowi tej chwili. W końcu oderwał się od niej i ze skruszoną miną rzekł.
– Przepraszam cię Ula, chyba nie powinienem…
- Tak, nie powinniśmy, jesteśmy przecież przyjaciółmi.
Zabolało ją to, co powiedziała a co dziwne zabolało również jego. Nie rozumiał sam siebie i tych swoich spontanicznych reakcji względem niej.
– To do jutra – powiedziała.
– Do jutra… Patrzył jeszcze przez chwilę jak zdąża w kierunku domu, po czym zamyślony skierował swe kroki do samochodu.
Część 4
Jadąc przez puste już o tej porze ulice Warszawy analizował swoje postępowanie względem Uli.
– Boże, pocałowałem ją! Ona oddała pocałunek. Mam więc dowód na to, że nie jestem jej obojętny, że ona mnie jednak kocha. A ja? Mam przecież Paulinę. Za kilka miesięcy ślub. Nie ma co, wpakowałeś się Dobrzański. Tylko, co teraz? Przecież nie mogę składać jej żadnych deklaracji, bo tylko ją skrzywdzę. Nie chcę jej skrzywdzić. Ona na to nie zasługuje. Jest taka dobra, życzliwa, pomocna, prawdziwy anioł w ludzkiej skórze, ale ja przecież jej nie kocham. Owszem, bardzo ją lubię i szanuję, ale ma się to nijak do miłości, a Paulina? Czy ją kocham? Tak, nie, nie wiem… Przecież od zawsze była mi przeznaczona… tak przynajmniej twierdzą rodzice. Chociaż z drugiej strony ona nie zachowuje się jak moja narzeczona. Nie wspiera mnie, a powinna, prawda? Wszystko robi na pokaz i zachowuje się jakby to wokół niej kręcił się cały świat. I jeszcze ten ślub. A tak chciałem mieć skromny ślub, bez zadęcia i tej całej pompy a okazuje się, że będzie to wydarzenie miesiąca. Paulina tym żyje. Załatwia wszystko sama, a ja? Nie angażuję się w przygotowania i o to ma do mnie ciągle pretensje, ale jakoś nie potrafię. Zmieniliśmy się, i ona i ja. Dużo w tym mojej winy. Zdradzałem ją a ona wspaniałomyślnie mi wybaczała. Czasami wyglądało to tak, jakby po trupach chciała doprowadzić do tego ślubu. Nie rozumiem, trochę to dziwne. Inna na jej miejscu wykopałaby mnie już dawno ze swojego życia. Nie wiem. Przestałem to wszystko ogarniać.
Podjechał pod dom. Zauważył, że w sypialni pali się jeszcze światło.
– A jednak nie śpi. Coś mi się wydaje, że awantura mnie dzisiaj nie minie. Niech to szlag… Cóż, chyba mnie nie zabije? Kto z nią wtedy stanie na ślubnym kobiercu? – Pomyślał sarkastycznie. Zamknął samochód i cicho wszedł do domu, kierując swe kroki wprost do sypialni.
- Cześć Paulina, jeszcze nie śpisz? – Odezwał się niepewnie.
- Nooo… Wreszcie raczyłeś się zjawić. Wiesz, która jest godzina? Możesz mi powiedzieć, gdzie byłeś do tej pory? No, słucham. Jaką wymówkę masz dla mnie tym razem? – Wyrzucała z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego. Jej oczy ciskały gromy.
– Gdyby wzrok mógł zabijać, to leżałbym już martwy – przeszło mu przez głowę.
- Pracowałem… – jego lakoniczna odpowiedź spowodowała jeszcze większe natężenie furii u panny Febo. – z Ulą – dodał. Rozluźnił krawat i rozpiął pod szyją guziki od koszuli.
- Z Brzydulą? To już teraz nie wystarczają ci te głupie modelki? One są przynajmniej ładne. No, ale ty nie możesz przecież przepuścić żadnej! Nawet za te brzydkie się zabierasz!
Stał przed nią wbity w ziemię, jak słup soli i przetrawiał w mózgu to, co od niej usłyszał. W końcu wysyczał.
– Paulina. Wielokrotnie zwracałem ci uwagę, żebyś tak o niej nie mówiła. Obrażasz ją, a ona na to nie zasługuje. Ma takie krótkie imię i zapewniam cię, że naprawdę łatwo je zapamiętać. I nie, nie przespałem się z nią. Pracowaliśmy! To porządna dziewczyna i nie puszcza się na prawo i lewo, jak niektóre twoje przyjaciółki! Zresztą mam dość tej kłótni. Idę pod prysznic z nadzieją, że przemyślisz swoje dzisiejsze zachowanie. Nie pozwolę, rozumiesz, nie pozwolę, żeby ktokolwiek w tej firmie, nawet jej współwłaściciel obrażał pracownika. Jeśli wymagasz w stosunku do siebie szacunku, to przyjmij też do wiadomości, że inni oczekują od ciebie tego samego. Powiedziawszy to skierował się do łazienki zostawiając Paulinę z otwartymi ze zdumienia ustami. Siedziała nieruchomo jeszcze przez chwilę. Nie mogła uwierzyć, że jej narzeczony za każdym razem tak usilnie stara się bronić przed nią tę Brzydulę. Nie mogła się pogodzić z upokorzeniem, jakiego dzisiaj od niego doznała. Z każdą też chwilą wzbierał w niej gniew na tę pokrakę. Jeszcze ona jej pokaże, gdzie jest jej miejsce, bo na pewno nie w F&D.
Część 5
Ula wsunęła się cicho do uśpionego już domu. Miała wrażenie, że unosi się kilka centymetrów nad ziemią. Błogi uśmiech przyozdobił jej twarz a serce niemal pękało z nadmiaru szczęścia. – Pocałował mnie, pocałował! Nie mogę w to wszystko uwierzyć! Czy to działo się naprawdę? Jeśli to sen, to nie chcę się z niego obudzić. Tańczył ze mną. To było jak magia. I przytulał mnie! Jak cudownie jest zatopić się w jego ramionach. A jego usta? Miękkie, zmysłowe, ciepłe i delikatne. A jego oczy? Duże, piękne, stalowo-szare, ocienione długimi rzęsami i jeszcze te słodkie dołeczki w policzkach, na widok których miękną mi kolana. Chyba nie zasnę dzisiaj. Ten dzień był najpiękniejszy ze wszystkich, jakie do tej pory przeżyłam. Kocham go, kocham, kocham…
Ubrana w piżamę położyła się na łóżku rozrzucając ramiona nad głową. – Dziękuję ci mamo, że czuwasz nade mną. Jeśli możesz, to spraw, żeby i on pokochał mnie tak mocno jak ja jego. Jestem bardzo, bardzo szczęśliwa mamusiu.
Długo jeszcze kręciła się na tapczaniku nie mogąc zasnąć i wciąż rozpamiętując wydarzenia dzisiejszego dnia. Sen w końcu przyszedł i otulił jej uśmiechniętą twarz.
Część 1
- Nie, nie i jeszcze raz nie. Nie zgadzam się. - Marek miotał się po gabinecie jak zraniony tygrys.
– Ula, czy ty zdajesz sobie sprawę, jakie mogą być konsekwencje takiego kroku? A jak coś nie wypali? Jak nie będę w stanie spłacać tego kredytu? Jak przestanę być prezesem? Co wtedy? Przecież ja nawet nie wiem, w jaki sposób mógłbym cię zabezpieczyć. Wystarczy, że zgodziłem się na pierwszy kredyt. Nie mogę pozwolić, żebyś tak ryzykowała, nie aż tak.
Ula siedziała na kanapie i śledziła chodzącego w te i z powrotem Marka. Właściwie to dopuszczała taką reakcję z jego strony. Postanowiła jednak, że załatwi to siłą spokoju i perswazji.
- Marek, możesz przestać chodzić, bo zaczyna mi się kręcić w głowie? - Zatrzymał się i wbił w nią swój rozbiegany wzrok.
– Usiądź i uspokój się, teraz ja coś powiem. - Zmitygował się i pokornie usiadł obok niej. Wzięła głęboki oddech i spojrzała mu w oczy.
- Posłuchaj. Nie udało mi się wymyślić nic innego. Nie mamy skąd wziąć tych pieniędzy a na znalezienie sponsora też nie można liczyć. To musiałby być jakiś desperat z nadmierną ilością gotówki, z którą nie wiedziałby, co zrobić. Alex, jest idiotą, jeśli wierzy, że taka opcja jest w ogóle możliwa. Bardziej przychylam się do wersji, że powiedział o tym twojemu ojcu tylko dlatego, bo dobrze wyczuł, że ojciec właśnie takie słowa chciał usłyszeć. Tak naprawdę to kolejna intryga, żeby pogrążyć ciebie. On zapewne sądzi, że nie znalazłszy sponsora pobiegniesz do niego po te pieniądze i tylko na to czeka, bo wie, że w takim przypadku nie wywiążesz się
z zobowiązań wobec firmy. Wiesz dobrze i nie muszę ci tego powtarzać, że nie możesz wziąć tych pieniędzy od Alexa, prawda? Ten kredyt, to jedyne wyjście.
Nie mam lepszego pomysłu. Dzięki niemu podejmiemy rękawicę. Podpiszemy ten cholerny kontrakt, wyjdziemy z impasu, ty zachowasz prezesurę a przy okazji utrzemy nosa Alexowi. Kolejną, pozytywną stroną takiego rozwiązania będzie z pewnością fakt, że i ojciec spojrzy na ciebie inaczej i może wreszcie doceni twoje heroiczne starania. – Wyciągnęła koronny argument.
Marek słuchał jej w skupieniu nie przerywając. Widać było jednak, jak szaleją w nim emocje i jak duże wrażenie wywarła na nim przemowa Uli. Z chaosu myśli wyartykułował.
– No wszystko pięknie Ula, tylko ja nadal nie wiem, jak mam cię zabezpieczyć… Chociaż … chyba wiem! Wiem Ula! Oczy zaświeciły mu się tak, jakby doznał nagle objawienia.
- Przecież ja mam pięćdziesiąt procent udziałów w tej firmie! Jakiś czas temu rodzice przepisali je na mnie! Mogę przecież dać ci je w zastaw, jako zabezpieczenie kredytu! Ula, że też ja wcześniej na to nie wpadłem!
Tym razem to Ula siedziała jak wmurowana, wykrztusiła tylko z siebie.
– Ale… jak to udziały? Ja nie mogę ich przyjąć. Przecież ty nie możesz się ich pozbyć. Stanowią cały twój majątek, a ja ci ufam i nie potrzebuję żadnego zabezpieczenia. Spojrzał na nią z niedowierzaniem. Ujął jej dłonie w swoje i powiedział.
– Ula, nie upieraj się. Dobrze, może nie dostaniesz udziałów, ale wystawię weksel na nie, wtedy będę mógł z czystym sumieniem wziąć ten kredyt, zgoda?
– Zgoda – odetchnęła z ulgą. Marek uśmiechnął się do niej szeroko ukazując w całej krasie wdzięczne dołeczki w policzkach. To zawsze działało na nią. Za ten uśmiech dałaby się pokroić.
- Jesteś moim promyczkiem, aniołem stróżem, światełkiem w tunelu, nadzieją, określ to jak chcesz. Życia mi braknie, żeby odwdzięczyć ci się za wszystko, co dla mnie robisz.
Twarz Uli pokrył gorący rumieniec. Zdołała tylko wyjąkać.
– Marek, na tym polega przyjaźń, żeby wspierać się w trudnych sytuacjach.
Ucałował jej dłoń i szepnął patrząc jej prosto w oczy.
– Dziękuję ci mój przyjacielu.
Trwali tak dłuższą chwilę zatopieni w swoich spojrzeniach. Pierwszy otrząsnął się Marek.
– To co, jutro finalizujemy sprawę w banku, a potem idziemy to uczcić, zgadzasz się?
- Zgadzam. – Na wszystko się zgadzam, byle z tobą.
Część 2
Następnego dnia w firmie wrzało, jak w ulu. Rozentuzjazmowany Pshemko rozgłaszał wszystkim, że dostał od prezesa zielone światło na projektowanie kolekcji. Euforia udzieliła się niemal wszystkim. Zaskoczony Alex chciał potwierdzenia z ust samego prezesa i otrzymał je. Był wściekły i nie mógł uwierzyć, że ten nieudacznik znów wyszedł na swoje. Jego wściekłość jeszcze bardziej wzrosła, kiedy Marek nie ujawnił mu nazwiska owego tajemniczego inwestora mówiąc, iż ten zastrzegł sobie anonimowość.
Kiedy przyjmował gratulacje od rodziców, do gabinetu wparował podekscytowany Sebastian. Marek szybko skończył rozmowę z rodzicami wymawiając się ogromem pracy i zwrócił się do przyjaciela.
– A co ty dzisiaj taki nakręcony od rana?
- No stary nie udawaj, podobno jednak robimy tą kolekcję dla reprezentacji. Jakim cudem to ci się udało? Przecież nie dalej jak przedwczoraj mówiłeś, że nic z tego nie będzie? – Marek uśmiechnął się tajemniczo i powiedział.
– To wszystko dzięki Uli.
- Dzięki Brzyduli? A co ona może mieć z tym wspólnego?
- Seba, tyle razy prosiłem cię, żebyś tak jej nie nazywał Ona ma imię. Poza tym wyszperała w banku jakiś kredyt z funduszy unijnych i dzięki temu możemy ruszyć
z kolekcją.
- Nie żartuj, Brzyd… to znaczy Ula wzięła kolejny kredyt? No, no, ale asystentka ci się trafiła, niewyczerpane źródło forsy!
- Nie mów tak. Przecież w ten sposób uratowała też moją prezesurę.
- No tak, ale swoją drogą, to trochę dziwne, bo kto normalny bierze dzisiaj taki kredyt i to w dodatku nie dla siebie. Przecież to ogromne ryzyko.
- Wiem, że to duże ryzyko i też nie chciałem, żeby brała. Jednak znalazłem sposób, żeby ją zabezpieczyć.
- Jaki?
- Dałem jej w zastaw weksel na udziały w firmie. - Olszański słysząc te słowa zakrztusił się własną śliną.
– Czyś ty zwariował! Czy ty masz świadomość, że jak tylko spóźnisz się z płatnością to ona przejmie połowę firmy?
Marek spojrzał na niego z wyrzutem.
– Seba, nie znasz Uli. To najbardziej uczciwa dziewczyna, jaką znam, ufam jej bezgranicznie podobnie jak ona mnie. Jestem przekonany w stu procentach, że nigdy nie zrobiłaby nic przeciwko mnie.
- Wiesz co, Marek? Ja również chciałbym mieć taką pewność. Nikt bezinteresownie nie robi takich rzeczy, więc albo ona zwietrzyła w tym niezły interes, albo… zawiesił głos, zastanawiając się nad czymś intensywnie.
– Albo? - powtórzył Marek.
– Albo… ciągnął dalej Olszański - zakochała się w tobie i zrobiła to z miłości – zakończył poważnie, patrząc Markowi w oczy.
Dobrzański żachnął się.
– Co ty Seba, rozum ci odjęło? Przecież ona nigdy nie dała po sobie poznać, że coś do mnie czuje. Łączy nas przyjaźń i dlatego to zrobiła, żeby mi pomóc. Jest moim przyjacielem i świetnie się dogadujemy.
- Marek, zejdź na ziemię. Przyjaźń między kobietą a mężczyzną nie istnieje. Może na początku, ale wcześniej, czy później i tak jedno się zaangażuje.
- Bzdury pleciesz. Ula przyjaźni się od dziecka z Maćkiem Szymczykiem, tym wiesz, jej wspólnikiem z Pro-S i żadne z nich nie jest zaangażowane w inny sposób.
- To co innego. Znają się od pieluch i traktują się jak rodzeństwo. Ja ci mówię, że ona zakochała się w tobie i jeśli któregoś dnia zranisz ją, to nie omieszka się zemścić, a w jaki sposób, to ty już dobrze wiesz. Położy łapę na twoich udziałach. Jedyne wyjście to mieć ją cały czas na oku i trzymać blisko siebie. Mieć nad nią kontrolę, aż do momentu, dopóki ten zafajdany kredyt nie zostanie spłacony.
Marek miał dość. Był już rozdrażniony głupimi uwagami Sebastiana.
- Seba, co ty usiłujesz mi powiedzieć, co? – Spytał podniesionym głosem.
- Usiłuję ci powiedzieć, że kto ma Brzydulę, ten ma udziały. Powinieneś się koło niej zakręcić, pobajerować, czarować, uwodzić, jednym słowem uzależnić ją od siebie. Dopiero wtedy będziesz miał pewność, że twoje udziały będą bezpieczne.
Marek już otwierał usta, żeby odpowiedzieć na ten idiotyczny pomysł, ale wywód Sebastiana dał mu jednak do myślenia. Po jego wyjściu z gabinetu popadł w zadumę.
– A jeżeli to prawda, co mówił Seba, jeżeli rzeczywiście ona mnie kocha? Czy naprawdę jestem taki ślepy, że tego nie zauważyłem?
Zaczął analizować zachowanie Uli na podstawie różnych sytuacji, w których znajdowali się oboje i z każdą chwilą, jego zdumienie i przerażenie rosło. Przetrawił wszystko i po godzinie doszedł do wniosku, że to, co powiedział Sebastian wcale nie jest pozbawione sensu.
Część 3
Dochodziła godzina siedemnasta i biura zaczęły się powoli wyludniać. Kończył się kolejny pracowity dzień. Rozkojarzony i nieco zbity z tropu Marek zamknął laptopa i uzmysłowił sobie, że przecież jest umówiony z Ulą na świętowanie sukcesu. Ciągle nie mógł się pogodzić z myślą, że ona jednak obdarza go uczuciem. – Trudno. Jak się powiedziało A, to trzeba powiedzieć B. Nie będę tego odwoływał. Zobaczymy jak potoczy się sytuacja. Nie będę jej bajerował, jak doradzał Seba, przecież mogę to sprawdzić w inny sposób. Coś wymyślę. - Z takim postanowieniem wymaszerował z gabinetu.
- Ula jesteś gotowa? – Spytał patrząc jednocześnie na puste już biurko Violetty.
- Tak. Gotowa. – Odpowiedziała wyłączając komputer i zabierając torebkę.
Podeszli do windy, a gdy bezszelestnie otworzyły się drzwi, weszli do niej w milczeniu. Stanęli po przeciwnych stronach. Marek lustrował ją od stóp do głów, jakby pierwszy raz widział ją na oczy. Poczuła się niezręcznie i żeby przerwać tę krępującą ciszę zapytała.
– To dokąd jedziemy?
- A to niespodzianka. Musisz uzbroić się w cierpliwość, bo i tak ci nic nie powiem. Nie obawiaj się. Pamiętam, że jesteś uczulona na ryby, więc nie będzie to żaden bar sushi.
Spojrzała na niego z wdzięcznością – A jednak pamiętał. - Poczuła przyjemne ciepło rozlewające się wokół jej serca.
Podjechali pod elegancką restaurację. Marek zaparkował samochód i szarmancko otworzył Uli drzwi pomagając jej wysiąść. Weszli do środka. Wnętrze zrobiło na Uli piorunujące wrażenie. Nigdy nie bywała w takich miejscach i poczuła się trochę zagubiona. Marek widząc jej niepewność malującą się na twarzy objął ją ramieniem i poprowadził do zarezerwowanego wcześniej stolika. Natychmiast, bezszelestnie, przy ich stoliku wyrósł jak spod ziemi kelner wręczając im karty z menu. Zamówili jakieś lekkie dania a Marek dodatkowo butelkę dobrego szampana. Jedli w milczeniu a kiedy kelner uprzątnął puste już talerze, Marek podniósł kieliszek wypełniony szampanem i zwróciwszy się do Uli rzekł.
- Wypijmy Ula za nasz, a raczej za twój sukces. Po raz kolejny uratowałaś firmę i mnie. Wypijmy też za naszą przyjaźń. Oby nigdy się nie skończyła i trwała do końca naszych dni.
Stuknął w jej kieliszek i wychylili trunek. W stonowanym świetle restauracyjnych lamp dostrzegł jej twarz pokrywającą się rumieńcem a gdy przeniósł swój wzrok na oczy, stwierdził z niepokojem, że wypełnione są łzami.
- Ula, co się stało? Powiedziałem coś nie tak? Dlaczego płaczesz?
- Nie, nie, wszystko powiedziałeś na tak. To tylko wzruszenie, nie przejmuj się.
Zaśmiała się niemal histerycznie i wyjęła z torebki chusteczkę, ściągnęła okulary i zaczęła wycierać zapłakane oczy. Marek obserwował w milczeniu te zabiegi. Zanim założyła z powrotem okulary, spojrzała na niego a on w tym momencie zamarł. Wpatrywał się w nią z taką intensywnością, że poczuła się zażenowana. Z trudem oderwała od niego swój wzrok podnosząc rękę uzbrojoną w okulary w kierunku swej twarzy. Nie pozwolił, aby jej dłoń dotarła na miejsce. Złapał ją za nadgarstek i nadal natarczywie wpatrywał się w te dwa chabrowe diamenty, które z każdą chwilą robiły się coraz większe.
– Marek? Co ty robisz? Mam coś na twarzy? – Wyjąkała zdziwiona jego reakcją. Otrząsnął się, gdy dotarły do niego jej słowa.
– Ula… Czy mówił ci już ktoś, że masz niesamowite oczy? Są piękne, duże i tak nienaturalnie niebieskie… - mógłbym utonąć w ich głębi. - Nigdy nie myślałaś o soczewkach kontaktowych? Te okulary, nie obraź się, są naprawę paskudne i w dodatku zasłaniają ci połowę twarzy. – Zakłopotana spuściła głowę.
– Przyzwyczaiłam się do nich, a soczewki w moim przypadku to chyba nie najlepszy pomysł. Kiedyś je założyłam, ale podrażniały mi oczy i więcej nie próbowałam. Nie mówmy już o tym. Wyglądam, jak wyglądam. Przywykłam. Nie ma o czym mówić.
Zamilkli. Marek był wstrząśnięty tym odkryciem. Kilka razy dyskretnie przyglądał się jej i coraz bardziej dochodził do przekonania, że mimo, iż przylgnęła do niej etykietka firmowej Brzyduli, ona wcale nie jest brzydka. Te nieprzyzwoicie piękne oczy okolone gęstymi, długimi rzęsami, ładnie uformowane, pełne usta, zgrabny nosek, długa szyja… Mógłby tak jeszcze długo wymieniać. Z zadumy wyrwał go głos konferansjera. Zaczynał się dancing, jednak Ula chciała już wracać. W jego głowie zaświtała pewna myśl.
– Ula, a może zostaniemy na trochę. Potańczymy a potem odwiozę cię do Rysiowa, co ty na to? Proszę, zgódź się – popatrzył na nią błagalnie.
Nie mogła mu odmówić. W ogóle cały ten wieczór wydawał jej się bajką. Nawet kilkakrotnie szczypała się pod stołem upewniając się, że to nie sen, a i Marek był jakiś inny, ciepły i taki opiekuńczy. Potwierdzająco kiwnęła głową.
– Dobrze, ale tylko pół godziny. Jest już naprawdę dość późno.
Ucieszony wstał i pociągając ją za rękę wyprowadził na parkiet. Przyciągnął ją lekko do siebie i zarzucił jej dłoń na swoje ramię. Przylgnęła do niego nieco speszona tą bliskością a on nie wiedzieć czemu, poczuł się szczęśliwy. Zadziwiająco przyjemnie było trzymać ją w ramionach. Pochylił głowę i przytulił się do niej. Chłonął zapach jej włosów. Muzyka była nastrojowa i spokojna, więc i oni poruszali się leniwie po parkiecie. Przejechał dłonią wzdłuż jej pleców. Zadrżała. Dotarł do niej zapach jego perfum. Zapach, który zniewalał i mącił jej w głowie. Cicho westchnęła. Było jej tak dobrze. Pragnęła, aby ten wieczór trwał i trwał i nigdy się nie skończył.
Marek też odpłynął. Nie pamiętał, że w domu czeka na niego wściekła narzeczona, zapomniał o wszelkich problemach. Najważniejsze było to, co tu i teraz. Uświadomił sobie, że od dawna nie czuł się tak dobrze i komfortowo. – Co ta dziewczyna ma w sobie, że tak bardzo lubię z nią przebywać, rozmawiać, że przy niej zapominam o kłopotach, których przecież niemało. Jest mi po prostu cudownie, tak spokojnie i jestem szczęśliwy. Czegóż chcieć więcej?
Przetańczyli jeszcze kilka kawałków i postanowili wracać. Jechali w ciszy, każde zatopione w swoich myślach. Marek od czasu do czasu zerkał na swoją pasażerkę, ale ona była tak zamyślona, że nie zwracała na to uwagi. Dojechali. Wyskoczył z auta i otworzył jej drzwi. Podał dłoń, którą skwapliwie przyjęła. Podprowadził ją do bramy i tam zatrzymał.
– Dziękuję ci Ula za ten wyjątkowy wieczór. Dawno nie czułem się tak wspaniale. Chyba oboje potrzebowaliśmy takiej odskoczni, prawda? – Nachylił się do niej.
- Tak, to prawda. Było bardzo miło. Ja też ci dziękuję – wyszeptała.
Stał przed nią i w przypływie nagłego impulsu objął ją ramionami składając na jej ustach delikatny i czuły pocałunek. Nie broniła się. Poddała się całkowicie czarowi tej chwili. W końcu oderwał się od niej i ze skruszoną miną rzekł.
– Przepraszam cię Ula, chyba nie powinienem…
- Tak, nie powinniśmy, jesteśmy przecież przyjaciółmi.
Zabolało ją to, co powiedziała a co dziwne zabolało również jego. Nie rozumiał sam siebie i tych swoich spontanicznych reakcji względem niej.
– To do jutra – powiedziała.
– Do jutra… Patrzył jeszcze przez chwilę jak zdąża w kierunku domu, po czym zamyślony skierował swe kroki do samochodu.
Część 4
Jadąc przez puste już o tej porze ulice Warszawy analizował swoje postępowanie względem Uli.
– Boże, pocałowałem ją! Ona oddała pocałunek. Mam więc dowód na to, że nie jestem jej obojętny, że ona mnie jednak kocha. A ja? Mam przecież Paulinę. Za kilka miesięcy ślub. Nie ma co, wpakowałeś się Dobrzański. Tylko, co teraz? Przecież nie mogę składać jej żadnych deklaracji, bo tylko ją skrzywdzę. Nie chcę jej skrzywdzić. Ona na to nie zasługuje. Jest taka dobra, życzliwa, pomocna, prawdziwy anioł w ludzkiej skórze, ale ja przecież jej nie kocham. Owszem, bardzo ją lubię i szanuję, ale ma się to nijak do miłości, a Paulina? Czy ją kocham? Tak, nie, nie wiem… Przecież od zawsze była mi przeznaczona… tak przynajmniej twierdzą rodzice. Chociaż z drugiej strony ona nie zachowuje się jak moja narzeczona. Nie wspiera mnie, a powinna, prawda? Wszystko robi na pokaz i zachowuje się jakby to wokół niej kręcił się cały świat. I jeszcze ten ślub. A tak chciałem mieć skromny ślub, bez zadęcia i tej całej pompy a okazuje się, że będzie to wydarzenie miesiąca. Paulina tym żyje. Załatwia wszystko sama, a ja? Nie angażuję się w przygotowania i o to ma do mnie ciągle pretensje, ale jakoś nie potrafię. Zmieniliśmy się, i ona i ja. Dużo w tym mojej winy. Zdradzałem ją a ona wspaniałomyślnie mi wybaczała. Czasami wyglądało to tak, jakby po trupach chciała doprowadzić do tego ślubu. Nie rozumiem, trochę to dziwne. Inna na jej miejscu wykopałaby mnie już dawno ze swojego życia. Nie wiem. Przestałem to wszystko ogarniać.
Podjechał pod dom. Zauważył, że w sypialni pali się jeszcze światło.
– A jednak nie śpi. Coś mi się wydaje, że awantura mnie dzisiaj nie minie. Niech to szlag… Cóż, chyba mnie nie zabije? Kto z nią wtedy stanie na ślubnym kobiercu? – Pomyślał sarkastycznie. Zamknął samochód i cicho wszedł do domu, kierując swe kroki wprost do sypialni.
- Cześć Paulina, jeszcze nie śpisz? – Odezwał się niepewnie.
- Nooo… Wreszcie raczyłeś się zjawić. Wiesz, która jest godzina? Możesz mi powiedzieć, gdzie byłeś do tej pory? No, słucham. Jaką wymówkę masz dla mnie tym razem? – Wyrzucała z siebie słowa z prędkością karabinu maszynowego. Jej oczy ciskały gromy.
– Gdyby wzrok mógł zabijać, to leżałbym już martwy – przeszło mu przez głowę.
- Pracowałem… – jego lakoniczna odpowiedź spowodowała jeszcze większe natężenie furii u panny Febo. – z Ulą – dodał. Rozluźnił krawat i rozpiął pod szyją guziki od koszuli.
- Z Brzydulą? To już teraz nie wystarczają ci te głupie modelki? One są przynajmniej ładne. No, ale ty nie możesz przecież przepuścić żadnej! Nawet za te brzydkie się zabierasz!
Stał przed nią wbity w ziemię, jak słup soli i przetrawiał w mózgu to, co od niej usłyszał. W końcu wysyczał.
– Paulina. Wielokrotnie zwracałem ci uwagę, żebyś tak o niej nie mówiła. Obrażasz ją, a ona na to nie zasługuje. Ma takie krótkie imię i zapewniam cię, że naprawdę łatwo je zapamiętać. I nie, nie przespałem się z nią. Pracowaliśmy! To porządna dziewczyna i nie puszcza się na prawo i lewo, jak niektóre twoje przyjaciółki! Zresztą mam dość tej kłótni. Idę pod prysznic z nadzieją, że przemyślisz swoje dzisiejsze zachowanie. Nie pozwolę, rozumiesz, nie pozwolę, żeby ktokolwiek w tej firmie, nawet jej współwłaściciel obrażał pracownika. Jeśli wymagasz w stosunku do siebie szacunku, to przyjmij też do wiadomości, że inni oczekują od ciebie tego samego. Powiedziawszy to skierował się do łazienki zostawiając Paulinę z otwartymi ze zdumienia ustami. Siedziała nieruchomo jeszcze przez chwilę. Nie mogła uwierzyć, że jej narzeczony za każdym razem tak usilnie stara się bronić przed nią tę Brzydulę. Nie mogła się pogodzić z upokorzeniem, jakiego dzisiaj od niego doznała. Z każdą też chwilą wzbierał w niej gniew na tę pokrakę. Jeszcze ona jej pokaże, gdzie jest jej miejsce, bo na pewno nie w F&D.
Część 5
Ula wsunęła się cicho do uśpionego już domu. Miała wrażenie, że unosi się kilka centymetrów nad ziemią. Błogi uśmiech przyozdobił jej twarz a serce niemal pękało z nadmiaru szczęścia. – Pocałował mnie, pocałował! Nie mogę w to wszystko uwierzyć! Czy to działo się naprawdę? Jeśli to sen, to nie chcę się z niego obudzić. Tańczył ze mną. To było jak magia. I przytulał mnie! Jak cudownie jest zatopić się w jego ramionach. A jego usta? Miękkie, zmysłowe, ciepłe i delikatne. A jego oczy? Duże, piękne, stalowo-szare, ocienione długimi rzęsami i jeszcze te słodkie dołeczki w policzkach, na widok których miękną mi kolana. Chyba nie zasnę dzisiaj. Ten dzień był najpiękniejszy ze wszystkich, jakie do tej pory przeżyłam. Kocham go, kocham, kocham…
Ubrana w piżamę położyła się na łóżku rozrzucając ramiona nad głową. – Dziękuję ci mamo, że czuwasz nade mną. Jeśli możesz, to spraw, żeby i on pokochał mnie tak mocno jak ja jego. Jestem bardzo, bardzo szczęśliwa mamusiu.
Długo jeszcze kręciła się na tapczaniku nie mogąc zasnąć i wciąż rozpamiętując wydarzenia dzisiejszego dnia. Sen w końcu przyszedł i otulił jej uśmiechniętą twarz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz