Łączna liczba wyświetleń

środa, 7 października 2015

"Z DALEKIEGO KRAJU" - rozdział 1

15 kwiecień 2014




Z  DALEKIEGO  KRAJU



ROZDZIAŁ 1



 
Klif był wysoki, mocno wypiętrzony, smagany przez lata porywistym wiatrem i obmywany spienioną, morską wodą u podstawy. To było chyba najwyższe miejsce w Cleggan i najpiękniejsze. Z jego szczytu rozpościerał się widok na całą zatokę i niewielki port pełen rybackich kutrów wypływających każdego wieczora na połów makreli, tuńczyków i łososi. Patrząc nieco w prawo można było dostrzec resztki wieży obserwacyjnej zbudowanej tu w czasie wojen napoleońskich.

Samo Cleggan było niedużą wioską, której mieszkańcy zajmowali się głównie rybołówstwem. Znali się tutaj wszyscy i wszyscy o wszystkich wiedzieli wszystko.

Stojąca na szczycie klifu młoda kobieta splotła rozwiane na wietrze długie, kasztanowe włosy i otuliła się szczelniej grubym, wełnianym swetrem. Nie pochodziła stąd. Przyjechała tu dwa lata temu wraz ze swoim przyjacielem i chociaż początkowo miejscowi traktowali ich z rezerwą, to z czasem to się zmieniło, bo docenili wielką pracowitość Maćka, a także jej łagodność, uprzejmość i szczerość z jaką traktowała każdego człowieka. Z racji jej imienia wywodzącego się jeszcze z czasów celtyckich nazywali ją morskim klejnotem.
Uśmiechnęła się do swoich myśli, by zaraz potem się zasmucić. Pomyślała o swojej rodzinie, którą zostawiła w dalekiej Polsce, by ruszyć w swoją prywatną odyseję. Tak postanowili z Maćkiem. Po skończeniu studiów i bezskutecznym poszukiwaniu pracy nie widzieli innego wyjścia, jak tylko wyjazd za chlebem, bo powodziło im się coraz gorzej. To Maciek wpadł na pomysł, żeby spróbować w Londynie. Tak też zrobili. Przez rok wycierali bruki tego miasta zatrudniając się dorywczo lub na niezbyt długie okresy czasu. Tu podobnie jak w Polsce, trzeba było mieć znajomości, żeby dostać pracę w biurze i w dodatku w swoim zawodzie. Szarpali się i oszczędzali każdego pensa, żeby pomóc swoim rodzinom. Nie o takiej pomocy marzyli oboje. Sądzili, że każdego miesiąca wysokość kwoty posyłanej do kraju będzie imponująca i pozwoli przeżyć ich bliskim bez stresu. Niestety tak się nie stało, choć ich rodziny bardzo doceniały każdą taką przesyłkę.
Któregoś dnia przeczytała w jakiejś gazecie ogłoszenie o zatrudnieniu w irlandzkim Cleggan. Nawet nie wiedziała, gdzie to jest. Ktoś napisał, że potrzebuje do pracy małżeństwo, którego zadaniem będzie prowadzenie małego pensjonatu, zresztą jedynego we wsi. Nie byli małżeństwem, jednak postanowiła zadzwonić. Człowiek, który odebrał telefon musiał być już starszy. Poznała to po głosie. Wyłuszczyła mu, że jest gotowa przyjechać wraz ze swoim przyjacielem, ale nie są małżeństwem. Mężczyzna po drugiej stronie słuchawki ucieszył się. Poinformował ją jeszcze, że pensjonat nie jest zbyt duży, ma siedem pokoi, kuchnię i jadalnię, a pokoje dla personelu są na jego tyłach. Umówili się na konkretny termin, który przypadał za tydzień. Tyle właśnie mieli, żeby zamknąć londyński epizod i dotrzeć do Cleggan.
Studiując mapę odszukali je wreszcie na zachodnich krańcach wyspy. W internecie nie znaleźli o nim zbyt wielu wiadomości. Żeby się tam dostać, musieli dolecieć do Shannon, a stamtąd albo samochodem, albo autobusem do Clifden, z którego mieli jeszcze około dwunastu kilometrów. Nie zrazili się jednak. Perspektywa stałego zatrudnienia była bardzo kusząca. Maciek miał zająć się pracami gospodarskimi i dostawami, a ona sprzątaniem gościnnych pokoi, gotowaniem i finansami pensjonatu. Nie bali się pracy i wierzyli, że wreszcie będą się mogli trochę odkuć finansowo.
Kiedy dotarli do Clifden po kilku godzinach jazdy z Shannon, postanowili coś zjeść. Byli już porządnie głodni. Weszli do jednego z tutejszych pubów i zamówili tradycyjny Irish Stew, gulasz irlandzki przygotowywany z baraniny lub jagnięciny duszonej z ziemniakami, cebulą, marchwią i pietruszką. Popijając gorącą herbatę rozglądali się po niezbyt zatłoczonym pubie. Maciek zagadnął barmana o Cleggan i jak można się tam dostać. On wskazał na człowieka siedzącego z drugiej strony baru i rzekł.
- Widzicie tego rudzielca? To Bernen MacDoyle – listonosz. Jak go ładnie poprosicie, to na pewno nie odmówi podwózki. Lubi pogadać, a w czasie drogi nie ma z kim. A zresztą… - machnął ręką – Bernen! Jedziesz do Cleggan?
- A co, chcesz się zabrać? – Odpowiedział mężczyzna chrapliwym głosem.
- Ja nie, ale ta dwójka by chciała. Jadą do Arta MacGowena. Weźmiesz ich?
- Pewnie – przyjrzał się uważnie młodym. – Za dziesięć minut, akurat zdążycie wypić herbatę.
Podziękowali mu i w niedługim czasie zapakowali się do jego rozklekotanej furgonetki.
- To jedziecie do starego Arta, tak? Na odpoczynek?
- Nie… Jedziemy do pracy. Dał ogłoszenie do prasy i odpowiedzieliśmy na nie.
- Aaa…, rozumiem… Nie dziwię się. Stary Art… Jest już naprawdę stary i ledwie sobie radzi. Zimą jeszcze pół biedy, bo rzadko kto zapuszcza się w te odległe rejony Irlandii. Latem jest trochę gorzej, bo często zaglądają tu turyści, a tym trzeba zapewnić posiłek i nocleg. Art już nie daje rady. Słaby jest.
Po pół godzinie zatrzymał samochód przed ładnym domem pokrytym drewnianym gontem. Wskazał na niego palcem.
- To tutaj. Chodźcie, zaprowadzę was. – Wysiadł z furgonetki i rozejrzał się dokoła. – Art! – Krzyknął. – Art! Jesteś w domu!? Gości ci przywiozłem!
- Czemu tak wrzeszczysz. Nie jestem głuchy – rozległo się za ich plecami. Jak na komendę odwrócili się. W ich stronę podążał wsparty na lasce starszy człowiek. Mocno utykał, a jego ogorzała twarz była poorana siecią zmarszczek. Przystanął obok i przyjrzał się ciekawie dwójce młodych. - Chcecie pokój? To może być trudne, bo jest nieprzygotowany. Już nie mam tyle siły co dawniej. Jeśli chcecie wynająć, będziecie musieli sami zadbać o przebranie pościeli. Również o posiłki. Kucharka nie żyje, a ja nie potrafię pichcić.
- Panie MacGowen, my jesteśmy z ogłoszenia – odezwał się Maciek. – Przyjechaliśmy zgodnie z umową. – Twarz staruszka wypogodziła się w momencie.
- Chyba sam Bóg mi was zesłał. W takim razie chodźcie. Pokażę wam wasze pokoje i zapoznam ze wszystkim.
Pożegnali się z miłym listonoszem i chwyciwszy walizki podążyli za swoim pracodawcą. Pokoje były nieduże, ale jak na ich potrzeby zupełnie wystarczające. MacGowen oprowadził ich po całym budynku.
- Sami widzicie jakie to wszystko zaniedbane. Koniecznie trzeba posprzątać. Niedługo zacznie się sezon, a ja nie mogę nikogo przyjąć. To jak macie na imię? Najpierw ty – wskazał na dziewczynę.
- Ula. Mam na imię Ula. Urszula Cieplak. – Starzec uśmiechnął się szeroko.
- Czy wiesz co znaczy po celtycku twoje imię? Morski klejnot. Mam nadzieję, że okażesz się prawdziwym klejnotem Ula. – Zarumieniła się.
- Bardzo się o to postaram. Mój przyjaciel ma na imię Maciek. Maciek Szymczyk. Trochę trudne to do wymówienia.
- To prawda, ale i tak będę się do was zwracał po imieniu. Teraz rozpakujcie się i jeśli nie jesteście zbyt zmęczeni, rozejrzyjcie się po okolicy. Od jutra trzeba będzie zacząć solidnie pracować. I jeszcze jedno pytanie. Macie prawo jazdy?
- Mamy oboje.
- To świetnie. W garażu stoi samochód. Nim trzeba będzie przywozić turystów z Clifden, chyba że dotrą tu własnym transportem, a także przywozić zaopatrzenie. To na razie tyle.

Szybko przywykli do nowych warunków. Okolica była bardzo piękna, choć to piękno było raczej surowe, ale mimo to urzekające. Wybrzeże stanowiły skaliste klify, a im dalej w głąb lądu, tym więcej było zieleni. Nie bez powodu Irlandia nazywana była szmaragdową wyspą. Za dużo do zwiedzania nie było, bo wioska była mała, a domy rozsiane w sporej od siebie odległości. Zwyczajowo stał tu kościół, szkoła, nieduży punkt pocztowy, pub, a życie mieszkańców kumulowało się w niewielkim porcie i umiejscowionym przy nim targu rybnym. Tu mogli się zaopatrywać w owoce morza i ryby. Po resztę musiał Maciek jeździć do Clifden. Stary Art dał mu adresy hurtowników i to u nich kupował świeżą baraninę lub jagnięcinę, czy jarzyny. Z biegiem czasu okrzepli. Ula wysprzątała wszystkie pokoje i przygotowała je dla potencjalnych gości. Zajęła się też kuchnią. Oboje bardzo polubili Arta, a i on pokochał tę dwójkę z Polski. Ula była mu szczególnie bliska. To ona smarowała jego nogi maściami, żeby tak mocno nie bolały. Parzyła mu zioła i wzywała z Clifden lekarza, kiedy czuł się gorzej. Dbała o niego jak o członka własnej rodziny.
Sezon zaczynał się z początkiem czerwca i wtedy mieli najwięcej pracy. Nie narzekali jednak. Art wynagradzał ich uczciwie. Wreszcie trochę odetchnęli, bo na siebie wydawali bardzo niewiele i dzięki temu mogli posyłać więcej pieniędzy swoim bliskim. Turystami byli przeważnie ludzie młodzi, głównie studenci historii, których nęciły tutejsze stare grobowce i tajemnicze kamienie pochodzące zapewne z okresu neolitu podobnie jak Stonehenge.

Oni na szczęście nie byli zbyt wymagający i zjadali wszystko, co ugotowała Ula. Często uśmiechała się słysząc jak żartują w wesołej gromadzie. Wspominała wówczas czasy, kiedy wraz z Maćkiem studiowali na SGH w Warszawie. Nie mieli tam przyjaciół. Zawsze trzymali się tylko we dwoje i nie szukali innego towarzystwa. Szkoda. Być może teraz inaczej wyglądałoby ich życie, gdyby mieli oddanych przyjaciół lub choćby dobrych kolegów? Może tam w Polsce wraz z nimi założyliby jakiś świetnie prosperujący interes i nie musieliby wyjeżdżać? Na szczęście te niezbyt wesołe myśli rozwiewał zawsze czyjś śmiech lub żart.

Wraz z nastaniem jesiennych chłodów zdrowie Arta zaczęło mocno szwankować. Miał osiemdziesiąt siedem lat i cierpiał na wiele starczych chorób. Najbardziej we znaki dawał mu się artretyzm. Surowy klimat tych okolic też nie pomagał wyzdrowieć.
Któregoś szarego, listopadowego poranka Ula weszła z tacą do jego pokoju. Chciała go nakarmić, bo już nie potrafił tego zrobić sam. Zauważyła, że siedzi w fotelu i podejrzewała, że spędził w nim całą noc. – Pewnie znowu ten okropny ból nie pozwolił mu się położyć – pomyślała ze współczuciem. Odsłoniła ciężkie zasłony, żeby wpuścić do pomieszczenia nieco światła.
- Dzień dobry Art, przyniosłam ci trochę gorącej owsianki. Mam nadzieję, że jesteś głodny? – Zabrała z tacy talerz, ściereczkę i podeszła do niego. Zauważyła, że śpi z otwartymi ustami, a na brodę sączy mu się strużka śliny. Delikatnie wytarła mu ją i przysunęła sobie krzesło.
- Art, obudź się. Śniadanie. – Nie zareagował. Potrząsnęła delikatnie jego ramieniem. Osunął się bezwładnie na bok. Wystraszona cofnęła się nieco, a potem w panice zaczęła wołać Maćka. Wpadł do pokoju jak burza, bo przestraszył go nienaturalnie piskliwy głos Uli. Rozdygotana splotła ręce na piersiach i wydukała.
- Czy…, czy możesz sprawdzić mu puls? On…, on chyba nie żyje…
Maciek podszedł do staruszka i przytknął mu dwa palce do szyi, ale nic nie wyczuł.
- Trzeba zadzwonić po lekarza. On chyba naprawdę umarł Ula. Nie wiem, co my teraz zrobimy, ale nie możemy go tak zostawić. Trzeba go pochować. Nie miał przecież żadnej rodziny.
Lekarz przyjechał w ciągu godziny. Przywitał się z nimi i udał wprost do sypialni Arta. Jeden rzut oka wystarczył, by mógł stwierdzić zgon.
- Zmarł biedny Art. Dla niego to lepiej, bo nie musi już walczyć z tą paskudną chorobą. Musicie iść do księdza i zamówić pochówek. Dajcie mi znać o pogrzebie. Przyjadę. Lubiłem starego.
Zrobili tak jak powiedział im lekarz. Ksiądz zaprowadził ich na stary cmentarzyk usytuowany tuż przy kościele i pokazał im miejsce.
- Sam je wybrał, gdy był w miarę sprawny, a ja jeszcze dzisiaj ogłoszę zgon na wieczornej mszy. Najdalej za dwa dni trzeba będzie go pochować. Jeśli nie chcecie trzymać go w domu to przy kościele jest mała kaplica, w której zawsze umieszczamy zmarłych. Przejdźcie jeszcze do wioski i załatwcie trumnę u stolarza. On ją przywiezie tutaj. Za dwie godziny przyślę ludzi, żeby zabrali ciało. - Podziękowali i chcieli zapłacić za pochówek, ale ksiądz odmówił. - Dużo zawdzięcza mu tutejsza społeczność. To on był fundatorem tego kościoła i choćby z tego względu nie będę brał pieniędzy. To był bardzo szczodry i uczciwy człowiek. Świeć Panie nad jego duszą.

Pochówek rzeczywiście odbył się za dwa dni i zgromadził niemal wszystkich mieszkańców Cleggan. Przyjechało też sporo ludzi z Clifden.
Pogrzeb był bardzo uroczysty. Ksiądz powiedział o Arcie wiele ciepłych słów. Ludzie płakali, bo wielu spośród nich doznało dużo dobrego ze strony staruszka. Ula i Maciek też mieli mokre policzki. Oni przecież zawdzięczali mu pracę, a teraz będą musieli wyjechać, tylko nie wiadomo dokąd.
Po mszy wyprowadzono trumnę, która spoczęła w upatrzonym przez Arta miejscu. Jeszcze stano nad nią dłuższą chwilę, a później tłum zaczął rzednąć. Do Uli i Maćka podszedł lekarz wraz z jakimś człowiekiem dzierżącym pod pachą płaską aktówkę.
- Ula, Maciek, przedstawiam wam Gillmora O’Shea. Jest notariuszem i chciałby z wami porozmawiać. – Zdziwili się oboje. Ula uśmiechnęła się smutno.
- W takim razie zapraszam obu panów na skromną stypę do pensjonatu. Będą też przyjaciele Arta.



jute (gość) 2014.04.15 21:47
No nie ,ale niespodziewanka ! Małgorzato Sz. kocham Cię!Zapowiada się fajnie. Pewnie pensjonat dostaną w spadku.Rozumiem,że Ty już rozdajesz prezenty świąteczne.?Muszę jeszcze raz przeczytać, bo tak mi się połknęło.Pozdrawiam.
MalgorzataSz1 2014.04.15 21:54
Jute

Jakoś musiałam sobie poukładać wszystko, bo okazało się, że już w sobotę przyjeżdżają po mnie. Cieszę się, że spodobał Ci się początek.
Pozdrawiam. :)
jute (gość) 2014.04.15 21:56
Lectrice Nakieruj swój miotłowy GPS na Małgosię!Lotni szyć nie muszę,też mam miotełkę,rozmiar 4XXL. Ale szyć potrafię. Wszystko potrafię.Gotuję jak Ginger Rogers( z Fredem w kupie), śpiewam jak Czerny -Stefańska, szyję jak Niki Lauda a sprzątam lepiej niż Helcia Dobrzańska.Pisać nawet potrafię to znaczy podpisać się.Ale bez błędu.
MalgorzataSz1 2014.04.15 22:13
Jute

Nie wiem czy ten GPS jej dzisiaj nie zawiedzie, bo na pewno nie spodziewa się dzisiaj nowego opowiadania. W ciszy i nieświadomości sprawdza kartkówki i stawia dzieciom pały. Hahaha.
jute (gość) 2014.04.15 22:45
Małgosiu to Lectrice taka nieświadoma pałkara,Ty to ona może w klipę grać.Powiedz dziewczyno ,gdzie Ty się w taka zimnicę wybierasz?U mnie dzisiaj grad leciał,aż żal było patrzeć jak tłucze po ukwieconych drzewach.Patrzyłam na mój bez i zastanawiałam się czy stanąć nad nim z parasolem cz go przykryć jakąś" tytką". Nie znoszę takij mażglatej pogody.
MalgorzataSz1 2014.04.15 22:54
Jute

U mnie też paskudnie i też grad, ale mimo pogody święta spędzimy u mojego brata. Taki trochę rodzinny spęd. Uparł się i przyjedzie po nas, bo przecież wie, jak ciężko jest mi się poruszać.
MalgorzataSz1 2014.04.15 22:55
Zapomniałam dodać, że całkiem niedaleko. W Sosnowcu.
jute (gość) 2014.04.15 23:15
To na szczęście masz krótką jazdę.Pozdrów Sosnowiec.Mnie to miasto już na zawsze kojarzy się z najgłupszym i najlepszym okresem w moim życiu.Dobranoc Małgosiu.
jute (gość) 2014.04.15 23:40
Ale ślepa komeda ze mnie,jest nowa zapowiedż. Super!
MalgorzataSz1 2014.04.15 23:48
Jeszcze nie skończyłam pisać, ale póki co idzie dobrze i mam nadzieję skończyć po świętach.
Dobranoc Jute. :)
lectrice (gość) 2014.04.15 23:51
Sosnowiec mi sie z niczym nie kojarzy (no moze z sosnami...) ale go pozdrowic ode mnie tez mozesz.
lectrice (gość) 2014.04.16 00:47
Byczkow brak, widac irkandzka trawa im nie sluzy albo sie baranow boja.
Zaczyna sie smutno zgonem tego biednego dziadka. Przypuszczam, ze odziedzicza co trzeba i chyba wroca bo jak ta Ula ma spotkac Mareczka ? Chyba, ze rozwina interes i zaczna dobrze prosperowac i Mareczek przyjedzie na pokaz albo inna sesje zdjeciowa... (bo zrobia reklame pensjonatu w Polsce).

Oczywiscie moge sobie pogdybac, a ty i tak niewzruszenie ani koncoweczki ani takiej przed koncoweczki nie dasz.

Piszesz, ze po Ciebie przyjezdzaja i Cie zabieraja, a ja bardzo bym chciala wiedziec co ty takiego przeskrobalas !
Ty sie lepiej schowaj bo jak cie zabiora to tak szybko nie wypuszcza i co my zrobimy !

Jute
jesli umiesz szyc to sobie uszyj plaszczyk powiewajacy, pelerynke, moze pod na schowasz Malgosie bo po nia juz w sobote przyjezdzaja i ja zabieraja, myslisz, ze dostanie mandat za wybicie byczkow czy tez ja wsadza i bedziemy na miotle latac do zakratowanego okienka ?

Malgosiu
Ja pal nie stawiam tylko zera bo zero jest owalne i latwiej sie je przelyka a pala moze w gardle stanc niczym osc koscista. A z dziecmi teraz trzeba ostroznie bo mozna im zafundowac przezycia traumatyczne i dopiero beda miec nas gdzies i udawac kretynow. Niektore wprawiaja sie w tym od rana do wieczora i robia to tak dobrze, ze zastanawiam sie czy ...
A ta nowa zapowiedz to ma dziwny tytul 'Nowy poczatek', ty sie chyba pomylilas, ja prosilam o' nowy koniec', koncoweczke znaczy!
Pozdrawiam

A co to za kolor, tyle bedzie byczkow, beda sie objadac i tak zapaskudza te trawe, ze juz zielonego nie bedzie widac ?
MalgorzataSz1 2014.04.16 08:21
Lectrice

A ja się spodziewałam lekkiego zdziwienia, że dodałam wcześniej niż planowałam, a tu nic. Pocieszające jest, że nie znalazłaś żadnych błędów.
Oczywiście nic nie zdradzę, jak sprawy się dalej potoczą, bo największa przyjemność czytelnika, to być zaskakiwanym, (no może oprócz Ciebie) choć myślę, że aż tak wielkiego zaskoczenia tutaj nie będzie i dość łatwe okaże się przewidywanie dalszego ciągu tej historii.
Nie wiem, dlaczego nic nie mówi Ci nazwa Sosnowiec, bo to duże miasto, które bardzo rozwinęło się za rządów Gierka. Ode mnie to jakieś dwanaście kilometrów, ale gdybym chciała jechać autobusem, to połączenie mam kiepskie, bo z przesiadką. A ponieważ kulasy odmawiają mi posłuszeństwa, pojadę samochodem jak królowa angielska.
Dzięki za komentarz. Pozdrawiam. :)
kawi ;) (gość) 2014.04.16 08:27
Opowiadanie zapowiada się bardzo ciekawie.
Mam nadzieję, że dzięki temu pensjonatowi Ula i Maciek odżyją, będą mogli o siebie zadbać i w ogóle.
Szkoda mi starego Arta, wiem jednak, że śmierć w jego wypadku była ukojeniem. Męczył się już staruszek.
Pozdrawiam i zapraszam do mnie na pierwszą część nowego opowiadania ;)
marit (gość) 2014.04.16 12:01
Gosieńko jestem po badaniu,ale napiszę ci wieczorem. nie pisz nic na podanego maila. Ktoś mi piratuje na mojej stronie i musimy zainstalować nowy program i wszystko zmienić. Wstrzymaj się z bólami.
Weszłam dopiero dzisiaj na nowe opowiadanie i jestem mile zaskoczona. Dzięki. Chłopcy milczą.Pozdrawiam.
lectrice (gość) 2014.04.16 12:02
Nie zapomnij korony...
Nie mogli sie wysilic na karete, badz co badz to urodziny krolewskie !

Co do Sosnowca to mi sie ni kojarzy z niczym osobistym tak jak Jute, ktora w mlodosci po sosnach skakala i zycia uzywala, wlasnie w Sosnowcu. Mi sie to miasto kojarzy ze Slaskiem jak przecietnemu Polakowi, ktory Slaska nie zna...
lectrice (gość) 2014.04.16 12:13
Co do zdziwienia to ty nie widzialas mojej miny jak wpadlam na twoj blog i fiolkowo sie zrobilo.
Postanowilam nie opisywac mojego zdziwienia aby juz sie zupelnie nie pograzac i na jelope nie wyjsc smiejaca sie jak glupi do sera (ser dobrej jakosci, francuski tylko dziurawy, podobno Jute umie szyc to moze zaceruje ???), z opadnieta szczeka i wybaluszonymi oczami, iskierkami w tych wybaluszonych oczach (to po to by sie troche ogrzac bo juz mi sie mozg kurczy od tego zimna), bananem (to zeby bylo zdrowo) - sama widzisz, ze obrazek niespecjalny !
No i wlasnie tego chcialam ci oszczedzic no ale skoro sama chcialas to trudno, mam nadzieje, ze nie masz wrazliwej duszy i jakos nad tym przejdziesz do porzadku dziennego (jak bys miala problemy to popros Jute on w porzadkach jest super mocna !).
MalgorzataSz1 2014.04.16 17:38
Kawi

Nawet nie wiesz jak ucieszyła mnie wiadomość o nowym opowiadaniu. Niepokoiłam się, że długo się nie odzywasz, a tu proszę. Jest. Na pewno przeczytam i skomentuję.

Marit

Od wczoraj jestem słabo silna i moja głowa nie pracuje zbyt dobrze. Ociągałam się z tym mailem, bo pomyślałam, że pogadamy na fb i jak się okazuje dobrze zrobiłam, że nic nie pisałam.
Chłopaki pewnie się adaptują i dlatego milczą. Dla przyzwoitości mogliby wykonać choć telefon.

Lectrice

Opis Twojej reakcji na nowy rozdział w pełni mnie usatysfakcjonował. Właśnie tego mi brakowało i tego oczekiwałam. I tylko szkoda, że mogłam zobaczyć tej miny. Była na pewno bezcenna.

Dzięki dziewczyny za wpisy. Pozdrawiam. :)
jute (gość) 2014.04.16 23:15
No proszę,cały czas nowe opowiadania.A ktoś się skarżył,że wen focha strzela.Jakkolwiek na to nie spojrzeć zapewniasz nam Małgosiu kolorową przyszłość.A i proszę w tej opowieści o kawę.Dużo irish coffee z Paddy (koniecznie) mniam.
MalgorzataSz1 2014.04.16 23:28
Jute

Szczerze powiedziawszy nie przypominam sobie, bym tak nazwała irlandzką kawę, chociaż w opowiadaniu piją jej całkiem sporo. Ta z Paddy jest jakaś wyjątkowa? Pytam dlatego, że większość informacji na temat napojów, napitków i kuchni pozyskałam z internetu.
jute (gość) 2014.04.16 23:49
Paddy to najlepsza(moim zdaniem) whiskey.Wiem co mówię.Mam dyplom kipera whikkey.No dobra ,to tylko taki świstek.Rozdaje się je po kosztowaniu,kilku napitków w wytwórniach whiskey.Trafisz z gatunkiem i dostajesz takie cosik. Ale Paddy zawsze rozpoznałam.Cieszę się ,że jest słabo dostępna bo nie muszę iść do AA.
lectrice (gość) 2014.04.17 00:15
Jute,
A ile tej Paddy musialas wypic zeby dostac dyplom ? A nie padlas potem bo po Paddy by wypadalo...

jute (gość) 2014.04.17 00:36
Dają ci na stolik taka planszę z numerkami.Na numerkach stawiają naparstki z różnymi gatunkami whiskey. Cztery albo pięć naparstków (już nie pamiętam).obok kładą karteczkę z nazwami gatunków i pisadło.Ty pijesz i przypisujesz numerek z podkładki na którym stał naparstek do nazwy trunku.i tak parę razy.Chyba trzy razy.Nie policzę ile tego było bo nie pamiętam ile było tych naparstków na tej plansz. Ale pamiętam że było mi potem baardzo dobrze i koniecznie chciałam ucałować Moly z pomniczka,i pewnie bym wlazła i podeptała te rybki leżące przed nią,ale synek mnie zastopował.A potem potem to byłam w hotelu już.
lectrice (gość) 2014.04.17 00:47
Jute
No to pieknie, przynajmniej widze, ze ci sie na cos syn przydaje...
Patrzac na to ze strony syna... to juz wyglada troszke inaczej. Ja juz wiem skad ty umiesz szyc, jak ktos ma do czynienia z taka iloscia naparstkow, ze nawet nie pamieta ile, to chyba musi miec w zylach krawiecka krew !
MalgorzataSz1 2014.04.17 12:17
Jute

Coraz ciekawsze rzeczy piszesz o sobie. Nie wiedziałam, że jesteś prawdziwym znawcą. Ja nigdzie nie doczytałam o tej whiskey. Doczytałam natomiast, że jest różnica w pisowni tego wyrazu. W Anglii piszą go "Whisky", a w Irlandii "Whiskey". To są wszystkie moje wiadomości na temat tego trunku. O pozostałych też niewiele wiem, bo po prostu nie lubię, nie pijam i nie powinnam pić i w zasadzie ta wiedza o alkoholach nie jest mi przydatna. Zresztą na potrzeby opowiadania wujek "google" wystarczy.
jute (gość) 2014.04.17 15:08
Witaj Małgosiu. Taki ze mnie znawca jak z koziej dupy trąbka.Przypadek i tyle.
jute (gość) 2014.04.17 15:55
Lectrice. Widzisz jak to jest.Nigdy nie wiadomo z kim się zadajesz.Ale wiesz,mój synek to był od małego przyzwyczajony do pijackich wybryków swoich rodzicieli. My tak na okrągło.Nawet jagodówkę na kościach przez berecik filtrowaną się spijało.No i koniecznie raz w miesiącu OIOM w Zespole Ogólnego Zamieszania w Siem-cach.(wiesz odtruwanie)Ale wtedy synek był już duży,kończył studia,co do mnie na tym spędzie akurat dogłębnie dotarło.W samolocie usiłowałam trawic jakieś czytadło stewardesa pyta czy chce coś do picia,ja proszę o wodę a mój sąsiad o gin z tonikiem.Mój sąsiad? Kurde obok mnie siedzi moje dziecię.!Już obmyślam jak lajtowo dać mu w ucho.Obracam się i widzę jakiegoś młodego przystojniaka w garniturze ładnym krawaciku.Ten się do mnie szczerzy i mówi "co matka, czas ci się zamroził?..Od tego momentu dotarło do mnie,że za chwilę to mój wiek trzeba będzie określać metodą C14.Uważajcie dziewczyny czas nie ucieka on zapieprza.Pozdrawiam.
MalgorzataSz1 2014.04.17 19:20
Jute

Nie rób z siebie mamuta i innego starocia, którego wiek mierzy się metodą C 14. Nie wierzę też w Twoje ciągoty do rumu na kościach. Bez wątpienia jesteś błyskotliwa i piszesz iskrzące się dowcipem komentarze, które sobie bardzo cenię, bo polemika z Tobą to prawdziwa przyjemność. :)
jute (gość) 2014.04.17 23:01
Małgosiu proszę cię tylko nie pod włos,koafiurę mi rozwalisz!Ale na tym spędzie to ja i tak byłam zbyt grzeczna.Synek też był grzeczny pod względem trunkowym,bo wolał randkować.A skoro już tak publicznie z własnej głupoty się przyznaję do dziwnych rzeczy to dodam ,ze trzymam w domu list gończy z moim zdjęciem i mieniem i nazwiskiem i fotkę na której widać mnie siedząca za kratkami .W celi.No co ? Nie dość, że pijanica to jeszcze kryminalistka.Pozdrawiam.
MalgorzataSz1 2014.04.17 23:04
Jute

Mimo tych rewelacji, ja nadal myślę o Tobie bardzo pozytywnie, bo wiem, że robisz sobie żarty, a to zdrowo i ja śmieję się do rozpuku. Za to naszej najjaśniejszej gwiazdy Lectrice dzisiaj brak. Milczy jak zaklęta. Pewnie jest w ferworze świątecznych przygotowań. :)
jute (gość) 2014.04.17 23:28
No już spokojnie to tylko dziwaczne gadżety z Legolandu do którego wyciągnęło nas nasze niesforne dziecię.Idę spać. Jestem wykończona. Dzisiaj na niebie pokazały się wreszcie gwiazdy.Może pogoda się poprawi. Dobranoc Małgosiu.
NieIdealna (gość) 2014.04.19 13:59
Witaj Małgosiu, przepraszam za dłuższą nieobecność, ale biedna ja się rozchorowałam ;c
Biedny Art, ale wreszcie opowiadanie z moją ukochaną Irlandią w tle. Tak bardzo się cieszę :D
marit (gość) 2014.05.06 18:08
Jute. Małe sprostowanie,po czasie,ale czytam komentarze po fakcie.Otóż. Czerny-Stefańska pianistka,nie śpiewaczka/ nie znam innej/, Nicki Lauda - były kierowca rajdowy F1.
Sorki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz