Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 6 października 2015

"ZE SMUTKU NOCY W RADOŚĆ DNIA" - rozdział 12

25 listopad 2012
Rozdział XII
obyczajowo - kulinarny




Dwa dni przed wigilią po południu Marek wraz z Ulą wszedł do jej mieszkania. Na jego widok twarz małej Betti rozjaśniła się w szerokim uśmiechu.
- Mareczek! – Krzyknęła głośno i rzuciła mu się na szyję. – Jedziemy po choinkę?
- Właśnie dlatego przyszedłem. Jasiu pojedziesz z nami? Ula chcę się już przymierzyć do gotowania. My pojedziemy najpierw po choinkowe ozdoby a potem po samo drzewko.
- Ja bardzo chętnie. Nie chcę Uli przeszkadzać.
- W takim razie zbierajcie się. Załatwimy to raz, dwa. Aha, Ula. Tu masz klucz od mieszkania. Przecież wszystko jest u mnie w lodówce.
Zamknęła za nimi drzwi, przebrała się w domowe ciuchy i powędrowała do mieszkania Marka. Postanowiła, że na pierwszy ogień pójdą pierogi i kapusta z grochem. Mięsa też może już popiec. Nic im się nie stanie. Będzie schab ze śliwką, który Markowi tak bardzo smakuje i karczek w ziołach. Zrobi też rolady. Całe mnóstwo rolad. Wiedziała, że „Olszańscy” mają przyjść w drugi dzień świąt. Zrobi zupę-krem z brokułów z grzankami. Na pewno będzie im smakować. Może też trochę klusek śląskich? I koniecznie zawiesisty, pieczeniowy sos do nich. Nie traciła czasu. Podwinęła rękawy i zabrała się za pierogi. Przy tej okazji pokroiła całą górę łazanek. – Nawet jak zostaną, to po świętach można je dodać do kapusty z grzybami. – Robota paliła jej się w rękach. W błyskawicznym tempie stolnica zapełniła się niewielkimi pierożkami. – Dobrze, że przytomnie przygotowałam wczoraj do nich farsz. – Wstawiła kapustę i groch. Kupiła łuskany. Tego przynajmniej nie musiała przecierać przez sito, bo sam się rozgotowywał w kapuście. Jeszcze trochę potartej na drobnych oczkach marchewki, żeby dodać nieco słodyczy i już zabierała się za kolejne rzeczy. Natarła mięso czosnkiem. W schabie zrobiła miejsce na śliwki, które dokładnie wcisnęła do środka. Obsypała szczodrze mieszanką ziół jeden i drugi kawałek. Wyciągnęła blachy z pieca i wysmarowała je tłuszczem. Zanim wsadziła mięso do piekarnika, potraktowała je jeszcze specjalną, gęstą polewą zrobioną z miodu, odrobiny karmelu, ostrej papryki i curry. Wstawiła trochę jarzyn i wyciągnęła z lodówki wieprzowe nóżki i golonkę na galaretę. Może ktoś się skusi. Stężeje i może postać nawet kilka dni. Jak to dobrze, że zauważyła w sklepie maszynę do mielenia maku. Teraz musiałaby się mordować i tracić czas, żeby dwukrotnie go zmielić. Będzie piec, ale dopiero jutro, jak wrócą z Rysiowa. Może zrobi też trochę makówek dla małej? Marek pomoże zmielić ser. Mogła kupić już gotowy, niby trzykrotnie mielony, ale jakoś nie miała do niego przekonania. Kupili w końcu ser od kobiety stojącej na targu podobnie jak śmietanę i jaja. Ładne i duże. Oderwała się od tych myśli usłyszawszy domofon. Poszła otworzyć i stanęła w drzwiach czekając na windę. Wreszcie przyjechała a z niej wytoczył się Marek wlokąc wielką choinkę. Za nim Jasiek z torbami pełnymi choinkowych ozdób i wreszcie Betti z buzią uśmiechniętą od ucha do ucha i policzkami rumianymi od mrozu.
- Ale pachnie – Marek uśmiechnął się błogo pociągając nosem. – Jasiek zjedź jeszcze na dół. Tu masz kluczyki od auta. Wyciągnij te stroiki, które kupiliśmy. Kupiłem dla was stroik Ula. Choinki nie było sensu, bo i tak nie miałabyś jej gdzie postawić. Stroik lepszy, bo można położyć go na stole.
- Dzięki, że o tym pomyślałeś. Przynajmniej będzie to namiastka świątecznego nastroju. Co teraz zamierzacie?
- Za chwilę oprawimy choinkę i ustawimy w stojaku. Potem dzieciaki ją ubiorą. To ich działka. Ja będę ci mógł pomóc w kuchni.
- Już nie zostało tak wiele, ale i tak się przydasz.
Wrócił Jasiek dzierżąc w dłoni dwa pięknie przybrane stroiki z żywej jodły.
- Śliczne są – Ula spojrzała na nie z zachwytem. – Ten z czerwonymi bombkami jest łady. Wezmę go. Zanieś Jasiu do domu i wróć. Marek chce oprawić choinkę. Pomożesz.


W mieszkaniu Marka wrzało jak w ulu. Pracując zgodnie przy kuchennym blacie z uśmiechem słuchali przekomarzań rodzeństwa strojącego drzewko.
- Marek, ja przyjdę tu jutro wcześnie rano. Chcę wykorzystać moment, gdy będą jeszcze spać i poprzenosić do ciebie prezenty. Dobrze, że nie mają nawyku grzebania w szafach, w przeciwnym razie już dawno odkryliby, co dostaną.
Zachichotał pod nosem.
- Sam jestem ciekawy, co dostanę. Bo coś dostanę, prawda? – Spojrzał jej w oczy, w których zamigotały wesołe iskierki.
- A pewnie, pewnie. Dostaniesz. Wielką rózgę. – Roześmiała się głośno na widok jego miny.
- Nie mówisz poważnie – zaniepokoił się.
- Mówię śmiertelnie poważnie. Nie zasłużyłeś na nic innego. – Chichotała już na dobre. Objął ją wpół i przyciągnął do siebie.
- Osz ty diablico jedna. Lubisz przekomarzać się ze mną. – Spoważniał. – Kocham twój uśmiech i oczy i usta. Kocham w tobie wszystko. – Pocałował ją długo i namiętnie. Oderwali się wreszcie od siebie. Purpurowa na twarzy wyjąkała.
- Marek, obok są dzieci… Uważaj. Lepiej idź i sprawdź czy już ubrały choinkę. – Przeszedł do salonu i stanął zaskoczony.
- Ula chodź, musisz to zobaczyć. Jest naprawdę piękna. Spisaliście się na medal.
- Podsadzisz mnie? Trzeba jeszcze zawiesić aniołka na samej górze. – Betti już wyciągała do niego ręce. Wziął ją i uniósł wysoko.
- Ale pięknie. Śliczne są te ozdoby. – Pochwaliła Ula. – Odpocznijcie sobie troszkę. Zaraz będzie kolacja. Zjemy tutaj.

Następnego dnia rzeczywiście zapukała do jego drzwi. Była siódma rano. Otworzył jej mocno zaspany i spojrzał na nią nieprzytomnie.
– Witaj kochanie. Która godzina? – Wymamrotał.
- Siódma. Ocknij się Marek i pomóż mi – powiedziała szeptem. Przetarł dłonią twarz. Odebrał od niej część toreb.
- Matko boska! Co ty tam nakupowałaś?
- Dla każdego coś miłego. Połóż to wszystko pod choinką. Ja wracam i zrobię nam śniadanie. Chcę wyjechać koło dziewiątej i szybko załatwić sprawy w Rysiowie. Musimy jeszcze dzisiaj upiec ciasta.
Po jej wyjściu nie ociągał się. Wskoczył szybko pod prysznic i zmył z siebie resztki snu. Ubrany i wypachniony poszedł na śniadanie. Dzieciaki już wstały i popijały słodkim kakao obłędnie pachnącą jajecznicę. Nałożyła i jemu porcję podając wraz z filiżanką kawy.
- Jedzcie, ja muszę jeszcze spakować prezenty dla Szymczyków.
- Kupiłaś im prezenty? Dlaczego mi nie powiedziałaś? Dołożyłbym się.
- Nie ma problemu Marek i tak miałam powiedzieć, że to od nas wszystkich. Ty już dość nakupowałeś.

- To już drugie święta bez taty – pomyślała z ciężkim sercem patrząc na nagrobne fotografie rodziców – i siódme bez mamy. O ileż byłyby radośniejsze, gdyby żyli. - Otarła łzy z twarzy. – Trzeba wziąć się w garść. – Spojrzała na stojące obok rodzeństwo i Marka.
- Chodźcie. Szymczykowie czekają.
Powitali ich bardzo radośnie i wylewnie. Szczególnie Jaśka, bo nie widzieli go kilka miesięcy. Na stole wylądowała kawa i ciasto.
- Kochani. My chcielibyśmy wam życzyć spokojnych, zdrowych świąt w miłej, rodzinnej atmosferze. Mamy dla was trochę drobiazgów. To prezenty od nas wszystkich. To dla pani, pani Marysiu, to dla pana Staszka, a to dla ciebie Maciuś. Wszystkiego najlepszego.
Byli bardzo zaskoczeni. Nie spodziewali się.
- Ula. Jesteśmy w szoku. My nie przygotowaliśmy dla was żadnych prezentów. – Szymczykowa bezradnie rozłożyła ręce. – Jest mi strasznie głupio.
- Niepotrzebnie pani Marysiu. Zrobiliście dla nas tak wiele, że starczy nam za wszystkie prezenty świata.
- Bardzo ci dziękujemy. Bardzo wam dziękujemy i żebyście nie wyjechali stąd z pustymi rękami, dostaniecie kilka słoiczków grzybków w occie. Wyjątkowo udały się w tym roku i na pewno będą wam smakować.
- Ja uwielbiam – Marek uśmiechnął się do niej z sympatią – i chętnie zjem. Dziękuję.
Wracali, gdy zaczął prószyć śnieg. Najpierw drobny, a potem intensywniejszy, ścieląc dywan dużych płatków pod kołami samochodu. Marek nieco zwolnił. Nie chciał ryzykować poślizgu.
Może te święta jednak będą białe – pomyślała Ula. – Betti miałaby frajdę. Lubi lepić bałwana.
- Słuchajcie. Mamy jeszcze sporo pracy. Zjemy obiad a po nim zajmiesz się Beatką Jasiek. Może pójdziecie na spacer, a jeśli nie, to dopilnujesz jej w domu. Chcę przygotować wszystko tak, żeby jutro mieć już trochę luzu.
- Nie ma sprawy. Nie będziemy wam przeszkadzać.

Spojrzała na Marka, który w skupieniu całkowicie oddał się czynności mielenia sera. Marszczył przy tym zabawnie brwi, jakby wykonywał ciężką pracę koncepcyjną. Uśmiechnęła się. Jak do tej pory świetnie się spisywał. Nie buntował się i nie sprzeciwiał, gdy obarczała go obieraniem lub krojeniem jarzyn, czy tak jak teraz, mieleniem sera. Zajrzała do miseczek, w których moczyły się grzyby i bakalie. Miały dość. Odsączyła nadmiar wody. Grzyby wrzuciła do gotującego się wywaru mięsno-warzywnego, a część bakalii do maku. Ciasto drożdżowe wyrosło pięknie. Mogła już formować z niego struclę makową. W piekarniku piekł się piernik rozsiewając korzenną woń w całym domu.
- Ula, skończyłem. Zmieliłem tak jak chciałaś. Trzy razy. On wygląda teraz jak krem.
- Dobrze. W takim razie weź teraz osiem jajek i oddziel żółtka od białek. Musisz robić to uważnie i ostrożnie. Jak żółtko dostanie się do białka z piany będą nici, bo nie ubije się.
Męczył się z tymi jajkami. Jego nieprzywykłe do tak precyzyjnej pracy palce nie radziły sobie z tym najlepiej. Jednak bardzo się starał. Ula z zadowoleniem popatrzyła na efekt jego pracy.
- Widzisz? Jak chcesz, to potrafisz. Weź mikser i ubij teraz pianę, a żółtka wlej do sera. Ja dodam bakalie, cukier i trochę mąki. Jak skończysz ubijać rozmiksuj ser z tym, co dodałam.
Zawinęła fantazyjnie dwie strucle i umieściła w piecu. Piernik się upiekł i wyglądał pięknie. – Jak wystygnie zrobię lukier. Jak starczy czasu to może zrobię jeszcze jakąś babkę piaskową, albo keksa? Zobaczymy. Zostało sporo maku. Zrobię makówki.
- I jak Marek? Ubiła się?
- Chyba tak. Jest całkiem sztywna.
- To ucieraj ser. Ja dodam jeszcze trochę roztopionej margaryny. Będzie spory sernik. Dużo sera kupiliśmy. Może to i lepiej. Przynajmniej mam pewność, że ciasta nie braknie.
Było już bardzo późno, kiedy skończyli. Byli zmęczeni oboje, ale szczęśliwi. Ula przetarła kuchenny blat.
- Mam dość. Jutro doprawię jeszcze zupę i usmażymy ryby. Chyba o niczym nie zapomnieliśmy?
- Mam nadzieję, że nie. Dziękuję ci kochanie. Napracowałaś się. Sam nie dałbym sobie rady. – Zamknął ją w swych ramionach całując czule. Przytuliła się do niego mocno.
- Jestem taka śpiąca. Pójdę już. Padam z nóg.

Wielki stół w salonie Marka nakryty był już białym obrusem. Na talerzyku spoczywały opłatki. Marek kończył układać sztućce. Z odtwarzacza sączyły się dźwięki kolędy. Dochodziła siedemnasta. Odświętnie ubrani Beatka i Jasiek pomagali Uli wnosić potrawy na stół. Czekali jeszcze na seniorów Dobrzańskich. Ubrany w garnitur Marek roziskrzonym wzrokiem spojrzał na Ulę.
- Naprawdę pięknie ci w tej sukni. – Uśmiechnęła się. Pamiętała, jaką stoczyła z nim walkę o tę suknię. Walkę, którą w konsekwencji przegrała, bo uparcie obstawał przy swoim, by ją kupić. Zadźwięczał domofon. Wzięła głęboki oddech. Była zestresowana. Bała się, że seniorzy nie zaakceptują jej jako nowej dziewczyny Marka. W końcu to nie ona miała być u jego boku, a Paulina.
Marek otworzył na oścież drzwi i już witał się z rodzicami.
- Świetnie, że już jesteście. – Mówił odbierając od nich kolorowe torby. – Jasiu weź je ode mnie i połóż pod choinką, ja pomogę im się rozebrać.
Uwolnieni z ciężkich płaszczy przeszli do salonu.
- Kochani. Ulę już znacie. To jej młodsza siostra Beatka, a to Jasio, Uli brat. – Krzysztof podszedł najpierw do Uli i uściskał ją serdecznie.
- Myślałem, że to niemożliwe, ale jeszcze bardziej wypiękniałaś Uleńko. Wyglądasz zjawiskowo. – Jak zwykle, spłonęła rumieńcem.
- To prawda. – Potwierdziła słowa męża Helena. – Jesteś śliczna, a Beatka bardzo do ciebie podobna. – Jasiek ucałował jej szarmancko dłoń. – Natomiast Jasio zupełnie do was niepodobny.
- Jasiek, to cały tata. My jesteśmy podobne do mamy. – Wyjaśniła Ula. – Proszę usiąść. Serdecznie zapraszamy. Ja za chwilę podam kolację.
Wraz z Markiem wnieśli wazę z zupą, postną kapustę z grochem i ogromny półmisek smażonych kawałków karpia, amura i łososia. Znalazł się też pieczony dorsz kupiony zapobiegliwie przez Marka. Wiedział, że ojciec preferuje tą rybę. Pojawiły się też marynowane śledzie i w oleju i w śmietanie, cała góra pierogów i makówki. Marek wniósł wielki dzban kompotu ze śliwek. Stanął u szczytu stołu i zagaił.
- Kochani. Jestem bardzo szczęśliwy, że wszyscy, których kocham są tu dzisiaj ze mną. Pierwsza gwiazdka już wzeszła, możemy więc podzielić się opłatkiem.
Popłynęły życzenia. Przytulił swoje szczęście bardzo mocno i szepcząc do ucha życzył im, i sobie i jej, niezmąconej miłości i szczęścia. Wreszcie mogli zasiąść do stołu. Ula nalała zupę zachęcając do jedzenia. Spożywali w ciszy. Od czasu do czasu słyszeli tylko posapywanie Krzysztofa i pomruk zadowolenia Marka. Ta kolacja naprawdę była wyjątkowa. Dobrzańscy rozpływali się w pochwałach na temat talentu kulinarnego Uli. Ona rumieniąc się mówiła, że w połowie jest to zasługą Marka, bo bardzo jej pomógł w przygotowaniach do świąt.
- Nasz syn w kuchni? – Zdziwiła się Helena. – Nigdy bym go o to nie posądzała. Wiem, że lubi smacznie zjeść, ale gotować?
- Nauczył się. Radzi sobie nie gorzej ode mnie.
Po spróbowaniu wszystkiego Krzysztof poluzował pasek.
- Uleńko, przygotowaliście prawdziwą ucztę. Wszystko było znakomite. Już dawno nie jadłem takich pyszności.
- Masz talent dziecko. – Helena uśmiechnęła się do niej. – Świetnie się spisaliście.
- To prawdziwy skarb mamo. – Marek objął ramieniem ukochaną. – Posiada wiele talentów.
Pomógł uprzątnąć po kolacji. Na stół wjechał ogromny talerz równo pociętego ciasta i ulubiona nalewka Krzysztofa. Dla pań było słabe, słodkie wino. Nadszedł czas wręczania prezentów. Mała Betti nie mogła się już ich doczekać. Pozwolili jej wyciągać je spod choinki i rozdawać.
- Pani Helena i pan Krzysztof. – Podeszła do nich wręczając im torby. – Te są od nas, Cieplaków, a te od Mareczka. Ulcia to dla ciebie! Zobacz jak dużo! – Ledwie mogła udźwignąć pakunki. – A te dla Mareczka. A tu dla ciebie Jasiek. Jakie ciężkie!? A te dla mnie? – Otworzyła szeroko oczy, bo pod choinką stało sporo toreb i opakowanych w kolorowy papier paczek. Marek podszedł do niej i uśmiechnął się gładząc ją po główce.
- Wszystkie dla ciebie Iskierko. Byłaś bardzo grzeczna przez ten rok. To dlatego Mikołaj był taki szczodry. – Objęła go za szyję i wycisnęła na jego policzkach niezliczone całusy.
- Dziękuję, dziękuję, dziękuję. – Podbiegała do każdego i każdego obdarowywała słodkim buziakiem. Dotarła do Uli i przytuliła się do niej.
- Ulcia, jestem najszczęśliwsza na świecie. Jeszcze nigdy nie dostałam tylu prezentów.
Ten dziecięcy entuzjazm rozbawił ich wszystkich.
- To może odpakuj kochanie. Jeszcze nie wiesz co jest tam w środku.
Odpakowywali wszyscy. Jasiek dziękował Markowi i Uli za kurtkę i buty. Markowi dodatkowo za laptop.
- To bardzo szczodry prezent Marek i na pewno bardzo mi się przyda. – Dziękował Dobrzańskim, bo dostał od nich markowy plecak. Ula odpakowała niewielki pakunek, w którym było płaskie aksamitne pudełko. Kiedy je otworzyła, oniemiała. Zawierało gruby, srebrny łańcuszek przepleciony małymi turkusami. Był piękny.
- Pani Heleno, – szepnęła – jakie to śliczne. Musiało kosztować majątek. A ja kupiłam wam takie skromne prezenty, że teraz mi wstyd.
- Uleńko. Kupiłaś bardzo ładne prezenty. Nam przypadły do gustu. Nie musisz mieć wyrzutów sumienia. Cała ta wigilia jest dla nas najpiękniejszym prezentem. A łańcuszek niech ci się dobrze nosi.
- Bardzo dziękuję – powiedziała wzruszona.
- Tu masz jeszcze jedno cacko kochanie. Ode mnie. Mam nadzieję, że ci się spodoba. – Marek podał jej kolejne pudełko. Wyciągnęła z niego złoty, owalny medalion. Kiedy go otworzyła zobaczyła zdjęcie Marka a po drugiej stronie wygrawerowany napis „Kocham cię.” Puściły jej się z oczu łzy.
- To zbyt wiele Marek, to zbyt wiele.
- To w sam raz skarbie. Ja dziękuję ci za tą piękną koszulę i krawat i za świetny portfel z twoim zdjęciem.
Spod choinki dochodziły pełne entuzjazmu piski małej. Uśmiali się z niej, bo wyglądała tak, jakby miała za chwilę pęknąć z nadmiaru szczęścia.
- Ona chyba dzisiaj nie zaśnie. – Szepnęła do Marka Ula.
- Ulcia! Sanki! Dostałam sanki! Od rodziców Mareczka! Jakie piękne! – Kolejny raz podbiegła do nich, by ich uściskać.
Ta wigilia była wspaniała. Do późnego wieczora siedzieli śpiewając cicho kolędy. Beatka usnęła z nadmiaru wrażeń. Ula pomyła ostatnie talerze i uśmiechnęła się do Marka.
- Pójdziemy już. Betti padła jak kłoda. Przygotowałam pokój dla rodziców. Łóżko mają posłane. Chyba też mają już dosyć na dzisiaj. Jutro śniadanie nie wcześniej jak o dziesiątej. Musimy się wyspać. Ja przyjdę pół godziny przed czasem i wszystko przygotuję. Klucz mam, więc nie będziesz musiał się zrywać.
- Pomogę ci z Beatką, przeniosę ją do ciebie.
Pożegnali się z Dobrzańskimi życząc im dobrej nocy. Marek wziął na ręce Betti i zaniósł wprost do łóżka. Nawet nie drgnęła, gdy Ula przebierała ją w piżamę. W przedpokoju żegnała się z Markiem.
- Jutro zabierzemy te ogromne ilości prezentów. To był naprawdę udany dzień. Warto było się starać i jeszcze twoi rodzice tacy mili. – Wtuliła do niego. – Dobranoc kochany.
- Dobranoc moje szczęście. – Ucałował ją czule i wyszedł z mieszkania.
Rodziców zastał jeszcze przy stole.
- A wy nie kładziecie się spać? Przygotowaliśmy wam pokój. Jest posłane. Też powinniście odpocząć.
- Już idziemy synku. Muszę ci powiedzieć, że oboje i ja i tata jesteśmy pod ogromnym wrażeniem. Ula to wspaniała dziewczyna. Jest piękna, mądra, zdolna i bardzo zaradna. Wyobrażam sobie jak wiele pracy kosztowało ją przygotowanie tej wspaniałej kolacji. Polubiliśmy i ją i jej rodzeństwo.
- Miło mi to słyszeć mamo. Ona bardzo obawiała się, jak zareagujecie na to, że jesteśmy razem. Pragnęła waszej akceptacji, a jednak miała duże wątpliwości wiedząc, co kiedyś łączyło mnie z Pauliną.
- Wiem, że bardzo naciskaliśmy cię na ślub z nią. Przyznaję, że byliśmy w błędzie. Mało brakowało a unieszczęśliwilibyśmy was oboje. Dobrze, że to skończyło się rozstaniem a nie ślubem. Nie bylibyście szczęśliwi. Może teraz będziesz?
- Ja już jestem mamo. Kocham Ulę nad życie i tylko u jej boku mogę zaznać szczęścia. To jest ta właściwa kobieta i nie będę już szukał. To najlepsza osoba pod słońcem. Prawdziwy anioł. – Zerknął na zegarek. – No, ale dość na dzisiaj. Północ się zbliża. Powinniśmy iść spać. Ja w każdym razie idę. Zmordowany jestem. Dobranoc kochani.

Następnego dnia rano cicho przekręciła klucz i weszła do mieszkania Marka. Jej rodzeństwo jeszcze odsypiało wczorajszy dzień. Tu też panowała cisza. Weszła do kuchni i nastawiła expres. Pokroiła wędliny i pieczone mięsa układając je równo na półmisku. Wyciągnęła pojemniczki z galaretą i faszerowane jajka. Wsadziła cienkie kiełbaski do rondla, by się podgrzały. Najciszej jak potrafiła porozkładała talerze na stole i sztućce. Ukroiła też po kilka kawałków każdego z ciast i zaparzyła dzbanek herbaty. Aromat kawy zwabił do kuchni Marka. Wszedł tylko w spodniach od piżamy i przytulił się do jej pleców obejmując ją rękami jak obręczą.
- Dzień dobry moje śliczności. Wyspałaś się już? – Obróciła się do niego przodem a on ujrzał jej piękny uśmiech i szczęśliwe oczy patrzące na niego z miłością.
- A ty?
- Ja wyspałem się bardzo dobrze. Zapach kawy mnie obudził. Rodzice też pewnie będą zaraz na nogach. Pójdę wziąć szybki prysznic i przyjdę ci pomóc.
- Nie trzeba. Już wszystko przygotowane. Idź do łazienki a ja pójdę obudzić dzieciaki. Będziemy za piętnaście minut.
Nie minęło go wiele więcej, gdy weszła z Jaśkiem i Betti. Dobrzańscy byli już ubrani. Przywitali się z nimi.
- Ja już podaję śniadanie. Proszę usiąść.
Przeniosła wszystko z blatu na stół. Marek niósł dzbanki z kawą i herbatą. Helena spojrzała z podziwem na półmisek wędlin.
- Mięsa też piekłaś Ula?
- Też. Marek bardzo lubi schab ze śliwką, a i karczek mu smakuje. Proszę, proszę się częstować. Może ktoś ma ochotę na ciepłe kiełbaski i na galaretę? Betti, co będziesz jeść?
- Kiełbaskę i jajo. Ulcia robi najlepsze jajka faszerowane na świecie. Są pyszne.
- Macie wolne po świętach? – Spytał Krzysztof. – Jak zarządziłeś Marek?
- Dałem wszystkim wolne. Zasłużyli. Niech odpoczną trochę. Sam powtarzasz, że dobry pracownik, to wypoczęty pracownik.
- To prawda.
- Ja chciałem zabrać Ulę i dzieciaki na kilka dni w góry. To miała być niespodzianka ode mnie dla was. Wrócimy w nowy rok. Pojedziecie?
- Ja bardzo chętnie – Jasiek uśmiechnął się do Marka. – Dość ciężki mam ten semestr i z wielką przyjemnością się zrelaksuję. Betti nie musisz pytać. Ona pojedzie wszędzie pod warunkiem, że pozwolisz zabrać jej sanki. Jakby mogła to spałaby z nimi. Już od rana nie może przestać o nich gadać. – Roześmiali się.
- Nie mogę, bo mam najpiękniejsze sanki i bardzo, bardzo chcę jechać w góry. Pojedziemy Ulcia, prawda?
- Pojedziemy. Marek naprawdę sprawił nam niespodziankę. Dziękuję.
 
 


miki (gość) 2012.11.25 14:30
Wspaniały odcinek,prawdziwe bajkowe święta o których każdy marzy,a nie każdy może takich doświadczyć.Powinnaś napisać książkę,bardzo lekko się czyta.Tak napisane historie czyta się od deski do deski.Niecierpliwie czekam na kolejny odcinek.
kawi :) (gość) 2012.11.25 14:35
Notka super. Cieszę się, ze Marek i Ula są razem, fajnie, że Ulka spodobała się Dobrzańskim. A tak się tym martwiła :p Świąteczny nastrój, tak samo jak w mojej nn ( na którą bardzo serdecznie zapraszam) udzielił się również wszystkim w twoim opowiadaniu.
Serdecznie pozdrawiam, kawi :)
MalgorzataSz1 2012.11.25 14:52
Miki.

Książki na pewno nie napiszę, bo aż takich ambicji nie mam. Poza tym gdyby jakiś fachowiec to przeczytał, to myślę, że nie byłby tak bardzo entuzjastycznie nastawiony do tych opowiadań. A za Twój entuzjazm bardzo Ci dziękuję, bo i mnie on się udziela, gdy czytam takie pochlebne komentarze.


Kawi.

Boże Narodzenie to bardzo rodzinne święta i ona takie miały być w tym opowiadaniu. Ula miała poważne obawy, czy Dobrzańscy ją zaakceptują, ale jak się okazało, niepotrzebnie. Następna część będzie wyjazdowa i mimo zimy, naprawdę gorąca.
Wielkie dzięki za wpis

Serdecznie obie pozdrawiam. :)
Shabii (gość) 2012.11.25 15:28
Małgosiu.

PRZEPRASZAM, że piszę dopiero teraz. Miałam straszne urwanie głowy i można powiedzieć, że nadal mam. Ciągle coś się dzieje. Rozdziały czytałam na bieżąco - na telefonie, ale jak już Ci kiedyś wspominałam, tam strasznie źle się komentuje. Dziś znalazłam troszkę czasu, by zostawić po sobie chociaż maleńki ślad. Rozdziały przepiękne. Takie cudowne, magiczne i ciepłe. Bardzo fajnie mi się czytało. Świetny miał Marek pomysł, żeby wigilię zrobić u niego. Spędzili ją w bardzo przyjemnej i rodzinnej atmosferze. Cieszę się, że rodzice Marka zaakceptowali i polubili Ulę oraz jej rodzinę. Już czekam na kolejne rozdziały, równie urocze jak te dwa.

Serdecznie Pozdrawiam. :):)

Ps: Gosiu, przepraszam, że tak krótko. Następnym razem bardziej się postaram.
MalgorzataSz1 2012.11.25 15:57
Shabii.
Nie przepraszaj. Przecież wiem, że byłaś zajęta. Cieszę się jednak, że przynajmniej na telefonie możesz czytać, choć to pewnie niezbyt wygodne. W następnym rozdziale relacja z pobytu w Zakopanem. Mam nadzieję, że Ci się spodoba, bo będzie się działo.
Ja też nie jestem w nastroju na dłuższe odpowiedzi i póki co ta musi Ci wystarczyć. Czekam aż będziesz wolniejsza i będziesz dysponować większą ilością czasu.

A teraz serdecznie pozdrawiam. Buziaki.
danka69 (gość) 2012.11.26 11:05
Małgosiu, bardzo Ci dziękuję za chwile zapomnienia, oderwania od trosk codziennych. Bajkowy obraz świąt który przedstawiłaś jest marzeniem nie jednej rodziny, mojej również. Spontaniczne reakcje, właściwie wszystkich podczas rozpakowania prezentów są bezcenne. Ja doświadczam w takich sytuacjach bardzo zdawkowego dziękuję , bez entuzjazmu i większego zachwytu, niestety. Oszczędność w emocjach to chyba znak tych nowych czasów a może tylko jest tak u mnie. Sama nie wiem.
Część kulinarna też bezcenna. Młode pokolenie powinno brać przykład z Uli. To prawda , Ula zmuszona sytuacją życiową nauczyła się świetnie gotować, ale nasze dzieci bez takich traumatycznych przeżyć same z siebie mogłyby opanować co nie co.
Gosiu już cieszę się na kolejną część. Wypad w góry zapowiada się bardzo interesująco. Zastanawia mnie tylko jedno czy "wypadnie" w środku tygodnia, czy też dopiero w weekend... .
Gosiu dziękuję i bardzo , bardzo mocno Cię ściskam.
MalgorzataSz1 2012.11.26 12:02
Danusiu.

To, co opisałam w tym rozdziale, to również moje wyobrażenie idealnych świąt. One od dawna nie są już u mnie tak bardzo radosne i spontaniczne. Najpiękniejsze były wtedy, gdy żyli rodzice i dziadkowie. Dom był pełen ludzi i radosnego podekscytowania. Teraz rodzina jest mocno okrojona i radośc jakby mniejsza. Tradycja zamiera w narodzie. Ja sama już nie podchodzę z takim namaszczeniem do przygotowywania wigilijnych potraw, bo wielu rzeczy po prostu nie mogę jeść a i reszta rodzinki zaczęła dbać o linię. Nie najadamy się więc i nie celebrujemy już tak bardzo tych świąt tak jak kiedyś. A szkoda.

Następny rozdział ... W zasadzie wyznaczyłaś już jego termin ukazania się, choć ja przy tym ostatnim zdaniu parsknęłąm śmiechem. No niech Ci będzie. Dodam w środę. Gdybym zapomniałą, to proszę o przypomnienie.
Dziękuję Ci kochana za wpis. Jesteś jak zwykle niezawodna.
Ja również przesyłam pozdrowienia dla wszystkich i buziaki.
ania1302 (gość) 2012.11.27 20:49
Nareszcie się trochę wyrobiłam. Zostałam babcią cudownej małej Wiktorii i to ona zajęła mi przez ostatnie trzy miesiące cały wolny czas po pracy. Śledzę twoje ostatnie opowiadanie i jak zwykle podoba mi się. Piszę nadal, ale opornie mi to idzie, z braku czasu. Onet zmienił nam bloga i trudno mi jeszcze się w nim połapać. Założyłam bloga na Interii i chyba tam przeniosę swoje opowiadania. Wracając do twego opowiadania. Jak zwykle słodkie i można się rozmarzyć? I to właśnie robię. Oglądam od początku BrzydUlę i tak samo uśmiecham się słysząc dialogi ulubionych bohaterów. Tak bardzo chciałabym żeby, chociaż jedno z twoich opowiadań znalazło się na ekranie? Zamykam oczy i widzę znajome postacie? Czekam na dalszy ciąg z niecierpliwością. A tak na marginesie, zaraz wkleję u siebie pierwszą część swojego opowiadania. Być może będą się powtarzały niektóre wątki z poprzednich, ale tak trudno wymyślić nową scenerię do tego, co już wszyscy znają? Nie wiem czy przypadnie ona do gustu czytelniczkom, ale tego dowiem się po komentarzach.
MalgorzataSz1 2012.11.27 21:12
Aniu!

Ależ mnie uradowałaś tym komentarzem. Tak przypuszczałam, że pojawiła się już na świecie ta cudowna istotka. Wielkie gratulacje. To prawdziwe szczęście, choć jak mi pisałaś było wielkim zaskoczeniem dla Was wszystkich. Teraz pewnie już nie wyobrażasz sobie, by miało nie być małej Wiki. Jeszcze raz szczere gratulacje.

Kilka dni temu przeczytałam ostatni rozdział Twojego opowiadania, ale ciągle nie mogłam zabrać się za komentarz, choć zakończyłaś cudownie i tak jak lubię. Ja od kilku tygodni jestem w szpitalu i przechodzę intensywną rehabilitację. Nie zawsze mam siłę, by napisać cokolwiek. Wybacz mi więc proszę, a komentarz na pewno zostawię. Nie dziwię się, że nie masz zbyt wiele czasu na pisanie. Taka kruszynka potrafi być bardzo absorbująca.
Co do bloga,to muszę Ci powiedzieć, że ja swój też założyłam na interii i jak do tej pory nie mogę narzekać. Onet zmienił się dziwnie i ja też nie mogę się za bardzo do niego przyzwyczaić. Brzydulę oglądam, ale w internecie. Jak wrócę do domu, to już będę mogła obejrzeć w telewizji. Podobnie jak Ty mam sentyment do tego serialu i chyba nigdy mi się nie znudzi.
Nie sądzę, by ktoś podszedł poważnie do sfilmowania moich wypocin. Hahaha. Pozostaje Ci więc tylko je czytać i wyobrażać sobie bohaterów.
Ja za chwilę przeniosę się na Twojego bloga. Bardzo jestem ciekawa tego nowego opowiadania i już wiem, że na pewno będzie mi się podobać. Przecież wiesz, jak kocham wszystkie Twoje opowiadania.
A za komentarz bardzo Ci dziękuję i serdecznie pozdrawiam dumna babciu Aniu. :):):)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz