Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 6 października 2015

"ZE SMUTKU NOCY W RADOŚĆ DNIA" - rozdział 14

02 grudzień 2012
Rozdział XIV     +18



Obudziły ją promienie słońca wdzierające się przez żaluzje. Omiotły jej twarz i poraziły oczy. Wstała z łóżka i mrużąc je podeszła do okna. Śnieg mienił się w tej jaskrawości i skrzył. Popatrzyła po sobie i zarumieniła się zawstydzona swoją nagością. Spojrzała na Marka. Spał na plecach z rozrzuconymi na boki rękami i uśmiechał się. Ona też się uśmiechnęła. Mówił prawdę, a ona niepotrzebnie panikowała. To, co wydarzyło się tej nocy, było cudowne. Niewątpliwie uszczęśliwił ją. Zarzuciła na siebie szlafrok i poszła pod prysznic. Jej ciało nosiło wiele znaków tej upojnej nocy. Zmyła je szybko i ubrała się. Wychodząc z łazienki zerknęła na zegarek pokazujący godzinę ósmą. Usiadła na brzegu łóżka i pochyliła się całując jego rozchylone usta. Przylgnął do nich półsennie wplatając dłoń w jej gęste włosy.
- Dzień dobry kotku. Jakie miłe przebudzenie.
- Wstawaj śpiochu, ósma jest. Ja idę obudzić dzieciaki. Trzeba się zbierać na śniadanie.
- Już wstaję skarbie. Wczoraj byłaś cudowna. – Przeciągnął się rozkosznie, a jej kolejny raz wykwitły na policzkach pokaźne rumieńce. Z tego zażenowania nic nie powiedziała i wyszła z pokoju. Roześmiał się. Była taka nieśmiała, wstydliwa. Tak łatwo było ją można wprowadzić w zakłopotanie. Jednak on kochał w niej to wszystko i tą nieśmiałość i te śliczne rumieńce.
Pomagała ubrać się Beatce, której buzia nie zamykała się. Była bardzo podekscytowana i tym, że pójdą na sanki i tym, że będzie mogła wreszcie ulepić wielkiego bałwana.
- Dobrze Betti. Już dobrze. Wszystko to zrobimy. Najpierw jednak musimy iść na śniadanie.
- A Mareczek gdzie? Śpi jeszcze?
- Ubiera się i zaraz tu będzie.
Kiedy wyszli z pensjonatu ze zdumieniem stwierdzili, że śniegu przybyło i to całkiem sporo. Zapadali się w nim. Ciężko było iść. Jakoś dotarli do restauracji i zamówili zestaw śniadaniowy.
- Wiesz Ula, to masło i biały ser dopiero tutaj mają prawdziwy smak. To, co kupisz w Warszawie, to sama chemia. Zupełnie inaczej smakuje. Spójrz na żółtka jaj, jakie intensywne, pomarańczowe wręcz. Pieczywo też pyszne. Pomyślałem, że może udałoby nam się kupić od jakichś gospodarzy trochę masła i sera do domu. Kupimy też te duże oscypki i bunc. Ojciec bardzo to lubi a i Sebastianowi pewnie też posmakuje. Co myślisz?
- Możemy kupić pod warunkiem, że znajdziemy kogoś, kto będzie mógł nam to sprzedać.
- Tu niedaleko jest targowisko. Tam dostaniemy to wszystko, a w sprawie białego sera i masła dogadamy się.
- Ale najpierw na sanki. – Przypomniała Beatka. Roześmiali się.
- Dobrze Betti. Najpierw na sanki. Zobaczymy, czy ten wyciąg szynowy na Gubałówkę jest czynny. Jeśli nie, to podjedziemy samochodem. Tam jest duży parking. Stamtąd też można bezpiecznie zjeżdżać na sankach, bo jest na to przeznaczone miejsce.
Nie mieli jednak szczęścia. Wszystkie wyciągi były nieczynne. Zbyt dużo śniegu napadało i było mroźno. Funkcjonowały tylko te orczykowe, ale Marek nie zabrał ze sobą nart, a Jasiek i Ula nie potrafili na nich jeździć. Wrócili do pensjonatu. Marek przy pomocy Jaśka założył na koła łańcuchy. Miał duże wątpliwości czy wyjedzie na szczyt Gubałówki bez nich. Wrzucił jeszcze do bagażnika sanki Betti i mogli ruszać. Dzięki łańcuchom droga okazała się wcale nie taka trudna. Zatrzymał samochód na parkingu i wraz z resztą ruszył w stronę szczytu. Wręczył Jaśkowi cyfrówkę mówiąc.
- Porobisz nam trochę zdjęć. Chcę mieć pamiątkę z tego wyjazdu. Poprosimy kogoś by zrobił zdjęcie całej naszej czwórce. Wiesz, jak to obsługiwać?
- Wiem. Kolega z akademika ma podobny. Już robiłem takim zdjęcia.
Dotarli do miejsca, gdzie dzieciarnia zjeżdżała na sankach. W tym miejscu stok był dość łagodny a koniec zjazdu zabezpieczono elastyczną siatką. Betti aż zalśniły oczy z zachwytu.
- Ale długa trasa! Kto ze mną zjeżdża?
- Ja zjadę, a ty Jasiu cyknij nam zdjęcie.
Marek usadowił się za Beatką trzymając ją mocno. Ula popchnęła ich. Z każdym metrem sanki nabierały szybkości i słychać było radosny pisk małej. Wygramolili się na górę. Teraz Jasiek z nią zjeżdżał. Marek objął Ulę ramieniem.
- Świetne warunki stworzyli tu dzieciakom. Masz ochotę zjechać?
- Nie, daruję sobie. Chętnie popatrzę jak wy to robicie. Ona nigdy nie była taka szczęśliwa. Gdyby nie ty, nigdy nie mielibyśmy możliwości pojechać w to piękne miejsce. Do wiosny będzie miała o czym opowiadać.
Zjeżdżała z nimi na zmianę. Byli już solidnie zasapani ciągłym wchodzeniem pod górę, ale radosne, uśmiechnięte, jasne oczy Beatki wynagradzały im wszystko. Kiedy i ona się zmęczyła pomogli lepić jej bałwana. Wprawdzie nie mieli ani węgielków na oczy ani marchewki na nos, ale pomysłowa dziewczynka powciskała w miejsce oczu dwie szyszki a usta i nos zrobiła z patyków. Zamiast kapelusza na głowie bałwanka umieściła czuprynę z gałązek jodły. Oczywiście obowiązkowo musiało być zdjęcie. Koniecznie chciała się pochwalić swoim dziełem przed rodzicami Marka. Otrzepała ręce ze śniegu i uśmiechnęła się promiennie do wszystkich.
- Chodź tu Betti, - Ula pokiwała do niej ręką – zmienisz rękawiczki, bo te są całkiem mokre.
- Może pójdziemy trochę dalej. Tam są takie budki, w których można kupić herbatę i kawę. Nawet można coś zjeść. Zobaczymy, co tam mają. Doleciał ich zapach smażonej na grillu kiełbasy Doszli do jednej z bud, której przedłużenie stanowiło dość spore zadaszenie, pod którym ustawiono drewniane stoliki i ławy.
- Macie ochotę na taką kiełbaskę? Jeszcze sporo czasu do obiadu, możemy coś przekąsić. Wezmę cztery porcje. Jasiek będziesz pił herbatę, czy kawę?
- Ja herbatę chętnie. Z cytryną, jak mają.
- Dobrze. Dla Betti też herbata a dla nas kawa, co? – Ula pokiwała głową.
- Już od jakiegoś czasu chce mi się kawy.
- To idę zamówić, a wy usiądźcie sobie tutaj.
Ciepłe napoje i nawet dość smaczne kiełbaski rozgrzały ich. Idąc dalej natknęli się na wypożyczalnię nart. Marek przystanął przy niej i spojrzał na Jaśka.
- Masz ochotę spróbować? Pokazałbym ci jak się to robi.
- No, czemu nie? Zawsze będę się mógł pochwalić, że jednak coś przeżyłem w tych górach. – Usłyszawszy to Marek nawet się nie zastanawiał. Wypożyczył dwie party desek wraz z butami i po ich założeniu wyprowadził Jaśka na stok. Chłopak chwiał się i z trudem utrzymywał równowagę.
- Spokojnie Jasiu, spokojnie. Rozstaw szeroko nogi, dzięki temu nie wywrócisz się.
Ula wraz z Beatką przyglądała się tym pierwszym, nieudolnym próbom brata. Jednak po godzinie załapał i przy asekuracji Marka zjechał na sam dół. Wrócili wyciągiem orczykowym i powtórnie zjechali. Potem szusował sam Marek i kolejny raz z Jaśkiem. W sumie młody Cieplak sześć razy zaliczył stok i widać było po jego minie, że jest szczęśliwy.
- Wrócimy tu jeszcze jutro, albo pojutrze? – Dopytywał się Marka.
- O, widzę, że ci się spodobało.
- Nawet bardzo. Chciałbym jeszcze poćwiczyć.
- Skoro nabrałeś takiej ochoty, to mam propozycję. Przyjedziemy tu jutro do południa, a Ulę z Beatką zostawimy przy stanowisku z sankami, a sami przyjdziemy i wypożyczymy narty. Będziemy mieć więcej czasu. Zgadzasz się Ula?
- Pewnie. Niech chłopak korzysta jak ma okazję. Kolejna nieprędko może mu się trafić.
- No dobrze. Ja w takim razie idę oddać sprzęt. Zanim pojedziemy na obiad podjadę jeszcze na to targowisko. Zobaczymy, co tam mają.
Chodzili od jednego straganu do drugiego. Czego tu nie było. Szczególnie Betti rwały się oczy do wszystkiego. A to korale, a to ciupaga, wreszcie ciepłe góralskie kapcie na kożuszku. Marek kupił ojcu długie do połowy łydki kapciuchy z owczej wełny i spory zapas ciepłych skarpet. Senior miał kłopoty z krążeniem i ciągle narzekał na lodowate stopy. Ula też kupiła kilka par z myślą o ojcu Maćka, panu Szymczyku. Dla Marysi Szymczykowej wzięła ładny kubraczek z owczej skóry bez rękawów, a dla Maćka porządny, gruby, wełniany sweter. Wreszcie dotarli do stoisk z serami. Marek zasięgnął języka wśród sprzedawców i w końcu dotarł do kobiety, która zadeklarowała się, że zrobi im masło i ser. Zapłacił jej zadatek umawiając się z nią, że podjadą do Dzianisza, skąd pochodziła i odbiorą produkty w ostatni dzień roku do południa.
- To niedaleko - tłumaczył potem Uli. – Dokładnie po drugiej stronie Gubałówki, u jej podnóża, tylko z drugiej strony, bliżej Chochołowa.
Powkładali zakupione rzeczy do bagażnika i poszli na obiad. Wzięli danie dnia. Zupę ogórkową i wielkie jak dłoń, kotlety schabowe z ziemniakami i surówką. Ula przekroiła kotlet Betti na pół.
- Ona w życiu go nie zje. Masz Jasiek. Pewnie zgłodniałeś po tych nartach. Ty Marek masz moją połowę kotleta. Ja też nie dam rady go zjeść. Ta kiełbasa mnie jeszcze trzyma.
Po tym obiedzie pękali w szwach.
- Jestem tak najedzona, że najchętniej położyłabym się i pospała trochę. Kompletnie mnie rozleniwiła ta wielka ilość jedzenia.
- Skoro tak, to mam propozycję. Wrócimy teraz do pensjonatu. Ty Ula pójdziesz się zdrzemnąć, a wy, jeśli macie ochotę, to możecie ze mną podjechać pod skocznię. Przyjrzymy się z bliska, jak wygląda. Co wy na to?
- Tak, tak, pojedźmy. – Mała Betti z radością podskakiwała w miejscu. – Ja chcę zobaczyć.
- Ja też chętnie pojadę. – Zdeklarował się Jasiek.
- No to załatwione. Wsiadamy.
Podwieźli Ulę pod pensjonat a sami ruszyli dalej. Była mu naprawdę wdzięczna, że tak angażuje się, by zapełnić czas jej rodzeństwu. Nie nudzili się. Dzięki niemu. Wolno weszła po schodach na górę. Zrzuciła z siebie płaszcz i tak jak stała, runęła na łóżko. – Chyba mnie zaraz rozerwie. Okropnie się najadłam. Zanim wrócimy do domu będę przypominać pękaty antałek. Muszę trochę spasować. – Przymknęła ciężkie powieki. – Spać, spać… - Usnęła.
Wrócili niezwykle podekscytowani. Mieli szczęście, bo na skoczni trenowali młodzi skoczkowie. Po raz pierwszy mieli okazję obserwować z bliska skoki. Przez całą drogę komentowali to widowisko. Uspokoili się dopiero przed wejściem do pensjonatu. Marek zerknął na zegarek i powiedział.
- Słuchajcie. Do kolacji mamy jeszcze prawie dwie godziny. Odpocznijcie trochę. Może obejrzyjcie coś w telewizji. Jestem pewien, że Ula jeszcze śpi. Nie chcę jej przeszkadzać. Jak się obudzi pójdziemy na kolację i pospacerujemy jeszcze po Krupówkach. Zajmiesz się Beatką Jasiu, tak?
- No pewnie. Puszczę jej jakąś bajkę, a sam poczytam.
Wszedł cicho do pokoju i uśmiechnął się. – Nawet nie miała siły, żeby się rozebrać. Pewnie padła w momencie. – Podszedł do niej i kucnął przy łóżku. – Jaka ona cudna. – Jej kasztanowe włosy rozsypały się po poduszce. Pod wpływem snu jej subtelna, piękna twarz przybrała różowy kolor. Długie, gęste rzęsy kładły się cieniem na policzkach. Posapywała cichutko przez rozchylone wargi. Ledwie się powstrzymał, by nie przylgnąć do nich. Wstał i usiadł z laptopem w fotelu zerkając co chwilę na nią. Wczorajszy dzień, a właściwie noc była kolejnym przełomem w ich relacjach. Odważyła się i pokonała swoją nieśmiałość oddając mu ciało i duszę. Zdał sobie sprawę, że kiedy napastował ją na tym korytarzu, podświadomie jej pragnął. Każda myśl na jej temat przyprawiała go o niezdrowe podniecenie. Jednak wtedy sądził, że to zwykły, samczy popęd sprowokowany jej nietuzinkową urodą. Teraz wiedział, że już wtedy ją kochał, ale nie uświadamiał sobie tego zupełnie. Co by się z nim stało, gdyby wtedy, gdy wyznał jej miłość, powiedziała, że faktycznie nie jest w stanie go pokochać? Pewnie rozpiłby się już do reszty, bo nie potrafiłby żyć z tą świadomością. Uratowała go. Bez wątpienia uratowała go przed nim samym. Jego twarz przybrała wyraz rozczulenia. – Śpi tak spokojnie. Moja mała, śliczna dziewczynka. Skąd w tym drobnym, kruchym ciele tyle determinacji, tyle woli walki o przetrwanie, woli pokonywania trudności?  - Tak… Potrafiła walczyć i to nie tylko o siebie, ale o swoich najbliższych. Potrafiła upadać i podnosić się z życiowych porażek z dumnie podniesioną głową jeszcze silniejsza, niż wcześniej. Kochał ją bezwzględnie za wszystko. Za jej piękny uśmiech, szczere współczujące serce, a przede wszystkim za jej łagodność i dziecięcą niewinność.
Przekręciła się na plecy rozrzucając ramiona na boki. Przejechała językiem po spiekłych wargach. Odłożył laptop i przysiadł na łóżku pochylając się nad nią. Zwilżył jej usta swoimi powodując, że otworzyła oczy.
- Jesteś… - szepnęła.
- Troszkę pospałaś kochanie. Lepiej się czujesz?
- O wiele lepiej. Gdzie dzieciaki?
- U siebie. Betti ogląda bajki a Jasiek coś czyta. Niedługo będziemy się zbierać na kolację.
- Znowu jedzenie – jęknęła. – Niedługo nie zmieszczę się w ciuchy.
- Nie ma obawy kotku. Jesteś tak drobna i szczupła, że wątpię, by kiedykolwiek groziła ci nadwaga.
- Muszę się doprowadzić do porządku. Wyglądam jak straszydło. – Jego roziskrzony wzrok mówił coś wręcz przeciwnego.
- Wyglądasz cudnie.
Poszła do łazienki, obmyła twarz i poprawiła nadwyrężony nieco, dyskretny makijaż. Ostatni raz zerknęła w lustro. – Może być.
Wróciła do pokoju i spytała.
- Idziemy?
- Tak, trzeba się zbierać. Ubierz się a ja pogonię dzieciaki.
Wieczór był dość mroźny, ale nie padało. Jasiek z Beatką biegli przed nimi ślizgając się na butach. Oni objęci raźno maszerowali za nimi. Po kolacji wychodząc już z restauracji usłyszeli rzewne dźwięki skrzypiec. Zaciekawieni poszli w ich kierunku. Dość gęsty tłumek otaczał czterech muzyków w góralskich strojach. Przystanęli i oni wsłuchując się w te wzruszające tony. Bardzo romantycznie kończył się drugi dzień ich pobytu tutaj.

Tej nocy też czekał na nią. Tym razem nie odwrócił się tyłem do drzwi łazienki, lecz intensywnie wpatrywał się w nie. Kiedy wyszła, energicznie odkrył kołdrę i kiedy weszła, okrył ją. Przywarł do jej ust i delikatnie muskał je swoimi. Nie protestowała. Pamiętała jak wielką rozkoszą ją obdarzył poprzedniej nocy. Ściągnęła koszulkę i przywarła do niego całym ciałem nieśmiało oddając pocałunki. On nie szczędził ich. Jego usta sunęły od płatka ucha po szyję i dekolt. Ona nie pozostawała bierna. Czubkami palców gładziła jego plecy schodząc do lędźwi i pośladków. Poczuła jego męskość na swoim brzuchu. Odważnie ujęła ją w dłoń masując ją i pieszcząc. Z jego gardła wyrwał się jęk.
- O Boże… Ula…
Z każdym ruchem jej dłoni łapczywie łapał oddech. To było nie do wytrzymania. Czuła jak bardzo jest spięty. Przeniosła dłoń na jego podbrzusze. Było ciepłe, przyjemne w dotyku. Dłoń powędrowała wyżej docierając do sutków. Musnęła je tylko i powędrowała na jego policzek. Drapieżnie wpił się w jej usta i wsunął ją pod siebie. Rozłożył jej nogi i dostrzegł lśniącą od wilgoci kobiecość. Przejechał po niej dłonią. Ujął jej pośladki i wszedł w nią delikatnie. Splotła smukłe nogi na jego biodrach i wraz z nim zaczęła się poruszać. Jego ruchy były mocne, głębokie i płynne. Tańczył w niej a ona wznosiła się i opadała w takt tej zmysłowej muzyki. Klęknął i uniósł jej pośladki w dłoniach obserwując jak jego męskość zagłębia się raz po raz w jej gorącym wnętrzu. Rozrzuciła ramiona na boki ściskając w dłoniach prześcieradło. Czuła jak ta potężna fala błogiego spełnienia przelewa się przez jej organizm, mąci zmysły, nie pozwala odetchnąć. Osiągnęła wreszcie punkt kulminacyjny sprawiając, że jej ciało wygięło się w łuk i stężało w jego rękach. Czując jej skurcze sam wystrzelił. Pulsowali teraz oboje poddając się tej nieprawdopodobnej rozkoszy, która zawładnęła nimi bez reszty. Spojrzał w jej natchnioną, odurzoną szczęściem twarz.
- Kocham cię skarbie. Jesteś całym moim światem.

Następny dzień był bliźniaczo podobny do poprzedniego. Marek znowu jeździł na nartach z Jaśkiem a dziewczyny na sankach. Za to w ostatni dzień roku pojechali do południa do Dzianisza. Po drugiej stronie Gubałówki już nie było takich pięknych widoków. Wąska, asfaltowa droga, teraz zaśnieżona, prowadziła do Chochołowa zahaczając właśnie o Dzianisz. To była całkiem spora wieś, ale typowa ulicówka. Drewniane, góralskie domy zbudowane z grubych bali, stały wzdłuż jezdni. Bez trudu odnaleźli ten z numerem trzydziestym drugim. Weszli na teren obejścia. Głośne szczekanie dużego psa wywabiło z domu właścicielkę, w której rozpoznali kobietę z targowiska.
- Dzień dobry pani. Przyjechaliśmy po ser i masło, tak jak umawialiśmy się.
- A tak, witojcie. Mom dlo wos syćko. I syr i łoscypki i bunc. Masło tyz jest. – Wyniosła dwa wielkie kawały białego sera, chyba z kilogram masła i cztery ogromne oscypki. Dołożyła jeszcze cztery owalne bunce.
- Prosem wos. Na zdrowie. Razem bydzie sto dwadzieścia złotych. – Marek wyciągnął portfel i wyjął z niego banknot.
- Bardzo pani dziękujemy. Jesteśmy pełni podziwu i bardzo wdzięczni, że udało się pani zrobić to wszystko tak szybko. Do widzenia. - Pożegnali gaździnę i tą samą drogą wrócili do Zakopanego. Wieczorem poszli na kolację i po niej nie wracali już do pensjonatu. Na Krupówkach zaczynała się impreza sylwestrowa, a oni chcieli w niej uczestniczyć. Marek zapobiegliwie kupił niedużego szampana a dla małej w podobnej butelce, bezalkoholowego. W reklamówce mieli też plastikowe kubki. Rozstawiono prowizoryczną estradę, na której mieli wystąpić muzycy. Marek był pod wrażeniem. Zawsze spędzał Sylwestra w jakimś ekskluzywnym miejscu, a teraz śmiała mu się dusza, gdy wraz z innymi śpiewał góralskie melodie i przytupywał głośno. Porwał Ulę do tańca i zakręcił z nią radosną poleczkę. Jasiek też szalał z Betti. O północy wznieśli noworoczny toast. Po nim dzieciaki wróciły do pensjonatu, a oni, mimo mrozu, bawili się do bladego świtu. Wracali zmęczeni, ale szczęśliwi i uśmiechnięci. Dla nich zaczynał się nowy rozdział w życiu. Nowy rok, który niósł nadzieję i radość a przede wszystkim miłość.
Musieli odespać tę szaleńczą noc. Obudzili się dość późno. Śniadanie przespali. Spakowali rzeczy i już samochodem podjechali pod restaurację. Przynajmniej załapali się na obiad. Po nim wolno ruszył w drogę powrotną. Zrobił postój na Zakopiance. Nie potrzebował już łańcuchów. Wjeżdżali za chwilę na autostradę, a ta była odśnieżona.
Jakoś szybciej zleciała im ta droga. Postanowili, że zanim dojadą do Warszawy wstąpią jeszcze do Rysiowa. Ula zadzwoniła z trasy do Szymczyków informując ich o tej niespodziewanej wizycie.
Czekali, niecierpliwie ich wyglądając. Wreszcie nadjechali. Maciek otworzył drzwi i wyciągnął ze środka Ulę. Za nią Beatkę. Przywitali się ze wszystkimi i po chwili już raczyli się dobrą, mocną kawą i smacznym ciastem.
- Przywieźliśmy wam coś.- Ula sięgnęła po upominki. – Ten jest dla pani, pani Marysiu. Często wychodzi pani na podwórze i nic na siebie nie zakłada. To świetnie ogrzeje plecy i nie będzie pani marznąć. Dla pana, panie Staszku cała fura wełnianych, grubych skarpet. W sam raz do tych filcowych butów, a tu dla ciebie Maciuś. Niech ci się dobrze nosi. Oprócz tego Marek ma coś dla was.
- Kupiliśmy na spróbowanie. Proszę. Oscypek. Bardzo smaczny jest panierowany i przysmażony na patelni, a to bunc. Też ser, ale ten jest delikatniejszy. Nie taki słony, z mieszanego mleka owczego i koziego. Tu mamy jeszcze korboce. To także ser, ale wędzony i spleciony w takie warkocze. Mam nadzieję, że będzie wam smakował.
Szymczykowa złapała się za głowę.
- Rany boskie! Ile tego! Bardzo wam dziękujemy. Zawsze o nas pamiętacie. – Ula uśmiechnęła się do niej z sympatią.
- A wy o nas. Mało dobrego od was doświadczyliśmy?
Radosna była ta wizyta. Maciek przymierzył sweter i z dumą go im zaprezentował.
- No teraz to już na pewno nie zmarznę. Ciepło w nim jak w piecu.
Był już późny wieczór, gdy żegnali się z nimi. Nim dojechali na Sienną Beatka usnęła. Marek zaniósł ją na rękach a Ula z Jaśkiem wtaszczyła do windy bagaże. Już w mieszkaniu Marka powiedziała.
- Jutro wrócimy z pracy, to wszystko rozpakujemy. Dzisiaj nie mam już na to siły.
- Nie ma problemu skarbie.
- Do jutra Marek. Śpij dobrze i nastaw budzik. Nie chciałabym się spóźnić już w pierwszy dzień nowego roku.
- Nastawię kochanie. Na pewno. – Z żalem wypuścił ją z ramion. Nie będzie miał teraz zbyt często okazji pobyć z nią sam na sam. Jasiek wyjedzie a Betti nie zostanie sama. Westchnął ciężko i pomaszerował do sypialni.

Następnego dnia panował w F&D tak radosny nastrój, że nikt tak na poważnie nie myślał o pracy. Ludzie witali się wylewnie składając sobie noworoczne życzenia. W gabinecie Marka siedziała Ula i Sebastian z Violettą. Dobrzański opowiadał im o ich pobycie w górach.
- Tu macie trochę góralskiej tradycji. Oscypek i bunc. Świetne do pieczywa, a oscypek jeszcze lepszy z patelni. Pycha.
- Śniegu mieliście dużo?
- Chłopie! Łańcuchy musiałem zakładać, bo nie przejechałbym. Nawet na nartach trochę pojeździłem, bo uczyłem Jaśka. Ula i Betti zachwycone widokami. Też miały frajdę.
- To prawda. – Potwierdziła Ula. – Latem musi tam być pięknie.
- Jest pięknie. Na pewno będzie jeszcze okazja, żeby wybrać się tam w czasie lata. A wy jak spędziliście Sylwestra?
- Wykupiłem bilety w Sheratonie. Zaszalałem w tym roku. Pomyślałem, że zabiorę Violę choć raz na ekskluzywną zabawę. Wybawiliśmy się i żarcie było super. Wróciliśmy o piątej rano i potem odsypialiśmy cały dzień. Po tylu dniach wolnego z biedą zwlekałem się dzisiaj z łóżka. Dobrze, że ten dzień jest taki light’owy.
- A ja zaraz zadzwonię do rodziców i zapowiem się na dzisiaj. Też mamy dla nich trochę pamiątek z pobytu i sery. Chcę też wykorzystać, że Jasiek jeszcze jest w Warszawie i zabrać go do nich. W sobotę wraca do Szczecina i długo nie będzie następnej okazji, bo pojawi się chyba dopiero na Wielkanoc. Tak czy owak mogę śmiało powiedzieć, że zarówno święta, jak i Sylwester w tym roku, były bardzo udane.
- Święta prawda przyjacielu. Święta prawda.
 
 


Shabii (gość) 2012.12.02 11:26
Małgosiu.

Cudowna część. Pięknie opisałaś ich pobyt w Zakopanem. Faktycznie Marek zafundował im nie mało atrakcji.
Beatka szalała na sankach, Jasiek przy pomocy Marka nauczył się jeździć na nartach. Super! Mam pytanko, czy za wszystko płaci Marek? Bo jeśli tak, to muszę przyznać, że rozpieszcza ich. Pisałaś co prawda, że w tej części też "będzie się działo" ale nie przypuszczałam, że będzie to kolejna scena +18. Jestem mile zaskoczona, bo wyszło jak zwykle pięknie i romantycznie. Cieszę się, że Ula już nie ma żadnych obaw. Oni się kochają, a jak dwoje ludzi się kocha, to seks jest normalną koleją rzeczy. Fajnie, że udało im się zobaczyć skocznię narciarską i nawet natrafili na trening (coś czuję, że ten wątek spodoba się Paulinie, bo ona o ile się nie mylę, jest fanką skoków narciarskich). Sylwester w górach okazał się mimo mroźnej pogody, bardzo ciepły i szalony. Potańczyli, pośpiewali - extra! Wypoczęci wrócili do domu i do pracy. Zapomniałam dodać, że bardzo miło z ich strony, że pomyśleli o swoich bliski i kupili każdemu po drobnym upominku.
Już czekam na kolejną część i przesyłam moc całusków!

:):)
danka69 (gość) 2012.12.02 12:27
Gosiu! Po wczorajszej długiej , zachęcającej rozmowie postanowiłam,że zajrzę przed południem na Twojego bloga i przeczytam kolejną notkę. Tak na marginesie przydałabyś mi się bardzo w firmie w roli PR'owca.Sukces gwarantowany przy sprzedaży naszych produktów! Stanowiłybyśmy niezły tandem, aczkolwiek trochę leciwy.... .. Przemyśl to...... hahaha.
W tej części wyraziłaś całą swoją miłość do gór.Nikt lepiej nie opisałby Zakopanego, okolic i zimowej atmosfery tworzonej przez miejsowych górali. Gaździna przygotowała solidną porcję miejscowych specjałów, którymi Ula z Markiem obdarzyli wszystkich , których kochają , lubią, cenią i szanują.
Gosi no i scena 18+. Pewnie myślisz , że z uwagi na nią zdobyłam się na tak szybkie przeczytanie tej notki i komentarz.Otóż..... no nie wiem, nie wiem. może trochę. Ale tak naprawdę, przy tak ponurym poranku, z lekko prószącym śniegiem liczyłam na solidną porcję bardzo pozytywnej energii i nie zawiodłam się.Marek z Ulą tworzą bardzo udaną parę a właściwie to już rodzinę razem z rodzeństwem Uli. Jak na młodą generację to obdarzyłaś ich niesamowitą dawką serdeczności, rodzinności, dawką emocji , którą ja znam z okresu , kiedy żyli moi dziadkowie . To oni pod swoje starcze skrzydła przygarniali nie tylko najbliższą rodzinę, ale też sąsiadów , przyjaciół. Tęsknię trochę za takim modelem rodziny, ale myślę ,że to se ne wratit! Niestety nadeszły inne czasy, szkoda bo zubożają emocjopnalnie nasze dzieci, chociażby.
Gosiu , dziękuję , czekam na środę.... czy nie ? i odlotowe wątki.
Mocno Cię ściskam.
MalgorzataSz1 2012.12.02 12:45
Shabii.

Jesteś pierwsza! Co za miła niespodzianka.
Jakoś musiałam zakończyć ten ich pobyt w śnieżnej stolicy Polski. Jak już raz zainicjowali te upojne chwile, to Marek przecież nie byłby sobą, gdyby odpuścił i nie wykorzystał okazji. Toż to pies na baby!
Szczerze powiedziawszy myślałam, ze to kto funduje ten pobyt powinno być jasne. Oczywiście, że za wszystko płaci Marek. Przecież to jeden ze świątecznych prezentów od niego dla nich wszystkich.
Kiedy piszę, że "będzie się działo", to musisz wiedzieć, że nie mam na myśli nic innego, niż sceny intymne, więc jeśli napiszę tak znowu, będziesz to wiedziała na pewno.
Jeśli chodzi o Paulinę, to nie komentuje od dawna. Jest zbyt zajęta nauką i nic w tym dziwnego. Mam jednak nadzieję, że czyta i być może ta część jej się spodoba.
Wielkie dzięki kochana za wpis. Przesyłam moc buziaków.

MalgorzataSz1 2012.12.02 13:03
Danusiu.

Wiesz, że PR to nie moja bajka i w Twojej firmie mogłabym narobić więcej złego niż dobrego. Co do leciwego tandemu, całkowicie się zgadzam z tym określeniem. Mogę nawet powiedzieć, że w moim przypadku, to już bardzo leciwy z daleko posuniętą demencją starczą. Hahaha.
To prawda, że kocham góry, a okolice i samo Zakopane jest mi szczególnie bliskie. Dobrze znam Dzianisz i trochę ludzi tam mieszkających, dlatego wykorzystałam to w opowiadaniu. Wiem też, że popijają piwo z prądem, bo daje lepszego kopa. Kiedyś nawet go próbowałam. Świetnie się pije, gorzej jest później wstać.
Z powodów jakie już znasz, wiesz, że ostatnio mam dobry nastrój. Modyfikowałam nieco ten rozdział, bo on był już wcześniej napisany. Ta serdeczność, miłość, rodzinne ciepło być może tu nieco jest gloryfikowane i przerysowane, ale przecież całe opowiadanie odnosi się do takich wartości i nic dziwnego, że rozdział jest również nimi naszpikowany.
Czasy, o których piszesz naprawdę już nie wrócą. I ja za nimi tęsknię, bo mój model rodziny był łudząco podobny do tego, który opisujesz. Pozostaje tylko westchnąć i zatęsknić.

Właśnie parsknęłam śmiechem i zmoczyłam monitor. Co Ty z tą środą? A tak na poważnie, to nic nie mogę obiecać, bo sama jeszcze nie wiem, jak rozwinie się sytuacja i czy będę w stanie cokolwiek zrobić. Zobaczymy.
Bardzo Ci dziękuję za ciekawy wpis i ściskam równie mocno.


orchid94 (gość) 2012.12.02 21:04
Gosiu moja droga,
Na początku przeprosiny, bo inaczej bym nie umiała po prostu i nie mogła przejść do właściwego komentarza. Przepraszam Cię bardzo, długo nie komentowałam, potem komentarz obiecałam, ale go nie wstawiłam i głupio mi strasznie. Nie mam nic na swoją obronę, a na usprawiedliwienie tylko to, że padł mi internet i nie miałam jak skomentować wtedy, gdy obiecałam, ale na szczęście już wszystko ok. I oby tak zostało jak najdłużej. No, a teraz komentarz - solidny i po kolei.
Tym opowiadaniem rozpętałaś burzę uczuć i przemyśleń, przynajmniej u mnie, ale pewna jestem, że nie tylko. Najpierw powiedzmy dwie strony Marka, tak, jakby to były zupełnie inne osoby. Z jednej strony miły, troskliwy i uroczy, z drugiej nieco brutalny kobieciarz nadużywający alkoholu. Może trochę za ostro oceniłam, ale tak to odebrałam. Nie dziwię się, że Uli kłóciły się te dwa obrazy Marka. Ale on pod jej wpływem się zmieniał, bo zależało mu na niej. To, jak 'napastował' ją, gdy wypił nieco za dużo to troszkę przesadził i słusznie Ula zrobiła, że otrzeźwiła go uderzeniem w policzek. On zrozumiał po tym co nieco. Przecież nie chciał jej skrzywdzić. A mimo tego wszystkiego Ula nie znienawidziła go i nadal byli znajomymi, przyjaciółmi. Kolejny przełomowy moment, to choroba Betty. Fajnie, że zbliżyli sie do siebie, i że Marek zrozumiał, co czuje. A to dzięki niewinnej pomyłce lekarza, ale przecież zwykły znajomy by tak wiele nie robił. Całe szczęście, że Ula odmówiła temu drugiemu facetowi. No i wygadał się Marek przez przypadek, niewinne 'kochanie' (o ile dobrze pamiętam, a jeśli pomyliłam, to bardzo przepraszam) zmieniło życie zarówno jego, jak i Uli. Nawet sobie nie wyobrażasz, jak się przeraziłam w momencie, gdy Ula powiedziała, że nie będzie potrafiła go kochać. Na chwilę serce mi chyba stanęło, ale od razu pomyślałam, że to przecież nie może się tak skończyć, no i oczywiście miałam na szczęście rację. Ula powiedziała, że też go kocha. Oboje są bardzo, bardzo szczęśliwi. Te Święta musiały być dla nich piękne, bo takie były. Mieli wiele radości. No i ten wyjazd. Jak przeczytałam o wyjeździe, to wiedziałam, że coś się między nimi wydarzy, no i się wydarzyło. Sceny +18 piękne :) Jasiek i Beti mieli mnóstwo radości. Piękny, udany wyjazd i fajny Sylwester. Sporo frajdy Marek sprawił im wszystkim tym wyjazdem. Widać, jak bardzo Marek się zmienił, a jego rodzice polubili Ulę, Jaśka i Beti. Każdą z części czytałam na bieżąco w telefonie. Czekam na kolejne części z niecierpliwością, bo opowiadanie jest przepiękne. Gosiu cudnie i bajkowo - to uwielbiam :)
Serdecznie pozdrawiam :)
MalgorzataSz1 2012.12.02 21:56
Iza.

Jestem pod wrażeniem. Rzeczywiście dawno nie komentowałaś i uzbierało się tego trochę. Świadczy o tym imponująca długość komentarza. Cieszę się, że opowiadanie przypadło Ci do gustu, bo ja sama niezbyt jestem z niego zadowolona, ale już nie mam siły korygować poszczególnych rozdziałów i muszą zostać w takiej formie jak zostały napisane. Jesteśmy prawie w połowie opowiadania, bo jak zapewne już wiesz, ma ono 32 rozdziały i jest najdłuższym jakie napisałam do tej pory. Jeszcze trochę się podzieje i liczę, że zaciekawi.
Wdzięczna Ci jestem za ten komentarz, bo bardzo ich tu brakowało w Twoim wykonaniu.
Serdecznie Cię pozdrawiam.
jakoob99 (gość) 2012.12.04 21:15
Całkiem niezłe. Chyba przeczytam pozostałe wpisy.
MalgorzataSz1 2012.12.04 21:18
Dziękuję i zachęcam. Pozdrawiam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz