Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 6 października 2015

"ZE SMUTKU NOCY W RADOŚĆ DNIA" - rozdział 31

27 styczeń 2013
Rozdział XXXI



Od kiedy dowiedział się, że jego największe szczęście nosi w sobie drugie największe szczęście, diametralnie zmienił postępowanie. Stał się bardzo przewrażliwiony na punkcie jej wygody, bezpieczeństwa i komfortu. Gdyby tylko mógł przychyliłby jej nieba. Czasami ta jego troska była nieco męcząca i Ula uważała, że mocno przesadza. On jednak tłumaczył to ciągłą obawą o jej zdrowie. Na początku był przerażony, gdy widział ją ciągle wymiotującą po każdym niemal posiłku. Troskliwie podtrzymywał jej głowę nad muszlą klozetową. Te torsje wykańczały ją. Była tak słaba po nich, że nie miała nawet siły, by podnieść się z klęczek i dojść do łóżka. Brał ją wtedy na ręce i układał w nim. Bardzo jej współczuł. Ta ciąża a przynajmniej jej początki były niezwykle trudne. Cały okres wymiotów przesiedziała w domu. Nie chciał, by w pracy dopadały ją mdłości. Sama zresztą uznała, że tak będzie lepiej. Podczas dwóch pierwszych miesięcy bardzo zmizerniała. Wszystko co zjadła, zwracała z powrotem.
- To nie może tak być doktorze – mówił Marek do ginekologa prowadzącego Uli ciążę. – Proszę zobaczyć jak ona wygląda. Cień się z niej został. Skoro ona jest taka wycieńczona, to jak dziecko ma mieć siłę, by rosnąć? Martwię się o nią bardzo.
- To minie – uspokajał lekarz. – Jeszcze tylko tydzień lub dwa i te wymioty ustąpią a ona sama nabierze apetytu. Ta sytuacja nie jest niczym wyjątkowym. Kobiety tak właśnie reagują w pierwszych miesiącach ciąży. Jeszcze trochę cierpliwości a przekona się pan, że wszystko wróci do normy. Póki co dziecko rozwija się jak najbardziej prawidłowo i nie ma podstaw do niepokoju. Nie jest za duże, ale to nie wynik tych wymiotów a raczej uwarunkowań genetycznych. Żona jest dość drobna to i dziecko nie może być olbrzymem, prawda?
Te słowa nie uspokoiły go ani trochę. Ula nadal była słaba i wyglądała źle. Sińce pod oczami sprawiały wrażenie, jakby od tygodni nie sypiała. Nawet gdy kładł się wieczorem obok niej, przytulał ją z ogromną ostrożnością bojąc się, że zrobi jej krzywdę. Ona za to chętnie wtulała się w niego jak w ciepłą pierzynkę. Był taki miękki, delikatny i taki kochany. Wiedziała jak bardzo się martwi. Dostrzegała swoje odbicie w lustrze i widziała tylko te ogromne, błękitne oczy, bo cała reszta gdzieś po prostu znikła.
A jednak któregoś dnia zdarzył się cud. Po raz pierwszy wstała wypoczęta, bez mdłości i wręcz rzuciła się na jedzenie. Zaniepokojony patrzył jak pochłania te ogromne ilości i zaczął się bać, że zaraz zwróci to wszystko z powrotem. Jednak nic takiego nie nastąpiło. Zaczęła nadrabiać utracone kilogramy, a on codziennie serwował jej potężne bomby witaminowe w postaci świeżo wyciśniętych soków. Wreszcie się trochę zaokrągliła. Był koniec kwietnia, który zwiastował czwarty miesiąc ciąży. Brzuszek urósł i wyraźnie zaczął się odznaczać pod ubraniem. Z coraz większą przyjemnością patrzył na nią. Przez bardzo krótki okres czasu niezwykle wypiękniała. Zniknęły te sińce pod oczami a twarz coraz częściej pokrywał zdrowy rumieniec. Teraz z czystym sumieniem mógł powiedzieć, że ta ciąża jej służy. Zresztą nie tylko on tak uważał. Krzysztof Dobrzański z przyjemnością patrzył na swoją rozkwitającą synową, a i w firmie ludzie nie szczędzili jej komplementów. Pshemko zachwycony jej błogosławionym stanem zaprojektował dla niej kilka ciążowych sukienek.
- To po to Bella, byś nie chodziła w byle czym. Ja wiem, że ciąża to okres przejściowy, ale i wtedy kobieta powinna być ubrana pięknie, prawda?
Wreszcie poczuła się dobrze. Bardzo naciskała Marka, by pozwolił jej wrócić do pracy.
- Zgódź się kochanie. Przecież masz mnie za ścianą i gdyby coś się działo zawsze zdążysz zareagować. Choć jestem pewna, że najgorsze mam już za sobą. Czuję się naprawdę świetnie i ciąża mi w niczym nie przeszkadza.
- Dobrze. Zgadzam się ale pod jednym warunkiem, a właściwie pod dwoma. Po pierwsze nie zgadzam się, byś sama prowadziła samochód, a po drugie będziesz się oszczędzać w pracy. Nie pozwolę ci się przemęczać. A po trzecie…
- Miały być dwa – spojrzała na niego z wyrzutem.
- A po trzecie masz mówić mi, kiedy będziesz się czuła źle. Nie pozwolę ci się forsować. Oboje chcemy, by to dziecko urodziło się zdrowe. Przecież to owoc naszej miłości i nie darowałbym sobie, gdyby poszło coś nie tak.
- Obiecuję ci, że będę na siebie uważać. Przecież wiesz, że jestem odpowiedzialna. To co? Jutro jedziemy razem do pracy?
- No jedziemy. Niech ci będzie.
Z dnia na dzień jej brzuch stawał się coraz większy. Najbardziej uwielbiał poranki, gdy ona jeszcze spała, a on mógł bezkarnie głaskać i całować ten wzdęty balonik szepcząc czułe słowa do ukrytego w nim dziecka. Najczęściej budziły ją te pieszczoty i z uśmiechem wplatała palce w jego włosy przysłuchując się, z jaką miłością przemawia do maleństwa.
Na początku czerwca byli znowu w komplecie. Wrócił Jasiek i z wypiekami na twarzy opowiadał jak urządził mieszkanie. Porobił nawet zdjęcia, by mogli zobaczyć jak ono teraz wygląda. Wiedział już, że na pewno nie przyjadą do niego latem. Ula była w zaawansowanej ciąży i źle mogłaby znieść taką długą podróż. Chwalili go, że tak świetnie dał sobie radę i z remontem i z urządzeniem mieszkalnia. Ula pękała z dumy. Jej mały braciszek wyrastał na bardzo mądrego, odpowiedzialnego i rozsądnego człowieka. Zresztą przecież już wcześniej taki był. Zrobił się bardzo zapobiegliwy. Bał się powrotu do biedy, choć już teraz zupełnie nie miał powodu. Ula opłacała szczecińskie mieszkanie i co miesiąc wysyłała mu pieniądze na życie. Była z niego naprawdę dumna. Z Betti również. Mała uczyła się świetnie. Trzecią klasę zaliczyła celująco i dostała świadectwo z czerwonym paskiem. W nagrodę Dobrzańscy zaproponowali wspólny wyjazd nad jezioro. Nad Śniardwy. Betti była wniebowzięta, a i Jasiek przystał na to chętnie.
- Zostawiamy was na dwa tygodnie, ale nic nie powinno się dziać. Do porodu jeszcze niespełna trzy miesiące, a dzieciom przyda się trochę oddechu po tej intensywnej nauce. Zostaje Zosia. Ona chętnie pomoże. Przynajmniej wyręczy cię w gotowaniu obiadów.
- Dziękuję mamo. To bardzo wiele dla mnie znaczy, że nie będą musieli spędzać całych wakacji w mieście. Kolejny raz robicie im taki wspaniały prezent.
- Nie ma o czym mówić Uleńko. Tobie już coraz ciężej i też powinnaś zrobić sobie wolne od domowych obowiązków. Dla nas to sama przyjemność, bo dzieciaki są duże i nie sprawiają problemów. Zresztą co ja mówię. Dzieciaki. Gdyby to Jaś słyszał, pewnie by się obraził. Przecież to już dorosły mężczyzna. Tylko patrzeć, jak zacznie się oglądać za spódniczkami. Niektórzy chłopcy w jego wieku są już żonaci. Dobrze, że taki jest zawzięty i najpierw chce ukończyć studia.
Dom opustoszał. Oni też się wyciszyli. Często spędzali popołudnia w ogrodzie leżąc na wiklinowych leżakach i ciesząc się dobrą pogodą. Zosię też starali się nie wykorzystywać za bardzo. Nawet zaproponowali jej, by wyjechała do rodziny na tydzień.
- My tu sobie poradzimy Zosiu, - mówiła Ula - a ty pewnie chętnie odwiedzisz swoich. I tak wrócisz przed Dobrzańskimi. Jedź i poodwiedzaj stare kąty.
Zostali sami. Zabronił Uli gotować. Po pracy zabierał ją do najlepszych restauracji i tam zjadali obiady. Śniadania i kolacje robił sam. Często odwiedzał ich Sebastian z Violettą. Polubili ogród Dobrzańskich i choć widywali się w pracy z Markiem i Ulą to chętnie zaglądali do ich domu.
W sobotę postanowili urządzić grill. Marek zaangażował w to Maćka i Anię. Przy ich pomocy zrobił potrzebne zakupy. Zarówno Ania jak i Violetta pod dyktando Uli przyprawiały plastry świeżego karczku i mających trafić na grill warzyw. Marek kupił całą furę kiełbasek więc i one trafiły do obróbki. Ula rwała się do roboty, ale skutecznie ją hamował.
- Zobacz jak dziewczyny dają sobie świetnie radę. Ty tylko siedź i miej oko na wszystko.
Przy pomocy Maćka wytargał do ogrodu spory grill. Szymczyk miał wielką wprawę w pieczeniu na nim, więc Marek tę czynność powierzył właśnie jemu. W sobotnie popołudnie ogród Dobrzańskich rozbrzmiewał gwarem rozmów i śmiechem. Sebastian przyniósł piwo. Adam również wziął ze sobą kilka zgrzewek. Marek widząc to złapał się za głowę.
- Powariowaliście? A kto tyle wypije? Taką ilością też można się nieźle zaprawić.
- To zostaw na następny raz. – Przytomnie wymyślił Adam. – Fajnie tu macie. Ja jestem pod wrażeniem, bo nigdy tu nie byłem. Można do jesieni urządzić jeszcze niejednego grilla. – Marek poklepał go po ramieniu.
- Masz rację przyjacielu. Już możesz się czuć zaproszony, a piwo przechowam. Nie chcę, by ktokolwiek się upił. Ula bardzo tego nie lubi i jest zdeklarowaną przeciwniczką alkoholu, a i ja sam przestałem to już dawno preferować.
Przyjechała Paulina ze Sławkiem i przywitali się ze wszystkimi. Rozsiedli się na patio. Marek wraz z Violettą poprzynosił talerze i sztućce. Paulina też poszła do kuchni i zabrała z niej szklanki.
- Słuchajcie – odezwała się Ula. – Zanim wszystko się upiecze napijemy się kawy. Marek kupił dobre ciasto i zaraz je przyniesie. Ktoś woli herbatę?
- Ty wolisz kochanie – Marek podszedł do niej i cmoknął ją w policzek. – Przecież nie wolno ci pić kawy. – Zarumieniła się.
- No tak. Ciągle o tym zapominam. W takim razie dla mnie herbata.
Z grilla zaczęły dolatywać smakowite zapachy. Karczek skwierczał na ruszcie, piekły się kiełbaski i kolorowe od papryki szaszłyki. Maciek rozdzielał te smakowitości na talerze podawane na przemian przez Anię i Violę. Po chwili wszyscy pałaszowali aż im się uszy trzęsły. Wolszczan poluzował pasek od spodni.
- Kurczę, ale to dobre. Dawno nie jadłem takich pyszności. Szaszłyki rozpływają się w ustach. Boczek znakomity, a karczek, niebo w gębie.
Gruchnęli śmiechem widząc jego rozanieloną minę. Marek obserwował Paulinę. Musiał przyznać, że odkąd się rozstali ona bardzo się zmieniła. Kiedyś było nie do pomyślenia, by wzięła do ust cokolwiek z rzeczy, które stały teraz na stole. Dla niej to było jedzenie plebejuszy, zbyt prostackie na jej wyrafinowane podniebienie. A teraz, proszę? Nawet oblizuje palce.
- Smakuje ci Paula?
- Bardzo. Nie miałam pojęcia, że to może być takie smaczne. Chyba jeszcze wiele rzeczy muszę spróbować, bo wiele mnie do tej pory ominęło. Nie znam smaku golonki i flaków. Nie wiem jak smakuje gulasz z podrobów. – Ula uśmiechnęła się.
- Obiecuję, że zrobię ci to wszystko jak tylko pozbędę się tego słodkiego balastu. Teraz ciężko mi jest poruszać się w kuchni. Czuję się jak słonica. Ogromna i niezdarna.
- Już niedługo Ula. Jeszcze trochę a powitacie na świecie tę kruszynkę. Ja cierpliwie zaczekam.
Wyjechali z posiadłości Dobrzańskich dość późno. Dziewczyny pomogły sprzątnąć wszystko i zrobiły porządek w kuchni. Miło było gościć ich tu wszystkich. Ula miała trochę rozrywki a i goście dobrze się bawili i opuszczali to miejsce usatysfakcjonowani.
W poniedziałek Violetta zachowywała się dziwnie. Co chwilę przełykała ślinę, była blada i ciągle ocierała z czoła pot. Ula z niepokojem popatrzyła na nią.
- Co ci jest? Już od rana zachowujesz się i wyglądasz podejrzanie. Nie jest ci słabo? Jesteś taka blada. – Viola smętnie pokiwała głową.
- Czuję się dramatycznie. Chyba zjadłam coś nieświeżego, bo kręci mnie w żołądku, jak w młynku jakimś i ciągle zbiera mi się ślina w ustach. Jakiś ślinotok mam, czy co?
Ula spojrzała na nią podejrzliwie. – A może ona jest w ciąży? – Viola, kiedy miałaś ostatni okres? – Zapytała bez pardonu.
- Okres? A co on ma z tym wspólnego? – Nagle popatrzyła na Ulę przerażona. – O matulu! Ma bardzo dużo wspólnego! Muszę to sprawdzić. – Sięgnęła po kalendarz i zaczęła studiować go pilnie. W końcu opuściła ręce bezwładnie. – Co za idiotka ze mnie! Dasz wiarę? Lecę do apteki. Nic nikomu nie mów. Muszę zrobić test.
Wróciła po godzinie jakaś wyciszona i spokojniejsza. Ula pytająco spojrzała na nią.
- Zrobiłaś ten test? – W odpowiedzi Kubasińska wyciągnęła zza pleców garść testów ciążowych.
- Tylko popatrz. Kupiłam dziesięć i wszystkie pokazują to samo. Jestem w ciąży. – Ula rozciągnęła twarz w szerokim uśmiechu. Wstała od biurka i uściskała ją.
- To świetna wiadomość Viola. Gratuluję. Teraz idź do Sebastiana i mu powiedz. On z pewnością się ucieszy. Poza tym musi zawieźć cię do ginekologa. On powinien zrobić ci USG i określić, który to tydzień.
- A jak się nie ucieszy? – Tym pytaniem zbiła Ulę nieco z tropu.
- Kto? Ginekolog?
- Nie, Sebulek.
- Viola! Przecież on marzy o dziecku. Mówił to Markowi i nawet zaczynał się martwić, że już prawie rok po ślubie a tu nic. Idź i mu powiedz. Będzie skakał z radości.
Nie minęło piętnaście minut, gdy do sekretariatu wpadł Olszański. Jak burza przez niego przemknął i wparował do gabinetu Marka krzycząc.
- Marek! Będę ojcem! Violka właśnie zrobiła test, a raczej dziesięć testów. Muszę z nią jechać do lekarza. – Marek podszedł do niego i uściskał.
- To świetna wiadomość stary. A tak się martwiłeś. Jednak idziemy łeb w łeb. Za chwilę i ty zostaniesz tatusiem. Jedź i pozałatwiaj wszystko. Daję wam dzisiaj wolne.
Badanie potwierdziło błogosławiony stan pani Olszańskiej. Jej mąż prawie lewitował a ona przyzwyczajała się do tej myśli. Czasem narzekała tylko, że ta ciąża popsuje jej figurę. Ona w przeciwieństwie do Uli te pierwsze tygodnie przeszła prawie bez wymiotów. I ona piękniała z każdym dniem.
Wrócili Dobrzańscy z Jaśkiem i Beatką. Wypoczęci i bardzo opaleni. Krzysztof nie mógł się nachwalić Jaśka.
- Nawet nie wiecie jak on znakomicie radzi sobie na łódce. Wynajęliśmy jacht i pływaliśmy po jeziorze. Wszyscy mieliśmy frajdę nie tylko Beatka. To był bardzo udany pobyt.
- To widać tato. Wyglądacie bardzo zdrowo.
- A ty jak się czujesz dziecko?
- Bardzo ociężała. Jeszcze miesiąc. Pomyślałam sobie, że chyba czas przestać już pracować. – Na te słowa Marek uśmiechnął się szeroko.
- No wreszcie jakaś rozsądna decyzja. Czułem, że któregoś dnia sama dojdziesz do tego wniosku i dasz sobie spokój z robotą.
- Zaczęły mi puchnąć nogi. Nie mogę założyć żadnego eleganckiego buta. W trampkach mam chodzić do pracy? Wolę już zostać w domu aż do rozwiązania.
Tak się też stało. Coraz trudniej było jej znosić te ostatnie tygodnie. Któregoś dnia spakowała w niewielką torbę najpotrzebniejsze rzeczy do szpitala. Nie chciała zostać zaskoczona.
Był dziesiąty wrzesień. Obudziła się jakaś niespokojna. Dziecko przez kilka minionych dni dawało mocno jej odczuć, że chce już opuścić jej przytulne wnętrze. Przemieszczało się w niej z jednej strony na drugą. Cieszyła się, że jest takie żywe, ale też te jego harce sprawiały jej ból.
Marek pojechał już do pracy. Weszła do kuchni chcąc przygotować rodzeństwu śniadanie. Poczuła silny skurcz. Tak silny, że zwinęła się wpół nie mogąc oddychać. Wreszcie ból ustąpił a na kuchennej podłodze pojawiły się kałuże wody. Zrozumiała, że nadszedł już czas.
- Jasiek! – Zawołała głośno. – Jasiek!
Wpadł do kuchni wystraszony jej krzykiem i w lot zrozumiał, co się dzieje.
- Leć po panią Helenę. Chyba się zaczęło. Niech wezwie pogotowie i zadzwoni do Marka. Wróć szybko.
Pobiegł jak szalony, ile sił w nogach przez długi korytarz mijając po drodze wystraszoną Beatkę. Mała wbiegła do kuchni z płaczem.
- Ulcia nie umieraj!
- Nie umieram, to dzidziuś pcha się na świat. Jutro już pewnie będzie z nami. Nic złego się nie dzieje, ale muszę szybko pojechać do szpitala.
Przybiegła Helena z telefonem w dłoni. Pomogła jej się ubrać.
- Pogotowie zaraz będzie kochanie. Oddychaj spokojnie. Ja już dzwonię do Marka. – Szybko wybrała jego numer.
- Synku, zaczęło się. Przyjedź jak najszybciej do kliniki. Wezwałam już pogotowie i zaraz tam pojedziemy. Ojciec zostaje na razie w domu. Potem zadecydujemy, czy ma przyjechać i przywieźć dzieci.
Przez moment stał jak wmurowany nie wiedząc co robić. W końcu wziął się w garść i wybiegł z gabinetu.
- Viola! Wyjeżdżam. Ula rodzi. Jadę do kliniki. Powiedz Sebie niech ma na wszystko oko. Nie wiem, czy wrócę. Raczej nie wrócę. Na razie.
Zjechał windą na dół i pobiegł do samochodu. Wsiadł i zanim przekręcił kluczyk wziął kilka głębokich oddechów. – Spokojnie chłopie. Spokojnie, bo jeszcze spowodujesz wypadek. – Ruszył wolno i przepisowo włączył się do ruchu. To było trudne, bo emocje brały w nim górę. Jednak dojechał szczęśliwie pod budynek kliniki. Dopadł recepcji i spytał o Ulę. Poinformowano go, że przyjechała i jest teraz na porodówce na drugim piętrze. Nie czekał na windę tylko pognał na złamanie karku schodami. Wpadł na korytarz i zobaczył swoją matkę siedzącą przed salą porodową.
- I jak? Wiadomo już coś?
- Jeszcze nie. Dopiero odeszły ją wody. To może trochę potrwać. Pytali mnie o ciebie i czy chcesz być przy porodzie. Mówiłam, że zaraz tu będziesz, ale nie wiem, czy chcesz przy tym być.
- No oczywiście, że chcę. Chcę być przy niej i chociaż potrzymać ją za rękę.
- W takim razie musisz poczekać. Za chwilę ktoś powinien wyjść. Wtedy powiesz, że chcesz być z nią. Ja zadzwonię do taty i powiem, żeby tu przyjechał z Jaśkiem i Beatką.
Drzwi od sali otworzyły się i wyszła z niej pielęgniarka. Podeszła do nich i spytała.
- To pan jest Markiem Dobrzańskim, ojcem dziecka?
- Tak, to ja. Czy mógłbym być przy żonie? Podobno jest taka możliwość.
- To prawda. Zaraz przyniosę panu fartuch i maskę. Ubierze się pan i może wejść do środka.
Przebrany wsunął się za pielęgniarką. Podszedł do Uli i pocałował ją czule.
- Jak się czujesz skarbie? – Uśmiechnęła się do niego blado.
- Jakbym rozpadała się na milion kawałków. Bardzo się cieszę, że jesteś tu ze mną. Nasze dziecko pcha się na świat, bo coraz częściej mam silne skurcze. Właśnie chyba nadchodzi jeden z nich. – Grymas wykrzywił jej twarz. Zacisnęła zęby i na prośbę lekarza „proszę przeć” wzięła głęboki wdech i z całej siły zaczęła to robić. Ściskała kurczowo rękę Marka, ale nie zważał na to. Drugą podtrzymywał jej głowę i w przerwach między jednym skurczem a drugim ocierał z twarzy pot.
- Jeszcze tylko trochę kochanie, – szeptał jej do ucha – jeszcze tylko trochę, a nasze maleństwo się urodzi.
- Jest pani bardzo dzielna. – Usłyszeli głos lekarza. – Jest duże rozwarcie, to nie potrwa już długo.
Kolejny skurcz i jeszcze jeden. Wreszcie ulga.
- Mamy ją. – Lekarz wyciągnął dziecko. – Chce pan przeciąć pępowinę?
- A nie zrobię jej krzywdy?
- W żadnym razie. Pokażę panu, w którym miejscu ciąć.
Drżącymi rękami przeciął ostatnie wspólne połączenie dziecka z matką. Usłyszał jego płacz i samemu pociekły mu łzy. Zaraz zabrano je, by je zważyć i zmierzyć. Otarto je z krwi i oczyszczono drogi oddechowe. Zawinięto je jak mały kokonik i przyniesiono Uli.
- Ma pani śliczną i zdrową córeczkę. Pięćdziesiąt osiem centymetrów i trzy kilo dwieście gramów. Gratuluję. – Pielęgniarka położyła jej zawiniątko na piersi. Z rozczuleniem pochylili się nad tą kruszynką.
- Zobacz kochanie jaka jest malutka. Ma chyba twój kolor włosów, ale oczy ma moje. Zobacz, zobacz. – Pokazała mu palcem na policzki. – Odziedziczyła po tobie dołeczki. Będzie śliczną dziewczynką. Jestem bardzo zmęczona ale niesamowicie szczęśliwa. Kocham was. – Przytknęła usta do czółka małej.
- Ja kocham was bardzo, bardzo mocno. Dziękuję ci skarbie za ten cud.
Podeszła znowu pielęgniarka.
- Muszę na chwilę zabrać dziecko. Jak będzie pani już na sali to przywieziemy ją. Teraz jednak trzeba panią wyczyścić i pozszywać. Mąż też może odetchnąć. Za chwilę przewieziemy żonę, a pan niech zaczeka na korytarzu.
Wyszedł kompletnie wyzuty z sił. Na korytarzu zobaczył całą swoją rodzinę i uśmiechnął się do nich szeroko. Otoczyli go kołem.
- I co synku? Urodziła?
- Urodziła mamo. Urodziła śliczną dziewczynkę. Ma jej oczy, ale włosy po mnie i dołeczki w policzkach. Jest zdrowa. Za chwilę ją przewiozą na salę, w której będzie razem z Ulą. Wtedy pozwolą nam ją zobaczyć. Ula jest bardzo słaba i zmęczona, ale szczęśliwa. Ja jestem nie mniej szczęśliwy. Macie wspaniałą wnuczkę a wy cudowną siostrzenicę. 
 


Marcysia (gość) 2013.01.27 12:36
Małgosiu,
na początku czytałam tą część ze smutkiem - żal mi było Ulki i to bardzo. Męczarni, jakich przeżywała, nie zyczyłabym żadnej kobiecie, którą spotkałabym na swej drodze. Im bardziej wgłębiałam się w tekst, tym było mi milej. Wszystko zaczęło się układać - zarówno u Dobrzańskich, jak i u Olszańskich. Dzieci to wielkie szczęście, więc bardzo cieszę się z takiego obrotu sprawy :)
Wyobrażam sobie, jak przestraszona musiała być Beatka. Dobrze, że nie była wtedy sama w domu, bo byłoby naprawdę, naprawdę ciężko.
Czekam z niecierpliwością na ostatnią część i dziękuję za komentarz u mnie, wierna Czytelniczko moich wypocin :)
Shabii (gość) 2013.01.27 13:23
Małgosiu.


Nadrobiłam wszystkie części. Są rewelacyjne. Bardzo się cieszę, że już nie ma żadnych burz. Tylko radość i szczęście.
Piękny był ten ich ślub. Wszyscy świetnie się bawili i o to właśnie chodziło. Pewnie Olszańscy też się postarali i ich ślub był równie piękny jak Dobrzańskich. Napisałaś, że Ula i Marek pożegnali się wcześniej z gośćmi. I tutaj moje pytanie : Można tak? Gdzieś to słyszałam, że państwo młodzi mają być obecni do ostatniego gościa (nie wiem ile w tym prawdy, dlatego pytam). Cieszę się bardzo, że i Paulina znalazła miłość. Zasłużyła sobie. Dużo przeszła, a teraz rozkwita. Na pewno cieszy się z tego, że Marek i Aleks zakopali w końcu topór wojenny. Dobrze, że pogadali i się pojednali. Nie mogłabym się nie odnieść do ich wyjazdu po weselu. Zafundowałaś im Zakopane (po raz kolejny zresztą). Wspominałam Ci, że i ja się tam wybieram. Nie ma jak góry i Podhalański spokój. (Z tego miejsca, raz jeszcze dziękuję za wskazówki). Nawet nie wiesz, jak się ucieszyłam gdy przeczytałam, że Ula jest w ciąży. Nie mogło być przecież inaczej. Piszesz takie piękne części +18, że z tego jak nic musiał być dzidziuś. Nie dziwię się, że Marek tak troszczył się o Ulę. Chyba każdy mężczyzna stara się jak najlepiej opiekować swoją żoną i to w dodatku ciężarną. Chyba zazdroszczę troszkę Uli i Markowi w Twoim opowiadaniu. Mimo początkowych przykrości (mówię tu o śmierci rodziców, biedzie itp) odnaleźli wreszcie spokój i szczęście. Mają cudowny dom, dużo pomagają im Dobrzańscy seniorzy, kochają się jak wariaci i teraz witają na świecie maluszka - owoc ich miłości. Kto o tym nie marzy? Nie ma chyba takiego dziwaka. Nie wiem dlaczego, ale czułam, że Ula urodzi dziewczynkę. Zrobiłam sobie małą wyliczankę (żartuję oczywiście). Gosiu, czy ja mogę mieć do Ciebie malutką prośbę? Przeważnie opowiadania kończą się tym, że Ula i Marek zostali szczęśliwymi rodzicami. Ja chciałabym poczytać taki mały ciąg dalszy (jak ich kruszynka rośnie). Czy mogłabyś napisać jakiś malutki epilog? Jeśli nie masz czasu, czy ochoty, czy weny to spoko, zrozumiem ale jeśli byłaby taka opcja to byłabym bardzo zadowolona. Reasumując: Opowiadanie MISTRZOWSKIE! Nie wiem, jak mogłaś powiedzieć, że nie jesteś z niego zadowolona. Kto nie czytał, niech żałuje. Ja już czekam na kolejną historię która urodzi się w Twojej główce i którą przelejesz nam tutaj. Jestem przekonana, że będzie fantastyczna jak wszystkie poprzednie. Serdecznie pozdrawiam i ściskam mocno. Buziaki.

Ps: Zapomniałam dodać, że jestem dumna z Beatki (świadectwo z paskiem) i dumna z Jaśka. Na pewno pięknie się urządził.

Ps II : Jejku! Moja radość jest przeogromna! Widzę dwa kolejne opowiadanka - SUPER!! :)

:):)
MalgorzataSz1 2013.01.27 13:57
Marcysiu.

Na pewno nie nazwałabym tego co piszesz wypocinami. Mnie bardzo podobają się Twoje opowiadania, gdyby było inaczej na pewno bym Ci o tym napisała.
Każda kobieta przeżywa ten błogosławiony stan inaczej. Jedna nie odczuwa żadnych skutków. drugą męczą mdłości i wymioty. Uli też to zafundowałam, żeby nie było za bardzo sielankowo. No ale na szczęście wszystko szybko minęło i urodziła się śliczna Michasia. Dobrzańskim do szczęścia nic już nie brakuje. Są szczęśliwi, mają dom, kochającą się rodzinę i wspaniałych teściów. Tak przynajmniej myśli Ula. Marek jednak nie jest w pełni usatysfakcjonowany, co wyrazi na końcu następnego rozdziału.
Bardzo Ci dziękuję Marcysiu za komentarz i pozdrawiam.



Shabii.

Ależ mnie ucieszył Twój komentarz! Ale po kolei. Przed Wami ostatni już rozdział, w którym wszystko już będzie na swoim miejscu. Dodam go we wtorek lub w środę. Mnie osobiście bardzo wymęczyło to opowiadanie i szczerze muszę przyznać, że w ogóle nie brałam pod uwagę napisania epilogu. W następnej części mała Michasia będzie miała około pół roku i będzie raczkować. Na tym zakończę. Jestem już tak bardzo uprzedzona do tego opowiadania, że nie wykrzeszę z siebie już nic więcej. Mam nadzieję, że kolejne pod tym względem Cię zadowoli, bo zaczyna się w momencie, gdy dziecko Uli i Marka ma pięć lat. Będę wklejała od lutego, ale konkretnie nie podam jeszcze dnia. Na pewno powiadomię.
Wielkie dzięki za ten wpis. Od razu poczułam się lepiej. Przesyłam uściski i buziaki.
kawi :) (gość) 2013.01.27 19:35
Gosiu!
Szkoda, że to już jeden z ostatnich rozdziałów, to opowiadanie BARDZO mi się podobało. Pomimo tego, że jego początek był bardzo smutny ja cieszyłam się z każdym następną notką. Cieszę się, że wesela Marka i Uli się udało, najważniejsze jednak, żeby byli szczęśliwi! Po ślubie oczywiście czas na dziecko, współczuję Uli częste wymioty na pewno nie są przyjemne. Na szczęście nie mam zamiaru mieć nigdy dzieci więc ten problem mnie chyba nie dotyczy, nie mam się czym przejmować!
Jak już przeczytałam w odpowiedzi, którą dodałaś do komentarza Shabii, córka Dobrzańskich będzie mieć na imię Michalina, bardzo mi się to imię podoba, w sumie sama bym się tak chciała nazywać, ale cóż niestety nie mogę :D
Szczerze mówiąc nie umiem się już doczekać nowego opowiadania, które dodasz, jestem ciekawa jak je poprowadzisz i w ogóle, oczywiście czekam tez na kolejną część , już ostatnią, prawda? tego opowiadania.
Serdecznie pozdrawiam, kawi :)
MalgorzataSz1 2013.01.27 20:26
Kawi.

To dla mnie ważne mieć świadomość, że jednak opowiadanie przypadło Ci do gustu. Nie wiem tylko dlaczego zakładasz, że nie będziesz mieć dzieci? Jesteś jeszcze bardzo młoda i całe życie przed Tobą. Dam głowę uciąć, że jeszcze zmienisz zdanie na ten temat. Macierzyństwo potrafi być czymś naprawdę pięknym, czemu dałam wyraz w następnym opowiadaniu. Nie zawsze muszą być problemy.
Ostatni rozdział tego opowiadania to już taka wisienka na torcie. Wyprostowanie wszystkich sytuacji i sprawienie, że każdy z bohaterów odnalazł swoje miejsce na ziemi. Mam nadzieję, że i on Ci przypadnie do gustu.
Ja dziękuję Ci za ten komentarz i cieplutko pozdrawiam.
zaczarowana355 2013.01.27 20:38
Przepraszam za moją długą nieobecność. Miałam trochę nauki w czasie ferii do szkoły, więc odciełam się od internetu i zabrałam się za książki. Ale już udało mi się nadrobić zaległości u Ciebie.
Bardzo ucieszyłam się z faktu, że Ula z Markiem tak szybko postarali się o dziecko. Żal mi Uli z powodu jej ciągłych wymiotów, ale i tak była dzielna. Przeszła w życiu tak wiele, że dla swojego maleństwa, byłaby w stanie przetrwać wszystko. Bardzo mi się spodobało imię, które wybrałaś dla córeczki Uli i Marka. Widzę, że staje się ono coraz popularniejsze, mój kuzyn też wybrał dla swojej córki imię Michalina. :)
Pozdrawiam, Daria :))
MalgorzataSz1 2013.01.27 22:14
Daria.

Opowiadanie dobiega końca. Zwykle tak właśnie mam, że kończę opowieść narodzinami dziecka lub ciążą Uli, lub narodzinami bliźniąt, bo i taka historia miała już u mnie miejsce i to nawet dwukrotnie. Postanowiłam wybierać inne imiona dzieciom Dobrzańskich, bo Krzyś i Magda już się co niektórym znudziły. Czasem dobrze jest coś zmienić.
Bardzo dziękuję Ci za komentarz i serdecznie pozdrawiam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz