31 październik 2012 |
Rozdział VI
obyczajowo – kulinarny Wreszcie dojrzała do tego, że powinna iść porozmawiać z Pshemko. Wprawdzie do kolekcji jesień-zima było jeszcze sporo czasu, ale on musiał się określić, z jakich materiałów chce szyć. Zapukała i cicho wsunęła się do pracowni. Od razu wyczuła atmosferę skupienia i pracy twórczej. Pshemko siedział w swoim fotelu przypominającym tron, pochylony nad szkicami. Chrząknęła zaznaczając swoją obecność. Podniósł głowę i wbił w nią wzrok. - Ja bardzo przepraszam mistrzu, że przeszkadzam, ale dostałam polecenie od prezesa, by spytać o specyfikację dotyczącą tkanin. Czy mistrz już wie, jakich potrzebuje? Podniósł się z fotela, z podziwem w oczach ujął jej ręce i przyjrzał jej się uważnie. - Kim jesteś o boska? Dawno moje oczy nie widziały tak urodziwego zjawiska. – Słysząc te słowa kolejny raz wstydliwość zwyciężyła i jej policzki wykwitły pokaźnym rumieńcem. - Dziękuję… Dziękuję za komplement, ale chyba niezasłużony. Nazywam się Urszula Cieplak i jestem nową asystentką Marka. - Nowa asystentka! – Krzyknął. – Dzięki ci Boże, bo już z tą postrzeloną Violettą nie dawałem rady. Cóż to za puste stworzenie i w dodatku bez przerwy wygaduje jakieś bzdury. A ty, nie dość, że piękna, to jeszcze mówisz z sensem. To jak masz na imię? A tak, już wiem. Urszula. W takim razie Urszulo zaraz ci podam wszystkie dane odnośnie tkanin i proszę cię też, byś zwracała się do mnie po imieniu. Będę zaszczycony. - Ja nie mniej mistrzu. Dziękuję. - Nie wiesz przypadkiem duszko, skąd prezes ma zamiar ściągnąć materiały? - O ile wiem, to z Francji i Włoch. Mówił, że preferujesz tamtejsze wzornictwo. - To prawda, ale oglądałem też niemiecki katalog i z kilku z nich też wyszłyby zjawiskowe kreacje. Czy ty możesz to załatwić? - Oczywiście. Jak tylko wrócę porozmawiam z Markiem. Myślę, że nie będzie miał nic przeciwko temu. Wszystkim nam bardzo zależy, by ta zjawiskowa kolekcja miała odpowiednią oprawę. Mistrz spojrzał na nią z błyskiem w oku. Uwielbiał, gdy doceniano jego niezwykły talent i prawiono mu komplementy. Skłonił głową. - Dziękuję Urszulo. Przeczuwam, że nasza współpraca będzie się świetnie układać. - Bardzo mi na tym zależy Pshemko. - No dobrze. – Podszedł do stołu i z szuflady wyjął zestawienie. – Oto nasze zamówienie. Liczę na to, że materiały będą najwyższej jakości. - To oczywiste mistrzu. Bardzo dziękuję i już nie przeszkadzam. Po wyjściu na korytarz nie mogła przestać się uśmiechać. – Nie zjadł mnie, nie rozszarpał, ale rzeczywiście cudak z niego. – Szybkim krokiem przemierzyła korytarz i weszła do otwartego gabinetu Marka. - Przepraszam cię Marek, mam to zestawienie od Pshemko. Spójrz, – pokazała palcem – na końcu wymienił firmę niemiecką. Mówił, że te tkaniny są świetne i żeby je też zamówić. Mam zacząć dzwonić? To chyba już czas, żeby miał je tu na miejscu? – Pokiwał twierdząco głową. - Tak, masz rację. Angielski znasz, tak? - Biegle. Niemiecki też. Francuskiego nie znam, ale może po angielsku się dogadam. - Na pewno. Ja już tam dzwoniłem wielokrotnie i rozmawiałem po angielsku. Umawiaj w takim razie dostawę i prześlij im faxem specyfikację. Może tylko rozpisz ją na te trzy firmy. Nie muszą wiedzieć, że nie są jedynym dostawcą. - Już się za to zabieram. Patrzył z jaką gracją wychodzi z gabinetu. Ciągle ubierała się na czarno. Dzisiaj jednak miała na sobie sukienkę z białymi wstawkami i to w dodatku przed kolana. Docenił jej smukłe nogi, kształtne biodra i wąską talię. Musiał przyznać, że każdego dnia robi na nim coraz większe wrażenie. Miała świetną figurę i w dodatku była niezwykle kompetentna. Pod tym względem absolutnie go nie zawiodła. Wystarczyło kilka dni, by połapała się w dokumentach i specyfice pracy. Była naprawdę inteligentna i bardzo błyskotliwa. Nigdy nie musiał powtarzać dwa razy, bo w lot łapała jego myśli. – Gdyby jeszcze Viola taka była, miałbym najlepszy zespół na świecie. – Westchnął. Przez otwarte drzwi gabinetu dostrzegł ją właśnie, jak wchodziła do sekretariatu. - Viola! – Krzyknął. – Chodź no tu do mnie. Gdzie ty się szwendasz? Przepisałaś to, o co cię prosiłem? Weszła nieco zdeprymowana do pokoju i stanęła przed jego biurkiem. - O co ten krzyk? Nigdzie się nie szwendam. W księgowości byłam. Tu masz ten raport. Podpisz go, to jeszcze raz pójdę i zaniosę temu głupkowi. Uśmiech przemknął mu przez twarz. - A kogo masz konkretnie na myśli? - No kogo, kogo… Turka Gburka oczywiście. Coś on bardzo rozmowny zrobił się ostatnio. Ciągle mnie o coś wypytuje. Co on sobie wyobraża, że ja jakaś informacja dla podróżnych jestem? Już ja dobrze wiem, o co mu chodzi. Znowu szpieguje dla tego sycylijskiego mafiozo. Marek nie wytrzymał i parsknął śmiechem. - Viola, Alex w życiu nie był na Sycylii. - To nic straconego, nie? Zawsze może tam trafić i uciąć jakiemuś koniowi łeb. – Marek już śmiał się na całe gardło. - Dlaczego koniowi? – Wykrztusił zanosząc się ze śmiechu. - Ty to jakiś niedoinformowany jesteś. – Powiedziała zbulwersowana jego niewiedzą. – Nie wiesz, że ci z mafii to koniom łby ucinają? - Ha, ha, ha, ale po co? - A bo ja wiem? Może kolekcjonują? Najpierw ucinają koniowi, a potem człowiekowi. To tak z pomsty. - Z zemsty. - No przecież mówię. Alex też mi na takiego wygląda. On tylko czyha na twój łeb. Yyy… na twoją głowę, znaczy. I jeszcze ten durnowaty Turek. Pyta mnie jak jakiś nienormalny, czy nie wiem przypadkiem, z czego Pshemko będzie szył. A czy ja wyglądam na krawcową? Jak chce to niech sam spyta. – Mówię mu. – Mistrz tak cię lubi, że na pewno ci się zmierzy. - Zwierzy. – Marek już niemal pokładał się na fotelu. - No właśnie. A on do mnie, Viola, mnie nie powiesz? To mu powiedziałam, że jak schodzę do księgowości, to zawsze sznuruję dziób, żeby mi się nic nie wymsknęło. Marek wił się na fotelu trzymając się za brzuch. - Viola… proszę cię… ha ha, już dosyć. Wykończyłaś mnie tym gadaniem. – Wytarł z oczu łzy spowodowane śmiechem. – A na Turka dmuchaj jak na zimne. Nie wiadomo, o co mu chodzi, ale na pewno o coś. - A podmucham, podmucham. Naprawdę nie wiem, co cię tak bawi? – Tym zdaniem wywołała kolejną falę śmiechu u Dobrzańskiego. Oburzona śmiertelnie z uniesioną do góry głową wyszła z gabinetu. - Ona mnie kiedyś do grobu wpędzi tym przekręcaniem słów. Zejdę ze śmiechu. – Pomyślał. Zdegustowana nieco Violetta tym, że Marek nie przyjął jej relacji poważnie, usiadła za biurkiem. Spojrzała na Ulę, która rozmawiała z kimś przez telefon. Nastawiła uszu, ale za nic nie mogła zrozumieć. – Po jakiemu ona gada? Chyba po niemiecku. Jak można tak gładko gadać w tym okropnym języku? Marek też skupił się na tej rozmowie. Wprawdzie nie rozumiał niemieckiego, ale był pełen podziwu dla Uli, że tak biegle się nim posługuje. Coraz częściej odkrywał w niej jakieś talenty. Wiedział już, że była bardzo zaradna, gospodarna, zapobiegliwa i niezwykle skromna. Teraz była też bardzo piękna. Gdy ją poznał, nawet nie przypuszczał, że pod tymi niegustownymi, zbyt obszernymi na nią ubraniami i pod grubymi, ciężkimi okularami kryje się taki diament. Ona rozkwitała. Pomyślał, że kiedy ściągną jej ten mało twarzowy rekwizyt w postaci aparatu na zęby, stanie się obiektem pożądania wielu mężczyzn. Ta myśl wywołała dziwny ucisk w żołądku. Czyżby był zazdrosny? Nie…, ale szkoda by jej było dla pierwszego lepszego faceta. Byle jaki obwieś nie doceni w niej tego wewnętrznego piękna, bo będzie patrzył tylko na to, co na zewnątrz. Uprzytomnił sobie, że odczuwa jakąś wewnętrzną potrzebę chronienia jej. Od początku, mimo że nie grzeszyła urodą, to wydała mu się taka wewnętrznie krucha, podatna na zranienie, niesamowicie wrażliwa. Była z gatunku tych kobiet, które wręcz wymagają opieki i wsparcia silnego ramienia mężczyzny. Wiedział, że w jej życiu nie ma żadnego i trochę go to zastanowiło. Jednak potem uświadomił sobie, że ona nie miała czasu na życie osobiste. Przecież sama mówiła, że po śmierci mamy musiała zająć się wszystkim a priorytetem było niemowlę, które już na starcie zostało pozbawione matczynej opieki. Nic dziwnego, że zarówno Beatka jak i Jasiek tak ją właśnie traktują. Jak matkę. Ileż musi mieć w sobie miłości, że tak bardzo poświęciła się dla rodziny. Podziwiał ją za to. Sam, gdyby był na jej miejscu, z pewnością by się poddał. Nie dałby rady udźwignąć tak dużego ciężaru obowiązków. Skończyła rozmawiać i ponownie zawitała w jego gabinecie. - Załatwione – powiedziała. – Wszyscy powiadomieni i wszystkim przesłałam faxy. Pierwsza dostawa za tydzień z Niemiec. W przeciągu kolejnego wszystko powinno być już na miejscu. Pshemko będzie zadowolony. - Dziękuję Ula. Ja już jestem. Naprawdę świetnie się spisałaś. - Dziękuję. Pamiętasz, że jutro czwartek? Masz wyjąć mięso z zamrażalnika. - Tak pamiętam. Nawet zapisałem to na kalendarzu w kuchni. Wracamy razem? - Niestety nie. Przyjrzał jej się podejrzliwie. - Ula. Już nie ma we mnie alkoholu. Przysięgam ci, że wszystkie promile ze mnie wyparowały. - Nie o to chodzi. Zanim pojadę do domu muszę wpaść do lekarza. Mam na dzisiaj umówioną wizytę. - A coś ci jest? Jesteś chora? – Spytał zdziwiony. - Nie, nie… To rutynowa wizyta kontrolna i muszę tam pójść. - No to może cię podwiozę i zaczekam na ciebie? - To bez sensu. Tam zawsze jest kolejka i zwykle późno wracam. Dziękuję jednak, że pomyślałeś. Wracam do roboty. Siedziała w gabinecie na dentystycznym fotelu i szeroko otwierała usta. Ortodonta ze skupieniem wymalowanym na twarzy dokładnie oglądał każdy ząb. - No nieźle. Od jak dawna nosi pani aparat? - Od prawie roku. Uśmiechnął się do niej z sympatią. - Już nie będzie się pani musiała dłużej z nim męczyć. Dokładnie sprawdziłem i z zadowoleniem stwierdzam, że cały zgryz pięknie się wyrównał. Przy okazji zbadałem, czy nie ma pani jakichś ubytków, ale nic nie znalazłem. Dba pani o zęby i to widać. Chciałbym mieć więcej takich pacjentów. Aparat ściągnięty. Jest pani wolna. Uśmiechnęła się do niego szeroko i promiennie. - Dziękuję doktorze. Nie ukrywam, że już miałam dość tej niewoli. Do widzenia. Wyszła z gabinetu uszczęśliwiona. Nareszcie. Nareszcie może się swobodnie uśmiechać i nie straszyć tym żelastwem. W czwartkowy poranek stanęła przy Marka samochodzie i czekała coraz bardziej niecierpliwie spoglądając na zegarek. – Czyżby znowu mała niedyspozycja? – Pomyślała nie bez złośliwości. Był już kwadrans po siódmej. Nie czekała dłużej. – Wprawdzie jest prezesem, ale to mnie w niczym nie usprawiedliwia. Kurde blaszka nie lubię się spóźniać. Jemu wolno, mnie nie. – Pobiegła na przystanek ile sił w nogach. Autobus już ruszał. Pomachała rozpaczliwie ręką. Odetchnęła, gdy kierowca zatrzymał się i otworzył drzwi. Podziękowała mu. Przyszedł tuż przed ósmą, kiedy ona była już na pełnym rozruchu i całkowicie pochłonięta pracą. - Cześć dziewczyny – przywitał się tak jak zwykle. – Ula możesz wejść do mnie na chwilę? – Podniosła się bez słowa z krzesła i weszła za nim do gabinetu zamykając za sobą drzwi. - Chciałem cię przeprosić, że musiałaś czekać i w efekcie jechać autobusem. Zaspałem. Najzwyczajniej w świecie zaspałem. Gniewasz się? Popatrzyła na niego z miną nie wyrażającą niczego. - Nie gniewam się. Nie masz żadnego obowiązku mnie wozić. Ustalmy sobie, że nie będziesz tego robił. Autobus jest pewny, ty nie. A ja bardzo nie lubię się spóźniać. Od dzisiaj nie będę już na ciebie czekać. Nie mieszkamy na końcu świata, a dojazd autobusem jest bardzo dogodny. - A jednak się gniewasz. - Nie, nie gniewam się. Każdemu może się zdarzyć, że zaśpi. Ja doskonale to rozumiem i jestem ci wdzięczna, że podwoziłeś i odwoziłeś mnie do i z pracy. Jazda autobusem nie jest dla mnie żadną karą, więc nie miej wyrzutów sumienia. - A jednak jest mi przykro i głupio. - Naprawdę nie musi. Jest wszystko OK. - Jak wizyta u lekarza? Wszystko w porządku? – Uśmiechnęła się nieznacznie. - W najlepszym. Pójdę już. Mam trochę pracy. - Uwolniła się od aparatu! To po to szła do tego lekarza. Pięknie wygląda, a uśmiech, cudo. – Patrzył na nią jak zahipnotyzowany. - Marek, Marek! – Otrząsnął się z zadumy. - Mówiłaś coś? - Pytałam, czy chcesz kawy. Idę zrobić sobie, to mogę i tobie. - A tak… tak… Bardzo chętnie się napiję. A więc stało się. Ściągnięto jej to odrutowanie. Był przekonany, że od teraz będzie rwać spojrzenia mężczyzn. Wyglądała cudownie. Jak do tego dodać ten szczery, szeroki i wdzięczny uśmiech, faceci są ugotowani. Sam chętnie przyssałby się do tych pełnych, słodkich ust. Były stworzone do pocałunków. Przecież nie jest z kamienia. Jej uroda podziałała i na jego wyobraźnię. Nie mógł sobie darować, że kolejny raz ją zawiódł. Pamięta, że budzik dzwonił o szóstej, ale wyłączył go i ponownie zasnął. Jak się ocknął była już siódma. Klął, na czym świat stoi, ale niewiele to pomogło i tak się spóźnił. Weszła ponownie do gabinetu niosąc kawę. - Dzięki Ula. Jutro jednak wrócisz ze mną. Mamy przecież gotować. - Jutro wrócę z tobą. – Uśmiechnęła się do niego ukazując w pełnej krasie, uwolnione od aparatu, białe zęby. Zmiękły mu kolana. – Rany boskie, ona nawet nie jest świadoma jak działa na facetów. W piątek nie tracili już czasu. Pośpiesznie wyszli z firmy i pojechali do domu. Ona jeszcze weszła do siebie, by przebrać się w coś odpowiedniego do gotowania. Kiedy przekroczyła próg, ujrzała swoje rodzeństwo szykujące się do wyjścia. Spojrzała na nich zdziwiona. - A dokąd wy się wybieracie? - Do kina. Przeczytałem program i postanowiłem zabrać Betti na kreskówkę. Grają „Madagaskar”. Skończy się o osiemnastej, ale obiecałem jej lody, więc wrócimy koło dwudziestej. - Dobrze Jasiu. Cieszę się i jestem ci wdzięczna, że tak się nią zajmujesz. Niech ma trochę rozrywki. Ja idę zaraz do Marka. Obiecałam, że pomogę mu przy tej parapetówce. Musimy ugotować parę rzeczy. No to uciekajcie. Ja tyko się przebiorę i też wychodzę. Jak tylko weszła do jego mieszkania od razu skierowała się do kuchni. Poszedł za nią i spytał. - Mam jeszcze coś wyciągnąć? Nie wiem co będziesz jeszcze potrzebować. – Rozejrzała się. ![]() - Najpierw patelnia. Trzeba będzie podsmażyć polędwicę. O, widzę ją. Pokroję w cienkie paski. I podsmażę. – Opłukała mięso i zaczęła oczyszczać je z błon, tłustych kawałków i chrząstek. – Ty może obierz cebulę i opłucz pieczarki. Trzeba wszystko pokroić. Cebulę dość drobno, a grzyby w nie za grube plasterki. Podsmaż to razem na maśle, a właściwie tylko zeszklij. To nie może być zesmażone na skwarek. Potem jeszcze pokroję ogórki i paprykę. Osuszyła papierowym ręcznikiem pokrojone plastry mięsa i oprószyła mąką. Ułożyła wszystko na rozgrzanej, głębokiej patelni. Pokroiła w słupki ogórki i czerwoną paprykę. Przyglądał jej się i podziwiał z jak wielką wprawą przygotowuje te wszystkie rzeczy. Była niesamowicie zręczna. Przewróciła mięso na drugą stronę i zerknęła na niego. Przygryzał język i starał się jak najdokładniej wszystko pokroić. Uśmiechnęła się pod nosem. - Uważaj na język. - Co? – Nie bardzo rozumiał. - Uważaj na swój język, bo w końcu go odgryziesz i wyląduje w Strogonowie. – Rozchichotała się. - Ula. Nie śmiej się ze mnie. Ja pierwszy raz robię coś takiego. - Już przestaję. Idzie ci naprawdę dobrze. Rozgrzeję trochę masła. Jak zacznie skwierczeć wsyp cebulę i pieczarki. Mieszaj też od czasu do czasu. W kuchni zaczęły unosić się zapachy przysmażanego mięsa. Marek pociągnął nosem. - Bosko pachnie. Będzie pyszne. – Uśmiechnął się do niej szeroko, a na jego policzkach pojawiły się te wdzięczne dołeczki. - Za ten uśmiech dałabym się posiekać. – Pomyślała. – Ależ on ma długie rzęsy. I oczy. Oczy też ma ładne. Duże i szare. Stalowo-szare. Musiał być śliczny jako dziecko. Teraz też jest. Niczego mu nie brakuje. Nawet można powiedzieć, że natura nie żałowała mu wdzięków. – Przypomniała sobie, jak pierwszy raz zobaczyła go tylko w ręczniku. Zarumieniła się na samą myśl. - Nie ma co marzyć Cieplak. On nie jest tobą zainteresowany. Możesz tylko snuć fantazje na jego temat. – Spojrzała na patelnię Marka. - Już wystarczy. Zdejmij z ognia. W dużym rondlu ułożyła upieczone plastry polędwicy i wrzuciła do niego pieczarki z cebulą i pocięte ogórki z papryką. Zalała wszystko bulionem warzywnym dodając jeszcze musztardę, przecier pomidorowy, sól, pieprz i solidną łyżkę mielonej, czerwonej papryki. Przykryła garnek pokrywką i odwróciła się do Marka z uśmiechem. - Teraz mamy sporo czasu, bo wszystko musi udusić się do miękkości. Potem zagęszczę to tylko mąką i będzie gotowe. Teraz krokiety. Musimy usmażyć mielone mięso na farsz. Dodam do niego marchewkę, którą zaraz zetrzesz na tarce i posiekaną, zieloną pietruszkę. Ja w międzyczasie przygotuję ciasto na naleśniki. - Czy wiesz, że ja mam specjalne naczynie do smażenia naleśników? Kupiłem wtedy w Realu. Zobacz. – Wyciągnął z szafki niemal płaską patelnię. - Świetna i bardzo nam się przyda. Wyjmij mikser. Zrobię ciasto. Pracowali zgodnie i rozumieli się bez słów. Marek tarł marchewkę i siekał pietruszkę, ona smażyła blade naleśniki, których zgrabny stosik powiększał się z minuty na minutę. - Dlaczego są takie blade? – Spytał. – Myślałem, że będą bardziej rumiane. - Będą. Jak już zawiniemy je z farszem, trzeba będzie je panierować i przysmażyć jeszcze raz. Jutro tylko wsadzisz je do mikrofalówki i krótko podgrzejesz, żeby były gorące. – Popatrzył na nią z żałością. - Naprawdę nie chcesz przyjść? Bardzo byś mi się przydała. – Pokręciła przecząco głową. - Nie Marek. Ty na pewno sobie poradzisz. Nic nie trzeba będzie szykować. Ja dzisiaj przygotuję wszystko tak, że rozłożysz tylko na talerzach. Poza tym będą tu pewnie jakieś dziewczyny, to pomogą ci, gdybyś sobie nie poradził. Będzie dobrze. Zobaczysz. O, Viola ci pomoże. Na pewno będzie z Sebastianem. - Viola – jęknął ze zgrozą. – Chyba bałbym się cokolwiek zjeść. Ona jest taka roztrzepana, że nie wiadomo, co mogłaby dodać do tych potraw. - Marek, ja jutro rano jadę na grób rodziców, jak wrócę mogę przyjść jeszcze sprawdzić, czy o niczym nie zapomniałeś, ale na imprezie nie będę. - Dzięki Ula. Naprawdę to rozumiem. Żałoba. I tak jestem ci bardzo wdzięczny, że tyle dla mnie robisz. Sam nie poradziłbym sobie z niczym. Zarumieniła się i cicho powiedziała. - Jestem pewna, że znalazłbyś kogoś do pomocy. No dobra. Te naleśniki muszą trochę przestygnąć. Obiorę buraki na barszcz i trochę jarzyny. Może zrobimy sałatkę warzywną? Zostało jeszcze mnóstwo jarzyn. Jak nie wykorzystamy, zniszczą się. - Świetny pomysł. Uwielbiam sałatkę. Otworzyła drzwi od lodówki i omiotła jej wnętrze wzrokiem. - Wiesz co? Mogę też zrobić faszerowane jaja. Masz ich dużo. Zrobimy takie wiosenne z rzodkiewką i szczypiorkiem. Zaraz wstawię z dziesięć. To powinno wystarczyć. A tak w ogóle, to ile osób ma przyjść? - Piętnaście. - No, całkiem sporo, ale głodni chyba nie wyjdą. Przyglądał się zachwycony jej szczupłym, zręcznym palcom umiejętnie zawijającym w zgrabne ruloniki naleśniki wypełnione farszem. - Marek spróbuj tą polędwicę, jeśli jest miękka, to odstaw z pieca. Wyłowił mały kawałek i włożył do ust. Błogość rozlała się po jego twarzy. - Ula, to mięso rozpływa się w ustach. Jakie to dobre. Skończyła z naleśnikami i podeszła do niego. - Skoro jest miękkie, to zagęszczę trochę sos. Wiesz, jak masz to podać? W małych kokilach. Gorące. Możesz przed samym podaniem dodać do każdej kleks śmietany, ale to nie jest konieczne. Usłyszeli dzwonek do drzwi. Marek poszedł otworzyć i zobaczył przed sobą małą Betti i Jaśka. - Dobry wieczór panie Marku. Ula jeszcze tu jest? - Wejdźcie. Jest. Mamy jeszcze trochę pracy. Usłyszała ich głosy i wyszła do przedpokoju. Przykucnęła przy małej i cmoknęła ją w policzek. - I jak Betti, podobała ci się bajka? - Bardzo. Jasiek obiecał, że kupi mi kasetę, żebym mogła oglądać. - Dobrze. Zrobisz jej kolację Jasiu? Ja jeszcze trochę mam tu do roboty. - Nie martw się Ula. Zrobię i położę ją spać. Dużo wrażeń miała dzisiaj. Chcieliśmy tylko ci się pokazać, że już jesteśmy. Nie będziemy przeszkadzać. Chodź Betti. Marek zamknął za nimi drzwi i odwrócił się do Uli. - To co teraz? - Teraz podsmażymy krokiety i pokroimy warzywa na sałatkę. Sprawdzę jak barszcz. Jajka też już będą dobre. Doprawiła wszystko tak, że smakowało rewelacyjnie. Gotowe potrawy lądowały na półmiskach. Pokroiła też w plastry wędlinę, którą miał podać na stół. - Jutro tylko poukładasz ją na talerzach i gotowe. Pieczywo masz? - Pójdę po nie rano. Mam zamówione. Ciasto też zamówiłem. - Brawo. – Uśmiechnęła się do niego promiennie. – Będą z ciebie jeszcze ludzie. Pod wpływem tego uśmiechu znowu poczuł miękkość w nogach. – O słodki Jezu, ależ ona na mnie działa. Było już dobrze po dwudziestej drugiej, gdy żegnała się z nim. - Wszystko wiesz, tak? Nie będziesz miał problemów? Jestem pewna, że nie. Dobranoc i udanej imprezy. Zbliżył się do niej i wbił w nią spojrzenie. - Dobranoc Ula i bardzo ci za wszystko dziękuję. – Nachylił się i ucałował jej policzek. Spuściła głowę zażenowana. - Pójdę już – wyszeptała. Wysunęła się prędko za drzwi i poszła do siebie. |
MIKI (gość) 2012.10.31 18:47 |
WSPANIALE MI SIĘ CZYTAŁO MAREK po woli zaczyna się zbliżać do Uli,nawet Pszemko polubił Ulę.Wszystko na pewno będzie doskonale smakowało,jak zwykle z niecierpliwością czekam na kolejny odcinek. |
MalgorzataSz1 2012.10.31 19:11 |
Miki. Bardzo dziękuję. Znowu przedstawiam Ulę jako znakomitą kucharkę w kolejnym opowiadaniu, ale to chyba silniejsze ode mnie. We wcześniejszych komentarzach pytano mnie o przepis na Strogonowa. Podaję go więc w rozdziale, jak na tacy dołączając zdjęcie. Oczywiście wszyscy na parapetówce będą zachwyceni potrawami. Nie może być inaczej. To prawda, że Marek powoli próbuje zbliżyć się do Uli. Nie potrafi jeszcze nazwać tego stanu ducha, ale niewątpliwie jego asystentka pociąga go bardzo i coraz bardziej będzie nią zauroczony. Jeszcze raz wielkie dzięki za wpis. Pozdrawiam. |
Shabii (gość) 2012.10.31 19:59 |
Małgosiu. Piękna i "pyszna" część. Bardzo się cieszę, że Ula ściągnęła aparat. Z dnia na dzień staje się coraz śliczniejsza. Bardzo się bałam, jak będzie wyglądało pierwsze spotkanie Uli i mistrza Pshemko. Wszystko jednak poszło bardzo dobrze. Widać, że mistrz ją polubił, nie szczędził jej komplementów na które oczywiście zasługuje. Muszę też pochwalić Ulkę. Załatwiła wszystko o co prosił ją Marek i Wieńczysław. Jasiek tak jak obiecał zajmuje się Beatką. Zabiera ją do kina i na lody. Widać, że chce pomóc Uli i pobyć trochę z nimi. Według mnie Ulka zasługuje na miano 'złota rączka'. Przygotowała Markowi tyle pyszności, że aż burczy mi w brzuchu. Szkoda, że nie będzie jej na tej imprezie. Rozumiem jednak. Ma żałobę i źle by się czuła wśród śmiejących się i tańczących ludzi. Widzę, że Mareczkowi już miękną kolana na jej widok. Ani się obejrzy a stwierdzi, że się zakochał. Ja czekam na to olśnienie bardzo niecierpliwie. Oni są dla siebie stworzeni i jak najszybciej chciałabym by między nimi coś zaczęło się dziać. Zapomniałam dodać, że bardzo rozbawiła mnie Violetta. Uwielbiałam w serialu to jej przekręcanie słów. Jestem tylko ciekawa, czy Kubasińska wybaczyła ten mały wyskok Sebastianowi? Aaaa! Chciałam jeszcze napisać, że coś mi się nie wydaje, że Ula nie była zła na Marka. Przez niego spóźniłaby się na autobus i do pracy. Chyba jednak miała trochę żalu, bo jeśli nie to zgodziłaby się z nim jeździć a ona przerzuciła się już całkiem na autobus. Każdemu się zdarza zaspać. Przecież nie zrobił tego specjalnie. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz skorzysta z jego propozycji i zamiast tłuc się autobusem przejdzie się lexusem (rymuję). Gosiu, no cóż ja więcej mogę powiedzieć. Rozdział znakomity. Czekam na CD. Serdecznie Pozdrawiam. Ps: Śliczna fotka :) |
MalgorzataSz1 2012.10.31 20:31 |
Shabii. Zanim on powie "kocham Cię", upłynie sporo wody w Wiśle. Ja w każdym razie zaplanowałam to chyba w 10 rozdziale, ale mogę się mylić, bo popchałam już tę opowieść znacznie do przodu, a jeszcze nie widzę końca. Teraz mam przerwę w pisaniu, bo głowa zajęta zupełnie czymś innym. Pewnie, że Ula miała do Marka żal. Wtedy, czekając na niego sądziła, że zabalował po raz kolejny. Nie przyszło jej do głowy, że po prostu zaspał. Jednak jest wyrozumiała i szybko o tym zapomni. Oczywiście będzie jeździć jeszcze nie raz Lexusem. Violetta też już zapomniała o wyskoku Sebastiana. Jakby na to nie patrzeć ona kocha swojego Cebulka (Sebulka) i tak łatwo z niego nie zrezygnuje. Napisałam wyżej, że to jest rozdział obyczajowo-kulinarny. To pierwszy z tej serii. Będzie ich trochę i może zaostrzę w ten sposób Wasz apetyt na różne dania. Strogonow jest pyszny i bardzo łatwy w przygotowaniu. Poproś mamę, to Ci zrobi, albo zrób sama. Nie musi być zrobiony z polędwicy, choć autentyczne danie jest właśnie z niej. Ja bardzo Ci dziękuję za komentarz i cieplutko pozdrawiam |
kawi :) (gość) 2012.11.01 11:47 |
Wspaniały rozdział! Tak bardzo się cieszę, że Marek powoli, powoli zaczyna się zbliżać do Uli, szkoda tylko, że ona sądzi, że Dobrzański nie jest nią zainteresowany :) Jestem ciekawa jak będzie wyglądać ta cała impreza i czy Ula się na niej zjawi :] Dobrze, ze Pshemko zaakceptował Uruszlę :) Serdecznie pozdrawiam i z niecierpliwością czekam na kolejny rodział. kawi :p |
MalgorzataSz1 2012.11.01 12:00 |
Kawi. Ula jest takim trochę niedowiarkiem. Nie czuje się zbyt atrakcyjna i nie wierzy, że Marek mógłby być zainteresowany kimś takim jak ona. To oczywiście nie jest prawda, bo Marek jest mocno Ulą zaintrygowany i z każdym dniem jego fascynacją nią rośnie. Uli na parapetówce nie będzie. Ma wszak żałobę o czym powiedziała już Markowi. Słowa z pewnością dotrzyma, choć on będzie jeszcze nalegał. Bardzo Ci dziękuję za komentarz i serdecznie pozdrawiam. |
Abstrakt (gość) 2012.11.01 18:07 |
Witaj Małgosiu :-) Jestem zaniepokojona zbyt małą częstotliwością dodawania kolejnych rozdziałów tej, jak zwykle, cudownej historii. Ale rozumiem i z niecierpliwością czekam :-) Urocze są przepisy, doskonale podkręciły nastrój nadchodzącej imprezy. Nadały klimat. Jednak muszę tu oddać Ci i nisko się ukłonić za dialog Marka i Violetty. To było genialne. Nie wiem czy dziewczyny podobnie odebrały ten dialog ale ja miałam autentycznie szeroki uśmiech na twarzy. Odtwarzałam to jak na wizji. To świetnie napisany dialog. Z polotem i charakterystyczny dla postaci. Stawiam tu znak równości dla napisanego tekstu i jego zagrania. Czekam niecierpliwie ale grzecznie na cd :-) Pozdrawiam Cię Małgosiu :-) |
MalgorzataSz1 2012.11.01 19:00 |
Abstrakt. Wziąwszy pod uwagę, że od dłuższego czasu trochę niedomagam, to myślę, że nie jesteście tak bardzo pokrzywdzone. Przeciętnie dodaję co pięć, sześć dni. To nie jest tak rzadko. Niektórzy dodają rzadziej. Bardzo dziękuję za pochwały tego dialogu. Muszę się przyznać z ręką na sercu, że ciężko mi się czasem wczuć w pokrętną logikę panny Kubasińskiej, ale skoro Ci się podobało to znaczy, że wyszło nie najgorzej. Kolejny rozdział będzie trochę burzliwy. Nie chcę nazwać go dramatycznym, bo to chyba zbyt mocne określenie. Trochę się zadzieje. Pisałam już wcześniej, że to opowiadanie jest z gatunku obyczajowo-kulinarnych, bo więcej miejsca niż zwykle poświęciłam gotowaniu. Mam nadzieję jednak, że Was to nie zrazi, a może same wypróbujecie kilka przepisów. Bardzo Ci dziękuję za komentarz i miłe w nim słowa. Serdecznie pozdrawiam. |
http://lombard-euro.pl (gość) 2014.03.13 17:23 |
Intrygujący wpis! |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz