08 lipiec 2012 |
Rozdział III
Pierwszy opamiętał się Marek. - Ty kretynie! – Wrzasnął. – A mówiłem ci, żebyś się uspokoił?! Jakie zdanie wyrobi sobie o nas Finley, gdy ona opowie mu jak ją potraktowaliśmy, co?! To był pierwszy i ostatni raz, kiedy zabrałem cię ze sobą. Jesteś idiotą i nie potrafisz się zachować. Ja czułem, że ona musi coś rozumieć. Teraz okazuje się, że jest Polką z krwi i kości. Jak ja mam to wszystko odkręcić, co? Wpakowałeś mnie kolejny raz w kłopoty. Właściwie to już nawet nie chodzi o mnie, ale o firmę. Jesteś kompletnie nieodpowiedzialny. Jestem wściekły! Zjeżdżaj teraz do pokoju i nie pokazuj mi się na oczy! Pod wpływem podniesionego głosu Marka Sebastian skurczył się w sobie. Strapiony podrapał się w potylicę i wyjąkał. - Marek, no co ty…? Skąd miałem wiedzieć, że ona jest Polką i wszystko rozumie? Nie dała nawet poznać… – Próbował się nieudolnie bronić. Marek popatrzył na niego krytycznie. - Wiesz co? Ja naprawdę nie wiem, co ty masz w głowie? Myślisz, że gdyby nawet nic nie zrozumiała, to możesz bezkarnie obrażać kobietę? Tylko dlatego, że jest z innego kraju? To nie ma znaczenia. Obraziłeś ją i to wielokrotnie. Nie wiem jak ja jej spojrzę w oczy. Naprawdę nie wiem. - Co się przejmujesz i tak jej już nie zobaczysz. – Bagatelizował sprawę Olszański. Marek wbił w niego złośliwe spojrzenie. - Nie? Właśnie podpisaliśmy z nimi umowę o współpracy, głąbie. Ona jest prawdą ręką Finley’a. Czy sądzisz, że jak zechce przyjechać do nas, to przyjedzie sam? Ty naprawdę jesteś takim durniem, czy tylko udajesz? Idę do siebie. Nie mogę na ciebie patrzeć. Odwrócił się na pięcie zostawiając przed hotelem Olszańskiego, który nadal wyglądał, jakby nie rozumiał, o co Markowi chodzi. Była zła, ale jednocześnie i zadowolona. Załatwiła ich bez mydła. Parsknęła śmiechem, kiedy przypomniała sobie ich zaskoczone miny. Bezcenne. Podjechała pod dom i wytaszczyła z bagażnika kosze. Nie chciała ciągle wozić ich po mieście. Musiała obrócić trzy razy, bo były ciężkie, a ona nie wyglądała na silną. Czerwona z wysiłku siadła wreszcie za kierownicą i wróciła do firmy. Oddała klucze od samochodu Finley’owi i zapewniła, że ich nowi partnerzy dotarli bezpiecznie do hotelu. Odetchnęła. Wreszcie mogła się zająć swoją robotą. Po siedemnastej postanowiła zajrzeć do Maćka. Rzeczywiście się mijali. Kiedy ona wychodziła do pracy, on spał po ciężkiej harówie w pubie. Kiedy wracała, jego jeszcze nie było. Jedyna możliwość pogadania, to te krótkie chwile, które miał, gdy nie było akurat klientów. Podjechała autobusem i weszła do pubu. Było jeszcze dość wcześnie. Klienci zazwyczaj schodzili się koło dziewiętnastej. Uśmiechnęła się i podeszła do baru, za którym królował John. - Dzień dobry John. Nie widziałam cię ostatnio jak tu byłam. - Witaj Ursula. Już po pracy? Napijesz się piwa? – Spytał i uśmiechnął się szeroko. Dobrze wiedział, że nie lubi tego trunku i nigdy nie zamawia. To miał być taki żart. Rozchichotała się. - Tak. Poproszę całą beczkę. A tak na poważnie, to napiłabym się herbaty. Miałam ciężki dzień. - Może zjesz coś? Mam świetny i świeży haggis*. Skusisz się? Kiedyś ci smakował. - To prawda. Bardzo przypomina naszą, polską kaszankę, choć jest bardziej ostry. To daj mi, ale małą porcję, bo całej nie zjem i jakąś bułkę do tego. - Załatwione. Usiądź. Maciek ci zaraz przyniesie. Poszła w głąb sali i usiadła przy swoim ulubionym stoliku. Po chwili zjawił się jej przyjaciel niosąc na tacy parujące danie i ciepłą herbatę. - Cześć Ula. – Przywitał się z nią. – Co słychać? - Nie uwierzysz Maciuś. Masz chwilę, to ci opowiem. - Mam. Widzisz, że na razie pusto. Opowiadaj. Pochyliła się nad stołem i spytała. - Pamiętasz tych dwóch, co siedzieli tu parę dni temu i naśmiewali się ze mnie? - Pamiętam. Chciałem im dać w zęby. Byli hałaśliwi, szczególnie ten blondyn. – Pokiwała głową. - Dokładnie. Wyobraź sobie, że ci dwaj okazali się być przedstawicielami polskiej firmy modowej i przyjechali tu, żeby z Finley’em zawrzeć umowę o współpracy. Byłam tam i poznałam ich od razu. Poprosiłam Dawida, by nie mówił im kim jestem, rozmawiał wyłącznie po angielsku i nie prosił mnie, bym wystąpiła w roli tłumacza. Nie mogłam dopuścić, by się zorientowali, że zrozumiałam to, co wcześniej mówili o mnie. Dzisiaj zawiozłam ich do New Denham do Jonathana. Chcieli obejrzeć szwalnie. Przy okazji przekazuję ci od niego pozdrowienia. Przywiozłam też mnóstwo owoców i jarzyn. Zrobimy sobie jutro porządną, jarzynową zupę. Dawno nie jedliśmy. Podczas drogi ten blondyn nadal sobie ze mnie drwił. Ale powstrzymałam się od uwag. Potem, jak wróciliśmy i oni podpisali umowę, odwiozłam ich do hotelu. Tam pożegnałam się z nimi i po polsku przeprosiłam ich, że tyle się nacierpieli zmuszeni przebywać w moim nieatrakcyjnym towarzystwie. Szkoda, że nie widziałeś ich min. Wbiło ich w chodnik. - Należało im się Ula. Należało im się jak cholera. Jak można tak z kogoś kpić? Dwa niewychowane chamy. - No, nie do końca. Ten brunet bronił mnie i zrugał blondyna, choć nie jestem pewna, czy coś dotarło do jego tępej głowy. Odsunęła talerz z resztą haggisu. - Nie dam rady. Najadłam się. Pójdę zapłacić Johnowi i wracam do domu. Zmęczona jestem. Podniosła się od stolika i podeszła do lady wręczając Johnowi pieniądze. Uśmiechnął się do niej błyskając swoim złotym zębem. - Nie trzeba maleńka. To na koszt firmy. – Zarumieniła się. - Dziękuję John. Jak dobrze pójdzie, to przyniosę ci jutro do spróbowania prawdziwą polską jarzynówkę. Na pewno będzie ci smakować. Trzymajcie się chłopaki. Do jutra. Wyszła z baru i postawiła kołnierz kurtki. Zaczęło mżyć. Wciągnęła głęboko powietrze do płuc i ruszyła na przystanek. *haggis - specjał szkockiej kuchni narodowej, przyrządzany z owczych podrobów (wątroby, serca i płuc), wymieszanych z cebulą, mąką owsianą, tłuszczem i przyprawami, zaszytych i duszonych w owczym żołądku. Przypomina polską kaszankę. Był taki zły na Sebastiana, że nawet nie zszedł na kolację. Miał wyrzuty sumienia. Nie chciał i nie mógł tego tak zostawić. Musiał jeszcze raz spotkać się z tą dziewczyną i wszystko wyjaśnić, a przede wszystkim przeprosić. – Boże, jak ona musiała się czuć, kiedy ten dureń wygadywał o niej te okropne rzeczy. Jak bardzo musiała tłumić w sobie chęć, by nie wybuchnąć i nie zjechać go. Jest prawdziwą profesjonalistką. Praca najważniejsza, a doprowadzenie do podpisania kontraktu było priorytetem. Nie dała się ponieść i zachowała zimną krew. Podziwiał ją za to i czuł się naprawdę głupio. Wreszcie ułożył sobie w głowie plan. Postanowił, że pojedzie jutro do „Fashion look” i zaprosi ją na obiad. Może się zgodzi, pozwoli wyjaśnić sobie wszystko i da się przeprosić. Poczuł jak zaburczało mu w brzuchu. Nie miał ochoty schodzić do restauracji. Pewnie natknąłby się tam na Sebastiana pochłaniającego wszystko w ogromnych ilościach. Znał już tę jego żarłoczność. Nie miał ochoty go dzisiaj oglądać ani tym bardziej z nim rozmawiać. Sięgnął do kosza pełnego słodkości i wyciągnął jakiegoś batona. Zjadł go ze smakiem i położył się spać. O godzinie ósmej zadzwonił budzik ustawiony w komórce. Umył się i ubrał błyskawicznie. Poszedł na śniadanie. Zobaczył Olszańskiego i dosiadł się do jego stolika. - Nooo, cześć stary. Myślałem, że będziesz mnie teraz unikał do końca pobytu. – Wyszczerzył się do Dobrzańskiego. Ten jednak nie odwzajemnił jego entuzjazmu. – To co dzisiaj robimy? Mieliśmy się zabawić. - Ty rób, co chcesz. Ja już wczoraj straciłem ochotę na wszelką zabawę. Zostało akurat tyle czasu, by pojechać do „Fashion look” i przeprosić tę kobietę. To właśnie dzisiaj mam zamiar zrobić. Jechać tam i przeprosić za siebie i za ciebie. - Żartujesz? – Sebastian wbił w niego zdziwione spojrzenie. - A wyglądam jakbym żartował? Po co ja mam iść się z tobą zabawiać, co? Żebyś mi znowu przyniósł wstyd? Żebyś znowu obrażał jakieś kobiety komentując na głos ich wygląd? Dorośnij wreszcie, bo zachowujesz się, jak szczeniak. Ja wypisuję się z takiego układu. Mam dość. - Dopił kawę i wstał z krzesła. - Wychodzę, a ty lepiej zajmij się czymś pożytecznym. Zwiedź jakieś muzeum lub idź do Hyde Parku. To niedaleko. Na razie. Olszański patrzył za nim dopóki nie zniknął za drzwiami. Nie sądził, że Marek tak bardzo będzie przeżywał ten incydent. Myślał, że potraktuje to jak niezły dowcip. Niestety mylił się. Przyjaciel przyjął to bardzo źle i wytknął mu przy okazji brak taktu i dobrego wychowania. Powoli zaczęło do niego docierać, że jednak to, co zrobił nie było wcale zabawne. Wyszedł z restauracji i poszedł w kierunku hotelowej kwiaciarni. Tam zamówił ogromny bukiet róż i wraz z bilecikiem kazał zawieźć natychmiast do „Fashion look”. Nie pamiętał nazwiska, ale napisał „Dla pani Urszuli, asystentki pana Finley’a” i słowa „Zachowałem się, jak idiota. Przepraszam i proszę o wybaczenie”. Zapłacił spory rachunek. Widział jak kurier wychodzi z bukietem. Miał pewność, że szybko dotrą. Być może jeszcze przed Markiem. Siedziała pochylona nad klawiaturą i pilnie wpisywała wartości liczbowe w utworzone w Excelu rubryki. Miała sporo pracy. Sprawdzała jeszcze dodatkowo na kalkulatorze, czy dane, które wpisuje są prawidłowe. Musiała mieć pewność, że nigdzie nie popełnia pomyłki. - Dzień dobry pani Urszulo. – Usłyszała za swoimi plecami. Poderwała gwałtownie głowę i ujrzała przed sobą Marka Dobrzańskiego we własnej osobie. - Dzień dobry panie Dobrzański. Czemu zawdzięczamy pańską wizytę? Coś nie tak z umową? - Nie, nie. Z umową wszystko w porządku. – Zapewnił. - W takim razie nie rozumiem. Pana Finley’a dzisiaj nie ma. Rano wyleciał do Hamburga w interesach. Przykro mi. - Ja nie przyszedłem do pana Finley’a. – Powiedział cicho. Spojrzała na niego zaskoczona. - Nie? To w takim razie, do kogo? Zna pan jeszcze kogoś w naszej firmie? – Spytała nieco naiwnie. - Przyszedłem do pani, pani Urszulo. - Do mnie? O ile wiem nie łączą nas żadne wspólne interesy. Czegóż więc pan ode mnie oczekuje? Mam sporo pracy i byłabym wdzięczna, gdyby pan wyłuszczył możliwie szybko, w czym rzecz. Jej słowa cięły, jak nóż. Były szybkie i chłodne. Wręcz lodowate. Dobrze rozumiał, dlaczego tak się zachowuje. Nie chciała już cierpieć od drwin, jakie od nich usłyszała. Pewnie obawiała się, że i on uraczy ją czymś podobnym. Poczuł się niezręcznie. - Proszę mi wybaczyć, pani Urszulo. Przyszedłem tu, bo chciałbym panią przeprosić w imieniu swoim i mojego kolegi za wszystkie te obrzydliwe słowa, które usłyszała pani od nas pod swoim adresem. Jest mi z tego powodu przykro i czuję się z tym bardzo źle. Nie mógłbym opuścić Londynu mając świadomość, że zostawiam tu panią w wielkim poczuciu krzywdy. Byłbym zaszczycony, gdyby zgodziła się pani i przyjęła zaproszenie na obiad. Chciałbym poznać panią bliżej. W końcu mamy ze sobą współpracować. Była tak zszokowana tą propozycją, że nie mogła wykrztusić z siebie słowa. Wpatrywała się w niego spod grubych szkieł okularów i myślała, że śni. W końcu wybąkała. - Ja bardzo dziękuję za to zaproszenie panie Dobrzański, ale to chyba nie jest dobry pomysł. Ja nie obracam się w wielkim świecie i mogłabym panu przynieść jedynie wstyd. Ja jestem tylko skromną dziewczyną z małego Rysiowa i nie pasuję do świata bogaczy. - Z Rysiowa? Ja znam tą miejscowość. Wielokrotnie przez nią przejeżdżałem. To niedaleko Warszawy. Mały ten świat. – Zakończył filozoficznie. – Błagam panią, niech się pani zgodzi i spotka ze mną. – Spojrzał na nią tak żałośnie, że zadrżało jej serce. Nim odpowiedziała do sekretariatu wszedł kurier z ogromnym bukietem róż. Spojrzała na niego zdziwiona. - Dla kogo te róże? To chyba jakaś pomyłka? Kurier otworzył notes. - Dla asystentki pana Finley’a, to pani? - Tak, to ja. - W takim razie nie ma pomyłki. Proszę pokwitować. Drżącą ręką podpisała w odpowiedniej rubryce. Zauważyła bilecik w małej kopercie i otworzyła go. Spojrzała na Marka i powiedziała. - To od pańskiego przyjaciela. „Zachowałem się jak idiota. Przepraszam i proszę o wybaczenie” Sebastian Olszański. – Przeczytała na głos. – Pański przyjaciel zdaje się chyba nie rozumieć jak bardzo mnie zranił drwiąc ze mnie. Czy on sądzi, że po czymś takim może przysłać kwiaty z bilecikiem i udawać, że wszystko jest w porządku? Zachował się jak cham i prostak. – Głos jej zadrżał a w oczach zalśniły łzy. Dobrzańskiemu zrobiło się kolejny raz przykro. - Jest większym durniem niż przypuszczałem. – Mruknął. – Nie odpowiedziała pani na moje pytanie. Spotka się pani ze mną? - Nie odpuszcza pan jak widzę i jest bardzo uparty. Ściągnęła okulary i przetarła chusteczką załzawione oczy. Podniosła powieki a on zamarł. Po raz pierwszy w życiu widział takie oczy. Piękne, duże, niewiarygodnie błękitne. Szafirowo-błękitne. Przepełnione powagą i smutkiem. I jeszcze te niemożliwie długie i gęste rzęsy. Nosek usiany uroczymi piegami i pełne, czerwone usta. Niezwykle pociągające i zmysłowe. Pod wpływem jego spojrzenia zarumieniła się i zmieszała. Szybko założyła okulary wyrywając go tym samym z odrętwienia. - No dobrze, spotkam się z panem, ale nie w jakiejś ekskluzywnej restauracji. Możemy umówić się w tym pubie, w którym byliście ostatnio, „U Johna”. Często tam chodzę, bo mój przyjaciel tam pracuje, a i właściciela dobrze znam. Dobrze się też tam czuję. Jeśli więc odpowiada panu to miejsce, to mogę się z panem tam spotkać dzisiaj o godzinie osiemnastej. Na jego twarz wpłynął szczęśliwy uśmiech. - Dziękuję pani Urszulo. Na pewno będę punktualnie. Nie przeszkadzam już pani. Do zobaczenia. Ukłonił się jej nisko i ucałował dłoń. Znowu poczuła ten dreszcz. Przed osiemnastą zjawiła się w pubie wraz z ogromnym termosem. Przywitała się z Maćkiem i Johnem wręczając mu naczynie. - To dla ciebie John. Obiecałam ci wczoraj zupę jarzynową, pamiętasz? Oto i ona. Jest jeszcze gorąca, więc możesz zjeść. – Dzięki maleńka. Zaraz spróbuję. Jestem pewien, że jest pyszna. Idę na zaplecze a ty Maczek miej oko na wszystko. Ula pochyliła się nad ladą. - Maciuś, zaraz będzie tu jeden z tych dwóch, którzy mnie obrażali. Ten brunet. Przyszedł dzisiaj do firmy i bardzo nalegał na to spotkanie. Przepraszał mnie. W dodatku w tym samym czasie przyszedł kurier z wielkim bukietem róż i bilecikiem od tego drugiego. Z przeprosinami. Temu Dobrzańskiemu bardzo zależało na tym spotkaniu. Zapraszał mnie do restauracji na obiad, ale wolałam tutaj. Tu jest bardziej swojsko. Zrobisz nam kawę jak przyjdzie? - No pewnie. Widać się opamiętali i przyszli po rozum do głowy. - Chyba tak, chociaż akurat ten nie obrażał mnie w żaden sposób. Śmiał się tylko wtedy, jak byli tu obaj. Potem już tylko rugał tego drugiego za te kpiny ze mnie. Dobra. Ja idę do swojego ulubionego stolika, a ty zrób tą kawę. Zdjęła kurtkę wraz z szyfonową apaszką i zajęła miejsce przy stoliku. Punktualnie o osiemnastej wszedł do pubu Dobrzański. Rozejrzał się i jak tylko ją zlokalizował, podszedł do niej z uśmiechem. Przywitał się z nią kolejny raz całując jej dłoń. - Jestem bardzo wdzięczny, że zgodziła się pani na to spotkanie. Mam ogromne wyrzuty sumienia i nie mogłem tak zostawić tej sprawy. Podszedł Maciek i postawił przed nim kawę, drugą z filiżanek podał Uli. Marek spojrzał na nią zdziwiony. - Przyszłam wcześniej i pozwoliłam sobie zamówić. Maciuś przynieś jeszcze śmietanki – zwróciła się do przyjaciela. – Nie wiem jaką pan preferuje. - Lubię czarną z odrobiną śmietanki właśnie i słodką. - A może zje pan coś? – Spytał Maciek. – Mamy znakomitą zapiekankę z dorsza. Ula jej nie je, bo jest uczulona na ryby, ale ja jadłem i mogę polecić, bo jest świetna. - No dobrze, – uśmiechnął się do chłopaka – w takim razie poproszę, a pani? Na co pani ma ochotę? - Ja wezmę wołowego burgera i pikantny chutney*. - To wszystko? – Zdziwił się Marek. – Nie naje się pani tym za bardzo. - Dziękuję. To mi wystarczy. Nie jestem aż tak głodna. Maciek uwinął się piorunem stawiając po kilku minutach przed nimi zamówione potrawy. Życzył im smacznego i odpłynął w stronę baru. Marek pochylił się w kierunku Uli i spytał. - To jest ten pani przyjaciel? On też pochodzi z Rysiowa? - Też. Wychowywaliśmy się razem i chodzili do tych samych szkół. Studia też kończyliśmy te same. On miał mniej szczęścia niż ja, dlatego wylądował w tym barze. - Długo już tu jesteście? - Już ponad rok. To dla nas bardzo długo. Tęsknimy za swoimi rodzinami. Oboje chcielibyśmy wrócić, ale to nie takie proste. Wrócimy i nadal będziemy desperacko poszukiwać pracy. Nie chcemy, by nasze rodziny znowu klepały biedę. Oszczędzamy każdy grosz, by móc im wysłać co miesiąc jakieś pieniądze. Sobie zostawiamy niewiele. Dzięki Jonathanowi mamy świeże warzywa i owoce, za które nie musimy płacić. Maciek przeważnie jada tutaj. Właściciel, to dobry człowiek i pozwala mu na darmowe posiłki. Czasem i ja skorzystam. Prawda jest jednak taka, że jemy niezdrowo i byle co. Ubieramy się też nieszczególnie, jak zdążył pan zauważyć. Oszczędzamy praktycznie na wszystkim. – Spojrzał na nią ze współczuciem. - Tak… To ciężki kawałek chleba. Ja nigdy tak ciężko nie pracowałem. Ojciec założył kiedyś wraz z przyjacielem, Włochem firmę Febo&Dobrzański. Można powiedzieć, że urodziłem się w czepku. Po studiach zacząłem w niej pracować i tak jest do dziś. Nie mogę narzekać na swój los. Pani Urszulo, my wracamy do Polski w niedzielę. Może mógłbym coś dla was zrobić? Może chcielibyście coś przesłać rodzinom, może listy? Ja chętnie podjąłbym się dostarczenia ich. Rysiów jest blisko. Pani uprzedziłaby ich tylko, że zjawi się tam człowiek z przesyłką od was. Co pani na to? - No nie wiem… - powiedziała niepewnie. – Nie wiem, czy to nie za duży kłopot. Położył swoją dłoń na jej. Kolejny raz poczuła ten błogi dreszcz. - To żaden kłopot. To my przysporzyliśmy pani mnóstwa kłopotów. Proszę mi dać szansę i pozwolić zrehabilitować się. Ja bardzo chętnie będę posłańcem. - No dobrze. Zawołam jeszcze Maćka i powiem mu. – Kiwnęła na niego ręką, a kiedy podszedł wyjaśniła. - Maciuś, pan Dobrzański wraca w niedzielę do kraju. Zadeklarował się, że może coś podrzucić naszym rodzinom. Piszesz się na to? Zrobilibyśmy jakieś nieduże paczki, na tyle małe, by pan Dobrzański nie miał kłopotu przy odprawie i nie musiał martwić się o nadbagaż. Ja chętnie skorzystałabym, a ty? - No ja też miałbym coś do przesłania. Skorzystam równie chętnie. – Wyciągnął do niego dłoń. – Dziękuję panu. Będę naprawdę wdzięczny. - Proszę mi mówić po imieniu. Jesteśmy chyba w podobnym wieku. Marek. - Maciek. Ula. – Oboje uścisnęli mu dłoń. - W takim razie załatwione. To jak się umówimy? - Ja przyjadę w sobotę wieczorem pod hotel i przekażę paczki. Zadeklarowała się Ula. – Musiałby pan… To znaczy, musiałbyś mi dać swój numer telefonu. Zadzwonię, kiedy będę przed wejściem. - Dobrze. Ja w takim razie poproszę o wasze. Przyda nam się taki kontakt. Kiedy wreszcie każde z nich wprowadziło numer do swojej komórki Dobrzański uśmiechnął się do nich serdecznie, a na jego policzkach ukazały się dwa słodkie dołeczki. - Bardzo się cieszę, że was poznałem, choć poznanie Uli nie odbyło się w dobrych okolicznościach. Chcę cię jeszcze raz przeprosić za nasze zachowanie i mam nadzieję, że uda ci się zapomnieć o tych przykrych chwilach. Z tobą nie będę się już widział Maćku, ale zapewniam cię, że twoja przesyłka dotrze bezpiecznie do rąk twojej rodziny. – Zerknął na otwierające się drzwi. - Chyba zaczynają się schodzić klienci. Może już pójdziemy? Pospacerujemy jeszcze chwilę, a potem zawiozę cię do domu. - Dobrze. Chodźmy. Do jutra Maciek. Przywieź termos jak John zje całą zupę. - Przywiozę. Bez obaw. Kiedy wyszli na zewnątrz Marek spytał. - Mieszkacie razem? - Tak. Tak było taniej. Wynajmujemy małe mieszkanko na Onslow Square. Ma maleńką kuchenkę i równie maleńkie dwa pokoiki. Mieścimy się. I tak mijamy się co dnia. Gdybym tu nie zaglądała w tygodniu, pewnie nie spotkalibyśmy się, jak rok długi. - Nie sądziłem, że żyje wam się tu tak ciężko. - Niestety większość emigrantów tak ma. Ciężko pracują, by posyłać rodzinom pieniądze na życie. Nie jesteśmy wyjątkami w tym względzie. Zrobiło się chłodno. Otuliła się szczelniej kurtką, która nie wyglądała na ciepłą. Zauważył, że drży. - Zmarzłaś. Widziałem tu gdzieś postój taksówek. Chodź, odwiozę cię do domu. - Dziękuję. Rzeczywiście trochę chłodno się zrobiło. Pożegnał się z nią przed domem przypominając o przesyłkach. Ucałował jej dłonie i odjechał w stronę hotelu. *Chutney, (czyt. Czatnej) - gęsty sos sporządzany z owoców i warzyw, z rodzynkami, czosnkiem, cebulą, musztardą, octem, używany do potraw mięsnych i wegetariańskich. W smaku może się wahać od bardzo pikantnego do łagodnego, wręcz słodkiego. |
amatorpoeta 2012.07.08 10:33 |
piękne opowiadanie |
MalgorzataSz1 2012.07.08 10:53 |
Dziękuję i pozdrawiam. |
miki (gość) 2012.07.08 13:05 |
Marek miał dobry pomysł z tymi paczkami,to pozwoli zatrzeć złe wrażenie,może z czasem Marek zaproponuje im pracę u siebie w firmie,coś mi się wydaje że będzie z tego miłość,czekam na kontynuacje. |
MalgorzataSz1 2012.07.08 13:24 |
Miki. Dobrze Ci się wydaje. będzie z tego i praca i miłość. To jednak dopiero za kilka rozdziałów. dziękuję za wpis i pozdrawiam. |
danka69 (gość) 2012.07.08 14:54 |
Gosiu, piękna część , choć trochę smutna. Tak
wygląda codzienność polskiego emigranta w Wlk.Brytanii. Tylko mocni
mentalnie ludzie mogą sobie pozwolić na taki los. Owszem, dla niektórych
to jedyne rozwiązanie, bo w Polsce też nie mają pracy. Rozłąka z
najbliższymi , często rodziców z dziećmi bardzo okalecza takie rodziny.
Po powrocie, jeśli taki następuje nic nie jest już takie same . Młodzi ludzie, bez zobowiązań mogą sobie "eksperymentować" w pewien sposób, ale na dłuższą metę, moim zdaniem jest to niestety czas stracony. Po powrocie ,oprócz zarobionych pieniędzy i to nie zawsze dużych ,nadal nie mogą się odnaleźć w polskich realiach. Są wyjątki oczywiście, nawet takie znam, gdzie ludzie pracują w poważnych instytucjach, ale nie o takich przecież mówimy. Zresztą Ula i Maciek też mają bardzo zróżnicowaną pracę. Ula , gdyby nie tęsknota za rodziną z pewnością mogłaby nie wracać i rozwinąć się zawodowo.Co innego Maciek , ekonomista na zmywaku. Ula jak widać oprócz szansy na rozwój zawodowy ma też szansę na miłość. Gosiu, dziękuję za tę część. Doceniam jej wartość, bo czytając ją zapoznałaś mnie dodatkowo z miejscową kuchnią. Przytoczone potrawy brzmią mi zupełnie obco. Może kiedyś, jak będzie mi dane pojechać do Londynu wykorzystam tę wiedzę. Już czekam na kolejny rozdział. Pozdrawiam gorąco. |
Marcia (gość) 2012.07.08 15:09 |
Gosiu Rozdział wspaniały. Widzę, że zarówno Marek jak i Seba zrozumieli, że nie zachowali się zbyt dobrze. Nie sądzę jednak, żeby kwiaty przesłane przez Sebastiana w jakikolwiek sposób mogły pomóc. Gdyby podobnie jak Marek pofatygowałby się do Fashion Look, porozmawiał z nią i szczerze przeprosił, to może i by spojrzałaby na niego przychylniej, jednak chyba nieco przeceniam Sebę, nie wydaje mi się żeby szybko doszedł do wniosku, że powinien porozmawiać. Spotkanie przebiegło im bardzo miło. Ula widać nie jest zła na Marka, w końcu on nie zachował się aż tak chamsko jak Seba, a nawet zrugał go, gdy ten znowu jej dokuczał myśląc, że nic nie rozumie. A sam Marek postanowił się zrehabilitować. Będzie robił za posłańca. Znając gościnność Cieplaków, może i Józek uraczy Marka herbatką, a może Dobrzańskiemu uda się przyjechać akurat na sam obiad? ;) Gdy tak czytałam to pomyślałam, że oprócz paczek dla rodzin, Londyn opuszczą także i właściciele owych paczek, ale nie wydaje mi się żeby tak się stało. Oboje mają w Anglii pracę i przyjaciół, chociaż tęsknią za rodziną, to nie jest tak łatwo wszystko rzucić, ani nawet wyprosić urlopu z dnia na dzień. No w każdym razie czuję, że prędzej czy później zarówno Ulka jak i Maciek do Polski wrócą i pewnie nawet zatrudnienie w FD znajdą. No a potem to już tylko cud, miód i maliny ;) -- Ja mam nadzieję wstawić coś na bloga dzisiaj. Dawno nic nie napisałam, chyba potrzebowałam odpoczynku. Pracuję nad miniaturką, a i kolejny rozdział już rozpoczęłam. Dostałam znowu zapału do pracy, a ostatnio bardzo mi tego brakowało. -- Pozdrawiam Cię serdecznie :) |
MalgorzataSz1 2012.07.08 15:51 |
Danusiu. I ja znam przypadki powrotów z tzw, saxów i nie są to powroty szczęśliwe. Znam nawet takie, gdzie po powrocie i fatalnym zderzeniu z polskimi realiami ci ludzie decydowali się na ponowny wyjazd nie upatrując tu dla siebie żadnej przyszłości i żadnego, godnego życia. A podobno mamy niż demograficzny. Nic dziwnego, skoro znakomita większość zdolnych, młodych ludzi wyjechała, by budować lepszą przyszłość Irlandii, Anglii, Holandii, czy Niemiec. Często stałe związki nie wytrzymują takiej rozłąki i rozpadają się. Najgorzej cierpią dzieci. Ula trafiła świetnie i niewątpliwie mogłaby zrobić karierę w "Fashion look". Jej tęsknota jednak przebija wszystko inne. Z serialu wiemy, że Ula, to osoba niezwykle rodzinna, opiekuńcza, dbająca o swoich bliskich. Nie byłaby w stanie ich opuścić, by wyjechać np. z Sosnowskim do Bostonu. Tęsknota zniszczyłaby ją. Kiedy już opisuję jakieś miejsce za granicą, to staram się wpleść w opis również kuchnię takiego miejsca. W kolejnych rozdziałach jeszcze trochę o niej będzie, choć osobiście uważam, że kuchnia angielska jest bardzo ciężka, przesmażona i przetłuszczona. Na pewno nie na mój żołądek. Dziękuję Danusiu, że znalazłaś czas, by przeczytać. Pozdrawiam Cię serdecznie. |
MalgorzataSz1 2012.07.08 16:02 |
Marcia. Wiesz dobrze, jaki Ula miała stosunek do bukietów. Gdyby wiedziała, że ten piękny bukiet czerwonych róż nie pochodzi od Marka, tylko od Sebastiana (mówię tu o serialu), to na pewno by go nie przyjęła. Zresztą tak nie załatwia się takich delikatnych spraw, jak przeprosiny, czy prośbę o wybaczenie. Nic dziwnego, że tak zareagowała. Gościnność Cieplaków znamy wszyscy. Tu nie będzie rozczarowania. Pamiętaj, że będą też rodzice Maćka. Józef zadziała według przysłowia "Czym chata bogata" i ugości Marka po królewsku. Rzeczywiście mam w planach powrót Uli i Maćka do Polski. Przecież muszą jakoś zafunkcjonować w F&D, a na odległość się nie da. Na to jednak będziesz musiała trochę poczekać. To, że znaleźli w Anglii przyjaciół nie będzie miało wpływu na ich decyzję, czy wyjechać, czy zostać. Oni oboje bardzo tęsknią i pragną wrócić bardzo, bardzo mocno. Cieszę się, że dopadło Cię natchnienie i piszesz. Trochę dziewczyn wyjechało na wakacje i zrobiło się nieco pusto na blogach. Mam nadzieję, że powiadomisz, jak wkleisz nową notkę. Chętnie przeczytam. Dzięki wielkie Marcia za wpis. Pozdrawiam. |
Marcia (gość) 2012.07.09 00:21 |
Gosiu, zapraszam do mnie na miniaturkę :) Pozdrawiam :) |
MalgorzataSz1 2012.07.09 06:50 |
Monika. Masz rację. Marek utonął w błękicie jej oczu bezdennym i teraz akcja zacznie się rozwijać. Mam na myśli zacieśnienie ich relacji. Nie będzie to łatwe, bo przeciez on w Warszawie a ona w Londynie. Ale od czego ma się wyobraźnię, prawda? Dzięki za miłe słowa. Pozdrawiam. Przyjemny rozdział, nastrajając raczej pozytywnie, chociaż może troszeczkę przybijający ze względu na opowieści Uli o życiu na emigracji. Właściwie nie mam nic do powiedzenia, poza tym, że jestem dumna z Marka, który, w przeciwieństwie do Olszańskiego, zachował się tak, jak powinien. W sumie nie wydarzyło się dziś nic, co wymagałoby szerszego komentarza, więc nie będę paplać bez sensu:p Ja oczywiście czekam na rozwój relacji między Ulą i Markiem i wtedy będę Cię zamęczać moimi wywodami (zwykle nie na temat:p). Marek już dostrzegł piękne oczy Uli, więc pewnie długo nie potrwa nim się do siebie zbliżą. Czy się mylę? |
ania1302 (gość) 2012.07.09 08:24 |
Przeczytałam wszystkie trzy części i jestem jak zawsze pod wrażeniem i z niecierpliwością czekam na dalszy rozwój wypadków. Reakcja Uli na koniec drugiego rozdziału bezcenna. Takie przypadki zdarzają się bardzo często w wykonaniu naszych ziomków za granicą. Najpierw mówią potem myślą nie zdając sobie sprawy, że osoba, o której się mówi zna nasz rodzimy język. Postawa Marka w trzeciej części bardzo mi się spodobała. Małgosiu czekam niecierpliwie na ciąg dalszy. Pozdrowionka. |
MalgorzataSz1 2012.07.09 09:50 |
Dziękuję Aniu za tyle miłych słów. Cieszę się, że Ci się spodobało. I ja niecierpliwie wyglądam Twojej trzynastej części. Pozdrawiam. |
WIOLA (gość) 2012.07.09 18:43 |
Witaj.Małgosiu czytam wszystkie twoje
opowiadanie,bardzo mi się podobają i są wciągające tak,że nie mogę się
doczekać następnej części. Marek ładnie się zachował idąc osobiście przeprosić Ule, natomiast Seba jak zwykle nie trysnął inteligencją mysli,że najpierw można obrażać a potem jak wyśle kwiaty to będzie po sprawie, o jak on się myli.Odnoszę takie wrażenie,że Marek nie będzie mógł zapomnieć tych pięknych oczu w których zatonął jak Ula zdjęła okulary.Będąc w Warszawie ciągle będzie o niej myślał i zapewne nie będzie mógł się doczekać kiedy ją zobaczy a Seba jak zwykle nic nie będzie rozumiał ale jeszcze szczęka mu opadnie.Pozdrawiam i czekam z niecierpliwością na kolejną notkę.Myślę,że pojawi się szybko. |
MalgorzataSz1 2012.07.09 18:56 |
Wiola. Niezmiernie mi miło, że ujawniła się kolejna wielbicielka mojej pisaniny. To dla mnie bardzo budujące, że coraz więcej takich ludzi, jak ty zdobywa się na odwagę i komentuje pod rozdziałami. To bardzo motywuje do pisania. Masz rację. Marek wpadł, jak śliwka w kompot. Uli oczy urzekły go do tego stopnia, że już nie będzie mógł o nich zapomnieć i będą mu się śnić po nocach. Zacznie tęsknić. A co wyniknie z tej tęsknoty, to niech na razie pozostanie niespodzianką. Póki co, on nadal jest w Londynie i kolejny rozdział będzie poświęcony między innymi temu ostatniemu dniu. Bardzo Ci jestem wdzięczna za ten wpis i serdecznie pozdrawiam. |
Shabii (gość) 2012.07.10 15:52 |
Gosiu przepraszam, że piszę dopiero teraz ale mam problemy z laptopem. Korzystając z okazji chciałabym Cię prosić, żebyś zostawiała mi powiadomienie na blogu bo rzadko kiedy zaglądam na pocztę. Opowiadanie super. Dobrzański pokazał klasę. Zachował się bardzo kulturalnie i grzecznie. Przeprosił za siebie i tego dupka Sebę. Mam nadzieję, że Seba dojrzeje i również przeprosi. Miło, że Marek dostarczy ich rodzinom przesyłki. To piękny gest. Olszański powinien się od niego uczyć. Bomba nooo! Czekam na CD i skomentuję jak tylko będę mieć dostęp do kompa. Serdecznie pozdrawiam :*:*:*:* |
MalgorzataSz1 2012.07.10 17:52 |
Shabii. Myślałam, że te kłopoty z laptopem masz już za sobą. Przecież nie tak dawno chłopak Ci go naprawiał. Może to znak, żeby zainwestować w coś nowszego? Jeśli tak Ci łatwiej, to oczywiście powiadomienia będę zostawiać na Twoim blogu. Nie ma sprawy, bo mnie jest właściwie wszystko jedno. A jeśli chodzi o opowiadanie, to rzeczywiście chciałam pokazać, że Marek poza swoją trzpiotowatością ma też trochę oleju w głowie i przyzwoitości. Seba w końcu też przeprosi, ale będzie to miało miejsce znacznie później. Czy wiesz, że nadal nie skończyłam pisać tego opowiadania? Skrobnęłam już siedemnaście rozdziałów i zaczęłam osiemnasty. Chciałabym już finiszować, ale co trochę, to coś nowego przychodzi mi do głowy. Nie mam za bardzo też czasu, żeby pisać. Chce mi się już urlopu, ale ten mam dopiero w sierpniu. Co dalej z Twoim "Kaktusem"? Piszesz, czy się obijasz? Dzięki Shabii za wpis. Pozdrawiam Cię najzimniej, jak tylko można, w dobrym tego słowa znaczeniu, bo upał na zewnątrz straszny. Ja wymiękam. |
ulka-brzydulka (gość) 2012.07.11 19:38 |
Gosiu, wybacz, że dopiero teraz komentuję (przeczytałam już wcześniej!), ale weekend mi się przedłużył… Małgosiu, myślę, że ten rozdział rozpoczyna coś, co będzie się działo między Ulą a Markiem. Sebastian, nawet po totalnej kompromitacji nie potrafi zmądrzeć. Szkoda tylko, że w prawdziwym świecie też są ludzie, którzy nie wyciągają wniosków z popełnionych błędów, albo co gorsza, tych błędów nie widzą. Wydaje mi się, że Ula jest oczarowana Dobrzańskim, bo jak inaczej wytłumaczyć, że tak szybko przystała na jego propozycje o dostarczeniu paczek… Nie ma łatwego życia, w zasadzie jej żywot tutaj niczym nie różni się od tego w Rysiowie, tyle, że z dala od rodziny. No cóż jestem ciekawa co się wydarzy dalej i z niecierpliwością czekam na następny rozdział. Pozdrawiam Bea |
Marcia (gość) 2012.07.12 02:21 |
Zapraszam do mnie na miniaturkę :) Pozdrawiam :* |
MalgorzataSz1 2012.07.12 06:34 |
Bea. Rzeczywiście Ula jest pod urokiem Dobrzańskiego, choć początkowo miała o nim jak najgorsze zdanie. Teraz jednak uważa, że jest miły i nie bardzo rozumie tę zażyłość z Olszańskim, który bardzo odbiega charakterologicznie od Marka. On również jest początkowo wstrząśnięty, gdy widzi jej piękne, błękitne oczy i dochodzi do pierwszego, konkretnego wniosku, że tak naprawdę, to ona wcale nie jest brzydka. On również ulega powoli magii jej urody i zapewniam Cię, że już nie przestanie o niej myśleć. Mam tylko nadzieję, że rozwój sytuacji, jaką wymyśliłam w następnych rozdziałach przypadnie Wam do gustu. Wielkie dzięki Bea. Uściski. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz