Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 6 października 2015

"ŻYJĘ PO TO, BY CIĘ KOCHAĆ" - rozdział 9

03 sierpień 2012
Rozdział IX


Stał w sali przylotów warszawskiego Okęcia i przestępował z nogi na nogę wyciągając szyję i usiłując ich wypatrzeć. Wreszcie ich dostrzegł. Jego skupiona do tej pory twarz rozciągnęła się w szerokim uśmiechu. Zaczął przepychać się przez tłum czekających na swoich bliskich ludzi, krzycząc.
- Ula! Maciek! Tutaj! – Machał energicznie ręką.
Dostrzegli go i oni. Ruszyli w jego kierunku i już po chwili tonęli w jego ramionach.
- Nareszcie kochani. Nareszcie. Tak się cieszę.
- My nie mniej Marek. Gdybym się nie wstydził, to ukląkłbym i ucałował tę posadzkę, jak papież ziemię.
Popatrzył na nich roziskrzonym wzrokiem.
- Dobry mieliście lot? Nie było żadnych przykrych niespodzianek?
- Wszystko w najlepszym porządku. Serce mi pęka ze szczęścia. – W oczach Uli pokazały się łzy. Objął ją ramieniem i przytulił.
- Już wszystko dobrze maleńka. Jesteście w domu. Dzwoniłem do twojego taty i mówiłem, że przywiozę was z lotniska. Wszyscy czekają już na was. Twoi rodzice również Maciek. Chodźmy. Nie każmy im czekać dłużej, niż to konieczne. Zaparkowałem całkiem blisko wyjścia. Daj Ula tę walizkę.
Wyprowadził ich na zewnątrz. Podszedł do srebrnego Lexusa i otworzył bagażnik. Maciek z podziwem przyjrzał się samochodowi.
- Niezłym cackiem jeździsz. Zazdroszczę.
- Nie zazdrość Maciek. Zobaczysz, że nie minie rok, a i ty będziesz jeździł podobnym. No, wsiadajcie.
Ruszył z parkingu wjeżdżając na ruchliwe ulice Warszawy. Musiał przemierzyć niemal całe miasto, by dostać się na trasę wylotową w kierunku Rysiowa. Ula i Maciek siedzieli cicho chłonąc mijane widoki za szybą. Nie było ich piętnaście długich miesięcy. Warszawa trochę się zmieniła i to chyba na niekorzyść. Dużo było rozkopanych ulic, na których trwały ciągnące się w nieskończoność remonty.
- Będziemy mijać po drodze firmę. Przynajmniej zobaczycie budynek. Stoi przy Lwowskiej. W środku obejrzycie sobie po świętach. Nie mam zamiaru skracać wam urlopu. Zaczniecie od ósmego stycznia. Musicie pobyć trochę z rodziną i nacieszyć się nią. O! Zobaczcie. To ten sześciopiętrowy gmach.
Zwolnił trochę, by mogli się mu przyjrzeć.
- Całkiem spory. – Maciek był pod wrażeniem. – Na którym piętrze siedzisz?
- Na piątym. Wy też dostaniecie tam gabinety. Właśnie je malują.
- Gabinety? Słyszałaś Ula? Będziemy mieć własne gabinety?
- Oczywiście. Nie są wprawdzie duże, ale nie wyobrażam sobie, by szef produkcji siedział na korytarzu, a tym bardziej koordynator naszej firmy. Wszystko będzie przygotowane na wasze przyjście. Są zamówione biurowe sprzęty i laptopy. Ustawią je, jak tylko skończą malować. Nawet wywieszki na drzwi zamówiłem i ładne kwiaty w doniczkach do pokoju Uli. Będzie ci przyjemniej pracować. Do twojego nie zamawiałem, bo i tak częściej będziesz w terenie niż w biurze. Padłyby po kilku dniach.
- Jesteś niesamowity. – Ula spojrzała na niego. – Tak wiele ci zawdzięczamy. Ciężko udźwignąć taki nadmiar szczęścia.
Uśmiechnął się do niej wdzięcznie ukazując swoje słodkie dołeczki policzkach.
- Dacie radę. Chyba dojeżdżamy.
Zobaczyli ich. Zobaczyli ich wszystkich stojących przed bramą i tupiących nogami z zimna. Ula na ten widok zaczęła głośno płakać. Nie potrafiła poradzić sobie z emocjami. Maciek również miał w oczach łzy widząc swoich staruszków.
Marek zaparkował tuż przy nich. Podszedł Józef i otworzył drzwi. Po chwili tulił w ramionach swoją pierworodną i moczył jej kurtkę swoimi łzami. Beatka tuliła się do jej nóg łkając głośno. Tulił się i Jasiek wycierając co chwilę oczy. Szymczykowie płacząc, również ściskali swojego jedynaka. Markowi wzruszonemu tym powitaniem też zalśniły w oczach łzy.
Długo trwało to powitanie. Józef nie potrafił wypuścić Uli z ramion i powtarzał.
- Przyjechałaś córcia. Przyjechałaś. Takie szczęście, takie szczęście…
Wreszcie towarzystwo uspokoiło się trochę. Przywitali wylewnie Marka zapraszając do środka. Gdy już wszyscy rozsiedli się przy stole, na którym pojawiła się gorąca herbata i pachnące ciasto, Ula postanowiła o wszystkim im powiedzieć. Wzięła głęboki oddech i zaczęła.
- Kochani. Nawet nie macie pojęcia, jak bardzo tęskniliśmy za wami. Nie było nocy, bym nie płakała rozpaczliwie w poduszkę. Maciek też źle znosił tę rozłąkę. To tak bardzo boli, że nawet najgorszemu wrogowi nie życzę podobnego uczucia. Jednak mieliśmy ogromne szczęście, bo dobry Bóg postawił na naszej drodze tego oto człowieka. Nawet nie wiecie, jak wiele mu zawdzięczamy. Nikt nigdy nie pomógł nam aż tak bardzo, jak właśnie on. To dzięki jego ogromnej dobroci, szczodrości i wielkiemu sercu jesteśmy tu dzisiaj z wami i już nigdzie się stąd nie ruszamy. Zostajemy na zawsze. Marek wspaniałomyślnie zaproponował nam pracę w swojej firmie. To wspaniała praca i wspaniałe wynagrodzenie. Już nie trzeba będzie tęsknić i płakać. Skończy się też nasza bieda, bo za pensję, jaką nam oferuje będziemy mogli wreszcie godnie i dostatnio żyć.
Józef wstał i ze łzami w oczach podszedł do Marka i uścisnął mu dłoń.
- Ja wiedziałem, że pan dotrzyma słowa. Czułem, że z pana dobry człowiek. Nie zawiódł pan nas. Jesteśmy tak bardzo wdzięczni za nasze dzieci. Gdyby nie pan, tęsknilibyśmy jeszcze wiele lat. To wielki zaszczyt dla nas, że mogliśmy pana poznać.
Szymczykowie też dziękowali wylewnie. Bronił się przed tym mówiąc, że gdyby nie było możliwości, to ich powrót rzeczywiście nie doszedłby do skutku.
- Nie bądź taki skromny Marek. – Ula uśmiechnęła się do niego. – My i tak wiemy swoje. Bez ciebie nie udałoby się nic.
Długo siedzieli opowiadając rodzicom o swojej pracy i ciężkim życiu w Londynie. Wreszcie rozmowa zeszła na temat zbliżających się świąt.
- Robiliście jakieś zakupy? To przecież już za dwa dni.
- Trochę zrobiliśmy, ale ciężko wszystko przynieść do domu, kiedy ma się tylko dwie ręce. Jutro wybierzemy się na nie i kupimy, co trzeba. – Uspokajał Józef. – Zdążymy.
- A może ja mógłbym pomóc? Bardzo chętnie przyjadę jutro i zawiozę was na zakupy. Nie trzeba będzie dźwigać.
- Marek. Nie śmiałabym cię wykorzystywać do tego stopnia. Już dość nam pomogłeś.
- Ula. To naprawdę żaden problem. Spiszecie na kartkach to, czego potrzebujecie. Zabiorę ciebie i Maćka, bo wszyscy się nie zmieścimy. Kupicie co trzeba i przywiozę was z powrotem. To chyba lepsze, niż dźwiganie ciężkich toreb. Ja mogę być tu już o dziewiątej i tak nie mam nic pilnego do roboty. Przy okazji i ja kupię coś dla siebie.
- No dobrze. Jeśli to nie problem to umawiamy się na jutro na dziewiątą. Pani Marysiu, niech pani też spisze, co potrzebujecie. Maciek bez takiej kartki, to jak dziecko we mgle. Jeszcze połowę zapomni.

Wyjechał od nich późno. Był szczęśliwy, że wszystko tak gładko poszło i wreszcie są tutaj. On też nie mógł doczekać się ich powrotu, a właściwie jej powrotu. Coraz częściej uświadamiał sobie, że ona stała się najważniejszą osobą w jego życiu. Ciągle o niej myślał. Nawet miał o niej sny. Zawładnęła nim. To była taka słodka niewola. Musi jej o tym powiedzieć, jak tylko nadarzy się ku temu okazja. Kiedy wrócił z Londynu wraz z Sebastianem, już tylko o niej myślał i o krzywdzie, jaką jej wyrządzili. Sebastian od tego czasu wielokrotnie namawiał go na wypady do klubu, ale on nie chciał już o tym słyszeć. Pod jej wpływem zaczął się zmieniać. Czuł obrzydzenie do swojego dawnego życia i wyrzuty sumienia w stosunku do kobiet, które tak haniebnie wykorzystał. Nie chciał tak żyć. Obmierzł mu żywot birbanta i hulaki. Zniechęcony tymi ciągłymi odmowami Sebastian, też jakby oklapł. Nie miał towarzysza do zabaw, a samotne upijanie się nie bardzo mu się uśmiechało. Dziwiła go postawa Marka. Jeszcze do niedawna nie odmówiłby mu i dotrzymał towarzystwa w nocnych hulankach. To, co wydarzyło się w Londynie musiało nim mocno wstrząsnąć, choć Olszański nie do końca zdawał sobie sprawę, że zrobił coś złego. Tak jednak musiało być, skoro Marek w ostentacyjny sposób odsunął się od niego. Wprawdzie rozmawiali normalnie, ale nie było już tej komitywy, co kiedyś.

Wszedł do mieszkania i pierwsze, co zrobił to nastawił budzik na godzinę siódmą. Nie chciał się spóźnić i pozwolić, by na niego czekali. Każda sposobność, by móc być obok niej, blisko, napełniała jego serce radością. Dzisiaj zobaczył jej łzy szczęśliwe, które popłynęły na widok najbliższych jej sercu osób. On też był poruszony i też nie powstrzymał tej słonej wilgoci. To był piękny i wspaniały moment, gdy tonęła w ramionach ojca. I on pragnął z całej duszy móc objąć ją tak normalnie, mocno, z czułością i zapatrzyć się w jej cudowne oczy. Pragnął jej pocałunków, jej dotyku, i cichych słów szeptanych z miłością. Musiał jednak na to wszystko poczekać. Najpierw musi wyznać jej, co czuje. Przecież nie wie, czy ona odczuwa podobnie. A jeśli mu powie, że ona nic…? To będzie wtedy najgorszy dzień w jego życiu. Pragnął, by go pokochała. Nie za to, co dla nich zrobił, ale jego samego. Jego – człowieka. Długo stał pod prysznicem z tym natłokiem myśli. One nie odeszły nawet wtedy, gdy położył się do łóżka. Pragnął jej i wiedział, że kocha. Kocha nad życie.
Dzwoniący budzik skutecznie wyrwał go ze snu. Nie marudził, ani się nie ociągał. Jego serce wyrywało się do niej, do Rysiowa. Umył się szybko i ubrał. Przed wyjściem zdążył jeszcze wypić kawę i zjeść tosta. To musiało wystarczyć. Może dadzą się namówić i zjedzą coś na mieście. Jechał ostrożnie. W nocy sypało i było dużo śniegu na drogach. Jak zwykle, nie zdążyli odśnieżyć. Po czterdziestu minutach podjechał pod bramę. Przeszedł przez nią i zadzwonił do drzwi. Otworzył mu uśmiechnięty Maciek.
- Cześć. – Przywitał się z nim. – Jesteście gotowi?
- Już prawie. Ula jeszcze się picuje w łazience.
Z kuchni wyszedł Józef z szerokim uśmiechem.
- Dzień dobry panie Marku. Wykorzystujemy pana ponad miarę.
- Panie Józefie, to naprawdę nic takiego. Ja chętnie pojadę, bo sam mam pusto w lodówce. I jeszcze jedno. Proszę mówić mi po imieniu. Tak będzie lepiej.
- No skoro tak uważasz to będę mówił po imieniu.
Marek poczuł, że ktoś go szarpie za nogawkę spodni. Zerknął w dół i ujrzał Beatkę. Józef też to dostrzegł.
- Betti, co ty robisz? Tak nie można.
- Zabierz mnie ze sobą. Chcę jechać z wami. – Markowi na widok tych wielkich, błękitnych oczu serce zmiękło, jak wosk.
- Może jechać? Ja mogę ją zabrać. – Spytał Józefa.
- Ona może jechać, ale to dodatkowy kłopot. Jak się pomieścicie?
- Zmieścimy się. Taki mały szkrab nie zajmuje dużo miejsca. Będziesz grzeczna, tak? – Spytał małą kucając obok niej.
- Będę bardzo, bardzo grzeczna. Dziękuję. – Cmoknęła go w policzek, a potem oderwała się od niego i z krzykiem „Ulcia!” pobiegła do łazienki. Roześmiali się.
Na widok Uli przestał oddychać. Ubrała ten błękitny golf od niego i wyglądała cudnie. Przywitała się z nim i powiedziała.
- Betti też jedzie z nami, tak? Muszę ją jeszcze ubrać. To potrwa sekundę. Betti chodź tutaj. Wkładaj buty.
Wreszcie gotowi do wyjazdu wyszli z domu.
To był prawdziwy zakupowy maraton. Rozdzielili się. Marek, jako że miał najmniej do kupienia zabrał ze sobą Beatkę, żeby im nie przeszkadzała. Po wrzuceniu niezbędnych artykułów spożywczych poszedł na stoisko ze słodyczami. Tu zaczęło się szaleństwo. Wystarczyło, że spytał, na co Betti ma ochotę. Kupował wszystko, co tylko chciała. Sam był wielkim łasuchem, a szczególnie preferował wszelkiego rodzaju batoniki. Pofolgował i Betti i sobie. Kupił też kawał sernika do kawy, na którą po cichu liczył. Poczuł burczenie w brzuchu. Ten tost na śniadanie, to było zbyt mało. Rozdarł opakowanie dwóch batoników. Jeden dał małej drugi sam zjadł. Puste opakowania wrzucił do koszyka. Trzeba było przecież za nie zapłacić. W koszu nie było już miejsca. Przy kasie rozdzielił słodycze zatrzymując sobie tylko kilka batonów. Reszta powędrowała do reklamówki przeznaczonej dla Betti. Usiedli na ławce w pasażu i czekali na Ulę i Maćka. Mała miała ochotę na frytki, ale on co do tego miał już wątpliwości.
- Betti, kupiłbym ci te frytki, ale wrócimy do domu na obiad i jak najesz się teraz to nie będziesz chciała jeść później. Tata będzie na mnie zły. Zobacz ile nakupiliśmy słodyczy. Będziesz je jeść przez następny tydzień. Obejdziesz się bez tych frytek?
- Obejdę. Nie chcę, żeby tata był na ciebie zły. Jesteś fajny. Lubię cię. – Roześmiał się.
– Ja też cię lubię Betti.
Wreszcie doczekali się ich. Pomógł im popakować zakupy i wsadził wszystko do bagażnika.
- Chciałem was wyciągnąć na jakiś obiad. Głodny jestem, bo na śniadanie zjadłem tylko tosta.
- Wytrzymaj jeszcze trochę. Ojciec nie darowałby mi gdybym puściła cię bez obiadu. Już na pewno na nas czeka, więc jedźmy.

Ten obiad był królewski. Ugościli go najlepiej, jak mogli. Po obiedzie rozpakował sernik.
- To do kawy – powiedział widząc ich zaskoczone miny. – Mogę na nią liczyć?
- No pewnie. Zaraz zrobię. – Ula już stawiała czajnik na gazie.
- Marek? – Zagaił Józef. – Co robisz w święta? Może mógłbyś przyjechać do nas w drugi dzień? Bylibyśmy szczęśliwi, gdybyś choć ich część zechciał spędzić z nami.
- Dziękuję panie Józefie. Chętnie przyjadę. Wigilię zwykle spędzam z rodzicami. Pierwszy dzień również. Drugi dzień mam na ogół dla siebie. To będzie miła odmiana.
- W takim razie czekamy na ciebie.
Rozmawiali jeszcze jakiś czas o nadchodzącej wigilii. Marek opowiadał, że robią ją też w pracy. Jutro będzie zajęty, bo zwykle to do niego należy kupowanie jakichś drobnych prezentów dla pracowników. Zawsze dostają też świąteczne premie. O dziewiętnastej pożegnał się. Nie chciał przeciągać tej wizyty. Wiedział, że galerie zamykają o dwudziestej, a skoro miał być ich gościem w święta, to nie mógł się pokazać z pustymi rękami.
Najszybciej, jak mógł dotarł do Warszawy i zaparkował koło Złotych Tarasów. Przemknął przez nie, jak burza. Ale gdy je opuszczał, w rękach dzierżył kilka toreb. Odetchnął, bo zdążył przed zamknięciem.

Wigilia u rodziców była trudnym do zniesienia dniem dla Dobrzańskiego. Głównie dlatego, że bywali na niej zwykle Paulina i jej brat Alex. Szczerze obojga nie mógł znieść. Niby rozmawiali normalnie, ale zawsze któreś z nich starało się wbić mu w serce jakąś szpilę. Szczególnie Alex był w tym mistrzem. Teraz, gdy Marek rozstał się z Pauliną, był jeszcze bardziej złośliwy. Starał się nie przejmować tymi złośliwościami, choć nie zawsze udawało mu się znosić je spokojnie. Właśnie nalewał sobie kieliszek koniaku, gdy usłyszał za swoimi plecami.
- No i jak, mój niedoszły szwagrze, urządziłeś się już w nowym gniazdku? Właściwie to chyba powinienem zapytać, czy urządziły cię już w nowym gniazdku twoje liczne kochanki.
- Masz kiepskie informacje, a poza tym daruj sobie. Jest wigilia a ja nie mam zamiaru wykłócać się z tobą i to w dodatku w domu moich rodziców.
- Prawda w oczy kole.
- Chyba ciebie, bo ja nie mam sobie nic do zarzucenia. Mówisz tak z zazdrości? Przyznaj, że od wielu lat nie miałeś kobiety. Żadna jakoś nie leci na twoje wdzięki. Rozczarowałaby się. – Febo zacisnął szczęki.
- Nie będę o tym z tobą rozmawiał. To moja sprawa.
Marek uśmiechnął się ironicznie.
- Podobnie, jak to, że moje mieszkanie urządzały mi moje kochanki. Skończmy już tę niskich lotów dyskusję.
Zasiedli do stołu. Zosia, gospodyni Dobrzańskich zaczęła wnosić potrawy na stół. Idiotyzmem byłoby łamać się opłatkiem, gdy młodzi byli ze sobą w ciągłym konflikcie i Krzysztof dobrze o tym wiedział. Wstał tylko i życzył wszystkim udanych świąt. W trakcie kolacji spytał.
- Marek, co z tymi ekonomistami? Udało ci się ściągnąć ich do Polski?
- Udało się tato. Są już wśród swoich i wreszcie szczęśliwi. Do pracy stawią się ósmego stycznia. Nie chciałem ich pozbawiać urlopów, które tam dostali. Niech się nacieszą rodzinami. Są jednak gotowi na każde wezwanie.
- Ekonomiści? Jacy ekonomiści? – Spytała Paulina.
- To chłopak i dziewczyna, – wyjaśnił Krzysztof – sprowadzeni przez Marka z Londynu. Są znakomicie wykształceni i niezwykle kompetentni. Zaproponowaliśmy im pracę i zgodzili się. Potrzebujemy ich.
- Do czego? Przecież ja sobie doskonale radzę i nie potrzebuję żadnej pomocy. – Zabrzmiały pełne sarkazmu słowa z ust Alexa.
- I nie dostaniesz jej. Oni nie są przeznaczeni do działu finansowego. Chłopak zajmie się sprawami produkcji a dziewczyna będzie koordynować współpracę między nami a londyńską firmą, z którą Marek zawarł bardzo korzystną umowę.
- Korzystną? Co ci obiecali, Big-Bena? – Parsknął ubawiony własnym dowcipem.
- Dość Alex. Trzeba było samemu jechać i zawrzeć tę umowę. Może byłaby korzystniejsza, skoro jesteś taki świetny. Sam nie zrobiłbym tego lepiej. Marek wynegocjował bardzo dobre warunki i doprowadził do tego, że zostali naszymi wspólnikami biznesowymi. Zyski będą dzielone po połowie. To najlepsza dla nas umowa od lat, więc nie drwij z niego.
Alex zamilkł i tylko Bóg jeden wie, co kłębiło się w jego mrocznym umyśle. Po wigilii oboje Febo odjechali. On został na noc. Jego dawny pokój zawsze czekał przygotowany na taką ewentualność.
W pierwszy dzień świąt wieczorem pożegnał się z rodzicami. Zaopatrzony przez nich w solidną wałówkę pojechał na Sienną. Cieszył się na ten jutrzejszy dzień. Może jutro nadarzy się okazja by z nią porozmawiać i wyjaśnić jej wszystko? Pragnął tego. Pragnął, by go wysłuchała, by zrozumiała i by powiedziała, że czuje do niego to samo.
Wstał rześki i wypoczęty. Zerknął przez okno na zaśnieżony świat. Z daleka widział skutą lodem Wisłę. Otrząsnął się, choć wcale nie było mu zimno. Przygotował sobie solidne śniadanie. Matka dała mu tyle smakołyków, że sam nie wiedział na co się zdecydować. W końcu nałożył sobie solidną porcję sałatki i śledzi marynowanych w oleju. Wsunął wszystko ze smakiem poprawiając znakomitym makowcem upieczonym przez Zosię. – Jak mnie teraz nie rozerwie, to będzie cud. – Pomyślał.
Pokrzątał się trochę po domu. Zmył naczynia i pościelił łóżko. Ubrał się i koło południa, zaopatrzony w różnej wielkości kolorowe torby pojechał do Rysiowa. Czekano już tam na niego, a mała Betti z przyklejonym do szyby nosem obserwowała ulicę wyglądając srebrnego samochodu.
- Jeeest! Już jest! - Wpadła z krzykiem do kuchni. – Mareczek przyjechał.
- Chyba pan Marek. – Józef popatrzył krytycznie na swoją najmłodszą latorośl.
- A wcale nie. Pozwolił mi mówić do siebie po imieniu. On jest naprawdę fajny, nie Ulcia? – Ula pogłaskała ją po głowie.
– No fajny, fajny.
Usłyszała dzwonek i poszła otworzyć drzwi. Uśmiechnęła się promiennie na jego widok.
- Witaj Marek. Co ty znowu naprzywoziłeś? Jesteś niepoprawny, wiesz?
- Ula, przecież są święta. Nie mogłem przyjechać z pustymi rękami.
Dopadła go Betti głośno piszcząc i obejmując go w pasie.
- Dobrze, że już jesteś. Koniecznie muszę ci pokazać, jaki dostałam prezent od Ulci. Jest przepiękny.
- Z chęcią go zobaczę Betti. Pozwól mi się tylko rozebrać.
Wszedł do kuchni witając się z resztą rodziny.
- Kochani. Mam tu dla was kilka drobiazgów z życzeniami udanych świąt. Bardzo proszę, to dla ciebie Betti, to dla Uli, dla Jaśka i dla pana, panie Józefie.
- Marek, czy już nie dość doświadczyliśmy od ciebie dobrych rzeczy? Po co ten wydatek? My już dostaliśmy od ciebie największy i najlepszy prezent. Sprowadziłeś nam Ulę i to wystarczy za wszystkie prezenty świata.
- Panie Józefie, to naprawdę nic takiego. Kilka drobiazgów, więc proszę je przyjąć.
- Ja też mam prezent dla ciebie. – Powiedziała cicho Ula. – Jest bardzo skromny, ale dajemy ze szczerego serca. Proszę. – Sięgnęła za kanapę i podała mu niedużą kolorową torebkę. Znalazł w niej wizytownik z miękkiej skórki, portfel i elegancki komplet do pisania firmy „ Pelikan”. Był wzruszony.
- Dziękuję ci Ula. To bardzo praktyczny prezent i na pewno się przyda. Mam nadzieję, że i tobie spodoba się to, co kupiłem.
Wyciągnęła z dużej torby opakowany w folię wełniany, elegancki żakiet i spódnicę uszytą bardzo fantazyjnie i pomysłowo.
- Marek… Jakie to piękne. Chyba zaraz przymierzę. Dziękuję. – Zbliżyła się do niego całując go w policzek.
Komplet pasował idealnie i było jej w nim do twarzy. Zachwycony przyglądał się jej. Była smukła, bardzo zgrabna i proporcjonalna.
- Pięknie ci w nim Ula. Zjawiskowo. – Zarumieniła się pod wpływem komplementu.
- Dziękuję – wyszeptała.
Obiad przebiegł w miłej atmosferze. Najedzony Marek zaproponował Uli spacer. Miał nadzieję, że gdy będą sami, opowie jej, co leży mu na wątrobie. Dała się wyciągnąć, bo dzień zrobił się piękny. Świeciło słońce, choć był lekki mróz.
Wyszli z domu i wolnym krokiem poszli w kierunku niewielkiego lasu, który widzieli z daleka. Opuścili obręb ostatnich zabudowań. Przed nimi rozciągał się już tylko las. Pociągnął ją w jego stronę. Cicho tu było i spokojnie. Drzewa przystroiły ciężkie, śnieżne czapy i tylko od czasu do czasu dobiegał do ich uszu skrzek gnieżdżących się tu wron. Zatrzymał się w pewnej chwili i spojrzał jej w oczy.
- Muszę ci coś powiedzieć Ula. Coś bardzo dla mnie ważnego, a być może ważnego również i dla ciebie. Wysłuchasz mnie?
- Oczywiście, – powiedziała niepewnie – mów.



miki (gość) 2012.08.03 10:51
uwielbiam takie słodkie opowiadania,powodują że można zapomnieć i szarej codzienności.Marek się zakochał,żaden szef bez powodu nie zachowuje się tak w stosunku do pracowników nawet najlepszych.fajnie jest czytać o tym że ludzie są szczęśliwi.
MalgorzataSz1 2012.08.03 11:50
Dzięki Miki.
Ja też lubię takie słodziaki. Nie zniosłabym, gdyby oni mieli nie być razem. Unikam jak ognia dramatycznych opowiadań na temat Brzyduli. Przygnębiają mnie i wolę ich nie czytać.
Pozdrawiam.
Marcia (gość) 2012.08.03 15:41
Gosiu, prześliczny rozdział. Czytałam cały z uśmiechem na ustach. . Wzruszające przywitanie Uli i Maćka z rodzinami. Marek zrobił dla nich bardzo dużo dobrego i są mu za to dozgonnie wdzięczni. Relacje Marka z Beatką są świetne. Mała nie zna go za bardzo, ale od razu go polubiła. Pojechała z nimi na zakupy i bardzo dobrze się z Markiem dogadała. Wigilia u Dobrzańskich nie wyglądała tak sielankowo jak ta u Cieplaków. U rodziców ciągle obrywał gromami od Aleksa, jednak nie dał się wyprowadzić z równowagi. A u Cieplaków już o wiele, wiele lepiej.
Gosiu, cieszę się, że wstawiłaś ten rozdział jeszcze dziś. Jutro wyjeżdżam i nie zdążyłabym już go przeczytać :) Nie wiem jednak jak wytrzymam 9 dni bez Twojej twórczości. Chyba umrę z ciekawości jak potoczy się ich rozmowa (wiadomo, że Ula Marka również kocha, ale czy od razu będą razem? Tego nie wiem) i jak będzie wyglądał pierwszy dzień Uli i Maćka w nowej pracy. Wyjazd z dala od cywilizacji (Kaszuby, a dokładniej Stara Kiszewa) marzył mi się od dawna, jednak Internetu tam nie będzie. Mam jednak nadzieję, że gdy wrócę do domu w przyszłą niedzielę i usiądę do komputera będę mogła znowu nacieszyć się kolejnym rozdziałem :) Ja także postaram się jeszcze dzisiaj napisać kolejny rozdział Zakładu.
Pozdrawiam Cię serdecznie :)
MalgorzataSz1 2012.08.03 16:07
Marcia.
Obiecałam Ci przecież, że go wstawię, a ponieważ zrobiłam to w pracy wcześnie rano, nie mogłam wstawić na streemo, bo nie mam tam do niego dostępu. Zrobię to za chwilę i mam nadzieję, że przeniesiesz tam swój komentarz.
Cieszę się, że rozdział Ci się spodobał, choć uprzedzałam, że przyniesie pewien niedosyt. Jak wrócisz, będą już pewnie ze dwa do przeczytania. Niespodzianki nie będzie, bo jak słusznie zauważyłaś, jedno kocha drugie i odwrotnie. Pozostaje tylko im to sobie wyznać i tak właśnie się stanie.
Wielkie dzięki Marcia i pozdrawiam.
Marcia (gość) 2012.08.03 17:22
Zapraszam do mnie na nowy rozdział :)

Uwielbiam te kody... wstawiam ten komentarz już chyba trzeci raz :p
XUlaX (gość) 2012.08.03 18:14
Gosiu,
bardzo Ci dziękuję, że wstawiłaś dzisiaj ten rozdział. Notka jest naprawdę bardzo radosna i optymistyczna. Ula i Maciek wreszcie wrócili do ojczyzny. Piętnaście miesięcy, których się nie widzieli ze swoimi rodzinami były prawdziwą drogą przez mękę. Ale nareszcie wrócili do domu, na zawsze. A to wszystko dzięki Markowi, który zaproponował im pracę w Febo&Dobrzański. Chyba po raz pierwszy spotykam się z takim Markiem, hojnym i pomocnym. Co prawda zawsze pomagał innym, ale nie w takim stopni jak w Twoim opowiadaniu. Najpierw kupił im ubrania, potem opiekował się Ulą, gdy zachorowała. Sprowadził ich do Polski i obdarował prezentami rodzinę Cieplaków. Jednak jest na to wyjaśnienie, Marek po prostu zakochał się w Uli bez pamięci. Cieszy się na każde spotkanie z nią, rozmowy są dla niego przyjemnością. Bardzo dobrze czuje się w towarzystwie jej i jej rodziny. Gosiu po tym rozdziale czuję jednak niedosyt. Przerwałaś w takim momencie no, ale zawsze tak jest. Mam nadzieję, że Marek przeprowadzi tą szczerą rozmowę z Ulą i powie jej o swoich uczuciach. Jej reakcją raczej nie ma się co przejmować, napewno będzie ogromnie zaskoczona, ale to nic dziwnego. Przecież nie myślała, że ktoś taki jak Marek zakocha się w niej.
Pozdrawiam. :)
P.S Kiedy nowa notka??
MalgorzataSz1 2012.08.03 18:44
Paulina.

Musiałam przerwać w takim momencie, bo nie wzbudziłabym w Was ciekawości. A tak macie na co czekać. Przypomnę Ci, że Marek już był właśnie taki w jednym z moich opowiadań. Szczodry, hojny i dobry. To opowiadanie to "Tylko mnie kochaj" Zresztą w każdym moim opowiadaniu nawet jeśli nie jest taki od początku, to z czasem się zmienia, głównie dzięki Uli.
Masz rację. Ula będzie zdziwiona, lecz wiemy już, że i ona go pokochała, więc szybko się dogadają.
Kiedy dodam następny rozdział? Hmm... Naprawdę nie wiem. W weekend jestem trochę zajęta. Może we wtorek? Nie chciałabym uściślać daty, bo tak naprawdę jeszcze nie wiem. Jednak wiesz dobrze, że ja nie robię zbyt długich przerw w dodawaniu rozdziałów. Z pewnością Cię zawiadomię.
Dziękuję Paulina za miłe słowa i pozdrawiam.
Shabii (gość) 2012.08.03 19:44
Małgosiu

Rozdział przepiękny. Bardzo się cieszę, że Ula i Maciek już wrócili do Polski, do swoich domów. To był dla nich najpiękniejszy i najszczęśliwszy dzień w życiu. Cudownie opisałaś emocje stęsknionych rodzin. Zarówno Cieplakowie jak i Szymczykowie nie mogli pohamować łez wzruszenia i szczęścia. Nawet sam Marek uronił łezkę widząc jak te rodziny są ze sobą zżyte. Dobry człowiek z tego Mareczka. Wszyscy mu dziękują, bo naprawdę jest za co. Złoty chłopak. Pomagał tam w Londynie gdy tego potrzebowali, opiekował się Ulą, ściągnął ich do kraju, zaproponował pracę, odebrał z lotniska a teraz jeszcze zawiezie ich na zakupy. Ideał. Miło z jego strony, faktycznie byłoby ciężko wlec się z zakupami na piechotę lub autobusem a tak załatwią wszystko błyskawicznie i bez niepotrzebnych trudności. Bardzo spodobał mi się wątek z małą Beti. Widać, że ta rezolutna dziewczynka bardzo polubiła Dobrzańskiego z wzajemnością zresztą. Rozpieszcza ją Marek. Tych słodyczy starczy jej pewnie na całą zimę. Ładny gest ze strony Józefa, że zaprosił Marka do nich w drugi dzień świąt. Chce choć trochę się odwdzięczyć za tyle serca które Marek im ofiarował. Ha, widziałam, że w tym rozdziale pojawi się coś o Aleksie i Paulinie. Pan FE jak zwykle musi dogryźć niedoszłemu szwagrowi, taka jego natura. Jestem dumna z Krzysztofa! Nie pozwolił Aleksowi obrażać swojego syna. Przyznał, że jego umowa jest świetna a zatrudnienie nowych pracowników to bardzo dobry pomysł. Zgasił tym trochę Aleksa który chyba nie spodziewał się takiego obrotu sprawy. Wigilia przebiegła całkiem, całkiem. Nie jest na pewno tak cudownie jak u Cieplaków ale nie było źle, bywało gorzej. Gośka! Jak mogłaś urwać w takim momencie, co? Tak pięknie zaczął się drugi dzień świąt, posiedzieli, powymieniali się prezentami, później spacer na którym Marek miał ujawnić swoje uczucia a tu koniec rozdziału? Ehh. No nic poczekam do niedzieli, bo chyba wtedy pojawiają się u Ciebie notki. Zaintrygowałaś mnie, zaintrygowałaś okropnie. Nie mogę się już doczekać, chcę wiedzieć co Marek jej powie i jak zareaguje Ula. Nie wiem czemu, ale lubię rozdziały o świętach. Są takie optymistyczne. Ten był świetny, miły, wzruszający i wesoły. Czekam z niecierpliwością na kolejny i pozdrawiam.

:) :)
MalgorzataSz1 2012.08.03 20:02
Shabii.

A mówiłam, że nie musi być elaborat, choć bardzo mnie on cieszy. Udało Ci się odzyskać ten komentarz, czy pisałaś go od nowa?
Faktycznie w tym opowiadaniu, nie licząc początkowych rozdziałów, Marek jest chodzącym ideałem. Wiem, że tacy nie istnieją, ale pomarzyć zawsze można. Moja wyobraźnie pracuje szczególnie intensywnie, gdy trzeba wyidealizować Mareczka. Niedługo pewnie będę gloryfikować, ale będzie to już wtedy ostatnie stadium bezrozsądkowego myślenia.
Febo pojawili się po raz pierwszy, ale zapewniam, że nie ostatni. Zamierzam trochę pociągnąć wymyślone dla nich perypetie. Ku uciesze Moniki będzie też trochę Violetty, jej ulubienicy, choć chyba w mało rozrywkowej formie. Mam na myśli przekręcanie słów i powiedzonek.
Shabii. Szczęście trzeba sobie dawkować, by nie uderzyło nam do głowy. To właśnie dlatego w ten sposób zakończyłam ten rozdział. Pocieszę Cię jednak, że kolejny zacznie się miłosnymi wyznaniami. W niedzielę na pewno nie dodam. Jestem zajęta. Być może, że we wtorek, ale to nic pewnego. Jedno jest pewne, że nie będziecie czekać za długo. Czy wiesz, że ja nadal nie skończyłam tego opowiadania? Niewiarygodne. Najzwyczajniej w świecie nie mam czasu by dojść do jakiegoś finału. Pocieszam się tylko, że może nadrobię podczas urlopu, który niedługo będę mieć.
Wielkie dzięki Shabii za ten długaśny komentarz. Pozdrawiam cieplutko.
monika_2601 (gość) 2012.08.04 03:02
No dobrze, to teraz ja :) Przede wszystkim po raz kolejny bardzo, ale to bardzo przepraszam Cię, Małgosiu, że nie skomentowałam poprzedniego rozdziału i mam takie opóźnienie w czytaniu. Dzisiaj za to miałam prawdziwą ucztę literacką, bo mogłam sobie te dwa rozdziały przeczytać na raz. Pozwól więc, że skomentuję je w jednym komentarzu (skomentuję w komentarzu - no tak, tautologia :p) A tak poza tym, to mam wyrzuty sumienia też z innego powodu. Ty wstawiłaś już kilka rozdziałów, pomimo że ostatnio dużo się u Ciebie działo, a ja ze swoim pisaniem stoję :/ No ale wracając do tematu, trochę na temat Twojego opowiadania.

Powie jej? Powie jej teraz? Och, teraz to ja już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału! Mam nadzieję, że będzie szybko ;)
Ula i Maciek w końcu wrócili do Polski. Nareszcie im się udało, są wśród swoich, a wszystko dzięki Markowi. Piękna scena powitania z rodzinami. Przyznam, że ja też uroniłam łezkę, czytając o tych ich łzach szczęścia:) W dodatku zarówno Ula jak Maciek pozostawili po sobie bardzo dobre wrażenie w Londynie. Ula znalazła na swoje miejsce kompetentną osobę, przy okazji dając szansę młodej dziewczynie, trochę podobnej do niej. Hannah wydaje się bardzo miła osobą. Ciekawa jestem czy ta postać jeszcze się pojawi w tym opowiadaniu.

Znowu opisujesz święta:) Chyba musisz bardzo lubić ten czas, co?:D No i dobrze, że skupiasz się na takich scenach, bo bardzo dobrze wychodzi Ci opisywanie tego specyficznego, świątecznego nastroju. A przy okazji kolacji wigilijnej u Dobrzańskich padło najlepsze zdanie tego rozdziału (moim zdaniem w każdym razie:p):
"...Marek zawarł bardzo korzystną umowę.
- Korzystną? Co ci obiecali, Big-Bena?"
No normalnie padłam!:p Piękne!

I oczywiście na koniec Marek. Eh... Już wie, że kocha. I westchnę sobie po raz kolejny: eh! Ja mogę sobie tylko wzdychać... Uwielbiam czytać te rozdziały w opowiadaniach, gdzie bohaterowie dopiero uświadamiają sobie swoje uczucia, zaczynają w nie wierzyć i godzić się z nimi. Jest coś magicznego w takim czytaniu, pisaniu, słuchaniu o rodzącym się uczuciu. Eh, to chyba po prostu miłość jest magiczna:) No i znowu wzdycham:p

Dobra, będę kończyć, bo coś mi się wydaje, że zaczynam pleść bez sensu, do czego, jak wiesz, mam skłonności:p Bardzo przyjemnie było moc sobie przeczytać podwójną ilość Twojej "pisaniny" (oczywiście nie używam tutaj słowa "pisanina" w pejoratywnym sensie). Teraz czekam na następny rozdział. W ogóle jak można tak gnębić czytelnika i kończyć rozdział w takim momencie?:p
Pozdrawiam
M
MalgorzataSz1 2012.08.04 15:16
Monia.
Już pisałam Ci wcześniej, że nie masz za co przepraszać. Miałaś dużo pracy i jej efekty są powalające. Baner wyszedł pięknie i mój mały blogowy banerek też. Rzeczywiście ten nadmiar pracy spowodował, że nie dodawałaś rozdziałów. Mnie było łatwiej, mimo natłoku zdarzeń, bo ja mam je już napisane i teraz robię tylko korektę, a Ty tworzysz na bieżąco każdą część.

Zapewniam Cię, że Marek już na początku następnego rozdziału wyzna Uli miłość i już nie będzie takiego momentu i zawieszenia, jak w końcówce tej części i wszystko stanie się jasne.
Jeśli chodzi o Hannah, to nie przypadkowo wprowadziłam ją do opowiadania. Mam nadzieję Monia, że Cię zaskoczę. Nic więcej nie powiem, ale myślę, że to będzie dla Ciebie coś nowego i miłego.

To prawda, że święta zajmują szczególne miejsce w moim sercu, bo dużo dobrych wspomnień mam z nimi związanych. Zawsze były bardzo rodzinne. Staram się utrzymywać tą tradycję.

Sama wzdychałam, gdy opisywałam przemyślenia Mareczka w tym rozdziale. On już na 100% wie, że kocha ją bardzo mocno. Zachowuje się inaczej niż w serialu. Tam miał wiele wątpliwości i zrozumienie swoich uczuć do Uli zajęło mu wieki. Tu jest inaczej. Sama lubię, jak Marek jest taki konkretny, zdecydowany, przedsiębiorczy, a nie rozmyty i niepewny swego. On dokładnie wie, czego chce i dąży konsekwentnie do realizacji swoich marzeń.

Przeczytałam Twój komentarz i obiektywnie stwierdzam, że nie pleciesz bez sensu, a wręcz przeciwnie, notka bardzo sensowna. Zakończenie rozdziału w takim momencie było zamierzone i zrobione z premedytacją, by wzbudzić w Was trochę ciekawości. Chyba mi się udało, bo nie Ty jedna narzekasz.:-P
Wielkie dzięki za piękny wpis. Serdecznie Cię pozdrawiam.
Abstrakt (gość) 2012.08.04 18:56
Witaj Małgosiu :-)
Jestem kolejną osobą, która narzeka na zakończenie w taki sposób tego rozdziału. Aż chciałoby się dowiedzieć co tam się dzieje na tym spacerze ;-)
Rozdział emocjonalny, kolejny raz łezka się kręci. Szczególnie przywitanie po powrocie z UK. I święta, po raz kolejny. Można się rozmarzyć. No i ... luuuuubię tego Twojego Marka :-)

Pozdrawiam serdecznie, i czekam oczywiście na cd. Niecierpliwie :-)
MalgorzataSz1 2012.08.04 19:11
Wielkie dzięki Abstrakt. Cieszę się, że nie znudziły Cię jeszcze moje opowiadania i czasem się wzruszysz. Następny rozdział na początku też, myślę, będzie wzruszający. Ale ja już tak mam. Nawet gdy sama piszę, to też czasem lecą mi z oczu łzy.
Serdecznie Cię pozdrawiam. :)
ulka-brzydulka (gość) 2012.08.05 19:53
Małgosiu.
Wreszcie wrócili do ojczyzny. Długo oczekiwałam na ten moment, kiedy Maciek i Ula znów będą mogli cieszyć się bliskością rodziny, a Ula jeszcze bliskością Marka.
Marek z dużym zniecierpliwieniem i zdenerwowaniem czekał na nich na lotnisku.
Myślę, że poznanie Marka było najlepszą rzeczą jaka im się w życiu przytrafiła. Dla Uli podwójnie. Ale najbardziej znaczące jest to, że Marek, dzięki swojej pomocy i ofercie pracy, zafunduje im życie na lepszym poziomi niż żyli do tej pory i w Polsce, i w Londynie.
Powitanie dziewczyny przez Cieplaków było bardzo wzruszającym momentem. Widać było, że bardzo za sobą tęsknili. Bardzo brakowało im Uli tutaj. Dlatego Marek znów przywrócił im radość życia.
Widać też jaką metamorfozę wewnętrzną przeszedł Dobrzański. Z człowieka, którego bawią głupie imprezy i panienki, stał się człowiekiem niosącym pomoc, odczuwającym silne emocje, a przede wszystkim opiekuńczym. Zmieniły się też jego priorytety.
Marek i Beatka na zakupach to na pewno cudowny widok. Świetnie się rozumieją. Mała wyraźnie go polubiła.
Święta. W Febo-Dobrzańskiej rodzinie wyglądały tak, jak mogliśmy to sobie wyobrazić. Aleks zawsze musi dołożyć swoje trzy grosze. A u Cieplaków, jak to u Cieplaków ciepło i rodzinnie.
Kolejny rozdział, który przyniósł wiele emocji. Gratuluję Gosiu.
Pozdrawiam Bea

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz